Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Fenomen III RP: AUTOCENZURA jako fundament każdej cenzury.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomasz Strzyżewski
Weteran Forum


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 147

PostWysłany: Sob Gru 17, 2011 2:50 pm    Temat postu: Fenomen III RP: AUTOCENZURA jako fundament każdej cenzury. Odpowiedz z cytatem

http://strzyzewski.salon24.pl/373254,autocenzura-jako-fundament-kazdej-cenzury

SKĄD BIORĄ SIĘ AUTOCENZURA I CENZURA REDAKCYJNA?

Praca najemna

Odruch (auto)cenzorski wywołuje każda uświadomiona sobie zależność. Ta zależność jest z natury rzeczy nieodłączną cechą każdej relacji społecznej. Instynkt samozachowawczy każe nam w związku z tym komunikować się w taki sposób z otoczeniem, aby nie prowokować reakcji, mogących zagrozić naszemu bezpieczeństwu lub narazić nas na utratę osiągniętego – dzięki właśnie tym relacjom – statusu społecznego czy materialnego dostatku.

Jedną z takich relacji jest PRACA NAJEMNA. Wspomniany instynkt powstrzymuje ludzi przed mówieniem czegokolwiek złego o swym pracodawcy, nawet gdyby to było najszczerszą prawdą. W kontaktach z najbliższym otoczeniem (w miejscu pracy i często poza nim) przeprowadzamy zatem selekcję informacji po to, aby niczym się swemu pracodawcy nie narazić. Do cenzury sensu stricto dochodzi jednak dopiero w warunkach o wiele bardziej specyficznych. Warunki takie spełnia praca w mediach, czyli w tzw. środkach masowego przekazu. Jeśli bowiem odruchową selekcję informacji rodzi każda uświadomiona sobie zależność od pracodawcy, to o ile silniejszy musi być ów odruch w warunkach pracy, której PRODUKT składa się wyłącznie z INFORMACJI. A przecież to właśnie w celu wytworzenia tego rodzaju produktu peerelowscy dziennikarze i redaktorzy wynajmowali się do pracy w reżimowych i w wasalskich mediach.

W warunkach każdej pracy najemnej kryterium selekcji jest ochrona interesu pracodawcy. W tym zaś ostatnim szczególnym przypadku, dodatkowym czynikiem cenzurotwórczym jest fakt, że obiektem oddziaływania wyselekcjonowanej informacji (z której składa się medialny przekaz) jest tzw. odbiorca masowy. Chodzi tu o oddziaływanie – w odróżnieniu od innych form zatrudnienia – na tzw. „masy społeczne”, czyli na setki tysięcy czy wręcz miliony odbiorców tego przekazu. Produkt tej pracy dociera w jednej chwili do wielkiej liczby odbiorców skupionych na jednym i tym samym terytorium. Dzięki właśnie temu, że trafiający do masowego odbiorcy przekaz medialny nie jest czasoprzestrzennie rozproszony, dochodzi do interakcji poziomej, umożliwiającej oraz inicjującej proces opiniotwórczego oddziaływania władzy czwartej na opinię publiczną.



Tak działo się w PRL i tak jest obecnie we wszystkich środkach masowego przekazu. Różnica systemowa wyraża się tu w braku lub też w obecności pluralizmu medialnego,co automatycznie implikuje pojawianie się ujednoliconej kryterialnie cenzury lub też kryterialne jej zróżnicowanie w niezależnych – tak od władzy państwowej, jak i nawzajemod siebie – mediach. W peerelowskich mediach istniał oczywiście jeden tylko i ten sam pracodawca (koncesjodawca) – totalitarne państwo. Ponieważ dążeniem każdej totalitarnej władzy jest wprzężenie w jej system każdego społecznego fenomenu lub zjawiska, powołanie instytucjonalnej cenzury spełniało potrzebę korzystnego dla władzy usystematyzowania spontanicznie pojawiającej się autocenzury, jak również cenzury redakcyjnej. Chodziłopo prostu o uściślenie oraz o ujednolicenie zasad jej stosowania (kryteriów selekcji), tak aby przekaz medialny na terytorium całego kraju odznaczał się wysokim stopniem spójności.W ten sposób naturalna (spontaniczna) cenzura wzbogacona została o jej instytucjonalną nadbudówkę, kryjącą się pod nazwą: Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk.

Fakt powołania do życia Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk oraz sprawowanie przezeń kontroli nie były zatem ani warunkiem koniecznym, ani też przyczyną zapanowania cenzury w peerelowskich mediach. Powołanie go do życia powodowało natomiast, że ta spontaniczna (wywołana obecnością jednego wyłącznie pracodawcy) cenzura – była taka właśnie a nie inna. Zasadnicza część brakujących informacji w emitowanych przez reżimowe media przekazach medialnych zatajana była nie przez radców z GUKPPiW, lecz przez samych dziennikarzy, redaktorów, publicystów, reżyserów, a nawet i wielu twórców naszej kultury (vide: „Hańba domowa” Jacka Trznadla). Uważna a zarazem inteligentna lektura materiałów opublikowanych w „Czarnej Księdze Cenzury PRL” dowodzi tego faktu ponad wszelką wątpliwość. Rola GUKPPiW była rolą jedynie uzupełniającą, doskonalącą precyzję dokonywanej w mediach – selekcji. Podobnie jak w fabryce mebli, nie wytwarza jej produktów komórka kontroli jakości, lecz zatrudnieni w hali produkcyjnej robotnicy, tak i GUKPPiW kontrolował w reżimowych środkach masowego przekazu wyłącznie jakość zmanipulowanych informacji, „produkowanych” przez zatrudnionych tam (nie gwałtem przecież) ludzi. Cenzura funkcjonowałaby zatem i tak, nawet bez powołania tego urzędu. Potrzebny był on władzy jedynie dla ujednolicenia kryterium interpretacyjnego w sytuacjach, gdy niełatwo było rozstrzygnąć, która z informacji czy też opinii, znajdujących się na pograniczu lub w strefie oddzielającej informacje korzystne od niekorzystnych dla władzy – jest tą pierwszą czy też drugą.


Bajeczka dla grzecznych dzieci

W PRL nie było właściwie urzędu cenzury, takiego np. jaki istniał w Królestwie Polskim za czasów Maurycego Mochnackiego i Adama Mickiewicza. Sam zresztą Maurycy Mochnacki przez około półtora roku pracował w tym urzędzie jako cenzor a szefami „Wydziału Cenzury” byli tacy luminarze epoki jak Staszic, Niemcewicz czy poeta Kantorbery Tymowski. Szef wileńskiego oddziału tego urzędu Lelewel osobiście zwolnił do druku pierwsze utwory swego ucznia – Mickiewicza.

Istniała natomiast w PRL instytucja państwowa zajmująca się – co zresztą wynikało z jej nazwy – kontrolą. Nazwa ta nie wyjaśniała, o jakiego rodzaju kontrolę chodziło. A chodziło faktycznie o kontrolę autocenzury i cenzury redakcyjnej. Podstawowym – choć niepisanym, bo dla każdego oczywistym – kryterium cenzorskim w peerelowskich mediach była ochrona interesu pracodawcy (koncesjodawcy), którym w peerelowskich warunkach był komunistyczny reżim. Powodem stosowania przez dziennikarzy i redaktorów tego kryterium nie było wyłącznie istnienie tego urzędu, lecz banalny fakt, że ludzie ci, idąc do pracy w reżimowych lub w koncesjonowanych przez ów reżim mediach pragnęli pracę tę po prostu zachować, aby następnie móc w tych mediach robić kariery i korzystać z przywilejów, jakie ta praca gwarantowała. Usilnie zatem dbać musieli o to, aby się niczym temu pracodawcy nie narazić. Nie mogli – idąc do tej pracy – nie być tego świadomi. Jeśli zatem z własnej i nieprzymuszonej woli na tę właśnie pracę się decydowali, oznaczało to ni mniej ni więcej, że obowiązującą w niej cenzurę akceptowali oraz że jej kryteria przyjmowali za własne. Potwierdzali to zresztą, składając następnie podpisy pod tymi wstępnie już przez siebie i przez redakcje ocenzurowanymi tekstami i wreszcie poprawionymi przez radców z GUKPPiW. Afirmowali w ten sposób system peerelowskiej cenzury, dostarczając przy okazji formalnego alibi radcom z GUKPPiW.

Jeszcze w latach 70 ubiegłego wieku elity postpeerelowskiego dziennikarstwa wykreowały „bajeczkę dla grzecznych dzieci”, w której odpowiedzialność za cenzurę została z nich zdjęta i przerzucona na Główny Urzęd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Przetrwanie tak fałszywego obrazu cenzury ułatwiał fakt, że autocenzura z natury rzeczy nie pozostawia po sobie materialnych śladów (dowodów). Przeprowadzana jest bowiem nie na papierze lecz w głowach samych autorów. Sprzyjał też temu brak w przestrzeni publicznej konkretnej i wyraźnie sformułowanej definicji zjawiska cenzury, co przy charakteryzującym znaczną część ludzkiej populacji infantylizmie percepcyjnym – wyrażającym się w tzw. myśleniu obrazowym – daje swoje efekty.


Co cenzurą jest a co nią nie jest?

Brak definicji stwarza szerokie pole dla dowolnego (wedle własnego widzi mi się) uznawania pewnych zachowań za cenzorskie lub też niecenzorskie. Dziennikarz może zatem – co najczęściej ma miejsce – twierdzić, że pracując w peerelowskich mediach nie stosował autocenzury, ponieważ „wszystko co pisał i co mówił było prawdą”. Dzięki temu może on dziś winę za ówczesną cenzurę zwalać na swego redaktora lub na radcę z GUKPPiW. I tu właśnie jest – że tak powiem – pies pogrzebany (!). Mamy bowiem do czynienia z klasycznym zabiegiem robienia ludziom „wody z mózgu”. Ktoś, kto nie orientuje się w problematyce cenzury – a nade wszystko ktoś, kto nie zna jej definicji – z trudem zauważa prosty wydawałoby się fakt, że tu wcale nie o to chodzi, czy to, o czym peerelowski dziennikarz pisał było prawdą czy też kłamstwem, lecz o to... czego on wogóle nie pisał.

Inaczej mówiąc, chodzi tu o takie tematy, których peerelowski dziennikarz nie podejmował i nie poruszał oraz o takie informacje, które w swych przekazach opuszczał i przemilczał. Cenzura na tym właśnie polega, że pewnych wyselekcjonowanych tematów i informacji się nie przekazuje lub też, że się te informacje eksponuje lub się je pomniejsza i marginalizuje. Jeśliby nawet wszystko, co wychodziło spod pióra lub z ust peerelowskiego dziennikarza było najszczerszą prawdą, nie zmieniało to w niczym faktu, iż w sensie merytorycznym byli oni cenzorami – i to cenzorami o wiele ważniejszymi i wartościowszymi dla komunistycznego reżimu niż ich redaktorzy czy radcy z GUKPPiW. Ocenzurowana informacja chrakteryzuje się tym bowiem, że nie stanowi ona kompletnego zbioru współtworzących ją prawd cząstkowych, lecz jest zbiorem odpowiednio dobranych i skleconych w zupełnie nową całość (o zmienionej wymowie) niektórych tylko prawd cząstkowych. Zbiór taki określić można mianem: Prawda Selektywna. Cenzury nie należy zatem utożsamiać z innym, alternatywnym sposobem wprowadzania w błąd, czyli z kłamstwem wprost.


Dysonans poznawczy

Przytłaczająca większość dziennikarzy wypowiada się tak, jakby zupełnie nie rozumiała, czym w swej istocie jest CENZURA. Odnoszę nieodparte wrażenie, że dziennikarze – podobnie jak zwykli ludzie – postrzegają Cenzurę przez pryzmat obrazowych (wzrokowych) asocjacji z tym słowem. Tak jak dla chłopa ROLNICTWEM jest stodoła, obora czy pług, tak dla dziennikarza CENZURĄ jawi się budynek wypełniony urzędnikami w zarękawkach, którzy coś tam wykreślają swymi długopisami. Cenzura, rolnictwo czy upadek są pojęciami odnoszącymi się do sensu każdej z tych aktywności, nie zaś do zbioru atrybutów (np. instrumentarium) w nich występujących. Dzięki temu wszystkiemu nietrudno było w ciągu 34 lat, które upłynęły od demaskacji peerelowskiej cenzury w 1977 roku, wykreować i wylansować ogłupiający „truizm”, jakoby cenzurą było „decydowanie o tym, jakie informacje innym wolno publikować. Jeśli decyduje ten, kto publikuje, to cenzury nie ma.” (vide: komentarz pod moim tekstem „Dziennikarski rachunek sumienia”: http://www.prawica.net/opinie/23602 ).

Autocenzura i cenzura redakcyjna stanowiły trzon dokonywanej w reżimowych i w wasalskich mediach cenzorskiej obróbki przekazu medialnego. Radcy Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk wygładzali jedynie pozostawione przez dziennikarzy nierówności; usuwając drobne „sęki” i „gałązki” z obrobionego wstępnie „pnia”. Były to tzw.„przeoczenia cenzorskie”. Do kontroli tej służyła „matryca instruktażowa” stanowiąca zawartość „Książki Zapisów i Zaleceń GUKPPiW”. Przechowywana ona była w kasach pancernych rozlokowanych na terenie zarówno centrali jak i poszczególnych delegatur tego urzędu. Zawartość tego zbioru udostępniłem opinii publicznej w „Czarnej Księdze Cenzury PRL”, którą udało mi się opublikować w 1977 roku w Londynie.

Wspomniana trudność w pozyskaniu materialnych dowodów na współudział dziennikarzyw cenzorskiej obróbce przekazu medialnego w PRL wcale nie oznacza, że to niemożliwe. Okazuje się bowiem, że ewidentnym – ba! niepodważalnym dowodem ich udziału w procesie cenzorskiej obróbki przekazu medialnego jest zawartość drugiego tomu „Czarnej Księgi Cenzury PRL”, którą opublikowałem w 1977 roku. I to właśnie stanowi powód, dla którego moje starania o reedycję tej książki napotykają (wciąż jeszcze po 23 latach od „obalenia” komuny) na tak silny i zdecydowany opór ze strony postpeerelowskich środowisk sprawujących w III RP nieformalną władzę.


DEFINICJA

Postpeerelowscy dziennikarze narzucają opinii publicznej wygodną dla siebie interpretację omawianego zjawiska, wedle której ofiarą „zewnętrznego cenzora” byli w PRL dziennikarze, publicyści czy artyści. Pragną bowiem, aby wyglądało na to, że to nie masowy odbiorca (społeczeństwo) wytwarzanego przez nich produktu – przekazu medialnego – pada ofiarą cenzury. Aby to osiągnąć spłycają perspektywę oglądu poznawczego, co pozwala na podmianę obiektu oddziaływania cenzury po to, by odwrócić uwagę od ostatecznego, końcowego celu jej manipulacyjnego oddziaływania. W rzeczywistości dziennikarze nie byli obiektem manipulacji cenzorskiej lecz tylko jednym z jej współpodmiotów. Prawdziwym obiektem cenzorskiej manipulacji (jej ofiarą) był natomiast masowy odbiorca. Biorąc udział w tym haniebnym procederze, dziennikarze nie byli przecież pozbawiani dostępu do pełnej (dostępnej im już) informacji. To oni sami przecież – wspólnie z redaktorami i radcami GUKPPiW – dostępu do tejże samej informacji pozbawiali swych czytelników, widzów i słuchaczy – całe zatem polskie społeczeństwo. Hipokryzja służąca uciszaniu głosu sumienia, każe im nie dopuszczać do świadomości możliwości istnienia innej – prawidłowej – definicji cenzury. A brzmi ona tak:

CENZURA JEST SELEKCJĄ INFORMACJI PRZEZNACZONYCH DO MASOWEGO ROZPOWSZECHNIANIA

Tak sformułowana definicja wydaje się być jednak niepełna, ponieważ pomijając rolę motywacji nie wyjaśnia, w jaki sposób selekcja ta jest działaniem świadomym. Skoro zmierza ona do wprowadzania w błąd odbiorców informacji, nie czyniąc tego jednak w sposób dowolny, lecz tak, by ci odbiorcy postępowali w określony, zamierzony sposób – stanowi instrument sprawowania nad nimi władzy (bez względu na polityczny ustrój). Jest więc formą agresji. Tym samym motywacja taka nadaje – paradoksalnie – działaniu temu cechy ludzkie, przydając definicji wymiar moralny. Bo też świadome tylko działania, skierowane wobec drugiego człowieka – a więc stawiające sobie cel (przewidujące określony rezultat) – dają się mierzyć oraz oceniać w kategoriach humanistycznych, do których należą przecież etyka oraz moralność. Stając się więc niemal identyczną z definicją kłamstwa, powinna jej właściwa wersja mieć następujące brzmienie:

CENZURA JEST ŚWIADOMYM WPROWADZANIEM W BŁĄD POPRZEZ SELEKTYWNY DOBÓR MASOWO ROZPOWSZECHNIANYCH INFORMACJI, ZGODNY Z KRYTERIUM KORZYŚCI PODMIOTU MEDIALNEJ MANIPULACJI


Cenzura postkomunistyczna
Najwyższy czas wyrwać z potylicy „matrixowy kabel” i na wszelki wypadek „połknąć czerwoną pigułkę”. Wtedy wreszcie można będzie ujrzeć rzeczy takimi, jakimi są. Bez trudu np. zauważymy, że Andrzej Wajda postępuje dziś dokładnie tak samo, jak postępował przez całe swe peerelowskie życie. A skleca on przecież z odpowiednio wyselekcjonowanych prawd cząstkowych portret filmowy „mędrka z Popowa”. Nie może jednak tym razem zwalać winyna „zmuszającą” go do tego instytucjonalną cenzurę. On sam jest cenzorem. Ze starego nawyku i w poczuciu głębokiej lojalności wobec poprzedniego (i obecnego zarazem) mocodawcy, utrwala dziś Wajda fałszywą (wykreowaną przez oficerów prowadzących TW „Bolka”) legendę Lecha Wałęsy po to, by nadal wspierała ona utrwalanie postkomunizmu w Polsce. Robi to metodą, która – jak już wiemy – polega na selekcji informacji. Tak samo postępują wszyscy postpeerelowscy dziennikarze i redaktorzy, obsługujący od 22 lat postkomunistyczne media.


Notatka służbowa Milczanowskiego i akta TW "Bolka"

Jak to możliwe, że peerelowska cenzura przetrwała i do dziś funkcjonuje w polskich mediach? A no jest tak z tego powodu, że czynnik sprawczy czyli baza osobowa dawnej peerelowskiej cenzury (całość jej osobowych podmiotów) jest także bazą dzisiejszej CENZURY. Z jednej strony są to kadry obsługujące postkomunistyczne media (odziedziczone po PRL wraz z wyszkolonym i poglądowo ukierunkowanym przez nie „młodym narybkiem”) a z drugiej są to pracodawcy zatrudniający te kadry – wcześniejsi aparatczycy komunistyczni, zwani poprzednio właścicielami PRL. Towarzysze z aparatu przepoczwarzyli się po Okrągłym Stole we własnych „klasowych wrogów”, stając się dzięki rozkradzionemu majątkowi narodowemu właścielami lub dysponentami tzw. „niezależnych”, „pluralistycznych” i „wolnych” mediów III RP.


Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Sob Gru 17, 2011 11:45 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Panie Tomaszu,
Jako ktoś, kto widział tę wojnę z obu stron barykady może Pan dokonać dość głębokich analiz. Widzimy, że cenzura jest jednym ze składników propagandy uprawianej przez kogoś, kto jest na tyle politycznie czy ekonomicznie mocny (de facto dziś oznacza to to samo) by móc wywiarać oddziaływanie w kierunku wywołania w odbiorcach (ogólnie rzecz biorąc w przeciwniku) porządanych przez siebie reakcji, a w dalszej perspektywie tworzenia się korzystnych dla siebie-manipulatora poglądów. Działania zmierzające do realizacji takich celów mogą być dość różne. Tak jak kiedyś o cenzurze nie trzeba było mówić wiele, gdyż dla prostowania postaw uciekano się do znacznie bardziej bezpośrednich oddziaływań (jak choćby kary cielesne), później gdy dostrzeżono, że korzystniejsze jest oddziaływanie na głowę niż na ... zaczęto bombardować mózg.
To, co Pan opisał jako potęgę autocenzury nie do końca odnosi się do okresów 'niestabilnych'. Dopóki w PRL było jak w tramwaju - jeden kierował, wszyscy się trzęśli - taki system cenzorowania w zasadzie działał. Piszę "w zasadzie", bo jednak 'księga cenzury' nie znajdowała się w każdej redakcji, a jedynie w centralach cenzury - jak Pan to trafnie przyrównał w komórkach kontroli jakości. I to było z punktu widzenia władzy dobre, gdyż pokazywało, że ta ma na wszystko oko - jest czujna. Gdy ktoś napisał coś na temat, czy odniósł się do osoby, której nazwisko miało się nie pojawiać w druku długopis 'radcy' zaczynał pracować. To, że była to mówiąc kolokwialnie granda może świadczyć fakt nieprzetrwania okresu 'transformacji' ani jednego egzemplarza księgi zapisów, a w każdym razie nie opublikowania jej do tej pory. Przypomina to sprawę niszczenia archiwów PZPR, pomimo tego, że jak wmawiają gospodarze OS, partia ponoć zajmowała się głównie rozbudową kraju, ogólnie robiąc same dobre rzeczy - w końcu nikogo nie skazano za jakieś złe czyny dokonywne z rozkazu PZPR.
Wracając do tematu chcę zauważyć, że sytuacja zmieniła się w okresie po sierpniu '80, kiedy to gdy całe społeczeństwo przestało się bać, dziennikarze też rozpuścili swe pióra i zaczęli opisywać to, co widzieli i co się im nie podobało. Wtedy cenzura, podobnie jak i skoszarowane dotąd ZOMO zaczęła być dla swych pracodawców nie tylko prewencyjnie, ale i czynnie mocno użyteczna, choć może i nie do końca skuteczna - tama została przerwana.
Teraz jest podobnie. Wykorzystano stare doświadczenia i korzysta się z odpowiedniego motywowania 'światłych' autorów, którzy dobrze wiedzą, co się szefom i szefom ich szefów i tak dalej i dalej spodoba (będzie zatem duża marchewka), a za co zostaną wyrzuceni na zbity pysk. System działa dobrze, bo pomimo mnogości tytułów mamy monopol wydawców. To sprawia, że dziennikarz wyrzucony z jednej gazety nie ma szans znalezienia pracy z żadnej innej.
Kończe, bo miało być krótko, a nie bardzo wyszło. Sad
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Tomasz Strzyżewski
Weteran Forum


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 147

PostWysłany: Nie Gru 18, 2011 12:37 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Pełna zgoda, Panie Grzegorzu. Chodziło mi tu przede wszystkim o hipokryzję postpeerelowskich dziennikarzy w kwestii ich odpowiedzialności za cenzurę w poprzednim systemie i o wykazanie na czym polega ciągłość cenzury po jej rzekomej likwidacji w 1990 roku.

Po jednym z tych okresów niestabilności, o których Pan wspomina (karnawał "Solidarności), Jaruzelski z Kiszczakiem przeprowadzili (styczeń 1982) weryfikację kadr dziennikarskich przy pomocy wiernych sobie, tzn. niezbuntowanych dzienikarzy, jak np. Jerzy Zimiński. Jego synem jest Wojciech Zimiński nadzorujący dziś wspólnie z Grzegorzem Miecugowem autocenzurę podopiecznych w stacji TVN. Podobnnie jest w pozostałych postkomunistycznych stacjach telewizyjnych.

_________________
Kto pot?pia cenzur?, by nast?pnie samemu j? stosowa?, mo?e by? tylko durniem lub hipokryt?.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Nie Gru 18, 2011 9:59 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Krąży po Polsce taki dowcip:

Dlaczego 11 listopada spłonął wóz TVN?
Ze wstydu!

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum