Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zmarła Jadwiga Kaczyńska

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pią Sty 18, 2013 11:47 am    Temat postu: Zmarła Jadwiga Kaczyńska Odpowiedz z cytatem

17.01.2013r.
Zmarła Jadwiga Kaczyńska
Dziś w godzinach przedpołudniowych, w szpitalu wojskowym w Warszawie zmarła Jadwiga Kaczyńska.

Urodziła się ostatniego dnia grudnia 1926 roku w Starachowicach jako córka Aleksandra Jasiewicza i Stefanii z Szydłowskich. Jej Ojciec był inżynierem, jednym z projektantów Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Dzięki temu otrzymał mieszkanie na warszawskim Żoliborzu, lecz na czas wojny rodzina wróciła do Starachowic, do dziadków Jadwigi.

Podczas okupacji Jadwiga była sanitariuszką Szarych Szeregów na Kielecczyźnie, do konspiracyjnej organizacji wstąpiła w wieku 14 lat należała do zastępu Zioła, zrzeszającego łączniczki. Nadano jej pseudonim Bratek, a po przyspieszonym kursie medycznym trafiła pracy w starachowickim szpitalu, gdzie trafiali żołnierze ranni w akcji Burza.

Po wojnie ukończyła studia polonistyczne, pracowała w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, w pracowni dokumentalistycznej prowadzonej przez prof. Jadwigę Czachowską. Jej dziełem jest monografia Leona Kruczkowskiego, autora „Niemców”, „Kordiana i Chama”. Jest również autorką przedmowy do wydania „Niemców” z 1983. Współpracowała z Janem Józefem Lipskim, a po jego śmierci, w latach 90-tych opracowała bibliografię wszystkich jego publikacji. W 2005 roku została uhonorowana tytułem Człowieka Roku "Życia Warszawy" za "stworzenie domu, w którym rodził się świat wartości zmieniających Polskę".

W 1948 r. wyszła za mąż za Rajmunda Kaczyńskiego, żołnierza AK, kawalera Virtuti Militari, uczestnika Powstania Warszawskiego. W 1949 r. przyszli na świat Jarosław i Lech. Od 2010 roku chorowała, bardzo przeżyła śmierć syna Lecha… Uroczystości pogrzebowe odbędą się 23 stycznia o godzinie 13 na cmentarzu powązkowskim w Warszawie.

Aby przekonać się jak była niezwykłą osobą, przeczytajmy jej wspomnienia o najważniejszych dla niej sprawach: rodzinie, mężu, synach, zainteresowaniach:

„Dziadkowie. Dom. Można powiedzieć, że byłam chowana w domu seniorów. Dom był pełen babć i dziadków. Jadwiga Jasiewicz była mamą mojego ojca, to po niej mam imię. Bardzo kochałam babcię Stefcię Szydłowską, ciocię-babcię, która wychowywała moją mamę ( jej mama zmarła, gdy moja mama miała roczek). Była też babcia Wikcia, siostra babci Stefci. Dziadkowie byli od kochania. Moim prawdziwym dziadkiem był Franciszek Szydłowski. Miał braci, których także nazywałam dziadkami: Janka, Adama i Stanisława. Najbardziej kochałam dziadka Janka, miał na mnie ogromny wpływ. Był dyrektorem kopalni. Umarł, gdy miałam osiem lat, podobno na zawał. Dziadek Adam był pełen dowcipu, był adwokatem. A dziadek Staś, mieszkający gdzieś w Stanisławowie, ciągle robił jakieś fakultety: teologię, botanikę. Ale nie wiem, co skończył. Mój prawdziwy dziadek Franek nie był moim ulubieńcem. Chyba nie był zbyt miły. Pamiętam, jak mój brat powiedział mi kiedyś o nim: „Chodź, zobaczysz, idzie diabeł...". Sądzę, że dziadkowie bardzo się kochali. Stale grali w preferansa. Przychodził do nich ksiądz proboszcz i generał Piskor. Gdy grali, czasem mówili do siebie: „Smarkaczu ty jeden!". Mnie wolno było na to patrzeć. W ogóle było mi wolno wszystko. Nie mogłam tylko z siostrą tańczyć w piątek. U dziadków były zawsze olbrzymie obiady, które mnie przerażały, bo było bardzo dużo dań. Potem w czasie wojny, gdy byłam głodna, myślałam, że Pan Bóg chce mnie ukarać za ten grzech niejedzenia… i grymasów.

Rodzice. Stefania z Szydłowskich i Aleksander Jasiewicz. Mieszkałam z nimi w Warszawie na Żoliborzu w domu przy Mickiewicza 27, gdzie później mieszkał Kuroń. Tu posłali mnie do przedszkola. Ale potem coraz więcej czasu spędzałam z dziadkami w Starachowicach. Tata, inżynier budowlany, chorował na gruźlicę. Czasem wyjeżdżał do Otwocka, czasem za granicę, ale też leżał często w domu i wzywano do niego doktora. Wtedy natychmiast wysyłano mnie do dziadków. Rodzice często mnie tam odwiedzali, a w czasie wojny wszyscy przenieśliśmy się do Starachowic. Najpierw pojechała tam moja mama z siostrą. Ja zostałam z tatą w Warszawie, bo chorowałam i miałam czekać na operację gardła. Lekarz odkładał jednak termin operacji, bo stale jadłam lody. Tata dawał mi pieniądze, nie wiedząc naturalnie, co z nimi robię. Ojciec spodziewał się wojny. I czuł, że przyjdzie z dwóch stron – z Niemiec i z Rosji. A poza tym ojciec był niezwykle wesołym człowiekiem. Taki ścichapęk. Umarł, jak miałam 24 lata. Została z nami mama.

Harcerstwo. To czasy wojenne. Należałam do harcerstwa w Starachowicach. Miałam pseudonim Bratek, byłam w zastępie Zioła drużyny Las. Kilka tygodni temu odbyło się odsłonięcie naszej tablicy pamiątkowej. W czasie wojny chodziliśmy na tajne komplety – tajne nauczanie w różnych mieszkaniach. Byłam w Szarych Szeregach. Pracowałam w szpitalu jako sanitariuszka. Często woziliśmy podleczonych partyzantów do podstarachowickich lasów…

Jadwiga Jasiewicz. Matka mojego ojca. To po niej mam imię. Ale nigdy nie mówiono do mnie Jadzia, tylko Dada. Tatuś tak wykombinował – byłam albo Buba albo Dada. Za Jadwigę miałam żal. Bardzo nie lubiłam mojego imienia, nadal nie lubię. Wiem, że kojarzy się z historią Polski, ale mnie się nie podoba. Wolałam zawsze mieć na imię Bunia. Kiedyś pojechałam z mamą nad morze i wszystkim moim koleżankom powiedziałam, że mam tak właśnie na imię. Ale co to za imię? Nie wiem...

Ciotki. Moja mama była jedynaczką, ale miała siostry przyrodnie. To były ciotka Lutka, ciotka Janka, ciotka Wanda. Siostry miał też mój tata. Miał ośmioro rodzeństwa. Ciotka Stefcia była chora na gruźlicę i ciągle leczyła się za granicą. Ciotka Jula wyszła za mąż za oficera białogwardzistę i została w Rosji. Poznałam ją późno. Najbardziej zżyta byłam z ciotką Kazią. Była bardzo serdeczna, miła, obdarzona darem osobistego czaru. Była żoną oficera i mieszkała w różnych miejscach. A później została zesłana. Trafiła do Kazachstanu, stamtąd później do Anglii, gdzie zamieszkała.

Starachowice. To miejsce magiczne, miejsce mojego dzieciństwa. Mieszkaliśmy tam w domu mojego wspomnienia dziadka Janka (dom nie był jego własnością, tylko kopalni). Dom miał sześć pokoi i leżał w kolonii Bugaj. Pamiętam adres: Bugaj 219. Miał ogród obrośnięty orzechem laskowym i jarzębinami. Można było siadać i jeść, i kłaść się na gałęziach. I był staw. A dookoła wielkie na 80 km kw. lasy. W tych lasach w czasie wojny byli partyzanci. W Starachowicach mieszkała najpierw rodzina mojej mamy – Szydłowscy. Ojciec trafił tam w poszukiwaniu pracy. Był inżynierem budowlanym, a w Starachowicach była największa w Polsce fabryka broni. I powstawały różne kolonie, zjeżdżali się tam ludzie. Budowniczych brakowało. Tata został tam, kiedy poznał moją mamę. Był synem pułkownika armii rosyjskiej… Zawsze kiedy to mówię, potrzebuję się jakoś wytłumaczyć. Dodaję wtedy, że dziadka zabili Kozacy w czasie rewolucji i być może to jakaś rekompensata. A poza tym, że mój pradziadek zginął w powstaniu styczniowym, a prapradziadek w powstaniu listopadowym. W Starachowicach spędzałam wakacje, chodziłam do gimnazjum i liceum. Tam przeżyłam wojnę. Odjechałam na stałe do Warszawy w 1946 r. Później w Starachowicach bywałam już tylko na Święto Zmarłych.

Kaczyński Rajmund. Poznałam go na balu na Politechnice Warszawskiej. On już był wtedy po studiach. Na ten bal przyszłam z kimś innym – z moim narzeczonym Leszkiem. A wyszłam z Rajmundem. Następnego dnia Rajmund sam przedstawił się moim rodzicom. Chyba tak od razu go nie zaakceptowali. Uważali, że jeszcze mam czas na takie sprawy. A mnie było przykro powiedzieć o wszystkim Leszkowi. To był porządny chłopiec. Do dziś uważam, że zrobiłam mu świństwo, ale najbardziej cierpiałam, że musiałam oddać mu bransoletkę z granatami, którą chciał mi podarować. Chyba byłam próżna. Strasznie się martwiłam, że nie mogę przyjąć takiej pięknej rzeczy. Nie mówiłam Leszkowi, że wybrałam Rajmunda, bo to chyba nie ja wybrałam. To Rajmund. On był taki zasadniczy. Ja byłam łagodniejsza. Mąż był bardzo towarzyski. Przez lata spotykał się ze swoimi kolegami powstańcami (brał udział w powstaniu warszawskim) i chłopakami z kursów lotniczych. Oni mnie teraz ciągle zapraszają, żebym była matką chrzestną różnych samolotów. Z Rajmundem stworzyłam normalny warszawski dom. Sądzę, że dobrze się stało…

Małżeństwo. Nie wyszłam za mąż z rozsądku, ale chyba też nie z jakiejś wielkiej miłości. Na pewno zakochałam się w moim mężu, naturalnie. Rajmund zakochał się, ale potem rozmyślał. Ja także rozmyślałam. Wstydziliśmy się do tego przed sobą przyznać. Ale potem pobraliśmy się i myślę, że dobrze się stało. To był rok 1948. Nie mieliśmy nic, bo nasi rodzice stracili wszystko w czasie wojny i po wojnie. Małżeństwo to temat, który dotyczy mojego syna Jarka. „Czy Jarek się ożeni, czy nie?" – rozmawiałyśmy często z siostrą. A on tylko się śmiał. I do dziś się śmieje, a ja już teraz robię to razem z nim. On nie jest jedynym starym kawalerem w rodzinie. Dziadek Janek i dziadek Stasiek też się nie ożenili. Kiedyś bardzo chciałam, żeby założył rodzinę, ciągle śniły mi się suknie ślubne. Miałam nawet wrażenie, że była taka pani... Ale nie pewna posłanka, o której pisały media, tylko pani muzykolog. Prawda była zupełnie inna, niż opisywała to prasa.

Biblioteka. Pierwsze książki kupował mi stryj Wincenty Jasiewicz. To była taka biblioteka dziecięca. Wtedy właśnie zaczęłam się zaczytywać w „Ani…": „Ania z Avonlea", „Ania z Szumiących Topoli”. Od małego bardzo dużo czytałam. Ale jakoś nie potrafiłam być wdzięczna stryjowi za jego uwagę, bo był bardzo surowy, wręcz groźny i bałam się go. Brałam więc książkę, kłaniałam się i uciekałam. Później książkami obdarzał mnie mój brat Jan. To on pokazał mi Tuwima. Do dziś mam od niego tomik wierszy Tuwima wydany w 1936 r.

Ania z Zielonego Wzgórza. Anię lubiłam strasznie. Zawsze. Mam w domu całą serię książek Lucy Maud Montgomery w najnowszym wydaniu. Kupił mi ją syn, Jarek, na imieniny. Trochę śmiejąc się przy tym, mówił: „Nie mogłem dostać »Emilki ze srebrnego nowiu«, bo nie wyszła". Kiedy byłam z wizytą u rodziny w Kanadzie, zrobiono mi taką siurpryzę: pojechaliśmy na Wyspę ks. Edwarda. Jest tam muzeum pisarki i w skansenie wszystko jak w powieści. Na łóżku leży brązowa sukienka, którą Ania dostała na Gwiazdkę od Mateusza... Panie, które oprowadzają po muzeum, pokazały mi list pewnego nieżyjącego już premiera angielskiego, który pisał, że uwielbia „Anię z Zielonego Wzgórza" i czyta ją zawsze, gdy jest mu źle.”

Link: http://www.pomniksmolensk.pl/news.php?readmore=3047

/Redakcja/
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pią Sty 18, 2013 12:04 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cześć Jej Pamięci !!!
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Sro Sty 23, 2013 9:38 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dzięki portalowi wPolityce możemy przeczytać lub obejrzeć i wysłuchać mowy Syna śp. Jadwigi Kaczyńskiej - Jarosława:
Cytat:
Eminencjo, najdostojnieszy księże kardynale, najdostojniejsi księża arcybiskupi i biskupi, wielebni księża, wielebni ojcowie - gospodarze tego kościoła, szanowni państwo, wszyscy, którzy zgromadzili się tutaj, aby pożegnać moją mamę, wszyscy, którzy przyszli tu indywidualnie, zebrali się tu w ramach różnych organizacji. Chciałbym powiedzieć kilka słów o mojej mamie.

Pogrzeb jest wielki i piękny z udziałem najwyższych przedstawicieli Kościoła. Trzeba pamiętać przede wszystkim o tym, że mama była osobą skromną. Bardzo skromną, cichą, bardzo spokojną. Miała ogromny dar kontaktu z ludźmi, niezwykle łatwo kontakty nawiązywała. Była po prostu bardzo sympatyczna. Wszędzie, gdzie była miała mnóstwo znajomych. Miała też szeroki krąg przyjaciół. Była czynnie dobra. Bardzo wielu ludziom, są wśród nich dziś tutaj w kościele, pomogła. Pomagała przed laty sama. Później prosiła innych o udział w pomaganiu innym. Był też taki czas, gdy prosiła o pomaganie swoich synów.

Ale nigdy nie zabiegała, można powiedzieć, że nie potrafiła zabiegać o swoje sprawy. Życia nie traktowała w kategoriach kariery. Może to nie zawsze było dobre. Bardzo wiele swego życia, jak mówił o tym ekscelencja ksiądz biskup drohiczyński, poświęciła swoim dzieciom, czyli mojemu śp. bratu i mnie. To były w wielkiej mierze najpiękniejsze, młodzieńcze jeszcze – bo urodziła nas wcześnie - lata jej życia.

Nie potrafiła zabiegać o swoje, ale potrafiła zabiegać, nawet walczyć, o zasady. Potrafiła walczyć jeszcze przed wojna jako uczennica, przeciwko prześladowaniu jej koleżanki przez nauczycielkę i innych uczniów. W czasie wojny była w Szarych Szeregach i to już od 1941 r., gdy miała 14 lat. Po wojnie była w Solidacji Mariańskiej. Odrzuciła wszelkie ukłony ze strony tych, którzy chcieli, aby znalazła się w ówczesnych organizacjach komunistycznych. Później broniła swego prawa nauczyciela do tego, by nauczać historii polskiej literatury zgodnie z prawdą, by uwzględniać autorów katolickich, choćby np. Sępa Sarzyńskiego, którego wtedy w programach nie było, tak jak wielu innych. Była z tego powodu wzywana do kuratorium, grożono jej. Była wierna zasadom, gdy przyszło wspierać kolegów i synów działających w opozycji. Podpisywała protesty, co zwróciło uwagę Służby Bezpieczeństwa.

Była wierna swoim zasadom także później, po 1989 r., w niełatwych przecież czasach, gdy znalazła się poza głównym nurtem ówczesnego życia, ówczesnej poprawności i niekiedy w tej swojej postawie nie rozumiana przez otoczenie, przez znajomych, przyjaciół z pracy. Chociaż chcę jasno powiedzieć, że ci przyjaciele, mimo niekiedy różnic zdań, zawsze pozostawali jej wierni.

Warto podkreślić jeszcze jedno. Mama - przy tej swojej zasadniczości, która odnosiła się do spraw wiary, bo miała taką wiarę, której można jej było pozazdrościć wyniesioną jeszcze od ludzi z XIX wieku, gdyż tak się złożyło, iż w dzieciństwie była chowana przez dziadków, a to byli ludzie urodzeni głęboko w XIX wieku i przez ten wiek całkowicie ukształtowani, patriotyzmu, i tu też miała całkowicie niezachwiany charakter, bo potrafiła nawet mnie krytykować, gdy zdarzyło mi się powiedzieć coś krytycznego powiedzieć o naszych rodakach – była osobą bardzo wesołą. Miała niebywały dar opowiadania, dzięki któremu my, jej synowie, mogliśmy uczestniczyć w jakiejś mierze w jej życiu. Słyszeliśmy przekazywane w sposób bardzo barwny opowieści o życiu ludzi z zupełnie innych epok, z ludźmi, z którymi się w życiu zetknęła.

Była osobą wesołą, była osobą dowcipną. Opowiadała bardzo dużo, opowiadała – można powiedzieć – do końca życia. I to co zostało w moich uszach, to śmiech, śmiech jaki dobiegał z jej pokoju, gdy przychodziły do niej panie, które się nią opiekowały. Ten śmiech dobiegał nawet jeszcze z pokoju szpitalnego, tego już ostatniego w jej życiu, gdy nie tak dawno wydawał się, że jest już dobrze, że wyjdzie ze szpitala. Potrafiła – mimo tych twardych, bardzo twardych zasad – być także miła, bliska ludziom, taka wręcz niesłychanie ujmująca. Może dlatego tak wielu ludzi ja lubiło. I może dlatego było rodzaju ambasadorem wielu wartości, ukształtowanych w epoce jej dziadków, które przeniosła w dzisiejsze czasy. To było piękne.

Kochała literaturę. Naprawdę kochała literaturę, ale nie w taki sposób, że lubiła ją czytać i rozmawiać o niej, a miała w tym świetnego partnera do dyskusji – jej mąż był bardzo oczytany. Ona literaturą się niezwykle przejmowała, literatura ją bawiła. Literatura potrafiła ją także gniewać. Literatura piękna, powieści – te lubiła najbardziej – opowiadania, wiersze. Literatura polska, angielska, literatura krytyczna.

Kiedy przy końcu życia, przy końcu tego czasu, gdy jeszcze zachowała świadomość, a tu szczególnie ważny był dzień jej 86 urodzin – 31 grudnia zeszłego roku – gdy wyraźnie już uświadomiła sobie, że odchodzi, kazała zabrać swoje książki i zawieźć do domu. I może ten gest, to przeświadczenie, że książki są tak ważne, było dobrym podsumowaniem tego niesłychanie ważnego dla niej aspektu jej życia.

W modlitwie do św. Józefa, w modlitwie którą ułożył Leon XIII, są przy końcu takie słowa: „pobożnie żyć, święcie umierać, wiecznego szczęścia w niebie dostąpić.

Wiem, że mama żyła pobożnie, umierała święcie. Proszę Boga, aby dostąpiła tego szczęścia w niebie....

Chciałem na koniec podziękować tym wszystkim, którzy w ostatnich latach życia mamy, pomagali jej. Dzięki nim mogła żyć. Dziękuję pani Hannie Rudzińskiej, która w ostatnich latach życia, nie tylko w tym najtrudniejszym ostatnim okresie, ale i przedtem mamę wspierała. Towarzyszyła jej, opiekowała się nią. Dziękuję pani Bożenie Meszce, która w ciągu ostatnich dwudziestu miesięcy, mimo tylu innych zajęć w życiu, tak dobrze się mamą opiekowała. Chciałem podziękować siostrom Franciszkankom od Cierpiących, z siostrą Krystyną Jurkiewicz na czele, która tak bardzo angażowała się w ostatnim okresie życia mamy w obronie jej zdrowia, która przy mamie czuwała. Chciałem podziękować także innym siostrom, które w tym wszystkim uczestniczyły, także w tym ostatnim okresie w szpitalu, siostrze Barbarze Wildzie, siostrze Jadwidze Kułak, siostrze Lucynie Czermińskiej, siostrze Barbarze Kruszewskiej. Wszystkie one w tym ostatnim czasie tych dwóch ostatnich lat życia mamy, bardzo ale to bardzo pomogły. Serdeczne Bóg zapłać

Chciałem podziękować wolontariuszkom, które też mamę wspierały. Pani Alinie Szczepańskiej, pani Wioletcie Żydowicz, które też przy mamie spędziły nie jedną noc. Chciałem podziękować bardzo mocno lekarzom Wojskowego Instytutu Medycznego na czele z panem generałem Grzegorzem Gielerakiem, dyrektorowi Instytutu, panu profesorowi Andrzejowi Strobowskiemu, panu profesorowi Andrzejowi Chciałowskiemu, panu doktorowi Jarosławowi Kowalowi, pani doktor Ewie Czaczkowskiej i wielu innym lekarzom, którzy zabiegali, a mam była w szpitalu bardzo wiele razy, o zdrowie mamy, o mamy życie. Chciałem bardzo serdecznie podziękować paniom pielęgniarkom pod wodzą pani Lidii Wojdy, pielęgniarki oddziałowej, które także, a w szczególności te, które pracowały na oddziale „R”, gdzie mama spędziła wiele miesięcy, przyczyniły się do tego, że wracała do zdrowia, a także do końca walczyły o mamy życie. Z całego serca dziękuję.

Koniecznie muszę wspomnieć jeszcze o dwóch lekarzach. O panu generale Wojciechu Lubińskim, który poległ w katastrofie smoleńskiej, który do czasu katastrofy wyjątkowo serdecznie i w bardzo trudnych okolicznościach zajmował się mamą. No i szczególnie chcę przypomnieć o panu doktorze Narcyzie Sadłoń, który zajmował się mamą na codzień. Bardzo, bardzo dziękuję, także za pomoc mnie w tej chorobie, która mnie w tej chwili dotknęła.

Dziękuję wszystkim, którzy kiedykolwiek mamie pomogli. Dziękuję księdzu kardynałowi. Księżom biskupom i arcybiskupom, a w szczególności dziękuję księdzu biskupowi Antoniemu Dydyczowi za te piękne słowa, a nade wszystko za ten wielki dar ich obecności podczas tej mszy. To naprawdę rzecz niezwykła, by osobę świecką i skromną, żegnało aż pięciu ordynariuszy polskiego Kościoła. Serdeczne Bóg zapłać.

Serdecznie dziękuję ojcom misjonarzom za to, że sami zaproponowali ten kościół. Mama często do tego kościoła przychodziła, często się tu spowiadała. Pracowała niedaleko. Będąc na emeryturze też tu przychodziła. Ten kościół znała, lubiła go. Można powiedzieć – kochała go. I to bardzo dobrze, że tu można było ją pożegnać. Księdzu proboszczowi, wszystkim ojcom z całego serca dziękuję.

Dziękuję tym wszystkim, którzy za mnie, bo dotknęła mnie niemoc, załatwili wszystko co było związane z tym pogrzebem. Moim przyjaciołom, kolegom z Prawa i Sprawiedliwości, nie będę wymieniał ich nazwisk, bo było ich wielu, będę mógł to uczynić osobiście, z całego serca dziękuję. Widzę tu twarze prawie całego mojego Klubu Parlamentarnego, serdecznie dziękuję za to, że tu przyszliście. Dziękuję wszystkim koleżankom i przyjaciółkom mamy z Instytutu Badań Literackich, ale także z innych środowisk, bo mama miała bardzo wielu przyjaciół. Dziękuję redaktorkom i redaktorom – których twarze tu widzę – „Gazety Polskiej”. Wszystkim z całego serca dziękuję, Bóg zapłać.




Relacja video: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=wjmxBqI3nVM

Źródło: wPolityce.pl Syn pożegnał matkę. "Nie potrafiła zabiegać o swoje, ale potrafiła zabiegać, nawet walczyć, o zasady"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pią Sty 25, 2013 10:59 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:


Była czynnie dobra.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum