Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Tadeusz "Jarski" Jarzembowski

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> LEKTURA, PUBLIKACJE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Administrator
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 907

PostWysłany: Nie Paź 14, 2007 11:22 am    Temat postu: Tadeusz "Jarski" Jarzembowski Odpowiedz z cytatem

Prelekcja Tadeusza "Jarskiego" Jarzembowskiego wygłoszona w lutym 1987 roku, w Berlinie Zachodnim.
Tekst spisany z taśmy VHS
Niezgrabnie, niezdarnie … tak jak umiałem



Berlin, Luty 1987r.
Tadeusz "Jarski" Jarzembowski
Solidarity With Solidarity

Obalmy mit o naszej bezsilności

Sztokholmski oddział Związku Polaków w Szwecji sprowokował mój wyjazd z Londynu. Założeniem tej serii prelekcji było wskazanie, że Polacy rozsiani po całej europie stanowią jakąś siłę, nawet znaczna siłę. Ta siła jest zupełnie niewykorzystana. Nasza działalność w dużej mierze jest działalnością pozorną.

Zatytułowałem moją prelekcje Obalmy mit o naszej bezsilności. Chciałem na ten temat państwu opowiedzieć, ponieważ wierzę że mamy zadanie do spełnienia, praktyczne zadanie do spełnienia i że możemy je wykonać. Chciałbym zilustrować to państwu, na tym co my konkretnie robimy.

Jak powstała solidarność przeżyłem to bardzo mocno. Zauważyłem wtedy jednak jedną rzecz. Polska społeczność w Wielkiej Brytanii, patrzała na to co się w Polsce dzieje, owszem ze wzruszeniem, z życzliwością, ale biernie. Tak jakby jakiś wspaniały film rozwijał się przed ich oczami, coś co fascynuje, ale z daleka, jako widzowie a nie uczestnicy. Ciekawe jest to że polska emigracja wojenna, żołnierska, która określa się zawsze bardzo zdecydowanie jako emigracja polityczna, działalności politycznej de facto nie prowadzi. Jest w tym jakiś paradoks, że w polskim środowisku, które składa się w olbrzymiej większości z emigrantów politycznych, wystarczy powiedzieć o czymś, że jest to działalność polityczna, żeby natychmiast określić tą działalność jako coś negatywnego.

Tak samo jest zresztą w Polsce, ludzie którzy z całym sercem angażowali się w solidarności, zastrzegali się bardzo często, że owszem związek to oni będą tworzyć, ale nie będą robić roboty politycznej. Jesteśmy narodem, który został wychowany, na naród apolityczny.

Od tego czasu jestem zmuszony głosić, że od polityki nie uciekniemy. Że polityki nie da się ominąć. Że są tylko dwie możliwości. Albo my ja będziemy prowadzić, albo ktoś będzie ja prowadził za nas. Jeżeli chcemy żeby polityka była prowadzona w taki sposób jaki nam odpowiada i zmierzała w tym kierunku, który nam odpowiada, to musimy podjąć kroki, żeby brać w niej udział. Jest to dosyć rewolucyjne stwierdzenie dla wielu ludzi. I w zasadzie o tym chciałem mówić.

Jest w Londynie dawny rynek owoców i warzyw (Covent Garden). Piękne wiktoriańskie budynki zostały bardzo pieczołowicie odrestaurowane i przekształcone w centrum turystyczne. Zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego, nasza organizacja uzyskała prawo otworzenia tam stoiska. Na stoisku sprzedawaliśmy różnego rodzaju solidarnościowe dewocjonalia, plakietki, koszulki, plakaty, druki. To było główne źródło naszego dochodu i główne źródło rekrutowania nowych członków.

Nasza organizacja od samego początku nastawiła się na rekrutowanie Brytyjczyków. Nie tylko Polaków. Zauważyliśmy z wrodzonym sprytem, że w Anglii mieszka więcej Anglików niż Polaków. To nie wszyscy przed nami spostrzegli. Doszliśmy do wniosku, że jeżeli chcemy odgrywać jakąś rolę polityczną, to powinniśmy szukać jak najszerszego poparcia, właśnie wciągać Brytyjczyków. Jak pierwszego dnia otworzyliśmy to nasze stoisko, z jednego z sąsiednich stoisk, jakiś człowiek potężnym głosem zaczął krzyczeć (wrzeszczeć) na całą okolice: Solidarność… Za późno… 40 lat za późno

I wrzeszczał to na zmianę po Polsku i po Angielsku. Myśmy byli na niego wściekli. Polacy za granicą nie krzyczą tego rodzaju rzeczy głośno. Nie krzyczą, nie mówią, a może nawet nie myślą. Odnoszą jednak wrażenie że często jest to przekonanie, że za późno. Że ewentualnie można zrobić jakiś gest, żeby czerwonemu zrobić przykrość, ale że poza symbolicznym działaniem niewiele można osiągnąć. Charakterystyczne jest to zwłaszcza w instytucjach emigracyjnych które powstały, które istnieją, które często są zupełnie imponujące. Baza wydawnicza, jaką dysponuje polskie uchodźctwo jest imponująca. Baza kulturalna jest także wspaniała. Baza organizacyjna jest naprawdę dobra. Ciekawe jest to, że mało jest zrobione żeby to skierować na jakieś praktyczne tory. Żeby użytkować to w sposób który daje efekty poza symboliką.

Są wyjątki oczywiście. Ale te wyjątki są raczej sporadyczne. Zasada jest, że stronimy od polityki. Jeżeli chodzi o starą polską emigrację, to, to wyrosło częściowo z tego że ta żołnierska emigracja, która stanowi trzon instytucjonalny w większości państw europy. Była to emigracja która została tutaj jako protest, Ludzie którzy stwierdzili, że nie wracają do Polski po wojnie nie chcą się podporządkować decyzja podjętym przez byłych aliantów. Zostają na zachodzie w brew swojej woli. Nie będą przyjmować obywatelstw w krajach zamieszkania. Nie zostają na zachodzie żeby szukać lepszego bytu. Zostaną jako wieczni uchodźcy. Samą swoją obecnością będą stanowić wyrzut sumienia. Na pewno w tym czasie takie stanowisko było uzasadnione. Poza tym klimat polityczny był taki że niewielki mieli wybór.

Natomiast z upływem czasu jak ten element protestu stracił na znaczeniu, jak dla coraz większej ilości ludzi istnienie polskiego uchodźctwa stawało się anachronizmem niezrozumiałym, jakimś zabytkiem historycznym, wyłonił się jeszcze jeden element który jest istotny. A mianowicie, że ta społeczność pozbawiła siebie sama prawa głosu. To są ludzie którzy nie maja prawa do udziału w wyborach. Którzy świadomie nie biorą udziału w życiu politycznym krajów zamieszkania. Którzy nie maja dostępu do tych którzy formułują opinię publiczną w krajach zamieszkania i tych którzy prowadza politykę w tym kraju.

Jak przyszedł stan wojenny zainteresowanie polityków na zachodzie było naprawdę potężne. Zainteresowanie, zaangażowanie i olbrzymi gniew społeczeństw zachodnich na Jaruzelskiego za wprowadzenie stanu wojennego. Potężna sympatia dla polaków.

Byliśmy ( zarząd Solidarity with Solidarity) świadomi tego, że tego rodzaju odruchy społeczeństw, to są kwiaty które bardzo szybko omdlewają. Mieliśmy przykłady po powstaniu węgierskim, po praskiej wiośnie, po inwazji Afganistanu, że po krótkim odruchu gniewu, oburzenia, sympatii, świat przechodzi do porządku dziennego. I że nie jest to coś za co można mieć ludziom za złe, że to jest normalne życie.

Wprowadzenie stanu wojennego tuż przed świętami Bożego Narodzenie to nie był przypadek. Władze liczyły na to, że będzie trochę szumu, trochę protestów, a potem ludzie rozsiada się przy stołach wigilijnych, zaczną zajmować się świętami, zaczną żuć, trawić … i zapomną.

Z tego względu uznaliśmy okres Świąt Bożego Narodzenia w 1981 roku za kluczowy. W przeciwieństwie do innych. Którzy zapłakali gorzko. Bo to jest taki zwyczaj. Jak powstała solidarność, poparcie było symboliczne. Jak przyszedł grudzień to emigracja wybuchła łzami. Rozpacz straszliwa. Wszyscy darli szaty. Bo do styp Polacy są owszem narodem bardzo dobrym. Do tego żeby stypom zapobiec, to już trudniej, jak tragedia, to już nasza wspólna, wtedy się wszyscy do tej polskości przyznają.

I w grudniu było tak samo. Zapłakali wszyscy! .. Chórem. .. i poszli do domu.

Myśmy uważali, że trzeba zebrać i ukierunkować ten potężny ładunek istniejącego poparcia, sympatii i zaangażowania.

W wigilię Bożego Narodzenia udało nam się uzyskać duży pokój konferencyjny w jakimś hotelu, z przyległym pomieszczeniem. Wynajęliśmy to wszystko za sumę jednego funta tygodniowo. Co ważniejsze w tym hotelu była znaczna ilość linii telefonicznych i telex. Uważaliśmy, że trzeba natychmiast rozpocząć dużą akcję. Należy na całym świecie zaangażować ludzi, żeby wprowadzić natychmiastowy bojkot ekonomiczny. Nie PRL-u, ale całego bloku. Duże silne uderzenie. W wigilię Bożego Narodzenia, wyciągnęliśmy od stołów wigilijnych zaprzyjaźnionych artystów plastyków i zaczęliśmy z nimi tworzyć nasze pierwsze plakaty i ulotki. O 7:00 rano skończyliśmy.

W dzień Bożego Narodzenia zaczęliśmy dzwonić do drukarzy. Znajomych, … a nawet do zupełnie nieznajomych. Prosząc ich, żeby w dzień Bożego Narodzenia otworzyli swoje drukarnie i żeby wydrukowali nam, nasze ulotki i nasze plakaty, .. za darmo. .. I wydrukowali.

Wydrukowali nam ćwierć miliona ulotek i 20 tysięcy plakatów. Poczta nie działała w tym czasie, ale kursowały pociągi. Rozsyłaliśmy te plakaty po całej Anglii pociągami. Dzwoniliśmy do różnych miast i mówiliśmy: Pociąg który wyjeżdża od nas o godz. 14:08, maszynista ma dla was paczkę. Albo, babcia w dużym kapeluszu, w trzecim wagonie, ma dla Was plakaty.

Do tych ulotek i plakatów, dołączyliśmy także instrukcje. Instrukcja zaczynała się od słów: Jeśli uważasz, że coś należy robić, to rób! … Nie czekaj na mandaty, nie czekaj na polecenia, nie czekaj na jakiś ogólny plan, nie oglądaj się na prawo i lewo,.. idź i zacznij robić. Nikt inny za ciebie tego nie zrobi.

Ta instrukcja została napisana bardzo naiwnie, prymitywnie, bardzo śmiesznie wygląda. Napisana koślawym maszynopisem. Ale instrukcja była potrzebna. Bo my jesteśmy społeczeństwem, który nie potrafi walczyć o swoje sprawy polityczne. Jesteśmy owszem społeczeństwem, które potrafi cierpieć i narzekać w kawiarniach. Czasem protestować, ale nie mobilizować akcje polityczna. Dlatego napisaliśmy ta instrukcje.

W instrukcji napisaliśmy także: wyjdź na rynek i drzyj mordę, żeby słyszeli wszyscy, że ty to robisz, że ty się tym zajmujesz. Żeby mogli do ciebie dołączyć. Zorganizuj publiczną demonstracje. A robi się to w następujący sposób. Dzwonisz na policje i informujesz ich, że tego, a tego dnia, o takiej godzinie, w takim, a takim miejscu, w takiej, a takiej sprawie, organizujesz demonstracje. Nie proś ich o jakieś zezwolenia, po prostu ich poinformuj. W Wielkiej Brytanii obywatel ma prawo organizować demonstracje publiczną. Ma obowiązek tylko poinformować policję o tym. Policja może mieć swoje powody, żeby zrobić to w innym czasie, czy w innym miejscu, ale musi to z tobą wynegocjować.

Ludzie o tym nie wiedzą. Potem informowaliśmy, co należy zrobić żeby się ktoś o tym dowiedział. Zadzwonić do prasy. Napisać informacje. Poprosić kogoś znaczącego w tej okolicy, żeby powiedział na mównicy parę słów poparcia dla ciebie. Żeby swoim autorytetem ciebie poparli. Nie pieprz się, idź prosto do nich i poproś ich. Albo cię poprą, albo ci odmówią. W każdym razie nogi ci nie odgryzą.

Inne proste rzeczy. Zrób jakieś ulotki, jakieś transparenty. Żeby inni wiedzieli w jakiej sprawie wy tam jesteście. Żeby sobie nikt nie pomyślał, że to jest kolejka do autobusu. Zbierz kilku kolegów, żeby byli porządkowymi. A w końcu przejdź z kapeluszem wśród tych którzy przyszli i zbierz jakiś szmal, bo inaczej za wszystko sam zapłacisz i drugi raz tego nie będziesz mógł zrobić.

Zdawałoby się, że to są proste i oczywiste rzeczy, ale w naszym społeczeństwie ludzie tego nie wiedzieli, bo nasze społeczeństwo jak żyło w Wielkiej Brytanii, tak nigdy żadnej demonstracji nie organizowało. Nasz pierwszy plakat też był bardzo prosty. Było na nim napisane: Do diabla z biernym współczuciem. Działaj. Bojkotuj blok sowiecki.

W tydzień później, stały pikiety przy sowieckich statkach. W Manchester, w Han, w Newcastle, w Perli, Geeywsend, w Londynie. Kapitanowie tych statków się tak wystraszyli, że wystawili uzbrojone warty na pokładach. Tym czasem myśmy nie mieli zamiaru zdobywać tych statków. Myśmy chcieli wezwać brytyjskich dokerów żeby ogłosili bojkot sowieckich statków. W ciągu kilku dni, Rada Brytyjskich Portowych Mężów Zaufania zwołała specjalną konferencję żeby się z nami spotkać i omówić sprawę. To jest 300 ludzi, którzy bez odwoływania się do kogokolwiek, mogą podjąć decyzję o zablokowaniu wszystkich portów brytyjskich.

Na tym spotkaniu po przedstawieniu im naszego stanowiska, powiedzieli nam : OK. macie nasze poparcie, ale jeżeli ma to odnieść zamierzony efekt, to musi się to odbyć w szeregu krajach, nie tylko w Wielkiej Brytanii. Jest okres świąteczny, wszystkie biura i instytucje są zamknięte, ale tutaj macie domową, prywatną listę telefonów i adresów, naszych odpowiedników w Skandynawii, Holandii, Francji, Hiszpanii. Jeśli ich przekonacie i oni się zgodzą,.. to robimy!

Myśmy tego nie osiągnęli, byliśmy jeszcze za słabi, za naiwni, za słabo zorganizowani. Ale nauczaliśmy się jednej rzeczy bardzo ważnej. A mianowicie, że wcale nie jest niemożliwe dotrzeć do ludzi którzy podejmują ważne decyzje i przekonać ich o słuszności pewnych akcji. Że jeżeli się czegoś chce to trzeba wystąpić i poprosić. Że zamiast rozpaczać prywatnie, można wystąpić publicznie i coś osiągnąć.

To nam bardzo pomogło, przede wszystkim w ocenie co robić dalej. Postanowiliśmy przekształcić naszą akcję w długo terminową akcję polityczną. W parę tygodni później mieliśmy demonstrację w 24 miastach WB jednocześnie. Zyskując sobie poparcie władz miejskich, polityków, związków zawodowych itd. A przede wszystkim wywołując poparcie w prasie i utrzymując w środkach masowego przekazu pozytywne zainteresowanie polskimi sprawami.

Zaczęliśmy występować w radiu, w telewizji. Słuchali nas politycy. Jedni wysłuchiwali nas dlatego, że byli do nas przychylni, inni wysłuchiwali nas dlatego, że nie wypadało im nas nie wysłuchiwać wobec ogólnie przychylnego klimatu. Potem ktoś nam powiedział mądrze, po co wy tak wysłuchujecie wiadomości. Zajmijcie się tworzeniem wiadomości, a nie ich oglądaniem. I okazało się, że jest to możliwe, żeby w naszych sprawach wypełnić wiadomości informacjami od nas. I żeby w mediach została podana informacja z naszej inicjatywy, a nie czekać biernie aż oni coś podadzą.

Zrobiliśmy jeszcze coś innego. Zaczęliśmy organizować naszych członków, żeby reagowali na wszystko co jest na temat Polski w środkach masowego przekazu. Jak było coś pozytywnie, to mieli dzwonić, lub pisać i wyrażać z tego powodu zadowolenie. Każdy to lubi i każdy z przyjemnością odbierze objawy uznania dla swojej pracy. Z drugiej strony zajmować wyraźne stanowisko jak nam się coś nie podobało. Tłumaczyć, wyjaśniać, poprawiać, protestować, … albo atakować. W zależności od potrzeby. To wszystko także bez żadnych odgórnych instrukcji.

Powiedzieliśmy naszym członkom, Bozia dała ci głowę, to myśl i działaj. I to funkcjonowało. Czasami oczywiście organizowaliśmy to centralnie. Mieliśmy system, że każdy z nas dzwonił do trzech, czterech, ci znowu do następnych trzech, czterech i tak dalej. I w ciągu 20 min. wszyscy dzwonimy do redakcji. Przez parę godzin wszystkie telefony danej redakcji były zablokowane, redaktorzy musieli odpowiadać na nasze zarzuty, a w kolejce czekało następnych czterdziestu żeby ich opieprzyć. I to działa. Myśmy potrafili, używając tych metod, zupełnie zmienić politykę redakcyjną niektórych programów.

Wytworzyliśmy przede wszystkim świadomość, że to co się o nas pisze, że to co się o nas mówi, czy pokazuje, jest odbierane krytycznie, przez ludzi którzy coś na ten temat wiedzą i że byle „G” nie przejdzie bez ostrej reakcji. Że są ludzie którzy się tym interesują i że mają coś na ten temat do powiedzenia. I to wcale nie trzeba tysięcy telefonów. Czasem wystarczy kilka, żeby zupełnie inaczej ustawić danego autora czy danego reżysera który w przyszłości się bardzo stara. I to może robić każdy z was. Nie potrzeba do tego wielkiej organizacji. Lepiej oczywiście jak jest to zorganizowane, bo można uzyskać lepsze wyniki.

To samo żeśmy zastosowali w stosunku do polityków. Przeciętny polityk jest to zwierze, którego główne zajęcie jest … utrzymanie się jak najdłużej na stołku. To jest jego główne zadanie życiowe. I to trzeba rozpoznać. To jest naturalna, oczywista rzecz. On się zajmuje uzyskaniem poparcia wyborców, uzyskaniem poparcia swojej hierarchii partyjnej. Poza tym wykonuje zadania jemu przydzielone. I nawet jeżeli jest nam ogólnie przychylny, to nie ma czasu. Nie ma fizycznie czasu na to, żeby ślęczeć i studiować naszą problematykę. Nie ma czasu na to żeby tłumaczyć gazetki podziemne, nie ma czasu na to, żeby studiować polską prasę, nie ma czasu żeby się zastanawiać jakie wyciągnąć z tego wnioski, a potem jeszcze jakie podjąć praktyczne działania.

Taki polityk, który dostanie od nas w kilku zdaniach streszczenie i to bardzo skondensowane streszczenie, o co chodzi i co od niego chcemy. To okazuje się, że bez większego wysiłku, często może to dla nas zrobić, po przeczytaniu tych kilku zdań.

Podam tutaj typowy przykład. Jedna rzecz którą robimy regularnie, na terenie parlamentu brytyjskiego, to jest inicjowanie różnych akcji na rzecz naszej wspólnej sprawy. Np. po ogłoszeniu ostatniej amnestii, powstała w pewnym sensie euforia, że nie ma więźniów politycznych w PRL. Pełen liberalizm zawiał w naszej ojczyźnie, wszystko idzie ku dobremu, wszystko jest bardzo fajnie. To jest coś, co jest lansowane przez Polską władzę i czasem bezkrytycznie przyjmowane przez zagranice.

My zawsze w takich momentach kontrujemy. W grudniu, dwa miesiące temu. Poprzez zaprzyjaźnionych polityków, wprowadziliśmy na wokandę Parlamentu Brytyjskiego postulat poselski. Postulat poselski, jest to mechanizm, przy pomocy którego posłowie zwracają uwagę parlamentu i Rządu, na jakiś specyficzny problem.

Pozwolę sobie zacytować:

Postulat poselski nr. 350 tej sesji Parlamentu

Więźniowie polityczni w Polsce.

Ta Izba ( Izba Gmin – przyp. Red.)

Z zadowoleniem przyjmujemy wiadomość o uwolnieniu wszystkich więźniów politycznych w Polsce, ale wyraża ubolewanie, że Rząd Polski dotychczas nie wycofał oskarżeń, które są skierowane przeciwko tym już uwolnionym więźniom. Ponadto izba wzywa do uwolnienia tych, którzy są wciąż w wiezieniu w PRL bez wyroku z powodów politycznych. A w szczególności: Andrzeja Kumora, Zygmunta Grzesiaka, Jacka Mleczko, Mariana Stachniuka, Jerzego Orła, Stefana Stosza, Zdzisława Chebdy i Krzysztofa Ochela. Którzy są złośliwie oskarżeni o terroryzm, ponieważ próbowali użyć urządzenia strzelającego do rozpraszania ulotek.

Ponadto Izba wzywa Rząd Jej Królewskiej Mości aby naciskał na władze polskie o przywrócenie Związku „Solidarność” zgodnie z konwencja 87 i 98 Międzynarodowej Organizacji Pracy, którą tą konwencję Polska podpisała.

Jest to ważny dokument. Niech się nikt nie spodziewa że Posłowie brytyjscy sami by te nazwiska znaleźli. Myśmy to im przedstawili w tej formie, myśmy poprosili naszych zaprzyjaźnionych Posłów żeby to w parlamencie przedłożyli.

Teraz zaczyna działać następujący mechanizm. Jak taki postulat zostanie przedłożony w Parlamencie, to natychmiast jest wydrukowany i przedłożony wszystkim Posłom w Parlamencie, oraz wszystkim dziennikarzom akredytowanym przy Parlamencie. Występuje się wtedy do innych posłów żeby się również podpisali pod tym postulatem. Za każdym razem, jak chociaż jeden następny Poseł podpisze się pod tym, to musi być wydrukowany jeszcze raz i jeszcze raz rozdany wszystkim Posłom Parlamentu i wszystkim dziennikarzom.

My normalnie kombinujemy tak, żeby ten proces trwał jak najdłużej. Żeby ta sprawa wracała możliwie codziennie na wokandę Parlamentu. Bo to utrzymuje zainteresowanie wszystkich posłów, prasy i Rządu. I wytwarza pewien klimat. Rozmawiałem wczoraj z moim biurem i mamy w tej chwili 35 podpisów. Czyli ten dokument był ponad 30 razy drukowany i rozprowadzany. I będziemy to prowadzić dalej. Nasze biuro wciąż wysyła prośby do coraz to nowych posłów, żeby się do tego dołączyli.

Jak jest Poseł oporny, to nasi członkowie z jego okręgu wyborczego piszą do niego prośby. Ciekawe, że czasami jeden list wystarcza. Mieliśmy przypadek kiedy w odpowiedzi na nasz list Poseł odpisał, że jest Posłem już od kilku kadencji i to jest pierwszy raz, że ktoś się zwrócił do niego żeby zrobił coś w Polskiej sprawie. Dziwi go to, ponieważ w jego okręgu mieszka wielu Polaków. Oczywiście z wielka przyjemnością nas poparł. To jest zdumiewające, że Polacy na świecie nie korzystają z tych możliwości. Ale narzekamy, że nikt nam nie pomaga, nikt nas nie popiera, nikt o nas nie dba.

Uważam, że powinniśmy zabić mit, że coś się nam od kogoś należy. Że Polska jest tym najbiedniejszym krajem, jest najbardziej godna współczucia. Najbardziej godna poparcia. Że walczyliśmy za wolność waszą i naszą. Że jesteśmy sumieniem narodów. Przedmurzem Chrześcijaństwa. Pępkiem świata.

Nieprawda. Nie jesteśmy.

Są i zawsze były kraje biedniejsze od Polski, kraje bardziej potrzebujące, bardziej zasługujące na uwagę. Nam się nic od nikogo nie należy. Polacy wyjeżdżający z Polski, spotykając się ze społeczeństwami zachodnimi, narzekają że mają do czynienia z głupim narodem, bo nie wiedza nic o historii Polski, ani nic o geografii Polski itd. A dlaczego mają wiedzieć? Kto z państwa wie z jakimi krajami graniczy Boliwia? Głos z sali: Ja wiem!

Gratulacje! Bo ja nie wiem! Ja nie wiem i się przyznaje do tego. I mi to wcale nie przeszkadza. Tylko, nawet na Pana miejscu, nie żądał bym automatycznie od Boliwijczyków, żeby wiedzieli wszystko na temat Polski.

Myśmy sobie wytworzyli pewien dziwny obraz świata. Nam się wydaje, jako narodowi, że albo świat się nami interesuje przez cały czas, albo jest zamieszkiwany przez świnie. Że jest to bezczelnością z ich strony, kiedy się nami nie interesują, nie zgadują w mig co jest nam potrzebne i na kiedy nam to jest potrzebne i nie biegną do nas żeby nam to podać.

W czasie legalnego istnienia "Solidarności", o ile wiem, nie było ani jednego pisma obcojęzycznego, wydanego przez Solidarność. Ani jednej próby systematycznego zabiegania o poparcie, ... o zrozumienie. Ani jednej próby formułowania tego co my chcemy od nich. A dlaczego ktoś się ma domyślać, co ja chce. Jak wchodzę do restauracji, to coś zamawiam. A jak nie zamówię, to mnie wyrzucą. Jak idę do sklepu, to też musze powiedzieć konkretnie czego chce.

We wszystkich stosunkach międzyludzkich zaczyna się sprawa od tego, że się formułuje swoje życzenia, czy żądania. Usiłuje się przekonać tą drugą stronę, że to jest warte zachodu. Mało tego, oferuje się coś w zamian. A my jako naród zawsze stoimy z obrażoną miną w kącie, bo ktoś nie przyszedł z własnej inicjatywy i nie zgadł czego my chcemy.

Uważam, że musimy się najpierw nauczyć formułować nasze zadania wobec świata. Formułować je racjonalnie i przedstawiać je tam gdzie ludzie podejmują decyzje.

Jednym z powodów, dlaczego ja teraz jeżdżę po Europie to jest, żeby przekonać ludzi, że to jest wykonalne, że to jest możliwe, że to można na co dzień uprawiać. Że to nie jest coś co przekracza nasze możliwości. Że można kształtować i zmieniać wielką politykę. Wcale nie twierdze, że to jest łatwe, natomiast chciałbym zabić mit, że to są rzeczy, które leżą zupełnie poza naszym zasięgiem.

Ciekawe jest to że jako naród, jesteśmy często swoimi największymi wrogami. Po ogłoszeniu stanu wojennego, najsilniejszy atak w stosunku do naszej organizacji wyszedł nie z ambasady PRL, nie z brytyjskiej partii komunistycznej. Wyszedł ze środowiska emigracyjnego. Ku naszemu zdumieniu, wodzowie naszej polskiej emigracji objechali wszystkie polskie ośrodki w Wielkiej Brytanii i zalecali powstrzymanie się od jakichkolwiek akcji politycznych. W Dzienniku Polskim, który wychodzi w Londynie wyszedł zakaz pisania czegokolwiek co dotyczy Solidarity with Solidarity, chyba że coś negatywnego. Wyszedł formalny zakaz przyjmowania od nas nawet płatnych ogłoszeń.

Zajęło nam to trochę czasu, żeby to odkręcić. A do dzisiejszego dnia w Tygodniu Polskim nie wiem, czy się ktoś doszukał jakiejś informacji o Solidarity with Solidarity. Możliwe jest , że powodem tego jest to przekonanie, że działalność polityczna to jest coś negatywnego.

Po ogłoszeniu stanu wojennego, rozwinęła się fantastyczna pomoc charytatywna dla Polaków. Powstało setki komitetów, organizacji, które wysyłały imponujące transporty lekarstw, odzieży i żywności do Polski. Gdzie tłumy ludzi z ogromnym zaangażowaniem pracowały, żeby to zbierać, pakować i wysyłać. To było coś naprawdę wspaniałego. Ciekawe jest to, że ci sami ludzie, niewątpliwie żarliwi patrioci, byli często najbardziej przeciwni jakiejkolwiek działalności politycznej. Mówili, że działalność polityczna może zaszkodzić tej działalności charytatywnej.

Myśmy od samego początku głosili że jak ktoś jest głodny, to można jemu dać rybę, albo wędkę. Jeżeli chodzi o naród Polski, to tą wędką jest stworzenie kraju, gdzie jest system demokratyczny, gdzie władza musi się przed społeczeństwem rozliczać, gdzie to społeczeństwo ma coś do powiedzenia. Gdzie są przestrzegane prawa ludzkie i obywatelskie. Oczywiście pomoc charytatywna jest bardzo potrzebna, ale nie może to być zamiast pomocy politycznej.

Pomoc materialna dla więźniów i ich rodzin jest bardzo fajna, ale trzeba coś zrobić, żeby ich z tych wiezień wydobyć. A nie karmić ich w pudle, jak małpy w klatce. Za kratami. Zwłaszcza, że po pewnym czasie to karmienie tej małpy za kratami, wszystkim ludziom się znudzi. Wtedy ci ludzie w dalszym ciągu pozostaną za kratami i na dodatek jeszcze będą głodni. To był argument, który trafiał do niektórych, ale do niewielu. W dalszym ciągu obowiązuje przekonanie, że działalność polityczna, to jest sygnał do odwrotu.

Ogłosiliśmy, że chcemy zbudować grupę nacisku w Wielkiej Brytanii. Na pytanie, co to znaczy, odpowiedzieliśmy, że chcemy mieć swoich posłów i swoich dziennikarzy. Spowodowało to wesołość. Nikt nie wierzył, że to jest możliwe. Uważali, że jesteśmy fantastami, albo że nam się przewróciło w głowie.

Dzisiaj nasza organizacja liczy 1200 członków. Są to pozycje indywidualne albo zbiorowe. Jedna z tych 1200 pozycji, to jest 2000 górników w Lesker. A jeszcze inna to jest organizacja licząca 100 osób w Münster itd. Itd. W śród indywidualnych członków, mamy członków ze starej żołnierskiej emigracji. Mamy ludzi którzy się urodzili w WB i słowa po Polsku nie potrafią. Mamy członków z emigracji solidarnościowej. Mamy Brytyjczyków, którzy z wyjątkiem, że chcą pomóc, nie maja z Polską nic wspólnego. Należą do nas także członkowie Parlamentu, ze wszystkich partii, którzy płacą składki tak jak każdy inny. Mamy w naszych szeregach członków parlamentu europejskiego, dziennikarzy, pisarzy, aktorów, Lordów, ... bezrobotnych. Czechow, Ukraińców, Białorusinów. Nawet jednego Rosjanina.

W rozmowach z członkami Parlamentu, różnych partii, broniliśmy zawsze swojej niezależności politycznej. Balansując bardzo starannie pomiędzy tymi sprzecznymi dążeniami politycznymi. Tłumaczyliśmy, że możecie się nie zgadzać miedzy sobą co do własności środków produkcji. Natomiast jeśli się zgadzacie, że nie można do pierdla wsadzać ludzi tylko dlatego, że się z wami nie zgadzają … to poprzyjcie nas, bo my o to walczymy. A czy ci ludzie chcą lansować poglądy wolnorynkowe, czy socjalistyczne, to jest sprawa tych ludzi. Ale powinni mieć prawo do mówienia to co myślą.

I to było zaakceptowane. Acz nie bez bólów.

Musze koniecznie jeszcze poruszyć stronę finansową. Jak się czyta biografie rewolucjonistów, wielkich działaczy politycznych, to wszystko jest opisane z wyjątkiem tego, skąd oni brali szmal. Chciałem się nauczyć tego. Przecież to jest podstawa wszystkiego. Jak on funkcjonował ... tu wydawał, kupował, płacił … a skąd on brał forsę niema.

Spędziłem większą część mojego życia w Anglii i zauważyłem, że jak się Polacy spotykają, żeby jakaś wielką sprawę omówić. To mówimy najpierw o honorze, o ojczyźnie, o grobach przodków, o rubieżach, o granicach, o racji historycznej, o wszystkich innych sprawach. Acha, jeszcze o sztandarach. Trzeba pamiętać jeszcze o sztandarach. Zawsze. Potem godzinami omawiamy, co należy zrobić. A na końcu okazuje się, że niema forsy w kasie, wobec tego nic nie zrobimy i idziemy do domu.

Natomiast Anglicy swoje zebrania polityczne rozpoczynają zapytaniem, ile szmalu mamy w kasie. Po wymienieniu sumy przez skarbnika, odpowiadają, że stać ich, żeby zrobić to i to. Myśmy zrobili jeszcze coś innego. Najpierw ustalamy, co trzeba zrobić. Potem siadamy i obliczamy, ile to kosztuje. Jeżeli nie ma wystarczającej sumy w kasie, to nie skreślamy naszej akcji, tylko stajemy na głowie, żeby zdobyć te środki. Z reguły prowadzimy tak akcje, żeby same pokrywały swój koszt. Wiążemy tak akcje żeby jedna była zarobkowa i pokrywała koszty drugiej.

Biuro mamy bardzo małe. Ale w tym pokoiczku, mamy dwa nowoczesne komputery. Jeden z nich stoi na drzwiach, bo szkoda nam było wydać na stół. Ja siedzę na krześle, które się chybocze, ale na biurku mam wszystkie urządzenia, które są potrzebne do sprawnego funkcjonowania nowoczesnego biura.

Od momentu decyzji, do momentu wysłania 400 indywidualnie zaadresowanych listów do członków parlamentu, w naszym biurze upływa 4 godz. Za ostatni kwartał telefon kosztował nas 750 funtów. Wysyłka pocztowa kosztuje nas 200 funtów tygodniowo. Prowadzimy bardzo, ale to bardzo intensywna działalność.

I wszystko to pokrywamy własnym sumptem. Nie jesteśmy utrzymywani przez żadne związki zawodowe. Nie mamy żadnych dotacji rządowych. Ten czek z CIA, który to Urban nam obiecywał, też do nas nie dotarł. Mamy składki członkowskie, które zbieramy bardzo starannie. Oprócz tego obciążyliśmy się dobrowolnymi podatkami. Wielu z nas wystawiło polecenia bankowe i bank co miesiąc automatycznie przelewa forsę. Jest to fantastyczny sposób, ponieważ jak za każdym razem człowiek wyciąga z kieszeni pieniądze, to strasznie boli. Serce się kraje. Zbieranie forsy, to jest najtrudniejsza rzecz. Natomiast przelew bankowy funkcjonuje jak automat. Wielu ludzi, jak im się udało przeżyć podpisanie tego cyrografu, już dzisiaj nie pamięta o tym. 20 funtów miesięcznie nie stanowi większego uszczerbku w budżecie domowym, a dla organizacji regularny dochód stanowi o efektywności i sprawności działania.

Ponadto stosujemy wszystkie sposoby, żeby zdobywać pieniądze. Stoiska, dochodowe imprezy, każdy robi co umie. Jeden nagrał płytę i przekazał nam dochód, drugi potrafi pisać. Inny zbiera grzyby i sprzedaje. Jedna Pani ma trudności, żeby coś napisać, ale piecze świetne ciasto. Na przedświątecznym kiermaszu, jej ciasto przynosi nam kilkaset funtów dochodu. To są sposoby, w których każdy może coś wnieść. Ale podstawa były i są datki gotówkowe. Żeby sprawa była jasna. Ja nie przyjechałem tutaj prosić Państwa o pieniądze dla mojej organizacji. Ale chciałem prosić Was o wsparcie finansowe waszych własnych organizacji. Ponieważ to jest podstawa.

Dziękuję.

DYSKUSJA: (po przerwie)

Ponieważ w przerwie mnie trochę odżywiono, to z nowa energią mogę powrócić do tematu. W pierwszej kolejności chciałem państwu przedstawić świadomość Polaków, dotyczącą spraw finansowych.

My mamy ciekawe doświadczenia, a mianowicie ta stara emigracja przy swoich licznych wadach, ma jedną ważną zaletę. Jest to emigracja przyzwyczajona, żeby dawać. Zaczęło się od tego, że jeszcze w czasie wojny, jak ci żołnierze, otrzymywali bardzo, bardzo mały żołd. Ich żołd był, .. nie wiem .. powiedzmy 10% tego, co dostawali amerykańscy żołnierze i dużo mniej od brytyjskich żołnierzy. Żołd żołnierski w żadnej armii nie był wysoki w czasie wojny. Mimo wszystko to ci polscy żołnierze opodatkowali się dobrowolnie, żeby utrzymywać polskie fundacje wydawnicze, polskie szkoły, szereg innych jeszcze rzeczy i stworzyli z tego wspaniale instytucje.

Polska działalność w Wielkiej Brytanii jest utrzymywana wyłącznie z datków społecznych. Moje doświadczenie jest takie, że to nie bogaci ludzie dają. Polski Ośrodek Społeczno Kulturalny w Londynie (POSK). Wspaniały ośrodek. Powstał wyłącznie z datków społecznych. Jak byłem dyrektorem POSK-u, stwierdziłem, że olbrzymia większość pieniędzy wpłynęła od ludzi ubogich. Bogaci ludzie z reguły nie dają. Może dlatego są bogaci.

Nasza organizacja uzyskuje poparcie często właśnie od ludzi, którzy sami niewiele mają. Mamy dziwne doświadczenia z najnowszą emigracją. Nie dlatego, żeby ta grupa ludzi składała się z ludzi skąpych. To jest chyba coś innego. To jest pokolenie ludzi, którzy są zdziwieni kiedy ktoś się do nich zwraca o pieniądze. Autentycznie zdziwieni. Mówią: chwileczkę, do mnie po pieniądze? Ja jestem z tego pokolenia, z tej grupy której dają. To jest to podejście. Ludzie są zaskoczeni, że ktoś się czegoś od nich spodziewa. Są przekonani o tym że są bardzo ubodzy. Jak podróżowałem po Szwecji przez ostatnie dwa tygodnie. Spotykałem ludzi co mówili: Stary ja tu jestem na zasiłku!

Pytałem, ile ten zasiłek wynosi? .. To w Anglii ludzie pracujący chcieli by mieć tyle, ile ty tutaj dostajesz zasiłku. A poza tym jak sobie porównasz z poziomem życia w Polsce, to żyjesz wielokrotnie lepiej niż w Polsce, a w Polsce, kurczę, ludzie dają na prasę podziemną, na działalność, z tych swoich nędznych dochodów.

Często ludzie dopiero wtedy zaczynają się zastanawiać, czy ja naprawdę jestem biedny, czy naprawdę mnie na to nie stać? Czy ja wytworzyłem w sobie psychozę, że mnie naprawdę na nic nie stać, że inni muszą dawać.

Powracam ciągle do tego, co jest dla nas istotne. Czy jest istotne dla nas prowadzenie aktywnej działalności, i czy chcemy konkretnie coś dać od siebie. Czy jeżeli damy na poparcie działalności, to rzeczywiście tak okaleczy nasz budżet że nie będziemy mogli funkcjonować?

Nie bez znaczenia jest kwestia zareklamowania tego. Poprosić ludzi o poparcie i przekonania do tego, że pieniądze będą wykorzystane w sposób właściwy. W naszej organizacji nie mamy żadnych płatnych stanowisk. Organizacja nie płaci nikomu za prace. Prowadzimy książkę finansową, do której każdy ma prawo zaglądnąć, czy jego datek został wpisany.

Pytanie z sali :Jak wygląda współpraca ze związkami zawodowymi w Wielkiej Brytanii?

Oni się rakiem wycofali już 14 grudnia. W ciągu dwóch godzin w całym budynku centrali związkowej, jedyną osobą z którą mogłem rozmawiać to była telefonistka. Wszyscy inni zniknęli. Wszyscy wyjechali. Nikogo nie było dla pytającego. Wtedy powiedziałem sobie, że obojętnie co centrala o tym myśli, wysłałem osobiste telegramy do wszystkich przywódców związkowych, do wszystkich związków. Jest ich 116. Wydałem 750 funtów na same telegramy do tych związków. Wysłałem długie telegramy, dwa razy.

Uzyskałem formalne poparcie tylko jednego ważnego związku zawodowego. Stało się tak, ponieważ użyłem pewnego podstępu. Powiedziałem im, że jeżeli mnie nie poprą, to ja odegram w Hyde Parku taśmę magnetofonowa, która mi wręczyli uroczyście kilka miesięcy wcześniej, na której deklarują swoje dozgonne poparcie dla solidarności. Powiedziałem, że będę grał tę taśmę przy wszystkich i głośno krzyczał: A gdzie wy teraz jesteście?.

Wtedy się oni zdeklarowali. Jak szedłem już do innych związków, to mówiłem, zobaczcie tamci nas popierają, a gdzie wy jesteście?

W ten sposób w ciągu 5 dni uzyskałem poparcie związków zawodowych o łącznej liczbie 6,5 miliona członków. Centrala była wściekła, bo to było poza ich plecami. Postawiłem ich w trudnej sytuacji, dlatego że stworzyłem konflikt pomiędzy częścią delegatów, a lewym skrzydłem. Poważny konflikt. Potem robili różne rzeczy żeby się rakiem wycofać z tego. To jest przykład nacisku politycznego, który można stosować i który działa.

Pamiętajcie państwo o tym, że w tym czasie Tadeusz Jarski i jego koledzy nie znaczyli nic! Nasza organizacja już w zasadzie istniała, ale była jeszcze zupełnie bez znaczenia. A jednak wychodząc publicznie i mówiąc gdzie wy jesteście, myśmy wywarli na nich potężny nacisk. W osiem miesięcy później był zjazd Kongresu Brytyjskich Związków Zawodowych. Był to pierwszy ich zjazd od wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Zorientowaliśmy się, że na wokandzie tego kongresu nie ma ani słowa o Solidarności. Chcieli przemilczeć ten temat i przejść do porządku dziennego. Ludzie zapomną. Owszem, jeden związek zawodowy wystosował propozycje uchwały wspierającą solidarność, ale to zostało utrącone przez komisje przygotowawczą i na tym sprawa utknęła.

Zaczęliśmy wtedy robić szum. Wysyłaliśmy wtedy listy wszędzie. Napuściliśmy jednego zaprzyjaźnionego dziennikarza z BBC, żeby przeprowadził wywiad z ówczesnym sekretarzem generalnym. Sekretarz Generalny powiedział, rzeczywiście nie pomagamy Solidarności, bo nie ma komu pomagać. Organizacja nie istnieje. To był lipiec 82.

Zrobiliśmy wtedy specjalne wydanie naszego biuletynu pod tytułem Solidarność, czy jej sprzedaż, gdzie ja pisałem: Mówisz, że nie ma komu pomagać? Bogdan Lis, któremu rękę potrząsałeś kilka miesięcy temu, a który teraz działa w podziemiu, zaprzeczyłby temu. Reakcja była taka że ogłosili, że zapraszają Lecha Wałęsę, jako gościa honorowego na zjazd. W dalszym ciągu nie ma mowy o poparciu, tylko o zaproszeniu. Odpowiedzieliśmy wtedy na to, że wygodnie Wam zapraszać Lecha Wałęsę, bo wiadomo że siedzi w pierdlu i nie przyjedzie. Natomiast jest szereg osób które mogą przyjechać na zjazd i mogą Wam powiedzieć co można praktycznego zrobić. I wymieniliśmy całą listę osób.

Zrobiliśmy straszny ruch koło tego.

Wydrukowaliśmy 4000 ulotek. Wręczaliśmy ulotki z tym artykułem każdemu delegatowi na zjazd. Wszystkim gościom i dziennikarzom. Wynająłem 4 tonową ciężarówkę, na która zrobiliśmy potężny obraz Wałęsy za kratami z napisem Solidarność, czy jej sprzedaż i flagami S. Tą ciężarówką jeździłem na około gmachu w którym był kongres. Jeździłem przez cały dzień, reklamując przy okazji zebranie kuluarowe, które tego dnia zorganizowaliśmy przy tym zjeździe, też pod tym samym hasłem Solidarność, czy jej sprzedaż.

Napuścili na mnie Policje. Policja zatrzymała mnie pięć razy i chcieli mnie zdjąć z tej ciężarówki. Pięć razy spisali i wezwali do sądu pod różnymi pretekstami. Odbierałem te wezwania do sądu i w dalszym ciągu jeździłem. Jak inspektor policji w końcu zażądał, żebym po tych ulicach nie jeździł, to zapytałem jego czy to jego własność. I dalej jeździłem. Rezultat był taki, że zgromadziliśmy pełną salę na spotkaniu kuluarowym. Żeby ktoś nie pomyślał, że to coś marginesowego, zrobiliśmy to w najlepszym hotelu, w najbardziej błyszczącym miejscu w tej miejscowości. Kosztowało nas to masę forsy, ale to było tam gdzie oni wszyscy byli.

Następnego dnia przeszła nadzwyczajna uchwała.

Na forum zjazdu, na zasadzie awaryjnej, została przeprowadzona i przegłosowana. Na 2 000 delegatów 25 głosowało przeciw. Poparcie dla solidarności stało się oficjalną i formalną polityką ruchu związkowego. Do dzisiejszego dnia wielu przywódców związkowych mnie osobiście nienawidzi. Mnie oczywiście to nie przeszkadza, bo ja tam przyjaźni nie szukałem. Myśmy swoje osiągnęli.

Trzeba szukać sposobów. Występować pod właściwym hasłem. Nie odważą się tobie zabronić, jak występujesz w sprawie ekologii. W sprawie rozbrojenia. Pokoju na świecie. Prawa człowieka itd. I robić swoje.

Inne typowe działanie na terenie związku.

Zapisaliśmy kilku naszych członków do jednego związku. W tym oddziale jest 600 członków. Zebranie związkowe jest ważne jak przyjdzie 25 ludzi. To znaczy, że 13 głosów może decydować o polityce tego oddziału. Myśmy na jedno zebranie przyprowadzili 14 i od komunistów tego oddziału przejęliśmy całą branżę.

Nauczaliśmy się używać ich metod. Oni robili dokładnie to samo i do tej pory wszystko było klawo. Byli oczywiście bardzo zaskoczeni, bo zawsze przychodzili w 13, a myśmy w czternastu przejęli branżę. Wiadomo, żeby mieć władzę wystarczy kontrolować policje i informacje.

W takim razie ja zostałem wybrany sekretarzem do spraw członkowskich, czyli policja, a kolega został redaktorem ich biuletynu, czyli informacji. Mieliśmy całą władzę. Bardzo szybko przeprowadziliśmy uchwałę poparcia dla solidarności z zastrzeżeniem, że to ma wejść na forum zjazdu tego związku. Dla pewności, ja zostałem wybrany jako delegat na zjazd. Zadbałem, żeby to przeszło przez szczebel regionalny i uchwała weszła na forum milionowego związku. Na zjeździe przeszła bez oporu.

Reasumując: Przy pomocy 14 ludzi zaklepaliśmy na twardo milionowy związek, który popiera
Solidarność. Tak funkcjonują te mechanizmy. Komuniści na całym świecie tych mechanizmów używają z wielkim powodzeniem. Nauczmy się czegoś od nich.

W każdym kraju są inne możliwości. Nie ma uniwersalnej recepty. To jest kwestia szukania.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Sro Lis 14, 2007 1:10 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

.
Dziękuje kolegom z „prawicy.net” za zredagowanie i umieszczenie u siebie tego tekstu.
http://prawica.net/node/9115
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Sob Wrz 25, 2010 9:34 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.krakowska.zhp.pl/infopage.php?id=478
Obalić mit bezsilności

Tadeusz Jarski-Jarzembowski,
Obalić mit bezsilności, [oprac.] Kazimierz Jarzembowski, Kraków 2010, ss. 140 + 40 nlb.



Przekazywane do rąk czytelników wydawnictwo stanowi wybór artykułów i wypowiedzi oraz wierszy Tadeusza Jarzembowskiego (1933–2007), znanego na emigracji jako Tadek Jarski.
Urodził się w Lublinie, gdzie uczęszczał do gimnazjum elektryczno-mechanicznego i był aktywnym harcerzem. Brał udział w strajku szkolnym o podłożu politycznym, w którego wyniku klasa, do której uczęszczał, została rozwiązana. On sam trafił do Szczecina, gdzie ukończył Technikum Budowy Okrętów i Energetyki. W 1952 r. nielegalnie opuścił Polskę na włoskim statku. Osiadł w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkał jego ojciec, pozostały na emigracji żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Pracował jako robotnik, był konstruktorem w biurze projektowym, służył w marynarce handlowej oraz prowadził własne przedsiębiorstwo. Czuł się Polakiem i uczestniczył czynnie w działalności polonijnej, m.in. uczył harcerzy żeglarstwa, był także inspicjentem polskiego teatru dla dzieci oraz w latach 1975–1977 – dyrektorem Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie.
Po powstaniu w Polsce „Solidarności” zabiegał o poparcie dla niej wśród Brytyjczyków, a w stanie wojennym od samego początku organizował systematycznie i prawdopodobnie jako pierwszy na świecie demonstracje pod ambasadą PRL w Londynie. Założył organizację „Solidarity with Solidarity”, której przewodniczył, mającą na celu wspieranie zdelegalizowanej „Solidarności”. Zorganizował bezprecedensowe prosolidarnościowe lobby w brytyjskim parlamencie.
Wrócił do Polski i w latach 1994–1998 był radnym Gminy Centrum w Warszawie. Komentował również jako publicysta bieżące wydarzenia w Polsce.
Wszystko, co przeżył, opisuje w zebranych przez jego brata Kazimierza Jarzembowskiego artykułach i publicznych wystąpieniach. Zostały one uzupełnione zamieszczonymi w tomiku wierszami, pisanymi zarówno po polsku jak i po angielsku. Został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Tytuł książki nawiązuje do idei przewodniej jego aktywności publicznej – „Obalmy mit bezsilności”. Starał się być lojalnym obywatelem brytyjskim, pozostając polskim patriotą, skutecznym w działaniu na rzecz odradzającej się w kraju, a później zagrożonej wprowadzeniem stanu wojennego demokracji. Także po powrocie do kraju był nieobojętny na otaczającą rzeczywistość i aktywny, dopóki starczyło mu sił.
Jest nietuzinkowym przykładem postawy, która może być wzorem do naśladowania dla harcerzy, dlatego Komisja Historyczna Krakowskiej Chorągwi ZHP z inicjatywy jego brata – członka komisji postanowiła dokonać publikacji wyboru jego wypowiedzi prasowych i ustnych na różnych forach, prezentując, na ile to jest możliwe, jego postać.

(z przedmowy dr. Janusza Wojtyczy)
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> LEKTURA, PUBLIKACJE Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum