Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Starachowicki anioł stróż

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Wspomnienia, Relacje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
paweł perchel
Częsty Użytkownik


Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 29

PostWysłany: Czw Lut 21, 2008 11:03 pm    Temat postu: Starachowicki anioł stróż Odpowiedz z cytatem

Często przypominam sobie osoby , które samą swoją obecnością dały dowód , że walczyć z komuną można było na różne sposoby.

Pamiętam rok 1984. Razem z Pawłem Bargiełowski wydawaliśmy podziemną gazetkę o . swojsko brzmiącym tytule LUD. Drukarnia mieściła się w bloku na Szlakowisku. W jednym z niewielu starachowickich „mrówkowców”. Z pierwszego piętra , z pokoju widzieliśmy komendę milicji. Pokoik „wypożyczały” nam ciotki Pawła – Alina i Roma Boguszewskie. Dwie starsze już wiekiem panie bez większego wahania wyraziły zgodę . Bez żadnych warunków czy targów. Nie pytały się co one będą z tego mieć. Doskonale wiedziały , że ufając dwóm młokosom narażają się na ryzyko nawet więzienia a co najmniej szykan ze strony panów z SB. A jednak zaufały . Często nie wiedziały kiedy wpadniemy drukować gazetkę i zasmrodzimy rozpuszczalnikiem całe mieszkanie . Zamiast słów pretensji zawsze mogliśmy liczyć na kolację , herbatę czy …cukierki - „ tak na osłodę” jak mawiały. Nigdy nie zadawały niewłaściwych pytań. O konspiracji wiedziały więcej niż my. Jeszcze z AK.
Nie zwracały uwagi na zabrudzony farbą stół , zastawione schnącymi kartkami meble. Razem z nami żartowały o nic nie wiedzących milicjantach którzy wciąż szukali takich jak my. A byliśmy pod ich nosem . Widzieliśmy jak chodzą po swoich „biurach” . Czy się bały ? Nie wiem . Nigdy nie dały tego po sobie poznać .
Po kilku miesiącach przenieśliśmy drukarnie . Trudności z kolportażem pisma zmusiły nas do zaprzestania jego wydawania
Przez dwadzieścia lat nikomu tego nie mówiły. Nie ze wstydu lub strachu. Po prostu wtedy tak trzeba było. One to wiedziały.

Pamiętam początek 1986 roku. Kiepskie dni grupy wydającej pismo Pro Kontra. Robert Adamczyk zostaje powołany do wojska. Teresa Barszowska musi wyjechać do Warszawy wraz z ciężko chorym mężem . Zostałem sam z całą masą zaczętej roboty.
Pamiętam ile wysiłku pochłonęło przygotowanie gazety. Wszystkie bodaj spotkania odbyły się tu , u Pani Teresy . Tu był bezpieczny azyl. Często śmiała się , że tu nas pilnują . Fakt , zaplecze Banku gdzie znajdowały się mieszkania dla pracowników zawsze omiatała swym szklanym bezdusznym wzrokiem przemysłowa kamera. A i strażnik czasami się przespacerował dla rozprostowania obolałych od krzesełka kości . Tu narodził się pomysł gazetki. Tu trzyosobowy zespół redakcyjny ustalał charakter pisma , zakres jego kolportażu , organizację zaplecza , finansowanie . Tu dyskutowaliśmy o propozycji lubelskiej Solidarności Walczącej o pomocy i szkoleniu. Chcieliśmy być niezależni. Tu też praktycznie do czasów legalnego działania był nasz punkt kontaktowy . Pani Teresa zawsze była gotowa do działania i pomocy.
W 1986r i o mnie upomniała się armia. Przez dwa lata przyjeżdżałem tylko na krótkie przepustki. Z Panią Teresą dogadaliśmy się bardzo szybko . Załatwi „zbyt” ulotek byleby tylko takie były . Jeżeli wiedziałem o swoim przyjeździe do domu wystarczył tylko telefon. Najczęściej pojawiałem się jednak znienacka. Nie było czasu na zbędne „formalności”. Tekst ulotki często pisałem jeszcze w wojsku. Wystarczyło odebrać najnowsze informacje , przepisać , wydrukować , roznieść i …z powrotem do woja. O resztę byłem spokojny. Pani Teresa przez kolejnych kilka dni roznosiła ulotki podrzucając je na klatkach , zostawiając na murkach , pod wejściem do sklepów itp. Dawała zaufanym znajomym i sąsiadom , aby i oni rozprowadzali.
Mieszkałem niedaleko pani Teresy. Ot z pięć minut spacerku. Pewnego razu przyjechałem tylko na 24 godziny. . Okazało się , że moich rodziców akurat nie ma w domu . Nie spodziewali się mnie. Czekać ? Szkoda czasu . Zdecydowałem się na szybką wizytę do pani Teresy . Potrzebowałem informacji . Będąc od kilku miesięcy w wojsku przyzwyczaiłem się do munduru. Chodziłem w nim na co dzień. Dla mnie stał się po prostu ubraniem jak wszystkie inne. Do głowy mi wtedy jakoś nie przyszło , że wizyta żołnierza w mundurze w mieszkaniu starszej osoby mogło budzić co najmniej zaciekawienie. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero widząc lekką konsternację na twarzy pani Teresy. Chęć szybkiego „załatwienia” ulotek zamgliła podstawowe zasady konspiracyjnego BHP. Szybko wytłumaczyłem swoje postępowanie , przyznając się do błędu . Nigdy nie usłyszałem zarzutów czy wymówek. Wydrukowane ulotki zaniosłem już w cywilnych ciuchach


Pamiętam , że we wrześniu 1988 roku. zaczynaliśmy od nowa . Dostaliśmy kontakt do Joli Krzyżowskiej . Tam ulokowaliśmy drukarnię . Po raz kolejny sytuacja się powtórzyła. Ponownie zaufanie wzięło górę nad strachem i niepewnością. Niektórzy powiadają , że to były już inne czasy , że prawie wszystko robiło się już jawnie. Może i tak ale tu , prawie na prowincji ta jawność jeszcze trochę się spóźniała. I choć odwaga robiła się jakaś taka tańsza , nie widziałem szerokiego zachłystywania się wolnością . Większość dopiero kalkulowała czy to się opłaci , czy to czymś jeszcze nie grozi . Większość czekał aż ci pierwsi się wychylą i sprawdzą czy bezpiecznie.
Drukarnia na ul. Pochyłej działała kilka miesięcy. Byliśmy bardzo częstymi gośćmi u pani Joli. Potrzebne były przecież ulotki , odezwy , komunikaty . Ponownie zaczęliśmy snuć plany o piśmie. Czasami obawialiśmy się aby pani Jola nie miała nas dość. Pojawiając się czasami niespodziewanie , z pewnością co najmniej dezorganizowaliśmy jej rytm dnia. Pani Jola zawsze witała nas z uśmiechem. Być może z podobnym uśmiechem witała drukarzy którzy w 82r , w stanie wojennym , kiedy wyroki były najbardziej surowe powielali właśnie tu swoje „czerwone ulotki”.
Pewnego wieczoru , kiedy drukowaliśmy kolejny komunikat , niespodziewanie ktoś zapukał w zasłonięte okno. Pewnie widział w świetle lampy nasze sylwetki poruszające się przy stole. Zanim zdążyliśmy zareagować , naciśnięta klamka i szarpnięcie drzwi uświadomiły nam niebezpieczeństwo . Wpadka? W jednej chwili przez myśl przeleciało nam wiele obrazów . Schować wszystkiego nie zdążymy . Dowodów „zbrodni” jest zbyt wiele , łącznie z brudnym stołem i naszymi rękami . Uciekać ? Jeżeli to SB to i tak pewnie są przy drugim wyjściu. Zanim zdążyliśmy zareagować jak z pod ziemi pojawił się mąż pani Joli , wciągając wręcz siłą nieproszonego gościa do drugiego pokoju. Okazało się , że to tylko sąsiad - częsty bywalec domu państwa Krzyżowskich , przyzwyczajony do pukania i wchodzenia bez tradycyjnych słów „proszę” . Ta niecodzienna sytuacja uświadomiła nam , że posiadamy coś więcej niż udostępniony pokój z możliwością druku w domku na uboczu. Zdaliśmy sobie w pełni sprawę , że nasi gospodarze ryzykując tak samo jak my , otaczali nas dyskretną aczkolwiek jak się okazało bardzo skuteczną opieką . I choć wychodziliśmy już na ostatnią prostą do wolności wiedzieliśmy , że nasz anioł stróż wciąż dyskretnie czuwa nad naszym spokojnym knuciem.
Dwadzieścia lat później prawie nikt nie wie gdzie w Starachowicach drukowane były pisma i ulotki . Prawie nikt nie wie , że w pokoiku od strony podwórka w różnych latach pracowały przynajmniej dwie drukarnie powielając tysiące druków , ulotek i pism , dzięki którym niektórzy mogą budować swoje opowieści o kolportażu .
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Wspomnienia, Relacje Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum