Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Aleksander Ścios; ZŁOŚĆ WASZYCH WROGÓW...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 24, 25, 26
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Pon Paź 04, 2010 8:54 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
„Tylko roztropnie Panowie, tylko z umiarem… Wyhamujcie w sobie, Bracia Oficerowie, lwią bezkarność.[...] Będą zmiany ! Wracajcie do „Nowej Polski” , która na Was czeka. Wracajcie.”

Krótko mówiąc ma SBcja wiarę w odzyskanie utraconych ziem z nawiązką, ale póki co uważa, że pośpiech może wiele popsuć. A z czasem będzie można cieszyć się na nowo "LWIĄ BEZKARNOŚCIĄ".
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Paź 07, 2010 1:10 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/10/realizm-geopolityczny-czyli-partia.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"środa, 6 października 2010

REALIZM GEOPOLITYCZNY – CZYLI „PARTIA ROSYJSKA”

Leopold Tyrmand, napisał kiedyś o peerelowskich intelektualistach tworzących tzw. „salon" dysydencki, że „przefarbowali się na antykomunizm dopiero wtedy, kiedy nieszkodliwym krzykiem i niezgadzaniem się można już było w Polsce wybornie zarobkować, lepiej niż dotychczasowym służalstwem".
Jest w tym twierdzeniu tak wielki ładunek prawdy, odsłaniającej hipokryzję dzisiejszych „elit”, (wyrosłych przecież z czasów PRL-u) że rozważanie nad fenomenem „partii rosyjskiej” warto rozpocząć od wskazania genezy tego towarzystwa – owej grupki „przefarbowanych na antykomunizm” krzykaczy, którzy po 1989 roku skutecznie wmówili Polakom, że reprezentują ich marzenia o wolnym państwie. To systemowe kłamstwo było możliwe, ponieważ dokonano arcymistrzowskiej operacji opartej na wieloletniej, wielowymiarowej grze, podczas której przekonano niemal całe społeczeństwo, iż ludzie, którzy byli zaledwie schizmatykami wiary komunistycznej sami siebie nazywając „komandosami” i dysydentami, stali się „demokratyczną opozycją” i wspólnie z robotnikami obalili ustrój komunistyczny. To gigantyczne, historyczne oszustwo legło u podstaw poglądu, jakoby III RP powstała na gruzach komunizmu, podczas gdy w rzeczywistości – to komunizm, w zmodyfikowanej, przepoczwarzonej postaci - obrócił w ruinę nasze dążenia do niepodległości.
Skąd w polskiej historii wzięli się ludzie głoszący dziś hasła „pojednania” z Rosją, narzucający mit „zaufania” i konieczność „kompromisu” ze zbrodniczym reżimem płk Putina? Gdzie szukać źródeł „partii rosyjskiej” zapuszczającej coraz głębsze korzenie w naszą rzeczywistość?
Zapewne, tylko ktoś nieświadomy realiów najnowszej historii mógłby odczuwać zdziwienie nagłym pojawieniem się tylu zadeklarowanych „przyjaciół Rosji”. Nie warto tu wspominać o spadkobiercach zbrodniczej partii okupacyjnej, dowcipnie dziś nazwanej lewicą, którzy na zawsze pozostaną mentalnymi kalekami uzależnionymi od myślenia w kategoriach interesów wschodniego sąsiada. Ta sama choroba dotyczy wielotysięcznej rzeszy esbeków i ich agentury, zaprogramowanych dożywotnio na służbę u kremlowskich decydentów.
Większość Polaków żyje jednak w przeświadczeniu, jakoby szereg postaci „opozycji demokratycznej” wywodzących się z Klubu Krzywego Koła, „warszawskiego salonu”, „komandosów” itp. środowisk „konstruktywnej opozycji” prowadziło przez lata PRL-u walkę skierowaną przeciwko systemowi komunistycznemu, uważając Związek Sowiecki za okupanta i ciemiężyciela. Oni sami, skupieni w grupach partyjnych schizmatyków nigdy nie twierdzili, że walczą z sowieckim zniewoleniem. Ich bitwy i działania dotyczyły tylko tych obszarów komunizmu, które nie przystawały do wizji dysydenckich lub były sprzeczne z ich interpretacją doktryny. Niemal wszyscy ludzie „opozycji demokratycznej” – budujący wespół z ekipą Jaruzelskiego podwaliny III RP - to osoby w różny sposób związane z partią komunistyczną: jej członkowie, sympatycy, beneficjanci ówczesnych władz, artyści uwikłani w zależność od reżimu, uczestnicy życia publicznego, piewcy wszelakich odmian komunizmu „z ludzką twarzą”, wieloletni agenci bezpieki, a w najlepszym przypadku „pożyteczni idioci” pełniący z nadania SB rolę koncesjonowanej opozycji. Ich stosunek do ZSRR/Rosji nie podlegał niemal żadnej ewolucji i niezmiennie, przez dziesięciolecia nazywany był „realizmem geopolitycznym”.
„Co to znaczy dzisiaj chcieć niepodległości”? – pytał w roku 1989 Adam Michnik. I odpowiadał:. „Znaczy to konsekwentnie, krok po kroku, przebudowywać Polskę; znaczy to pracować, by doktryna Breżniewa została pogrzebana na zawsze. Jednak nie drogą rozpalania antyrosyjskiej nienawiści ani urządzaniem antysowieckich demonstracji. Wytwarzanie obrazu Polski dyszącej potrzebą antysowieckich akcji jest sprzeczne z polskim interesem narodowym i godzi w politykę rządu Tadeusza Mazowieckiego.”
To słowa głęboko prawdziwe, ponieważ człowiek nazywany w tamtym czasie „naszym premierem” zaledwie 20 lat wcześniej, w 10 numerze "Więzi" dowodził, że "polska droga zakłada wierność zasadzie sojuszu z ZSRR, który określa nasze miejsce na mapie politycznej świata. Dziś zasada sojuszu polsko-radzieckiego staje się elementem narodowego myślenia politycznego".
Tego rodzaju „realizm geopolityczny”, rozumiany jako akceptacja powojennego porządku, w którym dominacja sowiecka miała być nieuniknionym efektem historycznych uwarunkowań, a Polska stanowić przedmiot w grze światowych mocarstw leży u podstaw „ideologii” współczesnej „partii rosyjskiej”. To pogląd narzucony Polakom kulami sowieckich karabinów i pałkami policji politycznej, wsparty na tchórzostwie, konformizmie i mentalności niewolników. We wszystkim, co ludzie tacy jak Michnik, Geremek czy Mazowiecki twierdzili na temat przyszłości Polski – niczym blokada – tkwiła świadomość, że Rosja jest hegemonem, którego polityczna i militarna obecność stanowi granicę nieprzekraczalną dla polskich aspiracji, a wszelkie koncepcje istnienia wolnej Polski muszą mieć na uwadze interes Rosji. To posunięte do granic absurdu przekonanie nakazywało Michnikowi w roku 1989 stawiać na jednej płaszczyźnie interes kata i ofiary, okupanta i okupowanego, gdy powołując się na opinię koncesjonowanego sowieckiego dysydenta twierdził – „Prof. Andriej Sacharow, moralny autorytet Rosji i Europy, powiedział, że "płyniemy w jednej łódce". I łatwiej nam będzie przepłynąć wszystkie mielizny i pułapki, gdy będziemy sobie wzajemnie pomagać. Inaczej utoniemy.” (Polska ZSRR. Dwa inne kraje).
Ta sama, zgubna dla Polski koncepcja „realizmu” dwadzieścia lat później kazała Bronisławowi K. w orędziu przed Zgromadzeniem Narodowym wyznać: "nie będzie stabilnego rozwoju naszego regionu bez współpracy z Rosją" i mówić o „interesie nas wszystkich w pojednaniu z Rosją”.
Politycy Platformy, dla których Michnik czy Mazowiecki są niepodważalnymi autorytetami nie mogą w innych kategoriach widzieć współczesnej Rosji, niż chcą tego „ojcowie założyciele”. Ich dzisiejszy serwilizm, jest w równiej mierze efektem prymitywnych kompleksów i dogmatycznych zabobonów odziedziczonych po środowisku „opozycji demokratycznej”, jak przyjętej dobrowolnie postawy zakładników kłamstwa smoleńskiego. Podobnie też, jak uczestnictwo w zakłamywaniu zbrodni katyńskiej stanowiło dla namiestników kremlowskich przepustkę do władzy i dawało gwarancję „przyjaźni” polsko-sowieckiej, tak współudział w ukrywaniu prawdy o tragedii smoleńskiej ma zapewnić nienaruszalność interesów grupy rządzącej Polską. Byle, były to interesy powiązane z Rosją.
Ponieważ, ani przed, ani tym bardziej po 10 kwietnia nie istniały racjonalne podstawy, by mówić o pozytywnych zmianach w stosunkach polsko-rosyjskich ponura farsa „pojednania” jaką narzucono Polakom po tragicznej śmierci współczesnej elity ma podłoże wynikające z neosowieckiego „realizmu geopolitycznego”, nakazującego postrzegać Rosję poprzez pryzmat porządku jałtańskiego, w którym Polsce wyznaczono rolę satelity w rosyjskiej strefie wpływów. Dla tych ludzi służalstwo wobec płk Putina, okupione rezygnacją z uprawnień państwa suwerennego jest postawą równie oczywistą, jak każda inna zapewniająca „polityczny spokój” i wegetację u władzy.
Zachwyty ludzi „partii moskiewskiej” nad pustymi gestami władców Kremla i nawoływania do „zbliżenia” są nie tylko dowodem tchórzostwa i ulegania obsesjom geopolitycznym, ale też potwierdzeniem interesowności, ocierającej się o pospolite zaprzaństwo. Przykładem swoich „wyroczni” - Michnika i Wajdy - pielgrzymujących przed dwudziestu laty do Moskwy na polityczne konsultacje, ludzie z grupy rządzącej układają się z reżimem Putina, nie próbując nawet wyjaśniać jaki los planują zgotować Polakom.
Postawa wobec „przyjaciół radzieckich” była w czasach PRL-u jednym z najważniejszych atrybutów, jakim funkcjonariusze komunistyczni mierzyli stopień lojalności i użyteczności swoich towarzyszy oraz czynnikiem decydującym o karierze i awansach. Zupełnie odwrotna hierarchia obowiązywała w społeczeństwie polskim, gdzie postawy antyrosyjskie czy antyradzieckie były postrzegane jako przywilej ludzi wolnych i niezależnych. Była to jedna z tych, wyrazistych cech świadczących, jak mocno komunizm, a w nim podległość Rosji jest obca polskiej tradycji i wartościom.
Ludziom z „salonu dysydenckiego” – o których pisał Tyrmand - równie łatwo przychodziło kolaborować z Gomułką, układać się z Gierkiem, jak siąść do wspólnego stołu z Kiszczakiem. Gdy leżało to w ich interesie, głosili „internacjonalizm” i hasła trockizmu, jak „antykomunizm” i „dialog z Kościołem”. Nigdy też nie wyrzekli się służalczego stosunku wobec Rosji, nazywając swój lęk „geopolitycznym realizmem”.


Artykuł opublikowany w nr.40/2010 Gazety Polskiej "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Czw Paź 07, 2010 9:56 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Oni po prostu wiedzą, że dopóki są kupą, są jednocześnie grupą ochranianą przez swych coraz dokładniej się rysujących demiurgów, dopóty ich wszelkie przekręty będą niezauważane i zamiatane pod dywan przez różne rozgrzane sędziny i dyspozycyjny aparat, sterowany przez element tej samej Grupy Trzymającej Władzę.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Paź 11, 2010 5:13 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/10/sprawa-olewnika-w-kregu-suzb_08.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.

"piątek, 8 października 2010

SPRAWA OLEWNIKA. W KRĘGU SŁUŻB.

Od czasu objęcia rządów przez grupę PO-PSL, w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika mamy do czynienia ze złowrogą sekwencją zdarzeń: likwidowaniem niewygodnych świadków, aktami zastraszania, niszczeniem dowodów oraz wieloma innymi incydentami wskazującymi na poczucie bezkarności rzeczywistych sprawców tej zbrodni.
Przypomnę kilka faktów z ostatnich lat, świadczących o szczególnej aktywności „nieznanych sprawców”:
- w kwietniu 2008 roku „samobójstwo” popełnił Sławomir Kościuk – jeden ze skazanych za zabójstwo Olewnika, (okoliczności tej śmierci nie wyjaśniono do dnia dzisiejszego),
- w maju 2008 roku ktoś splądrował dom Danuty Olewnik – siostry zamordowanego. Włamanie zostało odebrane jako próba zastraszenia rodziny. Do tej pory nie ustalono sprawców włamania.
- 12 czerwca 2008 r. w magazynie dowodów rzeczowych olsztyńskiego CBŚ, gdzie przechowywano dowody ze sprawy Krzysztofa Olewnika doszło do „awarii sieci kanalizacyjnej”, przez co zniszczeniu uległo 46 pudełek i kopert, w których przechowywano istotne dla sprawy dowody. O tym fakcie poinformowano dopiero w 2009 roku.
- w styczniu 2009 roku w celi więziennej w Sztumie popełnił „samobójstwo” Robert Pazik – skazany za zabójstwo Krzysztofa Olewnika. Brat Pazika twierdził, że więźnia zmuszono do samobójstwa. Również w tej sprawie nie ustalono wszystkich okoliczności śmierci.
- 17 lipca 2009 r. „samobójstwo” popełnił strażnik więzienny, który w czerwcu 2007 roku pełnił dyżur w olsztyńskim więzieniu, gdy w celi powiesił się w Wojciech .Franiewski – jeden z zabójców Olewnika (prawdopodobnie wieloletni tajny współpracownik służb PRL). Prokuratura uznała, iż śmierć strażnika nie ma związku z jego czynnościami służbowymi z roku 2007.
- W lipcu 2009 r. doszło do włamania w domu adwokat Jolanty Turczynowicz-Kieryłło – obrońcy policjantów podejrzanych o zaniedbania w sprawie porwania Olewnika. Sprawcy ukradli m.in. trzy laptopy. W jednym z nich były informacje dotyczące sprawy Olewnika i niepublikowany wywiad z Remigiuszem M., szefem policyjnej grupy poszukującej porwanego. Jednocześnie dokonano włamania do skrzynki e-mailowej męża prawniczki, na serwerach Google’a, blokując do niej dostęp. Znajdowały się tam te same materiały, co w skradzionych laptopach. Do tej pory nic nie wiadomo o sprawcach tych włamań.
- w pażdzierniku br. Gazeta Polska ujawniła, że z Komendy Policji w Sierpcu zginęły dowody, które mogły pomóc w ustaleniach związanych z Ireneuszem Piotrowskim, skazanym w procesie o zabójstwo Olewnika.
Od czasu, gdy rozpoczęto śledztwo w sprawie porwania (2001 rok) nie było okresu obfitującego w równie spektakularne wydarzenia, jak ostatnie 3 lata rządów obecnego układu. Wydarzeniom, tym towarzyszyły decyzje polityczne wskazujące na rzeczywiste intencje grupy rządzącej. Tego obrazu nie powinien fałszować fakt powołania sejmowej speckomisji. Decyzja ta została podyktowana wyłącznie względami wizerunkowymi, a w dużej mierze wymuszona konsekwentną postawą rodziny Krzysztofa Olewnika. Nie można też zapominać, że autorem projektu powołania komisji był poseł PiS Zbigniew Ziobro. To sekwencja kilku istotnych wydarzeń:
- w kwietniu 2008 roku Zbigniew Ziobro wydał oświadczenie w którym zaapelował do rządzących: „W związku z samobójstwem jednego ze skazanych za porwanie i zabójstwo K. Olewnika, do którego doszło w ostatnich dniach, apeluję o prowadzenie intensywnego śledztwa ws. nieprawidłowości w działaniach prokuratury i innych organów ścigania w tej sprawie, które przy okazji mogłoby wyjaśnić okoliczności samobójstw morderców K.Olewnika.” Jednocześnie Ziobro zgłosił projekt powołania sejmowej komisji śledczej dla zbadania sprawy Olewnika. Napisał m.in.: „ W sprawie porwania Pana Olewnika komisja śledcza mogłaby wykryć nie jedną patologię której ujawnienie mogłoby mieć wpływ na uzdrowienie i usprawnienie działania organów państwa w podobnych sytuacjach.”
- kilka dni później rodzinę Olewników przyjął ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski i zadeklarował, że powoła nowy speczespół prokuratorski, który zajmie się sprawą śmierci Krzysztofa Olewnika oraz niedopełnieniem obowiązków przez organa ścigania w czasie śledztwa,
- „Za porwaniem mojego syna stali wpływowi politycy” – stwierdził w kwietniu 2008 r. Włodzimierz Olewnik ojciec uprowadzonego Krzysztofa. „Ukarani zostali tylko wykonawcy, prawdziwi mordercy są wciąż na wolności” - dodał.
- 15 grudnia 2008 roku prokuratura postawiła Włodzimierzowi Olewnikowi zarzut „naruszenia nietykalności cielesnej” prokuratora Grzegorza Pluto, którego Olewnik miał uderzyć po wyjściu z Kancelarii Tajnej gdańskiego wydziału Prokuratury Krajowej.
- w grudniu 2008 posłowie PiS złożyli do marszałka Sejmu projekt uchwały o powołaniu sejmowej komisji śledczej ds. Krzysztofa Olewnika,
- w styczniu 2009 roku politycy PO zarzekali się, że do wyjaśnienia sprawy wystarczy prokuratura i deklarowali, iż nie ma potrzeby powoływania komisji śledczej,
- 20 stycznia 2009 opublikowano sondaż z którego wynikało, że 66 proc. Polaków chce, by taka komisja powstała. Po publikacji sondażu Donald Tusk orzekł: „Sprawa śmierci Krzysztofa Olewnika domaga się dogłębnego wyjaśnienia. Dlatego będę rekomendował Sejmowi i marszałkowi Sejmu powołanie komisji śledczej w tej sprawie”.
- w lutym 2009 roku Sejm powołał komisję do zbadania okoliczności śmierci Krzysztofa Olewnika. Na jej czele stanął Marek Biernacki z PO.
- marszałek Sejmu Bronisław Komorowski sprzeciwił się kandydaturze Antoniego Macierewicza na członka komisji, zgłoszonej przez klub PiS,
- w wywiadzie na antenie radia RMF FM Komorowski przypomniał, że nie był entuzjastą powołania komisji śledczej. Do możliwości wyjaśnienia sprawy przez komisję podchodzi ostrożnie. – „Posłowie nie są w stanie zbadać niektórych aspektów, np. prawidłowości prowadzenia śledztwa prokuratorskiego - powiedział marszałek. Doradził posłom, żeby nie próbowali zastąpić śledztwa prokuratorskiego i nie przesłuchiwali np. gangstera "Żaby".
- w październiku 2009 roku na stanowisko wiceszefa CBA powołany został Janusz Czerwiński. O zagadkowej roli Czerwińskiego w sprawie Olewnika zeznawał przed sejmową komisją śledczą szef stołecznego CBŚ Jarosław Marzec , któremu w 2006 roku Czerwiński miał zakazać zajmowania się sprawą. Sam Czerwiński zeznając przed komisją w grudniu 2009 roku skłamał twierdząc, że o sprawie Olewnika dowiedział się dopiero w 2004 roku, podczas gdy sprawa trafiła do niego już w 2001 roku, gdy był naczelnikiem wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie.
- w lutym 2010 r. Włodzimierz Olewnik opublikował list do Donalda Tuska, w którym oskarża rządzących o zaniechania i złą wolę, zwracając uwagę się, iż szef MSWiA odmówił odtajnienia na potrzeby śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Apelacyjną w Gdańsku materiałów operacyjnych Policji dot. uprowadzenia i zabójstwa Olewnika. W liści ojciec zamordowanego napisał m.in.: „Panie Premierze jak jest to możliwe, że nieudacznik nad nieudacznikiem, a być może nawet jeden z decydentów w uprowadzeniu i zamordowaniu mojego syna Pan Janusz Czerwiński od samego początku z naszą sprawą ma do czynienia, gdyż od 2001 roku. Jest autorem ogromnej porażki Policji w tej sprawie zostaje wspólnie z drugim, być może mniej wdrożonym w naszą sprawę funkcjonariuszem organu Policji, ale działający razem z powyższym w tym czasie – zostają szefami CBA. [...]Nie wiem jak to się dzieje, czy są to kolejne zbiegi okoliczności, że Janusz Czerwiński przechodził zawsze tam, gdzie toczy się śledztwo w naszej sprawie”
- w styczniu 2010 roku na stanowisko zastępcy naczelnika wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Płocku awansowano Macieja L. - jednego z członków policyjnej grupy kierowanej przez Remigiusza M. L, winnego szeregu zaniedbań w pierwszym etapie śledztwa. Maciej L. ma w tej sprawie postawione zarzuty prokuratorskie.
- w czerwcu 2010 roku Włodzimierz Olewnik oświadczył: „Okłamują mnie ministrowie, a nawet premier. W odpowiedzi na mój list – skłamał.” Donald Tusk miał napisać Olewnikowi, że "wszystkie materiały ws. śmierci Krzysztofa Olewnika, o które zwracała się prokuratura lub komisja śledcza, zostały tym instytucjom udostępnione" oraz "czym innym jest odtajnienie, ujawnienie materiałów, którymi dysponuje prokuratura, to leży w gestii prokuratury". Tymczasem Olewnik dowiedział się, że odnaleziono akta w których znajdują się informacje o działaniach policji w czasie przekazywania okupu w 2003 r. przez siostrę zamordowanego. „Te akta powinny razem ze sprawą przejść do Olsztyna i CBŚ. Moim zdaniem ktoś je celowo w Radomiu schował „ – uznał Olewnik
Podobno tylko klasyczni szaleńcy i służby specjalne mają możliwość popełnienia zbrodni niemal doskonałej. Typując ofiarę decydują o wszystkim, co wiąże się ze zbrodnią. Wybierają wykonawcę, czas, sposób i miejsce akcji. Są pierwsze na miejscu zbrodni lub same powiadamiają organa ścigania. Mogą zacierać ślady i przygotowywać nowe tropy, wiodące do wcześniej wytypowanych miejsc i osób lub kierować śledczych na dalekie manowce. Mogą inspirować i koordynować, wyciszać lub nagłaśniać akcje propagandowe towarzyszące morderstwu. Decydują o prawdzie i fałszu, przypisując sobie rolę „wielkiego kreatora”. Jednym słowem - jedynie służby specjalne, mogą bezpiecznie wykonać to, co postanowią polityczni decydenci. Na nich i związanych z nimi tysiącach powiązań, opiera się realna władza polityczna.
Gdy obserwujemy dziś kampanię medialną, w trakcie której próbuje się narzucić społeczeństwu fałszywą interpretację sprawy zabójstwa Krzysztofa Olewnika i wykorzystując sterowane przecieki stworzyć przeświadczenie, że ofiara mogła być zamieszana w sprawę „zabójstwa prostytutki”, a rzecz może dotyczyć lokalnych porachunków - warto pamiętać, że fałszowanie tej sprawy przez ponad 9 lat było możliwe tylko dlatego, że stoją za nią ludzie dawnych i obecnych służb specjalnych oraz mocodawcy ulokowani na najwyższych szczeblach władzy.
Suma zaniechań, błędów oraz tajemniczych zdarzeń dowodzi, że szczególnie dziś ludzie ci mogą czuć się bezkarni i mają wpływ na przebieg śledztwa. W czasie prac komisji śledczej śp. poseł Zbigniew Wassermann złożył wniosek o przekazanie komisji informacji, czy osoby występujące w sprawie były bądź są zarejestrowane w rejestrach służb specjalnych jako tajni współpracownicy. Nie wiemy, czy i jakiej odpowiedzi udzielono komisji. Wiemy natomiast, że gdańscy prokuratorzy od wielu miesięcy badają powiązania ludzi służb specjalnych z gangsterami, którzy uprowadzili Krzysztofa Olewnika. Jeden z wątków sprawy prowadził do byłego pułkownika SB, a dziś wpływowego biznesmena w branży spożywczej, który znał porywaczy Olewnika, i ludzi, którzy mieli stać za uprowadzeniem w roku 2001 Jana Z., a dzięki tej znajomości mógł sprowadzać śledztwo na boczne tory.
Porwanie Jana Z z roku 2001 wydaje się tu istotnym kluczem do sprawy. Jan Z – czyli Jan Załuska został wymieniony w aneksie nr.16 Raportu z Weryfikacji WSI, jako przedsiębiorca, który „przekazywał na rzecz WSI ustalony procent z zysków z zarządzanych firm oraz zawarł z WSI umowę na udzielenie mu pożyczki”. Jego porwanie miało mieć związek z planami przejęcia przez WSI kontroli nad Rafinerią Trzebinia, a od Załuski miano żądać, by podpisał sfałszowany dokument. Plan się nie powiódł, bo porwany odmówił podpisu dokumentu - obiecał wpłacić 600 tys. dolarów i odzyskał wolność. Proces porywaczy (których szefem według aktu oskarżenia był adwokat Janusz Sz.) jeszcze nie ruszył.
Wiele wskazuje, że najbardziej interesującym wątkiem sprawy Krzysztofa Olewnika może być kwestia nielegalnego handlu rosyjską stalą w firmie „Krupstal”, w której Olewnik był udziałowcem. Firma współpracowała m.in. z Wiktorem K., rezydentem mafii rosyjskiej, kontrolującej rynek stali w Polsce i była obserwowana przez kontrwywiad ze względu na kontakty z osobami powiązanymi z rosyjskimi służbami specjalnymi.


Artykuł opublikowany w Gazecie Warszawskiej


"KRĘGI PIEKŁA.SPRAWA KRZYSZTOFA OLEWNIKA" - książka w PDF "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Paź 11, 2010 5:17 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/10/dezinformacja-by-zabic-prawde.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"sobota, 9 października 2010

DEZINFORMACJA – BY ZABIĆ PRAWDĘ.

„Głównym rodzajem broni rosyjskiej, decydującym o dotychczasowej trwałości Rosji, jej sile i ewentualnych przyszłych zwycięstwach, nie jest normalny w warunkach europejskich czynnik siły militarnej, lecz głęboka akcja polityczna, nacechowana treścią dywersyjną, rozkładową i propagandową.” – pisał w roku 1938 Włodzimierz Bączkowski w szkicu „Uwagi o istocie siły rosyjskiej”.
Tę prawdę warto mieć na uwadze, gdy z perspektywy pięciu miesięcy spojrzymy na przekaz medialny towarzyszący śledztwu w sprawie tragedii smoleńskiej. Jego spójna i systematyczna konstrukcja wskazuje, że mamy do czynienia z profesjonalną operacją dezinformacyjną przeprowadzoną na niespotykaną skalę. Ze względu na znaczenie polityczne i zasięg można ją porównać jedynie do działań związanych z fałszowaniem prawdy o katyńskim ludobójstwie. Ta okoliczność wskazuje, że autorami operacji są decydenci kremlowscy i służby Federacji Rosyjskiej, zainteresowane ukryciem prawdy o 10 kwietnia. Nie byłaby jednak ona możliwa bez czynnego udziału polskich mediów i współpracy grupy rządzącej.
Dezinformacja, której nie należy mylić z propagandą, okazuje się szczególnie przydatna wśród społeczeństw uzależnionych od przekazu medialnego i powszechnego, bezkrytycznego przyjmowania dziennikarskich relacji. O ile - w normalnym przekazie to informacja stanowi opis faktu, wydarzenia, o tyle w przypadku dezinformacji mamy zależność odwrotną – to sama informacja ma tworzyć wydarzenie w świadomości manipulowanego społeczeństwa. To strategia nadzwyczaj przydatna w czasach, gdy blokada informacji – nawet przy użyciu najdoskonalszych narzędzi cenzorskich - musi być skazana na porażkę. Dlatego w rosyjskiej koncepcji sprawowania władzy dezinformacja zajmuje miejsce wyższe, niż siła militarna, a w przypadku operacji tajnych służb okazuje się wręcz niezastąpiona.

Ponieważ działania podjęto natychmiast po katastrofie prezydenckiego samolotu, można przyjąć, że były one planowane i przygotowane z dużym wyprzedzeniem, tak by uruchomienie wielu zgodnych przekaźników narzuciło pożądaną narrację i interpretację zdarzenia.
Można nawet precyzyjnie wskazać, kto był pierwszym przekaźnikiem fałszywej wersji. Już w godzinę po tragedii, na stronie internetowej rosyjskiego dziennika „Kommiersant” pojawiła się wypowiedź wiceprzewodniczącego Dumy Państwowej Rosji, Władimira Żyrinowskiego dla radia "Kommersant-FM", w której padły słowa, że „pewną rolę w katastrofie mógł odegrać upór prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej”. Rosyjski polityk, którego wystąpienia są zwykle projekcją intencji Kremla powiedział również, że Kaczyński „nie raz określał załodze samolotu gdzie ma lądować”. W tym samym czasie, na stronie internetowej „Nowej Gaziety” opublikowano wypowiedź Wacława Radziwinowicza – dziennikarza „Gazety Wyborczej”. Radziwinowicz podzielił się z rosyjską gazetą własną interpretacją informacji, jakoby kapitan Tu-154 odmówił rosyjskim kontrolerom i nie chciał lądować na innym lotnisku. Dziennikarz przypomniał, że do takiego samego zdarzenia miało dojść podczas wojny rosyjsko-gruzińskiej, gdy Prezydent poleciał do Tibilisi. Stwierdził: „ Gdy polski pilot odmówił lądowania na lotnisku w Tibilisi, powołując się na ekstremalnie trudne warunki, Kaczyński krzyczał na niego i straszył, a potem był wielki skandal, że pilot nie zastosował się do nakazu prezydenta. Pilot został wyrzucony ze służby i powrócił dopiero za czasów premiera Tuska. Nad Smoleńskiem mogło się zdarzyć właśnie coś takiego”.
Dwie godziny później pojawiła się wypowiedź zastępcy szefa sił powietrznych FR gen. Aleksandra Aloszyna, który wyjaśnił: „Załoga prezydenckiego samolotu kilkakrotnie nie wypełniła poleceń kontrolera lotu, nie reagowała na ostrzeżenia. [...] Gdy załoga nie wykonała dyspozycji, kilkakrotnie wydał komendę, by samolot udał się na lotnisko zapasowe. - Załoga - niestety - nie przerwała zniżania i wszystko skończyło się tragicznie”.
Nie ma żadnej przypadkowości w konstruowaniu tego rodzaju tez. W momencie gdy powstały były kompletnie bezpodstawne, a mimo to zostały natychmiast nagłośnione i przyjęte jako podstawa oceny katastrofy. Z zabiegów dezinformacyjnych dokonywanych wówczas wspólnie przez rosyjskie i polskie media wyłonił się przekaz, w którym winę za tragedię miała ponosić załoga samolotu, a pośrednio – Prezydent Kaczyński, wywierający presję co do miejsca lądowania. Ten przekaz, - utrwalony w świadomości ogromnej części społeczeństwa - obowiązuje do dnia dzisiejszego.

Jako główny wspornik dezinformacji wykorzystano podróż prezydenta Kaczyńskiego do Gruzji w roku 2008, dokonując fałszowania faktów w celu wykazania, że ze strony prezydenta były wywierane naciski na pilotów, co miało dowodzić, że w Smoleńsku mieliśmy do czynienia z identyczną sytuacją. Kolejnym wspornikiem była informacja o obecności osób postronnych w kabinie pilotów, która już sama w sobie miała implikować zarzut o wywieraniu presji. Za temat przewodni posłużyła propagandowa teza o „rusofobii” Kaczyńskiego oraz przedstawienie wyjazdu do Katynia jako „prywatnej wizyty”, podyktowanej względami ambicjonalnymi i wizerunkowymi. To zaś miało świadczyć, że Prezydent chciał za wszelką cenę znaleźć się w Katyniu, a wszystkie przestrogi rosyjskich kontrolerów lotu zignorowano, jako umyślne działania mające przeszkodzić lądowaniu. W tym zakresie, jako metodę dezinformacji zastosowano ilustrację i generalizację, bazując na fałszywych ocenach rozpowszechnianych przez media w okresie poprzedzającym katastrofę.
Cóż z tego, że każdy kolejny tydzień przynosił wiedzę wskazującą na błędy, złą wolę i zaniechania Rosjan, że ujawniano gigantyczne niedbalstwo w miejscu katastrofy, demaskowano fałszywe tropy, rzekome dowody, filmy i wypowiedzi użytecznych „ekspertów” – skoro narzucona od pierwszych godzin narracja została już przyjęta mocą medialnej dezinformacji.
By tak się stało, podstawą wszystkich transmisji medialnych musiały być wyłącznie przekazy ze strony rosyjskiej. Z tego też względu nie ujawniano opinii publicznej głosów niezależnych ekspertów zagranicznych, marginalizowano publikacje przeczące tezom rosyjskim, a nawet zatajono tak ważne dowody, jak zdjęcia satelitarne i ekspertyzy przekazane przez Amerykanów.
Nieprzypadkowo również, wszystkie hipotezy dotyczące przyczyn tragedii traktowano jako „teorie spiskowe”, odmawiając im a priori racjonalności, a głosy krytyczne wobec rosyjskiego przekazu klasyfikowano jako objawy „rusofobii”. Taka bowiem zasada wynika z zastosowania tzw. metody nierównej reprezentacji, dość łatwej do wdrożenia, zważywszy na intelektualną niemoc zwolenników grupy rządzącej i uleganie medialnym kłamstwom.

Klasycznym przykładem dezinformacji może być kwestia ustalenia godziny, w której doszło do katastrofy. Pierwotną wersję (8.56. – 10.56 czasu ros.) zmieniono po dwóch tygodniach, a "Dziennik Gazeta Prawna" powoływał się przy tym na „źródła zbliżone do polsko-rosyjskiej komisji badającej przyczyny katastrofy”. Po upływie kolejnych kilku dni, bo już 5 maja pojawiły się nowe informacje. Katastrofa miała się wydarzyć prawie 20 minut wcześniej, niż pierwotnie podawano, a źródłem przekazu był tym razem gubernator obwodu smoleńskiego Siergiej Antufiew, opowiadający sugestywną historyjkę, jak po "usłyszeniu nienaturalnego dźwięku silników zapadła cisza. Popatrzyłem na zegarek – stwierdził Antufiew - była 10.38”. Jeszcze inna godzina katastrofy może wynikać ze spreparowanych przez Rosjan tzw. stenogramów z czarnych skrzynek, w których zawarto informację, że linię energetyczną, którą miał zerwać Tu-154 uszkodzono o godz. 10.39 czasu ros., choć wówczas samolot miał się znajdować na wysokości 400 m.
Podobnych, pozorujących lub tworzących nową rzeczywistość informacji – można wymienić wiele. Wystarczy podać je raz, w ogólnodostępnym medium, by natychmiast zaczęły żyć własnym życiem, obrastać analizami i być traktowane jako ważne i prawdziwe. Nie trzeba dodawać, że takie reakcje znakomicie ułatwiają zadanie autorom dezinformacji.
Jak wobec tego bronić się przed dezinformacją, jakimi metodami ją pokonać?
Myślę, że nie ma takiej możliwości. Przyjmując jakikolwiek wiadomość opartą na źródłach rosyjskich jesteśmy skazani na rolę odbiorcy kolejnej fałszywej tezy. Na podstawie dotychczas posiadanej wiedzy nie potrafimy skutecznie zweryfikować przekazu i ocenić – co jest, a co nie jest w nim prawdą. Dlatego wszystkie analizy, spekulacje i hipotezy oparte na źródłach rosyjskich można zaliczyć na poczet udanych kampanii dezinformacji. Każda kolejna i powielanie już istniejących, stanowi rodzaj dezinformacyjnego „perpetuum mobile” – napędzając proces, u którego kresu będzie zawsze ślepy zaułek.
Jedyną, racjonalną postawą jest zatem odrzucenie całości przekazu rosyjskiego i traktowanie go w kategoriach simulacrum –informacji symulowanych, świadczących jedynie o intencjach strony rosyjskiej, a nie o prawdzie materialnej.
Zapowiadany wkrótce ostateczny raport komisji MAK w sprawie katastrofy będzie kwintesencją dezinformacji i jej fundamentalnym wspornikiem. Podstawą rzetelnej wiedzy na ten temat, mogą być tylko dowody rzeczowe odebrane Rosjanom i poddane analizie przez niezależnych ekspertów, a następnie śledztwo prowadzone przez wolne od nacisków politycznych organy ścigania.

Artykuł opublikowany w miesięczniku „Nowe Państwo” 9/2010
"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Paź 11, 2010 5:18 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/10/bilans-otwarcia-cena-tragedii.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"niedziela, 10 października 2010

BILANS OTWARCIA .CENA TRAGEDII SMOLEŃSKIEJ.


Wiele lat musiało upłynąć, nim zrozumieliśmy zbrodniczą logikę Stalina zawartą w rozkazie o wymordowaniu tysięcy polskich oficerów w Katyniu. Gdy płk Putin mówi o tej zbrodni, że była „aktem zemsty za rok 1920” – łże, dostrzegając własny interes w ukrywaniu zamysłów rosyjskich oprawców.
Łże, ponieważ logiką zbrodni katyńskiej była „Polska Ludowa”, a likwidacja elit II RP miała utorować drogę bandytom, uzurpującym sobie prawo bycia „elitą” narodu. Sensem tej operacji była organizacja sowieckiej strefy okupacyjnej, nazwanej później PRL –em.
Rosjanie nie popełniają takich zbrodni „w afekcie”, nie kierują się tanim uczuciem zemsty. Specjalista katowskiego komanda wyznaczonego do likwidacji Polaków w Katyniu – płk Wasilij Błochin - który osobiście zabił 50 tysięcy osób nie był szaleńcem, a profesjonalnym technologiem zbrodni. To on zrezygnował z rewolwerów Nagan, które zbyt szybko się nagrzewały, na rzecz niemieckich policyjnych waltherów PP. Uczył kolegów, że nie należy strzelać ofierze w potylicę, lecz starać się trafić kulą między kręgi szczytowy i obrotowy kręgosłupa szyjnego. Dzięki temu, dowodził, śmierć jest błyskawiczna, krwi niewiele.
Gdy zatem po doświadczeniach ostatnich sześciu miesięcy chcielibyśmy spojrzeć na tragedię smoleńską i zapytać o jej następstwa, może się okazać, że dostrzeżemy jeszcze zbyt mało, by w pełni ocenić wagę tego zdarzenia. Konkrety, jakie można wyliczyć, mogą się okazać zaledwie uciążliwą lecz finalnie nieznaczną stratą w porównaniu z czekającym Polskę losem.
Podobnie, jak w roku 1940 nikt nie potrafił przewidzieć konsekwencji zbrodniczej logiki, nakazującej wymordowanie kilkudziesięciu tysięcy Polaków, tak obecnie ocena tragedii z 10 kwietnia będzie ograniczona do wskazania tylko zdarzeń bieżących. Prawdziwy bilans strat zrozumiemy po wielu latach. Nie wolno jednak zapomnieć, że ludobójstwa i zbrodnie dokonywane przez rosyjskich władców mają zawsze racjonalny charakter i precyzyjny cel i wynikają z długofalowej strategii ekspansji i podboju.
Jeśli więc śmierć Prezydenta i towarzyszących mu osób była efektem zamierzonych działań, mamy do czynienia z eliminacją współczesnej elity polskiej w imię realizacji strategicznego celu polityki rosyjskiej, a efektem końcowym będzie stworzenie z III RP rosyjskiego dominium
Zdarzenia, które można wskazać będą odrębnymi etapami na tej drodze, lecz wszystkie razem mają na celu doprowadzenie do uzależnienia i podporządkowania Polski.

Dyktat gazowy.

Z tej perspektywy, wydarzeniem najważniejszym będzie bez wątpienia umowa gazowa, skazująca nas na 27 –letni dyktat Gazpromu i prowadząca do ścisłego związania polskiej gospodarki z interesami Rosji. Warto pamiętać, że dla Prezydenta Kaczyńskiego bezpieczeństwo energetyczne Polski było bezwzględnym priorytetem i sprawie tej poświęcał wiele miejsca. Projekt jego autorstwa - Euroazjatycki Korytarz Transportu Ropy Naftowej, - którego część miał stanowić rurociąg Odessa-Brody-Płock-Gdańsk pozwalał na dostawy ropy naftowej z regionu Morza Kaspijskiego do Polski i Europy. W kręgu zainteresowania Lecha Kaczyńskiego leżała również sprawa wydobycia gazu łupkowego oraz jak najszybsze uruchomienie Gazoportu. Również sprzeciw wobec budowy Nord Stream, blokującego wejście do portu w Świnoujściu wynikał z konsekwentnej, zgodnej z polskim interesem polityki bezpieczeństwa energetycznego.
Prezydent był przeciwnikiem długoterminowego kontraktu z Rosją, podobnie jak Szef BBN Aleksander Szczygło czy Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski. Wszyscy oni wielokrotnie dawali wyraz swoim wątpliwościom związanym z tym projektem.
17 listopada 2009 roku Lech Kaczyński przesłał do Donalda Tuska list, w którym zawarł pytania dotyczące kilku kluczowych kwestii związanych ze stanowiskiem negocjacyjnym rządu, a 26 marca br. odbyło się w Belwederze spotkanie ekspertów poświęcone sprawom gazowym. Wywołało ono olbrzymie wzburzenie grupy rządzącej i sprowadziło liczne ataki medialne na Prezydenta, zaś obecni na spotkaniu przedstawiciele rządu opuścili salę obrad. Główny wniosek, płynący z przedstawionego wówczas raportu Piotra Naimskiego był bowiem taki, że umowa z Rosją jest niekorzystna dla Polski i zagraża naszemu bezpieczeństwu. Wiemy, że już wówczas Prezydent poważnie zastanawiał się nad prawnymi możliwościami zablokowania umów z Gazpromem i prowadził w tej sprawie liczne konsultacje.
Dla grupy rządzącej sprzeciw Lecha Kaczyńskiego był w pełni realnym zagrożeniem. Tylko on dysponował adekwatnymi do problemu instrumentami władzy i mógł, (choćby na forum Komisji Europejskiej) zablokować podpisanie kontraktu gazowego.
Wyeliminowanie tak groźnego przeciwnika usuwało ostatnią, poważną przeszkodę. Czy dlatego Władimir Putin podczas konferencji prasowej w Smoleńsku w dniu 7 kwietnia mógł powiedzieć, że „podpisanie niezbędnej dokumentacji nastąpi w niedługim terminie” i poinformować, że podczas rozmów z Tuskiem umówili się już na długoterminowe dostawy rosyjskiego gazu? Wówczas ta wypowiedź wydawała się całkowicie niepojęta, jeśli zauważyć, że postanowieniom umowy sprzeciwiała się Komisja Europejska, wzywając Polskę do „zaprzestania naruszeń przepisów UE dotyczących rynku wewnętrznego gazu” i grożąc skierowaniem sprawy do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.
Po śmierci Lecha Kaczyńskiego nie ma już w Polsce żadnego ośrodka władzy, który na forum europejskim mógłby skutecznie zablokować podpisanie kontraktu, zatem jego ratyfikacja będzie przesądzona.

Nowa polityka zagraniczna.

Kolejną konsekwencją tragedii smoleńskiej jest szybko postępująca zmiana kierunków polityki zagranicznej, a w zasadzie jej podporządkowanie interesom państw sąsiednich. Przejawia się to nie tylko w rezygnacji z roli lidera wobec państw postsowieckich, odrzuceniu dalekowzrocznej polityki wobec Gruzji czy sabotażu w sprawie tarczy antyrakietowej. Kierunek tej polityki jasno sprecyzował przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Rady Federacji Rosyjskiej senator Michaił Margielow już w październiku 2007 roku, gdy oświadczył, że „są nadzieje na normalizacje stosunków między Moskwą a Warszawą”. Margiełow dodał wówczas, że „problemów w stosunkach rosyjsko-polskich przy Jarosławie Kaczyńskim nagromadziło się wiele, a ich likwidacja będzie wymagać czasu”.
Rzeczywiście – „likwidacja problemów” wymagała wiele czasu i trwała aż do 10 kwietnia.
Rażąca indolencja grupy rządzącej została zastąpiona równie skandalicznym serwilizmem, posuniętym do granic zależności wasalnej. Począwszy od irracjonalnego „pojednania” polsko – rosyjskiego, ogłoszonego tuż po 10 kwietnia, poprzez stawianie pomników sowieckim najeźdźcom, po działania prorosyjskiego lobby na forum europejskim i brak krytycznej oceny projektu Nord Stream. Na miano groteskowego symbolu tej służalczość zasługuje sprawa przenosin pomnika Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni na warszawskiej Pradze, wymuszona budową II linii metra. O zgodę na przeniesienie polskiego pomnika w polskiej stolicy, polscy urzędnicy miejscy zwrócili się pisemnie do ambasady rosyjskiej.
Kluczowym projektem ministra Sikorskiego, forsowanym szczególnie mocno po 10 kwietnia jest jednak porozumienie o bezwizowym ruchu granicznym pomiędzy Polską i Rosją, obejmujące obwód kaliningradzki.. Projekt ten, na kilka dni przed tragedią smoleńską został poszerzony o koncepcję włączenia obwodu do unijnego programu Partnerstwa Wschodniego – zgłoszoną przez ambasadora RP w Moskwie Jerzego Bahra. To rzecz bez precedensu, ponieważ w zakresie prawa międzynarodowego nie ma takiego podmiotu jak obwód kaliningradzki. Zamysł dotyczy więc całej Rosji, a w chwili obecnej jej najbardziej zmilitaryzowanego obszaru. Projekt to o tyle ważny, że łączy dalekosiężne plany rosyjskie, związane choćby z budową elektrowni atomowej i przesyłem energii z koncepcją jeszcze groźniejszą. Warto zauważyć, że gorącym zwolennikiem porozumienia o otwarciu obwodu kaliningradzkiego są Niemcy. Można sobie wyobrazić sytuację Polski, jeśli za kilka lub kilkanaście lat obszar ten, („ucywilizowany” otwartą granicą) w ramach dwustronnych uzgodnień między Moskwą a Berlinem wróci do niemieckiej macierzy, a za nowego sąsiada będziemy mieli...Prusy Wschodnie. To scenariusz całkowicie realny, ponieważ po śmierci Lecha Kaczyńskiego grupa rządząca prowadzi zabójczą z punktu widzenia polskich interesów politykę „usuwania przeszkód stojących na drodze poprawy relacji rosyjsko-niemieckich”. W powiązaniu z rezygnacją z utworzenia litewsko-białorusko-ukraińskiego pomostu – „wielkiego pogranicza” oddzielającego Rosję od Polski, taka polityka może doprowadzić do faktycznego „usunięcia” podstawowej przeszkody - czyli wykreślenia naszego państwa z mapy Europy.
Związane z projektem ruchu bezwizowego porozumienie o wzajemnych stosunkach między Rosją, a UE miało zostać podpisane już w ubiegłym roku. Na przeszkodzie stanęło jednak twarde stanowisko Polski, głównie Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Powodem sprzeciwu były wydarzenia w Gruzji, stosowany przez Rosję szantaż energetyczny oraz polityka podporządkowania państw byłego Związku Sowieckiego.
Po 10 kwietnia, również ta przeszkoda przestała istnieć.
Ze zmianą kierunków polityki zagranicznej związana jest również kwestia wznowienia współpracy wojskowej, między III RP a Rosją. Można na nią patrzeć w szerszym kontekście surrealistycznego planu współpracy NATO – Rosja.
Rozmowy na ten temat prowadzone były już przed 10 kwietnia, lecz dopiero po śmierci Prezydenta i najwyższych dowódców wojska projekt nabrał rozmachu. W lipcu minister Sikorski zapowiedział, że rosyjscy inspektorzy będą sprawdzać polskie bazy wojskowe, w których rozlokowano systemy antyrakietowe. Jednocześnie Rosjanie zaproponowali współdziałanie marynarek wojennych obydwu krajów na Morzu Bałtyckim, m.in. w operacjach poszukiwawczych i ratowniczych, nawiązanie wzajemnych kontaktów dowódców, jednostek przygranicznych i zgrupowań wojskowych oraz organizację nauczania polskich oficerów w rosyjskich ośrodkach szkolenia.
Efektem zbliżenia była sierpniowa wizyta szefa rosyjskiego Sztabu Generalnego gen. Nikołaja Makarowa w Polsce Mianowany przez Bronisława K. nowy szef Sztabu Generalnego WP Mieczysław Cieniuch zaproponował Rosjanom „wymianę doświadczenia w sferze unowocześnienia sił zbrojnych i nawiązanie roboczych stosunków między wojskowymi pododdziałami Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych oraz Marynarki Wojennej, dyslokowanych w przygranicznych rejonach.” Zaplanowano również prowadzenie i obserwację ćwiczeń, oraz szkolenie wojsk i dowództw.
Zapewne tego rodzaju powrót do koncepcji „Układu Warszawskiego-bis” byłby utrudniony, gdyby na czele armii stał gen. Franciszek Gągor , a zwierzchnikiem Sił Zbrojnych był Prezydent Lech Kaczyński.

Fałszowanie historii, reaktywacja WSI.

W obszar kosztów, jakie poniesie Polska po katastrofie smoleńskiej trzeba również zaliczyć politykę historyczną. Wykładnię „nowego otwarcia” w stosunkach z Rosją jasno wyłożył Stefan Niesiołowski kwestionując obowiązującą dotąd, zdawałoby się, oczywistą dla każdego myślącego Polaka, kwalifikację zbrodni katyńskiej jako zbrodni ludobójstwa. Odtąd nienazwana i nierozliczona karta tragicznej historii polsko-rosyjskiej ma więcej „nie dzielić”. To pogląd identyczny z rosyjską wizją. Wiemy, że państwo Putina nigdy nie uznało mordu na polskich obywatelach za zbrodnię ludobójstwa, nie ujawniło wszystkich okoliczności sprawy, nie wskazało sprawców i nie otworzyło archiwów, a w oficjalnym stanowisku rządu rosyjskiego przekazanym przed kilkoma miesiącami do Trybunału w Strasburgu stwierdzono, że „ Nie ma dowodu na to, iż Polaków zamordowano”. Ten sam rząd Putina w kwietniu 2010 roku odmówił jakiejkolwiek rehabilitacji ofiar, twierdząc, że „nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów i tego, czy je udowodniono”. Na miano farsy i kpiny z Polaków zasługują propagandowe gesty przekazywania kolejnych partii materiałów archiwalnych dotyczących zbrodni katyńskiej. Są to bowiem rzeczy od lat doskonale znane polskim historykom, nie wnoszące do tematu żadnej nowej wiedzy.
Nie można nie wspomnieć o jeszcze dwóch poważnych kosztach związanych z tragedią smoleńską. Pierwszym i najgroźniejszym jest reaktywacja wpływów środowiska Wojskowych Służb Informacyjnych - tego „peryskopu, za pomocą którego Rosjanie pozyskiwali wiedzę o mechanizmach funkcjonowania naszego państwa” – jak trafnie określił rolę WSI profesor Andrzej Zybertowicz. Nie bez powodu nastąpiła sekwencja zdarzeń zapoczątkowana powołaniem stowarzyszenia „Sowa”, a następnie wystawieniem kandydatury Bronisława Komorowskiego oraz kampanią kwestionowania procesu likwidacji i weryfikacji służby.
W oficjalnej działalności tego środowiska, dzień 10 kwietnia wydaje się datą przełomową. Można powiedzieć, że z chwilą śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego – depozytariusza aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI – mobilizacja ludzi tej służby nabrała determinacji i rozmachu. Tylko w kwietniu br. członkowie stowarzyszenia spotkali się dwukrotnie: przed katastrofą - w dniu 1.04 na „uroczystym spotkaniu” z gen. Markiem Dukaczewskim i po – w dniu 24 kwietnia na Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu Członków Stowarzyszenia „Sowa”. Jak ustaliła „Gazeta Polska” jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta, było zlecenie Biuru Bezpieczeństwa Narodowego przygotowania zmian systemowych przeobrażających wojskowe służby specjalne – SKW i SWW. W przygotowywanych przez BBN dokumentach jest mowa o gruntownej przebudowie służb wojskowych i cywilnych, w taki sposób, by najważniejsze funkcje mogli pełnić w nich ludzie zaakceptowani przez Komorowskiego. Troskę o środowisko WSI wykazała również nowa Rzeczniczka Praw Obywatelskich, gdy natychmiast po wyborze skierowała do ministra Obrony Narodowej wystąpienie „w sprawie problemów powstałych w wyniku wejścia w życie przepisów ustawy likwidującej Wojskowe Służby Informacyjne”.
W sierpniu stowarzyszenie „Sowa” złożyło do Prokuratury Rejonowej zawiadomienie o „podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej” oraz wystąpiło do RPO i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w Polsce z prośbami o objęcie „zakresem ich możliwego działania spraw w obszarze zmierzającym do naprawy niezgodnego z Konstytucją RP prawa [...] oraz zmierzającym do wyjaśnienia przyczyn pozostawania w bezczynności organów państwa względem sporządzenia uzupełnienia Raportu”. Ostatnie, wrześniowe oświadczenie „Sowy” nie pozostawia wątpliwości, że celem środowiska jest sporządzenie „uzupełnienia Raportu” w taki sposób, by zakwestionować ustalenia Komisji Weryfikacyjnej i doprowadzić do „przywrócenia dobrego imienia byłym żołnierzom WSI”. Można również przypuszczać, że zawiadomienie prokuratury w sprawie Antoniego Macierewicza ma związek z aktywnością ministra w sprawie wyjaśnienia okoliczności pułapki smoleńskiej i pracą sejmowego zespołu PiS. „To, że ludzie, którzy byli szkoleni przez KGB i GRU uważają teraz, że przyszła dobra koniunktura na ich powrót do wojska i do życia publicznego i do decydowania o państwie polskim, to rozumiem. – stwierdził przed kilkoma dniami Antoni Macierewicz. „ Ale jest polską racją stanu, żeby na ten powrót ludzi GRU nie zezwolić.” – dodał.
Doświadczenia ostatnich miesięcy wskazują, że „racją stanu” dla grupy rządzącej będzie jednak pełna reaktywacja środowiska WSI. Głownie z tej przyczyny, że ów „peryskop” jest nieodzownym dla Rosji elementem służącym zachowaniu wpływów na życie publiczne III RP. Ludzie służb wojskowych PRL, będących de facto agendą służb sowieckich stanowią zatem gwarancję nienaruszalności interesów pułkownika KGB Władimira Putina.

Nowe elity.

Z tym samym obszarem przywracania dominium rosyjskiego związany jest proces kreowania „nowych elit”. Smoleńska tragedia, w której śmierć poniosło tak wielu przedstawicieli autentycznych elit pozwoliła zaistnieć na szerokim forum ludziom, którzy w normalnych okolicznościach nigdy nie znaleźliby się na politycznych salonach i nie odegraliby żadnej, znaczącej roli. Mamy tu do czynienia z procesem zapoczątkowanym już w roku 2007, gdy obecna ekipa rządząca, złożona z miernot, frustratów i nieudaczników, przy udziale propagandy medialnej wykreowała siebie i sobie podobnych na „mężów stanu” i „autorytety”. Podłożem na którym zbudowano „nowe elity” była nienawiść do wszystkiego, co związane z partią Kaczyńskich i lęk przed powrotem IV RP, utożsamianej z zagrożeniem interesów establishmentu „okrągłego stołu”. Ludzie Platformy żyjący w ideowej pustce musieli znaleźć formułę, która pozwoliłaby im dotrzeć do społeczeństwa. Gdy nie można było przedstawić koncepcji pozytywnej, pozostało odwołanie do negatywnych skojarzeń i najniższych instynktów, tworzenie fałszywych obrazów, irracjonalnej niechęci i lęków. Ponadto wielu polityków PO, biznesmenów, dziennikarzy i ludzi życia publicznego po likwidacji WSI odczuwało zagrożenie możliwością ujawnienia ich kontaktów i interesów prowadzonych pod dyktando wojskowej bezpieki. Wkrótce więc nagromadzenie pod szyldem Platformy wszelkiego rodzaju renegatów, desperatów i „skrzywdzonej” rządami PiS-u agentury uczyniło z tego środowiska istny skansen agresywnych, twardogłowych typów złączonych wspólną nienawiścią i żądzą odwetu. Dlatego ludzie ci nie są „incydentami politycznymi”, a rzeczywistymi reprezentantami „nowej elity”, na którą głosują lokatorzy zakładów karnych i barbarzyńska tłuszcza zgromadzona na Krakowskim Przedmieściu.
Po 10 kwietnia mieliśmy do czynienia z całą serią nominacji na stanowiska publiczne wakujące po ofiarach tragedii smoleńskiej. W niemal wszystkich przypadkach, można mówić o znaczącej deprecjacji tych stanowisk i powoływaniu na nie ludzi zupełnie innego formatu, niż poprzednicy. Najbardziej jaskrawym przypadkiem tej politycznej dewaluacji, będzie bez wątpienia objęcie stanowiska prezydenta przez człowieka, którego jedynym walorem wydaje się przyjaźń ze środowiskiem WSI. Niedawne odznaczenie przez Bronisława Komorowskiego Orderem Odrodzenia Polski członków byłej PZPR, tajnych współpracowników bezpieki oraz osób z zarzutami prokuratorskimi wpisuje się w akcję kreowania „nowych elit”.
Pewnym symbolem tego procesu może być również postać Henryki Krzywonos, wykorzystana do propagandowej gry podczas Zjazdu NSZZ „Solidarność” w 30 rocznicę Sierpnia 80. Udział takich osób w fałszowaniu zdarzeń z najnowszej historii wynika ze świadomej koncepcji polityki historycznej, polegającej na zastępowaniu autentycznych bohaterów (Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda) ludźmi użytecznymi dla interesów establishmentu III RP.
Ta strata, pogłębiona śmiercią dziesiątek wartościowych osób – ofiar Smoleńska, może okazać się najdotkliwsza ze wszystkich plag, jakie dotknęły Polskę po 10 kwietnia. W żadnym innym zakresie, jak właśnie w tym deficycie widać wyraźnie analogię ze zbrodnią katyńską. Jeśli nie w ilości ofiar, to w zbrodniczej logice nakazującej likwidację wykształconych, wartościowych osób, by otworzyć przestrzeń dla prostackiej „nowej elity”. Śmierć w Smoleńsku otworzyła szeroko drzwi nikczemnej bylejakości, obwieściła tryumf nienawiści, ucieczkę od odpowiedzialności i zasad, spychając jednocześnie ludzi honoru do egzystencji na marginesie życia publicznego i skazując ich wartości na byt sztandarowych haseł.
Jeśli taki był sens pułapki smoleńskiej, a śmierć Prezydenta i towarzyszących mu osób miała strącić Polskę w obszar relacji wasalnych, mamy dziś do czynienia z historycznym „bilansem otwarcia”, którego finalnym produktem będzie twór państwowy uzależniony od woli obcych mocarstw.

Artykuł opublikowany w wydaniu specjalnym Gazety Polskiej z 7.10. poświęconym tragedii smoleńskiej. "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pią Paź 15, 2010 6:00 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/10/antykorupcja-wrog-platformy.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"czwartek, 14 października 2010

ANTYKORUPCJA – WRÓG PLATFORMY.

Podobno, aż 89 proc. Polaków twierdzi, że korupcja to poważny problem, uznając jednocześnie, że najwięcej łapówek biorą funkcjonariusze publiczni. Tę powszechną ocenę potwierdza tzw. Indeks Percepcji Korupcji z 2008 roku, w którym uwzględniono 180 krajów. W gronie 30 państw regionu Europy Zachodniej i Środkowej (27 państw oraz Norwegia, Islandia i Izrael) zostaliśmy sklasyfikowani na 28. pozycji. Za bardziej skorumpowane uważa się tylko Bułgarię i Rumunię. Podobnie oceniono Polskę w Raporcie Departamentu Stanu USA z 2009 roku, w którym znalazło się stwierdzenie, że jesteśmy państwem korupcji. „Rząd nie wprowadza skutecznie w życie przepisów antykorupcyjnych. Panuje przekonanie, że korupcja jest akceptowana zarówno w sferach rządowych, jak i w samym społeczeństwie” – można przeczytać w raporcie.
Jednocześnie jesteśmy krajem, w którym istnieje Centralne Biuro Antykorupcyjne, specjalny urząd Pełnomocnika ds. Opracowania Programu Zapobiegania Nieprawidłowościom w Instytucjach Publicznych, dziesiątki organów kontroli urzędniczej i równie wiele organizacji zajmujących się zjawiskiem korupcji, a niemal każda profesja – od żołnierza po psychoterapeutę, ma spisany własny „kodeks etyczny”.
Nie warto chyba przypominać, że w roku 2005 rządząca dziś partia, głosem Pawła Grasia w piśmie skierowanym do Dyrektora Programu „Przeciw Korupcji” Fundacji Batorego deklarowała „Katalog działań antykorupcyjnych Platformy Obywatelskiej”, w którym możemy przeczytać kilka zabawnie brzmiących zapowiedzi: „zniesienia przywilejów władzy, które stworzyły system interesowności i korupcji rządzących, zaostrzenia odpowiedzialności karnej funkcjonariuszy publicznych poprzez wprowadzenie wymogu najwyższej staranności czy wprowadzenia bezwzględnej zasady jawności i powszechnej dostępności wszystkich urzędowych dokumentów”.
Najlepsza z nich była jednak deklaracja „uzdrowienia procesów gospodarczych” i oświadczenie, iż w „programie PO przygotowaliśmy pakiet rozwiązań dotyczących uzdrowienia procesów gospodarczych – dotyczą one procedur przetargowych, systemu kontroli działalności gospodarczej oraz procesów prywatyzacji.”
Równie interesujące fantazje można znaleźć w obietnicach Platformy z roku 2007, szczególnie w zakresie postulatów związanych z CBA. Czytamy tam m.in.: „podległa (Szefowi CBA) instytucja jest kolejną formacją o charakterze policyjnym, uprawnieniami powielającą inne służby. [...] Tak więc uzasadnione są obawy, że korupcja nadal będzie się mieć całkiem nieźle. Wadliwą koncepcję pogłębia dodatkowo polityczna zależność szefa nominowanego przez premiera, co zawsze będzie rodzić pokusę wykorzystywania tej służby w celach politycznych. Tak więc trzeba je gruntownie zreformować.”
Tyle teoria, podniesiona na szczyty cynizmu. W zakresie faktów wiemy bowiem, że od chwili objęcia władzy grupa rządząca nie wprowadziła żadnych regulacji prawnych służących walce z korupcją. Przeciwnie - Donald Tusk i stworzone przez niego patologiczne zaplecze, na jakim oparty jest obecny układ są źródłem narodzin wszelkich afer, z których już ujawnione stanowią zapewne jedynie wierzchołek przestępczej góry. Nikt też w większym stopniu nie ponosi odpowiedzialności za dzisiejszy stan państwa, jak ten kto świadomie doprowadził do zniszczenia mechanizmów regulujących życie publiczne; ograniczenia roli opozycji, zawłaszczenia spółek skarbu państwa, czystek w służbach specjalnych, politycznych nagonek i medialnych manipulacji.
Na miano szczytu hipokryzji zasługuje publiczna deklaracja Tuska z lutego 2008 roku: „Wolę mieć przesadnie zdeterminowanego szefa CBA, który będzie nawet w sposób przesadny kontrolował moją władzę, niż kogoś, kto będzie wpatrywał się we mnie jak w swojego szefa i omijał szerokim łukiem ludzi obozu władzy. Oczekuję jednak bezwzględnej walki z korupcją przez Biuro. Być może wykaże się w nowej sytuacji politycznej większą niezależnością.”
Już w roku następnym Donald Tusk - w akcie zemsty za ujawnienie afery hazardowej, dokonał faktycznej likwidacji jedynej służby powołanej do walki z korupcją na najwyższych szczeblach władzy, bezprawnie zwolnił Mariusza Kamińskiego i powierzył władzę nad CBA „partyjnemu komisarzowi” oraz grupie nieudolnych i obarczonych poważnymi oskarżeniami (m.in. w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika) funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego. Nominując Pawła Wojtunika na stanowisko szefa CBA Tusk stwierdził, że oczekuje od niego - „zera polityki w pracy, 100 proc. profesjonalizmu i pełnej bezwzględności w tępieniu zjawisk korupcyjnych".
Zgodnie z logiką właściwą ludziom Platformy, już 13 stycznia br. funkcjonariusze CBA dokonali przeszukania w domu politycznego rywala Tuska - Pawła Piskorskiego, a prokuratura postawiła mu zarzuty w sprawie sprzed kilkunastu lat. W ocenie wielu komentatorów, działanie to służyło wyeliminowaniu szefa PD z dalszej gry politycznej, a użycie służby antykorupcyjnej miało stworzyć wrażenie jakoby sprawa miała najwyższą wagę.
Kolejne działania Wojtunika nie pozostawiały złudzeń, że doskonale zrozumiał nakaz „apolityczności”. Już 11 grudnia 2009 roku Wojtunik złożył do Prokuratora Generalnego zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Mariusza Kamińskiego, powołując się po tygodniu urzędowania na „wnikliwą i długotrwałą analizę materiałów odtajnionych”. Dwa kolejne zawiadomienia w sprawie Kamińskiego złożył Wojtunik na początku lutego br., następne w marcu, a po każdej odmowie wszczęcia śledztwa przez prokuraturę zadbał o terminowe składanie zażaleń. Nie może zatem dziwić, że rok 2010 upłynął CBA na tropieniu rzekomych nadużyć poprzedników, a sukcesy tej służby można ograniczyć do kontynuacji spraw rozpoczętych przez Mariusza Kamińskiego, z tym jednak zastrzeżeniem, że dotyczą wyłącznie urzędników samorządowych i komunalnych niskiego szczebla. Gdyby ktoś zechciał zdobyć wiedzę o obecnym poziomie korupcji w Polsce na podstawie lektury działu „aktualności” strony internetowej CBA, nigdy nie dowiedziałby się o „zaszczytnym” przedostatnim miejscu, jakie nasz kraj zajmuje w międzynarodowym Indeksie.
Dostrzegłby natomiast, że od chwili przejęcia władzy nad CBA trwa bezwzględna kadrowa czystka. O jej rozmiarach mówił Mariusz Kamiński w programie telewizyjnym Bronisława Wildsteina w styczniu br: „ Jesteśmy na etapie rozstrzeliwania kadry kierowniczej CBA. Dzieją się rzeczy niebywałe. Moi najbliżsi współpracownicy są odwoływani z funkcji, poddawani badaniom wariograficznym, na wykrywaczach kłamstw, w celu udowodnienia mi i innym funkcjonariuszom przestępstw, jakich mieli się dopuścić. Trwają postępowania dyscyplinarne. Chodzi o zgnojenie i złamanie kręgosłupa”.
We wczorajszym liście otwartym do Donalda Tuska Kamiński sprecyzował: „Z CBA usunięto ok. 90% kadry kierowniczej pionów operacyjno- śledczych, w większości doświadczonych oficerów policji i służb specjalnych. W ich miejsce przyjęto osoby, które w wielu wypadkach rozpoczęły służbę w latach 80 w MO i ich jedynym motywem jest dorobienie do emerytury.”
Jakie standardy etyczne reprezentuje człowiek powołany przez Tuska na szefa służby antykorupcyjnej, niech świadczą słowa samego Wojtunika z 17 października 2009 roku z wywiadu dla „Rzeczpospolitej”. Z ust pełniącego obowiązki szefa CBA padła wówczas deklaracja:
„Żadnej czystki czy masowej wymiany kadrowej nie przewiduję. Każdy ma u mnie kredyt zaufania, a najważniejsze kryterium, jakim się zawsze kierowałem, to kompetencje. [...] nie będzie się otaczał ludźmi z CBŚ”. W tym samym wywiadzie Wojtunik oświadczył: "Biuro ma być służbą antykorupcyjną i nie może być postrzegane jako instytucja kojarzona z taką czy inną polityczną opcją".
Na tych działaniach nie kończy się jednak planowa likwidacja walki z korupcją. Już w czerwcu br. Antykorupcyjna Koalicja Organizacji Pozarządowych (AKOP) zwróciła się do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, w związku z przygotowywanym projektem ustawy o zmianie ustawy o CBA. W projekcie tym przewiduje się m.in. usunięcie definicji korupcji, co zdaniem organizacji doprowadzi do nakładania się kompetencji CBA i uprawnień pozostałych formacji odpowiedzialnych za walkę z przestępczością (w szczególności policji i ABW). Istnieje też zagrożenie, że CBA może stać się kolejną instytucją, wyposażoną w środki niejawnej inwigilacji, w tym m.in. w kontrolę operacyjną, służącą zwalczaniu przestępczości o charakterze pospolitym.
W ustawie planuje się również rezygnację z wymogu uzyskania zgody sądu na zbieranie niejawnych danych osobowych (art. 22). Odtąd CBA, bez żadnej kontroli sądowej będzie mogło gromadzić dane ujawniające pochodzenie rasowe lub etniczne, poglądy polityczne, przekonania religijne lub filozoficzne, przynależność wyznaniową, partyjną lub związkową, oraz dane o stanie zdrowia, kodzie genetycznym, nałogach lub życiu seksualnym.
W przekazanym do KPRM stanowisku czytamy m.in.: „AKOP oczekiwała, że wprowadzając zmiany do ustawy o CBA wynikające z realizacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, rząd zrealizuje także obietnice złożone podczas kampanii wyborczej 2007 roku. Platforma Obywatelska ostro krytykowała wówczas sposób funkcjonowania i działania CBA. W przesłanych Koalicji obietnicach wyborczych zapisała między innymi podporządkowanie CBA Sejmowi. W przedstawionej nowelizacji nie znajdujemy realizacji tych obietnic.”
Planowana regulacja uczyni zatem z CBA klasyczną policję polityczną, wykorzystywaną do nękania osób niewygodnych dla władzy oraz do walki z opozycją. Likwidacja definicji korupcji pozwoli natomiast na dowolną interpretację tego terminu i stosowanie go lub unikanie w zależności od okoliczności politycznych.
Po etapie kadrowych „czystek” i pozorowanych działań, przyjdzie czas na uczynienie ze służby kolejnego, siłowego narzędzia służącego interesom grupy rządzącej. Zarzut sformułowany w liście Mariusza Kamińskiego, iż funkcje kierownicze w CBA powierzono osobom „podejrzewanym o współpracę z zorganizowanymi grupami przestępczymi, korupcję i ujawnianie przestępcom informacji ze śledztw” znajduje zatem potwierdzenie w katalogu celów, do jakich obecna władza zdaje się przeznaczać tę służbę.
Ponieważ na jej czele stoi człowiek, którego oficerskie słowo przeczy faktycznym decyzjom, a zasada „rób co innego, niż mówisz” jest jedną z podstawowych reguł grupy rządzącej, można wskazać również ten argument - „z deklaracji” Pawła Wojtunika, na poparcie tezy, że CBA zostanie wykorzystane do walki politycznej. Tuż po objęciu funkcji szefa Biura padło bowiem oświadczenie: „Dbałość o standardy prawne to rzecz najważniejsza, bo pokusa wykorzystania tej służby jest bardzo duża. Potrafię się jej oprzeć”.
Tym, którzy mają dziś swoje „pięć minut” w niszczeniu i korumpowaniu państwa warto zadedykować słowa Mariusza Kamińskiego: „Przyjdą czasy, że podsumujemy to co działo się w CBA”.


http://prawo.money.pl/aktualnosci/wiadomosci/artykul/korupcja;w;polsce;prawie;najwieksza;w;unii,117,0,544117.html
http://antykorupcja.edu.pl/index.php?mnu=17&id=3950
http://www.bibula.com/?p=7173
http://www.akop.pl/public/files/obietnice2007-po.pdf
http://cogito.salon24.pl/134713,architekt-rzeczpospolitej-aferalnej
http://cogito.salon24.pl/138943,wojtunik-partyjny-komisarz-czy-szeryf-w-cba
http://www.cba.gov.pl/wai/pl/20/AKTUALNOSCI.html
http://cogito.salon24.pl/154550,wojtunik-cena-honoru
http://www.tvn24.pl/0,1624358,0,1,szef-cba-czystek-nie-bedzie--agent-tomek-zostaje,wiadomosc.html
http://antykorupcja.edu.pl/index.php?mnu=17&id=4049
http://wyborcza.pl/1,76842,7498056,Kaminski__Trwa_gnojenie_moich_ludzi_w_CBA__Ale_ja.html?fb_xd_fragment#?=&cb=f1029440821096299&relation=parent.parent&transport=fragment&type=resize&height=20&width=120
http://www.rp.pl/artykul/90217,548671.html"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sob Paź 16, 2010 5:32 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/10/zosc-waszych-wrogow.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"piątek, 15 października 2010

ZŁOŚĆ WASZYCH WROGÓW...

„Ruchy i systemy totalitarne wszelkich odcieni potrzebują nienawiści nie tyle przeciw zewnętrznym wrogom i zagrożeniom, ile przeciwko własnemu społeczeństwu; nie tyle, by utrzymać gotowość do walki, ile by tych, których wychowują i wzywają do nienawiści, wewnętrznie spustoszyć, obezwładnić duchowo, a tym samym uniezdolnić do oporu. – pisał w latach 70. Leszek Kołakowski.
Oparcie całej koncepcji istnienia Platformy na konflikcie z PiS-em i nienawiści do uosabiających ideę IV RP braci Kaczyńskich było w pełni świadomym wyborem „programu politycznego” realizowanym niezmiennie od dnia porażki Donalda Tuska w wyborach prezydenckich w roku 2005. Bez PiS-u, bez braci Kaczyńskich środowisko Platformy pozbawione jakiejkolwiek podstawy ideowej nie potrafiłoby zbudować żadnego przekazu ani wyartykułować „pomysłu na rządzenie”. Bez tej nienawiści nie byłoby czystek w służbach specjalnych, korupcji na szczytach władzy, afery marszałkowej, zbliżenia z putinowską Rosją, a wreszcie - pułapki smoleńskiej – jako finalnego efektu trzyletnich rządów PO.
Bez niej – nie zaistniałaby prezydentura Bronisława K., a on sam nie odegrałby żadnej politycznej roli. Cała logika tej prezydentury, jak i logika rządów PO została zbudowana na nienawiści i pogardzie dla przeciwnika politycznego.
W sierpniu 2007 roku Jan Rokita obwieścił, że "dekaczyzacja" Polski jest potrzebna, ale będzie miała sens tylko wówczas, gdy pójdzie za nią plan budowy dobrego państwa. A to wymaga naprawy czterech fundamentów: systemu konstytucyjnego, wymiaru sprawiedliwości, legislacji i systemu budżetowego. I przede wszystkim ustanowienia na serio twardych moralnych rygorów dla rządzących.” Wiemy dziś, że ten „plan budowy dobrego państwa” został sprowadzony wyłącznie do nienawistnej „dekaczyzacji”, a konieczne dla państwa reformy zastąpiono klasyczną „propagandą sukcesu” w wykonaniu funkcyjnych mediów. „Rygorem moralnym” PO stała się zaś spocona twarz Zbigniewa Chlebowskiego.
„Polska jest mimowolnym świadkiem, ofiarą zła, którego źródłem są nieudolne, agresywne, wobec własnego kraju i obywateli, patologiczne rządy Jarosława Kaczyńskiego i PiS” - grzmiał Donald Tusk na posiedzeniu Rady Krajowej PO 25 sierpnia 2007 roku i dodawał: „Za dwie godziny, w moim ukochanym mieście zbiorą się ci, którzy zdradzili Polskę w jej największych marzeniach” - określając tymi słowami członków PiS-u uczestniczących w gdańskiej konwencji partyjnej.
Człowiek, który we wszystkich wypowiedziach na temat PiS sięgał po retorykę nienawiści, stawiając przeciwnikom najcięższe oskarżenia, ma dziś czelność formułować wobec Jarosława Kaczyńskiego zarzut „mobilizowania ludzi przeciwko państwu”.
Kto pamięta, że na tym samym posiedzeniu Rady Krajowej PO Donald Tusk wzywał urzędników państwowych „by nie uczestniczyli w ponurych intrygach władzy Jarosława Kaczyńskiego" kierując do nich groźbę – „wy jesteście ludźmi, których obserwuje Platforma Obywatelska i opinia publiczna. Nikt, kto łamie prawo nie pozostanie bezkarny”?
Ten sam człowiek na konferencji programowej PO w Szczecinie w maju 2007 roku perorował, że „dzisiaj rządzi w Polsce trójca, która nigdy tej władzy tak naprawdę nie powinna dostać, dzisiaj rządzi Polską koalicja radykalna, ale przede wszystkim radykalna w niekompetencji [...]która dość sprawnie porusza się w świecie politycznej propagandy, która dość skutecznie znajduje tematy zastępcze, ale niestety jest coraz bardziej bezradna wobec wyzwań wymagających prawdziwych kompetencji, prawdziwych umiejętności".
Sprawujący dziś funkcję prezydenta Bronisław K. występując w Sejmie w lutym 2007 roku w sprawie wojewody mazowieckiego Wojciecha Dąbrowskiego powiedział o rządach PiS-u: "Jesteśmy w rękach drobnych cwaniaczków, drobnych pijaczków, którzy sięgają po najwyższe funkcje, także na poziomie regionów" . Autor hasła „zgoda buduje” w sierpniu 2007 nazwał partię rządzącą „sektą wierzącą w politycznego szatana” . "Oni uwierzyli- perorował - w to, że świat jest zły, ludzie są źli, zło jest silniejsze niż dobro. Taką wizję zaszczepili im bracia Kaczyńscy i ich najbliższe otoczenie”. [...] To ich zniszczy, przekształci w sektę wierzącą w politycznego szatana, i zepchnie na margines. [...] Oni sami się wykończą, choć przyznaję, że to trwa już dość długo”.
W lutym 2008 roku Bronisław K. porównał środowisko braci Kaczyńskich i Porozumienia Centrum do komunistów, wspominając sprawę umorzenia 700 tys. zł długów PC, a w kilka miesięcy później wyraził opinię, że „poprzednia ekipa była oszalała na punkcie nienawiści do WSI”. W związku z likwidacją tej służby wyraził również „współczucie” dla prezydenta Kaczyńskiego, bo "pewnie nie będzie się dobrze czuł z wiedzą, że uczestniczył w łamaniu praw człowieka w Polsce" i nie cofnął się przed określeniem Jarosława Kaczyńskiego człowiekiem, „który sprzedał swój honor za 300 zł” odmawiając mu zdolności honorowych, za rzekomo fałszywe usprawiedliwienia nieobecności w Sejmie.
Przykładów tego rodzaju nienawistnych wypowiedzi, oskarżeń i bezpodstawnych pomówień ze strony ludzi PO można przytaczać wiele. Są dowodem nie tylko autentycznej retoryki „partii miłości”, ale również bezgranicznego cynizmu i wiary w krótką pamięć Polaków. Definicję takiej postawy przed wielu laty przedstawił Mirosław Dzielski, przypominając, że „nienawiść przebrana w szaty miłości i wierząca na dodatek szczerze, że jest miłością – oto czym jest socjalizm.”
Jeśli dziś budujący partię prezydencką Janusz Palikot, rzecznik prawdziwych poglądów Bronisława K. twierdzi, iż „"Kaczyński chce doprowadzić do rozlewu krwi", chce tego żeby ktoś - nie do końca panujący nad swoimi emocjami - targnął się na Komorowskiego", a politycy PO deklarują „bronić Polaków przed agresją ze strony PiS-u” – celem tych prowokacji może być tylko kampania zmierzająca do ograniczenia lub delegalizacji działalności partii opozycyjnej. Stanie się ona niezbędna grupie rządzącej, by uchronić się przed porażką w wyborach parlamentarnych – nieuniknioną, gdy Polacy uzyskają dostateczną wiedzę na temat przyczyn i okoliczności tragedii smoleńskiej. Elementem tej kampanii były wypowiedzi Tadeusza Mazowieckiego o politycznym „rokoszu” ze strony PiS, czy ostatnie słowa innego „autorytetu” Marcina Króla, przygotowującego grunt pod radykalne rozwiązania stwierdzeniem „żeby bronić demokracji, trzeba stosować czasem antydemokratyczne metody".

„Nieustające, bezgłośne, lecz całkiem jasne orędzie powiada: „Wy jesteście doskonali, tamci są zgnili ze szczętem. Już dawno żylibyście w raju, gdyby złość waszych wrogów nie stała na przeszkodzie” – pisał Kołakowski, kontynuując swój wywód o nienawiści jako broni skierowanej przeciwko własnemu społeczeństwu. Tego rodzaju fałszywa antynomia będzie konieczna ludziom PO, by wskazać w działaniach opozycji podstawową przeszkodę w realizacji świetlanych zamierzeń i obarczyć ją odpowiedzialnością za obecny stan państwa. Bez wątpienia - będzie łatwa do narzucenia elektoratowi zbudowanemu wokół kilku, sekciarskich haseł. Przy wsparciu funkcyjnych mediów i ośrodków propagandy, program „gdyby złość waszych wrogów nie stała na przeszkodzie” wydaje się całkowicie realny, a tak chętnie akcentowana „inności” środowiska Platformy zostanie odebrana jako przeciwwaga dla „zgniłych ze szczętem”.
Zapowiedź takiej koncepcji znajdziemy wyraźnie w słowach Donalda Tuska, wypowiedzianych podczas ostatniego posiedzenia Rady Krajowej PO. Zwracając się do członków partii i jej zwolenników Tusk stwierdził:
„Będziecie musieli w tych czasach wielkich wyzwań dawać codziennie świadectwo, że jesteście inni, że jesteście naprawdę tymi, którzy dają nadzieję na normalne życie, (...) którzy dają Polakom nie tylko swoje kompetencje i czas, swoją determinację, ale którzy każdej godziny, każdego dnia pokazują, że Polska mimo tego zalewu agresji ze strony PiS przejdzie przez ten czas jako normalny kraj”.
W naszej najnowszej historii zostaliśmy tragicznie doświadczeni „innością” zbudowaną na retoryce nienawiści. Zawsze w imię „obrony demokracji” i „normalnego życia”, niesioną na sowieckich bagnetach lub czołgach „ludowego wojska”.
Prawdziwa antynomia MY - ONI była dla Polaków naturalną, obronną reakcją społeczeństwa na zakusy obcej władzy. Dziś – wyobcowana z polskości władza dąży do "integracji" ze społeczeństwem próbując przedstawiać się jako rzecznik naszych interesów i na nienawiści podniesionej do rangi „programu politycznego” chce zapewnić sobie przetrwanie i dominację.


Artykuł opublikowany w „Gazecie Warszawskiej”. "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Maciej
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 1221

PostWysłany: Nie Sty 29, 2012 1:55 pm    Temat postu: W STRONĘ REŻIMU PREZYDENCKIEGO Odpowiedz z cytatem

o bcc: mnie
http://bezdekretu.blogspot.com/

CZWARTEK, 26 STYCZNIA 2012
W STRONĘ REŻIMU PREZYDENCKIEGO

Od czasu objęcia stanowiska prezydenta Bronisław Komorowski wykazuje zaangażowanie w bardzo szczególnym obszarze polityki. Dotyczy on głównie spraw bezpieczeństwa, wojskowości i służb specjalnych, co z jednej strony można tłumaczyć konstytucyjnymi uprawnieniami prezydenta, z drugiej – zainteresowaniami samego lokatora Belwederu, przez lata ministra obrony narodowej i politycznego patrona środowiska byłych WSI.
Nie powinno zatem dziwić, gdy już kilka tygodni po wyborze, Komorowski ogłosił rozpoczęcie „Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego” (SPBN) angażując do prac nad projektem grono zaufanych „ekspertów”. W efekcie prac tego gremium, do kwietnia br. ma powstać Biała Księga Bezpieczeństwa Narodowego, z której Polacy dowiedzą się „o proponowanych kierunkach działań w tym zakresie”.
Wychodząc naprzeciw intencjom patrona projektu, wskazywałem już wcześniej jakiego rodzaju „rekomendacje dla Polski” powstają w ramach SPBN. Nie należy ich lekceważyć. Lektura podstawowego dokumentu opracowanego na potrzeby „strategii”: ekspertyzy prof. dr hab. Ryszarda Zięby i dr hab. Justyny Zając zatytułowanej „Budowa zintegrowanego systemu bezpieczeństwa narodowego Polski” nie pozostawia wątpliwości, w jakim kierunku zmierzają propozycje. Można tam m.in. przeczytać:
„Aby przezwyciężyć nieufność, która utrudnia percepcję Rosji przez polskich polityków i media należałoby podjąć zorientowaną na przyszłość politykę normalizacji stosunków wzajemnych i pojednania polsko-rosyjskiego. Warunki ku temu powstały już jesienią 2009 r., po udziale premiera FR Władymira Putina w obchodach 70-tej rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte, a zostały wzmocnione zbliżeniem polsko-rosyjskim po katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. Jednak czołowa partia opozycyjna w Polsce – Prawo i Sprawiedliwość podjęła kilka miesięcy później działania na rzecz ponownego konfliktowania z Rosją, sugerując odpowiedzialność tego państwa za katastrofę. W tej sytuacji rząd Polski powinien szybko podjąć działania na rzecz ratowania szansy jaka szybko może zniknąć.”
Warto zapamiętać tą „rekomendację”, ponieważ zawarte w niej przesłanki decydują dziś o większości decyzji politycznych i pozwalają dostrzec wspólny cel prezydenckich i rządowych przedsięwzięć.
Kwestiom bezpieczeństwa została również poświęcona pierwsza inicjatywa ustawodawcza Komorowskiego: nowela ustawy o stanie wojennym oraz o kompetencjach Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych. Na jej podstawie lokator Belwederu uzyskał prawo, by na wniosek Rady Ministrów wprowadzić stan wojenny lub stan wyjątkowy w sytuacji „szczególnego zagrożenia dla ustroju państwa” lub w przypadku „działań w cyberprzestrzeni” – przy czym definicje tych zagrożeń nie zostały w ustawie sprecyzowane, co pozwala ich autorom na dowolną interpretację. Uchwalona w ekspresowym tempie nowelizacja daje Komorowskiemu realne narzędzie, przy pomocy którego można np. anulować każdy niekorzystny werdykt wyborczy, lub zablokować zmiany groźne dla układu rządzącego.
Po raz kolejny Komorowski uaktywnił się tuż po lewackich prowokacjach z 11 listopada, gdy nagle zgłosił postulat dokonania natychmiastowych zmian w ustawie o zgromadzeniach i wystąpił z gotową propozycją nowelizacji zaostrzającej prawo do organizowania zgromadzeń. Projekt prezydencki przewiduje m.in.: wprowadzenie możliwości identyfikacji osób biorących udział w zgromadzeniu oraz wysokie kary wobec organizatorów manifestacji.
Nietrudno dostrzec, że wzrost represyjności prawa jest wspólną cechą rozwiązań proponowanych przez środowisko Komorowskiego. Możliwość ograniczenia praw obywatelskich na podstawie enigmatycznych zapisów dotyczących „działań w cyberprzestrzeni” czy perspektywa zdelegalizowania lub pacyfikowania niewygodnych manifestacji, muszą cieszyć wszystkich zwolenników putinizacji III RP.
W regulacjach proponowanych przez Komorowskiego można także zauważyć intencję poszerzenia zakresu władzy prezydenckiej. Tak jest w przypadku propozycji związanych z „reformami systemowymi” w zakresie funkcjonowania służb bezpieczeństwa. Prace nad nimi trwają od początku kadencji, zaś ostatnie wydarzenia polityczne dowodzą, że weszły w fazę realizacji.
Ponieważ wykonawcami tych planów będą członkowie rządu Donalda Tuska – należy zdecydowanie odrzucić pogląd jakoby istniał konflikt między Pałacem Prezydenckim, a Kancelarią Premiera. Utrzymywanie takiej tezy nie przybliża nas do poznania mechanizmów obecnych procesów leży natomiast w interesie tych, którzy chcieliby je ukryć przed wzrokiem społeczeństwa i forsować przekaz o dwóch niezależnych, a czasem skonfliktowanych ośrodkach władzy.
Już tylko nominacja wiceszefa klubu PO Sławomira Rybickiego na stanowisko sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta jasno wskazuje, że taki konflikt nie istnieje, zaś polityk PO – oddelegowany do partyjnego kolegi - ma spełniać rolę łącznika w okresie dokonywania istotnych zmian legislacyjnych. Potwierdza to sam Rybicki, gdy mówi, iż jego zadanie w kancelarii będzie polegało na „szukaniu takich płaszczyzn porozumienia, aby praca nad ustawami już na wstępnym etapie była przedmiotem konsultacji, tak by prezydent nie musiał stosować np. weta”.
Są jednak poważniejsze przesłanki. Lektura dokumentów powstałych w prezydenckim BBN-ie nie pozostawia wątpliwości, że dokonany już podział MSWiA oraz zapowiadana przez ministra Cichockiego „zmiana systemu kontroli nad służbami” - są autorstwa środowiska skupionego wokół Bronisława Komorowskiego. Podczas gdy Cichocki na początku stycznia br. przedstawiał „rewolucyjne” pomysły podporządkowania ABW resortowi spraw wewnętrznych i anonsował inne „warianty zmian systemowych” – projekty tego typu rozwiązań znajdziemy w opracowaniu dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego BBN Lucjana Bełzy z listopada 2011 roku.
To w prezydenckim BBN-ie powstały wszystkie pomysły reform, których przeprowadzenia należy się spodziewać w najbliższym czasie: przekazania z ABW i SKW do wyodrębnionej struktury zadań o charakterze administracyjnym wynikających z ustawy o ochrony informacji niejawnych (czyli utworzenia ministerstwa administracji i cyfryzacji), stworzenia w Ministerstwie Finansów jednej struktury uprawnionej do zajmowania się przestępstwami ekonomicznymi i korupcyjnymi poprzez połączenie CBA z wywiadem skarbowym, podporządkowania ABW ministrowi spraw wewnętrznych i redukcji uprawnień tej służby, utworzenia jednej Agencji Wywiadu (z połączenia AW ze Służbą Wywiadu Wojskowego) i jej podporządkowania ministrowi obrony narodowej z zastrzeżeniem, że stanowiska dowódcze mają być obsadzane przez żołnierzy zawodowych oraz wiele innych, szczegółowych regulacji prowadzących do ograniczenia bezpośredniej władzy premiera i podporządkowania poszczególnych formacji szefom resortów: obrony, MSW i MSZ. Po dokonaniu tych zmian wyłoni całkowicie inny model służb, w którym wiodącą rolę (ze względu na uprawnienia) będzie pełniła Agencja Wywiadu, osadzona w Siłach Zbrojnych RP i dowodzona przez zawodowych żołnierzy. Oznacza to powrót do koncepcji sprzed 2006 roku, funkcjonującej w oparciu o układ personalny byłych WSI. Koncepcji, w której prezydent sprawujący zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi za pośrednictwem ministra obrony narodowej, będzie faktycznym decydentem w kwestiach bezpieczeństwa narodowego.
Ponieważ bezpieczeństwo to także polityka zagraniczna i wpływ na kształtowanie prawa – również te dziedziny znalazły się w centrum uwagi lokatora Belwederu.
Z tej perspektywy można oceniać wcześniejszą grę Komorowskiego na utrącenie Klicha i zastąpienie go Tomaszem Siemoniakiem, trafnie nazwanym przez Stanisława Janeckiego „panną nikt”. Jeśli dostrzec, że drugie z kluczowych ministerstw –MSW- objął ktoś równie bezbarwny i niekompetentny, zaś w najbliższej przyszłości czekają nas głębokie roszady w MSZ – nietrudno pojąć, że stanowiska obejmują ludzie z partyjnego „klucza BMW”. Można przypuszczać, że wkrótce będziemy świadkami kolejnych decyzji rządowych dokonywanych w ramach realizacji programu opracowanego w BBN-ie. Ich mechanizm pozostanie nieczytelny dla tych, którzy nadal nie dostrzegają znaczenia signum temporis – jakim była nagła rezygnacja Tuska na rzecz Komorowskiego z kandydowania w wyborach prezydenckich. Wiara w istnienie konfliktu lub w „opór” Tuska jest równie zasadna jak domniemanie, że chodziło wówczas o rezygnację z „żyrandoli” na rzecz realnej władzy.
Jest oczywiste, że żadna z planowanych reform nie będzie możliwa bez ścisłego współdziałania tych dwóch postaci. Widać je dobrze na przykładzie zmian w MSW ale również w związku z inscenizacją poznańską i zamiarem pozbycia się Prokuratora Generalnego. Istota obecnej gry polega na zamiarze obsadzeniu tego stanowiska przez osobę podległą Komorowskiemu przy jednoczesnym wzmocnieniu kompetencji Krajowej Rady Prokuratorów i ścisłym podporządkowaniu wymiaru sprawiedliwości interesom grupy rządzącej. Celem tych zabiegów może być tylko intencja zaostrzenia prawa oraz wykorzystania organów prokuratury do walki politycznej.
Jeśli Tusk i Komorowski zgodnie dziś mówią o potrzebie „zmian systemowych” należy je oceniać w świetle obaw wyrażonych w stanowisku Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia” oraz Związku Zawodowego Prokuratorów i Pracowników Prokuratury z listopada ub.r. Zwraca się tam uwagę, że rozwiązania proponowane przez obecny rząd „nie przyczynią się do naprawy wymiaru sprawiedliwości, ale pogłębią istniejące patologie”. Wśród największych zagrożeń wymienia się: zamiar podporządkowania sądów ministrowi sprawiedliwości oraz brak działań „prowadzących do stworzenia silnej, nowoczesnej niezależnej i autonomicznej Prokuratury”. Postulaty tych środowisk zmierzają do wzmocnienia kompetencji Prokuratora Generalnego poprzez osadzenie urzędu w Konstytucji i udzielenia mu autonomii budżetowej i inicjatywy ustawodawczej. Gdyby tak się stało, naruszeniu uległaby fasada „reformy” z 2008 roku, której główny cel polegał na propagandowym uwolnieniu rządu od odpowiedzialności za stan bezpieczeństwa obywateli i powołaniu Krajowej Rady Prokuratorów (KRP) jako faktycznego organu decyzyjnego w zakresie polityki karnej. Postawienie na czele Rady byłego komunistycznego prokuratora Edwarda Zalewskiego dawało grupie rządzącej gwarancję zachowania wpływów na decyzje prokuratorskie, a poprzez politykę kadrową zabezpieczało trwałość układu postkomunistycznego. Inscenizacja poznańska, po której nastąpiła gwałtowna (lecz przemyślana) reakcja Komorowskiego miała wytworzyć pole konfliktu, a w rezultacie doprowadzić do odejścia Seremeta. Prokuratura wojskowa – ów skansen peerelowskiej mentalności -odgrywa dziś rolę „kamienia”, o który rozbiją się plany autonomii. Rzeczywistym wygranym będzie z pewnością KRP, zaś „rozwiązania systemowe” zaproponowane przez Komorowskiego (w tym zgłoszona przez PO ustawa o Krajowej Radzie Prokuratury) posłużą do narzucenia politycznego nadzoru nad wymiarem sprawiedliwości.
Chodzi tu o niezbędny element w całości „koncepcji bezpieczeństwa” stworzonej w BBN-ie. Ma ona zagwarantować trwałość obecnej władzy i zabezpieczyć jej interesy w perspektywie kryzysu ekonomicznego lub politycznego. Wyraźnie też zmierza do wykreowania utajnionej formuły rządów prezydenckich, podobnych do istniejącej w putinowskiej Rosji.
Jeśli opozycja zdoła dostrzec wspólną grę Pałacu Prezydenckiego i Kancelarii Premiera, być może istnieje jeszcze szansa powstrzymania tego procesu. Wymaga to nie tylko rezygnacji z optyki konfliktu i mocnego nagłośnienia zamysłów grupy rządzącej, ale również zmiany dotychczasowych priorytetów i podejmowania działań „o krok” wyprzedzających intencje władzy.

Artykuł opublikowany w nr 4/2012 Gazety Polskiej.
Autor: Aleksander Ścios o 18:42 0 komentarze
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w usłudze TwitterUdostępnij w usłudze Facebook
WTOREK, 24 STYCZNIA 2012
KTO ZASTAWIA SIECI?
Nic mocniej nie dowodzi fasadowości demokracji III RP niż histeria związana z „bitwą o ACTA”. Wywołana przez rządowe media i silnie nagłaśniana „kampania sprzeciwu” wydaje się mieć tyleż wspólnego z walką o wolność słowa, ile rząd Donalda Tuska z wiarygodnością.
Nie sposób oceniać obecnego wrzenia inaczej, jak w kategoriach działań propagandowych i osłonowych, mających na celu ukrycie rzeczywistych zagrożeń lub odwrócenie od nich uwagi. Dla przyszłości polskiego internetu zagrożeniem nie są bowiem enigmatyczne zapisy porozumienia ACTA, a przyjęte już przez rząd lub planowane konkretne regulacje prawne.
Gdy na początku listopada 2011 roku w tekście „RZĄD WPROWADZA CENZURĘ INTERNETU” zwracałem uwagę, że za kilkanaście tygodni grupa rządząca uzyska ustawowe narzędzie cenzury Internetu, świadomość tego zagrożenia podzielała zaledwie część użytkowników sieci, a sprawę zgodnie przemilczały rządowe przekaźniki. Możliwość głębokiej ingerencji w treści internetowe przewiduje bowiem rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz ustawy kodeks cywilny.
Nowelizacja wprowadza dodatkowy rozdział 3a w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Opisuje on „procedurę powiadomienia i blokowania dostępu do bezprawnych informacji”. Odtąd każdy, kto „posiada informację o bezprawnych treściach zamieszczonych w sieci Internet” będzie mógł zwrócić się do usługodawcy internetowego z wnioskiem o zablokowanie takiej informacji. O tym, co podlega pod definicję „informacji bezprawnej” decyduje wnioskodawca, zaś usługodawca może, choć nie musi przychylić się do jego wniosku. Przepis skonstruowano w taki sposób, by rolę cenzora spełniał administrator portalu internetowego. Ten zaś zawsze może się tłumaczyć, że zablokował informację ponieważ uzyskał wiarygodną wiadomość, że zawiera ona „treści bezprawne”. Włączony do ustawy rozdział 3a, jest w pełni autorskim pomysłem rządu Donalda Tuska. Przywołana w uzasadnieniu nowelizacji unijna Dyrektywa 2000/31/WE nie zawiera bowiem procedury blokowania informacji, pozostawiając jej określenie państwom członkowskim. Co istotne – w unijnych przepisach procedura blokowania dotyczy „informacji, które naruszają prawa lub przedmiot działalności uprawnionego” i odnosi się wyłącznie do utworów chronionych prawem autorskim. Rząd Tuska w oparciu o te przepisy dokonał interpretacji rozszerzającej i wpisał do ustawy procedurę umożliwiającą blokowanie wszystkich „bezprawnych informacji” - uzurpując sobie przy tym prawo decydowania co jest lub nie jest taką informacją.
Grupa rządząca nie potrzebuje zatem podpisywać żadnej „umowy ACTA”, by uzyskać identyczny efekt blokowania treści internetowych pod pretekstem „ochrony praw autorskich”. Ta nowela nie spotkała się jednak z zainteresowaniem mainstreamu i „środowisk pozarządowych”. Przeciwnie – wskazywany dziś przez właścicieli Salonu24 jako uczestnik protestu pan Piotr Waglowski, opublikował wówczas polemikę z moim tekstem, w której dowodził, że w zamysłach rządu „nie chodzi o cenzurę internetu, a o procedurę notice and takedown”, o zabezpieczenie praw osób pomówionych, znieważonych i o ochronę praw autorskich. Zamieszczam link do tej polemiki i interesujących wypowiedzi pana Waglowskiego na moim blogu. Należałoby zapytać: na czym polegają różnice między propozycjami rządowymi, a treścią porozumienia ACTA, że wywołują dziś tak zdecydowaną reakcję? Z jednej strony mamy przecież do czynienia z realnym zagrożeniem, ujętym już w ramy istniejącej regulacji ustawowej, z drugiej z zapisami które nie odnoszą się do konkretów i wymagają dopiero przyjęcia określonych przepisów. Jeśli obecnie wskazuje się, że po podpisaniu ACTA „każdy właściciel strony internetowej będzie musiał kontrolować wszystko, co się na niej dzieje” , że „inwigilacji podlegać będą głównie linki, prowadzące do treści, które będą łamać prawo w nowym wymiarze, czy zamieszczanie filmików, które mogą zawierać w tle melodie "obarczoną prawem autorskim" – czym różnią się te zagrożenia od proponowanych przez rząd zapisów nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną?
Warto mieć świadomość, że środowiska włączone w obecny protest nie wykazywały sprzeciwu, gdy dochodziło do rzeczywistych zagrożeń dla wolności słowa a grupa rządząca dążyła do coraz ściślejszej kontroli internautów.
Nie przypominam sobie wystąpień np. w listopadzie 2009 roku, gdy ABW przejęła kontrolę nad NASK - najważniejszą instytucją polskiego internetu, zajmującą się m.in. przydzielaniem polskich domen i technologicznym zarządzaniem polską częścią sieci. To wówczas minister nauki Barbara Kudrycka mianowała na stanowisko dyrektora NASK czynnego pułkownika ABW Michała Chrzanowskiego - byłego dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego i Informacji. Nie pamiętam sprzeciwów w czerwcu 2010 roku, gdy w MSWiA powstała „grupa robocza” mająca opracować zmiany do nowelizowanej ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Przewidywały one możliwość „zdalnego i niejawnego przeszukania informatycznych nośników danych”. Dane te miałyby być gromadzone przez pięć lat, a Policja bądź ABWA mogłyby dowolnie sprawdzać aktywność poszczególnych użytkowników sieci nawet bez formalnych podejrzeń w stosunku do inwigilowanych osób. Nikt też nie wiedziałby, kiedy i wobec kogo takie sprawdzanie się odbywa.
W tym samym czasie decyzją Urzędu Komunikacji Elektronicznej rozpoczęto „spis powszechny” wszystkich polskich internautów, w ramach którego tzw. providerzy internetu zostali zobowiązani do przekazania danych swoich abonentów. Choć jako oficjalną przyczynę spisu wskazano „rozpoczęcie procesu analiz lokalnych rynków usług dostępu szerokopasmowego do Internetu”, nie ma żadnej pewności, że uzyskane tą drogą dane nie zostaną wykorzystane przez służby podległe rządzącym i nie posłużą do inwigilacji użytkowników Sieci.
Nie słyszeliśmy też protestu wobec zapowiedzi Bronisława Komorowskiego o „monitoringu mediów” w październiku 2010 roku . Wspólnie z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji lokator Belwederu planował wówczas objęcie stałym monitoringiem materiałów dziennikarskiech, w celu poszukiwania w nich tego „co budzi wątpliwości” i tego „co jest właściwe". Pretekstem do podjęcia tych działań miała być „chęć przeciwdziałania agresji w polityce". Troska mainstreamowych dziennikarzy dotyczyła jednak (niezbyt mądrej) propozycji PiS-u monitorowania internetu pod kątem tekstów nawołujących do popełnienia przestępstwa. Wprawdzie zgłoszony tuż po politycznym morderstwie w Łodzi projekt nie miał nic wspólnego z ingerencją w treści publikacji internetowych, a tym bardziej z ich cenzurą - pan Igor Janke opublikował wówczas żarliwy tekst, w którym nawiązując do propozycji PiS-u straszył nas groźbą cenzury internetu i nawoływał do „bicia na alarm”.
Głosu obrońców wolności zabrakło natomiast, gdy Bronisław Komorowski jako pierwszą inicjatywę ustawodawczą zgłosił nowelizację ustawy o stanie wojennym oraz o kompetencjach Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych, zaś Sejm uchwalił ją we wrześniu 2011 roku. Zawiera ona nieokreśloną definicję „cyberprzestrzeni” i przewiduje możliwość wprowadzenia stanu wojennego lub wyjątkowego na wypadek „działań w cyberprzestrzeni, które nie może być usunięte poprzez użycie zwykłych środków konstytucyjnych”. Gdy w czerwcu i wrześniu 2011 roku opisywałem skutki tej inicjatywy – niewielu odbiorców zdawało się podzielać obawy związane z nowelą.
Być może dostrzegli je dopiero dziś, gdy szef BBN-u Stanisław Koziej w odpowiedzi na „ataki” w sprawie ACTA oznajmił: „Jeśli ataki hakerów zakłócą życie publiczne i na masową skalę nie będą mogły działać instytucje rządowe, wtedy trzeba będzie zastanowić się nad koniecznością wprowadzenia stanu wyjątkowego”. Zapewnił przy tym, że środowisko Bronisława Komorowskiego nadal „pracuje nad kwestią bezpieczeństwa w cyberprzestrzeni” – czego efektem mają być kolejne propozycje prezydenckich „ekspertów od bezpieczeństwa”.

W związku z obecną kampanią, w pełni kontrolowaną przez rządowe przekaźniki, pojawia się pytanie: czy nie jest tak, że sztucznie wywołany szum medialny (zakończony być może jakąś formą spektakularnego „kompromisu”) ma w istocie osłaniać podjęcie rozwiązań prawnych służących ściślejszej cenzurze sieci internetowej?
Czy nie mamy do czynienia z sytuacją podobną do tej z początków 2010 roku, gdy Donald Tusk organizował kontrolowaną „debatę” z koncesjonowanymi internautami i obwieszczając ich zwycięstwo zapowiadał wycofanie rządu z zapisów ustawy o grach, wprowadzających tzw. Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych? Nie ucichły jeszcze echa owej „debaty”, gdy grupa rządząca zgłosiła kolejne projekty w ramach „ochrony cyberprzestrzeni”.
Czy – wreszcie – dostatecznym uzasadnieniem obecnej kampanii nie jest zapowiedź prezydenckiego szefa BBN-u o przedłożeniu przez środowisko Bronisława Komorowskiego „różnych, praktycznych rozwiązań systemowych, organizacyjnych, czy też technicznych, które będą uodparniać system kierowania państwem na zagrożenia w cyberprzestrzeni”?
Mając na uwadze skład „gremiów eksperckich” pracujących nad tzw. strategicznym przeglądem bezpieczeństwa narodowego oraz dotychczasowy kierunek propozycji tego środowiska - możemy być pewni dwóch rzeczy: osławione umowy ACTA w porównaniu z „rozwiązaniami systemowymi” Komorowskiego będą wyglądały niczym deklaracja wolności, a ich wprowadzeniu będzie towarzyszyło milczenie dzisiejszych uczestników protestu.

_________________
Maciej
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 24, 25, 26
Strona 26 z 26
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum