Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Głos za liberalizmem , Stanislaw Michalkiewicz

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Sty 06, 2007 5:27 pm    Temat postu: Głos za liberalizmem , Stanislaw Michalkiewicz Odpowiedz z cytatem

http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=7253

Głos za liberalizmem

Nasz Dziennik, 2007-01-06

Czy jest sens pisać polemikę? Przecież zaprzeczając poglądom przedstawionym wcześniej, polemika odbiera czytelnikom pewność, wpędza w dysonans poznawczy i w rezultacie nie wiedzą, czego się trzymać. Z drugiej jednak strony lepiej nie mieć żadnych informacji niż wiadomości fałszywe, bo wtedy człowiek wie, że nic nie wie, i próbuje spenetrować prawdę na własną rękę. Jeśli natomiast fałszywe informacje uzna za prawdziwe, to z pewnością wyciągnie fałszywe wnioski, a fałszywe wnioski doprowadzą tylko do zmarnowania czasu i energii, nie przynosząc pożądanych efektów. Rezultatem może być totalne zniechęcenie do jakiegokolwiek działania.
Tymczasem działać trzeba, bo trzeba żyć, a skoro tak, to trzeba poszukiwać prawdy. A gdzież lepiej poszukiwać prawdy, jeśli nie w dyskusji, zwłaszcza gdy przysłuchują się jej tysiące osób, jak to jest w przypadku polemiki prasowej. Zatem, w imię prawdy, incipiam...

Rozbieramy wieżę Babel
W dzisiejszych czasach prawdziwą plagą stał się chaos semantyczny. Słowa straciły jednoznaczność, co bardzo zaczyna przypominać sytuację pomieszania języków przy budowie wieży Babel. Już niedługo np. możemy stracić pewność, czy słysząc o małżeństwie, mamy na myśli kobietę z mężczyzną, czy może dwóch mężczyzn albo dwie panie. A przecież słowo "matrimonium", jak w języku łacińskim nazywa się małżeństwo, istotę swoją wyprowadza z macierzyństwa, które stadłu dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet przytrafić się nie może. Dlatego podejmując próbę poszukiwania prawdy, musimy zacząć od opanowania chaosu semantycznego i przywrócenia słowom ich właściwych znaczeń. Odnosi się to, niestety, również do serii artykułów pióra pana prof. Włodzimierza Bojarskiego, poświęconych sprawom gospodarczym, a ogłoszonych ostatnio na łamach "Naszego Dziennika". Pan profesor Bojarski skłonny jest upatrywać przyczyn wszelkich paroksyzmów, jakie dotknęły polską gospodarkę, w "liberalizmie" bądź "neoliberalizmie", przy czym odnoszę wrażenie, jakby te słowa służyły mu za określenie uniwersalne, a nawet jako zwyczajna inwektywa. Tymczasem liberalizm, a nawet "neoliberalizm" ma bardzo konkretne znaczenie i na określenie uniwersalne, a zwłaszcza na inwektywę nie bardzo się nadaje.
Najogólniej liberalizm można scharakteryzować jako próbę odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób ułożyć stosunki między człowiekiem i państwem, żeby państwo nie pożarło ludzkiej wolności, ale z drugiej strony, żeby ludzka swawola nie rozsadziła państwa. Bo dla liberalizmu centralnym punktem jest właśnie wolność, według której liberałowie oceniają i ustroje polityczne, i systemy gospodarcze; jeśli ustrój, system czy sposób rozwiązania problemu sprzyja wolności pojedynczego człowieka - to dobrze, jeśli nie - to gorzej. Liberałowie bowiem uważają, że nie istnieje nic takiego jak np. "ludzkość", że to jest hipostaza, bo realnie istnieją tylko ludzie, a nie "ludzkość". Tymczasem pan prof. Bojarski powiada, że "liberalizm(...)jest sprzeczny z zasadami sprawiedliwości i miłości ewangelicznej", a ponadto "nie uwzględnia realnych współzależności w gospodarce". Liberalizm jest więc nie tylko niesprawiedliwy i nienawistny, ale w dodatku głupi. Ano zobaczmy, czy to prawda.

Miłość bliźniego znacjonalizowana czy prywatna?
Przed kilkoma laty na spotkaniu w Seminarium Duchownym w Łowiczu przedstawiłem pogląd, że państwo nie powinno pomagać ubogim, że ubogim powinni pomagać ludzie, zaś państwo nie powinno konfiskować im w podatkach lwiej części dochodów, bo wtedy nie mogą już okazywać miłości bliźniego. Na to jeden z kleryków zarzucił mi głupotę i brak poczucia rzeczywistości, twierdząc, że gdyby nie było państwowego przymusu i redystrybucji dochodów poprzez budżet, to nikt nie chciałby ubogim pomagać. Dostał wielkie brawa od kolegów, którzy byli ciekawi, co ja na to. Zapytałem go tedy, czy zdaje sobie sprawę, co właściwie teraz powiedział. Bo powiedział ni mniej, ni więcej, tylko - że Ewangelia Chrystusowa nie nadaje się do zastosowania w tzw. życiu, że Pan Jezus musiał się pomylić. Być może - kontynuowałem - to prawda, ale chyba nie wypada tak twierdzić i być księdzem katolickim. Bo przecież Pan Jezus nie zalecał swoim uczniom i naśladowcom nacjonalizacji miłości bliźniego. Przeciwnie - w Ewangelii św. Mateusza jest przejmujący opis sceny Sądu Ostatecznego, kiedy Pan Jezus tłumaczy potępieńcom, dlaczego zostali potępieni. Wcale nie dlatego, że np. oszukiwali na podatkach, tylko "byłem głodny, a nie nakarmiliście Mnie, byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie... - i tak dalej. Nie za to, że nie głosowali za zasiłkami dla głodnych, finansowanymi z CUDZEGO majątku, tylko - że nie dali głodnemu jeść z WŁASNEGO majątku. Gdyby Pan Jezus uważał, że najlepszym sposobem realizacji miłości bliźniego jest przymusowa redystrybucja dochodu narodowego poprzez budżet państwa, to chyba nikt nie ma wątpliwości, że starczyłoby Mu kompetencji, żeby nam to szczegółowo przedstawić? Skoro jednak tego nie zrobił, to może dlatego, że tak nie chciał, a nie - że nie potrafił? A dlaczego mógł nie chcieć?
Wyobraźmy sobie, że ubogi zwraca się do nas z następującą propozycją: ponieważ jestem uboższy od ciebie, to oddaj mi tu zaraz 10 procent twoich dochodów, bo jak nie, to pozbawię cię wolności. Uznalibyśmy to za próbę kradzieży zuchwałej, a może nawet rozboju, bo przecież groził nam użyciem przemocy. Jeśli jednak nasz ubogi zrobi to samo, tyle że za pośrednictwem urzędnika państwowego, zaraz przestajemy uważać to za próbę rabunku, tylko za "sprawiedliwość społeczną". A przecież kradzież nie przestaje być kradzieżą, jeśli w celu przywłaszczenia np. części cudzego dochodu sprawca wynajmie sobie pośrednika. Wydaje się zatem, że określenie "sprawiedliwość społeczna" to po prostu inna nazwa kradzieży. W tej sytuacji jest oczywiste, że Pan Jezus nie mógł zalecać nacjonalizacji miłości bliźniego, bo miłość znacjonalizowana jest szatańską karykaturą chrześcijańskiej miłości bliźniego. Chrześcijańska miłość bliźniego bowiem respektuje siódme przykazanie Dekalogu, które mówi krótko: "nie kradnij" - a więc również przez pośrednika. Chrześcijańska miłość bliźniego zatem oznacza hojność z własnego, a nie z cudzego majątku. Pomagam, chociaż nie muszę - i to właśnie ma moralną wartość. Miłość bliźniego nie może wynikać z przymusu, tylko z wolnej woli, a więc - z wolności. Zatem może myli się pan prof. Bojarski, twierdząc, że liberalizm, który przecież wolność stawia w centralnym punkcie swego zainteresowania, jest sprzeczny "z zasadami sprawiedliwości i miłości ewangelicznej"? Jeśli coś jest sprzeczne i z zasadami sprawiedliwości, i miłości ewangelicznej, to z pewnością socjalizm, ze swoją "sprawiedliwością społeczną" i innymi wynalazkami.

Realne współzależności
Ale pan prof. Bojarski twierdzi też, że liberalizm "nie uwzględnia realnych współzależności w gospodarce". Jest to, mówiąc krótko, zarzut braku spostrzegawczości. Czy jednak słuszny? Zmarły niedawno laureat Nagrody Nobla z ekonomii, prof. Milton Friedman, zauważył, że są cztery sposoby wydawania pieniędzy. Pierwszy - kiedy wydajemy własne pieniądze na nas samych. Wtedy wydajemy oszczędnie, bo to nasze pieniądze i wydajemy celowo, bo doskonale znamy własne potrzeby. Drugi sposób - kiedy wydajemy własne pieniądze na kogoś innego. Wydajemy oszczędnie, ale już nie tak celowo, bo potrzeb tego "innego" już nie znamy tak dokładnie, jak potrzeb własnych. Sposób trzeci - kiedy wydajemy cudze pieniądze na nas samych. Wtedy sobie nie żałujemy, ale przynajmniej wydajemy celowo. Wreszcie sposób czwarty - gdy wydajemy cudze pieniądze na kogoś innego. Ani nie wydajemy oszczędnie, ani nie wydajemy celowo, zwłaszcza gdy tych "innych" są miliony. Rozsądek nakazywałby uwzględnienie tych "realnych współzależności" i wydawanie jak najwięcej pieniędzy w sposób pierwszy, a jak najmniej - w sposób czwarty. I ta zdroworozsądkowa wskazówka jest całkowicie zgodna z zasadami liberalizmu gospodarczego, który zaleca, by państwo było możliwie najtańsze, tzn. żeby nie zabierało ludziom zbyt wiele pieniędzy w podatkach, pod pretekstem, że np. edukuje ich lub leczy, bo sprzedaż tych usług przez państwo jest znacznie droższa niż w sektorze prywatnym. Przyczyna jest prosta: jeśli usługa, dajmy na to, medyczna, jest sprzedawana przez państwo, to najpierw państwo konfiskuje ludziom pieniądze, potem te pieniądze przechodzą przez cały łańcuch pośredników, tzn. urzędników państwowych, którzy nikogo nie leczą, ale na każdym etapie część tych pieniędzy sobie zatrzymują, i wreszcie resztka trafia do lekarzy, którzy tę usługę rzeczywiście nam wyświadczają. Jeśli usługa medyczna kosztuje podatnika, dajmy na to, 100 zł, to pośrednicy zabierają z tego połowę, a do producenta usługi trafia tylko 50 zł. Gdyby zatem sprywatyzować sektor ochrony zdrowia, jak sugerują liberałowie, to producent usługi, czyli lekarz, mógłby dostać od nas 75 zł, a mimo to zapłacilibyśmy o 25 zł taniej niż poprzednio. Zyskalibyśmy i my, tj. pacjenci, i lekarze. Straciliby tylko pośrednicy, ale przecież oni nikogo nie leczą! Wydaje się zatem, że pogląd, jakoby liberalizm "nie uwzględniał realnych współzależności w gospodarce", jest po prostu nieprawdziwy i jeśli o czymś świadczy, to o małej spostrzegawczości tych, którzy takie poglądy głoszą. Na przykład pan prof. Bojarski pisze, że liberałowie postulują "całkowite zniesienie kontrolnych i regulacyjnych funkcji państwa w gospodarce", ale funkcje te przejmowane są natychmiast "przez zakazowo-rozdzielczy, biurokratyczny system Unii Europejskiej". Ale przecież Unia Europejska to nic innego jak państwo, w dodatku - nieprawdopodobnie zbiurokratyzowane i przeregulowane państwo socjalistyczne! Jest to projekt akurat odwrotny od wszelkich rozwiązań liberalnych czy neoliberalnych.
Liberalizm zachwala np. wolną konkurencję. Tymczasem pan prof. Bojarski pisze, że "warunki wolnej konkurencji występują dziś tylko marginesowo, na lokalnych rynkach, a i tam po czasie ujawniają się negatywne skutki tego systemu (rosnące koszty reklamy, duże ryzyko i wysokie koszty kredytu, straty przeinwestowania i bankructw). System ten nie odgrywa poważniejszej roli w całokształcie życia gospodarczego". Skoro tak, to znaczy, że w dzisiejszej gospodarce wcale nie dominują zasady liberalne, tylko całkiem odwrotne, nieprawdaż? Dlaczego zatem pan profesor właśnie liberalizmowi przypisuje odpowiedzialność za wszystkie negatywne zjawiska? Dlaczego nie zauważa prawdziwego szatana, tylko ofiarnie walczy z cieniem? Wydaje się, że przyczyna tkwi w pewnym nieporozumieniu. Profesor Bojarski pisze bowiem, że "pomimo to ideologia liberalna i praktyka neoliberalna należy do podstawowych instrumentów kształtowania gospodarki w Polsce i w wielu krajach świata". Dwa całkowicie sprzeczne stwierdzenia. Bo albo wolny rynek i wolna konkurencja występują dziś "tylko marginesowo", albo do "podstawowych instrumentów kształtowania gospodarki" należy "ideologia liberalna". Gdyby rzeczywiście ideologia liberalna była takim podstawowym instrumentem kształtowania gospodarki, to chyba wolny rynek i wolna konkurencja miałyby się trochę lepiej, nieprawdaż?

Złodzieje szyldów
"Ustrojona w purpurę, kapiąca od złota nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras. Jak pod szminką i pudrem starsza już kokota, na którą młodym chłopcem nabrałem się raz" - pisał Bolesław Wieniawa-Długoszowski w sentymentalnym wierszu. Wydaje się, że pan prof. Bojarski bierze za dobrą monetę propagandę uprawianą przez socjalistów i ich sojuszników. Już dawno nazwano ich "złodziejami szyldów", ponieważ bardzo często forsowali ideologię socjalistyczną i podyktowane nią rozwiązania pod szyldem innej, konkurencyjnej ideologii. Korzyści z tego mieli podwójne: po pierwsze, na fali nadziei wspinali się do władzy, a po drugie - wielu ludzi nabierało się na ten trick, dzięki czemu socjaliści kompromitowali konkurencyjne ideologie, bo bez względu na szyld - socjalizm zawsze robił klapę. Na przykład zaraz po wojnie komunistyczni totalniacy wystąpili w charakterze szermierzy "demokracji", przewodzili "blokowi demokratycznemu" i w ogóle nie dawali się nikomu wyprzedzić w demokratycznej retoryce. Z kolei po transformacji ustrojowej kto stanął w pierwszym szeregu "walki o kapitalizm"? A któż by, jeśli nie trockiści w rodzaju Jacka Kuronia czy dawni stalinowcy w rodzaju "drogiego Bronisława"? Od samego początku rozpoczęli przywracanie socjalizmu, który zresztą nigdy tak naprawdę nie został zlikwidowany - tyle że pod inną nazwą, tzn. pod nazwą "liberalizmu".
Warto przypomnieć, że w 17. roku transformacji ustrojowej, kiedy to według pana prof. Bojarskiego szaleje u nas "dziki kapitalizm", a nieokiełznany "liberalizm" sieje spustoszenie, fundamentem polskiego systemu prawnego nadal pozostają komunistyczne dekrety nacjonalizacyjne z lat 40. i 50. Jest to mniej więcej tak, jakby w Republice Federalnej Niemiec nadal obowiązywały hitlerowskie ustawy norymberskie. Dawni właściciele prawdopodobnie już nigdy nie odzyskają zagrabionej przez komunistów własności, bo przygotowywana obecnie ustawa mówi jedynie o 15-procentowej jałmużnie, od której zresztą państwo zamierza odliczyć podatek spadkowy i... dochodowy! Najwidoczniej autorzy projektu uznali, że 85-procentowa strata jest dochodem! Rządy "solidarnościowe", podobnie zresztą jak i "postkomunistyczne", zgodnie, pracowicie i systematycznie odkręcały liberalną ustawę Mieczysława Wilczka o działalności gospodarczej. Wskutek tego, o ile w roku 1989 reglamentacja obejmowała zaledwie 18 branż i to takich jak np.: obrót bronią, materiałami wybuchowymi i amunicją, hurtowy obrót lekarstwami, prowadzenie aptek, prowadzenie agencji celnych i agencji ochrony, obrót spirytusem i wódką - o tyle w 10 lat później koncesje, licencje, zezwolenia i pozwolenia, obejmowały już 202 obszary gospodarki, a przecież nie było to wcale ostatnie słowo. Towarzyszył temu gwałtowny rozrost aparatu biurokratycznego. O ile w roku 1990 biurokracja centralna liczyła 45 tys. urzędników, to już w roku 1995 ich liczba w urzędach centralnych wzrosła do 112 tysięcy. Jednocześnie mieliśmy do czynienia ze stałym wzrostem wydatków budżetowych i oczywiście - również podatków, zwłaszcza podatków nałożonych na wynagrodzenia, wskutek czego praca stała się dobrem opodatkowanym tak wysoko, jak towary luksusowe. Badania przeprowadzone przez Centrum Adama Smitha jeszcze w roku 1995 wykazały, że przymusowe świadczenia na rzecz państwa, nałożone na rodzinę pracowników najemnych zatrudnionych poza rolnictwem, obejmowały aż 83 proc. rocznego dochodu tej rodziny. Od tamtej pory sytuacja mogła się tylko pogorszyć, między innymi dlatego, że właśnie od roku 1995 rozpoczął się szybki wzrost deficytu budżetowego i długu publicznego, a co za tym idzie - również kosztów jego obsługi. W roku 2005 koszty obsługi długu publicznego osiągnęły 27 mld zł, zaś w optymistycznym projekcie ustawy budżetowej na rok 2007 mają przekroczyć 28 mld. Oznacza to około 750 zł na głowę mieszkańca, czyli prawie 4 tys. zł rocznie na statystyczną, pięcioosobową rodzinę. I to wyjaśnia przyczynę, dla której większość ludzi w Polsce nie odczuwa dobroczynnych efektów wzrostu gospodarczego, który nawet jest, chociaż niekoniecznie dzięki działaniom kolejnych rządów, ale raczej wbrew kolejnym rządom. Tak się bowiem składa, że około 30 proc. produktu krajowego brutto, a więc tego, co w Polsce zostało wyprodukowane i sprzedane, powstaje w tzw. szarej strefie, a więc w konspiracji przed własnym państwem. Sądzę, że nie dlatego, iż ludzie konspirują sobie z nudów i dla sportu, tylko że w poczuciu odpowiedzialności za własne rodziny i własne firmy, z całym poświęceniem oszukują, dzięki czemu gospodarka funkcjonuje. Afera z urzędnikami Ministerstwa Finansów pokazała, iż bardziej opłaca się wychodzić sobie ulgę lub zwolnienie podatkowe, niż cokolwiek produkować. Ale nie każdy może sobie to wychodzić, tylko tacy, którzy mają "dojścia". Wskutek tego Polska nie tylko jest w czołówce krajów skorumpowanych, ale utrwala strukturę społeczną typową nie dla kraju o gospodarce wolnorynkowej, tylko dla feudalnej monarchii stanowej, w której w coraz większym stopniu mamy do czynienia ze zjawiskiem dziedziczenia pozycji społecznej.
Bo biurokratyzacja gospodarki i fiskalizm, objawiający się w coraz to nowych przymusach pociągających za sobą konsekwencje finansowe, sprawia, że 60 proc. gospodarstw domowych w Polsce nie ma żadnych oszczędności, chociaż suma oszczędności obywateli nie jest wcale mała i wynosi ok. 500 mld zł - tyle samo, co dług publiczny. Problem wszelako w tym, że te 500 mld zł znajduje się w posiadaniu około 10 proc. polskiego społeczeństwa. Jest to obraz recydywy saskiej: 10-procentowa warstwa kompradorskiej "szlachty" w morzu spauperyzowanych "łyczków" i chłopów. Sytuacja bardzo niebezpieczna politycznie, bo ani "łyczkowie", ani chłopi nie mają żadnego interesu, żeby takiego państwa bronić. Jeśli w innych państwach sytuacja zmierza w tym samym kierunku, co pan prof. Bojarski zresztą zauważa, podobnie jak zauważa zjawisko tzw. bezwzględnego zubożenia (człowiek na zakup tej samej ilości towarów i usług musi coraz więcej pracować), to chyba błędnie przypisuje winę za ten stan rzeczy liberalizmowi. Przyczyną nie jest liberalizm, bo większość rządów od liberalizmu przecież odeszła, tylko właśnie to odejście w kierunku socjalistycznym, a w każdym razie - etatystycznym. Wygląda na to, że pan prof. Bojarski powtórnie nabrał się na socjotechnikę "złodziei szyldów" i pomstuje na liberalizm, podczas gdy prawdziwi sprawcy tego stanu rzeczy - socjaliści - zacierają z uciechy ręce. Trochę więcej spostrzegawczości by nie zaszkodziło, bo wprawdzie mylić się jest rzeczą ludzką, byle tylko nie za często. Nawet Wieniawa twierdzi, że na starą kokotę nabrał się tylko "raz". I raz wystarczy.

Liberalizm jako inwektywa?
Lektura artykułów pana prof. Bojarskiego wywołuje wrażenie, że nazywa on "liberałem" każdego, kogo nie lubi. Jakże inaczej można wytłumaczyć fakt, że pisze iż "liberałowie od szeregu lat są przy władzy w większości krajów zachodnioeuropejskich"? Ano sprawdźmy po kolei. W Niemczech mamy przy władzy chadeków, którzy zastąpili u steru socjalistów, rządzących przez dwie ostatnie kadencje. Mogąca od biedy uchodzić za liberalną FDP nie rządzi. We Francji w ogóle nie ma partii liberalnej z prawdziwego zdarzenia i na zmianę rządzą tam albo socjaliści, albo "prawicowi" etatyści, wspólnymi siłami starający się nie dopuścić do władzy narodowych socjalistów z Frontu Narodowego. W Belgii dominują socjaliści, podobnie jak w Holandii, gdzie co prawda socjalistów wyprzedzają w parlamencie chadecy (41 miejsc), ale za to partie socjalistyczne są aż dwie: socjaldemokratyczna Partia Pracy (33 miejsca) i Partia Socjalistyczna (22 miejsca). Uchodząca za liberalną - oczywiście w znaczeniu holenderskim - Partia Ludowa ma 22 miejsca. Norwegia - rządzą socjaliści z Partii Pracy. Szwecja - największą partią jest Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza.
W Wielkiej Brytanii premierem jest przywódca socjaldemokratycznej Partii Pracy, a w Hiszpanii - radykalny socjalista Józef Zapatero. W takim razie w jakiej to "większości" krajów zachodnioeuropejskich są "przy władzy" liberałowie i to "od szeregu lat"? Takiej "większości" chyba nie ma i nigdy nie było, chyba że do "liberałów" zaliczymy i socjalistę Zapatero, i socjalistę Blaira, i Dominika de Villepin, i panią Anielę Merkel, i tak dalej. Oczywiście można to robić, z tym jednak, że niewiele poszerza to naszą wiedzę o tym, co w Europie dzieje się naprawdę. Podobnie zresztą jest w Polsce, gdzie za "liberała" biega ostatnio np. pan senator Stefan Niesiołowski, będący poczciwym socjalistą pobożnym, który się trochę "bisurmani".

Trzecia droga donikąd?
"Nie do przyjęcia jest twierdzenie, jakoby po klęsce socjalizmu realnego, kapitalizm pozostawał jedynym modelem organizacji gospodarczej" - cytuje pan prof. Bojarski zdanie napisane przez Jana Pawła II w encyklice "Centesimus annus". Warto zatrzymać się nad tym zdaniem. Po pierwsze, czy rzeczywiście socjalizm realny poniósł klęskę? Klęskę poniósł Związek Sowiecki, bo utraciwszy imperium - sam się rozleciał, ale socjalizm - bynajmniej. Starałem się wyżej pokazać, że przybrał tylko barwy ochronne i właśnie rozkwita w najlepsze w Unii Europejskiej, a więc i w naszym kraju. Po drugie, wydaje się, że "kapitalizm" nie pozostaje "jedynym modelem organizacji gospodarczej" z natury rzeczy. Przyczyna jest prosta: kapitalizm stanowi przykład porządku spontanicznego, podczas gdy socjalizm - porządków zadekretowanych. Z tego powodu nie ma jednego "modelu" kapitalizmu i każdy kapitalizm jest inny. Inny jest kapitalizm japoński inny - amerykański, jeszcze inny - rosyjski czy chiński, i tak dalej. To socjalizm jest wszędzie taki sam. Po trzecie - warto odpowiedzieć na pytanie, czym właściwie jest kapitalizm i czy w związku z tym ma przyszłość, czy też nie. Wydaje się, że wspólnym mianownikiem wszystkich kapitalizmów jest przekonanie, że inwestować należy tam, gdzie jest nadzieja osiągnięcia zysku. Ciekawe, że chociaż każdy robi to na własną rękę, w rezultacie nie powstaje chaos tylko ład, dzięki któremu w przewodach płynie prąd, w rurach - woda, do piekarni dostarczana jest mąka, a do sklepów - pieczywo i mięso. Pociągi kursują regularnie, samoloty nie spadają, mosty się nie walą, a ludzie się bogacą, chyba że "państwo", to znaczy ambitni społeczni inżynierowie, próbują ten chaos "uporządkować". Wtedy wszystko zaczyna się załamywać, bo nie można bezkarnie zastępować porządku spontanicznego porządkiem zadekretowanym. Jedną z utopii społecznych inżynierów był właśnie socjalizm. Dwie radykalne jego odmiany w postaci bolszewizmu i narodowego socjalizmu, w XX wieku na tyle przeraziły ludzi, że na razie od nich odstąpiono. Ale inżynierowie społeczni nie rezygnują i nadal próbują zaprojektować ustrój, jakiego świat nie widział. Czy jednak warto porzucać to, co kiedyś już się sprawdziło, a sprawdza się i teraz, jeśli tylko nie pozwala się społecznym inżynierom przy tym gmerać - dla czegoś, o czym nic nie wiemy, poza tym, że "na pewno" będzie "lepsze". Wszystko to być może, ale warto pamiętać, że lepsze jest wrogiem dobrego, podobnie jak i to, że od liberalizmu jeszcze nikt nie umarł, podczas gdy socjalizm tylko w XX wieku przyprawił o śmierć 100 milionów ludzi.

Stanisław Michalkiewicz

DO GÓRY


Radio Maryja © 2006

Robert Majka z Przemyśla, tel.506084013 mail: robm13@interia.pl
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum