Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zapomniane postulaty pierwszej Solidarności z sierpnia 1980r

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pią Sie 29, 2008 4:50 pm    Temat postu: Zapomniane postulaty pierwszej Solidarności z sierpnia 1980r Odpowiedz z cytatem

28 lat wcześniej ! Zapomniane postulaty pierwszej Solidarności z sierpnia 1980r

Pozwolę sobie Państwu je przypomnieć.

postulaty sierpniowe

21 Postulatów Strajkujących w Stoczni Gdańskiej

1. Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych wynikających z ratyfikowanych przez PRL Konwencji nr 87 Międzynarodowej Organizacji Pracy, dotyczących wolności związków zawodowych.

2. Zagwarantowanie prawa do strajku oraz bezpieczeństwa strajkującym i osobom wspomagającym.

Najważniejszy moim zdaniem, to postulat 3 , do dnia dzisiejszego w Polsce nie jest przestrzegany !

3. Przestrzegać zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku, publikacji, a tym samym nie represjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań.

4. Przywrócić do poprzednich praw:

a. ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 r. studentów wydalonych z uczelni za przekonania,
b. zwolnić wszystkich więźniów politycznych (w tym Edmunda Zadrożyńskiego, Jana Kozłowskiego, Marka Kozłowskiego),
c. znieść represje za przekonania.

5. Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania.

6. Podać realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez:
a. podanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej,
b. umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform.

7. Wypłacić wszystkim pracownikom biorącym udział w strajku wynagrodzenie za okres strajku – jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu CRZZ.

8. Podnieść zasadnicze uposażenie każdego pracownika o 2000 zł na miesiąc, jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen.

9. Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza.

10. Realizować pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportować tylko nadwyżki.

11. Znieść ceny komercyjne oraz sprzedaż za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym.

12. Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz znieść przywileje MO, SB i aparatu partyjnego poprzez: zrównanie zasiłków rodzinnych, zlikwidowanie specjalnych sprzedaży, itp.

13. Wprowadzić na mięso i jego przetwory kartki – bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku).

14. Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 55 lat, a dla mężczyzn do lat 60 lub przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek.

15. Zrównać renty i emerytury starego portfela do poziomu aktualnie wypłacanych.

16. Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną opiekę medyczną osobom pracującym.

17. Zapewnić odpowiednią ilość miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących.

18. Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat na wychowanie dziecka.

19. Skrócić czas oczekiwania na mieszkania.

20. Podnieść diety z 40 zł na 100 złotych i dodatek za rozłąkę.

21. Wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy. Pracownikom w ruchu ciągłym i systemie czterobrygadowym brak wolnych sobót zrekompensować zwiększonym wymiarem urlopu wypoczynkowego lub innymi płatnymi dniami wolnymi od pracy.

Komentarz:

Zamieściłem 21 postulatów z pamiętnego sierpnia 1980r, uważam, że są one aktualne pomimo upływu prawie 30 lat. Tak jak zaznaczyłem powyżej, najważniejszym punktem , moim zdaniem jest pkt 3.Jeśli nie ma wolności słowa, nie można wyrażąć swoich poglądów, stosowana jest subtelna cenzura, realizacja dalszych postulatów tym bardziej staje się fikcją.
Dziś wracając z delegacji z Rzeszowa, na ulicy zostałem zaczepiony i " obdarowany" dwoma ulotkami przez kobietę reprezentującą drugą Solidarność ZR w Rzeszowie.

W obu ulotkach nie ma mowy o historycznych 21 postulatach z roku 1980 , to pokazuje o co tu idzie. Dla jasności podam , co to są za ulotki...

1. Serwis informacyjny Dwutygodnik NSZZ Solidarność Nr 15/456 ISNN 1899-5209 z dnia 29 sierpnia 2008r

2. Tygodnik Solidarność , sierpień 2008 wydanie specjalne. Tytuł GODNA praca , emerytura , to GODNE ŻYCIE

Korzystając z okazji zadałem Pani (wręczającej mi wspomniane ulotki ) kilka pytań w związku z protestem i zbliżającą się rocznicą , a mianowicie.
Czy zna Pani 21 postulatów sierpniowych? Czy Pani wie , który z nich jest najważniejszy? Czy zdaje sobie Pani sprawę,że do dnia dzisiejszego nie jest w Polsce przestrzegany pkt. 3 porozumień sierpniowych?
Pani ze zdziwieniem w oczach popatrzyła na mnie , na moje pytania!? Po chwili odpowiedziała mi, cytuje ; " ... Wie Pan , nie pamiętam. Tutaj siedzą przy stoliku prawnicy z ZR "S" może oni Panu odpowiedzą. Zaprosiła mnie do stolika, gdzie siedziała grupa dorosłych ludzi około 30- 35 lat.
Zaproszony, podszedłem więc do siedzących i powtórzyłem moje wcześniejsze pytania, dodałem także;
Czy wiedzą Państwo,że został w 1988r zmieniony w Magdalence statut pierwszej Solidarności przez wprowadzenie aneksu do statutu , a dokonało się to w tajnej umowie pomiędzy Kiszczakiem a Wałęsą!

Przytoczę Państwu odpowiedź jednej z Pań siedzących przy stoliku przy ZR " S" przy Rynku w Rzeszowie.

Drobna uwaga na stoliku było kilkadziesiąt ulotek dotyczących Manifestacji - Warszawa 29.08.2008 W SAMO POŁUDNIE , POWIEDZMY TO RAZEM www.solidarnosc.org.pl

Pani ( Brunetka ) udzieliła mi następującej odpowiedzi . Cyt: " Proszę Pana, my jesteśmy prawnikami zatrudnionymi na umowa zlecenie, i nie wiemy, nie znamy się na polityce.
Wie Pan, to o co Pan pyta ( dodała Brunetka), to będą wiedzieć Ci na górze, oni znają się na polityce, a nie my.
Podziękowałem za udzielenie mi odpowiedzi i odszedłem. W oczach moich dyskutantów, którym zadałem pytania, widać było jakieś przerażające zdziwienie, osłupienie, konsternację!
Odebrałem tą ich reakcję, jakby mieli do mnie pretensje,żal. Dlaczego zadawałem właśnie im takie dziwne pytania???
Skąd one wogóle mogły paść , co to za gość , o co mu chodzi... żyjemy w wolnym kraju , a tu jakiś nieznany gość , któremu wręczyli ulotki , stawia im kłopotliwe pytania?
Po co , skoro żyjemy w wolnym kraju, a postulaty sierpniowe z 1980r są przestrzegane!
Takie odniosłem wrażenie, gdy po paru minutach rozmowy rozstawałem się z przedstawicielami drugiej Solidarności Zarządu Regionu w Rzeszowie. Rolling Eyes
Taka dygresja z tego spotkania . Była to dla mnie ciekawa lekcja żywej historii po prawie 28 latach od pamiętnego sierpnia 1980r.

I jeszcze jedna istotna uwaga!
Widać,że ludzie z którymi od lat rozmawiam nie zdają sobie sprawy, że 31 sierpnia 1988 roku doszło do tajnego spotkania pomiędzy generałem policji politycznej MSW PRL Czesławem Kiszczakiem a Lechem Wałęsą Widać zawsze jakieś zdziwienie w oczach moich rozmówców , jak wspominam tą datę oraz fakty z przeszłości. Przyznaje,że zdziwionych jest już mniej , ale jednak są , gdy przypominam , że w 1988 r uzgodniono w tajnym porozumieniu podział wpływów, zneutarlizowanie pierwszej Solidarności poprzez wprowadzenie aneksu do statutu pierwszej Solidarności, tworząc drugą Solidarność.

Od lat sam zadaje sobie jedno pytanie.

Jak długo jeszcze zdrada ideałow pierwszej Solidarności dokonana w Magdalence, będzie ukrywana przed narodem ???

To fundamentalne pytanie dotyczące przyczyn kryzysu autorytetów w Polsce, pozostaje od dwudziestu lat bez odpowiedzi. Pozostaje bez odpowiedzi, ze strony mediów oraz polityków z prawej strony sceny politycznej !

Moim skromnym zdaniem, nie ma alternatywy , jeśli chcemy żyć w wolnej Polsce, musimy zadać sobie to pytanie. I postarać się na nie odpowiedzieć , choćby sobie samemu.
Uważam, że tu leży sens zmian woli politycznej wśród politywków PiS-ci ( z górnej półki) , bo na zmianę mentalności u innych, to szkoda nawet o czymś takim pomyśleć. Strata czasu. Moim zdaniem , dopóki w części elit politycznych PIS mogących coś zrobić ( choćby zmienić ordynację wyborczą, dawać szanse na wejście na listy wyborcze ludziom spoza układu magdalenkowego) będzie nadal panowało przeświadczenie, że tak jak jest ,to jest dobrze.
Dopóty będziemy się kisić , sami w sobie, jak ogórki w słoju.
A może chodzi o to, abyśmy właśnie zatracili zupełnie wiarę ,że jest możliwa budowa wolnego państwa polskiego?
Aby było to co jest ... aby trwało to co zbudowali Kiszczak i Wałęsa w roku 1988 wiecznie ... Rolling Eyes



Robert Majka , polityk , Przemyśl , 29 sierpnia 2008r
www.sw.org.pl ,
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=2988
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5131
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5987
http://home.comcast.net/~bakierowski/
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Mar 16, 2009 7:17 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pon Wrz 08, 2008 9:13 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ludzi nie dzielą poglądy , ale metody !

Rocznica porozumień sierpniowych
Mówi Andrzej Gwiazda (2008-09-01)
http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=9047
słuchaj
zapisz




Robert Majka , polityk , Przemyśl , 8 września 2008r
www.sw.org.pl ,
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=2988
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5131
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5987
http://home.comcast.net/~bakierowski/
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Mar 16, 2009 7:18 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pon Wrz 08, 2008 10:34 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Krzysztof Klenczon - Jesień idzie przez park http://www.youtube.com/watch?v=FFbfm4Wyojs

Krzysztof Klenczon - Biały krzyż/White http://www.youtube.com/watch?v=Kas9lMZA2m4&feature=related cross



Robert Majka , polityk , Przemyśl , 8 września 2008r , 23.34
www.sw.org.pl ,
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=2988
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5131
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5987
http://home.comcast.net/~bakierowski/
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Mar 16, 2009 7:18 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sro Lis 05, 2008 5:58 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Sierpień' 80 został wygrany nie dzięki nieproszonym doradcom, ale dzięki determinacji załóg ,
http://www.polonica.net/Prawda_o_Solidarnosci.htm


Ćwierćwiecze (1)

Ćwierć wieku to czas, jaki dawniej przyjmowało się za okres jednego "pokolenia". Z czysto biologicznego punktu widzenia mężczyzna 25-letni, może, jeśli spłodził dziecko, umrzeć... inaczej mówiąc, podsumować swoje życie. Jak więc wygląda to podsumowanie dla tych z nas, którzy na swoją miarę jakoś staraliśmy się pomóc w narodzinach i przetrwaniu Pierwszej, czyli prawdziwej "Solidarności"?
Na temat tego wielkiego pokojowego powstania narodowego istnieje w języku polskim zaledwie kilka godnych wzmianki opracowań. Największym z nich jest napisana w 1991 r. i ostatnio wznowiona - książka Breaking the Barrier uczonego z Oxfordu, Lawrence'a Goodwyna (polski tytuł Jak to zrobiliście? Powstanie "Solidarności" w Polsce). Jej 600 stron wnikliwej analizy socjologicznej przeszło jednak u nas bez echa - i nie przypadkiem. Została ona w Polsce praktycznie przemilczana także dlatego, że samą ilością włożoną w nią pracy i sumienności kompromituje pośrednio brak porządnych, interdyscyplinarnych polskich opracowań tego fenomenu.

Trzeba tu też przywołać refleksje prof. Hanny Świdy-Ziemby opublikowane w "Rzeczpospolitej" (10 sierpnia 1996 r.): W latach 70. zasada sitw i układów, które decydowały praktycznie o wszystkim, została jeszcze rozszerzona. Wytworzyło się według bardzo trafnej teorii prof. Adama Podgóreckiego, zjawisko tak zwanej brudnej wspólnoty.

Zjawisko to polegało na wzajemnym i nielelegalnym świadczeniu usług deficytowych, a jednocześnie na tym, jakie nadużycia popełnili inni członkowie wspólnoty. Wspólnota wymagała absolutnej lojalności wewnętrznej. Jej członkowie popierali się na przykład w awansach, w stopniach naukowych. (...) Ruch "Solidarności" był w moim przekonaniu w pierwszej kolejności właśnie ruchem występującym przeciw "brudnym wspólnotom" (...). Te wartości kultury zachodniej, które przynależały też do przedwojennej Polski, raz wyartykułowane, mimo stanu wojennego w pewnych środowiskach trwały. (...)

W stosunku do tego okresu rok 1989 stał się przełomem negatywnym. (...) Drugim czynnikiem wpływającym na pogłębiającą się demoralizację zawodową był jawny kult pieniądza, w czym swój udział miały środki masowego przekazu. Wyraźnie mówiono i pisano, że o wartości człowieka, a nawet o tym, że nie jest homo sovieticus świadczy to, że umie wziąć sprawy w swoje ręce. I nic więcej! Nikt nie pisał, że są pewne granice i zastrzeżenia w jaki sposób ma się brać swoje sprawy w swoje ręce.

Dlatego właśnie dziennikarz brytyjski Timothy Garton Ash mógł napisać: Nie można dobrze opisać zachowania robotników w Stoczni Lenina (a potem w "Solidarności") bez odwołania się do słowa "godność". Godność była wartością, którą głosili i realizowali - i którą demonstrowali pod wizerunkiem Papieża, którego pielgrzymka była wielką jej lekcją.

Kłamliwy mit o KOR-ze jako twórcy "Solidarności"

Od samego początku towarzyszył "Solidarności" mit o tym, że to KOR był jej prawdziwym twórcą.

Był on szerzony zwłaszcza przez Adama Michnika. W 2000 r. z okazji otrzymania nagrody im. Erazma powtórzył on po raz kolejny utrwalony już w inteligenckiej świadomości mit o Jacku Kuroniu jako o założycielu wolnych związków zawodowych, który miał pouczać robotników: - Zamiast palić komitety, zakładajcie własne. Niestety, nie ma świadków momentu kiedy Kuroń miał to rzekomo powiedzieć, zaś Goodwyn ukazuje, że jest to legenda, która raz opisana w zachodnich mediach, powiela się już własnym rozpędem. Dotyczy to także roli Adama Michnika, który do ostatniej chwili sprzeciwiał się żądaniu wolnych związków zawodowych, optując za zakładowymi komisjami robotniczymi, gdzie mogliby też działać członkowie państwowej CRZZ. - Miałem tam dobrych przyjaciół - powiedział po latach - i mógłbym niektórych przekonać. Na szczęście aresztowali mnie.

Goodwyn pisze: Nieważne, że Kuroń nie rozmawiał z robotnikami wybrzeża, kiedy tamtejszy ruch rodził się sam. Nieważne, że nie miał on żadnej empirycznej wiedzy na temat przygotowań organizacyjnych niezbędnych dla podjęcia strajku okupacyjnego. Nieważne, że nie wiedział nic - ani z doświadczenia, ani z teorii - o politycznej roli międzyzakładowego komitetu strajkowego. Nieważne, że był wtedy rzecznikiem różnych form lokalnych "rad robotniczych", a także wchodzenia do oficjalnych związków, choć polska klasa robotnicza przeszło 30 lat doświadczała dobrodziejstw takich zakładowych rad...

Były to fakty elementarne; ruch, który stworzył "Solidarność", wyrastał z doświadczeń organizacyjnych, jakich nie mieli polscy intelektualiści z KOR-u i dlatego nie mogli ich od razu uchwycić.

Niemniej wyjaśnienia oferowane zachodnim dziennikarzom i badaczom przez intelektualistów warszawskich, zgodnie z którymi to KOR pobudził ruch Sierpnia można, w tej czy innej wersji, odnaleźć w całej literaturze o "Solidarności" - tak, że sposób, w jaki ludzie na całym świecie rozumieją jej początki nie ma wielkiego związku z tym, co zdarzyło się rzeczywiście. (...)

Szeroko akceptowane twierdzenie KOR-u, że to oni przygotowali "świadomość robotników do strajków", można uważać za fantazję intelektualną nie mającą odpowiednika w instytucjach społecznych. Nie powstał też ani jeden MKS w innych miastach, w których KOR był aktywny, gdzie również kolportaż "Robotnika" był najbardziej systematyczny: w Radomiu, Ursusie, Płocku, Krakowie i Lublinie. Nie wynikało to z jakichś szczególnych błędów działalności KOR-u. Wynikało to po prostu z faktu, że "świadomości" nie można uformować tak jak to sobie wyobrażają intelektualiści - czy to przez "żelazne" prawa stosunków produkcji, czy to przez czytanie odpowiednich książek i broszur (...).

Żelazna zasada współczesnej kultury intelektualnej - "obserwować z dystansu" - sprawia, że akademickim autorom i czytelnikom wystarczają wyjaśnienia abstrakcyjne. Nic dziwnego więc, że artykuły i książki analizujące historyczna genezę "Solidarności" mówią raczej o warszawskich intelektualistach niż o lokalnych, nadbałtyckich sprawcach tego ruchu.

Gierek chciał użyć siły

To rzeczywiście zdumiewające jak mało wciąż wiemy o wojnie polsko-pezetpeerowskiej, która wybuchła 16 sierpnia 1980 r. w Gdańsku - i skończyła się kulawym rozejmem dopiero w kwietniu 1989 r. Na przykład do dziś nie spotkałem się nigdzie z opisem posiedzenia Biura Politycznego 27 sierpnia 1980 r., na którym Gierek zaproponował siłowe rozbicie strajków, co wtedy - gdy ogarnęły już większość zakładów - oznaczało rzecz jasna stan wojenny.

Radio i telewizja zaczęły wówczas nadawać wiadomości o terrorze, jakim poddawani są w fabrykach porządni robotnicy pragnący spokojnie pracować. Jaruzelski i Kania, odpowiedzialny za bezpiekę, przeważyli wtedy (11 głosów było za, 14 przeciw) propozycją, by jeszcze się powstrzymać. Jakie były ich argumenty, nie zdradzili do dzisiaj. Zapewne trochę zabrakło im wyobraźni, co Kania przypłacił stanowiskiem I sekretarza w październiku 1981 r., z drugiej strony jednak wiedział, jak ogromną i wpływową agenturą dysponuje. Dopiero dziś szeroka opinia publiczna ma szanse domyśleć się jej zasięgu.

Bezpieka nie wiedziała? Ależ skąd!

Po 25 latach możemy już chyba bez narażania się na ataki pseudopatriotów zadać sobie pytanie, jak to było możliwe, że wiedząc, iż w Polsce każda podwyżka mięsa, która nastąpiła 1 lipca, doprowadza do strajków, i mając za sobą dekadę wypełnioną nimi (choć były one w 99 proc. kilkugodzinne i dotyczyły tylko podwyżek stawki lub obniżenia norm) - SB nie była na nie przygotowana.

Strajki trwały już od pierwszych dni lipca - zaczęły się w Lublinie - i każdy, kto miał trochę politycznego wyczucia wiedział, że dotrą na Wybrzeże i że tam może być gorąco. Operacja usunięcia I sekretarza poprzez wybuch robotniczy udała się już raz w 1970 r. i być może była nieskutecznie powtórzona w wojskowych fabrykach Radomia w 1976 r.

A PRL, przypomnijmy, była w stanie rozkładu: rok wcześniej wprowadzono kartki na cukier, za trzy miesiące miano wprowadzić kartki na wszystkie artykuły spożywcze, w TV wciąż zalecano masło roślinne i snuto projekty dostaw kryla z... Antarktydy. Budownictwo stanęło, do eksportu dopłacano, zaś nie dalej jak w zimie poprzedniego roku cały kraj stanął na tydzień z powodu paru dni 20-stopniowego mrozu. Zachód domagał się rozpoczęcia spłaty 22 mld dolarów długów, o których nie poinformowano społeczeństwa. Można więc bez ryzyka założyć, że z Moskwy płynęły nagany - bo towarzysze z Kremla bali się kryzysów w Polsce.

Sierpień'80 został wygrany nie dzięki nieproszonym doradcom, ale dzięki determinacji załóg.

Andrzej Gwiazda, ówczesny główny negocjator, wspominał w "Pulsie" na jesieni 1988 r: - W 1980 r. pierwszą reakcją "czerwonego" na strajki było wysłanie wicepremiera Pyki, aby rozmawiał z poszczególnymi komitetami strajkowymi, nie uznając MKS. Odrzuciliśmy ten pomysł. Gdy wreszcie zgodzono się na rozmowy z MKS, postawiono warunki personalne: do rozmów dojdzie, jeśli wśród reprezentacji nie będzie przedstawicieli opozycji. Odrzuciliśmy również to żądanie. (...)

Wreszcie zaproponowano, że będziemy dyskutować postulaty najłatwiejsze do spełnienia, natomiast wolne związki i prawo do strajku zostawimy na koniec. Odrzuciliśmy także to. Dlatego wygraliśmy. Przyjęcie któregokolwiek z ich warunków zadecydowałoby o pełnej klęsce strajku sierpniowego.

Kania i Jaruzelski podzielili się władzą

Po ustąpieniu Gierka z powodu kłopotów z sercem - cóż by się stało, gdyby pozostał zdrów, gdyż przed jego ustąpieniem nikt go wówczas w KC nie krytykował - Kania i Jaruzelski podzielili się władzą. Ogłoszono to początkiem socjalistycznej odnowy. Nikt nie wyjaśnił co też co się stało z poprzednią odnową zainaugurowaną przez tegoż Gierka 20 grudnia 1970 r. W każdym razie nowy "Pierwszy" natychmiast otrzymał wyjątkowo długą i bardzo wylewną depeszę gratulacyjną od Leonida Breżniewa - w której przeczytać można było, że naród radziecki dobrze zna tow. Stanisława Kanię i jego oddanie dla sprawy internacjonalizmu.

Naród polski jednak prawie w ogóle nie znał tej postaci... i nie zna do dzisiaj. Kania jest bodaj jedynym czołowym politykiem PZPR tego okresu, który nie tylko nie wydał wspomnień, ale też nigdy nie udzielił wywiadu po latach. W normalnym państwie powinien odsiadywać dożywocie za zbrodnie bezpieki popełnione w czasie, gdy miał nad nią kontrolę, począwszy od "ścieżek zdrowia".

Kuronia do MKS wprowadził Wałęsa

NSZZ "Solidarność" miał w intencji jej twórców zajmować się płacami i warunkami pracy. Odpowiedni program, opracowany głównie przez Andrzeja Gwiazdę i Jacka Kuronia, został przyjęty w październiku 1980 r. Dodajmy, że Kuroń został wprowadzony na posiedzenie MKS arbitralnie przez Wałęsę i z miejsca zaczął zebranych pouczać, co wywołało oburzenie pisarza Lecha Będkowskiego - który zaraz potem ustąpił na znak protestu przeciw szarogęszeniu się tzw. ekspertów.

Wałęsa przeforsował ich obecność podczas zebrań prezydium MKS w Stoczni, wbrew Borusewiczowi, Borowczakowi i Gwieździe, którzy uznali, że nie mają oni ani nic do zaoferowania, ani do powiedzenia, poza nieustannymi przestrogami przed konfrontacją z władzą.

Ale wtedy okazało się, że władze nie zamierzają dotrzymać umowy. Zamiast rozmów związkowych zaczęła się walka o przetrwanie.


Wałęsa do Rozpłochowskiego: - Co ty będziesz tam podskakiwał? Przyjadę na Śląsk i na stadionie w Chorzowie zrobię wiec. Ludzie postawią ci szubienicę, a mi tron, ciebie powieszą, a mnie będą wielbili
Ćwierćwiecze (2-ost.)

Jej kronika jest z grubsza znana. Po trzech miesiącach i dwóch przegranych przez partię bitwach (o rejestrację i zwolnienie Narożniaka) Sowieci, zaskoczeni rozmachem i siłą "Solidarności", postanowili zdusić zarazę wolności w zarodku. Wywiad satelitarny, a także płk Kukliński donosili do Waszyngtonu o koncentracji wojsk ZSRR i NRD wokół granic Polski. Wyglądało to na powtórzenie 17 września 1939 roku.

Brzeziński i Carter pokazali wtedy, nie tylko czym jest dyplomacja na najwyższym poziomie. W rzeczywistości po raz pierwszy od rozpoczęcia zimnej wojny USA dokonały interwencji na obszarze sowieckiej strefy wpływów. 4 grudnia, gdy w nocy Radio Luxemburg podało już o wkroczeniu Rosjan do Polski, Carter przez tzw. gorącą linię wysłał spokojną, lecz stanowczą depeszę. Po dwóch uprzejmych zapewnieniach o poszanowaniu interesów sowieckich kończyła się ona jasnym ostrzeżeniem: Jednocześnie jednak muszę stwierdzić, że rozwiązanie narzucone narodowi polskiemu siłą wpłynęłoby jak najbardziej negatywnie na nasze stosunki.

Jednocześnie identyczną depeszę wysłali, poproszeni o to przez Cartera w równie przekonujący choć bardziej przyjacielski sposób, kanclerz Schmidt, premier Thatcher i prezydent Giscard d'Estaing, znajdujący się pod ogniem krytyki za swoją przyjaźń z Breżniewem.

Breżniew, Andropow i Gromyko rozważyli, ile kredytów, umów i wpływów mogą stracić - i polecili anulować operację.

Propaganda rządu nabiera tempa

W połowie października zaczęły znikać towary ze sklepów; najpierw tekstylnych i elektromechanicznych, a potem spożywczych. Sprawa ta jest dziś, by sparafrazować Orwella, największą historyczną non question, bowiem oficjalnie jej nie ma, skoro nikt z historyków się nią nie zajmuje. Tymczasem faktem jest, że produkcja przebiegała normalnie, natomiast artykuły spożywcze ginęły podczas państwowej dystrybucji. Wkrótce zaczęły krążyć pogłoski o wyrzucanych do bagien tonach żywności i o zapełnionych po brzegi magazynach wojskowych. W czerwcu reportaż opisujący wizytę w takim przeładowanym magazynie - nie podano kto i gdzie to widział - opublikował gdański tygodnik "Czas"; miesiąc później materiały z podobną informacją zamieściły trzy niskonakładowe periodyki francuskie.

Propaganda, głównie piórem Urbana - głównego autora Dziennika Telewizyjnego - wyjaśniała: strajki i bałagan dezorganizują wszystko. Pytany o to, co dzieje się z żywnością i dlaczego nie dopuszcza się związkowców do jej dystrybucji, wicepremier Rakowski odparł z właściwą sobie brutalnością: - Kto kontroluje żywność, kontroluje państwo.

Jednak ta śmiertelna w zamyśle broń została w pewnej mierze rozładowana przemyślnością Polaków: wielu robotników miało rodziny na wsi, a w mieście odrodził się okupacyjny szmugiel. Poza tym władze nie odważyły się pozbawić dostaw stołówek w różnych instytucjach, które szybko zaczęły handlować drogocennym towarem.

Kto nie chciał komisji ekonomicznej w Komisji Krajowej?

Wkrótce zaczęły też przychodzić zachodnie paczki z żywnością.

W listopadzie 1987 r. Janina Jankowska nagrała bardzo obszerny wywiad z Andrzejem Gwiazdą dla podziemnej "Krytyki" (nr 27). W pewnym momencie krytykuje komisje branżowe Komisji Krajowej, które, kiedy powstało podejrzenie, że towary żywnościowe i inne są przez administrację [chodzi o Biuro Polityczne KC PZPR? - P.S.] sztucznie magazynowane, nie potrafiły dać w tej sprawie wiarygodnych danych.

Gwiazda odpowiada: - Już w marcu postulowałem zorganizowanie, m.in. w tym celu, w każdej komórce związkowej komisji ekonomicznej. Uchwała przeszła w Komisji Krajowej, tylko dziwnym zbiegiem okoliczności jej tekst zginął zaraz po przegłosowaniu.

Co dalej? Nie wiemy, bowiem w tym momencie redaktorzy "Krytyki" wstawili - znak (...).

W ćwierć wieku potem ta kluczowa sprawa pozostaje tajemnicą stanu. Konsekwentna blokada dostaw żywności doprowadziła najpierw do marszów głodowych - a potem do stanu wyczerpania większości społeczeństwa. Głównie dlatego przewrót 13 grudnia został przeprowadzony stosunkowo gładko.

ciąg dalszy poniżej.



Robert Majka , polityk , Przemyśl , 5 października 2008r , 17.58
www.sw.org.pl ,
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=2988
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5131
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5987
http://home.comcast.net/~bakierowski/
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Mar 16, 2009 7:19 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sro Lis 05, 2008 6:07 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Sierpień' 80 został wygrany nie dzięki nieproszonym doradcom, ale dzięki determinacji załóg ,
http://www.polonica.net/Prawda_o_Solidarnosci.htm


ciąg dalszy

Wałęsa o szubienicy dla Rozpłochowskiego

21 marca 1981 r. na sesję Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy przybyła milicja i ciężko pobiła delegację "Solidarności" z przewodniczącym Regionu Janem Rulewskim. Zamiast zgodnie ze statutem natychmiast odpowiedzieć strajkiem, Komisja Krajowa zaczęła deliberować, cały czas napominana przez Wałęsę, iż nie wolno działać pochopnie.

Działacz robotniczy ze Śląska i przywódca największego Regionu "Solidarności" Andrzej Rozpłochowski - uznany za jednego z najgroźniejszych wrogów dla władz, stał się po 13 grudnia jednym z 11 najważniejszych więźniów politycznych, przetrzymywanych do października 1984 r. na Rakowieckiej - pisał po latach: Wałęsa, wbrew stanowisku głównych regionów, nie chciał dopuścić do zwołania posiedzenia Komisji Krajowej. (...) Rozmowy z nim nigdy nie zapomnę. Na mój wniosek, że trzeba natychmiast zwołać posiedzenie kierownictwa "Solidarności", Wałęsa wrzasnął: "Co ty będziesz tam podskakiwał? Przyjadę na Śląsk i na stadionie w Chorzowie zrobię wiec. Ludzie postawią ci szubienicę, a mi tron, ciebie powieszą, a mnie będą wielbili".

Mimo zdumienia, błyskawicznie odpowiedziałem, że chyba nie wie, co mówi, ale niech przyjeżdża, to zobaczymy, co będzie. Było paru świadków tej wymiany zdań.

Andrzej Gwiazda był wtedy w Bombaju, zaproszony na kogres hinduskich związków zawodowych. Przerwał pobyt i, wróciwszy do Gdańska, doprowadził do powstania Krajowego Komitetu Strajkowego. Strajk generalny miał się rozpocząć 31 marca.

Zdradzeni w Bydgoszczy

Konflikt bydgoski jest jednym z tych frapujących wydarzeń, kiedy historycy są uprawnieni do pytania: co by było, gdyby. "Solidarność" była przygotowana do bezpośredniej konfrontacji - były regiony, w których istniały nawet cztery siatki działaczy na ,wypadek gdyby trzy pierwsze zostały aresztowane. Gwiazda w wywiadzie dla "Krytyki" mówi, że przeciąganie sprawy spowodowało narastanie strachu w fabrykach - i że koledzy z delegacji na rozmowy w Warszawie 30 marca po prostu zdradzili, najpierw wyjeżdżając gdzieś potajemnie, a potem zgadzając się na faktyczną kapitulację.

Andrzej Celiński, który przewodził tej nieformalnej grupie, z początku wszystkiego się wypierał - aby po latach dumnie się do tego przyznać, oświadczając, że wraz z Wałęsą, Jurczykiem i Słowikiem ocalił Polskę.


Dziś można wysunąć dwie uprawnione tezy:

1. Na pewno nie poszłoby to tak łatwo, jak 13 grudnia i na pewno w wielu miastach rozpoczęłyby się walki, w czasie których część żołnierzy po jakimś czasie przeszłaby na stronę "Solidarności".
2. Zadziałaliby wszyscy agenci, co w bardzo wielu przypadkach doprowadziłoby do aresztowań działaczy.
Jest rzecz jasna jeszcze trzeci aspekt: czy Moskwa spokojnie przyglądałaby się, jak najważniejszy dla niej kraj wyślizguje się z jej imperium?


Są to te pytania, na które być może nigdy nie poznamy odpowiedzi. Evelyn Waugh napisał gdzieś, że najsmutniejszym nagrobkiem jest ten, na którym można przeczytać jedno słowo: Gdybym...

Po latach Jerzy Giedroyc nie mógł opanować sarkazmu, słuchając wyrzekań Polaków na świeżą wolność i zapytał: - A jaką byście chcieli mieć, skoro nie zdobyliście się na to, by zaryzykować życie w walce o nią?

Jeśli poprosicie o pomoc...

Tymczasem w ZSRR KGB wyszukiwała członków "Solidarności" wśród polskich załóg na budowach i kazała im wracać do siebie. W marcu 1981 r. doszło do strajków w Estonii. Jak twierdziło KGB, pod wpływem "Solidarności". Raport gen. J. Żuka, szefa kontrwywiadu wojskowego w Okręgu Bałtyckim, donosił, że wielu sowieckich wojskowych pochwala wywrotowe działania "Solidarności" i wykazuje wrogie uczucia polityczne i nacjonalistyczne. Pod ich wpływem planują dopuścić się zdradzieckiej działalności... (Schweizer, op. cit.)

Pod koniec marca na terenie północnej Polski rozpoczęły się wielkie manewry "Bratni Sojusz'81". Mimo że po tygodniu zostały zakończone, wojska nadal pozostawały w gotowości i cały świat zastanawiał się, co zrobi Kreml. 5 kwietnia Breżniew oświadczył jednak, iż wierzy, że polscy towarzysze potrafią sami rozwiązać swoje problemy. 7 kwietnia w Legnicy dowódca sił Układu Warszawskiego marsz. Wiktor Kulikow sprecyzował na spotkaniu z członkami Biura Politycznego KC PZPR: - Musicie sami uporać się z waszymi kłopotami. Ale - dodał - wojska Układu Warszawskiego są w każdej chwili gotowe przyjść wam z pomocą, jeśli o nią poprosicie. [Sprawozdanie dla wschodnioniemieckich władz SED, cytowane przez Schweizera, op. cit.]
KC KPZR wysłało następnie dwa listy do polskich towarzyszy, gdzie wyrażano szczerą troskę i niepokój o losy bratniego kraju.


SB i KGB uważnie monitorowały sytuację, oznaczając bardziej aktywnych działaczy. Agentura pozwalała niekiedy odsunąć ich na margines - przydarzyło się to m.in. Rozpłochowskiemu. Latem Andrzej Celiński zorganizował wizytę Wałęsy na Śląsku. Porozumiewał się tylko z grupą b. komunisty A. Cierniewskiego i ludzi, którzy już wtedy ujawniali się jako agenci. (...) My, czyli Zarząd Regionu, nie byliśmy zaproszeni na wiec w Chorzowie. Nie chciałem jechać na stadion, lecz przekonano mnie, że bp Bednorz nie zrozumie tej sytuacji, więc w końcu pojechaliśmy. Na bramie zatrzymała nas straż porządkowa w galowych mundurach górniczych z krótkofalówkami. "Solidarność" nie miała takiego sprzętu na wyposażeniu. (...) Potem było luksusowe przyjęcie w hotelu. Wysłannik Przewodniczącego nalegał, żebym przyszedł. Powiedziałem, że nie mam ochoty, wtedy powiedział, że Wałęsa nalega. Odparłem, że w takim razie przyjdę z Zarządem Regionu - na co usłyszałem, że to wykluczone, bo spotkanie jest "specjalnie dobrane". Zaparłem się i dopiero wtedy nas wpuszczono.

Długi cień Wachowskiego

Rozpłochowski opisuje dalej, jak machinacjami pozbawiono go stanowiska przewodniczącego i nawet członkostwa zarządu tego najważniejszego po gdańskim Regionu - na rzecz L. Waliszewskiego i jego ludzi. Wszyscy oni wyjechali latem 1982 r. do USA lub Australii, w latach 80. region katowicki był jednym z mniej aktywnych w działalności opozycyjnej.

Także inni ludzie, wyciągnięci z kapelusza przez Wałęsę, zachowali się podobnie: przykładem - rzecznik Komisji Krajowej Marek Brunne, wcześniej nikomu nieznany. Już w trzy dni po przewrocie wrócił ze Szwecji i wyznał w telewizji swoje grzechy - po czym, niczym nowy płk Rzepecki, wezwał do ujawniania się.

W "Tygodniku Solidarność" z 26 sierpnia 1994 r. znajdujemy relację z wizyty w redakcji działacza emigracyjnego, dawnego opozycjonisty Andrzeja Jarmakowskiego. Oto co mówił: W 1976 r. w Wolnych Związkach Zawodowych Lechu wzbudzał sympatię, był uczynny, grał w piłkę nożną i chodził do kościoła. Koledzy składali się po 100 zł na utrzymanie jego rodziny. Jednak już w grudniu 1980 r. nie był tym samym facetem, który w stoczni wskakiwał na skrzynkę. To żart historii, że tak potoczyły się losy. (...) Wałęsa to cwaniak, dbający tylko o swój interes - a nam wmówiono, że to nowy symbol, który dla dobra sprawy trzeba zawsze ochraniać. (...) W najbliższym otoczeniu Wałęsy typowano nieraz, kto może być agentem.

Wachowski zawsze zajmował pierwsze miejsce na liście - również (o dziwo!) u Wałęsy. Mimo to w znacznym stopniu decydował o wszystkich sprawach personalnych. Powołanie Prezydium KK po Zjeździe w 1981 r. wyglądało tak, że Wachowski napisał w samochodzie skład osobowy i dał go Wałęsie. Przeraziłem się, gdy zobaczyłem tę kartkę. Lech zgodził się na wszystko.

Gdy Wachowski mówił "nie" - to Wałęsa zmieniał decyzję. Przed publicznymi wystąpieniami Wachowski instruował Lecha, co ma mówić. I Wałęsa to mówił!

Autor: w latach 1981-1994 dziennikarz prasy niezależnej, internowany, nadawca podziemnego Radia "Solidarność", członek Zarządu Fundacji Radia Solidarność, b. kier. działu kultury "Tygodnika Solidarność".

autor: Piotr Skórzyński



Robert Majka , polityk , Przemyśl , 5 października 2008r , 18.07
www.sw.org.pl ,
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=2988
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5131
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5987
http://home.comcast.net/~bakierowski/
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Mar 16, 2009 7:20 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Lis 08, 2008 11:49 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Naomi Klein dla DZIENNIKA
sobota 8 listopada 2008 01:21

"Solidarność", komunizm i "doktryna szoku"

Polska transformacja była zdradą najważniejszych ideałów Sierpnia 80 pisze Naomi Klein dla DZIENNIKA

http://www.dziennik.pl/opinie/article262448/Solidarnosc_komunizm_i_doktryna_szoku.html

Jak pokazał przykład Ameryki Łacińskiej, autorytarne reżimy mają zwyczaj opowiadania się za demokracją dokładnie w tym momencie, w którym ich ekonomiczne projekty są bliskie implozji. Polska nie była wyjątkiem. Komuniści psuli gospodarkę od dziesięcioleci, popełniając kosztowne i fatalne w skutkach błędy. Tak nadszedł moment ostatecznego upadku - pisze w DZIENNIKU Naomi Klein*.

"Na nasze nieszczęście wygraliśmy!" - tak brzmiała znana (i prorocza) wypowiedź Lecha Wałęsy. Kiedy "Solidarność" objęła władzę w 1989 roku, zadłużenie kraju wynosiło 40 miliardów dolarów, inflacja sięgała 600 procent, pojawiały się poważne braki w zaopatrzeniu w żywność i kwitł czarny rynek. Wiele fabryk produkowało wyroby, na które nie było zbytu. Dla Polaków oznaczało to wyjątkowo bolesne wejście w demokrację. Wolność wreszcie nadeszła, ale mało kto miał czas i ochotę się nią cieszyć, bo pensje były bardzo niskie. Ludzie całe dnie spędzali w kolejkach po mąkę i masło, jeżeli akurat w danym tygodniu były dostawy do sklepów.

Przez całe lato po swoim wyborczym triumfie "solidarnościowy" rząd był sparaliżowany brakiem decyzji. Tempo upadku starego reżimu i nieoczekiwany wynik wyborów był szokiem dla samych zwycięzców; w ciągu kilku miesięcy działacze "Solidarności", którzy ukrywali się przed tajną policją, stali się pracodawcami tych samych agentów. Dodatkowy szok przeżyli, odkrywając, że nie bardzo mają z czego wypłacić im pensje. Ruch zamiast budować postkomunistyczną gospodarkę, o której marzył, stanął przed dużo pilniejszym zadaniem uniknięcia kompletnego krachu i masowego głodu.

Liderzy "Solidarności" wiedzieli, że chcą skończyć z duszącym uściskiem, jakim państwo krępowało gospodarkę, ale nie byli do końca pewni, czym chcą go zastąpić. Dla szeregowych członków związku była to szansa, by realizować program ekonomiczny "Solidarności": gdyby państwowe fabryki udało się przekształcić w robotnicze kooperatywy, była szansa, że znów staną się one rentowne - zarządzanie przez pracowników mogło być bardziej skuteczne, szczególnie bez dodatkowych kosztów generowanych przez partyjnych biurokratów. Inni opowiadali się za tym samym programem stopniowej transformacji, jakie wówczas w Moskwie prezentował Gorbaczow - powolne rozszerzanie obszarów, na których obowiązywały rynkowe zasady podaży i popytu (więcej legalnych sklepów i rynków) w połączeniu z silnym sektorem publicznym opartym na skandynawskim modelu socjaldemokratycznym.

Jednak podobnie jak w wypadku Ameryki Łacińskiej zanim cokolwiek można było zrobić, Polska potrzebowała umorzenia długów i pewnej natychmiastowej pomocy, by wydostać się z kryzysu. W teorii takie jest podstawowe zadanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego: zapewnienie funduszy stabilizacyjnych w celu zapobieżenia katastrofom ekonomicznym. Jeżeli jakikolwiek rząd zasługiwał na taką linę ratunkową, to niewątpliwie ten kierowany przez "Solidarność"; pierwszy od czterech dekad w bloku wschodnim, który zdołał pokonać komunistyczny reżim. Z pewnością po wszystkich próbach sprzeciwu podejmowanych w czasie zimnej wojny za żelazną kurtyną, nowi polscy przywódcy mogli liczyć na jakąś pomoc.

Żadna taka oferta nie nadeszła. Znajdujące się pod kontrolą ekonomistów ze szkoły chicagowskiej MFW i amerykański Departament Skarbu postrzegały problemy Polski przez pryzmat doktryny szoku. Ekonomiczny krach i ogromne zadłużenie w połączeniu z dezorientacją spowodowaną szybką zmianą systemu sprawiły, że Polska była doskonałym kandydatem, by zaakceptować program radykalnej terapii szokowej. Stawka finansowa zaś była nawet wyższa niż w Ameryce Łacińskiej: Europa Wschodnia pozostawała nietknięta przez zachodni kapitalizm, nie mówiąc o rynku konsumenckim. Wszystkie najcenniejsze przedsiębiorstwa znajdowały się wciąż w rękach państwa - i były pierwszymi kandydatami do prywatyzacji. Potencjał szybkich zysków dla tych, którzy zjawią się pierwsi, był ogromny.

Wyposażony w wiedzę, że im gorsza będzie sytuacja, tym łatwiej nowy rząd będzie skłonny zaakceptować całkowite przestawienie się na niczym nieskrępowany kapitalizm, MFW pozwalał krajowi coraz głębiej osuwać się w przepaść zadłużenia i inflacji. W takiej sytuacji Jeffrey Sachs, wówczas trzydziestoczteroletni, zaczął pracować jako doradca "Solidarności". Choć był wolnym strzelcem, niezatrudnionym na stałe ani przez MFW, ani przez amerykański rząd, w oczach wielu czołowych działaczy "Solidarności" był obdarzony niemal mesjanistyczną mocą. Ze swymi kontaktami na najwyższym szczeblu w Waszyngtonie i legendarną reputacją zdawał się mieć duży wpływ na uruchomienie pomocy i umorzenie długów, co było jedyną szansą dla rządu. Sachs powiedział wówczas, że "Solidarność" powinna po prostu odmówić spłaty odziedziczonych długów i wyrażał przekonanie, że może zorganizować pomoc w wysokości trzech miliardów dolarów.

Ta pomoc miała jednak swoją cenę; by "Solidarność" mogła uzyskać dostęp do koneksji Sachsa i skorzystać z jego siły przekonywania, rząd najpierw musiał zaakceptować to, co w polskiej prasie ochrzczono mianem "planu Sachsa" lub "terapii szokowej". Oprócz zniesienia z dnia na dzień kontroli cen i obcięcia dotacji, plan Sachsa zakładał także sprzedaż państwowych kopalni, stoczni i fabryk sektorowi prywatnemu. Było to bezpośrednie wyzwanie rzucone programowi ekonomicznemu "Solidarności", który przewidywał własność pracowniczą i choć przywódcy ruchu przestali mówić o kontrowersyjnych elementach tego planu, dla wielu członków "Solidarności" pozostawały one rodzajem wyznania wiary.

Sachs zawiązał sojusz z nowo mianowanym ministrem finansów Leszkiem Balcerowiczem, ekonomistą ze Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie. W momencie nominacji polityczne sympatie Balcerowicza były mało znane (oficjalnie wszyscy ekonomiści byli zwolennikami socjalizmu), jednak wkrótce stało się jasne, że uważa się za honorowego członka grupy "chłopców z Chicago", który nocami ślęczał nad nielegalnym polskim wydaniem "wyboru" Friedmana.

Fundamentalistyczna wizja kapitalizmu Friedmana daleko odbiegała od tego, co Wałęsa obiecywał krajowi latem owego roku. Wciąż twierdził, że Polska może znaleźć bardziej łagodną trzecią drogę, którą w wywiadzie z Barbarą Walters opisywał jako "mieszankę. [...] To nie będzie kapitalizm. To będzie system lepszy od kapitalizmu, który odrzuci wszystko to, co w kapitalizmie jest złe".

Jeżeli sen "Solidarności" zaczął się od skoku Wałęsy przez stalowy płot w Gdańsku, to zgoda na terapię szokową oznaczała koniec tego marzenia. Ostatecznie decyzja sprowadzała się do pieniędzy. Członkowie "Solidarności" nie uznali, że ich wizja wspólnego kierowania gospodarką była błędna, ale ich przywódcy zaczynali się przekonywać, że jedyne, co się liczy, to umorzenie komunistycznych długów i stabilizacja waluty.

Polska stała się podręcznikowym przykładem Friedmanowskiej teorii kryzysu: dezorientacja na z powodu szybkiej zmiany politycznej w połączeniu ze społecznym strachem spowodowanym tąpnięciem gospodarczym sprawiły, że obietnica szybkiej i magicznej zmiany - jakkolwiek iluzoryczna - okazała się zbyt silna, by ją odrzucić.

Terapia szokowa stanowiła w istocie kpinę z procesu demokratycznego, bo pozostawała w bezpośrednim konflikcie z pragnieniami przeważającej większości wyborców, którzy oddali swoje głosy na "Solidarność". Jeszcze w 1992 roku 60 procent Polaków wciąż sprzeciwiało się prywatyzacji przemysłu ciężkiego. Terapia szokowa - likwidująca ochronę miejsc pracy, przyczyniająca się do dużego wzrostu kosztów utrzymania - nie zapewniła Polsce statusu jednego z "normalnych" krajów europejskich (z restrykcyjnym prawem pracy i szczodrymi świadczeniami socjalnymi), ale spowodowała te same rosnące nierówności społeczne, które towarzyszyły kontrrewolucji wszędzie tam, gdzie odniosła ona sukces, od Chile do Chin.

To że to "Solidarność", ruch stworzony przez polskich robotników, odpowiada za znaczne zwiększenie się liczby ludzi ubogich, oznaczał zdradę ideałów ruchu związkowego i stał się pożywką dla cynizmu i gniewu, z którego kraj nigdy do końca się nie otrząsnął.

*Naomi Klein ur. 1970, kanadyjska dziennikarka, publicystka i działaczka społeczna. Jedna z najważniejszych postaci światowego ruchu alterglobalizacyjnego. Sławę przyniosła jej opublikowana w 2000 roku książka "No Logo" (wyd. pol. 2004) będąca ostrym pamfletem wymierzonym w wielkie międzynarodowe korporacje. Klein współpracuje m.in. z "The Nation" oraz "The Guardian".

© 2007 by Naomi Klein, przeł. Tomasz Krzyżanowski



Robert Majka , polityk,Przemyśl, Polska , Poland , 8 listopada 2008r g.11.49
www.sw.org.pl ,
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=2988
http://tygodnik.onet.pl/35,0,14472,pierwsza_magdalenka,artykul.html
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5131
http://home.comcast.net/~bakierowski/
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Mar 16, 2009 7:20 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Lis 08, 2008 5:55 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cezary Michalski, publicysta DZIENNIKA
sobota 18 października 2008 04:00

Długie pożegnanie z "Solidarnością"

Michalski: Mit założycielski III RP fot. Piotr Gęsicki

http://www.dziennik.pl/opinie/article252970/Dlugie_pozegnanie_z_Solidarnoscia.html

Solidarnościowy rozum w początkach III RP zniszczyła konieczność obrony pewnego mitu, który z racji jego powszechności możemy nazwać mitem założycielskim. Głosił on, że rok 1989 był w Polsce czymś więcej niż tylko lepszym lub gorszym wykorzystaniem międzynarodowej koniunktury. Że był zwycięstwem solidarnościowego społeczeństwa i/lub jego elit nad komunistyczną władzą - pisze publicysta DZIENNIKA, Cezary Michalski.

czytaj dalej...REKLAMA
Mówiąc w największym skrócie, zgodnie z tym mitem komuniści ustępowali przed naszą siłą, nawet jeśli, uchodząc prewencyjnie, nie pozwolili nam tej siły okazać

Prawda przez ów mit założycielski przesłonięta, wyparta, była taka, że w latach 80. społeczeństwo solidarnościowe poniosło całkowitą klęskę, zostało praktycznie zniszczone. Zwycięstwo USA w zimnej wojnie, klęska pieriestrojki (która miała być reformą ZSRR, a nie jego likwidacją), upadek muru i rozpad bloku wschodniego diametralnie zmieniły sytuację. Ale to geopolityka zabiła polski komunizm, a pierwsze wojny w obrębie solidarnościowego obozu o panowanie nad państwem bardziej przypominały bijatykę mocno wycieńczonych sępów przy zwłokach niż dostojne spory odpowiedzialnych za wypracowane przez siebie zwycięstwo ojców założycieli.

Trzy wersje mitu założycielskiego

W zależności od tego, kto mit założycielski o sukcesie solidarnościowego społeczeństwa w walce z komunizmem dla własnych potrzeb interpretował, zmiana ustrojowa 1989 roku stawała się dziełem albo milionów katolików duchowo i społecznie przemienionych homilią Jana Pawła II z placu Zwycięstwa, albo milionów robotników przemienionych lekturą „Robotnika” i działalnością Wolnych Związków Zawodowych, albo tysięcy radykalnych studentów i licealistów wychodzących na ulice w paru większych miastach parę razy do roku przez całe lata 80. Albo też była ona wspólnym dziełem Adama Michnika i Jacka Kuronia z jednej strony, a z drugiej Jaruzelskiego, Kiszczaka i Kwaśniewskiego duchowo i intelektualnie przemienionych lekturami „Listów z cytadeli” czy tekstów z podziemnej „Krytyki”.

Każda ze stron chętnie i boleśnie demaskowała mit założycielski w wersji używanej przez konkurentów w obrębie postsolidarnościowego obozu, by z tym większym zapałem bronić wersji własnej. W „Gazecie Wyborczej” ukazało się sporo bardzo prawdziwych tekstów opisujących realną słabość solidarnościowego społeczeństwa w drugiej połowie lat 80. – bo było to łatwe uderzenie w mit założycielski w wersji solidarnościowej prawicy. Jednak każda publicznie zgłoszona wątpliwość co do politycznej skuteczności, reprezentatywności i siły środowisk postkorowskich była przez tę samą "Gazetę Wyborczą" przyjmowana jak religijne bluźnierstwo. Z kolei media postosolidarnościowej prawicy często pisały o słabości i niereprezentatywności środowisk postkorowskich, ale nie do ruszenia był dla nich mit siły i mobilizacji solidarnościowego ludu, który komunę z całą pewnością by obalił, gdyby tylko środowisko postkorowskie nieustannie go nie demobilizowało i rozbijało - oczywiście w ramach swoich własnych zdradzieckich przygotowań do historycznego kompromisu z komunistami.

Ten mit założycielski stał się kamieniem u szyi dla praktycznie wszystkich ważniejszych frakcji obozu postsolidarnościowego. Nawet stosunkowo sprawnym postsolidarnościowym politykom, takim jak Adam Michnik czy Jarosław Kaczyński, ograniczał pole manewru. I zmuszał ich do wygadywania głupot, w które sami wierzyć przecież nie mogli. Konieczność jego obrony doprowadziła Michnika do wytworzenia zupełnie niezwykłego w demokracji kultu jednostki. Żeby w ogóle dało się wypromować i utrzymać przy życiu zupełnie fantastyczną wizję historii PRL, w której Michnik i jego środowisko najpierw odnosi moralne zwycięstwo nad komunizmem w marcu 1968, a później polityczne zwycięstwo przy Okrągłym Stole, trzeba było stworzyć cały mechanizm nieudolnej cenzury, symbolicznej przemocy, a także straszliwego moralizowania, które było nieznośne zarówno dla solidarnościowej prawicy, jak i postkomunistów.

Adam Michnik chyba jednak wiedział, że tworzy mit i do czego mit ten ma mu posłużyć. Budowaną mozolnie pozycję jedynego efektywnego pogromcy komunizmu w Polsce przekładał na skomplikowaną i do pewnego momentu skuteczną procedurę przebaczania, negocjowania wpływów, budowania koalicji wysoko ponad barykadą historycznych podziałów. Mit założycielski w wykonaniu solidarnościowej prawicy okazał się dla niej zdecydowanie bardziej zabójczy. Przekonanie, że "Solidarność" pokonała komunizm, a decydujący cios zadał mu polski lud w fabrykach, akademikach i na ulicach musiało rodzić podstawowe pytanie: dlaczego w takim razie postkomuniści zachowują własność i władzę, a spośród przedstawicieli obozu postsolidarnościowego pewien udział we władzy i własności mają w punkcie wyjścia jedynie ci, którzy z postkomunistami negocjują, a nie ci, którzy wygrażają im pięściami?

Wobec błędu przesłanki, wniosek musiał być paranoiczny. Komuniści mają się dobrze mimo naszego nad nimi zwycięstwa, ponieważ to zwycięstwo zostało nam ukradzione przez zadekowanych w naszych szeregach zdrajców - żydokomunę czy też wpływową sieć "tajnych współpracowników". Jakkolwiek ta racjonalizacja opisywała pewne realnie istniejące w obozie postsolidarnościowym napięcia, to jej toporność i prymitywizm stały się dla solidarnościowego rozumu pułapką bez wyjścia. Masowość zjawiska TW nie była przecież przyczyną klęski "Solidarności", ale jej skutkiem. Najbardziej powszechny werbunek miał miejsce w latach 80. po skutecznej likwidacji pierwszej "Solidarności". Wtedy podwładni generała Kiszczaka zapisali w swoich księgach około 100 tysięcy nowo pozyskanych dusz.

Po bezlitosnym sprawdzeniu kart, przetestowaniu siły i potencjału solidarnościowego społeczeństwa, Polacy naprawdę utracili nadzieję, że system szybko upadnie. A siła esbeckiego szantażu znowu stała się przez to bardziej realna. Jednak także komuniści prawdy o zwycięstwie odniesionym przez siebie w latach 80. nad solidarnościowym społeczeństwem i jego elitami nie powtarzali zbyt głośno. Klęska w wyborach 4 czerwca 1989 roku wbiła ich w depresję. Oczekiwali podziału głosów bardziej symetrycznego. Znając prawdę o skuteczności i głębokości dokonanej przez siebie pacyfikacji solidarnościowego społeczeństwa - co skądinąd wcale nie przekładało się na efektywność ich własnych rządów - nie docenili jednak siły społecznej frustracji, którą po raz pierwszy od dawna, w sposób zupełnie bezkarny można było zademonstrować przy urnach. Wobec rozpadu bloku wschodniego i wycofania geopolitycznej legitymizacji dla niedemokratycznych rządów w Polsce, polscy komuniści musieli jednak - na dobre i na złe - grać rolę demokratów.

W tej zupełnie nowej sytuacji głośne przypominanie o swoim stosunkowo łatwym zwycięstwie w latach 80. nad pierwszą „Solidarnością” mogłoby się dla nich źle skończyć. Mogłoby rozwścieczyć i zmobilizować solidarnościowy lud, wciąż jeszcze zamroczony po nokaucie lat 80. Choć zatem w wąskim gronie liderów postkomunistycznego obozu przechowywano nieprzyjemne wspomnienia nacisków ze strony ekipy Gorbaczowa, która musiała nakłaniać polskich komunistów do reform, jakich rozbite i spacyfikowane społeczeństwo na nich wymusić nie mogło, teraz bezpieczniejsze było zaakceptowanie mitu zwycięstwa umiarkowanych solidarnościowych elit w wersji zaproponowanej przez Adama Michnika. Trochę na zasadzie "a odczepcie się od nas wstrętne solidaruchy, macie swoje zwycięstwo, nam zostawcie tylko głowę na karku, podstawowe prawa polityczne i własność”. Oczywiście tego typu polityczny realizm sprawdza się wyłącznie w laboratorium, a nie w społecznej praktyce. Dlatego też postkomuniści źle przeżyli lata moralnej wyższości Michnika, Kuronia czy poczciwych nestorów Unii Wolności. Ukrywali jednak urazę aż do czasów bezpośrednio poprzedzających aferę Rywina.

Wypełzanie z katakumb

O ile zmiana zewnętrznego kontekstu politycznego była dramatyczna i całkowita, o tyle odwrócenie ról społecznych w Polsce – nie tylko między elitami władzy i opozycji, ale przede wszystkim między przegranymi i uprzywilejowanymi grupami społecznymi - musiało odwlekać się w czasie, i to praktycznie przy każdym realizowanym scenariuszu poza jednoznacznie rewolucyjnym. Czy wtedy, w 1989 roku, możliwa była w Polsce rewolucja? Pierwsza przesłanka - rewolucyjny nastrój i optymizm społeczny - nie istniała za sprawą wspomnianej już bezprecedensowej klęski i głębokiej pacyfikacji solidarnościowego społeczeństwa w latach 80. Rytualne przerażanie się postkomunistów i solidarnościowego centrolewu narastającym ponoć w Polsce narodowym populizmem czy rozliczeniowym entuzjazmem pełniło pod koniec lat 80. rolę politycznego alibi, a także argumentu mobilizacyjnego. Nie odpowiadało jednak rzeczywistym nastrojom społecznym. Solidarnościowe społeczeństwo nie istniało.

Ludzie od połowy lat 80. pragnęli już tylko politycznego spokoju i tego, by wreszcie pozwolono im normalnie żyć. Na co zmiana ustroju polityczno-gospodarczego i pojawiająca się perspektywa dołączenia Polski do demokratycznego i kapitalistycznego Zachodu stwarzała wreszcie nadzieję. Radykalni reprezentanci solidarnościowego społeczeństwa - Kornel Morawiecki, Anna Walentynowicz, małżeństwo Gwiazdów, liderzy dziesiątków mniej lub bardziej realnych podziemnych struktur – kończyli lata 80. politycznie i społecznie skloszardyzowani. Stopień kloszardyzacji środowiska postkorowskiego był nieco mniejszy, jednak jeszcze do roku 1988 jego polityczny wpływ przejawiał się głównie przez bardzo realistyczne diagnozy społeczne i polityczne przedstawiane przez Jacka Kuronia w trakcie przesłuchań prowadzonych przez kapitana Lesiaka.

Z klęski o takich rozmiarach można się było w Polsce wygrzebać tylko dzięki wycofaniu geopolitycznej legitymizacji dla komunizmu. Pamiętając jednak, że zmiana obsady podstawowych ról społecznych - nie w obrębie wąskich elit władzy i opozycji, ale na poziomie dużych grup społecznych - dokonuje się albo rewolucyjnie, albo bardzo powoli. A bywa, że nie dokonuje się wcale, bo nawet po zniknięciu zewnętrznej legitymizacji dla jakiejś założonej nierówności szans naturalna społeczna inercja – wedle zasady, że pieniądze rodzą pieniądze, a bieda rodzi biedę – może owe nierówności długo jeszcze reprodukować.

Oczywiście często w historii nieistniejący zapał tłumów zastępują predyspozycje jednostek, ich polityczna determinacja, spryt, wyjątkowe zdolności, czyli to wszystko, co nazywamy raczej przypadkiem niż historyczną koniecznością. Gdyby pod koniec lat 80. Jan Olszewski miał inteligencję i determinację Robespierre’a, Jarosław Kaczyński charyzmę Dantona, a Rakowski, Urban, Kwaśniewski czy Miller byli tak leniwi i nieudolni jak Ludwik XVI - może historia potoczyłaby się inaczej. Po zdjęciu z Polski ograniczeń zewnętrznych paru komunistów może istotnie by powieszono, a w każdym razie zamknięto. Społeczną strukturę własności i władzy przeorano by trochę szybciej i głębiej. Tym bardziej że Amerykanom było wszystko jedno, czy jakieś postkomunistyczne państwo zostanie wprowadzone do NATO po malowniczym rozstrzelaniu Ceausescu, czy też może przez samego Ceausescu. Tak czy inaczej żaden tego typu przypadek nie zakłócił na początku lat 90. biegu polskiej historii.

Jadwiga Staniszkis w "Postkomunizmie" w miarę trzeźwo przedstawiła układ sił społecznych u progu lat 90. Opisała tam - potraktowany jako jedyny realny - wybór między kapitalizmem nomenklaturowym, gdzie państwo chroni lokalny rynek i lokalne podmioty biznesowe, doprowadzając do końca cykl transformacji ustrojowej znany nam z Białorusi, Chin czy (do pewnego stopnia) Rosji, a kapitalizmem imitacyjnym, gdzie postkomunistycznego kapitału się nie osłania, czasami jeszcze utrudnia się mu działanie, a w konsekwencji lokalny rynek zostaje stosunkowo szybko opanowany przez o wiele silniejszy kapitał globalny. Hipotetycznych wizji kapitalizmu ludowego czy solidarnościowego, gdzie na przykład Andrzej Gwiazda, a nie Jan Kulczyk, budowałby autostrady i Anna Walentynowicz, a nie Henryka Bochniarz, zostałaby przedstawicielem Boeinga na Europę Wschodnią, Jadwiga Staniszkis w ogóle nie brała pod uwagę.

Kiedy w początkach lat 90. tworzono katolickie Radio Plus, biskupi przedstawili jego młodym, prawicowym i antykomunistycznym twórcom Ryszarda Krauzego jako prywatnego inwestora najbardziej wiarygodnego w oczach Episkopatu. Otrzymał on właśnie od Watykanu najwyższe odznaczenie za materialne wspieranie polskiego Kościoła. Podobnym zaufaniem biskupów cieszył się Jan Kulczyk, sponsor między innymi słynnej bramy w kształcie ryby, przez którą o. Jan Góra przeprowadza co roku tysiące młodych polskich katolików podczas papieskich dni młodzieży. Jak widać Francis Ford Coppola każący w "Ojcu chrzestnym III" odbierać Michaelowi Corleone, całkowicie szczerze próbującemu stać się uczciwym kapitalistą, najwyższy watykański order z rąk samego papieża, nie był wcale jakimś hollywoodzkim antyklerykałem.

Był zwyczajnym społecznym realistą, tym bardziej że zarówno próbującego rozpocząć nowe życie Corleone, jak i wspierającego go w tych usiłowaniach papieża przedstawił w swoim filmie ciepło i z sympatią. Jeśli polski Kościół korzystał z finansowej pomocy postkomunistycznych oligarchów, to jedynie dlatego, że zniszczone przez postkomunistów i skloszardyzowane społeczeństwo solidarnościowe własnych oligarchów bardzo długo nie wytworzyło. Zatem innych pieniędzy w Polsce wczesnych lat 90. po prostu nie było. Wobec tego dlaczego uważać Adama Michnika za człowieka mniej etycznego niż Konferencja Episkopatu? Albo dlaczego za mniej etycznych uważać prawicowców, którzy próbowali pójść śladem biskupów i Michnika, zbierając pieniądze na swoje drobne polityczno-medialne inicjatywy (instytucje, które niestety nigdy nie przeżyły żadnej wielkiej kłótni na prawicowych szczytach pomiędzy liderami Konwentu św. Katarzyny czy baronami Akcji Wyborczej Solidarność)?

Śmierć bez legendy

Założycielski mit solidarnościowego zwycięstwa produkował masowo polityków, którzy co prawda z postkomunistami się układali, negocjowali i dobijali targu, ale ze swoimi żołnierzami czy wyznawcami porozumiewali się w radykalnym antykomunistycznym języku. A jeśli nie byli akurat antykomunistyczną prawicą, to musieli odwoływać się do innych odmian równie trudnego do wytrzymania moralizatorstwa. I tak na przykład zupełnie racjonalna wymiana ekwiwalentna całych hektarów wysokopłatnej reklamy prasowej na hektary publicystyki głoszącej potrzebę historycznego kompromisu musiała być opisywana w kategoriach przebaczenia czy miłosierdzia zapożyczonych wprost z religijnego języka chrześcijaństwa. W ten jednak sposób język polskiej polityki i świadomość polityczna Polaków, a nawet polskich elit, cofały się do poziomu „makiawelizmu uciśnionych” cechującego życie polityczne narodów podbitych, ale wcale przecież niekoniecznego w państwie suwerennym i demokratycznym, jakim mimo wszystko była III RP.

Ostatecznie obóz solidarnościowy nie tylko w latach 90. poległ, ale poległ bez stylu, bez smaku, nie pozostawiając żadnej spuścizny, do której można by się odwołać, żadnego polityka, który zasługiwałby na własną legendę czy też na miano męża stanu. Jedni z nas próbowali przez jakiś czas obsadzać w tej roli Tadeusza Mazowieckiego, inni Jana Olszewskiego, jeszcze inni Jarosława Kaczyńskiego. Szukano także zbiorowych mężów stanu - w pierwszym obozie Lecha Wałęsy, który był na tyle ideowo i społecznie szeroki i reprezentatywny, że mógł postsolidarnościowej prawicy zapewnić potencjał do trwałego sprawowania władzy; w rządzie koalicyjnym AWS - UW, a wreszcie w mirażu koalicji PO - PiS. Ponieważ jednak zbiorowi kandydaci na postsolidarnościowego męża stanu szybko ulegali rozpadowi, a indywidualni się kompromitowali albo zużywali, obóz solidarnościowy nie stał się budowniczym III RP, której realnymi rodzicami – tu całkowicie zgadzam się z Robertem Krasowskim ("Europa" z 11 października) – okazała się ostatecznie para złożona z postkomunistów i przypadku.

Wypadałoby dorzucić jakąś konkretną ilustrację tej ogólnej tezy. W połowie lat 90. odbyła się w Krakowie uroczysta inauguracja Centrum im. Mirosława Dzielskiego. Jej najważniejszym punktem była rozmowa z pierwszym premierem III RP Tadeuszem Mazowieckim poprowadzona bardzo elegancko przez Rafała Matyję. Rzecz działa się w auli Uniwersytetu Jagiellońskiego z udziałem profesury, spośród której większa część Mazowieckiego kochała, mniejsza nie lubiła, ale nikt nie pozwoliłby sobie wobec niego na zachowanie w rodzaju wałęsowskiego "stłucz pan termometr", którym robotniczy lider "Solidarności" poczęstował kiedyś Andrzeja Wielowieyskiego. W takim właśnie otoczeniu, w atmosferze przepełnionej szacunkiem Rafał Matyja zadał byłemu premierowi ostatnie, bardzo ostrożnie sformułowane pytanie o to, którą z wielu podjętych przez siebie decyzji politycznych Tadeusz Mazowiecki mógłby uznać za błąd albo przynajmniej za decyzję wątpliwą, kontrowersyjną, dla której istniała jakaś sensowna alternatywa.

Pamiętajmy, że to pytanie postawiono politykowi, który przegrał wszystko. Startując ze stosunkowo silnej pozycji, najpierw przegrał wybory prezydenckie, potem parlamentarne, jego partia już podążała na margines polskiej polityki, a za kilka lat miała z siebie wypluć najbardziej energiczną grupę liberałów, by następnie w ogóle przestać istnieć i z symbolu III RP stać się symbolem politycznego nieudacznictwa. Odpowiedź Mazowieckiego na pytanie Matyi była zaskakująca. Powiedział, że nigdy nie popełnił żadnego błędu, w co wątpić mogą jedynie populiści, ludzie skrajnie złej woli itp. Były premier nie potrafił także wyobrazić sobie rozsądnej alternatywy dla żadnej z podjętych przez siebie decyzji. Atmosfera zrobiła się ciężka, a ja pomyślałem sobie wówczas, że ktoś taki jak Tadeusz Mazowiecki nie tylko nie może w demokratycznej polityce wygrać, on w niej nie może na dłuższą metę przeżyć. Podobnie jak Lityński, Geremek, Kuroń..., a także ich metapolityczne zaplecze: profesor Jerzy Jedlicki, Barbara Skarga, paru wybitnych polskich socjologów czy historyków idei. A pamiętajmy, że od Mazowieckiego czy Jedlickiego ich śmiertelni przeciwnicy w kolejnych polskich wojnach na górze: Olszewski i Rymkiewicz, Macierewicz i Trznadel, Lech Kaczyński i Zdzisław Krasnodębski nie byli wcale mniej niezgrabni, patetyczni, ambitni czy pyszni. Byli tylko słabsi.

I tak właśnie rozumiem cel rozpoczętej przed tygodniem w "Europie" przez Roberta Krasowskiego próby rozliczenia dorobku obozu postsolidarnościowego w minionym dwudziestoleciu. To rozliczenie za słabość, a nie za oszustwa, kłamstwa czy brutalność postsolidarnościowej polityki w III RP. W polityce się kłamie, w polityce się nawet zabija. Jedyną nie do wybaczenia zbrodnią jest w niej słabość i klęska.

Jak barwnie opowiadał to Gudzowatemu Oleksy, postkomuniści uwłaszczali się w III RP na poziomie banków czy fabryk osocza, a środowisko Adama Michnika na poziomie udziałów w Agorze. Jak dowiedzieliśmy się niedawno, pewien lokalny lider Platformy Obywatelskiej próbował uwłaszczyć się na poziomie jednego czy dwóch mieszkań w dobrej dzielnicy Sopotu. A PiS czyniło to ostatnio na poziomie załatwiania przez ministra zdrowia tańszego wynajęcia kawalerki na jednym z krakowskich blokowisk dla syna czy przez składanie fałszywych poselskich usprawiedliwień nieobecności podczas sejmowych głosowań. Różnica między bankiem czy fabryką osocza o wartości 300 milionów, mieszkaniem w dobrej dzielnicy Sopotu wartości 300 tysięcy, a fałszywym usprawiedliwieniem poselskim o wartości 300 złotych to wbrew pozorom nie jest różnica etyczna. Nawet jeśli wyrasta z jakiegoś dawnego wyboru etycznego, który jednych wyprowadził kiedyś na ulice i pozbawił wielu życiowych szans, a innych zaprowadził do zarządów spółdzielni studenckich ZSP, to dzisiaj, po wielu latach udziału wszystkich tych ludzi w realnej polityce III RP, utraciła wszelki etyczny sens. Dzisiaj jest to już tylko różnica realnego wpływu. Informuje nas o realnej społecznej pozycji danego polityka czy grupy. Pozwala ocenić stopień, w jakim III RP udało się zmienić pejzaż społeczny odziedziczony po klęsce pierwszej "Solidarności". Jest nagim diagramem słabości lub siły.

Dlaczego piszę o tym wszystkim w tekście będącym kolejnym odcinkiem cyklu "Europy" mającego diagnozować zarówno porażki, jak i realny dorobek minionego dwudziestolecia? Wcale nie chcę, wzorem licznych w polskiej tradycji realistów-żółciowców, niszczyć mitu pierwszej „Solidarności” czy przekonania o duchowej sile pokolenia JP2. A w każdym razie nie chcę tego czynić po to, by ludziom zrobiło się smutniej. Sądzę jednak, że społeczeństwo, które nie potrafi rozróżniać zwycięstwa i klęski, jest skazane na zagładę, dokładnie tak samo jak organizm biologiczny, który utraci zdolność odczuwania bólu. Kłamstwo o triumfie solidarnościowego społeczeństwa nad komunizmem już miało katastrofalne skutki dla naszej polityki w latach 90., a w przyszłości może mieć jeszcze gorsze. Wystarczy że paru patetycznych oszustów z obszaru polskiej polityki lub życia intelektualnego, którzy z mylenia klęsk ze zwycięstwami po prostu utrzymują się na co dzień przy życiu, wychowa sobie młodych następców.

A ci, zamiast poszukiwać realnych granic, na które dzisiejszy potencjał Polski i Polaków naszą politykę skazuje, zaczną rozkoszować się estetycznymi fantazjami na temat "silnych idei", sarmackiego republikanizmu, imperialnego ducha pierwszej "Solidarności" czy niewyczerpanego potencjału pokolenia JP2. Niczego takiego w latach 80. nie było. Była polityczna przegrana i ogromna cena zapłacona za klęskę. Dywizje papieża okazały się w Polsce słabsze od dywizji Jaruzelskiego i stojącego za nimi cienia dywizji Breżniewa. Każda próba ukrycia tej prawdy kończyła się paranoicznym poszukiwaniem kozła ofiarnego winnego zmarnowania zwycięstwa, roztrwonienia gigantycznego rzekomo potencjału. Był radykalizm wąskiej grupy i pasywność mas ogłuszonych przez amplitudę nadmiernych nadziei i skutecznej pacyfikacji. Właśnie dlatego Polacy do tej pory boją się każdego silnego konfliktu, każdego zbyt ambitnego politycznego wyzwania. Nie pójdą ani na Belweder, ani na Tbilisi. I w pewnym sensie to nawet dobrze, bo gdyby kiedyś pojawili się w Polsce politycy potrafiący projektować i realizować politykę na miarę rzeczywistego polskiego potencjału, to społeczeństwo, boleśnie nauczone realizmu przez historię najnowszą, mogłoby ich zaakceptować, mogłoby się ich rozsądnym projektem zadowolić.

Radykalizm słów w Polsce zawsze prowadzi do cynizmu czynów. Udając, że walczymy o pełną, wręcz imperialną suwerenność, tracimy czasem możliwości sensownego korzystania z suwerenności ograniczonej. Zastygamy w pozach bez porównania bardziej groteskowych niż to konieczne.

autor: Cezary Michalski



Robert Majka , polityk,Przemyśl, Polska , Poland , 8 listopada 2008r g.17.55
www.sw.org.pl ,
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=2988
http://tygodnik.onet.pl/35,0,14472,pierwsza_magdalenka,artykul.html
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5131
http://home.comcast.net/~bakierowski/
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum