Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Październik skończył się w listopadzie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Sro Paź 15, 2008 8:01 am    Temat postu: Październik skończył się w listopadzie Odpowiedz z cytatem

Październik
skończył się w listopadzie


Z JANUSZEM KRASIŃSKIM
ROZMAWIA EDWARD ZYMAN


Jest Pan zaliczany do pisarzy realistów. Zapytam więc, jak Pan rozumie tę konwencję i czy ona Pana nie uwiera, nie ogranicza pisarskiego temperamentu?
Trochę boję się tego zaszufladkowania, jakkolwiek nie wypieram się swoich związków z realizmem. W jakimś udzielonym jeszcze za komuny wywiadzie powiedziałem, że pisarz winien być pokorny wobec życia. Wzburzyło to kolegów z opozycji. Zrozumieli to jako nawoływanie do pokory wobec władzy. Bardzo na mnie krzyczeli, aż ktoś napisał, że Krasińskiemu nie chodzi o władzę, a o stosunek do tego, co niesie życie. Pisząc to określił, czym dla mnie jest realizm. Dał do zrozumienia, że nie jestem wszechwiedzącym autorem (a takich realistów było wielu), lecz że wiem, iż życie jest mądrzejsze od pisarza. I to prawda. Mogę je kreować w swej prozie, nawet muszę, mogę mieszać jego czasy, chronologię, przede wszystkim jednak muszę się wsłuchiwać w jego tętno. Wszak realizm jest narzędziem w służbie prawdy. Staram się odejść od empirii, stworzyć ją na nowo, zbudować tekst, który jest czymś więcej niż prostą opowieścią.
Więc nie "odpis z rzeczywistości".
Nie, to w żadnym przypadku nie może być "odpis z życia". Mnie nie interesuje nawet bardzo frapujące wydarzenie, jeśli ono nic poza samym wydarzeniem nie niesie. Ono musi coś więcej znaczyć. Tu może trochę przesadzę, jednak to są dla mnie sprawy w pewnym sensie metafizyczne. Z realizmem, zwłaszcza gdy go rozumieć dość wąsko, byłbym zatem trochę ostrożny, bo w swej prozie nie poprzestaję na opisie, staram się sięgać głębiej.
W latach 70. ubiegłego wieku ukazała się głośna książka Juliana Kornhausera i Adama Zagajewskiego "Świat nieprzedstawiony". Świat nie był przedstawiony w tamtym okresie głównie dlatego, że istniały mechanizmy ograniczające swobodę pisarza, była cenzura. Dzisiaj cenzury nie ma, a świat w polskiej prozie jest wciąż daleki od przedstawienia.
Sam się zastanawiam nad tym, dlaczego polscy pisarze przechodzą obok wielu fascynujących zjawisk tak, jakby ich nie widzieli. Czy oni ich nie chcą zauważyć, bo to jest dla nich niewygodne, przykre? Czy nie przypominają ich w swej twórczości, bo się wciąż boją, ale chyba nie, bo dziś już bać się nie ma czego. Urząd Bezpieczeństwa nie wpadnie, książki nie zabierze, autora nie aresztuje za jego wypowiedzi. Natomiast jest chyba jakiś taki irracjonalny lęk przed powiedzeniem tego, co się wydarzyło, a wydarzyło się mnóstwo rzeczy niezwykłych, przeważnie strasznych, często okrutnych, które dopominają się o to, żeby je zanotować przynajmniej, nie mówię już o tym, żeby stworzyć z nich jakieś arcydzieło literackie, co by się niewątpliwie przydało. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego pisarze omijają te wielkie sprawy, wielkie wydarzenia? Może to się bierze stąd, że zostali porwani tym bystrym potokiem komunizmu, w nim uczestniczyli, chociaż były chwalebne wyjątki, z nim płynęli i dobrze się w nim czuli. Ten potok po 1989 roku zaczął się rozlewać, już ma swoje najrozmaitsze odpływy i rozlewiska, ale tak jak ja to widzę, to jest stale ten sam potok. I ci ludzie nie potrafią wyjść poza jego granice. Jest z nimi tak jak z zającem, który wpadnie w światła reflektorów samochodu i pędzi przed siebie, bo nie widzi świata obok; tam, poza smugą światła, jest czeluść czarna, a ponieważ się jej boi, to biegnie. I oni też tak jakoś gonią w tym samym kierunku, co stary system i nie mogą się z niego wydostać.
A czy nie jest tak, że najtrudniej jest pisać o sobie?
No, to niewątpliwie, bo sięgając do tych dramatycznych wydarzeń, trzeba by było określić samego siebie i własny stosunek do tych spraw. A to wymagałoby jakiejś ekspiacji, jakiejś spowiedzi publicznej. Pewnie nie każdego na to stać.
Pierwsze Pana książki były osadzone w scenerii wojennej.
Nie, moja debiutancka książka rozgrywała się w scenerii więziennej, to był tom opowiadań Jak wielkie słońce, który w końcu lat 50. złożyłem w Państwowym Instytucie Wydawniczym i gdzie na fali Października 56 roku podpisano ze mną umowę. I byłbym ten tom wówczas wydał, jednak chciałem jeszcze parę tekstów dopisać, a gdy przyszedłem do wydawnictwa z gotową książką rok później, powiedziano mi, że niestety Październik skończył się w listopadzie i że teraz cenzura tego nie puści. Przypuszczam, że dodatkowo zadziałało tutaj to, że redaktorem naczelnym PIW-u w tym czasie został pułkownik Różański, były szef Urzędu Bezpieczeństwa na Mokotowie, znany z najskuteczniejszych metod w prowadzeniu przesłuchań, łamania kości itd., a moja książka była właśnie o tym. W tej sytuacji zadebiutowałem wkrótce napisaną powieścią o okupacji niemieckiej Haracz szarego dnia, która ukazała się w 1959 roku nakładem wydawnictwa Pax. Później, w 1962 roku wydałem Jak wielkie słońce w Iskrach, ale były to opowiadania "hiszpańskie", co znaczyło tylko tyle, że moi bohaterowie nie siedzieli w kazamatach UB, lecz w więzieniach słonecznej Hiszpanii. Te opowiadania znane były już z październikowej prasy jako opis przeżyć z ubeckich więzień, a więc wierzyłem, że czytelnik domyśli się, iż zatrzymała je cenzura i dlatego się na to zdecydowałem.
Potem była ważna w Pańskim dorobku powieść "Wózek", która została bardzo dobrze przyjęta przez krytykę.
Przedtem było jeszcze kilka sztuk teatralnych, słuchowisk, tom opowiadań i reportaży, ale chyba najistotniejszą była ta właśnie powieść. W 1967 roku otrzymałem za nią cenioną w środowisku Nagrodę im. Stanisława Piętaka, o czym zadecydował głównie przewodniczący jury, którym był Jarosław Iwaszkiewicz.
Wojna interesuje Pana jako system represji, który ogranicza jednostkę, pozbawia ją wolności, zmusza do podstawowych wyborów egzystencjalnych i etycznych, obrony życia w sensie biologicznym, ale także godności. Słowem, wojna jest dla Pana obszarem, w którym człowiek sprawdza się (lub nie) w sytuacji wyjątkowej.
Oczywiście. Najpierw tym obszarem była dla mnie rzeczywiście wojna, a potem więzienia. To był ten sam temat właściwie, jeśli chodzi o kondycję człowieka.
Wspomniany Wózek to opowieść o marszu śmierci, czyli o ewakuacji obozu koncentracyjnego spod Norymbergi do Dachau. Taki marsz trwał około dwóch tygodni i było to coś niewyobrażalnie strasznego. Jest to powieść o ludzkich postawach, o tym, jak ludzie zachowywali się w tym marszu śmierci, to mnie interesowało.
Ale o także pewnym paradoksie losu, bo Was tam ostrzelał angielski samolot.
Tak się nieraz zdarza na wojnie. Wypadł zza lasu samolot. Pilot dostrzegł na łące leżący tłum. Pewny, że to wojsko, otworzył ogień, ale musiał to zrobić, bo gdyby było to wojsko, próbowałoby go strącić, a kto pierwszy zacznie strzelać, ten przeżyje. Oddał więc tę serię, potem się zorientował, że to więźniowie, przeleciał jeszcze raz nad nami, popatrzył, zakołysał skrzydłami. Ja mu współczuję, bo gdy po powrocie do bazy zobaczył zdjęcia, które zwykle robi się w czasie akcji, zrozumiał, jak straszną popełnił pomyłkę.
Czteroksiąg, który wyszedł spod Pańskiego pióra: "Na stracenie" (1992), "Twarzą do ściany" (1996), "Niemoc" (1999) i "Przed agonią" (2005) jest właściwie o tym samym, czyli o kondycji ludzkiej w warunkach skrajnych. Dla Pana, byłego więźnia dwóch zbrodniczych systemów: hitlerowskiego i komunistycznego, podjęcie tego tematu było z pewnością czymś niesłychanie trudnym, bo musiał Pan czerpać z własnych dramatycznych przeżyć i doświadczeń, mając równocześnie ambicję, by książki te były nie tylko przekazem przeżytej przez Pana boleśnie rzeczywistości, ale także, jak Pan powiedział w jednym z wywiadów, "metaforą świata".
Kiedy zabierałem się do pisania pierwszej książki tego cyklu, szukałem dla niej pewnej formuły. Musiałem rozstrzygnąć, czy ma to być pamiętnik, czy też może jakaś forma późnego dziennika, ale uznałem, że to byłoby za mało pojemne, że najwłaściwsza będzie powieść. Miałem od początku świadomość, że moja sprawa, jakkolwiek dramatyczna, nie może być wyłącznym tematem książki. Oczywiście musiałem pisać o sobie, ale nie miałem ani przez moment wątpliwości, że to nie powinna być powieść o mnie, lecz o moim świecie. A mój świat to byli ludzie, którzy przewinęli się przez te wszystkie więzienia, przez Informację Wojska Polskiego, gdzie Rosjanie byli głównymi szefami i gdzie śledztwa były wyjątkowo okrutne, te wszystkie krzyki przesłuchiwanych i torturowanych, potem stuosobowa cela na Mokotowie z elitą polskiego społeczeństwa: profesorowie, księża, wysocy oficerowie. Ryszard Jamont-Krzywicki, adiutant trzech dowódców podziemia - gen. Tokarzewskiego, Grota-Roweckiego i Bora-Komorowskiego; red. Adam Obarski - współpracownik Kazimierza Pużaka, przed wojną sekretarza Polskiej Partii Socjalistycznej, zamęczonego w więzieniu w Rawiczu; skazany na śmierć ppłk prof. Wacław Lipiński, piłsudczyk ułaskawiony przez Bieruta, a zamordowany w rok później w więzieniu we Wronkach; ksiądz prof. Jan Stępień; mec. Władysław Siła-Nowicki; docent Kazimierz Gorzkowski, szef więziennego wywiadu AK; Jan Radożycki, późniejszy tłumacz Flawiusza, a mój nauczyciel angielskiego w tej celi; Kuźma, zwykły morderca, razem z grupą Zapory skazany na karę śmierci, który próbował ucieczki z więzienia. A także prości chłopi, aresztowani i skazywani na dziesięć lat za tak zwane kwatermistrzostwo, czyli za to, że partyzanci się u nich przespali. Tamten system był tak bezwzględny w swej zaciekłości, że w którymś momencie same władze zażądały zaprzestania aresztowań chłopów, bo nie miał kto pracować na roli. Książka w ten sposób stawała się nie tylko zapisem mojej biografii, ale także biografii pokolenia, różnych warstw i grup społecznych. Była dawaniem świadectwa prawdzie o tym upadlanym, gnębionym i torturowanym społeczeństwie.
Pańska tetralogia liczy około dwóch tysięcy stron. Pomieścił Pan na nich powojenną rzeczywistość peerelowską z całym jej dramatyzmem, a zatem spełnił Pan powracający nieustannie postulat krytyki: stworzył dzieło, które z pełną odpowiedzialnością zmierzyło się z determinującą nasze życie współczesnością. Czy jako autor jest Pan zadowolony z jego recepcji?
To zależy, co rozumiemy przez słowo recepcja. Jeśli chodzi o moich czytelników, to jestem bardzo zadowolony. Na ogół słyszę od nich, niezręcznie mi to mówić, same pochwały. Natomiast odbiór profesjonalnej krytyki, dystrybucja i popularyzacja książek są, użyję eufemizmu, dalece niewystarczające. Niekiedy czuję się tak, jakbym wydał swe książki w wydawnictwie podziemnym, zakazanym, zabronionym. Na stracenie nie było co prawda książką ściganą, ale najwyraźniej niechcianą. Nie była rozprowadzana, nie zapraszano mnie na ważne spotkania, takie na przykład jak międzynarodowe targi książki, na których jeszcze nigdy, jako autor, nie byłem. I tak jest do tej pory.
Właściwie uprzedził Pan moje następne pytanie, które miało dotyczyć krytyki literackiej.
Krytyka nie jest czymś jednorodnym, trzeba ją wyraźnie podzielić, to znaczy trzeba krytyków podzielić na tych z prawdziwego zdarzenia i tych, którzy wykonują swoiste usługi, różnej natury zresztą. Mam ogromną satysfakcję, że o mojej twórczości piszą tacy krytycy, jak Tomasz Burek, Iwona Smolka, Piotr Matywiecki, Krzysztof Masłoń, Marek Klecel; z młodszych Maciej Urbanowski. Natomiast jest mi przykro, że z drugiej strony często moim książkom towarzyszy milczenie albo opinie, które są ewidentną bzdurą. Jeden z krytyków, jeśli tak go można nazwać, stwierdził na przykład, że Krasiński nie potrafi napisać poprawnie nawet jednego zdania po polsku. A więc nadał określony sygnał: wy go nie czytajcie, nie bierzcie jego książek do ręki, bo na to nie zasługują, bo sobie język polski popsujecie.
No tak, ale to już nie jest język krytyki literackiej, tylko raczej język donosu, zamierzonej dyskredytacji.
Bo to jest najwyraźniej organizowane. Takich nonsensów nikt nie pisze bez wyraźnych inspiracji czy wręcz konkretnego zlecenia.
Nie mogę nie zapytać, jak Pan przyjmuje takie "rewelacje"?
Samobójstwa nie chciałem popełnić (śmiech). Oczywiście lekceważę je, ale jest to niewątpliwie przykre.
Nie wiem, czy się Pan ze mną zgodzi, ale odnoszę wrażenie, że o ile pierwsze książki cyklu, czyli "Na stracenie" i "Twarzą do ściany", bazując na konkretnych, rozpoznawalnych, choć wciąż jeszcze niedostatecznie docierających do świadomości społecznej faktach, poprzez siłę artystycznej wizji świata, konstrukcję bohatera, jego przeżyć, niepokojów i marzeń były bliższe, tak to nazwę, powieści kreacyjnej, chociaż na wskroś realistycznej, o tyle w tomie ostatnim, "Przed agonią", zbliżył się Pan bardziej do dyskursu reportażowego. Mam na myśli dygresje, które ilustrują znaną nam rzeczywistość PRL. Młody, wnikliwie odczytujący Pańską twórczość krytyk, Maciej Urbanowski, uważa nawet, że momentami z tego powodu "znika nam z oczu Bolesta i znacznie bardziej interesująca ´metafizykaª jego duszy".
Zbliżam się do dyskursu reportażowego? Nie, tutaj nie zgodzę się z panem. Powieść Przed agonią, podobnie jak wcześniejsze tomy cyklu, przynosi rzeczywistość przetworzoną, element kreacji jest tu stale obecny. W tej książce znajduje się wiele scen, które swoim realizmem mogą sprawiać wrażenie reportażowych, ale one reportażem nie są, to z dużym wysiłkiem i namysłem stworzona rzeczywistość artystyczna. Oczywiście ta dotykalna, najbliższa nam współczesność stawia pisarzowi największy opór, zwłaszcza gdy przedstawiane zdarzenia nie są przez niego osobiście, w sensie dosłownym, przeżyte. W pierwszych tomach byłem rzeczywiście bliżej moich bohaterów, tu natomiast musiałem wyjść w pewnym sensie na zewnątrz, poza świat moich bezpośrednich doznań i przeżyć, przedstawić postaci, które nie są mi bliskie. Bliski w sposób zrozumiały był dla mnie Pużak, natomiast nie mógł mi być bliski Putrament. W tomie ostatnim pojawia się więc z konieczności wiele wydarzeń, w których nie mogłem uczestniczyć osobiście, ale tworząc panoramę polskiego losu nie mogłem ich nie wprowadzić do książki.
Która momentami jest w kreśleniu pewnych sytuacji i sylwetek okrutna.
Powiedziałbym inaczej: jest prawdziwa. W życiu przebaczyć można, a nawet trzeba, nie sposób bowiem nosić w sobie ciągle nienawiści. W literaturze samarytanizm nie jest żadnym rozwiązaniem. Tu obowiązuje imperatyw prawdy.

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum