Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Robert Majka - Aby nie zapomniec
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Nie Cze 07, 2009 11:26 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Wersja elektroniczna. Źródło informacji: http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090607/WEEKEND/145461939


Wersja papierowa


NOWINY.GazetaCodzienna .NR 109 z 5-7 Czerwca2009 (str20)



NOWINY.GazetaCodzienna .NR 109 z 5-7 Czerwca2009 (str21)



NOWINY.GazetaCodzienna .NR 109 z 5-7 Czerwca2009 (str1)



Źródło informacji http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090607/WEEKEND/145461939

Rekonstrukcja w Przemyślu. Tak się rodził i upadał komunizm
AUTOR: Norbert Ziętal

Zomowcy są wściekli na demonstrantów. Ich dowódca purpurowy ze złości. Już druga tarcza pękła podczas prób. - Kto jeszcze raz zniszczy tarczę, tego obciążymy kosztami. Dwieście złotych - drze się przez megafon.


31 sierpnia 1982. ZOMO kontra Solidarność.

(Fot. Norbert Zietal)

ZOMO miało liche tarcze. Bardziej dla dodania sobie pewności siebie, niż dla rzeczywistej ochrony.

Większość demonstrantów to młodzież. Nie tylko, że nie mogą pamiętać solidarnościowych demonstracji, to i wybory z 1989 r. większość zna tylko z książek i opowiadań.

- Wy się nie macie z milicją bić, jak współcześni kibice z policjantami. Pomyliliście epoki. Wtedy było inaczej. Ci ludzie bali się zomowców - mówi scenarzysta i reżyser inscenizacji Janusz Łukaszewicz, członek Przemyskiego Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej "X D.O.K.”.

Chłopakom trudno uwierzyć w to, że ktoś mógł się bać atakować milicję.
Scena walki demonstrantów z ZOMO była najtrudniejsza. Dlatego ćwiczono ją kilka razy.

- ZOMO to dobra rzecz. Powinniście na stałe wrócić. Jak było ZOMO, to był porządek na stadionach. A teraz co? Nikt się policji nie boi - narzeka starszy mężczyzna.

Jak uczcić 20. rocznicę

Niedzielna rekonstrukcja była najtrudniejszą z dotychczasowych. Akcja rozgrywała się na kilku ulicach Przemyśla. Blisko pół tysiąca statystów. Przy nich zaledwie garstka aktorów i "zawodowych” rekonstruktorów.

- Zastanawialiśmy się, jak godnie uczcić 20. rocznicę upadku komunizmu w Europie Środkowej. Miałem w pamięci udane inscenizacje w wykonaniu przemyskich rekonstruktorów, dlatego wybór padł na nich - mówi Adam Halwa, dyr. Centrum Kulturalnego w Przemyślu.

- Siedliśmy z Januszem Łukasiewiczem i zastanawialiśmy się, jak w dość krótkim czasie przedstawić początek i upadek PRL - wspomina Mirosław Majkowski, prezes PSRH.

I wymyśli, że zaczną od kłamstwa komunistów, czyli sfałszowanych wyborów w 1946 r.

Z balkonu kamienicy w Rynku przemawia zwolennik opozycjonisty Stanisława Mikołajczyka. Młody człowiek, żołnierz AK. Ma jeszcze nadzieje, że zwykłą walką wyborczą można uratować Polskę od czerwonej zarazy ze Wschodu. Rozwiewają je ubeccy, którzy towarzystwie NKWDzistów podjeżdżają pod kamienicę i aresztują opozycjonistę.

Pomaga im szpicel, ubrany w czarny, skórzany płaszcz.

PRL spod lady
Chwila przerwy i spod Rynku rusza roześmiany pochód pierwszomajowy. "Niech żyje Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich” na największym transparencie. Flagi biało-czerwone i czerwone. Idą nauczyciele, uczniowie, pielęgniarki, kolejarze. U wbitych w garnitury królują czerwone krawaty. Na czele gen. Wojciech Jaruzelski. Bo wtedy to wojskowy generał rządził Polską.

Na Franciszkańskiej króluje PRL. Kolejka do mięsnego. Przed sklepem tłoczy się spory tłumek. Ludzie czują, że coś rzucili, więc wytrwale czekają, co chwilę wyrzucając z kolejki tych, co chcieli się dostać do lady na skróty.

- Czego?! - drze się sprzedawczyni do niecierpliwej klientki, które "uprzejmie chciała się zapytać, kiedy sklep będzie otwarty. Stoi w kolejce już kilka godzin.

- No jaka bezczelna! - denerwuje się sklepowa.

Pod sklep zajeżdża warszawa. Z tylnej kanapy wysiada jegomość i puka do sklepowych drzwi. Sprzedawczyni na niego z pyskiem, że kolejny przyszedł do sklepu coś kupić, ale staje w pół drogi, rozpoznaje ponurego pana i czule go wita. Pakuje w gazetę pęto kiełbasy i pcha mu do czarnej teczki. Smutny pan odjeżdża, a kolejka aż kipi ze złości.

Tu Milicja Obywatelska. Rozejść się!
Nagle ożywienie. Od kościoła Reformatów biegnie uradowany młodzieniec. Na szyi wisi sznur kilkunastu rolek papieru toaletowego.

- Papier rzucili! Na Jagiellońskiej papier rzucili! - drze się w niebogłosy.
Przed mięsnym od razu luźniej. Kilkanaście osób opuszcza kolejkę do mięsnego i biegnie do kolejki po papier toaletowy.

Nagle kolejka milknie. W jej stronę idzie sterany życiem człowiek. To ten opozycjonista, co chwalił Mikołajczyka.

- Pani patrzy. Pani mąż wraca. Z więzienia - mówią kobiety.

W PRL coraz trudniej, towarów w sklepach coraz mniej. Pojawiły się kartki i społeczne niepokoje.

- W Przemyślu najpoważniejsza demonstracja odbyła się 31 sierpnia 1982 r. I to ją postanowiliśmy przedstawić - mówi Majkowski.

Od Reformatów idzie wzburzony tłum. Chcą się Franciszkańską dostać do katedry. Ale z góry na sygnale wpada milicja i ZOMO.

- Tu Milicja Obywatelska! To zbiegowisko jest nielegalne! Wzywam do rozejścia się - apeluje milicyjny dowódca.

Trzech chłopaków idzie w stronę tyraliery zomowców. Mówią, że tylko chcą przejść.

- Nie ma przejścia! - wrzeszczą mundurowi. Chłopaki nie odpuszczają. Mundurowi wciągają trzech śmiałków i pakują do "suk”, czyli milicyjnych radiowozów.

- MO, gestapo! - ryczy tłum i rusza na milicyjny kordon.

W ruch idzie gaz, pałki. Z drugiej strony lecą kamienie. Kolejni demonstranci lądują w sukach.

- W osiemdziesiątym drugim akcja była bardzo dynamiczna. Raz my nacieraliśmy, raz oni. Wszystkim, których wyłapali, solili kolegia. Maksymalne. Ale my płaciliśmy, dlatego ludzie się nie bali - wspomina Marek Kamiński, członek Solidarności.

ZOMO-wcom pomaga ten sam szpicel, który UB-ekom pomagał aresztować żołnierza AK. Spod czarnego płaszcza wyciąga pałkę i sieka, gdzie popadnie. Wyłapuje co aktywniejszych demonstrantów i dostarcza do nyski.



PRL-owska propaganda.

(Fot. Notbert Ziętal)

35 procent wolności
Na Franciszkańskiej rok 1989. Pierwsze, częściowo wolne wybory do Sejmu. Całkiem wolne do Senatu. To taka dziwna wolność, bo komuniści zezwolili wtedy na wolność w wymiarze 35 proc. Maksymalnie tyle miejsc mogła w Sejmie zająć opozycja.

A opozycja ruszyła do kampanii w iście zachodnim stylu. Na ulicach pojawiły się plakaty i ulotki. Na ulice Przemyśla wózkiem z preclami wyjechał Krzysztof Szczurko, Kysy.

- Jako Kysego zna mnie w mieście więcej osób. Ja handel z tym wózkiem zacząłem najpierw jako pracownik PSS Społem. Potem indywidualnie. Nawet 13 grudnia 1981 r. wyjechałem na miasto. I tak do dzisiaj - wspomina pan Krzysztof.

4 czerwca 1989 r. Kysy poprzyklejał na wózku logo Solidarności i Gary'ego Coopera w kowbojskim ubraniu. Takim samym wózkiem przyjechał na niedzielną rekonstrukcję i zagrał samego siebie. Chętni mogli kupić obwarzanki od przemyskiego symbolu.

Na inscenizację przyszedł również Robert Majka, działacz Solidarności Walczącej. 4 czerwca 1989 r. zbyt dosłownie zrozumiał obiecaną wolność. Za to, że "wspólnie i w porozumieniu z inną osobą” na przemyskim Pl. Legionów stanął z transparentami "Wolności” i "Precz! PZPR” , kolegium skazało go na grzywnę.

Donosiciel zawsze w pierwszym rzędzie.
Na Franciszkańskiej wraca wolność. Ludzie się cieszą. Raduje się AK-owiec. Za bardzo. Zawał. Nikt na niego nie zwraca uwagi. Tłum szykuje się do procesji Bożego Ciała. Na przodzie w czarnym, skórzanym płaszczu szpicel. Ten sam, który wskazał ubekom żołnierza AK i pałował demonstrantów Solidarności. Dumnie niesie krzyż i śmieje się pod nosem. Przez życie prześliznął się na donosicielstwie, ale widać, że najlepiej na tym wyszedł. W każdym ustroju w pierwszym rzędzie.

- Takie inscenizacje są potrzebne. Starsi doskonale pamiętają tamte mroczne czasy. Jednak młodsi nie. Takie widowiska to dla nich dobra lekcja historii. Może chętniej sięgną po książki historyczne - mówi Ryszard Chrobak. Dzisiaj
wiceprzewodniczący Zarządu Regionu Ziemia Przemyska Solidarności. W 1982 r. pałowany podczas przemyskiej

Źródło informacji http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090607/WEEKEND/145461939


Komentarz:

Byłem na tej demonstracji 31 sierpnia 1982roku ,
po jej zakończeniu gdy szedłem przez Rynek ( na wprost UM) zostałem
zatrzymany przez ZOmowca , który kazał mi pokazać ręce( najprawdopodobnie chodziło mu o pretekst).Później zarządał ode mnie dowodu osobistego. Gdy mu go dałem, zostałem zatrzymany. Następnie podprowadzono mnie do ławki w Rynku 1, gdzie siedział gruby zomowiec legitymował ludzi, w tle ( za ławką ) widziałem jak zomowcy bili młodego chłopaka po nogach pałami. Byłem bezsilny , nic nie mogłem zrobić, szlag mnie mało nie trafił na tą sytuację. Gdy Zomowiec zaczął mnie "odpytywać" co tu robię , itd. . Zaczął mniej więcej tak cytuje z pamięci : (...) Co tu robicie , nie wiecie,że jest stan wojenny? Ja mu odpowiedziałem ( oglądając się w prawo i lewo) , że jestem sam ... i nie rozumiem, dlaczego do mnie mówi przez "Wy" . Na to on wrzasnął : STUL Pysk. A po zajrzeniu do dowodu osobistego wściekł się jeszcze bardziej( gdyż w dowodzie osobistym od chwili gdy go miałem , wykreśliłem czarnym długopisem słowo Ludowa, i dowód wprawdzie PRL-owski wyglądał tak Polska Rzeczpospolita XXXXXX ). Jakoś dziwnym trafem mnie póścili, sam się zdziwiłem. Następnie gdy przechodziłem jakieś kikadziesiąt metrów dalej , zrewidował mnie inny patrol 2 Romowców i 3 Zomoli, w pełnym momencie jeden z Zomoli tak gwałtownie machnął wmoim kierunku "Rakiem" ,że tylko jakimś cudem uchyliłem się do tyłu
i uderzenie było lekkie. Na to wydarzenie zareagował Romowiec do tego ZOmola, co ty robisz idioto ... i jakoś mnie puszczoo. Po demonstaracji 31 sierpnia 1982 roku, parę minut później spotkałem Marka Kędzierskiego i razem pomagaliśmy ludziom, którzy byli "zagazowani", oczy ludzi były czerwone, zapłakane po rzucaniu w nich gazem przez ZOMO. Woda z octem pomagała o tyle, że jakoś mniej oczy wzawiły.
Wprawdzie nas też oczy łazawiły, ale wyciągnęliśmy wiadro z wodą z dodatkiem octu, i przemywaliśmy ludziom oczy. Po około półgodziny , przyjechała po nas nyska milicyjna,straż pożarna, pogotowie ratunkowe ( byliśmy tylko dwaj), i SB-cy zapakowali nas do WOŁGI Nr 517K ( słynna SB-ka Wołaga w Przemyślu, to zapamietałem, później także wielokrotnie byłem zatrzymywany i przewożony tą "słynną WOŁGĄ K17K ) i przewieźli nas
go WUSW w Przemyślu, ul. 3-Maja 45. Po dwudziestu godzinach nas wypuszczono. Co ciekawe , w WUSW w Przemyślu na korytarzu wśród ZOMOWCÓW zobaczyłem kolegę z którym chodziłem pod koniec lat siedemdziesiątych do szkoły.
Na mój widok, "koleś" zomowiec zbladł , a na moje pytanie , co Ty tu robisz wśród Zomoli ? Kolega z którym chodziłem do szkoły" odwrócił "
głowę w drugą stronę. Później już go nie widziałem. Tak mi się przypomniała ta historyjka , dlatego ją Wam napisałem. Laughing Rolling Eyes


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:51 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Nie Cze 07, 2009 10:32 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Autorytety , a WOLNA , SUWERENNA POLSKA ... ?

Kliknij VIDEO ...
http://www.niezaleznemedia.pl/video/dokument/inka-prawie-18-lat.html

Dopóki dla większości Polaków Ci trzej panowie ( Michnik, Wałęsa, Jaruzelski , ) pozostanął autorytetami ? Rolling Eyes Dopóty,moim zdaniem droga do pełnego statusu państwa polskiego jest jeszcze bardzo daleka. Uważam, że to jakość wyboru autorytetów, które obiera sobie Naród decyduje o jakości wolności i suwerenności państwa. Poza tym gdy w dzisiejszej polskiej bylejakości wzorcem do naśladowania dla młodego pokolenia ma być ten ( ab. Gocłowski, Orszulik i ks. Cybula oraz Wałęsa, Frasyniuk, Michnk i inni) ,którzy pili wódkę z generałem policji politycznej MSW PRL Czesławem Kiszczakiem , to trudno się dziwić, że jest tak jak jest.
A funkcjnuje bylejakość, bo "bohaterowie" są bylejacy i ciągłość zdarzeń układa się w bylejakość , którą odśpiewuje się w Kościołach i na uroczystościach jako wolną , suwerenną Polskę, którą ma błogosławić Bóg.?
Skoro taki jest "porządek" rzeczy , to skąd, zwyczajny, normalny człowiek nie zajmujący się polityką ma czerpać wzorce godnej postawy.
Moim zdaniem, to autorytety budują wartość Narodu, który dokonuje wyboru swoich przedstawicieli do parlamentu ( Sejmu i Senatu).Wybór PO i PiS oraz ZSL ( przemalowana na PSL -koncesonowaną), dobitnie tę rzeczywistość konserwuje.Na ile lat , zobaczymy. Rolling Eyes Laughing Samo nic się nie zmieni, ludzie muszą dojrzeć, muszą zastanowić się nad przyczyną zaistniałej sytuacji.Dyskutowanie tylko o skutkach niczego nowego nie wnosi , ani też nie zmienia na : lepsze, abyśmy żyli w normalnym kraju. Rolling Eyes Gdzie normą obowiązującą jest honor i godność obywatela państwa polskiego. Cóż wraz z wejściem Polski do UE, takie pojęcia jak
państwo polskie, honor i godność, to przeżytek. A wszystko co proponują
biurokraci z Brukseli, to przejaw nowoczesności i upodmiotowienia.
Myślę,że UE szybko upadnie, gdyż twór bez wartości i solidnych podstaw
dłużej istnieć nie może. To taka dygresja po WYBORACH do EUROPARLAMENTU AD 7 Czerwca 2009 godz.23.23 cz. polskiego.


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:52 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pią Lip 31, 2009 5:17 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Poznaj słynnych szpiegów PRL
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article401970/Poznaj_slynnych_szpiegow_PRL.html

Nie oceniając czy służyli zbrodniczemu reżimowi, czy tylko wykonywali po prostu swoją robotę, należeli do światowej elity szpiegów.
Jak mówi Marian Zacharski - w ich fachu ważny jest urobek. W przypadku bondów PRL ten urobek był spory.
Poznaj superszpiegów Polski Ludowej.



Koniec lat 70. Warszawa. W kawalerce na Starym Mieście, mieszkaniu konspiracyjnym MSW, spotykają się: Sergiusz, X i Marian. Wszyscy są oficerami peerelowskiego wywiadu. Sergiusz w partyjnej nowomowie komentuje osiągnięcia młodego kapitana, który od kilku miesięcy dostarcza do Polski dokumentacje najbardziej wyrafinowanych amerykańskich systemów uzbrojenia. Część z nich ma wejść do wyposażenia wojsk USA dopiero po 2000 r. Młody kapitan to Marian Zacharski, jeden z najlepszych wywiadowców w historii polskich służb specjalnych.

Zupełnie nie przystaje do stereotypu smutnego pana walczącego o prymat dyktatury proletariatu. Mieszka na luksusowym osiedlu z basenem i kortami w Los Angeles. Zamiast siermiężnej atmosfery epoki Gierka rozkoszuje się kalifornijskim słońcem. Wysoki, przystojny, ubierający się z gustem trzydziestolatek jeździ amerykańskim autem po amerykańskich autostradach. Na dłuższych trasach - jak człowiek Zachodu - lata samolotami w klasie biznes. W niczym nie przypomina zakompleksionego polskiego urzędnika bąkającego pod nosem kiepską angielszczyzną. James Bond PRL. Tej rangi agentów w historii wywiadu komunistycznej polski było zaledwie kilku. Nie wchodząc w ocenę tego, czy służyli zbrodniczemu reżimowi, czy tylko wykonywali po prostu swoją robotę, należeli do światowej elity szpiegów. Do dziś nikt zresztą nie rozlicza ich za to, po której stronie żelaznej kurtyny mieli swoich szefów. Jak mówi sam Zacharski - w ich fachu ważny jest urobek. W przypadku bondów PRL ten urobek był naprawdę spory. Oto kim byli superszpiedzy komunistycznej Polski.

Lutek zakłada izraelski Szin Bet

Urodzonemu w 1922 r. w południowej Polsce Lucjanowi Lewemu nawet przez myśl nie przeszło, że dokona spustoszenia w szeregach powołanego zaraz po wojnie izraelskiego kontrwywiadu. Niepozorny Żyd, który w 1939 r. zbiegł do Związku Radzieckiego, swój romans z komunistyczną bezpieką rozpoczął w 1945 r. Właśnie wtedy zgłosił się na ochotnika do współpracy z jedną z wojewódzkich struktur Urzędu Bezpieczeństwa. Zaczynał kiepsko. Przez niemal trzy lata - jako tajny współpracownik - gorliwie donosił na kolegów z organizacji żydowskich, by później zająć się czymś ambitniejszym. Po trzech latach centrala dostrzegła jego niebywały talent. Lucjana przeniesiono do VII Departamentu MSW, który wówczas odpowiadał za wywiad zagraniczny. Od tego czasu zaczęła się jego prawdziwa szpiegowska przygoda. Lewy przeszedł intensywne szkolenia, na których nauczył się dyskretnego kontaktowania ze swoimi oficerami prowadzącymi za granicą. Poznał sztukę kamuflażu. Szczegółowo analizował swoje przyszłe zadanie. Zaraz po utworzeniu państwa Izrael opuścił Polskę, by budować tam siły zbrojne, a w miarę możliwości załapać się do nowo tworzonych izraelskich służb specjalnych. Wywiad UB stworzył niewzbudzającą niczyich podejrzeń legendę. Zresztą w Izraelu, w ferworze walki o nowe państwo, nikomu by nawet do głowy nie przyszło, by go szczegółowo sprawdzać. Jak tysiące innych Żydów chciał budować Wielki Izrael. Jego prawdziwe cele były jednak inne. Lucjan Lewy przybrał kryptonim operacyjny. Od tej pory był agentem "Lutkiem”.

Zaraz po przybyciu do Jerozolimy został żołnierzem izraelskich sił obronnych (IDF). Jako jeden z pierwszych funkcjonariuszy wstąpił do tworzonych wtedy służb bezpieczeństwa - owianego legendą Szin Bet. Przez siedem lat Lutek pracował w pionie o niewinnej nazwie "Sekcja obsługi logistycznej - Wydział Wsparcia”. Zajmował się obserwacją zagranicznych dyplomatów i rozpracowywaniem Izraelczyków podejrzewanych o związki z obcymi wywiadami. Na bieżąco raportował centrali, jakie obiekty są na celowniku izraelskiego kontrwywiadu. Na tym jednak nie koniec. Lewy sporządził fotografie niemal całego personelu Szin Bet. Zarówno polski wywiad, jak i sowieckie KGB dysponowało kompletnym dossier na temat obsady swojego bliskowschodniego konkurenta. O takim skarbie inni mogli tylko pomarzyć.

Lutek wpadł w 1958 roku. Bynajmniej nie w wyniku popełnionych przez siebie błędów. Na jego trop naprowadził Izraelczyków imigrant, który zanim osiedlił się w państwie żydowskim, pracował dla polskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Aby dopaść Lutka, Mossad zwerbował w Polsce całą sieć agentów. Mieli oni dostarczyć dowodów jego winy. Po aresztowaniu sąd w Tel Awiwie - w poszlakowym procesie - skazał Lucjana Lewego na dziesięć lat więzienia.

Wyrok złagodzono, bo Lutek w międzyczasie przystał na współpracę z izraelskimi służbami specjalnymi i opowiedział o swoich zadaniach zlecanych w Warszawie.

W 1968 r. Lewy wyszedł z więzienia. Zaraz po tym wyemigrował do Austrii, gdzie wkrótce zmarł.

Jego historia do dziś pozostaje przedmiotem studiów w izraelskich szkołach szpiegów i łowców agentów. Również do dziś Lutek pozostaje pierwszym i jednym z nielicznych, którym udało się wniknąć w uznawane za najbardziej szczelne na świecie struktury kontrwywiadu Szin Bet.

Pułkownik, który ograł Bundeswehrę

Początek lat 80. Na placówkę dyplomatyczną do Bonn do attachatu wojskowego zostaje wysłany pułkownik X. Oficjalnie oficer ma pełnić standardowe funkcje: utrzymywać kontakty ze swoimi odpowiednikami z kapitalistycznych ambasad, pisać analizy o sytuacji w wojsku niemieckim, pić whisky na rautach. Nieoficjalnie - jako oficer wywiadu wojskowego - ma namierzyć ludzi, którzy pozwolą wybadać, jaki jest stan uzbrojenia niemieckich wojsk pancernych i jakie jest ich rozmieszczenie. Dla dowództwa Ludowego Wojska Polskiego takie informacje mają kluczowe znaczenie. Armia PRL ma w Układzie Warszawskim swoją specjalizację. W razie wybuchu wojny to właśnie polskie kolumny pancerne wezmą udział w uderzeniu w kierunku północno-zachodnim. Informacje na temat czołgów przeciwnika są na wagę złota. Pułkownik X odegrał kluczową rolę w ich zdobyciu. Oficerowi udało się zwerbować agenta, który dostarczył dokładne plany mobilizacyjne niemieckich wojsk pancernych. Dotarł również do raportów opisujących, jakimi nowinkami technicznymi dysponuje Bundeswehra. Większość szczegółów jego operacji jest tajna do dziś. Wiadomo jednak, że X, zdobywając informacje, dokonał rzeczy niemal niemożliwej, a po misji w Niemczech dalej kontynuował karierę wywiadowcy. Wśród polskich agentów działających na Zachodzie miał zresztą godnych następców. Niejaki pułkownik Jan Pieterwas dokonał w 1982 r. równie brawurowej akcji. Przemycił do Berlina Wschodniego kompletny egzemplarz nowoczesnego pocisku przeciwpancernego. Pieterwas wiózł rakietę w uchylonym bagażniku swojego samochodu. Była pomalowana na kolorowo i obłożona dziwnymi maskami przebierańców. Gdy celnik pytał, po co Pieterwasowi takie rekwizyty, ten odpowiedział, że jedzie na bal maskowy. Do NRD pocisk wjechał bez najmniejszego problemu. Później zajęli się nim wojskowi inżynierowie.

Następca tronu carskiego oskarża Henry’ego Kissingera

Urodzony w 1922 r. Michał Goleniewski, mimo że skończył tylko cztery klasy gimnazjum, przeszedł do historii jako jeden z najbardziej ekscentrycznych agentów peerelowskiego wywiadu. Gdy w 1961 r. zgłosił się do placówki CIA w Berlinie Zachodnim i zdekonspirował komunistyczną siatkę wywiadowczą na Zachodzie (dzięki jego informacjom aresztowano między innymi brytyjskiego szpiega George’a Blake’a i słynnego sowieckiego nielegała Gordona Arnolda Lonsdale’a, którego prawdziwe nazwisko to Konon Trofimowicz Mołodyj), wydawało się, że doprowadził do jednej z najbardziej spektakularnych zdrad w historii wywiadu. Po kilku latach jego współpracy z Amerykanami ta wersja wydarzeń nie była już tak oczywista.

W połowie lat 60. Goleniewski zaczął twierdzić, że jest następcą tronu carskiego w Rosji - Aleksym Nikołajewiczem Romanowem, któremu potajemnie w czasie rewolucji bolszewickiej udało się - wraz z ojcem Mikołajem - zbiec przez Turcję, Grecję i Austrię do Polski. Dowodem potwierdzającym jego pochodzenie miała być hemofilia (na hemofilię cierpiał Aleksy).

W tym samym czasie, gdy przekonywał otoczenie do swojego pochodzenia, zaczął też przedstawiać coraz bardziej sensacyjne wizje tego, kto na Zachodzie jest agentem sowieckich służb specjalnych. Oskarżenia padły między innymi pod adresem wpływowego analityka spraw międzynarodowych Henry’ego Kissingera i późniejszego szefa brytyjskiego kontrwywiadu MI-5 Michaela Hanleya. CIA początkowo brała Goleniewskiego za wariata. Dopiero Richard Helms (dyrektor CIA w latach 1966 - 1973) przedstawił teorię, w myśl której Polak miał prowadzić sprytną grę dezinformacyjną, od początku do końca sterowaną przez Moskwę i Warszawę. Wcześniejsze "wsypanie" agentury w Europie miało być radykalnym sposobem na uwiarygodnienie Goleniowskiego. Tezę o podwójnej grze pułkownika potwierdził zresztą jego były szef - dyrektor Departamentu I MSW PRL (wywiad) Witold Sienkiewicz. "Sprawa Goleniewskiego miała być specjalną kombinacją operacyjną, przeprowadzoną przez wywiad polski i wywiad ZSRR. Myślę, że nie był on większym wariatem niż my wszyscy" - wyznał Sienkiewicz. Do dziś Amerykanie nie są w stanie oszacować, czy z Goleniewskiego było więcej pożytku czy strat. Jedno jest jednak pewne: zarówno on (przez wielu kolegów z bloku wschodniego uważany jednak za zdrajcę), Zacharski (któremu po powrocie do Polski przez NRD gratulował legendarny szpieg nad szpiega Marcus Wolf), Lew, X czy Pieterwas - należeli do światowej pierwszej ligi agentów.

autor artykułu: Zbigniew Parafianowicz

źródło informacji:
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article401970/Poznaj_slynnych_szpiegow_PRL.html


Super szpieg PRL wyda książkę o "Olinie"
http://www.dziennik.pl/polityka/article423949/Super_szpieg_PRL_wyda_ksiazke_o_Olinie.html



Marian Zacharski:
Polska musi przeżyć katharsis.
Ja nikogo nie chcę straszyć, ja chcę tylko przekazać fakty,
koniec kropka.


Super szpieg PRL wyda książkę o "Olinie" fot. Polska Agencja Prasowa

Szykuje się wojna na książki o sprawie "Olina". Pierwszą pisze Marian Zacharski - szpieg z czasów PRL, oficer wywiadu, który w 1995 roku zbierał materiały dotyczące ówczesnego premiera Józefa Oleksego. Były premier zapowiedział kontrofensywę. Wyda własną publikację na ten temat.
Z zamiarem opisania sprawy "Olina" Zacharski nosił się od czasu, gdy wydał pierwszą część swojej autobiografii. Kończyła się ona na 1985 r., gdy w Berlinie szpiegującego w Stanach Zjednoczonych Zacharskiego wraz z trójką innych wschodnioeuropejskich szpiegów wymieniono na 25 osób więzionych w krajach bloku sowieckiego.

Teraz powstaje drugi odcinek - o działalności Zacharskiego w Polsce. Autor napisał już blisko 500 stron, wkrótce materiał trafi w ręce redaktorów. "Polska raz musi przeżyć katharsis. Chciałbym, aby Polacy zrozumieli, że Polska nie jest tylko własnością tylko tych, co barwnie opowiadają. Losy Polski, według mnie, muszą się opierać na pewnej czystości, również na czystości historycznej" - mówi Zacharski.

Nie chce jednak dokładnie opowiadać, co napisze w książce. Czego powinien się bać Oleksy? "Ja nikogo nie chcę straszyć, ja chcę tylko przekazać fakty, koniec kropka" - ucina Zacharski. Czy boi się pojedynku z Oleksym? "Ja się pojedynku nie obawiam, bo będę mówił tylko o faktach."

>>>Poznaj słynnych szpiegów PRL
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article401970/Poznaj_slynnych_szpiegow_PRL.html

21 grudnia 1995 r. szef MSW Andrzej Milczanowski powiedział, że premier Józef Oleksy był źródłem informacji dla wywiadu ZSRR, a później Rosji, miał mieć pseudonim "Olin" i kontaktować się m.in. z oficerem KGB Władimirem Ałganowem. Sprawa rzekomego szpiegostwa Oleksego, ujawniona na kilka dni przed końcem kadencji prezydenta Lecha Wałęsy, wywołała kryzys polityczny. Oleksy nazwał sprawę prowokacją, bo MSW miało sugerować za kulisami jego odejście z urzędu premiera. Zaprzeczył, że był agentem, choć przyznał, że "biesiadował" z Ałganowem. Na początku 1996 r. Oleksy podał się do dymisji, gdy prokuratura wojskowa wszczęła śledztwo w jego sprawie. W kwietniu śledztwo umorzono z powodu niestwierdzenia przestępstwa szpiegostwa. Prokuratura podkreśliła, że materiały zebrane przez UOP na temat Oleksego można traktować "wyłącznie jako poszlaki". Do dziś nie wiadomo, kto był agentem KGB o kryptonimie "Olin". Józef Oleksy do dziś zapewnia, że "Olin" to nie on.

Jednak Zacharski przyznaje, że w książce pokaże prawdę. Chce też rozwiać podejrzenia, że mścił się, bo nie otrzymał stanowiska w tworzonym przez niego rządzie. "To Józef Oleksy 24 godziny po wyznaczeniu przez koalicję na stanowisko premiera został przywieziony do mojego domu wraz z małżonką przez szefa Mery, pana Zielińskiego. Bez ochrony BOR. To on miał do mnie prośby" - przekonuje. Zapowiada, że ujawni szczegóły zbierania materiałów do sprawy "Olina". Opisze także spotkanie ze stycznia 1996 r. w Zalesiu Górnym, w domu ówczesnego szefa wydawnictwa BGW. Tam według niego miało dojść do spięcia z politykami lewicy. Uczestniczyli w nim też m.in. gen. Wojciech Jaruzelski i Mieczysław Rakowski. - Spotkanie rozpoczęło się od czegoś, co można nazwać atakiem słownym na mnie i kolegów, którzy pracowali przy sprawie "Olina".


Zacharski zamierza też zdradzić kulisy rozmowy, jaką przeprowadził z nim Zbigniew Siemiątkowski, ówczesny minister w kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego. Tuż przed wyjazdem Zacharskiego z Polski miał negocjować los jednego z polityków lewicy. O kogo chodzi? Tego Zacharski nie chce zdradzić.

Wiadomo, że Józef Oleksy szykuje odpowiedź, także w formie książki. I też nie chce zdradzać jej szczegółów. Prace nad nią są na etapie wstępnym. Czy przedstawi nowe szczegóły swojej wersji wydarzeń? - Wszyscy znają bieg tej sprawy, tło polityczne i całą kompromitację systemu związaną z tą sprawą - mówi.

Czy boi się książki Zacharskiego? "To, co robi szpieg Zacharski, mnie nie interesuje. Jestem przyzwyczajony do tego, że przeciwko mnie staną media w Polsce, Zacharski i Milczanowski" - odpowiada.

Drugi tom opowieści Zacharskiego, którą wydawnictwo Zysk i S-ka zamierza wydać jeszcze w tym roku, rozpocznie się od wydarzeń z lutego 1986 r., czyli od chwili rozpoczęcia przez niego pracy w Peweksie. To właśnie tę intratną posadę - dyrektora centrali handlu wewnętrznego - Zacharski dostał w nagrodę za pracę szpiegowską w USA. W Peweksie jako oficer zewnętrzny wywiadu doczekał też transformacji ustrojowej Polski. Jak mówi, praca tam zaowocowała wieloma spotkaniami z politykami. Dochodziło do nich - jak twierdzi - w latach 1989 - 1990. Czego politycy chcieli? "Każda ze stron uważała Pewex za tłustą świnkę, z której chcieliby skorzystać, by finansować swoje partie". Kto do pana przychodził? "Dwie skrajne opcje polityczne". Jakie? Zacharski opisze te spotkania. "Będzie to lewa strona i dosyć radykalna prawa strona sceny politycznej" - zapowiada.

Chce też opisać próbę kupna "Expressu Wieczornego" przez Pewex. Uniemożliwiono mu to. Jak? - "Dwóch znanych polityków pojawiło się w moim gabinecie bez uprzedniego umówienia się i zażądało wycofania się z przetargu" - opowiada.

autorka artykułu: Izabela Leszczyńska

źródło informacji.

http://www.dziennik.pl/polityka/article423949/Super_szpieg_PRL_wyda_ksiazke_o_Olinie.html?page=1

http://www.dziennik.pl/polityka/article423949/Super_szpieg_PRL_wyda_ksiazke_o_Olinie.html?page=1


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:53 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Sie 08, 2009 10:01 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Bp Alojzy Orszulik o Okrągłym Stole
Źródło: KAI
http://www.piotrskarga.pl/ps,3027,2,0,1,I,informacje.html
2009-02-06



Fot. Wojciech Surdziel / AG 2008-08-22
http://wyborcza.pl/3292000,76842,5618981.html?back=/gazetawyborcza/1,76842,5618088,prawda_wedlug_orszulika_czyli_jak_chytra_wladza_sie.html

– Z bólem muszę powiedzieć – jako jeden z uczestników spotkań, które prowadziły do Okrągłego Stołu – że wówczas myślałem, iż opozycja walczy o zmiany ustrojowe, gospodarcze i społeczne w oparciu o zasady, które są zawarte w katolickiej nauce społecznej Kościoła. Czas pokazał, że nie było to prawdą – ocenił obrady Okrągłego Stołu i ich konsekwencje bp Alojzy Orszulik.

Z powodu choroby, 80-letni hierarcha nie mógł podzielić się refleksją z okazji 20. rocznicy obrad Okrągłego Stołu. KAI przypomniała jednak wypowiedzi hierarchy sprzed kilku lat. Bp Orszulik, który w trakcie obrad reprezentował episkopat Polski , z jednej strony podkreślał przełomowe znaczenie rokowań z komunistami, z drugiej jednak dostrzegał cienie tych negocjacji. – Obrady Okrągłego Stołu przyczyniły się do spokojnych przemian ustrojowych ale nie był potrzebny tzw. sejm kontraktowy, bowiem hamował tempo przemian i przejęcie przez opozycję całej władzy – powiedział w jednym z wywiadów.

Biskup wspominał, iż droga do rozpoczęcia obrad nie była łatwa, ponieważ blokował je PZPR-owski „beton”. - Jednak część naczelnego aparatu partyjnego wiedziała, że system socjalistyczny już się wyczerpał i nie ma szans dalszego istnienia. Wiedzieli oni także, że nie mogą liczyć na pomoc Michaiła Gorbaczowa, sekretarza generalnego KC KPZR, w wypadku zaistnienia konfliktu społecznego – ocenił biskup.

Kiedy w 1988 r. opozycja rozpoczęła rozmowy z przedstawicielami KC PZPR w związku z konfliktami społecznymi w Nowej Hucie i w Gdańsku – wspominał emerytowany biskup łowicki – wydawało się, że PRL stoi na trzech betonowych słupach, którymi były: PZPR, Ministerstwo Obrony i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych powiązane ze służbami KGB w Związku Radzieckim i KC KPZR. - Okazało się jednak w ciągu roku, że były to słupy zmurszałe. Wiedzieli o tym niektórzy z prominentów partyjnych i dlatego stopniowo miękli w rozmowach z opozycją, pragnąc mieć za świadków przedstawicieli Kościoła – powiedział emerytowany biskup łowicki.

Pytany przez KAI o swoje refleksje przy okazji 15. rocznicy obrad, bp Orszulik wyznał: - Z bólem muszę powiedzieć – jako jeden z uczestników spotkań, które prowadziły do Okrągłego Stołu – że wówczas myślałem, iż opozycja walczy o zmiany ustrojowe, gospodarcze i społeczne w oparciu o zasady, które są zawarte w katolickiej nauce społecznej Kościoła. Czas pokazał, że nie było to prawdą. Już na początku 1990 roku ludzie opozycji wraz ze starym aparatem partyjnym, nadal obecnym w ministerstwach, gwałtownie wystąpili przeciw powrotowi nauki religii do szkół, bezprawnie wyrzuconej przez komunistów w 1961 r., i obstawali za zachowaniem ustawy aborcyjnej z 1956 r. Z tą to właśnie ustawą przez lata walczył ówczesny Prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński, obecny kandydat na ołtarze. Cała strona negocjacyjna opozycji, gdy udawała się na rozmowy z przedstawicielami władz partyjno–rządowych pod kierownictwem Tadeusza Mazowieckiego, udawała się do kaplicy na modlitwę. Wszyscy odmawialiśmy te same modlitwy. Czas jednak pokazał, że moje przekonanie było złudne.

Bp Orszulik wraz z bp Bronisławem Dembowskim (obecnym biskupem-seniorem diecezji włocławskiej) był z ramienia Kościoła obserwatorem rozmów Okrągłego Stołu, toczonych w warszawskim Pałacu namiestnikowskim. Ks. Orszulik pełnił wówczas obowiązki sekretarza Komisji Wspólnej Przedstawicieli Episkopatu Polski i Rządu PRL, zaś jako szef Biura Prasowego KEP brał udział w przygotowaniach kolejnych pielgrzymek papieskich do Polski, począwszy od pierwszej w 1979 r.

Źródło: KAI
http://www.piotrskarga.pl/ps,3027,2,0,1,I,informacje.html


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:54 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pon Sie 17, 2009 8:17 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem



http://www.allegro.pl/item716330218_sokolnicki_nieznanyprezydentrp_na_uchodzstwie.html


(left to right)Chevalier Robert Majka OCStS, editor of "Wolna Polska" being invested in the Order by the Grand Master.
http://www.angelfire.com/realm/StStanislas/pic_9.html


http://order-of-st-stanislas.org/ ,
http://order-of-st-stanislas.org/Condolence.htm

Dziś tj.17 sierpnia 2009 rano o godz.04.00
czasu polskiego zmarł w Anglii
Juliusz Nowina-Sokolnicki , ostatni legalistyczny
przezydent Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie , ( w świetle obowiązującej Konstytucji kwietniowej z 1935r ).




Spoczywaj w pokoju , Panie Prezydencie.
Cześć jego pamięci. Na naszych oczach kończy się ważna epoka w dziejach państwa polskiego.



http://www.bibula.com/?p=2970



http://order-sw-stanislaw.eu/eu-kancler-galeria5.htm

http://order-sw-stanislaw.eu/eu-kancler-galeria2.htm

Rozmowa z Juliuszem Nowiną-Sokolnickim. “Gwiazda Polarna” 1 czerwca 1991 (str. 1 i 2 )
http://www.sokolnicki.republika.pl/html/gwiazda_polarna1.html

http://www.sokolnicki.republika.pl/html/gwiazda_polarna2.html


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:55 pm, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Czw Wrz 17, 2009 9:37 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Wiktor Suworow : To Stalin stworzył Hitlera
http://www.tvp.info/opinie/wywiady/to-stalin-stworzyl-hitlera



Wiktor Suworow

To Stalin stworzył Hitlera

Autor: Joanna Idziak i Rafał Pasztelański

Stalin był dużo sprytniejszy od Hitlera. To dlatego teraz na pytanie, kto jest odpowiedzialny za II wojnę światową, wszyscy odpowiadają, że Hitler. Ja twierdzę inaczej – mówi w rozmowie z tvp.info Wiktor Suworow, rosyjski pisarz i były pracownik wywiadu wojskowego GRU.

Dlaczego Rosja tak histerycznie reaguje na hasło „pakt Ribbentrop-Mołotow”?

Rosja umiera. Co roku jej ludność zmniejsza się o milion mieszkańców. Umiera kultura, edukacja, medycyna. Kraj spada w przepaść. Nie ma przed nim perspektyw. Jeśli władza i kierunek, w jakim podąża, radykalnie się nie zmienią, to Rosja rozsypie się. Jak wytłumaczyć, że w kraju, do którego trafiły setki miliardów dolarów, jest bieda? Przecież za rządów Jelcyna, cena ropy wynosiła 15 dolarów za baryłkę. Za czasów Putina sięgnęła 147 dolarów. Oprócz tego były przychody z gazu. Te pieniądze nie poszły na naukę, medycynę, infrastrukturę, tylko gdzieś przepadły. Póki włodarze nie mają perspektyw, póki nie mają co pokazać społeczeństwu, mocno trzymają się przeszłości, np. haseł, że to Polska chciała z Hitlerem napadać na Rosję. Nic innego im nie zostało, jak znaleźć jakiegoś wroga. Nie na tym Rosja powinna się koncentrować. Rosja powinna patrzeć w przyszłość, pomyśleć jak wyjść z tego ślepego zaułka.

Jest na to nadzieja?

Dla Rosji ostatnią nadzieją jest teraz Gazociąg Północny. Jeśli nie uda się zrealizować tej inwestycji, kraj rozsypie się na części. Chciałbym, żeby Polska i kraje bałtyckie wyraziły zdecydowany sprzeciw. To projekt niebezpieczny, a Rosja i tak nie przetrwa. Najwyżej przedłuży on jej agonię. ZSRR powinien upaść już po wojnie. Znaleziono jednak ropę, zbudowano rurociąg Przyjaźń i dzięki temu Rosja trzymała się długo. Kiedy skończą się zasoby, będzie katastrofa.

Kto zainspirował ten medialno-historyczny spór o II wojnę światową?

Był on wymyślony na samej górze, przez tych, którzy rozkradli Rosję i muszą odwrócić od tego uwagę. Ich polecenia wypełniają specsłużby, które teraz wynalazły jakieś dokumenty, o tym, że Polska chciała napaść na ZSRR i rozmawiała o tym z Hitlerem. A ja się pytam: dlaczego przez 70 lat nie znaleźli tych papierów? Oczywiście nie mogli tego zrobić. Dla mnie wszystko jest jasne. Podobnie w Polsce i na Zachodzie nikt poważnie tych dokumentów nie traktuje. Z kolei dlaczego Rosjanie nie chcą pokazać dokumentów o Katyniu? Bo Polska jest tak nieposłuszna? Albo dotyczących układu z Monachium? Mój kolega chciał zobaczyć dokumenty o tym, jak Rosja chciała pomóc Czechosłowacji. Powiedzieli mu, że to sekret, choć Czechosłowacji ani ZSRR już nie ma. To wszystko propaganda niemądrych ludzi.

Jaka jest szansa na poprawę stosunków między Polską i Rosją? Czy zawsze będziemy dla włodarzy Kremla tylko byłą, zbuntowaną kolonią?

Nadzieja jest zawsze, ale tylko po radykalnej zmianie rządzenia. Z ludźmi, którzy są teraz u władzy, nie uda się niczego zmienić we wzajemnych stosunkach. Przypomnijmy, że we wrześniu 1999 roku w Moskwie i innych miastach doszło do zamachów bombowych. Wyszło na jaw, że to nie byli czeczeńscy terroryści, a Rosjanie z KGB. Sprawę utajniono, a ci przestępcy wciąż są u władzy i kontynuują swoją politykę. To tak naprawdę ci sami przestępcy, którzy zabijali w Katyniu. Nie mogą przyznać się do winy, muszą ją zrzucać. Pojedyncze wybory niczego nie zmienią Władza musi stać się prawdziwie demokratyczna, jak w Polsce, Estonii czy Litwie, a KGB musi zostać uznane za organizację przestępczą.

Czy rosyjskie służby specjalne mogą ingerować też w polską politykę wewnętrzną a przede wszystkim w sferę gospodarki?

W Rosji umiera także armia. Niegdyś co roku przyjmowano 20 tysięcy rekrutów. W tym roku przyjęto zaledwie 3 tys. Wraz z armią umiera też jej wywiad, GRU. W jego miejscu rozwija się tajna policja, która realizuje interesy osób prywatnych - oligarchów. To takie połączenie mafii, tajnej policji i armii. Jeśli oligarcha ma coś do załatwienia, wysyła do tego swoją tajną policję. Również w Polsce.

A jak wyglądała działalność sowieckich służb w Polsce przed wybuchem II Wojny Światowej? Jak wysoko udało się umieścić Rosjanom szpiegów?

Wszystkie rządy i państwa były przed wojną przesiąknięte nimi. My wiemy tylko o tych, którzy zostali złapani. W tym czasie na całym świecie działał Komintern, dla którego szpiegowali naiwni głupcy, chciwcy sprzedający swój kraj za pieniądze albo romantycy rewolucji. Można ich było znaleźć w otoczeniu amerykańskiego prezydenta, brytyjskiego premiera, polskiego rządu, cara bułgarskiego… Dzięki nim na przykład Stalin wiedział, że Wielka Brytania i Francja wypowiedzą wojnę Hitlerowi. Hitler myślał, że jeśli udało mu się zająć strefę zdemilitaryzowaną w 1935 r. czy dokonać Anschlussu i nic się nie wydarzyło, to i wejście do Polski ujdzie mu na sucho. Stalin wiedział, co się wydarzy, dlatego podpisał pakt Ribbentrop-Mołotow.

Czy Sowieci podpisując tajny protokół do paktu Ribbentrop-Mołotow rzeczywiście mieli wkroczyć do Polski wcześniej niż 17 września, a zwłoka wynikała z taktyki Stalina?

Stalin był dużo sprytniejszy od Hitlera. To dlatego teraz na pytanie, kto jest odpowiedzialny za II wojnę, wszyscy odpowiadają, że Hitler. Ja twierdzę inaczej: pakt Ribbentrop-Mołotow został podpisany nie w Berlinie, a w Moskwie. I nie było tam Hitlera. Był za to Stalin. Stalin powiedział, napadnijmy na Polskę. Hitler napadł, a Stalin poczekał.

Współpraca militarna Stalina z Hitlerem rozpoczęła się dużo wcześniej.

Gdyby nie Stalin, Niemcy nie stanęliby na nogach tak szybko. Lew Trocki pisał nawet, że to Stalin tak naprawdę doprowadził Hitlera do władzy. To Stalin przygotowywał przecież niemieckich lotników. Ziarno, z którego wyrosło Luftwaffe zostało zasiane w ZSRR. Tego typu współpraca kwitła po wrześniu 1939 r. Oficerowie NKWD pokazywali Niemcom jak wyglądają ich łagry i szkolili ich. Przed wybuchem II wojny Stalin mógł powiedzieć Hitlerowi: napadaj na Polskę, ale nie dam ci ropy i innych surowców. Mógł powiedzieć przyjmę z Polski uciekinierów, dzieci, zorganizuje szpitale, polskie dywizje, brygady. Ale Stalin tego nie zrobił. Sam Hitler mówił swojemu attache, który jechał do Moskwy: „Stalin zrobił dla nas coś wielkiego. Jedź tam i bądź wdzięczny”.

Stalin był dużo sprytniejszy od Hitlera. To dlatego teraz na pytanie, kto jest odpowiedzialny za II wojnę światową, wszyscy odpowiadają, że Hitler. Ja twierdzę inaczej – mówi w rozmowie z tvp.info Wiktor Suworow, rosyjski pisarz i były pracownik wywiadu wojskowego GRU.

Jak wyglądało przygotowanie wojska do inwazji na Polskę?

I Niemcy, i Rosjanie byli 1 września 1939 r. świetnie przygotowani. Z technicznego punktu widzenia Armia Czerwona zdecydowanie przewyższała Niemców. Mieli oni na przykład mniej niż 3 tys. czołgów, z których połowa to Panzer 1. Nadawał się on wyłącznie do wsparcia piechoty i nie miał szans z czołgami przeciwnika. T-26, najsłabszy wówczas czołg rosyjski, bił go na głowę.

Jaką rolę w czasie agresji Armii Czerwonej na Polski odegrali polscy komuniści?

Polska jest krajem unikalnym, bo żadna siła polityczna nie sprzymierzyła się z Hitlerem. Kiedy Niemcy wkroczyli do ZSRR, sprzymierzyli się z nimi własowcy. We Francji powstało państwo Vichy. Stalinowi jednak wielu Polaków zdecydowało się służyć. Podobnie zresztą jak np. wielu mieszkańców Litwy, Łotwy, czy Estonii. To także dowód sprytu Stalina, że w każdym kraju znajdowały się siły, które promowały idee Armii Czerwonej.

Czy jeszcze przed agresją z 17 września Związek Sowiecki miał przygotowaną obsadę marionetkowego rządu w Polsce i innych krajach Europy?

Nie sądzę, aby ta kwestia była w tym czasie dyskutowana. Myślę, że Stalin chciał, by Hitler rozgromił Europę. Potem ZSRR napadłoby na osłabione Niemcy. Marionetkowy rząd to była mniej ważna sprawa. W listopadzie 1939, gdy Armia Czerwona weszła do Finlandii od razu powstała Fińska Republika Demokratyczna, jej głową został Otto Kuusinen. Jeśli więc Stalin chciał zawiązać jakiś rząd, to mógłby to zrobić w mgnieniu oka.

Co by się stało, gdyby Polska zgodziła się na sowiecki plan przemarszu ich wojsk przez Polskę?

Stałoby się to, co w Estonii, Litwie, Łotwie w 1940 roku. Zostały republikami ZSRR. Podobnie byłoby z waszym krajem. Rewolucja proletariatu nastąpiłaby błyskawicznie. Na szczęście odmówiliście. Wprawdzie Polska była okupowana, wprawdzie powstał układ warszawski, to jednak zachowała przynajmniej częściową niezależność. Podobnie uczyniła Finlandia.

Jak wyglądał plan Stalina podboju Europy?

Według planu Stalina Europa miała stać się komunistyczna. Wszystkie państwa miały zostać republikami socjalistycznymi. Pokazuje to nawet godło ZSRR: można na nim zobaczyć sierp i młot, jest narysowana ziemia, wschodzi słońce, ale gdzie jest granica ZSRR?

Dlaczego z taką zawziętością Rosjanie mordowali żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza i oficerów polskiej policji, wojska oraz urzędników administracji?

Rzecz w tym, że oficer to elita narodu. Człowiek może służyć państwu jako artysta, lekarz, czy jako nauczyciel. Ale tylko oficer dobrowolnie odda swoje życie za kraj. Żołnierze przychodzą i odchodzą, ale oficerowie służą całe życie. Żeby wyniszczyć naród, wyniszcza się oficerów.

Kiedy Związek Radziecki zaniechał pomysłu uczynienia z Polski kolejnej republiki radzieckiej? Czy planowano to jeszcze w latach 50 i 60?

II wojna zakończyła się dla Stalina niepowodzeniem. Kraj został zniszczony. Gdyby włączyć Polskę do ZSRR, wybuchłaby wojna domowa, a Stalin nie miał już siły walczyć. Dlatego jestem wdzięczny narodowi polskiemu za walkę z komunizmem. Poczynając od 1939 r. kiedy Polacy nie wpuścili Armii Czerwonej. Cześć im i chwała.

Rozmawiali Joanna Idziak i Rafał Pasztelański

źródło informacji :



http://www.tvp.info/opinie/wywiady/to-stalin-stworzyl-hitlera str 1

http://www.tvp.info/opinie/wywiady/to-stalin-stworzyl-hitlera/page/1
str 2


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:56 pm, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pon Wrz 21, 2009 8:27 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Stanisław Ciosek: Katyń - prawda była niewygodna.



źródło informacji:
http://www.rmf.fm/fakty/?id=161900

Cz, 2009-09-17 08:02 (aktualizacja: 09:24)

Stanisław Ciosek: Katyń - prawda była niewygodna. Podejrzewaliśmy, że to Rosjanie

Sprawy katyńskie bardzo późno do mnie dotarły. Podejrzenia były zawsze, ale Rosjanie nie chcieli się do tego przyznawać. To była niewygodna wiedza, nie tylko dla Rosjan, dla władz PRL, ale i np. dla Anglików - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Stanisław Ciosek, były ambasador Polski w ZSRR.

Konrad Piasecki: Panie ambasadorze, czy szary, przeciętny Rosjanin ma choćby blade pojęcie o tym, co wydarzyło się 17 września, przed 70 laty?

Stanisław Ciosek: Niewiele. Bardzo mało. Jak wskazują badania, mało Rosjan kojarzy datę 17 września. Rozpoczęcie drugiej wojny światowej liczą od czerwca 1941 roku, gdy Hitler napadł na nich.

Konrad Piasecki: A jeśli coś słyszą w mediach, jeśli coś podsuwa im oficjalna propaganda, to daje im to raczej powód do wstydu i niesławy, czy do chwały i dumy z dzielnych żołnierzy Armii Czerwonej?

Stanisław Ciosek: Kluczową sprawą jest dla Rosjan zwycięstwo w tej drugiej wojnie światowej.

Konrad Piasecki: Czyli to wszystko, co działo się przed zwycięstwem jest nieistotne?

Stanisław Ciosek: Nie liczy się. Z tym, że to jest rzeczywiste zwycięstwo i rzeczywista danina krwi i życia, którą złożyli Rosjanie. Każda praktycznie rodzina w Rosji kogoś straciła i tym ludzie żyją, to mają w pamięci. Natomiast kto, kiedy, co i jak...

Konrad Piasecki: A w oficjalnej historiografii pojawiają się jakieś ślady 17 września?

Stanisław Ciosek: Cały czas toczy się tam debata. Mają tragedię taką swoją Rosjanie z historią polegającą na tym, że trudno im jest oddzielić Stalina, od którego terroru najwięcej Rosjanie wycierpieli, ten jego czarny wizerunek, od wizerunku Stalina zwycięzcy, który poprowadził Związek Radziecki do zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami.

Konrad Piasecki: Ale stąd biorą się te problemy przed powiedzeniem, że Katyń to jest ludobójstwo. Z tych dwóch legend Stalina – złego Stalina i dobrego Stalina?

Stanisław Ciosek: Katyń to dla nas niezwykle istotna kwestia, dla nich topi się w ich własnej krwi. Najwięcej jednak ofiar ponieśli Rosjanie, narody Związku Radzieckiego.

Konrad Piasecki: Czyli 17 września, rzecz dla Rosjan nieistotna? Rzecz, której nie ma w historii Rosji?

Stanisław Ciosek: Za mocno powiedziane, bo to drażni nasze ucho. Ale to jeden z wielu elementów gry wojenno-dyplomatycznej. Nie zawsze te wielkie mocarstwa miały czyste intencje i czyste ręce w swoich działaniach. Rosjanie mówią, że liczy się to ostateczne – pokonaliśmy Hitlera i już. Tamto wymazują z pamięci, jeśli w ogóle pamiętają.

Konrad Piasecki: A czy pan panie ambasadorze wierzył kiedyś, że 17 września to był akt bratniej pomocy dla uciemiężonego ludu Białorusi i Ukrainy?

Stanisław Ciosek: Nie. Przecież mieliśmy podwójne postrzeganie spraw. Wiadomo było, że jesteśmy w towarzystwie wielkiego, silnego, który głosił swoją historię. My mieliśmy w Polsce swoją.

Konrad Piasecki: Ale mieliśmy też oficjalną propagandę, która przekonywała, że 17 września Związek Radziecki próbował pomóc Polsce.

Stanisław Ciosek: Oficjalna propaganda raczej starała się milczeć na ten temat. Jeśli coś mówiła to półgębkiem i cicho, nie mając wewnętrznego przekonania do prawdziwości swoich słów.

Konrad Piasecki: Pan nie miał takiego wewnętrznego przekonania.

Stanisław Ciosek: Nie.

Konrad Piasecki: To były znowu dwa światy? Świat oficjalny i świat tego, co działo się na szczytach władzy?

Stanisław Ciosek: W przeciwieństwie do dnia dzisiejszego i dzisiejszych mediów my nie żyliśmy tym. To nie było tematem, który by nas do gorąca rozpalał. Nie wiem nawet, czy te nasze dzisiejsze rozmowy i to, co się w ogóle dzieje w Polsce – przecież to są tysiące różnych rozmów - czy to dochodzi do świadomości przeciętnego Polka. Czy to nie jest tak samo jak było. Inaczej jest tylko oficjalnie interpretowane.

Konrad Piasecki: Zastanawiam się jaka była świadomość pana wtedy, w latach 80. Czy pan, np. wierzył, że zbrodnia katyńska to była zbrodnia niemiecka?

Stanisław Ciosek: Przyznam panu uczciwie, że bardzo późno dotarły do mnie sprawy katyńskie. Podejrzenia były zawsze. Nawet za czasów poprzedniego systemu powołano komisję, która ma dojść do prawdy. Rosjanie nie chcieli się przyznawać do tego. Ja byłem pierwszy, który negocjował w ogóle sprawę Katynia przed przyjazdem generała Jaruzelskiego jako prezydenta polskiego. To był 90 rok i długie rozmowy. Wielokrotnie rozmawialiśmy, naciskaliśmy uzależniając przyjazd prezydenta polskiego od wyjaśnienia sprawy Katynia. To już wtedy, a to było późno, z wielkim trudem przychodziło naszym partnerom przyznanie się do tego.

Konrad Piasecki: A nie można było tego wyjaśniać wcześniej - w latach 70., w latach 80.?

Stanisław Ciosek: To nie tylko Polska nie wyjaśniała spraw. Myślę, że wszyscy alianci - Anglicy przede wszystkim. Ale nie tylko Anglicy milczeli na ten temat, mając wiedzę w tej sprawie. To była niewygodna wiedza. Nie tylko dla Polaków, i nie tylko oficjalnych, nie tylko dla Rosjan.

Konrad Piasecki: Ale dopuszczał pan do siebie tę niewygodną wiedzę?

Stanisław Ciosek: Oczywiście, że tak. Były zawsze podejrzenia, że autorami Katynia byli Rosjanie. Radzieccy - się wtedy mówiło, bo to nie byli Rosjanie, żeby być uczciwym w tym wszystkim. To nie ma znaczenia. Znaczenie ma zupełnie co innego dzisiaj. Chciałbym przekierować tę rozmowę, jeśli pan pozwoli. Ponieważ to, co się dzieje, doprowadza mnie do białej gorączki. Uważam, że my Polacy, popełniamy gigantyczny błąd, dochodząc uporczywie do tzw. drugiej prawdy, która leży dziś na stole. Już nie trzeba być bohaterem, jak mówimy o tamtych czasach, że to Rosjanie zabili. Sam negocjowałem, sam widziałem - przyznali w końcu, że to NKWD zrobiło. Dzisiaj sprawa jest inna. Dzisiaj wykorzystujemy to do walki politycznej - w obrzydliwy sposób, w plugawy sposób, w niszczycielski sposób dla interesów Polski. Partie polityczne wzięły to, że tak powiem, na swoje uzbrojenie, wyposażyły się w taką amunicję - rosyjski temat - i strzelają do siebie w wyborach prezydenckich prawdopodobnie już, a później parlamentarnych rosyjską kulą. A to nie służy w dochodzeniu do prawdy. W moim przekonaniu ma to czysto polityczny aspekt.

Konrad Piasecki: A uważa pan, że w Moskwie to jest w ogóle dostrzegane?

Stanisław Ciosek: Słabo.

Konrad Piasecki: Dla Moskwy to ma jakiekolwiek znaczenie, że w Polsce w uchwale sejmowej będzie słowo ludobójstwo?

Stanisław Ciosek: Oni to mają gdzieś hen, daleko. Tak, jak i my - podejrzewam, nie żyjemy na co dzień taką gorącością, jaką serwują nam media. Rosjanie jeszcze mniej w ogóle. To dotyczy komentatorów, to dotyczy polityków, którzy uważnie śledzą i kształtują potem politykę. I będą ją kształtowali źle w wyniku tego, że tak naprawdę chodzi o to, aby bić się z Rosjanami dzisiaj tymi sprawami Katynia i 17 września. Dużo fałszu jest w tym wszystkim. W moim przekonaniu tu nie chodzi o odkrywanie prawdy, bo jest odkryta. To nie jest to bohaterstwo lat 80. Czy 70., tych ludzi, którzy mówili wtedy wbrew oficjalnemu stanowisku. Dzisiaj to służy do krzyku, do bitwy, do ustawiania Polaków jednych przeciwko drugim. Ja się boję, że w wyborach będą próby takiego podzielenia opinii publicznej - kto z Rosjanami, kto przeciw; kto reprezentuje interes narodowy, a kto jest targowiczaninem, kto jest zdrajcą, zaprzańcem itd. Jeśli tak poprowadzimy kampanię wyborczą w Polsce, to będzie słychać taki straszliwy rechot z Moskwy tych, którzy są nam nieżyczliwi. Bo nie cała Moskwa jest nam nieżyczliwa. Ale budujemy nam Polakom zastępy Rosjan w Moskwie tego rodzaju polityką.

Konrad Piasecki: A uważa pan, że te dyskusje dni ostatnich, te dyskusje historyczne po tym chwilowym takim, jak się wydaje, ociepleniu stosunków polsko-rosyjskich rzeczywiście im zaszkodzą.

Stanisław Ciosek: Ale oczywiście, że tak. Dzisiaj kluczową sprawą dla kontynentu, dla nas, dla pana, dla mnie - jest kwestia przeżycia. Jak się zbuduje architekturę bezpieczeństwa w Europie, przecież nie jest dokończony proces rozpadu Związku Radzieckiego. Rozstrzygnęliśmy na kontynencie sprawę Niemiec przez włączenie Niemiec, wessanie Niemiec do europejskiego organizmu. Dwa razy wojny wywołali. Tak nie jest rozstrzygnięta kwestia Rosji i dopóki to nie będzie rozstrzygnięte, to spokojnie żyć nie będziemy. Tymczasem my na takie słowa Rosji - cytuję: gdy Putin powiada na Westerplatte "tu będziemy budować wielką Europę, wielką konstrukcję wspólnie z Europą", mówił też do pani kanclerz Merkel te słowa, ale także do nas do Polaków. Na co polski prezydent potem komentuje to w ten sposób - publicznie przecież, nie wiem, czy nie w waszym radio - że to taka konstrukcja, która wymaga rusztowania, a na tych rusztowaniach będzie tylko stryczek. Na miłość Boską, my się wykluczamy z dyskursu europejskiego, światowego. My nie będziemy mieli nic do powiedzenia w kwestii co uczynić na kontynencie z Rosją, sami się wykluczamy, wchodząc w konflikt, marginalizujemy się. Nikt nas nie będzie słuchał, bo jesteśmy rusofobiczni itd. To jest bardzo niedobra historia. My marginalizujemy pozycję Polski w wielkiej światowej debacie o kształcie bezpieczeństwa i współpracy kontynentu przez tego rodzaju awantury.

Konrad Piasecki: Panie ambasadorze, jak pan myśli, dlaczego Putin chce "zabić" Aleksandra Gudzowatego. Biznesowo zabić?

Stanisław Ciosek: Prawdopodobnie są to nie tyle korupcyjne, finansowe historie, ale emocjonalne.

Konrad Piasecki: Putin ma jakieś emocje związane z Gudzowatym?

Stanisław Ciosek: Nie mam zielonego pojęcia. To jest nieistotna kwestia. Natomiast prawda jest taka, że ma merytorycznie rację. Gazowa rura jest przede wszystkim własnością pana, Rosjan, wszystkich nas po kolei - państwo to budowało.

Konrad Piasecki: Ale w którymś momencie wpisano do niej Gudzowatego...

Stanisław Ciosek: Było po połowie, a naraz tam pojawiły się 4 procent, takie były kiedyś przepisy. I teraz do tego dążą Rosjanie, też uważam, że do tego trzeba dojść - połowę my, połowę oni.

Konrad Piasecki: Uważa pan, że polski rząd powinien poświęcić Gudzowatego na ołtarzu stosunków Rosją.

Stanisław Ciosek: Absolutnie tak, nie ma w ogóle najmniejszego problemu. Nie ma najmniejszych moralnych wahań, byleby to było zgodne z prawem. Nie możemy tu postępować jak barbarzyńcy, ale to jest sensowne rozwiązanie. Zaopatrzenie w gaz to powinność państwa. Po stronie rosyjskiej partnerem jest państwo, tu też musi być silny parter, a nie drobni posiadacze. Na niedźwiedzia musi być duży niedźwiedź. Może mniejszy, ale większym może być np. UE i wspólna polityka energetyczna.

Konrad Piasecki: Pytanie, kto jest większym niedźwiedziem: Gudzowaty czy państwo polskie?

Stanisław Ciosek: Zobaczymy. Też jestem ciekawy, jak to się będzie rozstrzygało. Muszą być dotrzymane procedury, nie wolno dawać przykładu łamania prawa w tym wszystkim.


źródło informacji:
http://www.rmf.fm/fakty/?id=161900


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:57 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pon Wrz 28, 2009 7:07 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

źródło informacji: http://fakty.interia.pl/prasa/przewodnik/news/protokoly-medrcow-fsb,1372270,4255



Kto naprawdę rządzi Rosją? /AFP

Piątek, 25 września (12:26)

Ostatnio Polacy mogli po raz kolejny zapoznać się z działalnością rosyjskich służb specjalnych. Wbrew pozorom nie chodzi o żadną aferę szpiegowską. Raczej o działalność twórczą.

Rosyjska Służba Wywiadu Zagranicznego włączyła się bowiem aktywnie w tworzenie antypolskiej polityki historycznej. Najpierw 31 sierpnia, w przeddzień rocznicowych uroczystości na Westerplatte, 1 kanał rosyjskiej telewizji wyemitował film oparty na pochodzących z archiwów SWZ dokumentach, które jakoby miały udowodnić polsko-hitlerowskie knowania przeciw ZSRR. Niestety, zamiast oryginalnych polskich archiwaliów pokazano tylko jakieś rosyjskie tłumaczenia.

Niewiele więcej znalazło się w zaprezentowanej 1 września przez emerytowanego generała wywiadu Lwa Sockowa książce pt. "Sekrety polityki polskiej. Zbiór dokumentów 1935-1945". Znów jedynym "kwitem" na Warszawę okazał się pozbawiony daty "meldunek agenturalny" przysłany do NKWD przez "poważne polskie źródło". Informator miał rzekomo czytać tajny polsko-niemiecki protokół i z pamięci cytował jego treść głoszącą, że "w przypadku pośredniego lub bezpośredniego napadu na Niemcy Polska zobowiązuje się zachować neutralność". Słaby dowód na antysowieckie spiski.

W cieniu służb

Niemniej informacja o przyczynieniu się II RP do wybuchu II wojny poszła w świat. Zachód, co prawda, jej nie łyknął, ale rosyjscy współobywatele na pewno. Podobnie jak sto lat wcześniej łyknęli wyprodukowane przez carską Ochranę "Protokoły mędrców Syjonu". Tam też fałszerstwa były oczywiste, a przecież nawet dzisiaj znajdą się ludzie gotowi w nie uwierzyć. Dlatego nie lekceważyłabym historiotwórczej działalności rosyjskich służb specjalnych, podobnie jak wszelkich innych ich działań. W części zresztą opartych na dobrych, starych wzorach.

Carską Ochranę oskarżano swego czasu o to, że próbując infiltrować środowiska rewolucyjne, sama dopuszczała się prowokacji i aktów terroru. Tutaj także znalazłyby się pewne analogie z obecnymi rosyjskimi spec-służbami. Z jednym wyjątkiem - car nie był pracownikiem Ochrany.

Co więcej, jak twierdzą zgodnie eksperci, nawet w czasach radzieckich KGB nie miało takiego wpływu na radziecką politykę, jak teraźniejsze rosyjskie służby na obecną politykę Kremla. Takiego zdania jest m.in. prof. Olga Krysztanowska, szefowa Ośrodka Badań Elit Rosyjskiej Akademii Nauk utrzymująca, że podczas gdy w ZSRR partia komunistyczna hamowała działania KGB, dzisiejsze rosyjskie służby specjalne mają do dyspozycji cały aparat państwowy.

Nic dziwnego. Z przeprowadzonych trzy lata temu przez prof. Krysztanowską badań wynika, że niemal 80 proc. osób należących do politycznej elity kraju jest, ewentualnie było, związanych ze służbami lub armią (notabene niedawno profesor Krysztanowska wstąpiła do prokremlowskiej partii "Jedna Rosja", legitymację wręczał jej sam Władimir Putin).

Trochę historii

W listopadzie 1991 r. po tzw. puczu Janajewa, który miał zapobiec demokratycznym zmianom w ZSRR, a w którym uczestniczył m.in. szef KGB gen. Kruczkow, Borys Jelcyn zlikwidował Komitet Bezpieczeństwa Państwowego. Słynny w całym bloku wschodnim KGB. W jego miejsce powołano Ministerstwo Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, w skład którego wchodziły: Federalna Agencja Bezpieczeństwa oraz Służba Wywiadu Zagranicznego. Dwa lata później resort rozwiązano, a Federalną Agencję Bezpieczeństwa przemianowano na samodzielną Federalną Służbę Kontrwywiadowczą (FSK). Wreszcie w 1995 roku ustawa o organach Federalnej Służby Bezpieczeństwa zamieniła FSK w obecne FSB, czyli Federalną Służbę Bezpieczeństwa. Służba Wywiadu Zagranicznego pozostała w niezmienionej postaci.

Warto przy tym zauważyć, że każda z wymienionych zmian znacząco zwiększała kompetencje, czyli wzmacniała służby specjalne, czyniąc z nich ostatecznie potężną siłę. Instytucję, która jak twierdzą niektórzy, zaczyna rozdawać w Rosji karty.

Teraźniejszość

Swego czasu Władimir Putin doszedł do władzy m.in. pod hasłami walki z terroryzmem. Wszyscy pamiętają jego słynną obietnicę tropienia terrorystów w wychodkach.

Rok po objęciu przez Władimira Władimirowicza prezydentury na zachodzie opublikowano książkę pt. "Wysadzić Rosję". Jej autorzy - mieszkający w USA historyk i publicysta Jurij Felsztyński oraz były wysoki oficer FSB Aleksandr Litwinenko - oskarżali spec-służby o dokonanie w 1999 roku zamachów bombowych na budynki mieszkalne w trzech rosyjskich miastach. Miało to sprowokować II wojnę czeczeńską i w rezultacie zwiększyć popularność Putina w zbliżających się wyborach.

FSB oczywiście wszystkiemu zaprzeczyła, sprzedaż książki została jednak w Rosyjskiej Federacji zakazana, a Litwinenko w 2006 roku zmarł w tajemniczych okolicznościach otruty radioaktywnym polonem.

Miało to miejsce w Wielkiej Brytanii i dla wielu ekspertów stanowiło dobitny dowód na skuteczną działalność rosyjskich spec-służb także za granicą. Inna sprawa, że według tych samych znawców tematu po objęciu fotela prezydenckiego przez Dmitrija Miedwiediewa rosyjskie służby raczej rezygnują z tego typu zagranicznych "brudnych akcji" na rzecz bardziej subtelnych gier, w tym gospodarczych.

Niemiecki Urząd Ochrony Konstytucji rok temu uznał Rosję za jedno z głównych państw prowadzących szpiegostwa przemysłowe na ogromną skalę. Chodzi nie tylko o nowoczesne technologie. Znawcy przypuszczają, że w najbliższym czasie działania rosyjskiego wywiadu będą skupiały się np. na umocnieniu obecności rosyjskich firm na rynkach zagranicznych, szczególnie w sektorze gazowym.

Sytuację ułatwia fakt, że największe rosyjskie koncerny energetyczne, takie jak Gazprom czy Rosneft, od kilku lat są istotnym narzędziem służącym do umacniania rosyjskich wpływów. Narzędziem często zresztą bezpośrednio przez ludzi spec-służb zarządzanym, tak jak np. ma to miejsce w wypadku koncernu Rosneft, którego szefem jest były generał KGB Igor Seczin.

To akurat są działania dosyć łatwe do przewidzenia i względnie zrozumiałe. Natomiast od kilku tygodni analitycy zastanawiają się, jak wytłumaczyć tajemniczą historię okrętu "Arctic Sea". Maltański frachtowiec z rosyjską załogą, który jakoby przewoził drewno, zaginął tuż po wyjściu z fińskiego portu i odnalazł się po 3 tygodniach. Rosjanie twierdzili, iż porwali go piraci, eksperci zaprzeczają tej wersji, utrzymując, że nikt przy zdrowych zmysłach nie porywałby statku z tak mizerną zawartością, w dodatku na często używanym szlaku morskim. Z kolei hipotezę, że okręt nielegalnie przewoził rosyjską broń do Iranu nieco osłabia miejsce porwania. Morze Kaspijskie jest do takich wypraw zdecydowanie wygodniejsze i w dodatku mniej kontrolowane przez siły międzynarodowe niż Bałtyk.

Podejrzenie pada na rosyjskie spec-służby, tylko cel akcji pozostaje zagadką. Czyżby chodziło o udowodnienie, że Bałtyk nie jest bezpieczny i że powinna lepiej kontrolować go rosyjska flota?

To tylko domysły. Pewny natomiast jest stale rosnący wpływ spec-służb na rosyjską politykę. I tę zagraniczną, i tę wewnętrzną. Właściwie doszliśmy do sytuacji, kiedy nie bardzo wiadomo, kto naprawdę rządzi Rosją - Kreml czy też służby specjalne? A może obie te siły są tak powiązane, że trudno powiedzieć, czy to jeszcze kot macha ogonem, czy już ogon kotem?

Faktem jest, że na specjalnym dorocznym posiedzeniu kolegium FSB prezydent Miedwiediew oprócz nakazu zwiększenia ogólnej kontroli, powierzył służbom nadzór nad sposobem realizacji przez administrację państwową rządowego programu antykryzysowego. To oznacza bezpośredni udział FSB w zarządzaniu państwem, w podejmowaniu decyzji o sposobie podziału środków finansowych. Posunięcie Miedwiediewa można zrozumieć. W obliczu pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego władze chcą wzmocnić siły, które mogą im zagwarantować utrzymanie wewnętrznego spokoju i stabilności państwa. Konsekwencją jest jednak pogłębiające się uzależnienie rosyjskich elit politycznych od spec-służb, a także armii. Z kolei rezultatem tego - jak zauważa ekspert z Ośrodka Studiów Wschodnich Marek Menkiszak - będzie najprawdopodobniej gwałtowny wzrost represyjności państwa wobec obywateli.

Natomiast jeżeli idzie o politykę zagraniczną należy liczyć się z dalszym zaostrzeniem relacji Federacji Rosyjskiej z sąsiadami (w pierwszej kolejności z Gruzją i Ukrainą), aż do wybuchu lokalnego konfliktu zbrojnego włącznie. W tym drugim przypadku wróg zewnętrzny będzie władzom Federacji Rosyjskiej niezbędny dla odwrócenia uwagi od problemów wewnętrznych.

Można śmiać się z ciężkiej historiozoficznej pracy rosyjskich Jamesów Bondów, całość zjawiska jednak wcale do śmiechu nie nastraja.

Maria Przełomiec



źródło informacji: http://fakty.interia.pl/prasa/przewodnik/news/protokoly-medrcow-fsb,1372270,4255


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:57 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Paź 03, 2009 4:14 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

źródło informacji:
http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=historia&name=136

Gra Ameryki



Dlaczego George Bush chciał, żeby gen. Jaruzelski został prezydentem?

Robert Walenciak

Jeżeli szukamy dat kluczy, znaczących polskie wydarzenia sprzed 20 lat, to na pewno do takich należeć będą lipcowe dni. 19 lipca, kiedy Wojciech Jaruzelski głosami Zgromadzenia Narodowego został wybrany na prezydenta wówczas jeszcze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. A także 9-11 lipca - kiedy w Polsce przebywał prezydent Stanów Zjednoczonych George Bush (senior oczywiście).
Chyba dopiero dziś, z perspektywy 20 lat, możemy docenić niezwykłość i znaczenie tej wizyty. Zwróćmy uwagę - gdy Jarosław Kaczyński, jeszcze jako premier, jechał do Ameryki, za wielki sukces polskiej dyplomacji uznano, że ówczesny prezydent przyjął go na 15-minutową rozmowę. Gdy obecny prezydent wizytuje Europę, do Polski nie zagląda.
Tymczasem w upalne lato 1989 r. amerykański prezydent przyjechał do Warszawy

na prawie trzy dni.

Już to choćby świadczy o wadze, jaką do wydarzeń w Polsce przykładano w Waszyngtonie. I dodajmy do tego dwa elementy mające znaczenie symbolu.



Po pierwsze, Bush przyjechał do Polski w trakcie wielkiej zmiany. Był już wybrany parlament, ale wciąż toczyła się batalia o to, kto będzie prezydentem i kto będzie premierem. To nie było jasne - bo główny kandydat, Wojciech Jaruzelski, po tym, jak Lech Wałęsa zaczął lansować na stanowisko prezydenta Czesława Kiszczaka, wycofał swą kandydaturę. W Polsce istniał polityczny pat, nie wiadomo było, czy polskie przemiany nie zostaną wysadzone w powietrze. A, przypomnijmy, Polska była wówczas wciąż jeszcze członkiem RWPG i Układu Warszawskiego. W Legnicy stacjonowały radzieckie czołgi. Przyjazd Busha do kraju, który był jeszcze częścią radzieckiej strefy wpływów, był więc jak postawienie nogi na zdobytym terytorium. Tym bardziej że amerykański prezydent przyjechał z konkretnym planem politycznym.
To drugi symboliczny element - Bush przyjechał, by namawiać Jaruzelskiego, by ten zgodził się kandydować na prezydenta. W swoich pamiętnikach Bush tak opisuje to spotkanie: "Po przybyciu do Belwederu to, co miało być dziesięciominutowym spotkaniem przy kawie, przekształciło się w dwugodzinną dyskusję. Jaruzelski mówił o swojej niechęci kandydowania na fotel prezydenta i pragnieniu uniknięcia wewnętrznych konfliktów tak Polsce niepotrzebnych... Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności, i nalegałem, aby

przemyślał ponownie swoją decyzję.



Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje nakłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd polityczny. Byłem jednak przekonany, że doświadczenie, jakie posiadał Jaruzelski, stanowiło najlepszą nadzieję na sprawne przeprowadzenie zmian okresu przejściowego w Polsce".
Potem, wieczorem, miała miejsce uroczysta kolacja w Hotelu Europejskim. I znów, w gronie kilkudziesięciu osób, amerykański prezydent otwarcie i głośno namawiał Jaruzelskiego do kandydowania.
W tym samym czasie do poparcia Jaruzelskiego namawiał posłów OKP ambasador USA... Dlaczego?



Amerykanie ujawnili część depesz, które wówczas kierowała amerykańska ambasada w Polsce do Waszyngtonu, niedawno ukazała się na ten temat publikacja książkowa. Ale akurat okres z czasów wizyty Busha w Warszawie wciąż jest tajny. Możemy się domyślać, że nieprzypadkowo.
Ale chyba możemy dość łatwo zrekonstruować myślenie Amerykanów. Czerwiec-lipiec 1989 r. to był jeszcze czas imperium radzieckiego. A zmiany w Polsce oznaczały ewidentny w tym imperium wyłom. Wcześniej, gdy istniało podobne zagrożenie, w roku 1956 na Węgrzech czy w 1968 r. w Czechosłowacji, wyłom zasypywały radzieckie czołgi. Jaka była gwarancja, że historia się nie powtórzy?
Wiadomo było, że zmianie sprzyja przywódca ZSRR Michaił Gorbaczow. Ale też było wiadomo, że jego pozycja w systemie władzy w ZSRR jest chwiejna. Że twardogłowi w każdej chwili mogą go odsunąć. Ta obawa została zresztą kilkanaście miesięcy później potwierdzona, kiedy Gorbaczow został obalony przez pucz Janajewa. I mimo że wrócił cały do Moskwy, musiał oddać władzę Borysowi Jelcynowi...
Tak więc cały proces transformacji imperium zależał w wielkim stopniu od wydarzeń w Polsce. Od tego, czy będą odbywać się płynnie, spokojnie, tak by nie dać pretekstu "obrońcom socjalizmu". Jeden z nich, Nicolae Ceausescu, wzywał przecież do interwencji w Polsce.
W tej przemianie kluczowym elementem był Jaruzelski. Jego obecność na czele państwa wytrącała twardogłowym w Moskwie oręż z ręki,

osłaniała Gorbaczowa.

To było istotne, bo w roku 1991 dawnego Związku Radzieckiego reanimować już nie było można. W roku 1989 - zapewne było to jeszcze możliwe.
W kraju natomiast, co też jest istotne, Jaruzelski gwarantował, że resorty siłowe, MON i MSW, będą po stronie zmian. A przynajmniej - nie będą przeciw. To on prowadził wtedy przez Morze Czerwone. Latem 1989 r. klucz zmian, nie tylko w Polsce, ale i na obszarze całego imperium, spoczywał w rękach Jaruzelskiego. To było jego pięć minut i o tym doskonale wiedział Bush.
A czy o tym wiedział generał? W książce "Rok 1989. Geremek opowiada, Żakowski pyta", napisanej w roku 1990, Bronisław Geremek opowiada o spotkaniu gen. Jaruzelskiego z klubem OKP, na dwa dni przed głosowaniem. Padło wtedy zdanie - relacjonuje Geremek - które "oddawało prawdziwy stan świadomości Jaruzelskiego: Proszę pamiętać, że tylko generał de Gaulle mógł wyprowadzić Francję z Algierii. To było wielkie zdanie, bo ono znaczyło, że tylko generał Jaruzelski może wyprowadzić PZPR z peerelu".

źródło informacji:
http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=historia&name=136

Komentarz:

Cyt: (...)

Robert Walenciak

Latem 1989 r. klucz zmian, nie tylko w Polsce, ale i na obszarze całego imperium, spoczywał w rękach Jaruzelskiego. To było jego pięć minut i o tym doskonale wiedział Bush.


Uważam,że Bush doskonale wiedział ,że klucz do zreformoawania
komunizmu w Europie wschodniej leży w Moskwie,
i jego człowieku w PRl-u jakim był i jest
gen.policji politycznej MSW PRL Czesław Kiszczak,
potrzebny był tylko wspólnik, i spójnik wzajemnych
interesów, którym został Lech Wałęsa. A kto dał błogosławieństwo...
polecam Państwu najnowsze wydanie Przeglądu Nr 39(509)
z 4 października 2009 str.48-51 , tekst wystąpienia
gen. Wojciecha Jaruzelskiego na konferencji ( 18 września 2009)
w Paryżu zorganizowanej przez Francuski Instytut Stosunków Międzynarodowych,
zatytułowany; BYLIŚMY W PODWÓJNYCH KLESZCZACH.

Moim zdaniem, po przeczytaniu wystąpienia gen. W.Jaruzelskiego
z w/w paryskiej konferencji widać wyraźnie , że o żadnym obaleniu systemu komunistycznego nie było mowy.Chodziło o gwarancje
zreformowania systemu.
I takie gwarancje Moskwa otrzymała, a od kogo...?
Polecam Państwu wystąpienie Jaruzelskiego z paryskiej konferencji.
Moim zdaniem, sytuacja z lat 1985/1986 przypomina dokładnie tą
z jaką mamy dzisiaj do czynienia pomiędzy Koreą Południową a Północną...
Czy administracja amerykańska jest za obaleniem reżimu
w Phenianie... ? Odpowiedżcie sobie Państwo sami ... Rolling Eyes Laughing


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:58 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Paź 03, 2009 4:21 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem


źródło informacji:
http://www.elondyn.co.uk/newsy,wpis,3648

Wałęsa i Jaruzelski – 20 lat po upadku komunizmu



Generał Wojciech Jaruzelski i Prezydent Lech Wałęsa

Rozmawiała Sylwia Milan


ostatnia aktualizacja: 2009/06/04 06:00

W kwietniu 1989 roku zakończyły się obrady Okrągłego Stołu, które zapoczątkowały transformację ustrojową Polski oraz stopniowy rozpad systemu komunistycznego w Europie.

„Bezkrwawa rewolucja”, jaka miała wówczas miejsce, była w głównej mierze dziełem liderów dwóch przeciwstawnych obozów: rządowego, generała Wojciecha Jaruzelskiego oraz solidarnościowego, Lecha Wałęsy. Dziś mija 20 rocznica pierwszych, parlamentarnych wyborów w wolnej Polsce. Z tej okazji przedstawiamy ich dzisiejsze spojrzenie na wydarzenia z tamtych lat.



RACZEJ SATYSFAKCJA

Paradoks historii. Syn zamożnego ziemianina buntuje się przeciwko otaczającej go rzeczywistości. Walczy o sprawiedliwość. I wygrywa. Następne pokolenie wydaje nowych rewolucjonistów, którzy odrzucają jego ideologię. I też zwyciężają. On im w tym pomaga. Ale czy sam wygrywa?

Rozmowa z Gen. Wojciechem Jaruzelskim.

W latach 80. był pan człowiekiem ponad 60-letnim. Ludzie w tym wieku nie chcą zmian, przede wszystkim dlatego, że się ich boją. Czy pańskie decyzje z tamtego okresu były podyktowane strachem?

– Na pewno nie. Gdy słyszę takie pytanie, to robi mi się przykro, bo ja w swoim bardzo długim, ponad 85-letnim życiu, doświadczyłem bardzo wiele. Okazji do strachu było mnóstwo: Syberia, front na pierwszej linii, byłem ranny, dowództwo zwiadu i później...

Miałam na myśli, czy w swoich decyzjach był pan całkowicie suwerenny?

– Byłem, ale jednocześnie musiałem się liczyć z realiami, które mnie otaczały.

Zawsze można było próbować je zmieniać.

– To prawda, ale trzeba mieć sojuszników do działania i liczyć się z szerszymi uwarunkowaniami. Strach? Ja bym raczej powiedział: obawa, która towarzyszy każdej doniosłej decyzji, mogącej mieć brzemienne skutki nie dla mnie osobiście, ale dla całego narodu. Miałem poczucie odpowiedzialności.

Czy po 1985 roku łatwiej było panu pracować?

– Oczywiście.



W którym momencie pan się o tym przekonał?

– Moja pierwsza rozmowa z Gorbaczowem odbyła się miesiąc po objęciu przez niego funkcji sekretarza generalnego w kwietniu 1985 roku. W Warszawie odbywało się posiedzenie władz naczelnych Układu Warszawskiego – coroczne, rutynowe. Przyjechał. Prosiłem go, aby po zakończeniu obrad został w Polsce z wizytą. On na to: „Nie mogę, przecież właśnie spadł na mnie ten ciężar. Muszę się w tym wszystkim rozejrzeć”. Ale za chwilę mówi: „Na czasik, na godzinkę, mogę zostać”. Z tego „czasika” zrobiło się pięć godzin rozmowy w cztery oczy, bo ja tłumacza nie potrzebuję. Po raz pierwszy można było szczerze porozmawiać o bolesnych sprawach naszej historii, jak również krytycznie odnieść się do polityki partii, jednej i drugiej, w okresie, w którym żyliśmy.




Jak wyglądała ta rozmowa?

– To był w większości mój monolog. Chciałem go wyposażyć w wiedzę o sytuacji w Polsce, o pewnych zamiarach.

Ambasador Stanisław Ciosek nazwał wydarzenia Okrągłego Stołu „Opatrznością Bożą”. Czy podoba się panu to określenie?

– Mimo wszystko Okrągły Stół jest sprawą ludzką. Dla ludzi wierzących, co przyjmuję z szacunkiem, może być traktowany jako wsparcie przez istotę wyższą, natomiast najważniejsze jest to, co tutaj na ziemi w tej materii zrobiono, jakie pokonano trudności i odniesiono sukcesy. Skoro już zostało użyte słowo „Opatrzność”, to przypomnę swoją rozmowę z papieżem w 1987 roku w Watykanie, kiedy powiedział: „Opatrzność zesłała nam Gorbaczowa”. Myślę, że w tych słowach mieści się bardzo wiele, nie tylko w wymiarze nadprzyrodzonym, ale rzeczywistym, ponieważ bez pojawienia się Gorbaczowa niemożliwe byłoby w tym czasie dokonanie tak głębokich zmian w Polsce i w całym bloku. To przypomina sytuację po pierwszej wojnie światowej. Gdyby mocarstwa zaborcze nie rozpadły się, nie przegrały Niemcy i Austro-Węgry, a w Rosji nie dokonała się rewolucja i kraj ten należałby do państw zwycięskich, wówczas na pewno nie byłoby niepodległej Polski, w najlepszym przypadku jakieś Królestwo Kongresowe. Jak widać, to kwestia szeroka, której nie można sprowadzić jedynie do polskiego wymiaru i Bożej Opatrzności.

Moi rozmówcy stwierdzili, iż dość szybko zorientowali się, że komunizm musi upaść, bo jest niewydolny gospodarczo. Czy pan podzielał tę opinię?

– Że musi upaść, nie sądziłem. Uważałem, że uda się go gruntownie zreformować, uczynić bardziej pluralistycznym i gospodarczo efektywnym.

Kiedy zaczął się pan o niego na serio martwić?

– Po referendum w 1987 roku, w którym nie udało się nam uzyskać społecznego zrozumienia, że z powodu głębokich reform przez 2–3 lata będzie nam ciężej, a potem lepiej. Zrozumiałem, że tego przeskoczyć się już nie da. Po drugie, dla mnie poważnym problemem doktrynalnym była likwidacja gospodarki opartej w podstawowej mierze na przedsiębiorstwach państwowych, czyli gospodarce uspołecznionej. Wiedzieliśmy, znając sytuacje z innych krajów, że wprowadzenie kapitalizmu rodzi ogromne różnice materialne – z jednej strony Himalaje bogactwa, a z drugiej otchłanie nędzy. Tego się bałem i nie dlatego, że dla mnie przemiany socjalistyczne były dobrodziejstwem. Nie. Pochodzę z zamożnej ziemiańskiej rodziny. Jako młody chłopak zapamiętałem przedwojenną wieś. Przez sześć lat uczyłem się w gimnazjum księży marianów w Warszawie na Bielanach. Widziałem, że żyję w półfeudalizmie. Mojego ojca stare kobiety całowały po rękach, mówiąc: „jaśnie wielmożny panie”. Czapkowano. Do mnie mówiono: „paniczu”. Wtedy uważałem to za naturalne. Wychowany na Sienkiewiczu, na narodowej literaturze, dziadek był powstańcem styczniowym, ojciec ochotnikiem 1920 roku, deportacja...

Kiedy pojawił się dyskomfort?

– Stopniowo. Miałem narastanie świadomości – tak samo zresztą jak i z odejściem od Kościoła, od religii. To też był proces. Dłuższy.

Ile miał pan wtedy lat?

– Byłem pomiędzy 25 a 30 rokiem życia. To, co zapamiętałem z dzieciństwa i to, co potem narosło w świadomości, dokuczało mi bardzo. Stąd nadmierna chęć, żeby traktować jako sól ziemi klasę robotniczą i biednego chłopa, i starych komunistów.



To był pewien kompleks?

– Ja się do niego przyznaję i myślę, że trzeba go było przełamywać. Gdy zakończyła się wojna, wielu rzeczy w Polsce nie rozumiałem, nie podobały mi się, ale wiedziałem, że trzeba służyć takiej Polsce, jaką ona realnie była i niezależnie, jakich ofiar by ode mnie nie wymagała. Byłem wtedy porucznikiem z jednym plecakiem. Wiedziałem, że majątek rodziców już nie istnieje. Nie mam do czego wracać. Rodzina na Syberii. Byłem głęboko przekonany, że dalej tak być nie może.

Czy w momencie, kiedy po raz pierwszy miał pan do czynienia z ludźmi „Solidarności”, nie widział w nich pan siebie sprzed 30 lat? To byli młodzi rewolucjoniści niegodzący się z zastaną sytuacją, tak jak kiedyś pan.

– Sądzę, że to rozumiałem.

Jak ich pan odbierał?

– Miałem kontakty z „Solidarnością” już w roku 1981. Trzy rozmowy z Lechem Wałęsą, kontakty z doradcami Solidarności oraz pośrednio przez szeroką współpracę moich najbliższych pracowników (m.in. Rakowski, Ciosek), którzy kontaktowali się z nimi na co dzień.

Czy pan się do nich przekonał jako do ludzi?

– W tych kategoriach polityk raczej nie rozumuje. Dobre wrażenie zrobiły na mnie rozmowy z Wałęsą, pierwsza rozmowa trzygodzinna, 10 marca 1981 roku. Wtedy on był jeszcze bardzo nieociosany, ale jego autentyzm i instynkt był już widoczny. Ja do niego miałem dodatkową sympatię, bo jeszcze w latach 60. służył w wojsku, był dobrym żołnierzem. Miałem co do tego informacje, więc schodziliśmy na płaszczyznę żołnierską. Widziałem szacunek, który mi okazywał.

Ale równocześnie widział pan w jego ludziach wichrzycieli?

– Wie pani, gdyby wejrzeć w ówczesną linię „Solidarności”, to z 21 słynnych postulatów 50% oznaczało: „krócej pracować, więcej zarabiać”. To w rezultacie przyniosło w 1981 roku wzrost płac o 25% i spadek produkcji o 18%. Wynik oczywisty. „Solidarność”, poza generalną ideą: wolność, demokracja, zniesienie cenzury – co rozumiem i szanuję – jednocześnie szła drogą, która oznaczała: „będziemy lepiej żyć, krócej pracować, więcej zarabiać”. Kto tego nie poprze? Hasła wzniosłe, perspektywiczne, ale środki, którymi szła do władzy – strajki, naciski, awantury, groziły destabilizacją kraju. Nie można po trupie gospodarki dochodzić do władzy.



Do kiedy wierzył pan w komunizm?

– Wiara to pojęcie, którego wolę nie używać w takim kontekście. Tak jak Churchill mówił o demokracji, że jest zła, ale nic lepszego nikt nie wymyślił, to samo mogę powiedzieć o kapitalizmie. Jest zły, bo powoduje ogromne nierówności: jedni się bogacą, drudzy biednieją, strefa socjalna jest zaniedbana, a myśmy szli z różnego rodzaju świadczeniami: bezpłatne żłobki, przedszkola, sanatoria, w każdej wsi punkt biblioteczny, klub itd.

Jednak nie każdy kapitalizm jest taki sam. Co powiedziałby pan na temat kapitalizmu w Polsce?

– Na pewno nie jest idealny. Należałoby go ucywilizować, uczynić bardziej humanitarnym, trochę w stylu skandynawskim. To jest możliwe w Skandynawii, inaczej usytuowanej historycznie, geograficznie i mentalnie, przez co istnieje możliwość połączenia pierwiastków kapitalizmu i socjalizmu. Może do tego celu trzeba dążyć?

Czy podczas Okrągłego Stołu towarzyszyło panu poczucie klęski, czy sukcesu?

Raczej satysfakcji. Nie można tego nazwać zwycięstwem, bo to oznaczałoby, że dokonaliśmy uzgodnień, które utrzymują z pewnymi korektami status quo: ustrojowe, personalne etc. Z kolei nie można mówić o klęsce, ponieważ dokonało się coś niezwykle ważnego. Udało się znaleźć kompromis wśród ludzi, którzy szli z różnych stron, ale potrafili wznieść się ponad urazy. Tu mówię z szacunkiem o takich osobach, jak Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń, Adam Michnik. Także dla nas, władzy, to też było przełamanie stereotypów.

Czy to był jeden z najlepszych waszych okresów?

– W rozumieniu finału na pewno bardzo dobry, bo zapewnił spokój. Nie chcę powiedzieć, że najlepszy. Trudno w ten sposób wartościować. Na pewno po raz pierwszy normalnie ze sobą współistnieliśmy i zmierzaliśmy do wspólnego celu.

Prezydent Lech Wałęsa powiedział, że to panu „Solidarność” zawdzięcza bezkrwawe porozumienia. Czy wobec tego stwierdzenie, że jego Pokojowa Nagroda Nobla jest w pewnej części pańska, to przesada?

– Jeślibym się do tego ustosunkowywał, byłoby to z mojej strony dość pretensjonalne. Jeśli tak powiedział Wałęsa, przyjmuje jego słowa z szacunkiem i zadowoleniem. Wiem jednak, że bez wkładu tak jednej, jak i drugiej strony, nie byłoby możliwe osiągnięcie kompromisu. Do Okrągłego Stołu szliśmy różnymi drogami, niekiedy w ostrym konflikcie. Na jego temperaturę w ogromnej mierze wpływały skrzydła radykalne „Solidarności” i konserwatywne w partii. Po drodze udało się od nich uwolnić. Przy Okrągłym Stole zasiedli przedstawiciele jednej i drugiej, nazwę to – realistycznej strony. To się rodziło w bólach. Trzeba było pokonywać opory w ludzkiej świadomości, które istniały w niej do końca. Radykałowie po dzień dzisiejszy uważają Okrągły Stół za zdradę.

A co, zdaniem pana, świat na to?

– Gorbaczow niejednokrotnie mówił: „Polskie reformy były laboratorium dla pierestojki”. Brytyjski historyk mieszkający w Polsce, Norman Davies, w książce „Boże Igrzysko”, mimo że nie ma do mnie najlepszego stosunku, napisał: „Jaruzelski był wcześniej niż pierestojka Gorbaczowa. Zapoczątkował reformy, które potem można było kontynuować w nowych warunkach”. Użył nawet określenia, którego aż boję się przytoczyć: „Jaruzelski był Janem Chrzcicielem pierestojki”. Ja, oczywiście, takiej roli sobie nie przypisuję, ale zgadzam się, że byliśmy w awangardzie przemian. I nawet jeśli mogę mówić dzisiaj o zadowoleniu, to wie pani, tylko ex post, dlatego że wchodziliśmy wtedy w wielką niewiadomą. Były pokusy w niektórych kręgach, żeby znów wrócić do siły. Ja wiedziałem, że nie. Zresztą beze mnie nie można było zrobić jakiegokolwiek drastycznego ruchu. Trzymałem podstawowe dźwignie władzy – byłem zwierzchnikiem sił zbrojnych.

Ale w czerwcu 1988 roku sytuacja dla władzy była dość korzystna. Strajki majowe zakończyły się niepowodzeniem.

– Może pani pamięta takie zdjęcie: Wałęsa i Mazowiecki wychodzą ze stoczni z krzyżem, przegrani. Rozumiałem, że tej przegranej nie trzeba traktować jako wielkiego zwycięstwa, tylko wyciągnąć wnioski. „Solidarność” była wtedy słaba i władza też. Tylko na tym gruncie można było znaleźć wspólny mianownik, bo jeśli jest zwycięzca i zwyciężony, to wtedy jest dyktat, a tu mamy szczęśliwą okoliczność. Jedna i druga strona już znalazła się w sytuacji, gdy trzeba zrobić kolejny krok. Na VII Plenum, w czerwcu 1988 roku, po raz pierwszy użyłem określenia Okrągły Stół. Stwierdziłem, że możemy powołać drugą izbę parlamentu, senat. Pogarszały się nastroje społeczne i sytuacja ekonomiczna. Reforma gospodarcza, którą prowadziliśmy, w stosunku do innych państw bloku była śmiała. Honecker nazywał ją kontrrewolucją, ale była utrzymana w ustrojowych ramach: dominująca własność środków produkcji, nie mogło być bezrobocia, utrzymaliśmy też inne doktrynalne założenia socjalizmu. Chociaż próbowaliśmy dać większą samodzielność przedsiębiorcom, rozszerzyć drobnotowarową gospodarkę, własność małą i średnią, to jednak nie przyniosło rezultatu. Doszedłem do wniosku, że trzeba przeprowadzić referendum, najbardziej demokratyczną formę dialogu ze społeczeństwem, i uzyskać jego stanowisko w sprawie reformy, której kolejny etap musiał być bardziej bolesny. Referendum odbyło się w 1987 roku. Postawiono dwa pytania: „Czy jesteś za reformowaniem gospodarki, co przyniesie w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat pogorszenie sytuacji?” i „Czy zgadzasz się na reformy demokratyczne?”. Ówczesna naiwność władzy i moja polegała na tym, że chyba jako jedyny na świecie rząd ustaliliśmy ordynację, która oblicza nie głosy tych, którzy je oddali, ale wszystkich uprawnionych. Oczywiście 100% nie przychodzi do urn, więc przegraliśmy na własne życzenie. Podobnie zresztą było z wyborami.

Czy możemy powiedzieć, że wasza klęska przysłużyła się krajowi, bo przyśpieszyła zmiany?

– Przyspieszyła, to prawda.

A czy się przysłużyła?

– Odpowiedź jest bardzo trudna. Zależy, z jakiego punktu widzenia patrzeć. Na pewno w sposób zdecydowany przysłużyła się sukcesowi „Solidarności”. Dla strony rządowej była i sukcesem, i porażką. Sukcesem, bo wreszcie pokojową drogą mogliśmy iść naprzód. Porażką, bo się okazało, że jesteśmy zbyt słabi, by samodzielnie rządzić. Można powiedzieć, że to był sukces, uznanie pewnej realności, która zaistniała, chociaż nie w pełni odpowiadała kierunkowi dotychczasowego myślenia o socjalizmie.

A kto rozmontował ten system?

– Nie podzielam zdania, że dokonaliśmy tego sami. Co zrobilibyśmy, gdyby nie zaistniały odpowiednie realia w świecie i fundamentalne zmiany w Związku Radzieckim? Oczywiście, swój strumyk wnieśliśmy: doświadczenie, Papież etc., ale to musiało być wkomponowane, bo byliśmy częścią jednego bloku. Pod każdym względem. Nie wolno tego więc widzieć na zasadzie: „Słoń a sprawa Polska”. W latach poprzedzających Okrągły Stół wewnątrz partii myśleliśmy, jak uczynić nasz ustrój bardziej strawnym społecznie, efektywnym. Gdy wtedy spotykałem się z ludźmi, zwłaszcza robotnikami, jedno z kluczowych pytań, jakie mi stawiano, brzmiało: „Dlaczego pan toleruje tę prywatę, tych badylarzy?”. Gdyby w sierpniu 1980 roku ktoś w stoczni wszedł na trybunę i powiedział: „Do tych 21 punktów proponuje jeszcze dodać kolejny: prywatyzacja, reprywatyzacja i nieuchronność bezrobocia”, kości by mu połamali. Do tego trzeba było dochodzić. Więc szliśmy. Mieczysław Rakowski był ostatnim premierem rządu socjalistycznego. Przecież to on, za moją zgodą, wprowadził gospodarkę rynkową, dwie pierwsze ustawy: o gospodarce i o podmiotach zagranicznych. Stopniowo tworzyliśmy, użyję tutaj wojskowego określenia – przyczółki dla dalszych zmian.

Skąd tak duża różnica w postrzeganiu tego samego odcinka czasu? Dwa lata temu Światowe Forum Polityczne przekazało panu list z wyrazami poparcia. Podpisali się pod nim m.in. Benazir Bhutto – były premier Pakistanu, i Francesco Cossiga – były prezydent Włoch.

– Są różni historycy. Od kilku lat istnieje u nas Instytut Pamięci Narodowej. Moim zdaniem, bardzo mylna nazwa, bo nie chodzi o pamięć narodową, ale o selektywnie rozumiane zadania polegające na polowaniu, ściganiu, teczkach. Pamięć powinna być szersza: dobro, zło, uwarunkowania itd. Tutaj trudno mówić o jednakowej pamięci. Do porozumienia w 1989 roku dochodziliśmy metodą różnych dróg, z różnymi stopniami świadomości. W naszej historii gloryfikuje się to, co właściwie jest klęską, a dezawuuje rzeczywiste zwycięstwa. Dokonaliśmy zmiany systemu w sposób bezkrwawy, a teraz to umniejszamy. Stworzyliśmy pewien klimat bez robespierryzmu i bolszewizmu.

Ale nie było strzałów ani gilotyny, tylko negocjacje, więc coś podejrzanego...

– Tutaj warto przywołać myślenie, które w Polsce zostało ukształtowane przez historię i nieustanną walkę o wolność. U nas panuje kult powstań. Ja sam w nim byłem wychowywany: „Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy”. Tylko proszę zauważyć, że wszystkie powstania zakończyły się klęską, a faktycznie cofnięciem sprawy polskiej, łącznie z powstaniem warszawskim. Oddaję cześć wszystkim powstańcom, niezależnie od tego, jakiej byli barwy. Jednocześnie jestem bardzo krytyczny w stosunku do tych, którzy te narodowe zrywy inicjowali. W większości byli to ludzie młodzi, niedoważeni. Powstanie listopadowe wszczęli podchorążowie, którzy kierowali się na Belweder bez przygotowania. Szli i szukali generałów, którzy mogliby przewodzić. Gdy napotkali kilku, jeszcze z wojen napoleońskich, zastrzelili ich, gdy ci odmówili współpracy.

Dlaczego okres poprzedzający rok 1989 nazywa pan „drogą przez mękę”?

– To nie było tak, że z jednej strony Jaruzelski, a z drugiej Wałęsa kiwnął palcem i wystarczyło. Przed Okrągłym Stołem składałem wizytę w Czechosłowacji, w NRD i Związku Radzieckim. Chciałem przygotować ich na to, że jednak pójdziemy drogą porozumienia z „Solidarnością”. Oni traktowali „Solidarność” jako wroga, podobnie jak wielu przeciwników tej linii w kręgach rządowych.

Kto i w jaki sposób przełamywał ich opory?

– Gdy w czerwcu 1988 roku mówiłem o Okrągłym Stole, miałem na myśli bardzo ogólne pojęcie. Jeszcze wtedy nie myślałem, że wspólne skonstruowanie czegoś z tak różnych sił politycznych będzie możliwe. Tutaj nie chodziło jedynie o głównych działaczy, ale i aparat partii, administracji, organy wojskowe, służby bezpieczeństwa. U nas w partii zasadnicze decyzje zawsze zapadały na plenum. Więc i ten temat należało poruszyć. Kiedy zostałem pierwszym sekretarzem, osobiście wprowadziłem konsultacje z członkami Komitetu Centralnego na dzień przed posiedzeniem plenarnym. To było nieformalne spotkanie często niezbyt przygotowanych politycznie członków, np. robotników i chłopów, na które zapraszano ministrów, wicepremierów i referowano sytuację. Ułatwiało to później przebieg plenum, eliminując niepotrzebne gadulstwo. Na jednym z takich spotkań, 26 sierpnia, postawiliśmy wniosek, że trzeba usiąść z Wałęsą i przedstawicielami Kościoła do rozmów. Zawrzało. Zacząłem perswadować. Uważano, że z każdym, tylko nie z Wałęsą. Ja sam nawet długo trwałem w przekonaniu, że i nie z Michnikiem, i nie z Kuroniem, bo to najbardziej demoniczne postacie. Jeden z najgłupszych błędów, które popełniłem. Potem w pewnym momencie do rozmów oddelegowałem generała Czesława Kiszczaka.

Dlaczego akurat jego?

– Jeśli rozmawiał z nimi „policjant”, było pewne, że stoi za tym określona siła i moje poparcie. W biurze politycznym miałem większość: Rakowski, Barcikowski, Ciosek, Baka, Czyrek, Reykowski i inni, ale plenum to zupełnie coś innego – radykałowie, niektórzy bardzo twardzi. Należało ich przełamać. Prawie do końca stanowisko było niezmienne – siadamy przy stole, ale nie legalizujemy „Solidarności”. Rozmawiamy z konstruktywną opozycją, a „Solidarność” taką nie jest, bo zmierza do obalenia rządu, zniszczenia gospodarki.

Czy to było ostatnie plenum w sprawie Okrągłego Stołu?

– Nie. Odbyły się jeszcze dwa, w grudniu i styczniu. Pierwsze było przygotowaniem gruntu. Pamiętam, Rakowski ogłosił na nim swoje punkty do dyskusji. Pojawiło się parę głosów racjonalnych, ale przeważała ogólna tonacja, że nie czas i pora na tego typu kompromisy. Dlatego odłożyłem wszystko do przemyślenia przez święta Bożego Narodzenia. Na styczniowym plenum czułem już, że nic nie przejdzie. W dyskusji dominowały głosy absolutnego sprzeciwu.

Czyje konkretnie?

– Najbardziej nieprzejednane stanowisko reprezentował OPZZ (Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych) Konstantego Miodowicza.

Dlaczego?

– Dlatego, że OPZZ powstał parę lat po wprowadzeniu stanu wojennego jako związek zawodowy rzeczywiście niezależny. To przecież on obalił rząd premiera Messnera.

Pan sam też miał wątpliwości?

– Miałem. Opory moje, i nie tylko moje, przed legalizacją „Solidarności” jako związku zawodowego wynikały ze stanowiska, że gdy dwa tak duże ugrupowania o roszczeniowym charakterze, dobiorą się razem, to rozłożą gospodarkę.

Co więc tak naprawdę działo się za kulisami ostatniego plenum?

– Dla mnie było jasne, że jeśli dojdzie do głosowania, to idea legalizacji „Solidarności” upadnie. Zarządziłem przerwę. W jej trakcie na zapleczu sali obrad, w obecności ministra obrony narodowej generała Śliwińskiego i ministra spraw wewnętrznych generała Kiszczaka, powiedziałem: „W świetle tego, co się dzieje, oficjalnie podam się do dymisji”. Potem przyszedł Rakowski i powiedział to samo. Wchodzę na trybunę i widzę przerażenie w oczach ludzi, świadomych, że w tym momencie zostają bez wojska i bezpieczeństwa. Ostatecznie głosowanie przeszło, chociaż mało kto wie, że jeszcze w tajnym głosowaniu ¼ była przeciw.

Biskup Orszulik ujawnił, że Lech Wałęsa cały czas obawiał się, czy przy Okrągłym Stole przypadkiem go nie oszukacie.

– Rozumiem i wiem o tym.

Czy dziś utrzymuje pan kontakty z ludźmi, o których mówimy?

– Ograniczam ilość spotkań nawet we własnym środowisku. Brakuje zdrowia i czasu. Jestem obciążony licznymi obowiązkami. Chodzę między prokuraturą a sądem: jedna, druga, trzecia sprawa. Sporo czasu zajmuje pisanie artykułów, wyjaśnień, sprostowań, wywiadów. Przy okazji ciekawostka dla tych, którzy mówią, że można było przyspieszyć, zaostrzyć. Prezydent Bush senior w swojej książce „Świat przekształcony”, która okazała się również w Polsce, o tamtym czasie pisze następująco: „Miała odbyć się kurtuazyjna rozmowa. Dziesięć minut przy kawie. Zrobiło się dwie godziny, w czasie których namawiałem komunistycznego lidera, żeby zechciał zostać prezydentem. Jest potrzebny do spokojnego przejścia przez trudny okres gwałtownych reform”. Przypomnę, że nasze pierwsze wybory prezydenckie miały miejsce 19 lipca. W dniach 9–11 bodajże prezydent George Bush odwiedził Polskę. Zanim do tego doszło, publicznie ogłosiłem, że nie będę kandydował, chociaż przy Okrągłym Stole była taka cicha umowa. Jednak potem Wałęsa zaczął się niecierpliwić i pojawiły się krytyczne głosy na mój temat. Pomyślałem sobie, że mam dosyć, już tyle przeszedłem. Chociaż otrzymałem masę petycji, w których proszono, bym podjął się misji. Kiedy to się stało, jako prezydent miałem duże uprawnienia wynikające chociażby z Małej Konstytucji. Mogłem rozwiązać Sejm, wszystko. Sprawy potoczyłyby się inaczej. Gdyby Lech Wałęsa od początku został prezydentem, to jako przywódca związku zawodowego, który głosił socjalne hasła, byłby w nadzwyczaj trudnym położeniu, wprowadzając brutalną reformę gospodarczą. W jakimś sensie przyszedł już na gotowe. Drogą „Solidarności” prowadziliśmy do tego, co było w dużej mierze zaprzeczeniem jej haseł z 1980 roku, zwłaszcza w sferze gospodarczo– społecznej.

Czy w momencie składania urzędu prezydenta spodziewał się pan, że może zasiąść na ławie oskarżonych?

– Nie spodziewałam się. Uważałem, że podpisaliśmy porozumienie. Mogłem tak jak w innych krajach wyegzekwować zapis, że niezależnie od tego, jak potoczą się wydarzenia, to nasza ekipa nie podlega represjom, ale tego nie zrobiłem. Zachęcano mnie. Odmówiłem. Władzę przekazałem dobrowolnie, nie w walce. Później zostałem prezydentem. Z pozycji najwyższego urzędu mogłem wiele załatwić. Nie uważałem, że to konieczne, skoro porozumieliśmy się i Polska weszła na dobrą drogę.



MIAŁEM WIZJĘ, BYĆ MOŻE FANTASTYCZNĄ

Po raz kolejny przekonujemy się, że uniesienie się ponad typowo polskie słabości, to wielka sztuka. W świetle ostatnich wydarzeń w kraju, szczególnej mocy nabiera fakt przyznania akurat LECHOWI WAŁĘSIE (dziś byłemu prezydentowi RP) Pokojowej Nagrody Nobla w `83 roku.

Starożytni Grecy mawiali, że charakter człowieka to jego przeznaczenie. Jak pan sądzi, dzięki jakim cechom stał się pan przywódcą ,,Solidarności”?

- Pierwsze lata życia spędziłem w małej wiosce, gdzie białe było białe, a czarne było czarne. Chowałem się na wierze i prostych prawdach. Potem poznawałem życie i dowiadywałem się, że jest trochę inaczej. Wiele rzeczy nie pasowało mi. Wpadałem w małe konflikty i z księdzem, któremu coś powiedziałem, a on nie chciał mi przyznać racji, chociaż ją miałem i z nauczycielami, którzy kazali płakać po Stalinie i Bierucie, a ja nie miałem ochoty. Byłem uparty i ambitny. Przy każdej okazji, mówiłem, że to nie klasa robotnicza rządzi, bo robotnika nikt nie słucha. To powodowało coraz większe kłopoty, aż zajęła się mną bezpieka. Byłem przywódcą niezadowolonych, walczących i upominających się.

Kto taką młodą osobę umacnia w przekonaniu, że ma rację?

- Najpierw jest uznanie otoczeniowe. Dyskutuje się, pije wódkę, rozmawia, pracuje i to powoduje, że kogoś zaczyna się bardziej uznawać. To jest najtrudniejsza rzecz. W swoim środowisku ludzie się znają, sprawdzają cię w życiu. Jak to się przejdzie, to wyżej jest już prościej. Najgorszy pierwszy krok.

W takim razie, jakich cech charakteru zabrakło panu do utrzymania przy władzy Solidarności i zostania na drugą kadencję prezydencką? Jeśli ten problem rozbija się o cechy osobowościowe, a nie coś poważniejszego, na co nie mógł mieć pan wpływu.

- Nie, nie, pani nie rozumie tego. Szanowna pani, otóż od początku zastanawiałem się nad tym, po co ja to robię? Do czego to ma zmierzać? I nie chodziło o moją karierę, ale o wolność Polski, demokrację, a nie o Wałęsę. Stalin, Castro - oni zrobili rewolucję dla siebie. Jeśli pani uważa, że przegrałem, to przegrałem do demokracji, do systemu, do walki w którą się zamieszałem. Demokracja zadziałała. To jest jej sprawdzenie. Miałem wizję, być może fantastyczną, ale ją realizowałem, jestem idealistą. W to wierzyłem, w związku z tym przegrałem Wałęsę, ale dla sprawy, bo w sprawę wierzyłem. Jutro będzie widać wielkość zwycięstwa. Trzeba było się pokłócić, podzielić, by prawda spojrzała w oczy, by ludzie zaczęli się ratować, tylko tak można było podnieść się z tamtego systemu. Nie inaczej. Gdybym utrzymał jedność, o której pani mówi, to byśmy nic nie zrobili.

Solidarność musiała ewoluować?

- Tak, ona miała tylko w pierwszym momencie monopol do walki, w drugim, musiała się podzielić. Dlaczego miałem wizję, której nie miał nikt inny? Dlatego, że miałem doświadczenie przegranego roku `70 i innych.
Kwaśniewski powiedział: ,,Właściwie to program Wałęsy i tę wolność przyjmuję. Tylko ja to zrobię lepiej, bo jestem bardziej wykształcony”. I naród mu uwierzył, ale nie tylko z tego powodu. Naród myślał jeszcze, że Wałęsa to fajny facet, ale bardziej z Zachodem, z Ameryką, a my mieszkamy koło Rosji. Kwaśniewski jest komunistą i bliżej Sowietów, oni mu pomogą, Wałęsie nie, bo on jest amerykanistą”. Ludzie pomyśleli: „Wałęsa sobie poradzi, nie damy go skrzywdzić, ale nam potrzeba współpracy z Rosją, potrzeba się wyciągnąć, bo my jesteśmy uzależnieni”. To są podświadome zobowiązania, kombinacje, o tym się nie mówi.

Tak, to jest bardziej złożony temat, dlatego przejdźmy do wydarzeń Okrągłego Stołu. Jak duży wtedy można było mieć apetyt na zmiany?

- Moja działalność była na zasadzie klina, który rozsadza. Okrągły Stół był włożeniem buta robotniczego w drzwi, których ktoś nie domknął. Oni chcieli nas dopuścić, załatwić parę spraw. Grzeczni mieli zostać, a niegrzeczni być skasowani.

Kiedy po raz pierwszy poczuł pan, że partia jest na tyle słaba, że w zasadzie kwestią czasu jest przejęcie od niej władzy?

- Mój dramat zawsze polegał na tym, że ja nie mogłem powiedzieć w co gram, bo by mnie zastrzelili.

Czy w momencie Okrągłego Stołu już pan tak myślał?

- Mniej więcej tak. Ten kto prowadzi, musi mieć nawet bajeczne pomysły.

Ile procent społeczeństwa, zdaniem pana, mogło mieć świadomość, o co tak naprawdę Solidarności chodzi?

- Może dziesięć, ale chyba mniej. Gdybym im powiedział, co ja chcę, to przecież nie poszliby za mną. Czy ja mogłem ludziom powiedzieć w sierpniu `80 roku, że ta droga doprowadzi do rozwiązania Związku Radzieckiego? A jak Związek Radziecki rozwiążemy to stracimy pracę, kooperacje, wszystko. Stocznia upadnie, bo ona na tym wisi.

W czym radził się pan Ojca Świętego?

- My z Ojcem Świętym właściwie nie rozmawialiśmy. Tak dobrze się znaliśmy, że to było ,,na mruczando” jak mówił Piłsudski. Nasze spotkania wyglądały tak, że ja coś mówiłem i patrzyłem na Ojca Świętego, czy mnie słucha. Jak jeszcze słuchał, to mówiłem dalej. Nie radziłem się go, bo wiedziałem wszystko, co jest mi potrzebne i Ojciec Święty to wiedział.

Przecież do prowadzenia państwa potrzebna jest wiedza, doświadczenie. Jan Paweł II je miał.

- Proszę pani, informacje są potrzebne ministrom i zastępcom, którzy zajmują się realizacją. Mi potrzebna była ogólna gra, wizja, wyczucie.

I odwaga.

- Odwaga, ale taka roztropna, a ja to miałem. Natomiast, za inne rzeczy nie brałem się, bo ja gdy zrobiłem błąd ortograficzny, poprawiałem pisanie, żeby nie było śmiesznie. Moja rola była ogólna, prowadzić do zwycięstwa. Miałem obudzić naród, zorganizować go, ratować.

Gdyby panu coś się wtedy stało, kogo widziałby pan na swoim miejscu do kontynuowania działalności?

- Nie było nikogo takiego. Ja jestem człowiekiem grzesznym, ale zawierzenia, więc wiedziałem, że Ten co mi pomaga, da mi dokończyć. Nie uda się? Wola Boża, ja zrobiłem wszystko.

Gdyby pan desygnował na pierwszego premiera zamiast Tadeusza Mazowieckiego, prof. Bronisława Geremka, bądź Jacka Kuronia, bo te kandydatury były brane pod uwagę, to czy fundamenty zalane pod III Rzeczpospolitą byłyby inne?

- Wszystko byłoby inaczej, ale nie wiadomo czy lepsze.

Który z 14 rządów był, pańskim zdaniem, najlepszy?

- Pierwszy, potem różnie to było, ale najlepszy był Mazowieckiego, bo on miał grupę sprawdzonych ludzi, którzy wiedzieli o co chodzi i zajęli się robotą. Mimo, że ja go trochę kasowałem i bywałem na niego wściekły.

Czy byli działacze opozycyjni, których historia i polityka nie wyniosły do najwyższych godności w państwie, mają prawo czuć się niedowartościowani?

- Nie zostali wyniesieni do godności, bo oni wtedy nie chcieli, a teraz im się zachciało, więc grają teczkami. To są nieudacznicy.

Co pan powiedział Gorbaczowowi, gdy się z nim spotkał po raz pierwszy?

- “Zdrastwujtie”. Chciałem, żeby zauważył, że w szkole uczyłem się rosyjskiego.

To była dłuższa rozmowa?

- Nie pamiętam, ja pracuję do przodu, a nie do tyłu.

Tak naprawdę, nie miał mu pan nic szczególnego do powiedzenia?

- Nie.

Co sądzisz o wydarzeniach stanu wojennego i jak oceniasz sylwetkę Generała Wojciecha Jaruzelskiego i Prezydenta Lecha Wałęsy. Weź udział w gorącej dyskusji.

źródło informacji:
http://www.elondyn.co.uk/newsy,wpis,3648


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 1:59 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sro Paź 07, 2009 12:00 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

źródło informacji :

http://www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/boze-dary-ze-stolu-generala/ str 1
http://www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/boze-dary-ze-stolu-generala/strona-publikacji/1/nc/1/ str 2

Fakty sprzed roku!

Boże dary ze stołu generała
20/12/08
http://www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/boze-dary-ze-stolu-generala/


URL=http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/249b544f4dc5adf9.html][/URL]

Fot. Reporter, Forum, Corbis

Mija właśnie 20. rocznica pierwszego spotkania peerelowskiej władzy z opozycją w Magdalence. To tam powstał układ, który dla jednych jest synonimem unurzanej w zdradzie Targowicy, a dla drugich – dobrodziejstwa III Rzeczypospolitej

Wielbicielom twórczości Marcela Prousta Magdalenka kojarzy się jednoznacznie z ciastkiem, którego smak przywołuje miłe wspomnienia z dzieciństwa. Jednak w Polsce słowo to nie ma w sobie słodyczy – wielu prawicowych polityków i publicystów wymawia je ze wstrętem, uważając za synonim narodowej zdrady. Jak kiedyś Targowica, tak dziś Magdalenka kojarzy się ze spiskiem, zawartym przeciwko narodowi polskiemu, przynoszącym korzyść wąskiej grupie politycznych cyników, którzy – wywodząc się z różnych stron barykady – weszli w sojusz i do dziś sprawują władzę. Jawnie bądź niejawnie, ale na pewno realnie. Rozmowy między władzą a opozycją, do jakich doszło na przełomie 1988 i 1989 r. w podwarszawskiej Magdalence, nierzadko określane są mianem polskiego Folwarku Zwierzęcego. A dokładnie – ostatniego rozdziału, w którym sprzedajne świnie bratają się z ludźmi, zdradzając inne zwierzęta, prowadzące wojnę przeciwko dwunożnemu opresorowi. Dla jednych Magdalenka to początek końca komunizmu w Polsce, pierwsze poważne negocjacje opozycji demokratycznej z władzami; dla innych – spisek, w którego wyniku przedstawiciele aparatu uniknęli odpowiedzialności za całe zło PRL-u oraz zainstalowali się w najbardziej lukratywnych sektorach gospodarczych III RP. Dlaczego Magdalenka budzi takie emocje? Co się wówczas wydarzyło, jaki zawarto pakt, że zasłużył na miano narodowej zdrady?

WIODĄCA JUŻ NIE PRZEWODZI

Po sierpniowych strajkach 1988 roku stało się jasne, że kres pojałtańskiego porządku w Polsce jest już tylko kwestią czasu. Będąca cały czas w podziemiu Solidarność powoli wychodziła na światło dzienne, a aparat bezpieczeństwa był bezradny wobec kolejnych jej demonstracji i aktów niezależności. Zarówno władze, jak i opozycja miały poczucie, że tym razem Moskwa nie zdobędzie się na żadną interwencję w wewnętrzne sprawy naszego kraju, a sekretarz generalny KPZR, twórca radzieckiej pierestrojki Michaił Gorbaczow traktowany był niemal jako guru demokratyzacji obozu socjalistycznego. Rządy w Polsce sprawowała w miarę liberalna ekipa premiera Zbigniewa Messnera (od 1985 r.). Kiedy – już w trakcie rozmów w Magdalence – zmienił się rząd i jego ster objął Mieczysław Rakowski, machina przemian funkcjonowała coraz intensywniej.

Najbardziej medialny spośród ministrów Rakowskiego – szef resortu przemysłu minister Mieczysław Wilczek – anulował dużą część nieżyciowych ustaw gospodarczych PRL, zyskując aprobatę rodzącej się klasy biznesowej. Rzecz w tym, że tuż przed likwidacją PZPR (30 stycznia 1990 roku) ten sam Wilczek otrzyma niezwykłą misję – zagospodarowania majątku po partii komunistycznej. Czyli, mówiąc wprost, wyprowadzenia w świat środków dewizowych do bezpieczniejszych niż polskie banków oraz usadowienia ludzi dawnego systemu w newralgicznych spółkach skarbu państwa i w sektorze bankowym. Sprawozdanie z likwidacji majątku b. PZPR, przygotowane w 1991 roku i wydane w formie książkowej pod redakcją Arnosta Becki i Jacka Molesty, to lektura dająca do myślenia – działacze partii okazali się sprawnymi biznesmenami i co można było zachować, zachowali. Liczba fundacji i spółek, które powstały na bazie kapitału PZPR, jest imponująca. Bank Inicjatyw Gospodarczych, Bank Wschodni, towarzystwo ubezpieczeniowe Polisa S.A., fundacja Kelles-Krauza (z profesorem Jerzym Wiatrem w Radzie Fundatorów), założona przez Leszka Millera spółka Servicus, oferująca usługi hydrauliczne, a tak naprawdę wynajmująca budynki przy ul. Rozbrat w Warszawie, należące wcześniej do PZPR – przykłady uwłaszczenia można mnożyć. Czy byłoby to możliwe bez porozumienia, zawartego z opozycją w Magdalence? Być może. Pytanie – czy komuniści oddaliby władzę, gdyby wcześniej nie otrzymali zapewnienia, że dostaną trochę czasu na „zagospodarowanie się” w nowej rzeczywistości? Że staną się forpocztą nowego biznesu oraz zachowają mocną pozycję w służbach specjalnych? Można mieć wątpliwości...

ZDRADZIECKIE BRUDERSZAFTY

URL=http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/7d9e11b004346233.html][/URL]





Krzysztof Dubiński, sekretarz okrągłego stołu, autor książki „Magdalenka, transakcja epoki”, wspomina, że 31 sierpnia 1988 roku doszło w Warszawie do poufnego spotkania Kiszczak– –Wałęsa (temu drugiemu towarzyszył bp Jerzy Dąbrowski) w willi MSW przy ulicy Zawrat w Warszawie. To był początek negocjacji. 16 września 1988 roku przy udziale tradycyjnego polskiego mediatora, czyli Kościoła, rozpoczęły się spotkania dwóch stron konfliktu – władzy (także partii sojuszniczych, czyli Stronnictwa Demokratycznego i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego) i Solidarności. Właśnie w Magdalence, a konkretnie w ośrodku rezydencyjnym MSW, strzeżonym przez Jednostki Nadwiślańskie. Z dala od kamer i medialnego szumu (choć nadal istniała cenzura, wolność prasy powoli stawała się faktem) władza i opozycja rozpoczęły przygotowania do zaproponowanego przez szefa MSW Czesława Kiszczaka okrągłego stołu. Rozmowy przy owym sławnym meblu miały określić warunki, na jakich PZPR podzieli się władzą z opozycją (mało kto wówczas przewidywał, że nie będzie to dzielenie się, ale zupełne jej oddanie). Początkowo zakładano, że odbędzie się tylko jedno, organizacyjne, spotkanie w Magdalence, a już w październiku ruszą obrady okrągłego stołu. Tak się jednak nie stało.Magdalenka miała kilka odsłon. Kiedy komuniści zorientowali się, że w opozycji coraz większe znaczenie zaczynają odgrywać politycy o poglądach zdecydowanie prawicowych (tacy jak choćby mecenas Władysław Siła- -Nowicki czy Alojzy Pietrzyk, uczestnik jedynie pierwszego spotkania), postanowili zawiesić rozmowy. Wrócili do nich pod warunkiem, że będą negocjować z bardziej „przyjazną” opozycją, o lewicowych poglądach, skłonną do ustępstw. Jest rzeczą znamienną, że pierwsze spotkanie w Magdalence odbyło się we wrześniu 1988 roku, a kolejne... dopiero 27 stycznia następnego roku. Jak napisał znany krytyk Magdalenki i okrągłego stołu prof. Ryszard Bender: „Tam (w Magdalence) dochodziło do zbratania obu układających się stron, niekiedy do bruderszaftów, jakże często przy alkoholu. Zadzierzgnięta wówczas przyjaźń między ludźmi ówczesnej grzecznej Solidarności i komunistami, niebawem przemienionymi w socjaldemokratów, trwa do dziś”.
Biskup Tadeusz Gocłowski, były metropolita gdański, uczestnik tamtych wydarzeń, zapewnia, że nie było bruderszaftów przy wódce, a jedynie wino podawano do obiadu. Na marginesie – przed jedną z przerw podczas obrad reprezentujący stronę kościelną bp Alojzy Orszulik miał zaproponować: „Spożyjmy dary boże ze stołu generała Kiszczaka”. Biskup Gocłowski nie zgadza się także z wersją spisku. W jednym z wywiadów powiedział: „Może i komuniści tak te spotkania widzieli, my – nie”.

Kompleks nieobecności

Ci, którzy twierdzą, że w Magdalence dokonała się jakaś narodowa zdrada, cierpią na kompleks nieobecności. Wystarczy spojrzeć w biografie, by zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy im na deprecjonowaniu naszych dokonań sprzed dwudziestu lat. Po prostu nie odegrali żadnej roli w odzyskaniu przez Polskę suwerenności i starają się wmówić społeczeństwu, jakoby Magdalenka i okrągły stół były częścią jakiegoś, trudnego do zdefiniowania, spisku.

Są tacy, którzy twierdzą, że w 1988 roku odrzucili ofertę wzięcia udziału w negocjacjach, uważając, że są czymś niegodnym i niemoralnym. A to nieprawda – wszyscy, którym zaproponowano uczestnictwo w Magdalence, przyjęli zaproszenie. Poza tym wielu profesorów i intelektualistów nie może się pogodzić z faktem, że to nie oni, a prosty kierowca (czyli ja) i elektryk (Wałęsa) zmienili bieg dziejów. Wśród krytyków negocjacji z komunistami jest choćby Antoni Macierewicz. Tyle że w połowie lat 80. to nie kto inny jak on pisał w prasie podziemnej, że Solidarność przegrała i należy zaniechać walki z reżimem. Także Kornel Morawiecki, twórca Solidarności 80., zarzuca nam paktowanie z diabłem. Ale kiedy władza pod koniec lat 80. na chwilę go aresztowała, on po odzyskaniu wolności natychmiast wyjechał z Polski. Ci, którzy potępiają okrągły stół i Sejm kontraktowy X kadencji, muszą pamiętać, że to właśnie on był najbardziej pracowitym parlamentem, to on doprowadził do upadku komunizmu w Polsce.

autor wypowiedzi :
Władysław Frasyniuk, działacz opozycji solidarnościowej, uczestnik Magdalenki i okrągłego stołu.

Innego zdania niż biskup jest związany ze środowiskiem Radia Maryja historyk prof. Jerzy Robert Nowak. W rozmowie z „Focusem Historia” przekonuje: „Magdalenka była zarazem i spiskiem, i układem politycznym. Stanowiła początek porozumienia pomiędzy komunistami a lewicą laicką, wywodzącą się z opozycji, oraz lewicą w łonie Kościoła katolickiego. Otóż politycy skupieni wokół Adama Michnika obawiali się marginalizacji w nowej Polsce – tego, że nie będą odgrywać istotnej roli w naszym kraju. Chcieli uniknąć takiej sytuacji, jaka zaistniała w 1981 roku, gdy Bronisław Geremek nie wszedł do Komisji Koordynacyjnej Solidarności. I tym razem ludzie Michnika bali się, że zostaną zdominowani przez siły chrześcijańsko- patriotyczne w łonie Solidarności”.

Jakie jednak argumenty przemawiają za teorią spiskową? Prof. Nowak tłumaczy to w następujący sposób: „A jak inaczej określić negocjacje, które trwają niezależnie od okrągłego stołu, w Magdalence, poza wiedzą nie tylko społeczeństwa, ale także większości uczestników okrągłego stołu? (Choć obrady okrągłego stołu rozpoczęły się w lutym 1988 r., spotkania w Magdalence trwały do kwietnia – przyp. red.) Michnik, rzekomo chcąc zapobiec powstaniu państwa wyznaniowego, spotykał się z Jerzym Urbanem, który następnie treść ich rozmów referował generałowi Jaruzelskiemu. Zapadały wówczas decyzje, o których pojęcie miała jedynie niewielka grupa graczy politycznych”. Dubiński we wspomnianej książce „Magdalenka, transakcja epoki” inaczej widzi tę sprawę. Pisze on: „Magdalenka stała się swoistym podziemiem okrągłego stołu. Tu uzgadniano sporne kwestie, przełamywano blokady krępujące negocjatorów w pałacu Rady Ministrów, wyjaśniano intencje stron, poszukiwano sposobów ominięcia raf zagrażających okrągłemu stołowi”.

KAWA I PAPIEROSY

Znawca problematyki PRL historyk dr Antoni Dudek, autor książki „Reglamentowana rewolucja”, uważa, że traktowanie Magdalenki jako spisku jest nieuzasadnione. – Owszem, można mówić o pewnym układzie politycznym, i to układzie niejawnym, ale zawartym w interesie kraju, a nie jakiejś wąskiej grupy społecznej – twierdzi dr Dudek w rozmowie z „Focusem Historia”. – Rzeczywiście, niektórzy historycy i publicyści skłonni są uważać negocjacje w Magdalence za spisek czerwonych z różowymi i na dodatek – czarnymi, ale jest to błędne rozumowanie. Inna sprawa, czy Magdalenka, a następnie okrągły stół, były najlepszym rozwiązaniem dla Polski? Tego nie jestem pewien – mówi Dudek.Zdaniem historyka, Polacy mają skłonność do przeceniania naszej roli w obaleniu komunizmu w Europie. – Inicjatywa wyszła z Moskwy, bez tego nasza bezkrwawa rewolucja nie miała szans powodzenia. Ale nie ulega wątpliwości, że dzięki Magdalence i okrągłemu stołowi ludzie odchodzącego reżimu zabezpieczyli swoją przyszłość i mogli urządzić się w nowej rzeczywistości. Co więcej – gdyby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli i wybory 4 czerwca 1989 roku wygraliby postkomuniści, prezydent Jaruzelski rządziłby krajem do 1995 roku i pod jego patronatem fukcjonariusze byłej PZPR rozszerzaliby swe wpływy. Tak się, na szczęście, nie stało – dodaje Dudek. Choć taki scenariusz nie był niemożliwy. Profesor Andrzej Zybertowicz w swej książce „W uścisku tajnych służb” przywołuje wypowiedź jednego z najbliższych współpracowników gen. Czesława Kiszczaka – podsekretarza MSW Czesława Staszczaka. Miał on powiedzieć: „Spokojnie, towarzysze, scenariusz okrągłego stołu napisała partia, a jego realizacja przebiega niezmiennie w warunkach przez nas dyktowanych”.Historyk prof. Andrzej Friszke także sceptycznie odnosi się do wszelkich teorii spiskowych, dotyczących Magdaleki. W rozmowie z „Focusem Historia” określa je mianem nonsensów. – Jak można mówić o jakichś potajemnych układach, skoro zachowały się wszystkie stenogramy debat i są one powszechnie dostępne? Jeśli spisek miałby na celu przejęcie narodowego majątku, to proszę zwrócić uwagę na fakt, że w Magdalence w ogóle nie rozmawiano o sprawach gospodarczych, a jedynie polityczno- ustrojowych (trochę miejsca sprawom gospodarczym, a przynajmniej pracowniczym jednak poświęcono, stąd obecność w Magdalence choćby pełnomocnika rządu ds. reformy gospodarczej Władysława Baki – przyp. red.). – A czy nie mogło być jakichś pozastenogramowych rozmów kuluarowych, których tematyka odbiegałaby od głównego nurtu negocjacji? – pytamy. – Zawsze przy okazji podobnych spotkań dochodzi do wymiany zdań przy posiłku czy przy papierosie. Ale proszę pamiętać, że obie strony były wobec siebie niezwykle nieufne, patrzyły sobie na ręce i jakiekolwiek próby dogadywania się ponad głowami uczestników Magdalenki skończyłyby się skandalem, a może nawet zerwaniem rozmów – twierdzi prof. Friszke. Zwolennicy teorii spiskowej pewnie nie zmienią swego zdania w kwestii Magdalenki. Tak samo jak ci, którzy tamte negocjacje uważają za dobrodziejstwo dla Polski. Pewne jest jedno: osiągnięto wówczas wiele kompromisów, i to w kwestiach, które wydawały się wcześniej nie do pogodzenia.

Na złotym talerzu

Tych, którzy przypisują rozmowom w Magdalence spiskowy charakter, wysłałbym natychmiast do szpitala dla umysłowo chorych.

Rozmowy były stenogramowane, więc nie ma mowy o jakichkolwiek tajemnych paktach. Jednak przyznaję, że miała miejsce pewna rozmowa poufna, której nie znajdzie pan w żadnym stenogramie. Otóż Lech Wałęsa domagał się natychmiastowej legalizacji Solidarności. A ja zdawałem sobie sprawę z tego, że taka decyzja wywoła burzę w bliskich mi kręgach. Zaprowadziłem, więc Wałęsę i Mazowieckiego do osobnego pokoju (choć zapewniam, że w Magdalence nie było żadnych podsłuchów) i mówię: – „Otwórzcie oczy, ja wam proponuję 161 posłów w Sejmie, i tyle miejsc w Senacie, ile uda się wam zdobyć, ale nie wszystko można osiągnąć od razu”. Zdradziłem im pewną tajemnicę: – „Wiedzą o tym jedynie dwie–trzy osoby, ale dni rządu Messnera są już policzone. Na jego miejsce przyjdzie Rakowski. Nie jestem pewien, czy uda się wam z nim dogadać”. Chyba się przestraszyli wizji rządu Rakowskiego, bo już nie nalegali na natychmiastową legalizację Solidarności. I rozmowy potoczyły się dalej. Ale wkrótce pojawił się problem. Otóż Rakowski niemal na początku swego urzędowania ogłosił zamiar likwidacji Stoczni Gdańskiej, kolebki Solidarności. Wałęsa się wściekł i zerwał rozmowy. Ja wówczas byłem w Iraku, na spotkaniu z Saddamem Husajnem, ale strona kościelna sama zaczęła mediację. Biskup Dąbrowski zaproponował spotkanie w willi parafii w Wilanowie. Tam Wałęsa nadal był nieprzejednany, co groziło końcem tak dobrze zapowiadającego się procesu. Nieoczekiwanie w sukurs pospieszyli biskupi, których rozzłościła postawa lidera Solidarności. Padły mocne słowa i groźba, że Kościół już nigdy więcej nie podejmie się mediacji. To przekonało Wałęsę i mogliśmy kontynuować rozmowy. Oczywiście, przeciwnicy narodowej zgody byli również w moim obozie – w 1988 roku odbyło się burzliwe Plenum KC, na którym starli się zwolennicy rozmów z Solidarnością i ich kontestatorzy. Z trudem udało się nam wygrać. Przy okazji chciałbym wyjaśnić, że cały ten pokojowy proces przekazania władzy był doskonale przeze mnie zaplanowany, a jego początki wcale nie sięgają 1988 roku. Tuż po ogłoszeniu stanu wojennego odwiedziłem metropolitę krakowskiego kardynała Franciszka Macharskiego i zapewniłem go, że chcę rozmawiać z rozsądną częścią opozycji. Jednocześnie wielokrotnie powtarzałem, że z polskiej rzeczywistości sądowej musi zniknąć pojęcie więźnia politycznego. Podjąłem wiele inicjatyw na rzecz zbliżenia stanowisk władzy i opozycji. Kiedy więc słyszę, że wolność Polska zawdzięcza Solidarności, to odpowiadam: Solidarność otrzymała wszystko na złotym talerzu.

autor wypowiedzi :

Generał Czesław Kiszczak, były szef MSW, inicjator negocjacji władzy z opozycja.

źródło informacji :

http://www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/boze-dary-ze-stolu-generala/ str 1
http://www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/boze-dary-ze-stolu-generala/strona-publikacji/1/nc/1/ str 2

Komentarz:



Autor:Krzysztof Dubiński.Wydawnictwo:["BGW"]
Okładka:miękka
ISBN:9788385167068
Liczba stron:220
Rok wydania:1990



( na zdjęciu, gen.policji politycznej MSW PRL Czesław Kiszczak, ks. Alojzy Orszulik, Lech Walęsa )

Cyt:
(...)
Krzysztof Dubiński, sekretarz okrągłego stołu, autor książki „Magdalenka, transakcja epoki”, wspomina, że 31 sierpnia 1988 roku doszło w Warszawie do poufnego spotkania Kiszczak– –Wałęsa (temu drugiemu towarzyszył bp Jerzy Dąbrowski) w willi MSW przy ulicy Zawrat w Warszawie. To był początek negocjacji.



Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 2:02 pm, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Wto Paź 13, 2009 10:09 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem



źródło informacji:
http://www.rodaknet.com/rp_art_4368_czytelnia_wychowankowie_kiszczaka_antosz.htm

Wychowankowie policji politycznej Kiszczaka - Piotr Antosz

Wychowankowie policji politycznej Kiszczaka

Po dwudziestu latach przemian polskim służbom specjalnym wciąż bliżej do policji politycznej niż do efektywnych narzędzi polityki bezpieczeństwa państwa jakimi być powinny. Nie miejsce tu i nie czas na szczegółowe rozważenie przyczyny tego stanu rzeczy. Dla nas ważniejsze jest to, że dłużej nie sposób już tolerować takiej sytuacji. Należy wreszcie skończyć z fikcją ewolucyjnych przemian, w efekcie których perła w koronie naszego systemu bezpieczeństwa jakim powinno być Centrum Antyterrorystyczne nie radzi sobie nawet z analizą informacji gazetowych, że o rzeczowej informacji i ocenie zagrożeń nie wspomnę. Dziś nie ma już powodu zadawać pytania czy, tylko kiedy i w jaki sposób zbudować w Polsce na nowo efektywne instytucje strzegące bezpieczeństwa państwa i dostarczające rządzącym rzetelnej wiedzy stanowiącej punkt wyjścia dla trafnych decyzji.

Przy okazji kolejnej dintojry w służbach, która towarzyszyła tradycyjnie już zmianom na szczytach władzy, powróciła dyskusja wokół prowadzonych w minionych latach zmian i ich konsekwencji. Celem tej dyskusji była nie tyle rzetelna refleksja nad tą sferą życia publicznego co raczej przesłona propagandowa dla bezprawia, którego świadkiem i uczestnikiem był personel służb specjalnych w pierwszych miesiącach po objęciu steru rządu przez Donalda Tuska.

I tak to wraz ze zmiennym wiatrem historii do głosu doszli ponownie obrońcy bazowania na ludziach sprawdzonych motywujący, że ewolucyjny model przemian pozwala łączyć młodość z doświadczeniem, co w efekcie daje najlepsze z możliwych do osiągnięcia wyniki w kształtowaniu kadr. Jeden z byłych funkcjonariuszy i dyrektorów UOP Piotr Niemczyk z rozbrajającą szczerością przyznał, że słuszność modelu ewolucyjnego w Polsce po 1989 roku najlepiej potwierdza fakt, iż obecnie na czele służb w całości stoją ludzie będący wychowankami policji politycznej generała Czesława Kiszczaka.

Efekt zaniechań
Otóż właśnie to! Teoria ewolucyjnego rozwoju agencji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa miałaby sens o ile ewolucja następowałaby z poziomu przystających do wymogów państwa demokratycznego instytucji strzegących jego tajemnic i zdobywających cudze tajemnice. Nawet przy bardzo życzliwym nastawieniu nie sposób uznać, by wymóg powyższy spełniała policja polityczna w PRL, tudzież jej wojskowy odpowiednik pilnujący polskie wojsko przez lat 50, by przypadkiem nie zrobiło krzywdy sowieckiemu okupantowi znienawidzonemu przez większość żołnierzy. Wywiadów cywilnego i wojskowego w ogóle uwzględniać w tych rozważaniach nie musimy, gdyż jego aktywa były skierowane przeciwko interesom Polski po roku 1989.

Tak się złożyło, że niemal jednocześnie do szczerego wyznania Niemczyka wspomniana juz perła w koronie polskich służb, czyli Centrum Antyterrorystyczne wypluło z siebie przepisaną za rosyjską propagandą agitkę wymierzoną w prezydenta Polski, wedle której ostrzał prezydenckiej kolumny na granicy z Osetią Południową był efektem gruzińskiej prowokacji. Takie zachowanie ekspertów od terroryzmu ze wszystkich służb w Polsce jest jak najbardziej zrozumiałe jeśli poruszamy się w logice policji politycznej (czy może trafniej: w popłuczynach po policji politycznej), dla której udział w rozgrywce między rządem a ośrodkiem prezydenckim był ważniejszy od rzetelnej oceny incydentu, który mógł zagrażać życiu głowy państwa.

I wszystko byłoby cacy, gdyby nie fakt, że Rzeczpospolita to już ponoć nie PRL. A ochrona bezpieczeństwa głowy państwa to jeden z najważniejszych obowiązków służb, niezależnie od tego komu i dlaczego chcą się ich szefowie w danym momencie przypodobać. Obowiązek z którym wszystkie te służby wzięte do kupy nie radzą sobie nawet na poziomie analizy źródeł otwartych, podczas gdy brak tej umiejętności dyskwalifikuje dziennikarza opracowującego newsy w agencji informacyjnej. A cóż dopiero eksperta od terroryzmu !

Informacja w świecie zinformatyzowanym
Współczesne służby mają nieograniczone możliwości gromadzenia informacji ze źródeł jawnych. Znajduje to swoje odzwierciedlenie w stałym wzroście rozmiarów centrów analitycznych, których podstawowym materiałem roboczym jest odpowiednio wyselekcjonowana informacja ze źródeł powszechnie dostępnych takich jak radio, telewizja, wydawnictwa prasowe i książkowe, internet, skrypty uczelniane, treści wykładów i konferencji naukowych, analizy ośrodków badawczych itp., itd.

Nie ma dziś wychodzącego na światło dzienne wydarzenia, którego świadkami nie byliby dziennikarze, czy przepytywani przez tych dziennikarzy i chętnie dzielący się swoimi spostrzeżeniami świadkowie. Także przepływ informacji kanałami telewizyjnymi, radiowymi czy za pośrednictwem powszechnie dostępnych ludziom narzędzi komunikacji ? jest z reguły nieporównanie szybszy niż standardowe kanały komunikacji służb, co wynika chociażby z konieczności mniej lub bardziej sformalizowanego ewidencjonowania transmisji.

Mamy wreszcie obecnie do czynienia z nieporównanie większą ilością podmiotów generujących ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa wiadomości (vide: internetowe blogi seryjnych morderców, czy informacje giełdowe spółek finansowych). Także ilość dostępnej tą drogą informacji nie da się porównać z niczym co miało miejsce w przeszłości. Toteż umiejętne wykorzystanie źródeł otwartych staje się centralnym zagadnieniem współczesnych służb chcących tworzyć wartościowe i użyteczne oceny wywiadowcze.

Od informacji do informacji wywiadowczej
Dobrze zorganizowane i efektywnie korzystające ze źródeł otwartych instytucje biją na głowę wywiadowczą konkurencję, o ile nie potrafi ona integrować źródeł otwartych z informacją klasyfikowaną. Dobrym tego przykładem z rodzimego podwórka była nominacja na stanowisko sekretarza stanu w kancelarii premiera, odpowiedzialnego za sprawy bezpieczeństwa i służby specjalne Jacka Cichockiego, byłego pracownika i dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich ? centrum analitycznego specjalizującego się w białym wywiadzie.I choć krytykowana przez część ludzi związanych ze światkiem służb, była to nominacja merytorycznie w pełni uzasadniona z punktu widzenia najważniejszej informacyjnej roli służb. Analizy OSW wciąż bowiem są o wiele użyteczniejszym narzędziem kształtowania opinii przez kręgi decyzyjne niż sztampowe wykony naszych asów wywiadu i kontrwywiadu.

A przecież analiza wywiadowcza nie kończy się na poprawnej selekcji i syntezie informacji jawnych. Jak słusznie zauważył amerykański teoretyk polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, profesor Joseph Nye źródła otwarte są częścią układanki, bez której nie można stworzyć żadnej wiarygodnej oceny wywiadowczej, ale też nie zastąpią nigdy takiej oceny, której autor czerpie z różnych źródeł: otwartych, agenturalnych i technicznych - zintegrowanych w jedną, wyczerpującą całość.

W tym nowym środowisku informacyjnym zmienia się zatem rola i zadania pionu analitycznego. O ile dotychczas podstawowym zadaniem analityków była klasyfikacja i logiczna weryfikacja prawdziwości informacji zbieranych ze źródeł osobowych i środków rozpoznania technicznego (dotyczy to służb zachodnich, a nie postkomunistycznych, w których analizę zostawiano najczęściej w rękach oficerów operacyjnych, co praktycznie eliminowało problem weryfikacji pozyskiwanej wiedzy), to obecnie podstawowym zadaniem analityków powinna być integracja wiedzy z wszystkich źródeł, z miażdżącą przewagą źródeł otwartych.

Po co nam agent
Mamy zatem system naczyń połączonych. Bez efektywnego wykorzystania źródeł jawnych, nie da się zbudować efektywnej polityki bezpieczeństwa. To wiedza jawna nadaje właściwy kontekst i głębię informacją jakie możemy czerpać ze źródeł klasyfikowanych.

Z drugiej strony bez wiedzy pozyskanej ze źródła osobowego, czy środków technicznych, możemy domyślać się celu cudzych działań, ale nigdy go na czas nie poznamy.

Dlatego obok tworzenia potężnych instytucji analitycznych potrzebujemy też sprawnego aparatu zdobywającego. W pierwszej kolejności ? wysokiej klasy źródeł osobowych.

Trzeba tworzyć dużo bardziej wyspecjalizowaną, a przez to szczególnie wyselekcjonowaną sieć informatorów niż miało to miejsce dotychczas. Ukierunkowanie skąpych sił jakimi się dysponuje musi być starannie przemyślane i oparte w dużej mierze na refleksji jednostek analitycznych w powiązaniu z celami strategicznymi państwa (których wyznaczanie jest wyłączną domeną organów politycznych).

W nowym modelu nie ma najmniejszego sensu korzystanie z masowej, w znacznej mierze przypadkowej agentury prowadzonej wciąż według wzorów policji politycznej (z obowiązkową rejestracją). W ogóle agentura w klasycznym tego słowa znaczeniu, pozbawiona szczególnych walorów informacyjnych traci sens, bowiem lepszą i pewniejszą informację możemy o danym zdarzeniu pozyskać wysyłając tam dziennikarza z kamerą (a jeszcze prościej włączając odpowiedni kanał telewizyjny) niż wyłuskując informację od subiektywnie patrzącego na świat źródła osobowego.

Agenturę dotychczasową musi zastąpić zewnętrzny oficer wywiadu bądź kontrwywiadu (z rozmysłem unikam tu pojęcia oficera pod przykryciem, bowiem w odziedziczonym i funkcjonującym po dziś dzień systemie jest to wyłącznie synekura dla ludzi wrośniętych towarzysko w kastę dawnej policji politycznej). Potrzebny jest nam człowiek raczej pozyskany (jak dotychczasowe źródło osobowe) niż oddelegowany (wzorem sowieckiego nielegała), ale odpowiednio przeszkolony i umieszczony w hierarchii służby, jako jej pełnoprawny funkcjonariusz. Mający pewność, że to służba jest jego rzeczywistym domem i głównym gwarantem bezpieczeństwa.

Przykład idzie z góry
To z kolei wymaga głębokiego przemodelowania struktur dowódczych i kierowniczych w służbach. Widzimy czym skutkuje dzisiejszy model zdegenerowanej policji politycznej. Gorszące sceny politycznej rozgrywki, której ofiarami padają oficerowie nie darzeni zaufaniem przez obecne szefostwo, samobójstwa poddanych instytucjonalnemu terrorowi funkcjonariuszy, czy awanse usłużnych miernot ? wszytko to jest możliwe dlatego, że służba jest areną nieustannych gier zakulisowych, prowadzonych przez ludzi z szemraną przeszłością, dla których problem bezpieczeństwa państwa to zjawisko poboczne.

Swoją drogą ? jak demoralizujący dla młodych oficerów musi być przykład ich szefa, jawnie kpiącego sobie z lojalności wobec państwa i stawiającego ponad to lojalność wobec finansowego magnata ? trudno to dziś nawet oszacować.

Jeśli ludzie którym stawia się najwyższe w państwie demokratycznym wymagania nie mogą mieć zaufania wobec własnej służby, a jedynym dla nich sposobem budowania względnie stabilnej pozycji jest naginanie się do wymagań walczących o wpływy w służbach sitw ? to zapomnijmy o takich przymiotach jak: skuteczność, efektywność, profesjonalizm.

Materiał propagandowy Centrum Antyterrorystycznego czy prowokacje na zamówienie w stylu ?sprawy Farmusa? lub widowiskowego uwięzienia prezesa Orlenu to szczyt możliwości służb kształtowanych według dotychczasowego modelu.

Czego służbom nie wolno, a co powinny
Wspomniani powyżej zewnętrzni oficerowie wywiadu i kontrwywiadu muszą dysponować dostępem do informacji strategicznych, o których wiedza nie wycieka nigdy poza wąski krąg decyzyjny. Muszą też być pozyskiwani w miejscach ważnych z punktu widzenia polityki bezpieczeństwa państwa a nie dlatego, że się akurat udało .

W kraju ludzi takich można wciągać na etaty jedynie tam, gdzie istnieje uzasadnione podejrzenie naruszania interesu państwa i jest to miejsce poza jego strukturami. Z jednej strony eliminuje to typową łatwiznę (w większości przypadków też i fikcję) jaką jest pozyskiwanie źródeł w administracji dzięki wykorzystaniu zależności między funkcjonariuszem służby a innym funkcjonariuszem publicznym (który przy okazji dorabia do skromnej pensji). Służbom w państwie demokratycznym nie wolno pozwolić na inwigilowanie struktur państwowych.

Rodzi się wówczas pokusa do przejmowania zadań organów administracyjnych na drodze zakulisowej intrygi lub co gorsza, przejmowania roli struktur politycznych państwa (a więc zwierzchnika służb) przez same służby. A tu już tylko krok do państwa policyjnego.

Ponadto zajęte inwigilacją własnych struktur państwowych służby nie mają już ani siły, ani chęci do podejmowania znacznie trudniejszych wyzwań. Tych decydujących o realności systemu bezpieczeństwa.

Wobec struktur państwowych służby, a konkretnie kontrwywiad, ma zadanie ochrony ich przed zagrożeniem płynącym z zewnątrz. Poczynając od opracowywania i wdrażania polityk bezpieczeństwa instytucji rządowo-administracyjnych, a na łapaniu infiltrujących je szpiegów kończąc. I tylko o tyle, o ile zostaną zidentyfikowani w administracji ludzie będących źródłami szpiega można, za wiedzą zwierzchników, uruchomić sprawdzenie operacyjne konkretnych osób podejrzanych o udzielanie informacji obcemu wywiadowi lub innemu wrogiemu podmiotowi (jak wywiadownia gospodarcza).

W ramach normalnej współpracy oficer kontrwywiadu (inaczej niż oficer wywiadu) powinien być dostępny dla innych pracowników administracji publicznej potrzebujących jego pomocy. Tajność należy zarezerwować jedynie dla oficerów środowiskowych i personelu zwalczającego bezpośrednio szpiegów.

Lepiej mieć wąską grupę rzeczywiście tajnych oficerów operacyjnych niż setki tajnych z przymrużeniem oka, którzy z tytułu tej pseudo-tajności nie mogą w otwarty sposób korzystać z przewagi jaką daje im ich umiejscowienie w strukturach państwa.

Gdzie szukać wzorów
Do prowadzenia postulowanej tu sieci cennych oficerów-informatorów potrzebny jest odpowiednio wyselekcjonowany i przygotowany personel. Jeśli chcemy mieć prawdziwe informacje, które nie będą przedrukiem porannej gazety lub konfabulacją, musimy postawić przed oficerem prowadzącym personel obiektowy najwyższe wymagania merytoryczne i osobowościowe. W przeciwnym razie stworzymy sobie alternatywną rzeczywistość w żaden sposób nie wspierającą realnej polityki bezpieczeństwa.

Zmiany modelu pracy operacyjnej jak też wykorzystanie potencjału jaki tkwi w pracy analitycznej powinniśmy wzorować przede wszystkim na rozwiązaniach naszych obecnych sojuszników, a nie wrogich polskości struktur jakimi były UB, SB czy WSW. Nie zwalnia to nas ze stałego poszukiwania własnych, oryginalnych rozwiązań. Po warunkiem wszakże, że nowatorstwo prowadzić będzie do większej skuteczności.

Tak czy inaczej, bez rewolucji ? w tym miejscu raz jeszcze to podkreślę, nie ewolucji a rewolucji przynajmniej personalnej, ale także informacyjnej i mentalnej, nasze służby pozostaną ledwie kosztownym erzacem.

Piotr Antosz

23.03.2009r.
Głos

źródło informacji:
http://www.rodaknet.com/rp_art_4368_czytelnia_wychowankowie_kiszczaka_antosz.htm



Komentarz:

źródło informacji: http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/kaczynski-uratuje-tuska-a-potem-wszyscy-zgnijemy,1381010,2943



Rafał A. Ziemkiewicz

Cyt: (...) Nikt by nie zgadł - kto w najgorszym
momencie wyciąga do Tuska rękę?


Nie trzeba się wysilać by zgadywać , wystarczy pamietać ,że zarówno
Jarosław Kaczyński , jak też Donald Tusk, to ludzie OKP ... .
Obaj przez ponad dwadzieścia lat odgrywają dobrze dobrane rolę , tej samej
drużyny OKP !
Z tą jednak różnicą, że formacja polityczna PiS chce się jakoś wyrwać
z więzów powiązań magdalenkowych, a PO zachować ten stan rzeczy
nienaruszony.
I jeszcze jedna uwaga, agentura wpływów pgospodarczych i politycznych
działa w obu partiach politycznych. Podtrzymywany jest obrotowy
styl sprawowania władzy, ktokolwiek by nie rządził , zawsze będzie to
człowiek z drużyny OKP. A kto zbudował OKP, warto sobie przypomnieć ...
Rolling Eyes Laughing Temat jest szerszy dotyczy zarówno
powiązań gospodarczych jak też politycznych ( zakulisowych). Ja tylko
sugeruję istotę rzeczy. Temat jest bardzo prosty, wystarczy
spokojnie łączyć fakty sprzed lat w kontekscie wydarzeń z jakimi się
spotykamy w codziennej polskiej polityce. I to z grubsza cała
filozofia.
Szans dla ludzi spoza układu magdalenkowego nie ma i być nie
może, to zostało już wcześniej ustalone! Każde tak zwane wybory w Polsce od
ponad dwudziestu lat tylko to potwierdzają. Rolling Eyes
O powodzeniu politycznym danego kandydata decyduje jego pogląd na scenę
polityczną , jej kształt , który rodził się w
roku 1986 !
Laughing



Gdyby było inaczej, można by zmienić ustrój państwa PRL- RP, poprzez
wolę polityczną przyjęcia Konstytucji kwietniowej z roku 1935 , jak
wiadomo, Lech Wałęsa złożył przysięgę przed ugodowym parlamentem
PRL-RL na zmotyfikowaną konstytucję PRL. Ale kto miał to wykonać,
ludzie generała policji politycznej MSW PRL Czesława Kiszczaka i
agenta Lecha Wałęsy ...? Za dużo mieli do stracenia... zarówno
politycznie, a przede wszystkim materialnie ...
Nawet dzisiaj widać, że brak jest woli politycznej by zmienić
art.96 k kwaśniewskiego z 1997r.


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 2:03 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Nie Paź 18, 2009 3:38 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Prawda najnowszej historii Polski ostatnich dwudziestu lat
powiedziana z humorem. !
Przekaz jednak nic nie stracił na swojej autentyczności.




źródło informacji :
http://www.geocities.com/klaudiuszwesolek/oligarchowie.html

TVG-9 -OLIGARCHOWIE



Polecam : Video
NIEPOROZUMIENIE - Genowefa Pigwa Laughing Laughing Laughing

źródło informacji :
http://www.geocities.com/klaudiuszwesolek/oligarchowie.html


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 2:04 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pon Paź 19, 2009 10:35 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

ŚWIADECTWA O ŻYCIU I POSŁUDZE KS. JERZEGO POPIEŁUSZKI





Marianna Popiełuszko o swoim Synu:

" U nas kłamstwa nie było! Kiedyś nauczycielka wezwała mnie do szkoły, żeby mi zwrócić uwagę, że Alek często w kościele na różańcu przesiaduje. Zagroziła, że może być z tego obniżony stopień ze sprawowania. Duch Święty mnie natchnął i odpowiedziałam, że jest przecież wolność wyznania. (...)."

Polish Army
1. http://www.youtube.com/watch?v=_-kgAyZqoa8&feature=player_embedded

2. http://www.youtube.com/watch?v=P-6M9xKoouk&feature=related

1612 new russian epic movie [Trailer]

1. http://www.youtube.com/watch?v=1VKkc1CVSAc&feature=fvw


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 2:05 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sro Paź 21, 2009 9:39 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

zwiastun. http://www.trailersonline.pl/mniejsze-zlo/



Tytuł oryginalny: Mniejsze zło
Kategoria: obyczajowe
Produkcja: Polska
Premiera polska: 2009.10.23
Czas trwania: 100 min
Reżyseria: Janusz Morgenstern
Muzyka: Michał Lorenc

Opis filmu: Jak być kimś, będąc nikim?
Poruszająca opowieść o człowieku gotowym na wszystko dla osiągnięcia sukcesu, osadzona w realiach chwiejącego się w posadach komunizmu w Polsce.
Kamil ma jasny cel – chce zostać pisarzem. Nie dlatego, że kocha literaturę, ale ponieważ wie, że bycie pisarzem w ówczesnej Polsce jest równoznaczne z osiągnięciem sukcesu finansowego i prestiżu. Kamil ma też pewien zasadniczy problem – nie potrafi pisać. Będąc na studiach sprytnie udaje nowatorskiego poetę, ale ma świadomość, że na dłuższą metę nie da się być pisarzem nie umiejąc napisać nawet opowiadania. Chyba, że jest się gotowym na wszystko. Kamil, aby utrzymać się na fali musi coraz częściej dopuszczać się oszustw i podłości, manipulować i iść na upokarzające kompromisy. Wszystko to w imię sukcesu. Tymczasem wokół niego ludzie autentycznie w coś wierzą i toczą swoją walkę. W Polsce wybucha stan wojenny, setki ludzi, także kolegów Kamila trafiają do więzień. Kamil zaczyna rozumieć jak niewiele wart jest jego sukces. Ale czy będzie miał dość siły i odwagi, by naprawdę stać się kimś?

Obsada:
Lesław Żurek jako Kamil
Borys Szyc jako Mareczek
Anna Romantowska jako Matka Kamila
Janusz Gajos jako Ojciec Kamila
Magdalena Cielecka jako Aktorka
Tamara Arciuch jako Lekarka
Edyta Olszówka jako Eseistka
Wojciech Pszoniak jako Pacjent
Grzegorz Wojdon jako Wolontariusz
Olaf Lubaszenko jako Cywil

zwiastun. http://www.trailersonline.pl/mniejsze-zlo/


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Pon Sty 11, 2010 2:05 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum