Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Rozmowa z Kornelem Morawieckim

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karol Kowalski
Gość





PostWysłany: Pon Gru 29, 2008 5:08 pm    Temat postu: Rozmowa z Kornelem Morawieckim Odpowiedz z cytatem

Rozmowa z Kornelem Morawieckim
Wywiad - rozmowa Łukasza Medekszy z Kornelem Morawieckim powstał dla kwartalnika "Pamięć i przyszłość". Rozmowa, która stała się podstawą do opublikowanego opracowania odbyła się w październiku 2008r.

Jak opisałby Pan strukturę Solidarności Walczącej?

- Była nieuporządkowana. Jeden z moich kolegów, Jurek Pietraszko, matematyk, mówił, że to była struktura chaosu. Sam zresztą zresztą działał w SW. Wydawał pisma podziemne.

W dokumencie „Głową mur przebijesz" opowiadającym o Solidarności Walczącej inny naukowiec porównuje jej strukturę do fraktala.

- To prof. Andrzej Kisielewicz. Też matematyk. Przez dłuższy czas wraz z żoną redagował pismo „Solidarność Walcząca". Ale mi osobiście najbardziej odpowiada analogia, którą zaproponował jeden z założycieli SW Andrzej Myc. Biochemik. Mówi, że struktura SW była jak glon, który rośnie tam, gdzie może. Na pewno w tych wszystkich efektownych porównaniach jest pewna przesada. Ale nie byliśmy organizacją spionowaną, gdzie jest podległość, szczeble i drzewko zależności.

W SW było chyba pewne napięcie pomiędzy zasadą hierarchiczności a ową fraktaloidalnością, prawda?

- W takiej podziemnej organizacji największą motywację do działania dają założone cele. Ważna jest też identyfikacja ze strukturą, zaufanie i przyjacielskie stosunki z kolegami, którzy robią podobne rzeczy. Element formalnego podporządkowania jest drugorzędny. Przecież gdy byłem przewodniczącym SW, jeden z członków naszej Rady [najważniejszy organ SW - red.], Władek Sidorowicz, powiedział któregoś dnia, że nie chce w niej zasiadać, bo uważa, że nasze metody są nieskuteczne. I po prostu zrezygnował. Każdy miał do tego prawo.

Liczył się cel, a nie forma działania.

- Nie mogłem mu nakazać, żeby nadal uczestniczył w Radzie. Bo to nie była wojskowa struktura. Mimo że on złożył przysięgę! Ale powiedział, że będzie realizował ją w sobie właściwy sposób. I nie mam do niego żadnych pretensji, że zrezygnował. Z drugiej strony, dwaj moi ważni współpracownicy - Andrzej Zarach, który jest teraz w USA i Wojtek Myślecki - doprowadzili do tego, że po dwóch latach istnienia SW, obok Rady powstał Komitet Wykonawczy.

Czyli zarząd organizacji.

- Rada miała być ciałem „uchwałodawczym" i wytyczać kierunki działania. A Komitet miał na bieżąco kierować organizacją. Oni chcieli, żeby SW była bardziej spionowana. Natomiast ja i inni moi koledzy byliśmy raczej za decentralizmem, za pewną dowolnością w zarządzaniu. Za kierowaniem organizacją w oparciu o zasadę autorytetu. Gdy się go ma, to się innych dopinguje do działania. Gdy się go nie ma, to nic się nie wymusi. Byłem dumny widząc zaangażowanie takich osób jak Hanna Łukowska, Marysia Koziebrodzka, Jan Pawłowski, Czarek Lesisz, Romek Lazarowicz, Iga Jerzmańska - mógłbym długo jeszcze wymieniać... Ci ludzie działali w podziemiu, mimo że prowadzili normalne życie, mieli rodziny. A ja się ukrywałem. I podnosiło mnie na duchu, że oni robią to tak ofiarnie, tak dobrze. Byłem dumny i zobowiązany w stosunku do nich. Mimo że byłem ich szefem. Ta relacja wzajemnych zobowiązań była bardzo ważna - niezależnie od hierarchii.

Czy taki zdecentralizowany typ działania to był świadomy zamysł? Czy był efektem wymogów sytuacji w stanie wojennym?

- Myślę, że i jedno, i drugie. Podobny typ organizacji wprowadziłem jeszcze przed „Solidarnością", gdy wydawałem „Biuletyn Dolnośląski" [od 1979 r. - red.]. W podziemiu nie możesz wydać nikomu rozkazu. Bo co zrobisz, gdy ktoś ci powie, że czegoś nie zrobi? Że np. nie będzie drukował? Albo że jest chory? Nic nie zrobisz! W SW były spory na temat struktury. Bo jeśli ktoś chciał, żeby była ona hierarchiczna, to było nie do pomyślenia, żeby na Wybrzeżu działały dwie Solidarności Walczące. A dla mnie było nie do pomyślenia, że ma tam być jedna SW! W ten sposób wzmacnialiśmy nasze możliwości konspiracyjne.

Słynne dublowanie struktur.

- Gdy jedna zostanie rozwalona, albo okaże się, że jest kontrolowana przez ubecję - to nadal będzie działać druga.

Podobno gdy jacyś młodzi ludzie przyszli do Pana mówiąc, że chcą założyć komórkę SW i spytali, co mają zrobić, to Pan odpowiedział: „Róbcie co chcecie. Róbcie co umiecie. Ale tak, żeby upadł komunizm".

- Możliwe (śmiech).

Podejście iście anarchiczne. „Róbta, co chceta", mamy jeden cel.
Ale to też nie jest tak, że SW nie miała wiążących struktur. Takim symbolicznym, bardzo mocnym ogniwem była przysięga. Ale i ona nie była obligatoryjna. Nawet wśród tych jedenastu osób, które zakładały SW był człowiek, który nie chciał złożyć całej przysięgi - i nie złożył. A mimo to był w Radzie.

Oczywiście, przysięga nie była proponowana od razu, gdy ktoś przyszedł do organizacji. Trzeba było do niej dojrzeć. Musieli ją odbierać dwaj zaprzysiężeni członkowie SW. Ale też nie było to ewidencjonowane. Nikt nie pytał się, czy może kogoś zaprzysiąc. Jeśli byłeś członkiem SW i znalazłeś kogoś nowego, to razem z jeszcze jednym członkiem SW mogliście go zaprzysiąc.

Tak właśnie pączkuje fraktal.

- Tak.

A więc głównym spoiwem organizacji była idea.

- Ale ta niedookreśloność też była naszą siłą.

W ten sposób rósł mit organizacji, która jest gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie.

- I nie wiadomo dlaczego.

Taka niewidzialna ręka.

- Esbecy myśleli, że gdy uderzą w kierownictwo, to organizacja się rozsypie. Były dwa takie wielkie uderzenia. Pierwsze - to aresztowanie Kazimierza Klementowskiego, który zaczął sypać [wpadł w 1983 r. - red.]. I wsypał mnóstwo ludzi. Choć nie mówił esbecji wszystkiego, co wiedział. Na podsuwanych mu zdjęciach rozpoznawał po twarzach ludzi, których znał tylko pod pseudonimami. W efekcie kilkadziesiąt osób zostało aresztowanych. Wydawało się, że to uderzenie zniszczy organizację. I tu powiem coś bardzo ważnego. Czynnikiem porządkującym naszą działalność było regularne wydawanie prasy, naszej gazetki, „Solidarności Walczącej". Wychodziła co tydzień. To świadczyło o jej istnieniu. I mimo wpadki Klementowskiego wydawanie gazetki nie zostało przerwane. Choć oczywiście zostało osłabione.

Glon odrodził się.

- Część glona została zjedzona, zniszczona, ale on odrodził się w różnych miejscach. Inną strukturą porządkującą byłem ja. Facet, który się ukrywa, przewodniczący.

Powstał mit silnego przywódcy.

- Koledzy wiedzieli, że nie jestem taki silny (śmiech). Ale mit funkcjonował. Moje ukrywanie się było bardzo ważne. Gdy wpadłem [w 1987 r. - red.], miałem do siebie ogromne pretensje. To było drugie wielkie uderzenie esbecji. Po tej wpadce moi koledzy przyszli do mieszkania, w którym się wcześniej ukrywałem i zniszczyli zapisy naszych nasłuchów [SW podsłuchiwała i zapisywała rozmowy prowadzone drogą radiową przez milicję i SB - red.]. Myśleli, że - no nie wiem - mam przy sobie jakieś notatki o tym mieszkaniu, więc esbecja do niego trafi.

Glon odbudowywał się nawet bez Pana.

- Koledzy wytrzymali. Gazetka w dalszym ciągu wychodziła. Ale po moim zamknięciu został zatrzymany także Andrzej Zarach, któremu esbecy powiedzieli: „Proszę pana, nie chodzi o to, żeby pan nam coś mówił. My wiemy, że pan nie będzie mówił. Ale to nieważne. Chcemy, żeby pan nas słuchał". I roztoczyli przed nim wizję pierestrojki: „My też chcemy zmian. Oczywiście, pan powie, że nie ma pan nic wspólnego z Solidarnością Walczącą itd. To zrozumiałe. Ale my dajemy panu pewną ofertę. Aresztowaliśmy waszego przywódcę, ale możecie państwo wydawać dalej gazetki. Przymkniemy na to oczy. A nawet będziemy w tym pomagać. Chcemy tylko, żebyście państwo w tym waszym programie zrezygnowali z punktów, w których piszecie, że nie będziecie z nami rozmawiać i że chcecie upadku komunizmu w Związku Sowieckim. A że komunizm skończy się w Polsce? Dobrze. My też jesteśmy za tym, żeby ewolucyjnie się skończył".

Powiedzieli: „jesteśmy po tej samej stronie"?

- Tak! „Zrezygnujcie z tych dwóch punktów, to będziemy współdziałać". Po czym zapytali: „A może uważa pan, że ta oferta jest niepoważna? I że gadamy z panem, bo chcemy pana represjonować? Proszę nam zatem powiedzieć, który artykuł z „Solidarności Walczącej" - z ostatniego numeru, albo z tego, który jest przygotowywany przez pana - mógłby ukazać się w oficjalnej gazecie we Wrocławiu". Andrzej wskazał taki artykuł i powiedział, że dobrze by było, gdyby tekst ukazał się np. w „Gazecie Robotniczej" lub „Słowie Polskim". I on się tam ukazał! Bez zmiany jednego przecinka, bez żadnej ingerencji. A był to tekst przeciwko nim!

Uwiarygodnili swoją ofertę.

- Ale chłopcy z SW wytrzymali. Nie poszli na ten układ. Choć uderzenie było potężne, a oferta poważna.

Rozumiem, że gdyby poszli na układ, to SW stałaby się elementem jakiegoś politycznego dealu, np. przy Okrągłym Stole, albo w jakiejś innej formule.

- Wtedy jeszcze nie mówiło się o Okrągłym Stole. Ale może esbecy mieli jakieś zaprogramowane cele. Może wiedzieli, że będą musieli przeprowadzić transformację typu pierestrojkowego. I może mieli w związku z tym nawet jakieś naciski z Moskwy.

Na początku lat 60. pewien amerykański oficer wymyślił metodę działania w konspiracji nazwaną „leaderless resistance" - „opór bez lidera" . Proponował ją na wypadek, gdyby Stany Zjednoczone znalazły się pod okupacją sowiecką. Strategia ta przewiduje istnienie komórek oporu, które działają niezależnie od siebie i nie są powiązane żadną strukturą, ani hierarchią. Mają za to wspólny cel.

- Gdy byłem po raz drugi w Stanach Zjednoczonych, w 1994 r., zajechałem do pewnej miejscowości nad Atlantykiem. Odwiedziliśmy tam człowieka o nazwisku Stefan Buchholz. Pochodzi ze Szczecina, a do USA wyemigrował po wyjściu z PRL-owskiego więzienia. Mówił mi, że w Szczecinie działał w Solidarności Walczącej. Rozrzucał ulotki. Także w Stargardzie Szczecińskim. Pytam, z kim miał kontakt. On na to: „Z nikim! Podobaliście mi się. Ale po co miałem mieć z wami kontakt? Żeby was sypać? Zacząłem robić to samo! Stworzyłem własną grupę. Z nikim innym nie miałem kontaktu".

Klasyczny „leaderless resistance".

- W sensie ideowym on miał lidera - strukturę SW, czy mnie. Ale nie miał z nami żadnych powiązań. Myślę, że w wielu miejscach tak to właśnie pączkowało. Niedawno była IPN-owska sesja naukowa, na 25-lecie SW w Poznaniu. Historycy z IPN opowiadali, że np. badali SW w Koninie, Kępnie, czy Pile. Ich referaty były dla mnie niesamowicie ciekawe i budujące. Nie zdawałem sobie sprawy, jak ta nasza idea była przez różnych ludzi życzliwie odbierana i chętnie powielana. Nie wiedziałem, że istniało tyle organizacji terenowych SW.

Podobnie jest ze zjawiskami kontrkulturowymi. Pojawia się jakaś idea, jakieś „kultowe" postaci - i wkrótce okazuje się, że na całym świecie jest mnóstwo wyznawców takiego nowego „ruchu".

- Myślę, że podobnie działa bin Laden i al-Kaida. Ich struktura jest dokładnie taka, jak Solidarności Walczącej. Kto chce, to jest w al-Kaidzie.

W pewnym sensie był Pan prekursorem bin Ladena.

- (śmiech) No tak, byliśmy wcześniejsi.

Twardym rdzeniem SW było Pana najbliższe otoczenie. Ogromną rolę grały tu więzi międzyludzkie. Niesamowite zaufanie. Skąd ono się wzięło?

- Przy tym zaufaniu trzeba było też mieć pewnego nosa do ludzi. A skąd się ono wzięło? Z praktyki. Na początku lat 70. wybudowałem sobie domek w Pęgowie pod Wrocławiem. Wraz ze mną budowali go moi przyjaciele. Wspólnie pracowaliśmy, kopaliśmy studnie, kładliśmy belki. I potem w Pęgowie spotykało się środowisko, które rozmawiało na różne tematy. Historyczne i polityczne. Prowadziło moralne spory. Przy ognisku, przy winie, po Sylwestrze, przy tańcach, w bardzo różnych układach, również damsko-męskich. Może przyjeżdżała też jakaś agentura, ale ona na pewno nie dominowała. I potem z tym Pęgowem pojechaliśmy z biało-czerwonym transparentem „Wiara - Niepodległość" przywitać papieża w 1979 r. A więc jeszcze przed „Solidarnością", przed „Biuletynem Dolnośląskim", który dopiero raczkował. To było dla mnie jedno z większych przeżyć sprzed SW.

Czyli najpierw była sprawdzona grupa przyjaciół.

- Potem rozszerzała się w sposób naturalny. Andrzej Myc był kolegą Jurka Petryniaka z instytutu. Petryniak nie zakładał SW, bo siedział w więzieniu, gdy się formowała. Ale ten Andrzej Myc, którego on wcześniej dał nam do „Biuletynu Dolnośląskiego", był już dla mnie sprawdzony. I zakładał SW. Z kolei Zbyszek Oziewicz był absolutnie sprawdzony. Taki wariat trochę. Płacił gazetkami w taksówce: „Może pan chce, bo ja nie mam drobnych, ale mam tu takie gazetki interesujące, więc może pan przekaże sąsiadom, rodzinie". Albo wychodził na dworzec, zwijali go i mówił: „No tak, mam te gazetki, dostaję je", nie mówił skąd, ale dodawał: „Uważam, że są bardzo dobre, to je kolportuję". Był wtedy doktorem fizyki na uniwersytecie. Gdy napisał w więzieniu pracę habilitacyjną, to dziękował w niej naczelnikowi więzienia za umożliwienie spokojnej pracy (śmiech). Sprzeczałem się z nim, mieliśmy różne poglądy, ale był sprawdzony. i jeszcze jedno: w końcu lat 70-tych, przed Solidarnością, zaczął współpracować z esbecją!

?!

- Umówił się z esbekami na spotkanie. Przyszli do niego. Gdy powiedział o tym bratu Marianowi, to ten krzyknął: „Zbyszek! Przecież ty zacząłeś współpracować z ubecją!". Zbyszek pyta: „Co mam zrobić?". Brat poradził: „Powiedz to wszystkim". I Zbyszek powiedział o tym na seminarium. Opowiedział, o co go pytali. Oświadczył, że bardzo przeprasza i że spotkał się z nimi tylko raz i nic im nie powiedział. Opisał tę historię w „Biuletynie". Więc dla mnie był absolutnie wiarygodny.

Czy SB próbowała jakoś nękać Pana rodzinę, gdy był Pan w podziemiu?

- Były takie incydenty. Mojego kilkunastoletniego wówczas syna Mateusza wzięli z ulicy w 1983 r., poturbowali troszeczkę, wywieźli gdzieś strasząc, że go rozwalą. Wyrzucili go poza Wrocławiem. Mocno to przeżył. Ale była też nasza odpowiedź. Spaliliśmy altankę na działce szefowi wrocławskiej SB Czesławowi Błażejewskiemu.

Co też świadczyło o tym, że SW wiedziała, gdzie on ma działkę.

- Taka miarodajna odpowiedź. Mogliśmy to zlekceważyć, ale spaliliśmy altankę. Potem wyszło na to, że spaliliśmy nie tę altankę, a sąsiednią (śmiech). Pomylili się chłopcy, którzy wykonywali to zadanie.

Błażejewski zrozumiał sygnał?

- Nie wiem. Ale myślę, że tak. Takie działanie wiązało się z przymiotnikiem „Walcząca" w nazwie organizacji. Niech zdają sobie sprawę, że gdy my będziemy umierać, to oni też będą umierać. Gdy oni będą nas zabijać, to my będziemy z nimi walczyć. Tego nie wykluczaliśmy.

Jak doszło do współpracy SW z Marianem Charukiewiczem, oficerem SB?

- Miał kolegę o nazwisku Rak, oficera MO, który był sąsiadem, kolegą szkolnym i kompanem Wojtka Myśleckiego. A że Rak był patriotycznie nastawiony, to przez Wojtka Charukiewicz trafił do nas. Nie spotkałem się z nim ani razu w podziemiu. Dostawałem od niego opracowania. Czy on i jego koledzy pomagali nam operacyjnie? Charukiewicz mówi teraz, że np. zadzwonili do Zośki Maciejewskiej z SW przed jej aresztowaniem mówiąc jej: „Niech Janusz uważa, bo może być niedobrze". „Janusz" to był jej pseudonim. Faktycznie, był taki telefon. Nie wiedzieliśmy od kogo. I nie mam powodów nie wierzyć, że to oni dzwonili. Ale bezpośrednio na piśmie dostawaliśmy od nich opracowania chcące nas lekko przesterować ideowo. Z antykomunizmu na antyrosyjskość. I na antykorowskość.

Czy to też była jakaś gra SB? Działanie na rozłam w opozycji?

- Nie mogę tak powiedzieć. Oni szczerze uważali, że Rosja jest większym zagrożeniem, niż komunizm. Nie sądzę, że chcieli nas rozbić. A w jednej kwestii chcieli nas dobrze ukierunkować. I trochę im się udało. Twierdzili mianowicie, że naszym głównym wrogiem nie jest SB, tylko wojsko. Kontrwywiad, wywiad wojskowy.

No właśnie. Wojsko też interesowało się SW. Dlaczego?

- Bo SB nie udawały się próby rozpracowania i rozbicia SW. Andrzej Myc został raz porwany z ulicy. Wywieźli go do jakiegoś mieszkania za Wrocław i powiedzieli mu tak: „Słuchaj, to już jest poważna sprawa. My nie jesteśmy esbekami. Nas esbecja nie obchodzi. Ale SW podważa sojusze. Grozi bezpieczeństwu państwa polskiego. I to jest działalność szpiegowska. Działacie tak, jak byście pracowali z zachodnimi służbami specjalnymi. Weźmiemy się za was ostro. Przekaż to swojemu kierownictwu".

Coś z tych pogróżek wynikało?

- Zrozumieliśmy - także za sprawą nacisków grupy Charukiewicza - że wojsko to jest ta najpewniejsza agenda Moskwy. Dużo ważniejsza niż SB. Zwłaszcza generalicja - Jaruzelski, Kiszczak. Że to absolutnie ludzie Moskwy. „Nie łudźcie się, że to jacyś patrioci" - mówili nam esbecy od Charukiewicza. - „Więcej patriotów znajdziecie w SB". Tak nas próbowali ukierunkować. I zaczęliśmy to poważnie rozważać.

Czy zatem Charukiewicz autentycznie pomagał SW, czy był tylko kontaktem służącym SB do prowadzenia jakichś gier?

- Pomagał. Dawał uczciwie opracowania. Przekazał listę kilku agentów działających w podziemiu. Nie mam żadnych powodów, by uważać, że ta pomoc była sterowana przez SB.

Jak bardzo SW była zinfiltrowana przez SB? W pracy Mateusza Morawieckiego na temat historii SW [na stronie sw.org.pl - red.] jest taka wypowiedź Władysława Frasyniuka: „Kornel Morawiecki spotykał się z Konarskim [Andrzej Konarski; wcześniej Frasyniuk mówi o nim, że był to agent SB - red.] i nie został aresztowany. SB infiltrowała zarówno NSZZ „S", jak i SW - nie chodzi mi tu o kierownictwo. SW była mocno zinfiltrowana".

- Z Konarskim spotkałem się chyba raz. Ale nie było łatwo dotrzeć do mnie w podziemiu. To było lato 1982 r., początek SW. Taki człowiek musiał być „przefiltrowany" [uwolniony od śledzących go esbeków - red.]. Z Konarskim spotkałem się w mieszkaniu przy ul. Na Ostatnim Groszu - potem było ono obserwowane. Wiedzieliśmy o tym. I stąd wywnioskowaliśmy, że Konarski jest nie w porządku. Spotkałem się również z agentem z Rzeszowa. W materiałach IPN-owskich jest ślad tej rozmowy. On potem sypnął mieszkanie, w którym rozmawialiśmy, a ja byłem bliski wpadki.

Dziś mamy poważny problem z Pawłem Falickim, jednym z założycieli i najofiarniejszych działaczy SW. Okazuje się, że w 1976 r. został zarejestrowany jako tajny współpracownik przez Wydział IV SB (ds. Kościoła). Ale gdyby był czynnym agentem za czasów SW, to esbecy znaliby skład Rady, wiedzieliby ile jest osób w Radzie - bo on w niej był. Tymczasem opracowanie ze stycznia 1986 r. [jest w książce „Solidarność Walcząca w dokumentach", tom 1: „W oczach SB" - red.] podaje, że Rada SW składa się z „ok. 30 osób". To kompletna nieprawda. Gdyby napisali, że 10-15 osób, miałoby to sens. Dla nas te materiały SB z archiwów IPN są niesamowicie ciekawe i budujące. Wiemy z nich, że moi najbliżsi przyjaciele, z którymi zakładałem organizację i współpracowałem - to nie byli agenci. Mieli inne zdanie niż ja, mogli kłócić się ze mną, uważać, że proponuję wariackie pomysły, ale nie byli agentami. Kierownictwo SW, rdzeń organizacji, nie był kontrolowany przez SB.

Jednak esbecja bardzo poważnie traktowała SW. Czego się bała?

- Bali się tego, że nie wiedzą, czego się bać! W sporządzonym w styczniu 1986 r. i zatwierdzonym przez szefa SB, gen. Władysława Ciastonia, planie rozpracowania i likwidacji SW wypisali zagrożenia, jakie wiążą się z naszą działalnością [m.in. obalenie ustroju - red.]. Napisali prawdę. Może w jednym miejscu przesadzili twierdząc, że podejmujemy współpracę ze środowiskami kryminalnymi po to, żeby je zradykalizować. Takich działań nie było - może za wyjątkiem jakichś prywatnych kontaktów. Myślę, że esbecy bali się, że SW to struktura, która - jeśli okrzepnie i wzrośnie w siłę - może zacząć stać się dla nich nieobliczalna. Planowali, że jak już nas rozbiją, to poddadzą operacyjnej kontroli próby odbudowy SW. Tak aby w kolejnym kierownictwie organizacji byli już ich ludzie.

Zachodnie służby specjalne interesowały się Solidarnością Walczącą?

- Myślę, że tak. Gdy zostałem wyrzucony z kraju, to w Waszyngtonie zorganizowane zostało moje spotkanie z przedstawicielem Departamentu Stanu o nazwisku Lamb (?). Nie pamiętam jego imienia. On miał kierował komórką, która zajmowała się Solidarnością Walczącą. Nie były to służby specjalne, a oficjalny organ administracji. Pamiętam, że ten człowiek pytał, co sądzę o Romualdzie Kukołowiczu - czy to osoba wiarygodna. Interesowały go możliwości i długofalowe zamiary SW a mnie - stanowisko amerykańskiej administracji do nas, do perspektywy upadku komunizmu.

Który to był rok?

- Lato 1988 r.

To ciekawe, że mniej więcej w tym samym czasie esbecja składała swoją ofertę Solidarności Walczącej. Nie miał Pan wrażenia, że SW w tamtym czasie mogła być brana pod uwagę jako potencjalnie ważny gracz w polityce polskiej czasu transformacji?

- Może trochę tak. Choć my nie pasowaliśmy Amerykanom. Naszym celem było rozwalenie komunizmu. Oni - choć głosili to samo - bali się tego. Uważali, że to nieodpowiedzialne. Obawiali się destabilizacji. Uważali, że ówczesny układ za kontrolowalny i stabilny.

Bardziej na rękę były im siły umiarkowane i dogadywanie się z komunistami?

- Tak. Oni nas nie aprobowali. To znaczy popierali nas ideowo, moralnie, ale nie politycznie. To widać też po wsparciu finansowym, jakie otrzymywaliśmy. Gdy byłem w Stanach, to Irena Lasota i Jakub Karpiński skontaktowali mnie z ludźmi z AFL-CIO [największa federacja związków zawodowych w USA - red.]. Przez nich od NED-u (National Endovment fo Democracy) spore pieniądze jak na nasze możliwości - 25 tys. dolarów. To było dużo w porównaniu z tym, co dostawaliśmy wcześniej.

Bo do tej pory SW dostawała po 10 tys. dolarów rocznie, prawda?

- Średnio tyle. Z różnych źródeł - prywatnych, z żebraniny u Giedroycia itd.

A więc pod koniec lat 80., SW była skazana na pożarcie przez obie strony globalnego konfliktu.

- Byliśmy niekontrolowalni. Jan Nowak-Jeziorański, główny przedstawiciel polityki amerykańskiej wśród tamtejszej polonii, postawił mi wtedy dwa warunki. Wpierw od ręki dał mi 5 tys. dolarów, bez pokwitowania, bez niczego - na działalność. Ale zaraz dodał, że dostaniemy duże wsparcie, jeśli spełnimy dwa warunki. Po pierwsze - nie będziemy atakować Wałęsy. To akurat nie był poważny warunek, bo odpowiedziałem, że my jakoś specjalnie nie atakujemy Wałęsy, nie o to nam chodzi. Po drugie - mamy poprzeć pomoc amerykańską dla PRL, pomoc która moim zdaniem służyła podtrzymywaniu międzynarodowego systemu komunistycznego. Te miliardowe pożyczki, te długi, które wciąż jeszcze spłacamy.

SW była przeciw tej pomocy?

- Sprzeciwiliśmy się jej jednomyślnie. Tymczasem Nowak-Jeziorański uważał, że jest ona korzystna dla Polski. Taka była strategia rządu USA. Przekonywał mnie do tego. Chciał, żebym ogłosił w prasie amerykańskiej, że SW nie ma nic przeciwko tej pomocy i uważa ją za słuszną. Powiedziałem: „Panie Janie, pan mnie nie przekonał. A nawet gdyby pan mnie przekonał, to choć jestem szefem organizacji, ja tej decyzji nie podejmowałem samodzielnie. My tę sprawę wałkowaliśmy w kierownictwie SW i jednomyślnie zdecydowaliśmy. Więc ja teraz nie mogę zmieniać stanowiska".

Ciekawe, że oficerowie SB i ważni ludzie w USA pchali SW w podobnym kierunku.

- Ale to zrozumiałe. Bo oni chcieli uzyskać w Polsce - i w całym Bloku Sowieckim - pewien modus vivendi. To była koncepcja pierestrojki - przekształcenia ustroju w socjalizm z ludzką twarzą, pewnej konwergencji systemów.

Potem ta konwergencja rzeczywiście nastąpiła.

- Można powiedzieć, że teraz jest konwergencja, ale już nie systemowa, a personalna. Ludzie „Solidarności" mają władzę polityczną, a ludzie dawnego reżimu mają bogactwa.

Jak u Marksa. Baza pozostała w rękach komunistów, nadbudowę przejęła „Solidarność".

- Ale to już konwergencja nie w ramach komunizmu, bo komunizm upadł. W tym sensie wyszło na nasze.
Kornel Morawiecki, Łukasz Medeksza,
http://www.solidarni.org/wolni_i_solidarni/aktualnosci_sw/wywiad_dla_pamiec_i_przyszlosc
dodany: 2008-12-20
Powrót do góry
Administrator
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 907

PostWysłany: Pon Gru 29, 2008 7:04 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Cytat:
... po moim zamknięciu został zatrzymany także Andrzej Zarach, któremu esbecy powiedzieli: „Proszę pana, nie chodzi o to, żeby pan nam coś mówił. My wiemy, że pan nie będzie mówił. Ale to nieważne. Chcemy, żeby pan nas słuchał". I roztoczyli przed nim wizję pierestrojki: „My też chcemy zmian. Oczywiście, pan powie, że nie ma pan nic wspólnego z Solidarnością Walczącą itd. To zrozumiałe. Ale my dajemy panu pewną ofertę. Aresztowaliśmy waszego przywódcę, ale możecie państwo wydawać dalej gazetki. Przymkniemy na to oczy. A nawet będziemy w tym pomagać. Chcemy tylko, żebyście państwo w tym waszym programie zrezygnowali z punktów, w których piszecie, że nie będziecie z nami rozmawiać i że chcecie upadku komunizmu w Związku Sowieckim. A że komunizm skończy się w Polsce? Dobrze. My też jesteśmy za tym, żeby ewolucyjnie się skończył".

Ciekawe ile organizacji podziemnych dostało takie propozycje. Dla mnie jest jasne że tak zbierano towarzystwo do okrągłego stoliczka
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pon Gru 29, 2008 9:28 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.sw.org.pl/mat/zar.html
Aneks
Andrzej Zarach
List do redakcji „SW”, 16.02.1992 r., Pensylwania, USA (wyjątki)

Przypuszczam, że K. Morawiecki tak długo unikał aresztowania, gdyż nie był punktualny i był źle zorganizowany. Każdy z konspirujących miał swą funkcję i „łatał dziury” jak umiał. Tego schematu organizacyjnego SB nie mogło rozgryźć.

Gdy organizacja SW się rozrosła, K. Morawiecki nie miał już czasu i możliwości odpowiadać na listy, liściki i propozycje programowe i to się stało „wąskim gardłem”.
Promocja jednego tylko nazwiska w SW była błędem.
Pomoc innym strukturom podziemnym była wpisana w etos SW. Szczupłe zasoby rozmywały się bardziej. Czasem niewdzięczność i lęk tych innych struktur był ogromny.
Z większą zaciętością zwalczano SW niż RKS.
Rodowód „S”: Bełz, ja – Krajowa Komisja Rewizyjna, Kołodziej (zastępca Wałęsy w sierpniu 1980 r.), Myślecki – działacz „S”, Myc – działacz „S”, K. Morawiecki – delegat I KZD.

Skład pierwszego Komitetu Wykonawczego: Kołodziej, Myc, Myślecki, Morawiecki i ja. Potem doszły Łukomska-Karniej i Kubasiewicz.
Najbardziej ofiarny w pomaganiu RKS-owi był Myślecki. Uwielbiał on Frasyniuka i pomagał w akcji solidarnościowej na rzecz jego uwolnienia.
Myślecki był działaczem dolnośląskim – poziomo do innych struktur, dlatego był moim oponentem. Ja chciałem przeszczepiać SW do innych regionów. Doszło do ostrego zwarcia koncepcji.
Morawiecki mylił analizę z chrześcijańskim posłannictwem. Kołodziej był w tym lepszy – miał chłodny, jasny umysł. Znał on świtę Wałęsy, jego obyczaje. Kołodziej i ja (mniej) krytykowaliśmy Wałęsę, Morawiecki natomiast ostro go bronił.

Jadwiga Chmielowska miała silną pozycję na Górnym Śląsku, mogła być zamiast Górnego w TKK (miała dużo do czynienia z „S” górnośląską).
W środowisku wrocławskim był opór przeciwko preferowaniu ludzi spoza Wrocławia.
Obrzeża SW i „S” były na tyle dostępne, że SB od nich wiedziała coś na temat SW.
Na przesłuchaniu w 1987 r. SB niewiele wiedziało o strukturze kierowniczej SW, o sposobie funkcjonowania pseudonimu – Lesowski (pięć osób o to podejrzewali).
Sugestie na SB – po co te ulotki rosyjskie lub ukraińskie, po co ta wrogość do ZSRR, wszystko inne by przeszło.
Zajmowałem się finansami, sprawami kontaktu z zagranicą, listami i biurokracją podziemną.



List Andrzeja Zaracha do Zbigniewa Byrskiego

(...) Dwa razy wspomina Pan Zbyszka Bujaka, delikatnie ustawiając go ortogonalnie w stosunku do Wałęsy. Przypomina mi to ciągłe zabiegi p. Giedroycia, aby w grupie RKW Mazowsze, a szczególnie w środowisku KOR-owskim, znaleźć „słuszną linię” (mniejsza o definicję, bo tutaj to pojęcie ma wyrażać zgodność z subiektywnymi opiniami danej osoby) i wciąż rozczarowanie niemożność uwierzenia, że to ci sami ludzie, z którymi szło się tyle lat razem. Zbyszek Bujak jako jednostka jest pełen kompleksów wobec SW (co nie ma oznaczać, że SW jest wrogiem), skąd się biorą jego małe podłości wobec SW i jego duża podłość z okresu, gdy był pierwszym nazwiskiem w TKK. Wtedy zadecydował o skreśleniu SW z listy organizacji polskich zasługujących na wsparcie Wolnego Świata. Więcej, wydał instrukcję, że sprzęt i pieniądze idące do SW mogą być konfiskowane przez struktury „S”, bo... i tu tysiące pomówień, oskarżeń w duchu obrażonej nomenklatury, że ktoś samodzielnie chce działać i nie podziela poglądów kierownictwa (chodziło o stosunek do Tez Prymasowskich w 1982, do koncepcji straszenia władz PRL istnieniem struktur „S” BEZ ICH UŹYWANIA – wiadomo z biologii, że takie organizmy giną i lepsze używane, chociaż się wtedy przekształcają, czego przykładem jest SW, PPS może inne, np. LDPN „N” Darskiego). Zbyszek Bujak jako lider pewnej opcji nie ma innego zaplecza intelektualnego niż warszawskie salony byłych marksistów-rewizjonistów, a środowisko kościelne może mu dać tylko doradców mitygujących przed podejmowaniem działań, które mogłyby drażnić ZSRR.(...)



List Andrzeja Zaracha do Mateusza Morawieckiego

(...) na I Zjeździe NSZZ „S” wybrany zostałem do Prezydium Krajowej Komisji Rewizyjnej (Komisja nie miała przewodniczącego, lecz 3-osobowe Prezydium + sekretarz), odpowiedzialny za majątek i finanse „S”.(...)

(...) W czerwcu 1982 r. widziałem się z Kornelem Morawieckim.(...)

(...) Próbowałem się trzymać z dala od wszelkich praktycznych, szczególnie technicznych, problemów, jako że ich nie cierpię. Źycie okazało się mocniejsze. Dotąd nie prowadzę samochodu, ale ileż nielegalnej benzyny nakupowałem w Polsce, to się w głowie nie mieści. Oczywiście, w podziemiu wszyscy byli specjalistami od techniki, przerzutów, wyrzutów etc., tylko ja nic nie umiałem i nagle po aresztowaniach w styczniu 1984 r., kiedy to Klementowski („Bystry”) sypnął Myca (a Marek Jakubiec „Czarny” dołożył) i innych, potem zaś do 12 dołączono 20, zabrakło techników, organizatorów, i innych.(...)

(...) W lipcu 1984 aresztowani z SW opuścili kryminał, ale obowiązki moje, zamiast maleć, poczęły rosnąć.

Gwoli ścisłości. Nie byłem członkiem Rady SW i zawsze odpowiadałem „NIE” na taką propozycję. Również Wojtek Myślecki nie był w Radzie SW i nie chciał w niej być. Andrzej Kołodziej też nie był w Radzie SW. Oczywiście, znałem wielu członków Rady SW, starałem się szanować, jak mogłem, tę Radę, traktując ją jako organ założycielski SW, raczej Porozumienia SW niż Organizacji SW, i organ konstytucyjny. Uważałem, że rola SW nie przeskoczy poziomu struktur takich jak np. MRKS w Warszawie, z kontaktami w innych miastach albo częściowo zostanie wchłonięta przez KPN, lub bardziej marginalne grupy polityczne.

Prócz tego horyzont Rady był lokalny [wrocławski] (...)

(...) Nie miałem zamiaru i nie chcę prowadzić destruktywnej krytyki Rady. Po uświadomieniu sobie, co Rada może zrobić, i co jest poza zasięgiem możliwości i zainteresowań Rady, poparłem koncepcję Wojtka Myśleckiego utworzenia Komitetu Wykonawczego (...)

(...) Trochę to trwało, zanim Komitet Wykonawczy się wykreował, bo w tym względzie Kornel – Bałaganiarz – Olewacz Regulaminów i Uzgodnień okazał się skrajnym legalistą, konstytucjonalistą. Próbował długi czas zebrać tak dużą część Rady, jak to możliwe, i jeszcze namówić Radę, jako organ założycielski, do powołania struktury wykonawczej o prerogatywach prezydenta, co w podziemiu mogłoby oznaczać zupełną autonomię nowego ośrodka kierowniczego. Rozjemcą i pośrednikiem został Przewodniczący SW, jako osobna struktura w Organizacji.

W końcu projekt został zalegalizowany z ilomaś niedomówieniami czy też niejasnościami statutowymi np. kto powołuje (wybiera) Przewodniczącego SW po „wpadce”. Według mnie uprawnienie to należało do Rady, a nie do Komitetu Wykonawczego, ale istniały i inne interpretacje. W praktyce nie miało to wielkiego znaczenia, bo żeby działać efektywnie, należało osiągnąć consensus między różnymi grupami i strukturami SW.

Pismo SW kontrolował Przewodniczący wraz ze swoim sekretariatem, do którego z KW miałem dostęp tylko ja (...)

(...) KW miało się rozszerzać wyłącznie drogą kooptacji (...)

(...) do mnie należały finanse i zagranica, w tym sprzęt zamawiany przez różne grupy i struktury. Pojęcie zagranicy zostało rozszerzone na Polskę poza Dolnym Śląskiem, w krótkim czasie na głowie miałem Warszawę (szczególnie MRKS i podobne struktury), w tym zawiązywanie SW w Warszawie, Łódź i robocze wizyty w innych miastach. Wojtek Myślecki miał na głowie różne struktury „S” we Wrocławiu, i Warszawie, szczególnie bardziej salonowe struktury bądź upolitycznione. Często kontakty polityczne i np. kolportażowe były rozdzielane dla bezpieczeństwa kolportażu. Czasami sytuacja nie była tak klarowna, bo w SW prawie każdy był w jednym miejscu szeregowcem, co najwyżej sierżantem (może kapralem, jak Lechu), a w innym był majorem. Finanse to był moloch.(...)

(...) Do czasu wyjazdu Kornela i Andrzeja Kołodzieja z Kraju, przychodziło mało pieniędzy z Zachodu (tylko nad tymi zachodnimi KW mógł mieć kontrolę i używać na finansowanie ważnych lub bardzo drogich projektów). Szacunkowo około 12 tysięcy dolarów rocznie w gotówce. Oczywiście, sprzęt (cen zazwyczaj nie znałem) mógł być drogi, szczególnie elektronika. Kiedyś wydawało się to niebotyczną sumą. Obecnie mogę się gorzko śmiać.(...)

(...) I tak było w przeszłości. Brak solidności. Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym na tym zakończył. SW łączyło spectrum ludzi noszących różne idee nie do pogodzenia. To musiało sparaliżować SW w okresie wychodzenia na jawność. (...)

(...) SW z powodu wewnętrznych zróżnicowań zbliżała się do kryzysu ideowego. W końcu baza członkowska była przekrojem społeczeństwa w tym, że postawy radykalne były werbalizowane, stymulowane i mile widziane, od symboliki religijno-patriotycznej nie stroniono.

Kościół, RWE, „S” z Wałęsą i KPN-owska frazeologia kształtowały postawy członków SW w znacznej większej mierze, niż w końcu opracowane (ale czy akceptowane?) „Zasady Ideowe SW”. To ograniczało publikację analiz i wniosków KW, bowiem próby te kończyły się spadkiem kolportażu i protestami słanymi do redakcji „SW” lub Przewodniczącego.

Jak ludzie nie chcą znać odmiennego stanowiska niż klajstrowana sielanka, to trzeba czekać, aby okoliczności same zaczęły mówić.

„Okrągły stół”, rola Wałęsy etc. były antycypowane przez KW na długo przed upublicznieniem ich. Jednak publikować się tego nie dało.

SW to nie było LDP „N” i liczyło się z odbiorem artykułów w szerszej bazie społecznej, mimo że było marginalizowane przez wiele środowisk „S” i opozycji. Cenę za to przyszło płacić straszną. Politycznie niedocenione SW, trzymane razem legendą ukrywającego się Przewodniczącego, ciężko pracujące i tracące jakikolwiek impet polityczny, ideowy, rozwojowy. Tak szeroka była ta koalicja. Połączona znacznie bardziej wspólnym działaniem niż programem ideowo-politycznym.

Od samego początku próbowałem rozbudować SW poza Dolnym Śląskiem, podkreślając bardziej więź ideowo-polityczną niż legendę Przewodniczącego. Próbowałem rozbudować siłę wykonawczą struktur pozawrocławskich, gdyż Wrocław był w klinczu z innymi środowiskami, i tracił świeżość oraz możliwość ekspansji. Optowałem za bliską współpracą z LDP „N” i MRK „S”, ale byłem i jestem przeciwko KPN. Prowadziło to do napięć w aktywie SW, a nawet Komitecie Wykonawczym.

Uważałem, że LDP „N” mógłby wyrażać myśl polityczną SW na temat narodów ościennych i geopolityki, byłby dobrą przeciwwagą dla grup pro-wałęsowskich i KPN-u; w MRK „S” widziałem wielkiego sojusznika w tworzeniu czegoś, co nazywałem Strukturą Strajkową. Wyglądało na to, że możliwa była ograniczona współpraca z PWA, którego – niestety – górne eszelony były kontrolowane przez środowisko (bardzo nam wrogie) „Tygodnika Mazowsze”.

Bardzo dobrze układały się nasze stosunki z Komitetem Praworządności Romaszewskich.

Czy z tych grup i środowisk można było zawiązać szerszą koalicję? Nie wiem. Może dołączyłby „Gwiazdozbiór” (na I Zjeździe NSZZ „S” głosowałem na Gwiazdę jako przewodniczącego NSZZ „S”), ale Gwiazda jest jeszcze bardziej daleki od gry politycznej – dla mnie „gra” jest terminem matematycznym, neutralnym – niż Kornel. Możliwym (dla mnie) przywódcą takiej koalicji byłby tylko Romaszewski. (...)

(...) „Kotwica” była grupą przerzutową do „Poglądu” w Berlinie Zach., trudno powiedzieć, że naszą. Obsługiwała kupę kontaktów. Do nas trafiło to przez Krzysztofa Błachuta („Olkiewicz” w Poczcie SW) za pośrednictwem – wg Olkiewicza – Wierzby i Mękarskiego. Inne drogi przerzutowe były bardzo doraźne, tylko „Kotwica” miała fart w obchodzeniu SB1. Prawdą jest, że Kornel „Kotwicy” nie ufał, ale kontakt był złapany i działał.

Tą samą drogą przyszedł do nas kontakt na Piłę, gdzie 200- (???) osobowa grupa (???) – tak się deklarowali – czekała na kogoś z „Centrali”. Pojechał Myc i Z. Oziewicz, i zostali sfotografowani (to był przełom 1984/85).(...)


1 Fart "Kotwicy" wynikał po prostu z tego, że była to grupa założona przez SB (przyp. red.).
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Servantes
Weteran Forum


Dołączył: 29 Paź 2006
Posty: 206

PostWysłany: Pon Gru 29, 2008 10:52 pm    Temat postu: Przyjaciół poznaje się w biedzie... Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Amerykanie nas nie aprobowali. To znaczy popierali nas ideowo, moralnie, ale nie politycznie. To widać też po wsparciu finansowym, jakie otrzymywaliśmy. Gdy byłem w Stanach, to Irena Lasota i Jakub Karpiński skontaktowali mnie z ludźmi z AFL-CIO [największa federacja związków zawodowych w USA - red.]. Przez nich od NED-u (National Endovment fo Democracy) spore pieniądze jak na nasze możliwości - 25 tys. dolarów. To było dużo w porównaniu z tym, co dostawaliśmy wcześniej.

Bo do tej pory SW dostawała po 10 tys. dolarów rocznie, prawda?

- Średnio tyle. Z różnych źródeł - prywatnych, z żebraniny u Giedroycia itd.

Żeby było śmieszniej to pod koniec ub. roku, albo nawet na przełomie 2007/2008 wyszło, że Departament Stanu próbował wstrzymać ten grant 25k$ z NED i tylko dzięki przytomności życzliwych SW ludzi w administracji NED pieniądze te zostały przekazane.
Podobnie było z AFL-CIO, której kierwonictwo w którymś momencie wydało polecenie zakazujące już nawet nie tylko pomocy, ale wręcz współpracy ze strukturami SW. Było to o tyle uciążliwe, że w drugiej połowie lat 80 kanały pomocy z Zachodu były już w pełni opanowane przez spec-służby PRL, o czym świadczyły różne wpadki, nieraz bardzo dużych transportów (kilkanaście ton sprzętu - głównie poligraficznego).

Można wnioskować, że poza kanałami profesjonalnymi - tj. dyplomatycznymi (ambasady krajów zachodnich, ale też struktury... watykańskie i kościelne) z partyzanckich "chodziły" wtedy jeszcze jako-tako jedynie kanały SW (nie wszystkie) oraz AFL-CIO. Posucha była do tego stopnia dolegliwa, że legendarni spece od kontabandy z Biura Brukselskiego - m.in. Lasota, Chojecki, Milewski, który okazał się TeWulcem (ps. "Franciszek") - próbowali wykorzystywać "niezarażone" ścieżki, m.in. europejskie AFL-CIO. Swoją szosą ciekawe, czy robili to w poczuciu bezradności czy z wyrachowania próbując zdekonspirować funkcjonujące, bo utajnione jeszcze struktury ??
Funkcjonujące, bo oparte na nierutynowym działaniu (nie powtarzane scenariusze przerzutu), oraz oparte na mniejszej skali - przerzut pojedyńczych urządzeń - a NIE kontenerów z tonami sprzętu...
Niemniej, w końcu zaraza musiała jakoś przejść nawet do znacznie lepiej zorganizowanej i profesjonalnie funkcjonującej komórki AFL-CIO, zajmującej się przemytem pomocy do demoludów, bo pod koniec lat 80 w tajemniczych okolicznościach wyczyszczono im konspiracyjny magazyn używanych offsetów pod Londynem, a policyjny raport Scotlandyardu enigamtycznie stwierdza, że tropy sprawców prowadzą do... KGB.

Zdażało się też, że AFL-CIO musiała ewakuować przeszmuglowany do Polski sprzęt, bo struktura, która go otrzymała okazała sie... niepoważna - tzn. na tyle niewydolna organizacyjnie, aby już nawet nie tylko NIE być w stanie obsługiwać offset, ale wręcz NIE być w stanie odebrać przesyłkę. Chodziło o struktury... może lepiej pominąć nazwę organizacji, której i tak poźniejsze działania kierownictwa okryły ją znacznie większą infamią...

W tym obrazie nędzy i rozpaczy którego dopełniały decyzje administracji amerykańkiej o przykręceniu kurka z kasą od 1985 r (o czym już w 1994 r. pisał Peter Schweizer w "Victory") przedstwaicielstwa SW na Zachodzie były w pełni zorganizowane i stuprocentowo skuteczne. Być może wynikało to ze znacznie mniejszej skali operacji, ale niewątpliwie też wpływ na zachowanie skuteczności musiało mieć zachowanie zasad konspiracji wynikające z silnej motywacji ideowej.
Niejaki A.Kozlov z AFL-CIO (etatowy pracownik zajmujący się zawodowo szmuglowaniem pomocy do krajów Europy Środkowo-Wschodniej, bezpośrednio podlegający pod "dziadka" - Iwninga Browna) wspominał, że "z przedstawicielami SW w Europie wszystko chodziło jak w zegarku".
Wspominał m.in. tajnego przedstawiceila "SW" w Szwajcarii - ps. "AS" (którego sylwetkę pamiętał także z powodu charakterystycznej zielonej kurtki... o wojskowym kroju : ), a który używał w kontaktach z AFL-CIO - jak się dopiero wyjaśniło na początku b.r. - fałszywego i mienia i nazwiska "Włodzimierz Domagalski". Oczywiście nie miał nic wspólnego z Włodkiem Domagalskim z Łodzi Smile ale co namieszał PRL'owskiej "jedynce" to zostanie pewnie tajemnicą. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że namieszał też badaczom, probującym po latach rozwikłać przez dłuższy czas nieprzyznawanie się prawdziwego Domagalskiego do znajmości i kontaktów z Kozlovem Wink Ostatecznie zagadkę wyjaśniły dopiero wspomnienia i relacja Kornela.

Także Ewa Zając - pseudonim w AFL-CIO: "Guma" - miała tam wysokie notowania! Musiała także posiadać niesamowite zdolności interpersonalne, do tego stopnia, iż po formalnym zakazie współpracy AFL-CIO ze strukturami SW, Kozlov postanowił obejść to polecenie sowjego szefostwa poprzez 'rozliczenie' pożyczki jakiej SW miała udzielić na prośbę przedstawicielstwa AFL-CIO, związkowym strukturom, podziemnej "S" w kraju.
Później zakaz ten obchodzono poprzez "wystawianie" jako beneficjentów pomocy AFL-CIO komisji zakładowych "S", ściśle powiązanych ze strukturami SW. Siłą rzeczy nie mogły to być jednak znaczące kwoty i nigdy ta "przemycana" podwójnie pomoc nie była porównywalna do tego jednego grantu NED na 25 tys. USD - z której to decyzji i tak chciano sie wycofać...
Jak bardzo ceniono panią Ewe Zając najlepiej ilustruje jej dossier z AFL-CIO, w którym można wyczytać, że:
jakiś kurier z AFL-CIO napisał:
...bardzo dobrze orientuje się w polityce oraz systemie walki z czerwonymi

Musiała byc też darzona w pełni zaufaniem, skoro ten sam kurier podał jej swoją prawdziwą tożsamość a nawet swój adres prywatny:
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pią Sty 09, 2009 6:26 pm    Temat postu: Re: Rozmowa z Kornelem Morawieckim Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Jak bardzo SW była zinfiltrowana przez SB? W pracy Mateusza Morawieckiego na temat historii SW [na stronie sw.org.pl - red.] jest taka wypowiedź Władysława Frasyniuka: „Kornel Morawiecki spotykał się z Konarskim [Andrzej Konarski; wcześniej Frasyniuk mówi o nim, że był to agent SB - red.] i nie został aresztowany. SB infiltrowała zarówno NSZZ „S", jak i SW - nie chodzi mi tu o kierownictwo. SW była mocno zinfiltrowana".

- Z Konarskim spotkałem się chyba raz. Ale nie było łatwo dotrzeć do mnie w podziemiu. To było lato 1982 r., początek SW. Taki człowiek musiał być „przefiltrowany" [uwolniony od śledzących go esbeków - red.]. Z Konarskim spotkałem się w mieszkaniu przy ul. Na Ostatnim Groszu - potem było ono obserwowane. Wiedzieliśmy o tym. I stąd wywnioskowaliśmy, że Konarski jest nie w porządku. Spotkałem się również z agentem z Rzeszowa. W materiałach IPN-owskich jest ślad tej rozmowy. On potem sypnął mieszkanie, w którym rozmawialiśmy, a ja byłem bliski wpadki.

Spotkałem się również z agentem z Rzeszowa.

Co to był za agent?
Czytałem o spotkaniu z TW "Elżbieta". Ale jak chciałem sprawdzić kto to na rzeszowskiej liście TW, to tam jest dwóch agentów o tym pseudonimie.
http://www.opcja.pop.pl/dokumenty/rzeszow_sb.html?phpMyAdmin=d826c27ad7bafc6d7eaaef025e5b2fad
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Tadeusz Świerczewski
Moderator


Dołączył: 12 Wrz 2006
Posty: 505

PostWysłany: Pią Sty 09, 2009 7:02 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Kaziu cytujesz wypowiedź Kornela:
Kod:
- Z Konarskim spotkałem się chyba raz. Ale nie było łatwo dotrzeć do mnie w podziemiu. To było lato 1982 r., początek SW. Taki człowiek musiał być „przefiltrowany" [uwolniony od śledzących go esbeków - red.]. Z Konarskim spotkałem się w mieszkaniu przy ul. Na Ostatnim Groszu - potem było ono obserwowane. Wiedzieliśmy o tym. I stąd wywnioskowaliśmy, że Konarski jest nie w porządku. Spotkałem się również z agentem z Rzeszowa. W materiałach IPN-owskich jest ślad tej rozmowy. On potem sypnął mieszkanie, w którym rozmawialiśmy, a ja byłem bliski wpadki

Takie spotkania Kornela z Konarskim odbyły się dwa, w obu uczestniczyłem gdyż je organizowałem. Ja po tych spotkaniach odrazu wiedziałem że to coś śmierdzi, lecz Kornel nigdy nie dopuszczał takiej myśli do głowy. Najlepszym przykładem jest to, że pozwolił mi na trzecie spotkanie z agentem SB, które było pod obstawą SB, nasłuch i filmowanie. Co po aresztowaniu pokazali mi wszystko.
W mojej korespondencji jest to wszystko zapisane, kopie posiada Romciu, Kornel zanim coś napisze niech zapozna się z dokumentami, swoimi listami do mnie.
Pozdrawiam Tadeusz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pią Sty 09, 2009 10:35 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Tadeusz Świerczewski napisał:


Takie spotkania Kornela z Konarskim odbyły się dwa, w obu uczestniczyłem gdyż je organizowałem. Ja po tych spotkaniach odrazu wiedziałem że to coś śmierdzi, lecz Kornel nigdy nie dopuszczał takiej myśli do głowy. Najlepszym przykładem jest to, że pozwolił mi na trzecie spotkanie z agentem SB, które było pod obstawą SB, nasłuch i filmowanie. Co po aresztowaniu pokazali mi wszystko.
W mojej korespondencji jest to wszystko zapisane, kopie posiada Romciu, Kornel zanim coś napisze niech zapozna się z dokumentami, swoimi listami do mnie.
Pozdrawiam Tadeusz

To znaczy ze Kornel spotkał się dwa razy, a na trzecim byłeś Ty i Ciebie aresztowali?

Powracając do mojego pytania. Mam przed sobą książkę pt. „Solidarność Walcząca w Dokumentach” i na stronie 503 - 512 jest donos TW ps. „Elżbieta” ze spotkania z Kornelem.
Na liście „Ujawnić Prawdę” jest dwóch kapusiów o tym pseudonimie.
http://www.opcja.pop.pl/dokumenty/rzeszow_sb.html?phpMyAdmin=d826c27ad7bafc6d7eaaef025e5b2fad
TW „Elżbieta” - Bała Wojciech
TW „Elżbieta” - Kuśnierz Elżbieta
Z kim spotkał się kornel?
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Tadeusz Świerczewski
Moderator


Dołączył: 12 Wrz 2006
Posty: 505

PostWysłany: Sob Sty 10, 2009 2:50 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Kaziu!
Tak, pierwsze spotkanie z Konarskim odbyłem sam, na prośbę Kornela, to było po jego "ucieczce" z Gdańska. Koniecznie chciał się dostać do Frasyniuka.Gdy wyczuł że to jest niemożliwe dał sobie spokój. Przedstawił mi swoją wersję "ucieczki i swego ukrywania" się w Gdańsku.po kilku dniach doprowadziłem jego do Kornela. Tu już przedstawił inna wersję ukrywania się i ucieczki. Wiedząc że do Frasyniuka się nie dostanie, "przykleił" się do nas chcąc wejść w moje struktury zakładowe, obiecując nam, że jedzie w teren, do Rzeszowa też, chcąc rozbudować sieć krajową MKO, pojechał, to wszystko było jeszcze przed powstaniem SW. W czerwcu przyjechał z "MEMORIAŁEM" MKO i koniecznie chciał się widzieć ze mną, tak doszło do tego spotkania trzeciego. Ten "memoriał" przekazałem Kornelowi, który go wyrzucił. Na tym moje kontakty skończyły się z p. Konarskim. jednak to ja miałem rację gdy Konarski ujawnił się w TV. Lecz mimo tego Kornel dalej uważał, miał wątpliwości czy to SB.Te dwa nazwiska TW "Elżbieta" nie są z Wrocławia.Kaziu ten donos ze spotkania TW Elżbieta ze spotkania z Kornelem może pochodzić też z relacji Konarskiego. W tym wypadku najlepiej zapytać Kornela, kiedy i kto był z osób trzecich, co jest mało prawdopodobne.Lecz to zrobię.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Sob Sty 10, 2009 5:10 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Tadziu dziękuje za wyjaśnienie z Konarskim.
Ten TW „Elżbieta” był z Rzeszowa. Tak jak Kornel napisał:

Cytat:
Spotkałem się również z agentem z Rzeszowa. W materiałach IPN-owskich jest ślad tej rozmowy. On potem sypnął mieszkanie, w którym rozmawialiśmy, a ja byłem bliski wpadki.


Poszperałem i znalazłem o tym Tutaj:


Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Tadeusz Świerczewski
Moderator


Dołączył: 12 Wrz 2006
Posty: 505

PostWysłany: Sob Sty 10, 2009 6:16 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Drogi Kaziu!
Sprawdziłem swoje archiwum i poprawiam lub jak wolisz uzupełniam.
Pierwsze spotkanie moje z Konarskim odbyło się 17.04.82r na ul.Karłowicza.
Drugie spotkanie razem z Kornelem w maju przed powstaniem SW.
Trzecie spotkanie moje na ul. Łukaszewicza w dn.28.09.82r, zwodziłem go,
jeden z to list z 20 lipca, który odebrał mój łącznik i tego samego dnia był na punkcie w kiosku Ruchu przy ul Łukaszewicza, który mu wyznaczyłem jednorazowo. Proszę zwrócić uwagę, że "list ma być w piątek 23.07" , tak jak by chciał widzieć MOJEGO łącznika?!, lub mnie wystawić?!
- drugi list K...... z dnia 27.09.82r i konieczność spotkania się ze mną we wtorek 28.09.82r .
przyszedłem na to spotkanie. Relację z tego spotkania opisałem opisałem nawet poprzednio.Przywiózł "Manifest" MKO, mnie się nogi ugięły, był wydrukowany na offsecie bardzo starannie i na dobrym papierze. A w tym " manifeście", domagano się rozmów z władzą celem zastąpienia "S", było szereg podpisów ludzi z Rzeszowa, Lublina, Krakowa i Katowic, nazwiska nic mi nie mówiły. Ten "manifest" przekazałem Kornelowi z moją UWAGĄ w dniu 4.10.82r, w P.S. z podpisem Or, Orsza.
Nie gniewaj się że nie podaję nazwiska od kogo te listy otrzymałem, za Tą osobę ja daję głowe.
Z tego wynika, że to spotkanie Kornela i UB-eka było po moim aresztowaniu .
A coś tak się zawziął na tego Konarskiego, gdzie on jest, czy coś wiesz na ten temat?.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Krystyna Szkutnik
Moderator


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 757

PostWysłany: Sob Sty 10, 2009 9:17 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Tw "Elzbieta"czyli Wojciech Bała pojawił się w kontaktach z Wrocławiem albo końcem 83 roku albo w 84. Kojarzenie tej osoby przed tym terminem z Wrocławiem jest nieprawidłowe.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Tadeusz Świerczewski
Moderator


Dołączył: 12 Wrz 2006
Posty: 505

PostWysłany: Nie Sty 11, 2009 12:27 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Szanowna Pani Krystyno!
Bardzo mi przykro, lecz Konarski i jeszcze dwu wystąpili w TV w dniu 23.03.83r. odczytując fragmenty tego "manifestu". To było publikowane we wszystkich gazetach w Polsce.
Na temat TW Wojciecha Bała nic mi nie wiadomo, to mogły być próby nowego podejścia do Kornela, takich prób było wiele.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum