Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Biografia polityczna Lecha Wałęsy
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jerry
Weteran Forum


Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 396

PostWysłany: Wto Mar 31, 2009 10:11 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Bolek wczoraj obiecał że nie będzie nigdzie chodził:
http://www.tvp.pl/publicystyka/polityka/tomasz-lis-na-zywo/wideo/nowa-partia-libertas-rozmowa-lechem-walesa-i-bronislawem-komorowskim-30032009

A już dziś złamał słowo i występował w Gdańsku Laughing zawsze był kłamczuchem i obiecajdą.

_________________
W CZASACH POWSZECHNEGO FA?SZU PISANIE PRAWDY JEST CZYNEM REWOLUCYJNYM.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Kwi 01, 2009 5:45 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=11359

Wałęsa się obraził
red. Krzysztof Wyszkowski (2009-03-31)


Aktualności dnia

słuchaj
zapisz

http://www.radiomaryja.pl/dzwieki/2009/03/2009.03.31.akt03.mp3
http://www.radiomaryja.pl/download.php?file=2009.03.31.akt03&d=2009-03-31
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Pawel
Weteran Forum


Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 438

PostWysłany: Sro Kwi 01, 2009 1:15 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Lewica składa wniosek o odwołanie prezesa IPN


http://fakty.interia.pl/polska/news/lewica-sklada-wniosek-o-odwolanie-prezesa-ipn,1284252


____________________
www.solidarni.waw.pl
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
paweł perchel
Częsty Użytkownik


Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 29

PostWysłany: Sro Kwi 01, 2009 3:47 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Chyba warto też dodać czego się ta lewica boi - w maju ukaże się artykuł o TW Alek. Oj będzie się działo.

http://fakty.interia.pl/polska/news/w-maju-publikacja-ipn-o-kwasniewskim,1284377,3
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Tomasz Strzyżewski
Weteran Forum


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 147

PostWysłany: Sro Kwi 01, 2009 7:22 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Autor i promotor odpowiadają na krytykę politycznej biografii Lecha Wałęsy. Okazuje się, że wiele z zarzutów stawianych wobec autora (nie twierdzę, że wszystkich - TS) jest bezpodstawnych:



http://wiadomosci.onet.pl/1945274,11,nowak_z_tej_biografii_mozna_sie_wiele_dowiedziec,item.html



PAP, PH/17:28

Nowak: z tej biografii można się wiele dowiedzieć

Uważam, że w obecnej chwili nie dysponujemy żadną biografią, z której można by się dowiedzieć więcej na temat postaci Lecha Wałęsy – powiedział promotor pracy magisterskiej Pawła Zyzaka, autora kontrowersyjnej książki o b. prezydencie, dr hab. Andrzej Nowak.

Dodał, że to, co przedstawił Zyzak, „spełniało kryteria pracy naukowej”.

Nie ma innej obszernej biografii Lecha Wałęsy i to jest wstydem i wyzwaniem dla środowiska historycznego. Dlaczego żaden historyk nie podjął się tego tematu? – ocenił historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Książka „Lech Wałęsa. Idea i historia” jest oparta na obronionej w czerwcu 2008 roku na Uniwersytecie Jagiellońskim pracy magisterskiej Zyzaka. Jej promotorem był prof. Andrzej Nowak – redaktor naczelny krakowskiego miesięcznika „Arcana”. Książka została wydana przez wydawnictwo Arcana.

Publikacja wzbudziła duże kontrowersje. Autor napisał w niej m.in., że b. przywódca Solidarności był agentem SB i w czasach młodości miał nieślubne dziecko, „sikał do kropielnicy” i „był nożownikiem z kompleksem Edypa”. B. prezydent skrytykował tę publikację i zapowiedział m.in., że jeśli instytucje państwowe ostatecznie nie wyjaśnią zarzutów o jego agenturalne związki z SB, zrezygnuje z udziału w uroczystościach rocznicowych, odda nagrody, a nawet wyjedzie z kraju. Naukowcy zarzucali autorowi ksiązki m.in., że nie powołuje się na udokumentowane źródła, co powinno być wymogiem pracy naukowej.

Sam autor zaznaczył, że - jego zdaniem - w publikacji zachował warsztat naukowy. – Komentatorzy mojej publikacji wypowiadają się głównie na temat pierwszego rozdziału książki i nie biorą pod uwagę tego, że oprócz relacji ustnych, w których znajdują się relacje anonimowe, ale nie tylko, znajdują się tam też wypowiedzi, które zostały zawarte we wcześniejszych biogramach czy biografiach Lecha Wałęsy. Takie ukazywały się choćby w wyniku prac Ewy Berberyusz czy Jerzego Surdykowskiego – powiedział autor książki.

Zyzak podkreślił, że „tylko część relacji jest anonimowa, a z relacji prasowych można odnieść wrażenie, że wszystkie”. Zapytany, czy chociaż jedna taka powinna się znaleźć w pracy naukowej, stwierdził: – Mówiłem o wcześniejszych publikacjach – tam również znajdują się relacje anonimowe świadków historii. Poza tym ja zawsze mogę odwołać się do tego, że posiadam adresy oraz imiona i nazwiska rozmówców; nie umieściłem ich tylko dlatego, że te osoby prosiły mnie o zachowanie anonimowości. Oczywiście posiadam nagrania z tych rozmów – powiedział Zyzak.

Autor książki dodał, że w najbliższym czasie ukażą się jego polemiki z osobami krytykującymi książkę; część z nich już się ukazała w mediach.

O pracy magisterskiej Zyzaka wyraża się bardzo pozytywnie prof. Nowak, jej promotor. Jak podkreślił, praca uzyskała nie tyle pozytywne, co „bardzo dobre” recenzje jego, jako promotora, i recenzenta dr. hab. Zdzisława Zblewskiego. Jak dodał, z uwagi na walory pracy podjął decyzję o jej publikacji.

Ja, podobnie jak drugi recenzent, postawiłem jej ocenę bardzo dobrą. Chciałem przypomnieć, że praca magisterska nie jest pracą naukową, natomiast to, co przedstawił pan Zyzak, spełniało kryteria pracy naukowej. Ta praca miała 700 stron i zawierała kilka tysięcy przypisów, odwołujących się do najrozmaitszych źródeł - do kilkuset publikowanych, do dokumentów archiwalnych i w jednym tylko rozdziale do źródeł, które fałszywie są określane jako anonimowe. W tym przypadku chodzi o źródła, które zastrzegły sobie nieujawnianie swojej tożsamości. Autor zna ich tożsamość, ma ich wypowiedzi i jest w stanie, w przypadku np. sprawy sądowej, powołać się na nie – powiedział dr Nowak.

Jest to fałszywy zarzut pod adresem tej pracy. Te źródła występują wyłącznie w jednym niedużym fragmencie pracy, i nie są one anonimowe, a jedynie zastrzeżone – zaznaczył promotor.

I chcę podkreślić, iż uważam, że w obecnej chwili nie dysponujemy żadną biografią, z której można by się dowiedzieć więcej na temat tej historycznej postaci – dodał historyk.

Stawiam to pytanie i jednocześnie udzielam odpowiedzi: ponieważ uczciwa praca na temat Lecha Wałęsy musi się kończyć taką nagonką, jaką zorganizowano przeciwko panu Zyzakowi i mojej osobie. I tak byłoby z każdym, kto by zechciał przedstawić nie hagiografię, ale biografię Lecha Wałęsy – powiedział promotor.

Na swoim blogu Wałęsa napisał w niedzielę, że Zyzak posłużył się w swojej książce „zmyślonymi, obrzydliwymi, barbarzyńskimi pomówieniami”.

Ten człowiek powołuje się na tamtą książkę (chodzi o ubiegłoroczną książkę historyków IPN Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa” – PAP) jak na klasykę. Na jego książkę będę się powoływali następni i będę pisać rzeczy nieprawdopodobne. Wszystko co w tej książce jest napisane, jest kompletnie wymyślone. Tak jak Cenckiewicz opierał się jeszcze na jakiś kserach, na jakiś prawdopodobnych sytuacjach, na zeznaniach ubeków – jeszcze to można jakoś uznać, bo napracował się. Ale ten człowiek wszystko wymyślił – mówił Wałęsa o książce Zyzaka. [To nie są słowa Wałęsy, lecz wersja przygotowana przez „tłumacza”, nadająca wypowiedzi Wałęsy sens zbliżony do zamierzonego – TS]

Na temat publikacji Pawła Zyzaka oświadczenie wydał rektor UJ – informując, iż to promotor i recenzent są odpowiedzialni za poziom merytoryczny pracy magisterskiej; dyrektor krakowskiego IPN Marek Lasota zaprotestował przeciwko obarczaniu IPN odpowiedzialnością za treść książki. Poinformował, że przy zatrudnianiu Zyzaka na czas określony na stanowisku archiwisty w krakowskim oddziale IPN kierowano się wyłącznie jego kwalifikacjami, a fakt przygotowywania publikacji nie był znany pracodawcy.

...............................................

TS

_________________
Kto pot?pia cenzur?, by nast?pnie samemu j? stosowa?, mo?e by? tylko durniem lub hipokryt?.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Kwi 02, 2009 4:43 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/9133,285184_Zyzak__Nie_chcialem_wypedzic_Walesy_z_Polski_.html

"Zyzak: Nie chciałem wypędzić Wałęsy z Polski
Piotr Zychowicz 01-04-2009, ostatnia aktualizacja 02-04-2009 02:22

Mam nadzieję, że Lech Wałęsa na spokojnie przeczyta całą moją książkę i zaprosi mnie do siebie. Będziemy mogli usiąść i porozmawiać na temat jej treści — mówi Paweł Zyzak, autor biografii byłego prezydenta w rozmowie z Piotrem Zychowiczem

Dlaczego nie lubi pan Wałęsy?

Moim zadaniem jako historyka było zbadanie osobowości, życia i kariery Lecha Wałęsy, a nie ocena tej historycznej postaci. W książce uchylam się przed wyrażaniem własnych opinii. Oddaję głos świadkom historii, którzy poznali Lecha Wałęsę na różnych etapach jego życia. Jeżeli przedstawiam własne wnioski, to tylko w charakterze podsumowującym.

Ale w tych podsumowaniach widać, że nie pała pan miłością do swojego bohatera.

Nie zgadzam się, nie zawarłem w nich ocen moralnych.

Czyli lubi pan Wałęsę? Jest to dla pana postać pozytywna?

Nie mam do niego żadnego szczególnego stosunku emocjonalnego. Odnoszę się do Lecha Wałęsy z szacunkiem jako do człowieka i byłego prezydenta mojego kraju. Zaletą mojego wieku jest natomiast to, że mogę na niego spojrzeć na chłodno. Bez całego emocjonalnego bagażu, jaki mają osoby, które uczestniczyły czy na bieżąco przeżywały wielkie wydarzenia, w których brał udział Lech Wałęsa.

Czy pański stosunek do Wałęsy zmieniał się w trakcie pisania książki?

Gdy zasiadałem do pracy, miałem pewien jego obraz, zaczerpnięty z prasy i książek. Obraz niezłomnego przywódcy „Solidarności” i obozu antykomunistycznego. Gdy poznałem go bliżej, wsłuchałem się w jego wypowiedzi i zapoznałem z dokumentami, okazało się, że prawda jest nieco bardziej złożona. Nie oznacza to jednak, że stał się on dla mnie od razu czarnym charakterem. Jest skomplikowaną, niejednoznaczną postacią. A co za tym idzie - ciekawą.

Dlaczego w swojej książce cytuje pan przede wszystkim opinie osób mu nieprzychylnych?

To niesprawiedliwy zarzut. Wśród około 50 osób, z którymi rozmawiałem podczas pracy nad tą książką znajdowali się ludzie, którzy dziś nastawieni są wobec Wałęsy raczej pozytywnie. Choćby Andrzej Celiński czy Bogdan Borusewicz.

Głosom przeciwników Wałęsy oddał pan jednak więcej miejsca. Nie brał pan pod uwagę, że mogli oni świadomie go oczerniać?

Te rozmowy nie były jedynymi źródłami wykorzystanymi w mojej publikacji. Korzystałem również z tysięcy dokumentów i wielu opracowań. Wszystkie opinie wyrażane przez moich rozmówców starałem się zestawiać z faktami znanymi z innych źródeł i konfrontować je ze sobą nawzajem. Sprawdzałem w ten sposób ich wiarygodność. W książce nie znajdzie pan podziału na bardziej i mniej wiarygodne opinie.

Ale relacji anonimowych rozmówców, którzy opowiadali panu o grzechach Wałęsy z młodości, zweryfikować pan nie mógł. A mimo to znalazły się w książce.

Mogłem i zweryfikowałem. Jednak w przypadku opinii anonimowych rzeczywiście mogę powoływać się tylko na swoją rzetelność. O wielu sprawach dowiedziałem się niezależnie od co najmniej kilku osób. Ich nazwiska i adresy znam. Mam również nagrania tych rozmów. Zdecydowałem się uszanować wolę moich rozmówców, którzy obawiali się o swoje bezpieczeństwo, i nie ujawniłem ich personaliów. Są to jednak osoby wiarygodne. Każdy może pojechać w rodzinne strony Wałęsy, porozmawiać z nimi i to sprawdzić. Choćby pan jako dziennikarz. Nikt jednak do tej pory tego nie zrobił. Jestem bodaj pierwszym polskim badaczem, który napisał biografię Wałęsy począwszy od jego młodych lat. Przede mną zrobił to tylko Roger Boyes, który również powoływał się na anonimowe i kontrowersyjne wypowiedzi autochtonów okolic Dobrzynia nad Wisłą.

Ale po co opisywać tak intymne sprawy, jak choćby rzekome nieślubne dziecko?

Gdy zetknąłem się z relacjami na ten temat, jako historyk byłem zmuszony o tym napisać. Nie mogę przechodzić do porządku dziennego nad faktami niewygodnymi dla mojego bohatera. Muszę dociekać prawdy. Ta sprawa mogła mieć bardzo duży wpływ na opisywaną przeze mnie postać. Być może to właśnie dlatego Wałęsa w 1967 roku opuścił rodzinne strony. Zresztą nie wdaję się w wartościowanie, czy to dobrze, czy źle, że Wałęsa miał nieślubne dziecko. Moralny aspekt tej sprawy mnie nie interesuje. Interesują mnie suche fakty. Chciałem poznać motywy działania opisywanego przeze mnie człowieka.

Ale czy przy kreśleniu sylwetki polityka konieczne jest opisywanie jego życia prywatnego?

Czytałem wiele biografii postaci historycznych. Wątek życia prywatnego zajmuje w nich bardzo dużo miejsca. Sprawy te wpływają bowiem na działania opisywanych bohaterów. Przykład pierwszy z brzegu: „Stalin. Młode lata despoty” pióra Simona Sebaga Montefiorego. Inny przykład to opisywane ze szczegółami przez historyków życie osobiste Kazimierza Wielkiego.

Oba przytoczone przez pana przykłady dotyczą osób nieżyjących. Czy pisząc o żyjącej postaci nie powinno się okazywać nieco więcej wrażliwości? Poza tym, czy np. sprawa sikania do kropielnicy mogła mieć wpływ na późniejsze decyzje Wałęsy?

Relacja ta została przytoczona we fragmencie dotyczącym jego religijności. Temat ten sprowokował zaś Lech Wałęsa. W wielu publikacjach i wywiadach twierdził bowiem, że wyssał katolicyzm z mlekiem matki, że od najmłodszych lat był bardzo oddany Kościołowi. Wałęsa obnosił się i obnosi ze swoją religijnością. Choćby wpinając sobie w klapę marynarki obraz Matki Boskiej. Postanowiłem zbadać ów wątek, bo wiele wskazywało na to, że prawda wyglądała zupełnie inaczej...

Historia z kropielnicą, jeżeli oczywiście jest prawdziwa, dotyczy dziesięciolatka, który chce zaimponować kolegom. Co to ma wspólnego z późniejszą religijnością dorosłego Wałęsy? Umieszczenie tej relacji w książce wygląda na zwykłą złośliwość.

Nie miałem takich intencji. Chciałem opisać proces kształtowania się osobowości Lecha Wałęsy. Środowisko, w którym ta osobowość się kształtowała. Okazało się, że z Lecha Wałęsy w młodości był niezły urwis...

Dlaczego jednak nie zapytał pan o tę sprawę samego Wałęsy? Dlaczego napisał pan biografię żyjącej osoby bez rozmowy z nią?

Przez kilka miesięcy — drogą telefoniczną, listowną i mailową — bezskutecznie próbowałem się skontaktować z Lechem Wałęsą. Nawiązałem kontakt z jego bliskimi współpracownikami Piotrem Gulczyńskim i Bartoszem Lobą. Wszystko, co mi zaproponowali, to propozycja współpracy przy tworzeniu... kolejnej autobiografii Lecha Wałęsy. Oczywiście odmówiłem.

Wystarczyło zadzwonić do redakcji „Rzeczpospolitej”. Chętnie udostępnilibyśmy panu numer do Wałęsy.

Krótka rozmowa telefoniczna przy rozmiarze mojej pracy niewiele by dała. Chciałem odbyć długie spotkanie z Wałęsą i dać mu możliwość ustosunkowania się do wszystkich relacji osób cytowanych w książce.

Nie ma pan żadnych wątpliwości, że Lech Wałęsa był agentem SB?

Ostatnio ukazała się bardzo przekonująca i wiarygodna książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, która dowodzi, że tak było. Podzielam ten pogląd.

W sprawie „Bolka” opiera się pan na tej publikacji?

Nie, ona tylko utwierdziła mnie w moim przekonaniu. Swoją książkę pisałem bowiem równolegle z Gontarczykiem i Cenckiewiczem. Książkę złożyłem do wydawnictwa w marcu zeszłego roku, ostatnie poprawki naniosłem zaś w lipcu, a więc miesiąc po ukazaniu się „SB a Lech Wałęsa”. Naturalnie natychmiast ją przeczytałem i na jej podstawie dokonałem pewnych uzupełnień. Były to jednak zmiany kosmetyczne. Główne tezy, w tym te dotyczące agenturalnej działalności Wałęsy, nie uległy zmianie.

W książce sugeruje pan, że Wałęsa mógł być agentem po 1978 roku. To bardzo poważne oskarżenie...

Ja nie stawiam takiej tezy. Wskazuję tylko na pewne znaki zapytania dotyczące ówczesnej działalności Lecha Wałęsy. Są one stawiane przez uczestników tamtych wydarzeń. Chodzi tu o dziwny sposób, w jaki Wałęsa znalazł się w Wolnych Związkach Zawodowych, konflikty które tam wywoływał, radykalizm, z którym się obnosił. Wiadomo, że kilka miesięcy po związaniu się z WZZ Wybrzeża Wałęsa spotkał się na terenie zakładu „ZREMB” z dwoma oficerami SB i zdeklarował się, że może ich „informować o swoich zamierzeniach”, ale w zakładzie, gdyż poza nim może być obserwowany przez kolegów ze związków. Jeszcze raz podkreślam — nie stawiam żadnej tezy, wskazuję tylko na pewne niejasności.

Ale przecież SB go wówczas rozpracowywała. Czy rozpracowuje się własnego agenta?

W tej sprawie mogę tylko odesłać pana do wspomnianego wyżej dokumentu.

A jak pan ocenia rolę, jaką Wałęsa odegrał w sierpniu 1980 roku?

Jest to rola bardzo niejednoznaczna. Jego działalność różniła się od tego, co zostało opisane w dotychczasowej historiografii, a przede wszystkim na kartach jego wspomnień. Trzeciego dnia strajku, jak relacjonował Bogdan Borusewicz, Wałęsa uległ presji i zakończył strajk. Nie był zadowolony z jego kontynuowania. Niejasne są również pierwsze godziny 14 sierpnia 1980 roku. Skąd Wałęsa przybył do Stoczni, jak dostał się na jej teren?

Sugeruje pan, że wprowadziło go tam SB?

Zebrałem szereg wypowiedzi i relacji na ten temat. Wskazują one, że Wałęsa ma coś do ukrycia. Choćby w tak prostej kwestii jak wejście na teren stoczni podał szereg różnych wersji. Raz mówił, że przeskoczył przez płot, raz, że przez mur, raz że przeszedł przez dziurę w płocie, a jeszcze innym razem wspomniał o jakimś tunelu. Myli również miejsce, w którym to się miało stać. Sądzę, że gdy dowiemy się, co tego ranka działo się z Lechem Wałęsą, odpowiemy na wszystkie postawione przez pana pytania.

Zna pan przecież Wałęsę i jego specyficzny sposób mówienia.

To był jeden z najważniejszych momentów w jego życiu. Sam mówił, że zadecydował on o jego późniejszych losach. Wałęsa opowiadał później o tym nawet w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Takich przeżyć się nie zapomina.

To zapytam jeszcze raz: czy to komuniści umieścili Wałęsę w stoczni?

Z relacji, które zebrałem wynika, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że władze mogły Wałęsie celowo nie przeszkodzić w przedostaniu się na teren stoczni.

Dlaczego komunistyczny agent miałby obalić komunizm?

Obawiam się, że komunizm nigdy nie został obalony. Ten system się zdegenerował i uległ stopniowej dekompozycji. Nie było, przynajmniej w Polsce, żadnego gwałtownego, jednoznacznego tąpnięcia. Leczniczej dla państwa selekcji elit politycznych. Uważam, że gdy Wałęsa twierdzi, iż to on obalił komunizm, to znacznie przesadza.

Czy spodziewał się pan, że pańska książka wywoła aż tak silną reakcję?

No cóż, nie sądziłem, że zostanę zaatakowany w taki sposób. „Gazeta Wyborcza” zarzuciła mi, że jestem członkiem młodzieżówki PiS-u, co jest nieprawdą. Nigdy też nie powiedziałem, że „pedały są zwierzętami”. Uważam, że przyczyną tego ataku jest to, iż w książce zaprezentowałem inną wersję historii najnowszej niż lansowaną przez środowisko „GW”. Ci ludzie broniąc Wałęsy, bronią własnych biografii i powielanych przez siebie mitów. Co ciekawe, te same osoby, które dziś tak zaciekle bronią Wałęsy, kiedy się z nim ścierały na arenie politycznej, odsądzały go od czci i wiary. W swojej książce cytuję chociażby wypowiedź Adama Michnika, w której mówi on o Wałęsie jak o zwykłym populiście.

Pańską książkę krytykuje jednak nie tylko „GW”, ale również Piotr Gontarczyk.

Mogę powiedzieć tylko tyle, że bardzo zaskoczyło mnie, że tak niesprawiedliwy tekst wyszedł z pod pióra osoby, która jeszcze niedawno była w podobnej sytuacji co ja. Jestem otwarty na wszelką krytykę. Jestem młody, to moja pierwsza książka i mój warsztat historyka na pewno będzie się jeszcze szlifował. Tekst Gontarczyka był jednak naszpikowany wyjątkową ilością negatywnych emocji, nie był obiektywny. To przykre.

W pańskiej sprawie wypowiedział się nawet premier. To chyba musi robić wrażenie na 24-letnim początkującym badaczu. Jak odbiera pan to, co się dzieje wokół pańskiej książki?

Spodziewałem się, że ta publikacja może wywołać debatę między historykami. Ale nigdy bym nie przypuszczał, że w sprawie mojej książki będą wypowiadać się najważniejsze osoby w państwie. A tym bardziej, że zostanie ona wykorzystana do ataku na IPN. Instytucja ta nie ma bowiem nic wspólnego z moją książką. Publikacja była gotowa w lipcu 2008 roku, a ja pracuję w IPN od października ubiegłego roku.

A co pan myśli o reakcji samego Wałęsy? Czy gdy usłyszał pan, że były prezydent chce wyjechać z Polski i zwrócić Nagrodę Nobla, nie zrobiło się panu trochę głupio?

Zapewniam, że nie miałem nigdy złych intencji. Pisząc tą książkę nie chciałem wypędzić Wałęsy z Polski. Nie sądziłem, że pan prezydent w taki sposób zareaguje na publikację 24-letniego historyka. Mam nadzieję, że Lech Wałęsa na spokojnie przeczyta całą książkę i zaprosi mnie do siebie. Będziemy mogli usiąść i porozmawiać na temat jej treści. Wtedy w drugim wydaniu książki mógłbym przedstawić jego punkt widzenia.

Tymczasem wygląda na to, że stracił pan prace. Pana stanowisko w IPN ma zostać zlikwidowane.

Umowa między mną a pracodawcą jest sprawą poufną i nie powinienem wypowiadać się na te tematy.

Nie czuje się pan oszukany? IPN pana bronił, a następnego dnia poinformował, że zostanie pan zwolniony.

Praca w IPN była i jest dla mnie wielką szansą i zaszczytem. Nie mam żadnych pretensji do władz tej instytucji, które znajdują się pod silną presją.

Czy po tym wszystkim co się stało, gdyby mógł pan cofnąć czas, zmieniłby pan coś w książce przed publikacją?

Byłyby to co najwyżej zmiany kosmetyczne. Polemika prasowa wokół mojej książki nie zmieniła moich poglądów w kwestii Wałęsy. Nie zamierzam pod wpływem na razie jednej recenzji historyka, wycofywać się z moich tez.

Piotr Gontarczyk napisał, że swoją pierwszą książką popełnił pan zawodowe harakiri. Czuje się pan skończony jako historyk?

Nie. Chciałbym kiedyś napisać książkę o cichych bojownikach o niepodległość naszej ojczyzny, którym zresztą dedykuję moją obecną pracę. Ludziach, którzy odegrali wielką rolę, a zostali z różnych powodów zapomniani. Chciałbym do nich dotrzeć i opisać ich historię. Myślę, że jeszcze wszystko przede mną.

Jutro w "Rz": Sławomir Cenckiewicz recenzuje książkę Pawła Zyzaka

Paweł Zyzak jest absolwentem wydziału historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego praca magisterska, napisana pod kierunkiem prof. Andrzeja Nowaka, została niedawno wydana pod tytułem „Lech Wałęsa. Idea i historia” przez krakowskie wydawnictwo „Arcana”. Zyzak od października 2008 jest pracuje jako archiwista w krakowskim oddziale IPN, który zapowiedział jednak we wtorek, że nie przedłuży z nim czasowej umowy. "

Rzeczpospolita

Więcej:

http://www.rp.pl/artykul/9133,285184_Zyzak__Nie_chcialem_wypedzic_Walesy_z_Polski_.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Kwi 02, 2009 4:45 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/9133,285344_Cenckiewicz__Histeria_zamiast_lektury_.html

"Histeria zamiast lektury
Sławomir Cenckiewicz 01-04-2009, ostatnia aktualizacja 02-04-2009 00:43

Książka Pawła Zyzaka na pewno jest niepełna, pod wieloma względami słaba, ale zarazem to interesująca próba pierwszej biografii Lecha Wałęsy opartej na szerokiej kwerendzie - pisze historyk

"Ratunku, to się nie mieści w głowie. Jak mogło do tego dojść?" – napisał kilka dni temu Lech Wałęsa na wieść o wydaniu książki Pawła Zyzaka pt. "Lech Wałęsa. Idea i historia". Nazwisko 24-letniego historyka nie schodzi obecnie z pierwszych stron gazet. Mówią o nim wszyscy – premierzy, wicepremierzy, ministrowie, posłowie, publicyści i komentatorzy…

Książki Zyzaka nie czytali (za gruba), ale komentują, drwią z nazwiska, obrażają i grożą, głównie na podstawie jednej opinii, że książka traktuje o współpracy Wałęsy z SB i o tym, że "legenda "Solidarności"" ma nieślubne dziecko. A poza tym, wiadomo… "chora imaginacja autora", "prawicowe sikanie pod wiatr", "gorszy od SB" i "urologiczne pasje Pawła Zyzaka". Przedstawiony przez media wizerunek autora i jego książki ma niewiele wspólnego z rzeczywistością i jest kolejną odsłoną polskiej bitwy o wolność słowa i badań naukowych.

Jak się IPN nie poprawi...

Kiedy niespełna dziesięć miesięcy temu rozpoczynała się kampania wymierzona w autorów pracy "SB a Lech Wałęsa", podobnie jak teraz nie chodziło o rzetelną dyskusję na temat książki. Autorów publicznie porównywano do esbeków, wzywano do rozprawy na pięści, wykluczano z "cechu historyków", nazywano paranoikami, a już po ukazaniu się kolejnej książki ("Sprawa Lecha Wałęsy") z ust pokojowego noblisty usłyszałem, że jestem "z pomiotu UB". Czołowi krytycy publikacji IPN przyznawali, że książki nie czytali lub ją jedynie przeglądali, jeszcze inni składali deklaracje, że w ogóle nie zamierzają jej przeczytać. Wszyscy jednak mają się za specjalistów od historii, warsztatu naukowego i metodologii badawczej. Zbigniew Chlebowski, który zasłynął ostatnio wiedzą historyczną dotyczącą powstania wielkopolskiego (jego zdaniem wybuchło ono w 1880 r.), w kilka dni po ukazaniu się książki "SB a Lech Wałęsa" oznajmił, że nie zamierza jej brać do ręki i czytać, gdyż wie, że jest ona jednym wielkim kłamstwem.

Szef Klubu Parlamentarnego PO zapowiedział większą kontrolę IPN i zmianę ustawy o instytucie w taki sposób, by nie pracowali w nim "pseudohistorycy, którzy obrażają największe polskie autorytety" i "doprowadzają do wielu tragedii Polaków".

Nierzadko tej odmowie wiedzy towarzyszyła chęć zablokowania dyskusji o najnowszych dziejach Polski. Przykładem takiej odmowy wiedzy połączonej z zakazem debaty nad przeszłością Wałęsy może być sytuacja, która miała miejsce w Opolu, gdzie władze miasta, prawdopodobnie pod naciskiem polityków szczebla centralnego, wycofały zgodę na organizację mojego spotkania autorskiego w bibliotece publicznej. Podobne interwencje miały też miejsce w innych miastach, m.in. Lublinie, Łodzi, Bydgoszczy, Głuchołazach, Kościerzynie...

Wydawało się, że praktyki rodem z głębokiego PRL stoją w sprzeczności z opinią wyrażoną przez Donalda Tuska: "będę walczył, żeby tacy ludzie jak Cenckiewicz mogli pisać książki". Niestety, po książce Zyzaka, która nie ma żadnego związku z IPN, premier porzucił rozsądek i przyjął retorykę swoich kolegów, grożąc instytutowi, że jak się nie poprawi, to może ulec likwidacji.

Znów przypomniały się słowa Tuska z 2007 r., kiedy to na wieść o przygotowywanej w IPN książce o Wałęsie wyznał: "ludzie, którzy usiłują niszczyć autorytet Polski i życia publicznego w Polsce wewnątrz i za granicą, zostaną z tego bezlitośnie rozliczeni".

W biografistyce opis takich zagadnień, jak chociażby krąg i klimat rodzinny, w jakim dorastał bohater książki, religijność opisywanej postaci, opinie ze sprawowania i oceny w szkole, pierwsze zawody miłosne, relacje koleżeńskie i przyjacielskie czy wreszcie wybory polityczne i zaangażowanie społeczne, jest czymś zupełnie naturalnym. Nie ma żadnego powodu, by w przypadku Wałęsy postępować inaczej, szczególnie że on sam poruszał wiele z tych spraw w swoich autobiograficznych książkach, licznych wywiadach i tekstach.

W jednym z wywiadów prasowych Wałęsa powiedział, że jest zwolennikiem ujawnienia wszystkiego (nie wyłączywszy nawet spraw intymnych), co znajduje się w archiwach IPN. Swój pogląd uzasadnił dość racjonalnie: "Inaczej znowu będzie wąska grupa ludzi, która będzie znała kompromitujące fakty z życia innych osób i będzie mogła tym grać" ("Gazeta Wyborcza", 17 V 2007).

Niedoskonała, bo pierwsza

Warto o tym pamiętać, zanim wytoczy się działa przeciwko pisaniu "historii a la Zyzak". Być może bohater książki dobrze zapamiętał czasy, kiedy władze PRL upubliczniały różne fakty z życiorysu Wałęsy oraz jego rodziny, korzystając przy tym z rejestrów sądowych, materiałów prokuratorskich i milicyjnych kartotek. Przykładem tego może być publikacja z "Dziennika Bałtyckiego" (2 II 1984), w której opisano liczne konflikty z prawem członków rodziny Wałęsów. Zyzak mógł skorzystać z tamtych gotowych ustaleń, zamiast tego wybrał jednak indywidualne poszukiwania. Próbował zresztą nawiązać kontakt z samym Wałęsą, jednak jego kilkumiesięczne starania i prośby o spotkanie lub osobistą wymianę korespondencji zakończyły się niepowodzeniem (s. 10 – 11). W ten sposób powstała książka na pewno niepełna, pod wieloma względami niedoskonała, a nawet słaba, ale zarazem będąca interesującą próbą pierwszej biografii opartej na szerokiej kwerendzie i bogatej literaturze przedmiotu, z opanowaniem której prawie każdy początkujący historyk ma kłopot. I wyłącznie z tej perspektywy powinna być oceniana, bez zbytecznych emocji i pasji polemicznej typowej dla sporów wśród bardziej doświadczonych badaczy.

Magisterska metodologia

Książka świeżo upieczonego historyka z Uniwersytetu Jagiellońskiego jest na rynku zaledwie kilka tygodni. Trzeba być zawodowcem lub pasjonatem historii, żeby w krótkim czasie przebrnąć przez 624 strony opasłego tomu, który powstał na podstawie przygotowanej w 2008 r. pracy magisterskiej. Już ten fakt powoduje, jak zauważył ostatnio Antoni Dudek, że "publikacja ta z nadwyżką spełnia standardy pracy magisterskiej". We wstępie do swojej książki Zyzak podkreśla, że nie boi się żadnych źródeł historycznych – zarówno tych wywołanych (relacji świadków), jak i pisanych (dokumentów). Szczególną wartość przywiązuje on do tzw. oral history (historii mówionej). Warto przypomnieć w tym miejscu, że krytycy IPN-owskiej książki o Wałęsie zarzucali autorom wykorzystanie "wyłącznie" źródeł pisanych, wytworzonych w dodatku przez "niewiarygodne" SB. Każdy, kto miał w ręku książkę "SB a Lech Wałęsa", wie, że jest to zarzut nieprawdziwy, choć przyznać należy, że do relacji świadków (zarówno tych lubiących, jak i nielubiących Wałęsy) podeszliśmy z ostrożnością.

Zyzak uznał niejako stanowisko krytyków publikacji IPN za swoje i do narracji o Wałęsie wprowadził relacje świadków. Za nieprawdziwą uznać należy opinię, iż są to wyłącznie relacje przeciwników Wałęsy, a w dodatku w znacznej części anonimowe. Na 54 wykorzystane i zebrane na użytek książki relacje jedynie 13 z nich to świadectwa anonimowe. Nie są to także wyłącznie relacje przeciwników Wałęsy, bo za takie osoby nie możemy przecież uznać: Ewy Berberyusz, Bogdana Borusewicza, Andrzeja Celińskiego, Andrzeja Drzycimskiego, Karola Hajdugi, Jerzego Surdykowskiego, bp. Alojzego Orszulika czy Henryka Lenarciaka.

Notabene obsadzenie Lenarciaka w roli osobistego wroga i politycznego przeciwnika Wałęsy przez jednego z recenzentów książki świadczy o słabej znajomości realiów gdańskiej historii. Ponadto kryterium autentyczności i wiarygodności świadka nie zależy wcale od tego, czy dana osoba jest przeciwnikiem lub zwolennikiem bohatera książki, ale od umiejętności weryfikacji relacji i sposobu jej wykorzystania w pracy naukowej.

Świadkowie mówią

Wiele emocji wywołuje także korzystanie z relacji osób, które zastrzegły swoje dane personalne ze względu na obawy związane z ich bezpieczeństwem. W polskiej historiografii znamy wiele analogicznych przykładów takiego rozwiązania. Tego typu źródła wykorzystano chociażby w jednej z najważniejszych książek dotyczących grudnia 1970 r. – "Grudzień 1970" (Paryż 1986). Z relacji anonimowych świadków historii korzystał m.in. Jerzy Surdykowski, który w cenionych przez wielu "Notatkach gdańskich" (Londyn 1982) powoływał się na "ludzi w oruńskiej firmie", którzy opowiadali mu o tym, jak w "Zrembie" Wałęsa nielegalnie dorabiał w czasie pracy, korzystając z narzędzi i materiałów zakładowych. Wbrew obiegowym opiniom to właśnie z książki Surdykowskiego pochodzi pogląd jednego z mieszkańców Popowa, który w 1980 r. określił Wałęsę mianem "pijaka dziecioroba" (s. 63).

Zyzak zastosował w tym względzie podobną metodę badawczą, zaznaczając jednakże, że ze względu na akcje Urzędu Ochrony Państwa, który na początku lat 90. w Łochocinie "wykradł wszelką dokumentację na temat słynnego Polaka", wiele osób boi się mówić na temat Wałęsy (s. 47 – 4Cool. Autor uprawdopodobnił zebrane relacje informacją o dacie i miejscu ich złożenia oraz zapewnieniem, iż jest w posiadaniu danych personalnych tych osób.

Nie jest też prawdą, że najbardziej pikantne opowieści o młodym Wałęsie, jak te dotyczące chuligańskich wybryków, rażenia kolegów prądem, osadzenia w ośrodku dla trudnej młodzieży, aktywności w komunistycznym Związku Młodzieży Socjalistycznej, stosunkowo wysokiej pozycji w wojsku i pierwszych zawodów miłosnych, pochodzą wyłącznie z ust anonimowych świadków (s. 46 – 47, 52, 55 – 56, 60 – 61).

Tam, gdzie było to możliwe, Zyzak starał się potwierdzić te informacje w dokumentach i okazuje się, że czasem nawet z pozytywnym skutkiem (str. 44 i 47). W protokole Zespołu Wychowawczego Internatu w Lipnie z 1960 r. czytamy: "Lech Wałęsa – rozrabiacz i palacz" (str. 44).

Wątek agenturalny

Byłoby wielkim uproszczeniem sprowadzić książkę Zyzaka jedynie do wątków bardzo osobistych i młodzieńczych w życiu Lecha Wałęsy. Autor towarzyszy Wałęsie, opisując okoliczności jego zatrudnienia w Stoczni Gdańskiej, uczestnictwo w rewolcie Grudnia , 70, werbunek przez SB i działalność jako TW "Bolek". Wątek agenturalny kreśli przez pryzmat aktywności Wałęsy jako członka Rady Oddziałowej Wydziału W-4 Stoczni Gdańskiej oraz społecznego inspektora pracy.

Sam Wałęsa w rozmowie radiowej z Moniką Olejnik stwierdził przecież, że wyszedł z Grudnia , 70 z "trzema immunitetami": "Ja miałem wtedy trzy immunitety – immunitet społecznego inspektora pracy, miałem immunitet delegata z całego wydziału na wybory związkowe, no i immunitet ten Bolka" (Radio Zet, 16 VI 2008). Zyzaka interesuje przy tym przyjaźń Wałęsy z Lenarciakiem, który stał się obiektem inwigilacji ze strony TW "Bolka". Młody historyk przeciwstawia postawę Wałęsy i Lenarciaka wobec pogrudniowych represji. W przeciwieństwie do przyszłego przywódcy "Solidarności" kuszony przez SB większym mieszkaniem i samochodem Lenarciak pozostaje niezłomny i nie daje się złamać bezpiece.

Zyzak oddaje w tym miejscu głos mjr. Januszowi Stachowiakowi, który udzielił obszernej relacji (czterogodzinne nagranie wideo) na temat współpracy Wałęsy z SB (s. 121). Ten fragment książki niewątpliwie wzbogaca opisaną już wcześniej w pracy "SB a Lech Wałęsa" sprawę TW "Bolka". Jednak niektóre interpretacje autora mogą budzić wątpliwości i świadczą raczej o niedokładnej lekturze książki IPN na temat Wałęsy.

Zyzak niepotrzebnie próbuje udowodnić na siłę, iż w tej sprawie można coś jeszcze dzisiaj nowego odkryć. Takim przykładem może być sprawa rzekomego "wycofania" Wałęsy ze stoczni w 1976 r. przez bezpiekę. Jest to teza niemająca podstaw źródłowych (s. 133). Wątpliwości budzą również rozważania na temat ewentualności podjęcia sformalizowanych kontaktów Wałęsy z SB po 1978 r., choć jednocześnie trzeba przyznać, że Zyzak nie postawił tu przysłowiowej kropki na "i". Powołuje się on na notatkę funkcjonariuszy SB z rozmowy z Wałęsą przeprowadzonej w październiku 1978 r., podczas której miał on "wyrazić zgodę" na kolejne spotkanie z oficerami bezpieki, lecz nie na terenie zakładu pracy, gdyż "może być obserwowany przez swoich kolegów z opozycji" (s. 160 – 161).

Wiele uwagi poświęca Zyzak działalności Wałęsy w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża, okolicznościom, w jakich przedostał się on na teren stoczni 14 sierpnia 1980 r., a także samemu wielkiemu strajkowi (str. 199 – 247). Autor ukazuje proces stopniowej emancypacji Wałęsy, który porzuca dawnych przyjaciół z WZZ, otacza się ekspertami i doradcami związkowymi, a w politycznej rozgrywce z byłymi już kolegami umiejętnie wykorzystuje ludzi władzy, Kościoła oraz tzw. prawdziwków tropiących w szeregach "Solidarności" "Żydów z KOR".

Opisany przez magistra Zyzaka sposób traktowania przez Wałęsę środowiska byłych WZZ oraz metody, jakimi neutralizował on wewnątrzzwiązkową opozycję i eliminował swoich przeciwników, uświadamia nam, jak wielkie talenty polityczne posiadał przywódca "Solidarności", ale też, jak bardzo potrafił być bezwzględny w politycznych zapasach (s. 307 – 313).

Polityczny megaloman

Zdaniem historyka imponowała mu władza i wojsko. Doskonale wyczuwał też taktykę komunistów, zwłaszcza po objęciu teki premiera przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego w 1981 r. (s. 380 – 381). Według historyka w okresie karnawału "Solidarności" strategia Wałęsy polegała na świadomym doprowadzaniu do zwarcia, po to, by następnie się wycofać i zademonstrować władzom swoje umiarkowanie i rozsądek (s. 343). Zgadzam się z tą opinią. Być może autor nazbyt w tym miejscu psychologizuje, ale jednocześnie, jak nikt do tej pory, przez pryzmat wypowiedzi samego Wałęsy i jego wiary w to, że jest mężem opatrznościowym, pokazał megalomanię przywódcy "Solidarności". Wałęsa zapytany w 1986 r. o historyczne wzorce odpowiada, że takich nie ma, po czym bez skrupułów wymienia siebie obok postaci Jana Pawła II i Józefa Piłsudskiego (s. 299). Nieskrywana pycha i poczucie własnej wielkości wielu zrażało do Wałęsy.

Zyzak obszernie cytuje wypowiedzi Oriany Fallaci, Lecha Bądkowskiego, Andrzeja Celińskiego, Andrzeja Gwiazdy, Adama Michnika, Bogdana Lisa czy Jerzego Giedroycia, których łączyła irytacja z powodu megalomanii Wałęsy. Zaniepokojony tym redaktor "Kultury" powiedział kiedyś, że "porównywanie marszałka Piłsudskiego z panem Wałęsą jest dla Piłsudskiego obraźliwe".

Współczesny Dyzma

Naszkicowany w ten sposób charakter i wizerunek przywódcy "Solidarności" determinuje dalsze oceny Zyzaka na temat Wałęsy. Stanowi jak gdyby klucz pozwalający młodemu adeptowi historii zinterpretować zachowania i losy Wałęsy po 13 grudnia 1981 r. Stąd też, w jego przekonaniu, zarówno okoliczności, treść, jak i język tzw. rozmowy braci Wałęsów z 1982 r., podczas której Lech i Stanisław mówią o swoim rzymskim pochodzeniu i milionach dolarów na zagranicznych kontach bankowych, świadczą raczej o jej autentyczności niż esbeckiej manipulacji (s. 437 – 447). Końcowe fragmenty książki nie pozostawiają większych wątpliwości, że dla Pawła Zyzaka Lech Wałęsa to współczesny, ale jednak gorszy od literackiego pierwowzoru Nikodem Dyzma. Jednak i ta opinia młodego historyka nie jest wcale oryginalna, gdyż już w 1990 r. do Dyzmy porównał Wałęsę legendarny bard "Solidarności" Jacek Kaczmarski. "Jak to się stało, że człowiek prosty, nieprzygotowany do sprawowania funkcji kierowniczych, w gruncie rzeczy nieforsujący żadnej głębszej idei i wizji, urósł w świadomości publicznej do rozmiarów naczelnego poskromiciela systemu sowieckiego?" – pyta na koniec Zyzak (s. 576 – 577). Jego książka na pewno zbliża nas do odpowiedzi na to pytanie. I może dlatego wywołuje takie emocje.

A na koniec tym, którzy mówią, że takie książki nie powinny w ogóle ujrzeć światła dziennego, pragnę zadedykować fragment instrukcji Departamentu III MSW z 1973 r.: "Powodować wnikliwą ocenę przygotowywanych do wydania prac, szczególnie opracowanych przez osoby znane z wrogiego stosunku do PRL i socjalizmu oraz wywodzące się ze środowisk wrogich. W uzasadnionych przypadkach informować wydawnictwo o usiłowaniach przemycenia wrogich treści celem zapobiegania niepożądanym publikacjom". Jak widać, wielu się marzy powrót do czasów obowiązywania podobnych instrukcji SB. Trzeba zrobić wszystko, by nie zrealizowali swoich marzeń.

Autor jest historykiem, byłym pracownikiem IPN. Wydał (wspólnie z Piotrem Gontarczykiem) książkę pt. "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii"

Pisali w "Rzeczpospolitej":

Piotr Semka - Tajemnice Wałęsy

Nowa biografia lidera "Solidarności" nie jest wolna od wad i chętniej daje głos jego antagonistom niż zwolennikom. Ale uświadamia czytelnikowi, w jak wielu naprawdę ważnych sprawach nie zadawano Wałęsie zbyt uporczywych pytań

21 marca 2009 r.

Piotr Gontarczyk - Biografia nieodpowiedzialna

Paweł Zyzak swoją książką o Lechu Wałęsie oddaje niedźwiedzią przysługę zwolennikom wolności badań naukowych. Po jej lekturze znajdą się chętni, aby triumfalnie pokazywać, że nie o prawdę historyczną chodzi, tylko o dokopanie Wałęsie

30 marca 2009 r.
"

Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pią Kwi 03, 2009 6:22 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20090403&id=po31.txt

NASZ DZIENNIK Piątek, 3 kwietnia 2009, Nr 79 (3400)

"Promotor pracy magisterskiej o Lechu Wałęsie zachęca dziennikarzy do sięgnięcia do źródeł. Pyta, dlaczego nie pojadą w rodzinne strony byłego prezydenta, by sprawdzić informacje podane przez jego magistranta

Minister dba o czystość "wałęsologii"

W związku z pracą magisterską Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie na Wydziale Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego zostanie przeprowadzona nadzwyczajna kontrola - zadecydowała minister nauki Barbara Kudrycka. Władze wydziału odpowiadają, że nie mają nic do ukrycia. Oburzony natomiast jest prezes PiS Jarosław Kaczyński. Według niego, to decyzja "niebywale skandaliczna". Zaskoczony postępowaniem Kudryckiej jest nawet szef klubu PO Zbigniew Chlebowski.

- Skierowałam list do Państwowej Komisji Akredytacyjnej, aby zbadała funkcjonowanie Wydziału Historii UJ na podstawie informacji, które trafiły do mnie z mediów, że metodologia pracy magisterskiej pana Piotra Zyzaka nie była do końca prawidłowa - uzasadnia swoją decyzję Kudrycka.
- Nigdy czegoś takiego nie robiliśmy. W prośbie pani minister jest wskazanie, by punktowo zbadać sprawę magisterium Pawła Zyzaka. Nie mamy doświadczeń w takim zakresie - powiedział przewodniczący Państwowej Komisji Akredytacyjnej Marek Rocki, senator PO. Dodał, że być może komisja podejmie decyzję o stworzeniu specjalnej procedury do zbadania przypadku tego magisterium. - Najwcześniej coś takiego może być za półtora miesiąca - wskazał.
Kudrycka podkreśla, że PKA zbada także inne prace z zakresu historii. - Celem kontroli będzie sprawdzenie także innych prac na tym wydziale. Państwowa Komisja Akredytacyjna zbada je i oceni. - Nie nam wyrokować, czy doszło tam do nieprawidłowości - podkreślała szefowa resortu nauki. Według zapowiedzi Rockiego, komisja zbada wnikliwie dokumentację toku studiów na wydziale i systemu ocen na UJ. - Musimy pomyśleć, jak to przeprowadzić. Najpierw poprosimy wydział o przygotowanie dla nas raportu-samooceny. To pierwsza czynność - wyjaśnił.
- Na Wydziale Historii nie mamy nic do ukrycia, jeżeli ministerstwo nauki podejmie kontrolę, to proszę bardzo - zareagował na zapowiedź kontroli dziekan Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Banach. - Za poziom pracy magisterskiej odpowiadają promotor i recenzent, tym bardziej że obydwaj są samodzielnymi pracownikami nauki - wskazywał.
Według rektora UJ Karola Musioła, oparcie pracy na źródłach anonimowych jest "wpadką" i dlatego tą sprawą zajmie się także Rada Wydziału Historii. Dodał jednak, że żałuje, iż uniwersytet został wciągnięty "w pewną akcję polityczną".
Pracy Zyzaka broni jej promotor prof. Andrzej Nowak, który podkreśla, iż na blisko 1000 źródeł wykorzystanych w pracy jego magistranta zaledwie kilkanaście powołuje się na anonimowych informatorów. Stało się tak tylko z tej racji, że te osoby bały się podania w pracy swoich nazwisk. Wynikało to z akcji zastraszania ich przez UOP na początku lat dziewięćdziesiątych. - Jeżeli towarzyszy temu pełna informacja i pełny zapis dokumentacyjny, usprawiedliwia to użycie tych źródeł wobec braku innych - mówił prof. Nowak. Dodał, że jeżeli dziennikarze tak bardzo interesują się tym tematem, to dlaczego nie pojadą w rodzinne strony byłego prezydenta, by sprawdzić te informacje, i dlaczego nie zapytają tych samych osób, co Zyzak. - Niech pojadą i sprawdzą, nie byłby to duży problem - ocenił historyk. Profesor Nowak podkreśla, że obie recenzje były bardzo dobre, a Zyzak wykonał pracę, jakiej nie podjął się do tej pory żaden starszy historyk. - Nikt się tym nie zajął, co stało na przeszkodzie? - pytał.
Oburzony decyzją Kudryckiej jest szef PiS. - To jest decyzja wręcz skandaliczna. Mamy w Polsce dzisiaj do czynienia z sytuacją zagrożenia wolności nauki i słowa. Można źle oceniać tę książkę, ale próby przesłuchiwania promotora, ataki na autora, ta cała histeria - to jest coś niebywałego w państwie demokratycznym - mówił były premier.
- Nie organizujemy tutaj żadnej akcji przeciwko żadnemu naukowcowi czy studentowi - zastrzega Kudrycka. - Sądzę, że naszym obowiązkiem - obowiązkiem Prawa i Sprawiedliwości - jest przygotowanie ustawy, która będzie chroniła wolność nauki i wolność słowa w Polsce. Ponieważ dzisiaj niestety chronione nie są - uważa Jarosław Kaczyński.
Zaskoczony decyzją resortu nauki jest Zbigniew Chlebowski, szef klubu PO. - Jest to trochę niestosowne - powiedział. Decyzję Kudryckiej popiera natomiast premier Donald Tusk, który powiedział, że pojawiające się oceny pracy Zyzaka określanej paszkwilem i politycznym atakiem z całą pewnością wystarczają do zlecenia kontroli."
Zenon Baranowski
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pią Kwi 03, 2009 6:26 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Lech Wałęsa gra w zbijanego

link

http://swkatowice.mojeforum.net/temat-vt7190.html?postdays=0&postorder=asc&start=0
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Pią Kwi 03, 2009 8:48 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.niezalezna.pl/article/show/id/18987

WAŁĘSA OD PRZODU I TYŁU
Piotr Lisiewicz dla Niezalezna.pl, 03-04-2009 15:14

fragment:

Młody historyk Paweł Zyzak został bohaterem skandalu z powodu swojej pracy magisterskiej. Ale w Polsce był już kiedyś taki skandal. W 1939 roku inny młody historyk Karol Zbyszewski ukończył swoją pracę doktorską. Podobnie jak Zyzakowi zarzucono mu szarganie polskich świętości.

Gdy cała Polska trzęsła się - jak dziś - od gromów rzucanych na historyka, w jego obronie wystąpił jeden z najwybitniejszych publicystów tamtego czasu Stanisław Cat-Mackiewicz. Stwierdził on, że młodszy kolega napisał to, co napisał, nie dlatego, by chciał szydzić ze świętości, ale odwrotnie, dlatego że kocha swój kraj i nienawidzi tych, którzy doprowadzili do jego upadku. „Lapidarny, brutalny Karol (...) jest patriotą. Poznać to można po tym, że nigdy nie używa frazesu, że ma wstręt do »państwowotwórczego« zakłamania, że warczy na dzisiejszość i rzeczywistość polską” - bronił Zbyszewskiego Cat.

O dwóch takich, co poszargali świętości

Praca magisterska młodego historyka Pawła Zyzaka, napisana w 20. roku III RP wyrasta na najgłośniejszą pracę magisterską w jej dziejach – w każdym razie spośród tych, które powstały. Gdy chodzi o popularność, mogłaby z nią tylko rywalizować praca, której nie napisał Aleksander Kwaśniewski.


Tak się składa, że równo 60 lat wcześniej, w dwudziestym roku istnienia II RP swą pracę doktorską napisał inny młody historyk - Karol Zbyszewski. Zyzakowi i Zbyszewskiemu zarzucono to samo, czyli szarganie narodowych świętości poprzez ujawnianie - zdaniem krytyków słabo udokumentowanych - faktów na temat uznanych już za postacie historyczne polityków, w tym byłych głów państw.


Różnice? Zbyszewski, genialny skądinąd felietonista, zmieszał z błotem - jak mu zarzucano - epokę dość odległą, bo czasy Stanisława Augusta Poniatowskiego (choć nie bez aluzji do współczesności). Zyzak też napisał o epoce minionej – PRL - ale bohater jego książki żyje.

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Pią Kwi 03, 2009 9:02 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.youtube.com/watch?v=ruo6ZbZRen0&feature=related

To słynna taśma Wałesy z bratem i tłumaczenie Lecha po latach.
Niezła jazda!

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Stanislaw Siekanowicz
Weteran Forum


Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 1146

PostWysłany: Sob Kwi 04, 2009 6:38 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

o kryzysie finansowym i szarganiu salonowych świętości
.
Tatuś z mamusią nie uczyli?
Andrzej Kumor
"Goniec", Toronto, 4 kwietnia 2009

Kilka dni temu usłyszałem dobrego "ekonomicznego" witza, a ponieważ takie historyjki od razu wietrzeją mi z głowy, więc rzecz sprzedaję...
- Do hotelu przychodzi turysta, kładzie na kontuarze banknot studolarowy i mówi, że chce wynająć pokój... Recepcjonistka banknot zatrzymuje, turysta idzie na górę obejrzeć pokój. Widząc stówę, właściciel hotelu natychmiast wysyła ją przez boya do restauracji, gdzie wisi za ostatnią bibkę, właściciel restauracji bierze pieniądze i natychmiast wysyła do rzeźnika, któremu winien jest za mięso, rzeźnik jeszcze w tej samej minucie oddaje stówkę księgowemu, któremu nie zapłacił za ostatnie rozliczenie podatkowe, księgowy, któremu stówa spada jak z nieba, oddaje ją prostytutce, która ostatnio była tak miła, że zgodziła się trochę poczekać, ta leci z banknotem wprost do hotelu, gdzie winna jest za pokój, i kładzie na kontuarze. Gdy tylko wychodzi, z góry schodzi turysta, który bierze swoja stówkę, mówi, że się rozmyślił, i wychodzi...
Tak właśnie wygląda globalny system monetarny.
Co się stanie, jeśli turysta zejdzie z góry za wcześnie? Otóż, wówczas mamy kryzys światowy, wielkie aj-waj i konieczność organizowania spotkań G-20.
To, które właśnie zaczęło się w Londynie, ma na celu "naprawę światowych finansów", a zatem najtęższe głowy będą deliberować nad tym, co zrobić, żeby turystę zatrzymać na górze jednak na trochę dłużej.
Na dodatek, owej stówy od dawna nikt na oczy nie widział, a turysta kładzie na kontuarze jedynie podpisane zobowiązanie do dostarczenia stu dolarów na czas, czyli weksel, papier wartościowy czy jak to tam zwać. W zaufaniu powiem zaś, że turysta nawet i tego weksla nie wyłożył, a jedynie przekazał drogą elektroniczną pakiet zobowiązań, które inne osoby mają wobec jego dalekiego wujka, ten wujek zresztą też mu nie dał tych zobowiązań, tylko obietnice zobowiązań, które kupił za 30 proc. nominalnej wartości od jednego domokrążcy finansowego, podobno o niepodważalnej reputacji (byłego szefa giełdy NASDAQ).
No i teraz wszyscy zachodzą w głowę, kto to wszystko popsuł, żądają rządowych gwarancji oraz dotacji dla zachowania miejsc pracy.
Dlatego właśnie w Londynie odbywa się spotkanie G-20, o czym już wspominałem.
***
Tak patrzę i tak słucham tego, co dzieje się w Polsce, i ogarnia mnie poczucie prostego wyalienowania. Wydawało mi się, że moi krajanie to deko poważniejsi ludzie. A jednak.
Warszawsko-gdański salon rozpętał polityczno-medialną burzę wokół 24-letniego młodzieńca o nazwisku Zyzak, który napisał książkę o "naszym Lechu". Książka niczego sobie, plotkarska, zadaje pytania, których do tej pory nikt nie stawiał, jak na przykład to, za co "nasz Lechu" siedział w ośrodku dla trudnej młodzieży? Czy też plotkująca o jego rzekomych dzieciach spoza łoża. Nic wielkiego, tego rodzaju "nieautoryzowanych biografii" o każdym tutejszym "celebrycie" kupić można kopy, w końcu bycie celebrytą wymaga skóry nosorożca i każdy to wie, jednak w Polsce salon zafalował i orzekł, że rzecz się stała niesłychana i nie można dopuścić, aby tego rodzaju skandalizujące historie pojawiały się drukiem w przyszłości. Nie można szargać salonowych świętości, ponieważ w dzisiejszej Polskiej Rzeczpospolitej Wieloludowej, kalumnie rzucać i pomyje wylewać to sobie można, ale tam, gdzie salon palcem wskaże - np. na o. Tadeusza Rydzyka, że wezmę przykład pierwszy z brzegu. Okazało się po raz kolejny, że polska elyta wychowana na autorytarnych melodiach peerelu, po prostu nie dorosła do demokracji i nadal śni sny politycznie poprawnego zamordyzmu. Farsa się z tego zrobiła komiksowa, "nasz Lechu" o mały włos nie obraził się na cały kraj od morza do morza, grożąc emigracją własnej osoby, i jedynie głęboka wiara objawiona uświadomioną na rekolekcjach potrzebą pojednania, a także płaczliwe nawoływania "Lechu wróć" z rządowych gabinetów kazały "naszemu Lechowi" dać Polsce drugą szansę.
Dlatego ja bym tutaj od razu postulował, aby zakaz wałęsowych herezji wpisać na stałe do konstytucji naszego drogiego kraju, tak aby byle chłystek świętych imion nie szargał. Niech jeden z drugim wie, że życiorys Lecha Wałęsy jest zatwierdzony raz na zawsze przez najlepszych polskich badaczy, wpisany złotymi literami do naszej "Krótkiej historii WKP(b)" (co ja piszę), a za naukowe nieuctwo i ignorancję jak te okazane przez absolwenta UJ-otu Zyzaka, grozić będzie nie tylko anatema na szpaltach najlepszej gazety dla wszystkich Polaków, ale powiedzmy mała reedukacja w Berezie Kartuskiej. Bo przecież jakaś kara musi być, choć może na razie jeszcze nie będzie to kara śmierci.
A tak na poważnie, to słuchając tych wszystkich dostojnych głosów oburzenia, krzyczy mi w głowie wołanie: "ludzie, a gdzie żeście się chowali?!". Czyż tatuś z mamusią nie uczyli was, jak się zachowuje cywilizowany człowiek? Grożenie IPN-owi tylko dlatego, że owa instytucja przyjęła kolegę Zyzaka na kilkumiesięczne zastępstwo, to "cysorska" komedia rodem z republik bananowych. Ani IPN książki Zyzaka nie wydał, ani nie wspomagał czy promował...
Co to za obyczaje?! Po prostu polit-poprawna dzicz, panie kochany, po prostu dzicz!
Andrzej Kumor
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Kwi 07, 2009 6:08 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/61991,286388_Wielkosc_i_nedza_w_historii_Walesy__.html

"Wielkość i nędza w historii Lecha Wałęsy
Andrzej Nowak 03-04-2009, ostatnia aktualizacja 03-04-2009 22:25

Kto służył najlepiej „Solidarności”, kto niepodległości, kto Polsce – w ostatnim czterdziestoleciu? Tego właśnie dotyczy istota prowadzonego sporu


"How is Lech Walesa doing?” – to było pierwsze pytanie, jakie usłyszałem od czarnoskórego taksówkarza na lotnisku w Newark, kiedy tylko dowiedział się, że przylatuję z Polski. Taksówkarz był z Wybrzeża Kości Słoniowej. To nie jest tylko anegdotka, ale potwierdzenie pewnego faktu. Jeśli Polska jest kojarzona w świecie z jakąś historyczną postacią, to na pierwszym miejscu wśród owych skojarzeń pojawia się Lech Wałęsa (bardziej od niego znany Jan Paweł II nie zawsze postrzegany jest jako Polak).
Możemy z tego faktu wyciągać rozmaite wnioski. Ja wyciągam ten, iż warto się zajmować fenomenem Lecha Wałęsy. To przekonanie wzmocniły we mnie reakcje na książkę Pawła Zyzaka, będącą próbą biografii politycznej przywódcy „Solidarności”. W szczególności obszerna recenzja poświęcona tej książce na łamach „Gazety Wyborczej” przez Mirosława Czecha oraz niewielki objętościowo, ale ważki tekst Pawła Lisickiego w „Rzeczpospolitej” wydają się warte refleksji.
Pierwszy z owych tekstów jest – ująłbym to może tak – nieco tendencyjnym streszczeniem książki Zyzaka i prezentacją jej autora. Estetykę recenzji redaktora Czecha wyraża najlepiej jej tytuł: „prawicowe sikanie pod wiatr”.
Nie będę się nią zajmował, chodzi mi tylko o interesującą uwagę interpretacyjną podsumowującą tę recenzję. Otóż uznaje ona książkę Pawła Zyzaka za „zwieńczenie przepisywania historii Polski »od nowa«”. Celem tego procesu – podsumowuje ironicznie redaktor „Gazety Wyborczej” – jest stworzenie „prawdziwej historii Polaków drugiej połowy XX wieku”, która miała wykazać, że bohaterowie nie byli tacy bohaterscy, autorytety zaś nie były rzeczywistymi autorytetami.
Czy pokazywać słabości
Paweł Lisicki ujął rzecz inaczej. W pierwszych słowach swego tekstu określił Lecha Wałęsę jako „wielkiego człowieka” i „prawdziwego przywódcę”, którego stawia obok Józefa Piłsudskiego i kardynała Stefana Wyszyńskiego. Redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” zaproponował dalej namysł nad tajemnicą owej wielkości, nad tajemnicą historycznej wielkości w ogóle. Odrzucił jednocześnie perspektywę przyjętą w książce Pawła Zyzaka – jako „perspektywę gospodyni proboszcza”. Redaktor przestrzega: pokazywanie ludzkich słabości bohatera historycznego, odnotowanych przez ludzi mniejszych duchem i zazdrosnych o sukces – nie przybliży nas do zrozumienia tajemnicy wielkości.
Zacznę od tej ostatniej kwestii, a konkretnie od sposobu odczytywania 624-stronicowej książki Pawła Zyzaka przez pryzmat 3,5-stronicowego fragmentu przywołującego historię domniemanego nieślubnego dziecka Lecha Wałęsy i stosunku tego ostatniego do owej sprawy. Fragment ten, jak również cała część pierwsza książki, przedstawiająca na 50 stronach kujawskie „dzieciństwo i młodość Lecha Wałęsy”, dotąd w historiografii właściwie nieprzedstawiane, zdaje się budzić najwięcej kontrowersji. Nie pasuje bowiem na pewno do wizji najbardziej znanego Polaka, z którego mielibyśmy być dumni. Nie pasuje także do wizji, jaką tworzył na ten temat sam Lech Wałęsa w kolejnych swoich autobiografiach.
Ponieważ śladów dokumentacyjnych z tego okresu pozostało niewiele, a część miał uwieźć Urząd Ochrony Państwa w latach, kiedy Lech Wałęsa był prezydentem RP, historyk może tylko skonfrontować kolejne, zmieniające się zresztą wyznania samego zainteresowanego o czasach jego młodości oraz relacje świadków żyjących wciąż w kraju jego lat dziecinnych (przed Zyzakiem zbierał je bodaj tylko Jerzy Surdykowski – i one także zostały uwzględnione). Czy warto było? Może lepiej było pominąć ten okres? Pominąć młodzieńcze wybryki bohatera i opis jego środowiska rodzinnego oraz koleżeńskiego? Czy mogą one mieć jakieś znaczenie dla zrozumienia „tajemnicy wielkości”?
Berło i kochanki Kazimierza
Przypomniałem sobie tę kwestię, kiedy akurat kilka dni po opublikowaniu książki Pawła Zyzaka, a na dwa dni przed pojawieniem się pierwszych, skupionych właśnie na sprawie owego „skandalicznego rozdziału” odgłosów „Gazety Wyborczej” na tę książkę, miałem okazję uczestniczyć w posiedzeniu rady pewnej ważnej placówki naukowej. Przeprowadzane było na niej kolokwium habilitacyjne z historii średniowiecza.
Członkowie rady, po pomyślnie odbytej prze kandydatkę pierwszej części kolokwium, mieli wybrać jeden z zaproponowanych przez nią tematów wykładu habilitacyjnego. Wybrali – najprościej rzecz ujmując – ekscesy seksualne Kazimierza Wielkiego. Wysoko oceniony wykład przypomniał kronikarskie zapisy i spory wokół rzeczywiście licznych w tym zakresie „kontrowersyjnych” wyczynów ostatniego Piasta na polskim tronie. Także tych sprzed objęcia przezeń stolca na Wawelu. Przyczynki do charakteru monarchy? Do obyczajów epoki? Do funkcjonowania historiografii dworskiej (ta oczywiście starała się tego rodzaju ekscesy przemilczeć lub wyłagodzić) i nie dworskiej (ta ostatnia – bywała często także dworską – tyle że na innych dworach…)? Nie jestem pewien. Na pewno jednak okazuje się, że można – można traktować tego rodzaju problematykę jako część studiów historycznych. Żeby jednak stała się nią – musi być najpierw odnotowana przez świadków czasu. Historycy zajmują się następnie krytyczną weryfikacją ich świadectw. Ich wzajemną konfrontacją.
Czy na pewno wyniknąć może stąd tylko perspektywa „gospodyni proboszcza”, kogoś, kto przez dziurkę od klucza podpatruje bohatera w sytuacjach intymnych (Hegel nazwał to perspektywą kamerdynera)? Chyba jednak nie tylko. Jeśli piszemy biografię, nawet biografię polityczną, opisujemy człowieka. Nie da się tak łatwo, tak bezdyskusyjnie oddzielić różnych sfer naszego życia. Jeśli ktoś staje się postacią historyczną, czy nawet tylko publiczną, musi się godzić z tym, że jego życie będzie przedmiotem uwagi nie tylko w tych aspektach, które starają się utrwalić twórcy pomników.
Można, oczywiście, zredukować bohatera historycznego do tego, co w nim małe – i sycić tą małością własną, pełną kompleksów małość. Ale można też wskazać na pewne związki między doświadczeniami, próbami, jakimi bohater poddany jest w swym życiu prywatnym – a sposobami jego postępowania i typami reakcji w życiu publicznym. Wielkość jednych wytrzymuje takie porównania, wielkość innych okazuje, nazwijmy to tak, specyficzną jakość.
Kazimierz Łokietkowicz był, chyba trudno temu zaprzeczyć, bardzo odległy od wzoru chrześcijańskiego świętego. Był jednak również władcą, który zasłużył sobie gigantycznym dziełem wszechstronnej modernizacji państwa na tytuł Wielkiego. Dramatyczne okoliczności uwiedzenia Klary Zach przez królewicza Kazimierza, nieokreślona liczba nieślubnych dzieci, utopienie księdza Marcina Baryczki za krytykowanie nieobyczajnego życia władcy, ani w końcu nawet faktyczna bigamia starego króla nie zmieniają tego werdyktu (nikt może lepiej nie uzasadnił go w najnowszej historiografii niż… Janusz Kurtyka, wybitny mediewista, w swej monografii „Odrodzone królestwo”). Choć mówią te wszystkie fakty coś o osobie Kazimierza i despotycznym sposobie sprawowania przezeń władzy.
O czym chciał powiedzieć Paweł Zyzak, podejmując próbę rozpoznania specyficznego środowiska, z którego wyrósł Wałęsa, i czy wchodzi w prywatną sferę swojego bohatera wyłącznie w roli „gospodyni proboszcza” – do tego jeszcze powrócę.
Wielka rola czy Lech Wielki?
Teraz warto postawić pytanie ciekawsze, bo bardziej generalne: czy Lech Wałęsa zasłużył sobie na pewno na tytuł Wielkiego, jaki przyznaje mu tak bezapelacyjnie redaktor Lisicki? Czy zasługuje na miejsce w owym panteonie największych – obok Józefa Piłsudskiego i kardynała Wyszyńskiego?
Na to pytanie nie ma oczywiście naukowej odpowiedzi. Może się toczyć spór – i bardzo chciałbym, żeby takie spory się toczyły: byłyby one bowiem dowodem na to, że wspólna historia nie jest jeszcze Polakom obojętna. Taki spór o wielkość Wałęsy jest już prowadzony od dawna. Nie był prowadzony na zamówienie IPN ani też, jak sugerował redaktor Czech, z inspiracji „heroldów IV RP”. W owym sporze zupełnie inne zdanie od redaktora Pawła Lisickiego przedstawił np. redaktor Jerzy Giedroyc, który stwierdził krótko: „Porównywanie marszałka Piłsudskiego z panem Wałęsą jest dla Piłsudskiego obraźliwe”.
Najwybitniejszy chyba historyk polityki polskiej okresu międzywojennego profesor Piotr Wandycz dla określenia relacji między działaniami Piłsudskiego a postępowaniem Wałęsy posłużył się znanym powiedzeniem Marksa, iż historia powtarza się tylko pod postacią farsy. (Paweł Zyzak zresztą te i inne próby historycznych porównań Marszałka z wzorującym się na nim przewodniczącym „Solidarności” zestawił pieczołowicie na stronach 302 – 303 swej książki).
Lech Wałęsa odegrał wielką rolę w historii Polski – tu zgoda byłaby bardziej powszechna. Jednak czy sam może być uznany za wielkiego? Józef Piłsudski przez 26 lat pracował konsekwentnie i wytrwale, a także bił się, wykuwając stopniowo narzędzia walki o niepodległość Polski i swoją wielkość – zanim został naczelnikiem II RP. Lech Wałęsa znalazł się nagle, w sierpniu 1980 roku, na czele wielkiego ruchu, którego nie stworzył. Raz zdobytego przywództwa już jednak nie oddał – aż został prezydentem III RP. Z całą pewnością nie można go nazwać najwybitniejszym politykiem przedsierpniowej opozycji. Do tego miana mógłby najpewniej kandydować Jacek Kuroń. Nie wyróżnił się także osobistą odwagą czy poświęceniem – pod tym względem najbardziej wyróżnili się ci, którzy w walce oddali wszystko. Szerokością horyzontów ideowych, rozmachem wizji Polski, którą tworzył – również nie mógł zaimponować. Stał się symbolem: symbolem wielkiej sprawy. Czy to wszystko? Czy na tym tylko polega wielkość Wałęsy? I czy w imię obrony symbolu należy się powstrzymać przed bliższą analizą postaci, która ten symbol uosabia?
Wódz to nie cały naród
Pozytywna odpowiedź na to ostatnie pytanie stanowi jeden z ważniejszych argumentów w sporze o biografię Lecha Wałęsy. Skoro „Solidarność”, walka o polską niepodległość, obalenie komunizmu to piękne ideały, z którymi tak wielu z nas czuje/czuło się związanych i które chcielibyśmy zachować w stanie czystym – to może nie powinniśmy niewczesną dociekliwością brukać sylwetki, z którą owe ideały zrosły się w powszechnym (zwłaszcza zagranicznym) odbiorze?
To nie jest argument Lisickiego, ale jest to teza, którą nieco przewrotnie wspierają te same środowiska, które z taką zaciekłością starały się „podważyć mit polskiej ofiary” w II wojnie i pamięć o Westerplatte zastąpić pamięcią o Jedwabnem. Tę argumentację przywoływał w sposób o wiele bardziej konsekwentny drugi z wymienionych – towarzysz Lecha Wałęsy na liście wielkich Polaków – kardynał Stefan Wyszyński. Przywoływał ją naturalnie nie w sprawie Wałęsy, ale w generalnej przestrodze, by – jak to sam wyraził w homilii z okazji 50-lecia odzyskania niepodległości – „nie uprawiać jakiejś krucjaty przeciwko naszym dziejom narodowym i przeszłości narodu”. To rzeczywiście ważny argument. Stałby się w analizowanej tutaj sprawie obezwładniający, gdyby uznać, że naród, albo też jego wielki zryw, jego wielką sprawę – „Solidarność”, niepodległość, walkę z komunizmem – musi reprezentować Wódz, Wielki Człowiek.
To nie była wizja kardynała Wyszyńskiego. Sam, mając tak trudny do zakwestionowania, zarobiony całym swym 80-letnim życiem tytuł do wielkości w narodowym panteonie, prymas dobitnie określił swój stosunek do owego tytułu w pożegnaniu z episkopatem Polski, w 1981 roku: „W Polsce nie ma wielkich ludzi, wszyscy są na służbie […] człowiek, któremu się wydawało, że coś zrobił, musi odejść, żeby ludzie wiedzieli, że w Polsce tylko sam Bóg – quis ut Deus. On dalej jest mocny w Polsce, ludzie są słabi”.
Prymas podkreślał nie tylko perspektywę chrześcijańskiej pokory. Uwypuklał także, setki razy, pokorę wobec dorobku kilkudziesięciu pokoleń, które Polskę tworzyły. Pokorę również wobec zadania służby tym pokoleniom, które mają nadejść, kontynuować polskość. To nie Wałęsa jest wielki, i nawet nie Wyszyński, ale Polska, której powinni służyć. Ten jest największy, kto z największym poświęceniem służy, nie ten, kto najbardziej znany, kto najbardziej na świeczniku – takie byłoby zapewne w interesującym nas sporze stanowisko prymasa. A kto służył najlepiej „Solidarności”, kto niepodległości, kto Polsce – w ostatnim trzydziesto- czy czterdziestoleciu? O, tego właśnie dotyczy istota prowadzonego sporu!
Nie jest tak, że kto nie wybierze Wałęsy w owym sporze, ten przekreśla wszystkie ideały. Niestety, można przekreślić wszystkie ideały, wybierając na sztandary Wałęsę. Tak przynajmniej myślał przed laty Jacek Kaczmarski, gdy pisał swój wiersz pod tytułem „Kariera Nikodema Dyzmy” i opisywał z takim obrzydzeniem „rzeczników salonowej tłuszczy”, którzy mówiąc o Wałęsie, „unoszą brwi – to wielki człowiek!”.
Tak, oceny Wałęsy się zmieniają. Nie zależą jednak wyłącznie od punktu widzenia „gospodyni proboszcza”. Zależą również od wyboru kryteriów oceny. Kiedy myślę o bohaterach „Solidarności”, nasuwa mi się raczej postać Anny Walentynowicz. Z żyjących ona może najlepiej symbolizuje ten aspekt wielkości historycznej, którą znamionuje solidarność z przegranymi, zapomnianymi, odepchniętymi, prześladowanymi – bezinteresowne poświęcenie. Może to była istota „Solidarności”, którą warto przypomnieć? Ci, którzy jej służyli – tysiące bohaterów zapomnianych, i dlatego godnych przypomnienia, oddania im sprawiedliwości?
Interesujące jest to, że redaktor Mirosław Czech, wykształcony historyk, absolwent UJ, podobnie jak Paweł Zyzak, tak mocny nacisk kładzie na to, by nie podważać dominującego obrazu przeszłości, utrwalonych w nim (za pomocą nie tylko zawodowych historyków, ale raczej wielkich mediów) hierarchii autorytetów, kanonu bohaterów. Przecież cała współczesna historiografia, a w istocie cała także historia historiografii – to ciąg przewartościowań, erozji jednych wizerunków przeszłości i tworzenia nowych, z nowymi także czy odkrytymi na nowo bohaterami.
Czy cała nowsza historiografia nie poszukuje wciąż nowych uciśnionych, zapomnianych, nieopowiedzianych? Czy nie tropi wciąż i nie podważa zastałych master-narratives i jej spetryfikowanych kanonów? Redaktor Czech broni historii, czy też chce utrwalenia legendy – o rycerzach okrągłego stołu i królu Lechu?
Człowiek z żelaza, człowiek z Popowa
Nie o legendę chodzi jednak Pawłowi Lisickiemu. Chodzi mu chyba o polityczną skuteczność jako miernik historycznej wielkości. Wałęsa skutecznie pokierował ruchem „Solidarności”, aż do jej wielkiego zwycięstwa 4 czerwca 1989 roku. Czy tak? O tę wielkość chodzi? I o jej tajemnicę?
Otóż wydaje mi się, że w tej właśnie kwestii książka Pawła Zyzaka przynosi istotną propozycję odpowiedzi, którą redaktor „Rzeczpospolitej” może przeoczył. Żmudna praca Zyzaka, oparta na analizie rozmów z kilkudziesięcioma świadkami różnych etapów życia Lecha Wałęsy, setek spisanych relacji, wspomnień, a także dokumentów, przynosi w rezultacie pewien obraz osobowości bohatera.
Wydaje mi się jednak, że celem jest tutaj nie „poniżenie Wałęsy” – efekt przyjętej perspektywy „kamerdynera” – ale coś innego. Tym celem jest wyjaśnienie fenomenu wielkiej, unikalnej roli, jaką odegrał Lech Wałęsa. Obok splotu przypadków, bez których nie udaje się żadna historyczna „wielkość”, to właśnie cechy osobowości Wałęsy sprawiły, że został wybrany na przywódcę strajku, a potem umiał utrzymać się w roli przywódcy związku. One sprawiły jednak także – i to pokazuje Zyzak – iż został zaakceptowany w roli najmniejszego zła przez stronę komunistyczną w wielkiej grze toczonej o przyszłość Polski w latach 80. Jak świadczy m.in. niezwykle celna i obszerna analiza owej osobowości, przygotowana na zlecenie SB przez Eligiusza Naszkowskiego, władze PRL wnikliwie badały mocne i słabe, kompromitująco słabe punkty przewodniczącego „Solidarności”. I chciały wykorzystać te drugie.
Nie chciały mieć za partnera-przeciwnika jakiegoś „człowieka z żelaza”, wolały grać z człowiekiem z Popowa. Wspierały dyskretnie Wałęsę, kiedy jego przywództwo było zagrożone – jak było to np. na I Zjeździe „Solidarności”. Naciskały brutalnie, kiedy chciały zmusić go do uległości. Wierzyły jednak zawsze, że to jest partner, z którym mogą wygrać. Z innymi, takimi jak Gwiazda czy takimi jak Kuroń – bały się grać. Inni jeszcze – tacy jak Anna Walentynowicz – na pewno żadną grą z władzami nie byli zainteresowani, nie chcieli (czy tylko nie potrafili?) jej podjąć. Wałęsa grę podjął. Czy ją wygrał? Dla siebie na pewno wygrał – wygrał wielką rolę na historycznej scenie. Czy bez niego nie upadłby komunizm? Czy bez niego „Solidarność” by przegrała? A czy z nim wygrała? I co dla kogo znaczy to zwycięstwo? Ta dyskusja nie skończy się szybko. Książka Pawła Zyzaka wydaje mi się ważnym w niej głosem, zasługującym na wysłuchanie.
Andrzej Nowak jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego i redaktorem naczelnym czasopisma „Arcana”, był promotorem pracy magisterskiej Pawła Zyzaka. "
Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Kwi 07, 2009 6:22 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/9133,287113_Skwiecinski__Dodusic__wrogow__przed_burza_.html

"Dodusić wrogów przed burzą
Piotr Skwieciński , raf 06-04-2009, ostatnia aktualizacja 06-04-2009 07:16

Jak to się stało, że książka początkującego historyka Pawła Zyzaka wywołała tak masową histerię – analizuje publicysta


Każdy historyk potrafi wymienić przykłady wielu elit i władców, którzy utracili władzę na skutek gwałtownych procesów politycznych, a zachowaliby ją, gdyby w porę poszli na konieczne ustępstwa. Zarazem każdy historyk potrafi wymienić równie wiele przypadków elit i władców, którzy zachowaliby władzę, gdyby – czując pierwsze podmuchy nadciągającej burzy – przykręcili śrubę. Historycy wiedzą, że najgorsze jest bierne trwanie. Premier Donald Tusk jest, jak wiadomo, historykiem. Podobnie Adam Michnik.
Platforma przysnęła
Klimat w Polsce się zmienia. Jeszcze kilka miesięcy temu temu Platforma wspierana przez większość mediów biła rekordy popularności, PiS nie potrafił wyjść z powyborczej traumy i wydawał się trwale niegroźny, a nowe inicjatywy polityczne buksowały. Większości obserwatorów – a co ważniejsze, także uczestników życia politycznego – zdawało się, że rozdanie kart z jesieni 2007 roku będzie aktualne jeszcze długo.
Partia rządząca czuła się bezpiecznie. Jej retoryka nie złagodniała, Janusz Palikot ze Stefanem Niesiołowskim harcowali jak dawniej, ale zaczęło to trochę przypominać rytuał. Po usunięciu rękami LPR-owskich i postlepperowskich resztówek władz TVP i publicznego radia wydawało się, że długo nic nie zagrozi, że partia rządząca będzie mogła w spokoju konsumować zwycięstwo. Odzyskiwanie pozostałych resztek krytycznych wobec PO mediów, IPN i CBA, a także odebranie partiom pieniędzy budżetowych – posunięcie strategicznie arcyważne, bo ugruntowujące dominację ugrupowań związanych z biznesem nad tymi, które na rekinów kapitału liczyć nie mogą – czekały, i niewiele wskazywało na to, że szybko wrócą na agendę. Bo Platforma zaczęła przysypiać.
Wzbudzało to irytację tych jej niedawnych sojuszników, którzy – jak np. „Gazeta Wyborcza” – usytuowani poza bieżącą polityką w mniejszej mierze skłonni byli do ulegania jej doraźności, a więc i do wywołanego doraźnym spokojem przysypiania. Lepiej zachowali natomiast pamięć o grozie lat poprzedzających wybory 2007 roku, kiedy ich pozycja – w biznesie, we wpływaniu na władzę i w sferze kształtowania poglądów społeczeństwa – była zagrożona.
Pamiętali lekcję klęski Leszka Millera, która przecież też nastąpiła po bezprecedensowym zwycięstwie wyborczym. Niepokoili się więc opieszałością Platformy w opanowywaniu obszarów, które po ewentualnej zmianie nastrojów mogłyby być źródłem zagrożeń: TVP, Polskiego Radia, CBA, IPN. W wypadku tej ostatniej instytucji rolę grała też ideologiczna zaciekłość „Gazety”.
Chmura gradowa
Miłe sny z reguły szybko się kończą. Kryzys nigdy nie służy rządzącym, a liczne bezpośrednio lub pośrednio związane z ekonomią wpadki zaczęły docierać do opinii publicznej, podważając wizerunek Platformy jako ugrupowania sprawnych menedżerów. Na aferę sopocką nałożyła się sprawa senatora Misiaka, a na sprawę Misiaka – premie platformerskich urzędników w Warszawie. Po raz pierwszy – za to drastycznie – Platforma osunęła się w sondażach. Rząd nigdy jeszcze nie miał tak kiepskich notowań. Atmosfera zaczęła się zmieniać.
Co istotne, te wszystkie sprawy docierały do ludzi dzięki temu, że większość mediów, które dotąd, motywowane niechęcią wobec Kaczyńskich, łagodziły kanty platformerskich wpadek, stopniowo zaczęła redukować parasol ochronny. Po części dlatego, że PiS został na tyle skutecznie zagnany do narożnika, iż antypisowscy dziennikarze w coraz mniejszej mierze skłonni są do działania w myśl hasła: Tusk może nie jest idealny, ale przecież w ciemności czają się straszne „Kaczory”. Po części na skutek rewitalizacji dziennikarskiej niepokorności – wspieranie rządzących nie jest miłe dziennikarskiej psychice, więc skoro długo trzeba było tak robić w imię domniemanych wyższych racji, to tym bardziej chce się to odreagować. Tak czy inaczej, choć niesłusznym byłoby obwieszczenie, że większość mediów nagle stała się obiektywna, to zarazem błędne byłoby udawanie, że nic się nie zmieniło. Stopień medialnego krycia rządzących zmalał. I rządzący wiedzą o tym doskonale.
Wiedzą jeszcze o jednym. O tym, że sprawa Misiaka może się nie okazać najważniejszą. Wprawdzie, jak napisał w „Rzeczpospolitej” Rafał Ziemkiewicz, premier stara się zapobiec aferom na swym zapleczu, narażając się na rozgoryczenie działaczy partyjnych. Ale każda partia rządząca wyrodnieje w poczuciu długotrwałego bezpieczeństwa, a ugrupowanie od swych początków tak silnie związane z biznesem jak Platforma musi wyrodnieć silniej i szybciej od innych.
Piotr Zaremba i Anna Wojciechowska z „Dziennika” w artykule o chyba nieprzypadkowym tytule „Gradowa chmura nad Platformą” cytują anonimowego członka najwyższych władz PO, który „przypuszcza, że bohaterem kolejnej głośnej historii będzie poseł działający w porozumieniu z resortem skarbu”. Ilu jest takich posłów „działających w porozumieniu” z iloma resortami?
A wszystko dzieje się na krótko przed eurowyborami. Dla Platformy są one niezwykle ważne – m.in. ze względu na rozmiar jej sukcesu z 2007 roku. Jeśli partia Tuska go nie powtórzy, to na tle kolosalności zwycięstwa sprzed półtora roku, owocującego wielkimi nadziejami, może powstać wrażenie schyłkowości.
Tutaj z nieba spada książka Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie.
Zbliża się czas działania
Bez naszkicowanego powyżej kontekstu nie sposób nawet się zbliżyć do zrozumienia, w jaki sposób książka 24-letniego początkującego historyka wydana przez niszowe wydawnictwo w nakładzie 3 tysięcy egzemplarzy mogła tak rozpalić masową histerię. Histerię, w której rozpętywaniu i podtrzymywaniu współdziałały Platforma Obywatelska i „Gazeta Wyborcza”.
Histerii, w której rząd posunął się do bezprecedensowej akcji minister Barbary Kudryckiej. Akcji zdezawuowanej przez premiera po 24 godzinach, kiedy stało się jasne, że w tej jednej kwestii większość mediów nie przychyla się do linii „GW”. Gazety, której wolność nauki zawsze leżała na sercu, a która w tej sprawie ograniczyła się do jednego krótkiego krytycznego komentarzyka.
Odkrycie reporterów „Gazety Pomorskiej” i „Expressu Bydgoskiego”, potwierdzające rewelacje Zyzaka na temat przeszłości Wałęsy, zostało pominięte przez niemal wszystkie media
Rozpętywanie tej bezprecedensowej histerii nosiło znamiona zorganizowanej akcji. Do tej pory „Wyborcza” opublikowała kilkadziesiąt – większych i mniejszych – tekstów na temat książki lub ze sprawą książki związanych.
Książkę (oczywiście jako całkowicie niewiarygodną) i jej autora (jako agenta sił pisowskiej ciemności) przedstawiono już w obszernym materiale 21 marca. Jednak rozmach kampanii nadał w dniu następnym Mirosław Czech (były sekretarz generalny Unii Wolności). Oprócz insynuacji – jak choćby stwierdzenie, że podobni Zyzakowi „są gorsi od bezpieki” (dokładnie tak!) – artykuł Czecha zawiera też tezę już jednoznacznie wskazującą cel kampanii – „pojawienie się książki Arcanów jest logicznym zwieńczeniem przepisywania historii Polski od nowa, jak o misji IPN wyraził się prezes Janusz Kurtyka”.
I odtąd wątek IPN, który – przypomnijmy rzecz oczywistą – książki Zyzaka nie wydał ani nie finansował, jest konsekwentnie lansowany jako główny. Gdy w „Rzeczpospolitej” Piotr Gontarczyk ostro krytykuje dzieło młodego historyka, „Gazeta” reaguje od razu. „Gontarczyk dobrze czuje pismo nosem – pisze Czech. Krytyka chorej imaginacji Zyzaka jest mu potrzebna, by samemu wejść w buty profesjonalnego dziejopisa i zmazać z siebie i Cenckiewicza podejrzenia o brak profesjonalizmu i zajmowanie się polityką. Arcana wydały publikację, w której Cenckiewicz, Gontarczyk, Kurtyka, Lisicki oraz ich ideowi kompani mogą się przejrzeć jak w krzywym zwierciadle. Mogą dostrzec zwieńczenie drogi, na którą weszli jakiś czas temu, i jaką chcieli nam zaaplikować.”
Na stalinowskich zebraniach częste bywały sytuacje, kiedy ktoś zaszczuty zdecydował się pokajać, ale partia uznawała jego samokrytykę nie tylko za niewystarczającą („nie o taką samokrytykę nam, towarzysze, chodziło”), ale wręcz – za dalszy ciąg walki z partią, tyle że teraz prowadzonej innymi metodami.
Ale Czech nie ogranicza się do ataku na Kurtykę i jego „ideowych kompanów”. Wzywa władze państwowe, aby żelazną miotłą rozprawiły się z ideologicznym wrogiem. Pisze, że to dobrze, iż premier „nie ograniczył się do słów solidarności z Wałęsą w obliczu haniebnego ataku”. Stwierdził, że IPN ma szansę przetrwać „tylko pod warunkiem, że będzie instytucją ideologicznie i politycznie neutralną”. I dodał: „Nie dziwię się, że dziś w Polsce narastają coraz większe emocje wokół IPN. Ci, którzy nadużywają cierpliwości Polaków i pieniędzy publicznych, sami stanowią dla tej instytucji największe zagrożenie. Jeśli to się nie zmieni, to takie zagrożenie może stać się faktem”.
I były lider Unii Wolności konkluduje: „Powiedziano mocno i dobitnie. Cierpliwość wyczerpała się dawno. Miejmy więc nadzieję, że zbliża się czas działania”.
I – jakżeby inaczej – okazało się, że rzeczywiście się zbliża.
Bo partner „Gazety” – Platforma – też konsekwentnie odgrywa swą rolę. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski określa IPN mianem „resztówki IV RP”. Politycy PO grzmią, a po kilku dniach Platforma stawia kropkę nad „i”. Zapowiada inicjatywę legislacyjną mającą na celu zmianę władz Instytutu, co Donald Tusk określa mianem „bitwy o prawdę”.
Dzień wcześniej PO rzutem na taśmę przeforsowała w Sejmie zmianę ustawy o finansowaniu partii, radykalnie ograniczającą możliwości tych ugrupowań, które nie cieszą się sympatią wielkiego kapitału. Czyli w pierwszym rzędzie – PiS. Zatem dwa brakujące punkty na liście celów PO w ciągu kilku dni zostały prawie zrealizowane.
W sprawie finansowania partii większość mediów przyjęła ton rzeczowego informowania. Inaczej w sprawie Zyzaka. Co starsi redaktorzy „Wyborczej” czują się zapewne o kilkanaście lat młodsi – po raz pierwszy w takiej skali, po długiej przerwie, „GW” udało się nadać ton innym redakcjom.
Czarna karta mediów
Nie mam wątpliwości, że w przyszłości sprawa Zyzaka będzie przywoływana jako czarna karta polskich mediów. Uderzające jest, że gdy reporterzy „Gazety Pomorskiej” i „Expressu Bydgoskiego” (a nie żadnej centralnej redakcji!) postanowili zweryfikować – uznawane dotąd przez wszystkich za główny kamień obrazy i za w oczywisty sposób fałszywe – twierdzenia historyka o młodzieńczych ekscesach Lecha Wałęsy (sprawa nieślubnego dziecka i nieszczęsne sikanie do kropielnicy) i kiedy się okazało, że mieszkańcy Łochocina potwierdzają – i to wcale nieanonimowo – wersję Zyzaka, „Wyborcza” przemilczała to totalnie. Odkrycie pomorskich dziennikarzy zostało pominięte przez niemal wszystkie informacyjne serwisy głównych telewizji, a większość redakcji prasowych nie zamieściła go w swoich papierowych wydaniach.
Piszę to bez satysfakcji, bo te fragmenty książki uważam za niepotrzebne. Bliższe są mi standardy mediów francuskich, które o istnieniu dorosłej już nieślubnej córki prezydenta Francois Mitterranda poinformowały – choć sprawa była tajemnicą poliszynela – dopiero w roku jego śmierci. Ale daleko nam do Francji, jesteśmy w Polsce roku 2009, gdzie opisanie przez Zyzaka młodzieńczych wybryków historycznego lidera „Solidarności” stało się pretekstem do próby stłamszenia – za jednym zamachem – wolności mediów i wolności badań naukowych.
Dlatego uważam, że „Gazeta Pomorska” i „Express Bydgoski” ocaliły honor polskich dziennikarzy. A większość mediów, która w różnym stopniu zbojkotowała tę informację, zakwestionowała podstawowy kanon dziennikarskiej misji.
Wy nie wiecie, gdzie oni są
Sprawa Zyzaka służy Platformie i „Wyborczej” do realizacji kilku celów. Cel wspólny to doduszenie głównego wroga, nim atmosfera w kraju zmieni się na tyle, że „niedorżnięte watahy” będą mogły zyskać szansę wyjścia z narożnika. IPN jest pierwszym celem, przewiduję, że niebawem w kłopotach znajdzie się CBA.
Przypomina się tu pamiętne zdanie Lecha Wałęsy z filmu „Nocna zmiana”. Po odwołaniu premiera Jana Olszewskiego politycy zwycięskiego obozu się naradzają, czy nagiąć prawo i wejść już jutro do kierowanego jeszcze przez ministra Antoniego Macierewicza (bo nowego gabinetu jeszcze nie ma) MSW czy odczekać do powołania nowego rządu. Spór rozstrzyga prezydent Wałęsa, mówiąc, że trzeba wejść już, zaraz, bo „panowie, wy nie wiecie, gdzie oni (czyli badający teczki) już są”.
Celem wspólnym jest też uprzedzenie tej niekorzystnej z punktu widzenia i rządu, i redakcji z Czerskiej zmiany klimatu społeczno-politycznego oraz odbudowanie atmosfery zagrożenia i polaryzacji, która tak dobrze posłużyła i PO, i „GW” w latach 2005 – 2007. Celem wspólnym jest reaktywowanie jednolitego „antykaczystowskiego” frontu mediów. Przy czym cel odrębny Platformy jest dalej idący – PO marzy o odbudowie masowego medialnego parasola nad rządem. Celem odrębnym „Wyborczej” wydaje się natomiast odbudowanie i utrwalenie pozycji „Gazety” z lat 90., kiedy to „GW” wytyczała linię mainstreamowych mediów.
Czy cele te zostaną zrealizowane? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Wiem natomiast, że ostatnio zacząłem odnosić wrażenie, iż nagle znaleźliśmy się w rzeczywistości opisanej przez Bronisława Wildsteina w powieści „Dolina nicości”. W rzeczywistości, nad którą wszechwładną władzę sprawuje biznesowo-medialny kartel zaszczuwający nielicznych oponentów.
Piotr Skwieciński jest publicystą, współpracownikiem „Rzeczpospolitej”. Był m.in. prezesem PAP
Współpraca Marcin Rafałowicz
"
Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Kwi 07, 2009 1:40 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20090404&id=po52.txt

"NASZ DZIENNIK Sobota-Niedziela, 4-5 kwietnia 2009, Nr 80 (3401)

Jest szum, bo napisano nie tak jak "trzeba" o Wałęsie


Z prof. Andrzejem Nowakiem, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika "Arcana", promotorem pracy magisterskiej Pawła Zyzaka, rozmawia Marcin Austyn

Zna Pan doskonale zawartość książki Pawła Zyzaka "Lech Wałęsa - idea i historia. Biografia polityczna legendarnego przywódcy 'Solidarności' do 1988 roku". Spodziewał się Pan, że ta publikacja spowoduje aż tak wielkie poruszenie?
- Nie, jest ono chyba bezprecedensowe.

Szum jest spowodowany tym, że napisano nie tak jak trzeba o Lechu Wałęsie, czy może wykorzystano fakt, że Zyzak pracował w Instytucie Pamięci Narodowej?
- Nie potrafię wymierzyć proporcji pomiędzy jedną a drugą intencją. Z całą pewnością jednak nie chodzi tu o poziom merytoryczny czy o metodologię pracy, a jest to sprawa, w kwestii której wypowiadają się urzędnicy państwowi, co uważam za jeden z największych skandali w historii Polski po 1989 roku. Jest to rzecz niebywała, kiedy premier, minister edukacji, marszałkowie Sejmu wypowiadają się na temat metodologii konkretnej dyscypliny naukowej, nie powołując się przy tym na ekspertyzy wykonane na ich zamówienie. Gdyby powstała taka ekspertyza historyków zawodowych, wtedy mógłbym z nią dyskutować lub uznać jej rację. Natomiast kiedy profesor entomologii albo profesor prawa zabiera głos w sprawie metodologii prowadzenia badań historycznych, i to wyłącznie na podstawie artykułów prasowych, to już jest rzecz niemieszcząca się w żadnych standardach demokratycznego państwa prawa.

Krytycy mówią o błędach warsztatowych Zyzaka.
- Praca nie była pozbawiona pewnych usterek i o nich pisał zarówno jej recenzent pan dr hab. Zdzisław Zblewski, jak i ja jako promotor.
Usterki te w zestawieniu z gigantycznym, niespotykanym wręcz nakładem pracy, także pracą interpretacyjną wykonaną przez magistranta, nie mogły w najmniejszym stopniu przeważyć oceny, która w przypadku obu recenzji była bardzo dobra. Takich prac, na tak wysokim poziomie badawczego efektu (mamy w niej ok. 1000 źródeł, w tym 54 relacji i dziesiątki dokumentów archiwalnych) się nie spotyka. Zatem kilka błędów, które w obu recenzjach zostały dostrzeżone, nie można uznać za dyskwalifikujące.

Jak Pan ocenia posłużenie się źródłami anonimowymi...?
- Jak już wspomniałem, obok kilkuset innych źródeł, głównie publikowanych, a częściowo także dokumentów archiwalnych, pan mgr Zyzak uzupełnił swoją pracę o 54 relacje świadków, którzy na różnych etapach życia zetknęli się z Lechem Wałęsą. Wśród tych relacji 13 pozostało anonimowych. Ich autorzy nie chcieli, by ich nazwiska zostały podane do wiadomości publicznej ze względu na zastraszenie, jakiemu podlegali w okresie rządów prezydenta Wałęsy, kiedy Urząd Ochrony Państwa przyjeżdżał w tamte strony i - tak to pamiętają świadkowie - miał zabierać stamtąd dokumentację dotyczącą dzieciństwa Lecha Wałęsy. Zgodnie z moją sugestią autor w tych warunkach zrobił wszystko, co można było - podał dokładnie daty i miejsce pozyskania relacji, jak i imiona tych osób.
Trzeba tu dodać, że te relacje nie są już anonimowe, choć dla mnie takimi nigdy nie były, ponieważ pan Zyzak udostępnił mi nagrania, a więc mogłem skonfrontować ich zawartość i upewnić się, że nie są to wytwory fantazji autora pracy. Jednak świadkowie, za co jestem im bardzo wdzięczny, zdecydowali się wystąpić pod własnym nazwiskiem, pokazać twarz i ujawnili się w "Gazecie Pomorskiej", wzięli też udział w nagraniach materiałów filmowych. Wszystkie te rzeczy napisane przez pana Zyzaka zostały potwierdzone nie tylko przez osoby, z którymi rozmawiał, ale i inne, do których wówczas nie udało mu się dotrzeć. W ten sposób dokonany został pewien przełom polegający na pozyskaniu świadectw dokumentujących najmniej znany okres w życiu Lecha Wałęsy, a mianowicie jego dzieciństwa i młodości. I to, wydaje mi się, jest zasadniczym celem historyka - odkrywanie nowych źródeł, weryfikowanie ich i poddawanie ich publicznej debacie, by w ten sposób posunąć do przodu naszą wiedzę o przeszłości.
Media mocno skoncentrowały się na wątku pozamałżeńskiego dziecka b. prezydenta...
- Pan Zyzak, pytając o tę sprawę i dopuszczając tu głosy świadków, stawia pytanie fundamentalne: dlaczego młody Lech Wałęsa tak nagle zdecydował się na opuszczenie swoich rodzinnych stron i ruszył do Gdańska?
To przecież jest sprawa kluczowa w biografii politycznej Lecha Wałęsy - dlaczego człowiek, który stał się przywódcą "Solidarności" i odegrał tak wielką rolę w historii Polski, znalazł się w Gdańsku? Przecież bez tego nie byłoby Lecha Wałęsy, jakiego znamy.
Jedyną hipotezą, jaką w tej chwili możemy tu postawić, jest ta, którą sformułował pan Zyzak, iż powodem wyjazdu najprawdopodobniej był swego rodzaju skandal, jaki wybuchł, kiedy zmarło 4-letnie dziecko, którego ojcostwo mieszkańcy wsi przypisywali Lechowi Wałęsie. Grób tego dziecka jest udokumentowany w książce, są tam też relacje osób, które były na tym pogrzebie i widziały reakcję Lecha Wałęsy...
W mojej ocenie, bardzo ważnym elementem dochodzenia do prawdy jest ustalenie, dlaczego Wałęsa ruszył do Gdańska - albo chcemy się tego dowiedzieć, albo nie - na tym polega dylemat historyka.

Sądzi Pan, że gdyby krytycy publikacji przeczytali ją w całości, inaczej podchodziliby do sprawy?
- Każda uczciwa osoba na pewno tak. Niestety, mam wątpliwości, czy wszystkie osoby wypowiadające się w tej sprawie przeczytały książkę. Spodziewam się, że 99 proc. z nich nawet nie miało jej w ręku i niestety bardzo duża część tych osób nie podchodzi w sposób uczciwy do krytyki pracy historycznej.
Skandaliczna i kompromitująca wszelkie standardy dziennikarstwa cywilizowanego jest tu postawa Tomasza Lisa, który w "Rzeczpospolitej" wyraził opinię, iż sięgnięcie do tej książki jest absolutnie niepotrzebne, by wydać na nią wyrok potępiający. Tego rodzaju stwierdzenie jest nie do obrony.

Sławomir Cenckiewicz uznał tę pracę za ciekawą, ale zawierającą pewne błędy...
- Wymowa tej recenzji jest taka, że praca zawiera błędy, ale przeważają w niej zdecydowanie elementy pozytywne, czyli duża porcja nowej wiedzy, nowych wiadomości na temat Lecha Wałęsy, których nie można znaleźć w żadnych innych istniejących opracowaniach. Z taką opinią oczywiście się zgadzam.

Mając doświadczenie ostatnich dni, zdecydowałby się Pan jeszcze raz opublikować tę pracę?
- Nie mam wątpliwości, że tak. To jest mój elementarny obowiązek jako historyka.

Dziękuję za rozmowę."
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum