Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Operacja "Szary Mietek"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomasz Triebel
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 262

PostWysłany: Pon Lut 12, 2007 8:17 pm    Temat postu: Operacja "Szary Mietek" Odpowiedz z cytatem

http://www.polskieradio.pl/media/artykul.aspx?id=1754

Operacja "Szary Mietek"

07.02.2007 14:31
Romuald Szeremietiew musiał odejść, bo blokował przetargi, za którymi stali oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych.



"Szefie, trzeba byłoby pojechać do WSI, bo oni chcą się spotkać i porozmawiać na spokojnie o ważnych sprawach" – te słowa usłyszał w swoim gabinecie Romuald Szeremietiew od jednego z oficerów swojego sekretariatu. Rozmowa miała miejsce w połowie 1998 r. Szeremietiew – wówczas formalnie pierwszy wiceminister obrony – kilka miesięcy wcześniej objął zwierzchnictwo nad pionem zajmującym się zakupami dla armii, przetargami i logistyką. Propozycję zaufanego oficera przyjął, jednak następnego popołudnia kierowca zawiózł go nie do siedziby WSI przy ul. Nowowiejskiej lecz do lokalu operacyjnego w centrum Warszawy. Przy suto zastawionym stole, oficerowie wojskowych specsłużb planowali upić wiceministra i skłonić go do korzystnego dla nich rozstrzygania przetargów na uzbrojenie armii. W zamian chcieli zaoferować udział w zyskach i dyskretną opiekę służb. Całą rozmowę nagrywały mikrokamery. Miały sfilmować pijanego Szeremietiewa, aby służby miały dodatkowy materiał do szantażowania go. Cały plan legł jednak w gruzach, bo rozzłoszczony wiceminister natychmiast wyszedł ze spotkania, a szefom WSI udzielił ostrej reprymendy.

Latem 2001 roku po głośnym odwołaniu Szeremietiewa i jego doradcy – Zbigniewa Farmusa – o próbie zwerbowania wiceministra dowiedzieli się posłowie z komisji obrony i służb specjalnych. 5 lat później sprawa wypłynęła ponownie podczas prac komisji likwidacyjnej WSI. Z tajnych dokumentów, z którymi zapoznawali się posłowie komisji wynika, że przez kilka lat oficerowie wojskowych specsłużb próbowali wszelkimi metodami odsunąć Szeremietiewa, aby móc rozstrzygać wielomilionowe przetargi dla polskiej armii. Finałem tych prób był głośny skandal korupcyjny w MON, w wyniku którego wiceminister i jego doradca zostali zdymisjonowani, a prokuratura sporządziła przeciwko nim dwa akty oskarżenia o korupcję.

Przełomowy artykuł
Skandal zaczął się od artykułu "Kasjer z Ministerstwa Obrony". Tekst ukazał się 7 lipca 2001 roku na łamach "Rzeczpospolitej". W jego podtytule czytamy: „Asystent Romualda Szeremietiewa żądał w imieniu wiceministra łapówek od koncernów zbrojeniowych. Szeremietiew w ciągu czterech lat kupił lancię, działkę i wybudował dom, wydając znacznie więcej pieniędzy, niż zarobił.” Artykuł spowodował polityczną burzę. Najpierw na płynącym do Szwecji promie "Rogalin" komandosi Urzędu Ochrony Państwa, w obecności kamer i fotoreporterów zatrzymali Zbigniewa Farmusa. Jeszcze tego samego dnia Farmus trafił do aresztu, gdzie następnie spędził łącznie 2,5 roku. W kilka godzin później, w atmosferze skandalu, ze stanowiska odwołano jego szefa. Minister Obrony – Bronisław Komorowski zapowiedział postępowanie wyjaśniające w tej sprawie. Pod nadzorem prokuratury, śledztwa w tej sprawie wszczęły Żandarmeria Wojskowa i Urząd Ochrony Państwa.

Z naszych informacji wynika jednak, że zarzuty podniesione przez dziennikarzy nie potwierdziły się w śledztwie prokuratorskim. Przez kilka tygodni sprawdzaliśmy fakty dotyczące afery, rozmawialiśmy z przedstawicielami wszystkich stron. Nasze ustalenia wskazują, że skandal wokół Romualda Szeremietiewa był finałem operacyjnej gry Wojskowych Służb Informacyjnych. Jej stawką były lukratywne kontrakty na zaopatrzenie polskiej armii. Na ich rozstrzyganie największy wpływ miał właśnie Szeremietiew.


Niepotwierdzone informacje
Dziennikarze "Rzeczpospolitej" oparli swój tekst na rozmowach z ludźmi reprezentującymi koncerny zbrojeniowe. Informatorzy ci twierdzili, że Zbigniew Farmus, powołując się na Szeremietiewa, żądał łapówek za umawianie spotkań z szefem i za rozstrzyganie przetargów. W artykule czytamy rozmowę z osobą przedstawioną jako: "Doradca prezesa jednej z największych firm handlujących bronią". Człowiek ten mówi: "Farmus zna w naszej branży niemal wszystkich. Słyszałem, jak od szefów konsorcjum francuskiego domagał się 200 tysięcy złotych dodatkowo, bo szef jest niezadowolony, że dostał tak mało". Wspomnianym w rozmowie "szefem" był bezpośredni przełożony Farmusa czyli wiceminister Romuald Szeremietiew. Jednak w czasie śledztwa nie znaleziono żadnego takiego „doradcy prezesa”, który potwierdziłby słowa opublikowane w "Rzeczpospolitej".

Najważniejszy świadek, który zastrzegł anonimowość, twierdził w rozmowie z dziennikiem: "Chodziło o haracz. On (Farmus – przyp. L.Sz.) żądał po prostu pieniędzy. Mówił, że jeżeli nie będzie 100 tysięcy papieru, to nie ma szans, żeby kontrakt przeszedł (…) To były dwa czy trzy spotkania w tej samej sprawie w niedługim odstępie czasu. Na ostatnim powiedział: albo, albo i był bardzo zły, krzyczał".

Z dokumentów zgromadzonych podczas śledztwa wynika, że cytowanym wyżej rozmówcą "Rzeczpospolitej" był Bogdan Letowt – reprezentujący koncern zbrojeniowy Denel z Republiki Południowej Afryki. Koncern starał się o wygranie przetargu na dostawę haubic dla polskiej armii.

Jednak w rzeczywistości haubica z RPA nie uczestniczyła w tym przetargu, a daty rozmów z Farmusem podane przez Letowta wskazują, że miały one mieć miejsce po zakończeniu przetargu, który wygrali Brytyjczycy. Ostatecznie sąd uznał, że oskarżenia Letowta nie znajdują potwierdzenia i uniewinnił Farmusa od zarzutu łapownictwa. Inny świadek powiedział przed sądem: "Mężczyzna żądający ode mnie łapówek przedstawiał się nazwiskiem Zbigniew Farmus (…) Twierdził, że jest najbliższym współpracownikiem wiceministra odpowiedzialnego za przetargi. Mówił, że w zamian za pieniądze jest gotów ustawić ten czy inny przetarg".

Sędzia spytała, czy świadek rozpoznaje tego mężczyznę na ławie oskarżonych. "Nie" – odpowiedział handlarz. – "Tamten człowiek wyglądał zupełnie inaczej i miał inny głos niż oskarżony Zbigniew Farmus". Ten wątek śledztwa rozwinęła później prokuratura. Badając m.in. dokumenty MON i przesłuchując świadków śledczy stwierdzili, że doradca wiceministra nie mógł rozmawiać z handlarzem, gdyż w dniu, kiedy rozmowa miała się odbyć był na delegacji służbowej, w zupełnie innym miejscu i w towarzystwie zupełnie innych osób. Od biznesmena łapówek żądał inny człowiek, przedstawiający się tym samym nazwiskiem. Jednak jego prawdziwej tożsamości do dziś nie udało się ustalić.

Z naszych informacji wynika, że podczas niejawnego procesu sądowego nie potwierdziły się jeszcze inne informacje podawane przez media. Zbigniew Farmus nie mógł ani decydować, ani wpływać na przetargi dotycząc haubicy i transporterów, o czym przedstawiciele koncernów zbrojeniowych doskonale wiedzieli. Spotkania Farmusa i Szeremietiewa z przedstawicielami koncernów były elementem procedury przetargowej i odbywały się w budynku MON (prokuratura nie znalazła dowodów nawet jednego spotkania nieformalnego) przy zachowaniu wszelkich reguł. Przedstawiona przez UOP wersja, że Farmus uciekał do Szwecji przed aresztowaniem została obalona już podczas pierwszych dni śledztwa. Prokuratura ustaliła, że urzędnik wyjeżdżał na weekend, aby spotkać się z córką (do tej samej wersji przychylił się sąd). Nieprawdą okazały się również informacje o wielkich pieniądzach i kilku paszportach Farmusa. Doradca Szeremietiewa miał – oprócz polskiego – obywatelstwo kanadyjskie (spędził wiele lat życia w Kanadzie), o czym poinformował MON, m.in. ubiegając się o dostęp do informacji niejawnych.

Dowody korupcji
Autorka artykułu w "Rzeczpospolitej", Anna Marszałek, w rozmowie z Polskim Radiem podtrzymuje wszystko to, co napisała w tekście "Kasjer z Ministerstwa Obrony". Zdaniem dziennikarzy, dowodem korupcji wiceministra miał być fakt, że kupił luksusowy samochód a następnie w drogiej, podwarszawskiej miejscowości nabył działkę i zbudował oraz urządził dom. Dziennikarze wyliczyli, że na wszystkie te zakupy Szeremietiewowi brakowało ok. 200 tys. zł. "Pożyczyłem te pieniądze od mojego przyjaciela i dopełniłem wszelkich formalności" – mówi nam były wiceminister. "Pan Romuald Szeremietiew wziął pożyczkę od prywatnej osoby, zarejestrował ją w urzędzie, dopełnił formalności i uiścił wymagany podatek" – mówi Janina Duda z Urzędu Skarbowego w Piasecznie. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, prokuratura nie stwierdziła żadnych finansowych nadużyć ani niezarejestrowanych dochodów wiceministra podczas budowy domu.

Korupcją był za to – zdaniem prokuratury i dziennikarzy – zakup samochodu. W akcie oskarżenia czytamy, że Szeremietiew "kupił samochód marki Lancia (…) za cenę kilkakrotnie mniejszą niż rynkowa". Zdaniem śledczych (którzy w swoich wycenach uznali za wyjściową wartość nowego samochodu, kupionego w salonie), tak niska cena była łapówką za rozstrzyganie przetargów w MON. Samochód był wcześniej w salonie wykorzystywany jako tzw. samochód demonstracyjny i z tego powodu mógł być sprzedany o 35% taniej. Jest to zwykła praktyka w takich sytuacjach. Wiceminister zapłacił gotówką ponad połowę żądanej kwoty, a dodatkowo zostawił "w rozliczeniu" poprzedni samochód. Wyjaśnia to umowa zawarta z komisem: "W rozliczeniu, sprzedający przyjmuje od kupującego samochód marki Fiat Brava (…) o wartości 21 000 zł" – czytamy w jednym z jej zapisów. "Sprzedano go innemu nabywcy za 34 000 zł. to oznacza, że łącznie ta Lancia kosztowała ponad 64 000 zł, czyli sprzedawca Lanicii zrobił na tym dobry interes" – mówi były wiceszef MON, pokazując dokumenty związane z transakcją.

Podczas śledztwa i procesu sądowego, jednym z głównych świadków oskarżenia był ówczesny rzecznik prasowy Szeremietiewa, mjr Andrzej Adamczyk. Jak ujawnił miesięcznik "Raport", w latach 80. był on funkcjonariuszem służb specjalnych PRL, a następnie trafił do LWP jako oficer polityczny. W rozmowie z nami, sam Adamczyk zaprzecza temu. "Nigdy nie pracowałem w służbach specjalnych" – mówi. Na pytanie dlaczego nie pozwał redakcji miesięcznika do sądu za pomówienie, ucina lakonicznie: "Miałem swoje powody".

Po głośnym odwołaniu wiceministra, mjr Adamczyk zeznawał, że widział jak Farmus udostępnia tajne dokumenty nieuprawnionym osobom i przechowuje w sejfie pieniądze z łapówek. W wersję Adamczyka nie uwierzyli sędziowie, którzy uniewinnili Farmusa od zarzutu korupcji. Za prawdziwą przyjęli wersją prokuratorów, którzy ustalili, że pieniądze w sejfie w MON należały do syna Farmusa – Miłosza. Były to drobne kwoty (łącznie niecały 1000 zł głównie w obcej walucie) stanowiące reszty z diet na zagraniczne delegacje służbowe. W śledztwie nie potwierdziły się również inne "rewelacje" przedstawione przez Adamczyka podczas zeznań oraz w książce "5 dni, które wstrząsnęły MON-em". Sam Adamczyk w rozmowie z Polskim Radiem twierdzi, że mówił prawdę, a samemu sobie nie ma nic do zarzucenia.


Włamanie do fundacji
To również major Andrzej Adamczyk wprowadził do gabinetu Szeremietiewa dziennikarzy "Rzeczpospolitej" Annę Marszałek i Bertolda Kittla – autorów artykułu "Kasjer z Ministerstwa Obrony". To jedyny przypadek, kiedy reporterzy dostali się do wiceministra bez wcześniejszego umówienia spotkania. Rozmowa odbyła się 26 czerwca 2001. Kilkanaście godzin wcześniej, w nocy miało miejsce włamanie do siedziby Fundacji Niepodległości Polski, która mieściła się przy ul. Lwowskiej 11 (pod tym samym adresem, co biuro poselskie Szeremietiewa). Złodzieje ukradli różne dokumenty w tym teczkę z rachunkami i dokumentami fundacji. Wśród nich były potwierdzenia darowizn na rzecz fundacji i rachunki potwierdzające wydatki.

W tekście „Rzeczpospolitej” napisane było, że fundacja była miejscem dokonywania nielegalnych operacji finansowych (wcześniej o tym samym pisał tygodnik "NIE"). Sprawą natychmiast zajęła się prokuratura. Śledztwo nabrało tempa po odwołaniu wiceministra. Jego zwieńczeniem było skierowanie przeciwko Szeremietiewowi i Farmusowi (Szeremietiew był założycielem fundacji) aktu oskarżenia. W jego najważniejszym fragmencie czytamy: "W latach 1997 – 1999 działając wspólnie i w porozumieniu w wykonaniu z góry powziętego zamiaru przywłaszczyli sobie powierzone im mienie Fundacji Niepodległości Polski (…) w łącznej kwocie 73 907,46 w ten sposób, że kwoty uzyskane z darowizn na rzecz FNP wydatkowali na cele niezwiązane z działalnością statutową, w tym na kampanię wyborczą Romualda Szeremietiewa". Akt oskarżenia podpisała prokurator Monika Przybysz. W rozmowie z nami, prokurator Przybysz twierdzi, że śledztwo było przeprowadzone prawidłowo, a sporządzenie i skierowanie do sądu aktu oskarżenia – uzasadnione.

Inne stanowisko przedstawiają adwokaci wiceministra. Twierdzą, że prokuratura prowadziła śledztwo w sposób stronniczy, a dowody traktowała wybiórczo. Zwracają uwagę, że w uzasadnieniu aktu oskarżenia nie ma słowa o "działaniu w porozumieniu". Głównym dowodem przestępstw miało być to, że oskarżeni nie potrafią wykazać na co wydano pieniądze, a nie mogli tego zrobić, bowiem rachunki skradziono. Zdaniem prokuratury ta kwota trafiła do prywatnych kieszeni wiceministra i jego współpracownika. Miały to potwierdzać sfałszowane przez nich podpisy na dokumentach fundacji. Ekspertyza grafologiczna wykazała, że ani Szeremietiew, ani Farmus nie fałszowali cudzych podpisów.

Osoby, których podpisy widniały na rachunkach, przyznały, że faktycznie sygnowały dokumenty. W rzeczywistości, wspomniana kwota została wydana głównie na opracowanie i wydanie broszury "Program Akcji Wyborczej Solidarność w zakresie obronności RP" (jej autorem był zespół ekspertów kierowany przez Szeremietiewa). Prokuratura nie dopuściła jednak wniosku dowodowego w tej sprawie. Nie przyjęła również do wiadomości, że sam Szeremietiew nie był członkiem władz fundacji, nie miał możliwości dysponowania jej pieniędzmi, więc nie mógł odpowiadać za wydatki. Z końcem 2004 r., gdy zadecydowano o likwidacji fundacji, jej likwidator odnalazł oryginały rachunków (okazało się, że skradziono tylko kopie). Wynikało z nich, że z pieniędzy fundacji ani złotówka nie trafiła do kieszeni Szeremietiewa czy Farmusa. Potwierdzają to wszystko również dokładne badania transakcji bankowych – argumentują obrońcy.

Jeszcze dziwniejsze, że głównym zarzutem prokuratury jest "finansowanie kampanii wyborczej". W statucie fundacji czytamy, że jednym z celów jej działania jest "umacnianie wpływów politycznych osób i organizacji niepodległościowych w społeczeństwie polskim". Jednak zgodnie z polskim prawem, fundacje mogą zbierać pieniądze na kampanie wyborcze, co w specjalnej wykładni potwierdził Sąd Najwyższy. (Oparł się o 11 artykuł Konstytucji RP i ustawę z czerwca 1997 r. o partiach politycznych). Rozwiązanie to sprawdza się od lat w krajach zachodnich (np. w Niemczech Fundacja Konrada Adenauera zbiera pieniądze na kampanie wyborze CDU i CSU).

Z końcem 2005 roku wszystkie te rażące błędy prokuratury wykazali obrońcy oskarżonych. Minął ponad rok, a sąd nie zdążył się do nich ustosunkować. Sprawa formalnie trwa nadal, a wiceminister wciąż jest oskarżonym.

Przetargi na uzbrojenie
Z naszych ustaleń wynika, że prawdziwą przyczyną skandalu wokół wiceministra były jego decyzje w sprawie przetargów. Aby to wyjaśnić, trzeba cofnąć się do końca 1997 roku. Wówczas Romuald Szeremietiew – jako pierwszy zastępca ministra obrony - doprowadził do unieważnienia zakupu przeciwpancernych rakiet izraelskich NT-D, które w polskich warunkach okazały się nieprzydatne. Przygotował procedurę zakupu rakiet w przetargu nieograniczonym. oraz procedurę zakupu kołowego transportera opancerzonego. Szef MON, Bronisław Komorowski nie wyraził jednak zgody, aby Szeremietiew kupował rakietę i transporter. (Zmienił jednak zdanie po zdymisjonowaniu wiceministra).

Przez cały czas Szeremietiew dbał o przejrzystość przetargów i drobiazgowo trzymał się ich procedury. (Słuszność jego postępowania przy przetargach potwierdziła potem Sejmowa Komisja Obrony). Wywołało to konflikt z nieformalnymi grupami interesów w MON, w których główne role odgrywali oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych. Szeremietiew nie uległ ich naciskom m.in. w sprawie wyboru samolotu. WSI posunęły się więc do tego, aby w specjalnym piśmie zasugerować mu, jakiego wyboru powinien dokonać. Wiceminister odkrył też, że oficerowie WSI w tajemnicy przed nim usiłują za pośrednictwem podległych mu instytucji dokonywać zakupów. Skutecznie robił wszystko, by temu zapobiec. Jednak stawką były wielkie pieniądze. Jego przeciwnicy musieli więc albo go odsunąć, albo ustąpić.

Odsunąć wiceministra
O tym, że całą aferę wokół Szeremietiewa wyreżyserowały wojskowe specsłużby, świadczy zatrzymanie jego doradcy na promie "Rogalin". Dokonał tego oddział komandosów UOP, choć powinna to zrobić Żandarmeria Wojskowa. Całą akcją kierował płk Kazimierz Mochol – zastępca szefa WSI do spraw kontrwywiadu. Był to jedyny przypadek, kiedy akcją UOP kierował oficer WSI (służby te przez cały czas rywalizowały z sobą). Zatrzymanie nadzorował osobiście szef WSI – gen. Tadeusz Rusak, choć powinien to robić szef ŻW. Do akcji użyto śmigłowca MON, na co zgodę wyraził osobiście szef resortu, Bronisław Komorowski. Nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło się, aby w takim celu wykorzystano wojskowy helikopter . Po raz pierwszy na akcję zostali zabrani dziennikarze. Już po całym zajściu, UOP poinformował, że Farmus – którego podejrzewano, że bierze łapówki – był od dłuższego czasu obserwowany. Skoro tak to dlaczego nie ujęto go na przejściu granicznym przed wejściem na prom, bez udziału fotoreporterów i kamer telewizyjnych?

Po spektakularnej akcji minister Bronisław Komorowski wystąpił do prezydenta z wnioskiem o awansowanie Mochola na stopień generała brygady. Jak ustaliła sejmowa komisja ds. specsłużb, w nagrodę, po objęciu rządów przez SLD, płk Mochol miał zostać szefem WSI. Jednak Kwaśniewski widział na tym stanowisku swojego człowieka – gen. Marka Dukaczewskiego i na ten awans się nie zgodził. Dukaczewski zaś zaczął swoją pracę od zwolnienia poprzedniego kierownictwa. Jak na ironię losu, oficerowie, którzy w lipcu 2001 roku doprowadzili do odwołania Szeremietiewa, stracili stanowiska 3 miesiące później. Ta sama sejmowa komisja ustaliła, że od końca lat 90. WSI prowadziły nielegalną operację o kryptonimie "Szary Mietek", której celem było odsunięcie wiceministra.

Kulisy tzw. afery Szeremietiewa pokazują, że skandal wokół niego był od początku do końca starannie wyreżyserowanym spektaklem, w którym świadomie brali udział najważniejsi urzędnicy Ministerstwa Obrony Narodowej. Wyjaśnienie tej sprawy powinno również odpowiedzieć na pytanie kto tak naprawdę decydował o przetargach na uzbrojenie armii.

Leszek Szymowski



Anna Marszałek dla Polskiego Radia:

Pogłoski o tym, że teksty o Szeremietiewie i Farmusie napisały za nas służby specjalne to kłamstwo. WSI i inne służby przekazały prokuraturze wszystko, co wiedziały w tej sprawie. Były to inne informacje niż nasze, choć ich wnioski się pokrywały. Wszystkie informacje opublikowane w artykule „Kasjer z Ministerstwa Obrony” oraz w innych publikacjach dotyczących Romualda Szeremietiewa i Zbigniewa Farmusa były prawdziwe. Biorę za nie pełną odpowiedzialność. Gdybym dziś miała opublikować go ponownie – zrobiłabym to bez wahania. Skoro Szeremietiew twierdzi, że napisaliśmy nieprawdę to dlaczego nie wytoczył nam procesu sądowego? Przecież fakt, że toczą się przeciwko niemu postępowania karne, nie oznacza, że nie może wystąpić przeciwko nam na drogę cywilną.




Andrzej Adamczyk dla Polskiego Radia

Wypowiedzi medialne Romualda Szeremietiewa o tym, że miałem swój udział w jego odwołaniu z funkcji wiceministra obrony to kompletny absurd. Zawsze byłem lojalny wobec niego. Wszelkimi drogami przekazywałem mu informacje uzyskane różnymi prawnymi drogami, że coś się na niego szykuje. Co - to nawet mu dosłownie powiedziałem, ale nie miejsce to i czas, aby to powtarzać. Buńczuczne wypowiedzi Szeremietiewa pojawiające się coraz częściej w programach radiowych, telewizyjnych i internetowych, mają go przedstawić jako ofiarę wymierzonego przeciwko niemu spisku w MON. Pragnę zauważyć, że dziennikarze dają b. wiceministrowi możliwość mówienia tego, co on sam chce powiedzieć, jednak osoby przez niego oskarżane (takie jak ja) nie są do programów zapraszane i nie mają możliwości wypowiedzieć się. W tym miejscu nie będę wymieniał ani tych programów, ani przychylnych Szeremietiewowi dziennikarzy, bo być może mam w tym swój cel. Boli mnie tylko to, że mając przedstawione akty oskarżenia można tak bezkarnie i w tak poważnych sprawach z tak wielkim tupetem, z uśmiechem na twarzy ale także z jakąś troską sam nie wiem o co, kierować bezprawne medialne oskarżenia przeciw wszystkim, tylko nie przeciw sobie. Bo to jest wbrew logice istnienia i funkcjonowania R. Szeremietiewa.
Wielokrotnie słyszałem twierdzenie, że cały skandal wokół osoby Szeremietiewa i jego odwołania był zorganizowany przez WSI, którym b. wiceminister pokrzyżował plany związane z ustawianiem przetargów. Uważam, że takie konkluzje to kompletny absurd.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum