Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Dlaczego oddam głos w I TURZE na Kornela Morawieckiego ?
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 4:28 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem



Tak wygląda Polska magdalenkowa, polskie wybory na urząd
prezydenta państwa.
Gdyby tak wyglądały wybory prezydenckie i parlamentarne w USA
i innych państwach bardziej cywilizowanych niż Polska nad Wisłą,
stan ich gospodarek i sceny politycznej wyglądałby podobny
do polskiej rzeczywistości. Nadal mamy popierać ten uklad,
dla uznania mniejszego zła.? Uważam, że nie. Inaczej nigdy nie
wybijemy się na pełną suwerenność i niepopdległość. Rolling Eyes



Nie mówię do Naszej, bo ja osobiście nigdy nie wyraziłem zgody na ten stan jaki mamy w Polsce po 31 sierpnia roku 1988.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Stanislaw Siekanowicz
Weteran Forum


Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 1146

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 5:16 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Od godziny zastanawiam sie czy sie wtrącic i nie moge sie zdecydowac, bo niechcacy latwo moge dolac oliwy do ognia, zwlaszcza ze niektorzy juz zbaczają z tematu wyraznie pod wplywem emocji. Jednak decyduje sie, bo sprawa jest bardziej skomplikowana niz by sie wydawalo. Poki napisze o co mi chodzi prosilbym, aby zostawic teraz na boku takie sprawy jak Iwanow, bo w swietle obecnej dostepnej nam wiedzy nie mozna potwierdzic tezy o jego agenturalnosci i jednoczesnie nie mozna jej wykluczyc, zatem dyskusja bez dostepu do faktow to tylko spekulacja plus ewentualnie pyskowka.
Rozumiem doskonale co mają na mysli ci co mowią, ze trzeba Polske wylamac z ukladu okraglostolowego (lub scislej: magdalenkowego). Nikt tego nie mowi wprost, ale chodzi o to, ze Polska pod wplywem tego ukladu zostala z jednej strony w duzej czesci sprzedana za poł-darmo wielkim korporacjom globalistycznym, tak ze gospodarka rodzima praktycznie przestaje istniec, a czesc pozostawiona w rekach polskich to przewaznie biznes uwlaszczonej nomenklatury i ludzi związanych z dawnymi komunistycznymi sluzbami specjalnymi.
Nie mozna jednak wyganiać diabła belzebubem, to znaczy opierac sie na Rosji przeciwko gospodarczej samowoli miedzynarodowych korporacji, poniewaz od administracji Obamy i samozwanczych elit globalistycznych (typu Komisja Trojstronna itp.) Rosja otrzymala ciche przyzwolenie na czesciowe odnowienie swoich wplywow w Europie srodkowo-wschodniej wzamian za nieutrudnianie amerykansko-izraelskiej polityki bliskowschodniej, a przede wszystkim wzamian za zaprzestanie dozbrajania Iranu. Niemcy tez chcą z tego skorzystac, by powiekszyc swoje wplywy gospodarczo-polityczne na naszych Ziemiach Zachodnich i stąd ich flirt z Rosją, a pod wplywem Niemiec flirtuje z Rosją administracja brukselska. Powstala realna grozba zacisniecia na Polsce imadla rosyjsko-niemieckiego. W tej sytuacji nie tylko moze nie dac sie utrzymac status-quo, ale mozemy stracic te jeszcze istniejące do tej pory zreby niepodleglości.
Wytworzyla sie potrzeba sprytnego LAWIROWANIA miedzy Rosją, Niemcami, UE i globalistycznymi korporacjami i ich agendami (w postaci np. Fundacji Batorego). Wydaje mi sie, ze sposrod wszystkich kandydatow na taki spryt stac jest tylko Jaroslawa Kaczynskiego.
Jednoczesnie, czy tego chcemy czy nie, te wybory prezydenckie wpisują sie w kontekst tragedii smolenskiej (w kontekst Katynia 2010). Podawane nam dotychczas wyniki sledztwa to kpina. Nikt inny jak tylko brat poleglego prezydenta nie uczyni wiecej, aby w miare mozliwosci wyjasnic te tragedie, takze pod kątem jej powiazan miedzynarodowych oraz pod kątem ewentualnej winy czynnikow krajowych, ktora wygląda w tej chwili na prawdopdodobą.
Dlatego przy calej swiadomosci, ze bracia Kaczynscy byli przy okrąglym stole nie widze w tej chwili innego wyjscia jak tylko poparcie Jaroslawa.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 5:31 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dziękuje Panu za głos w dyskusji.
Nie od dziś uważam, że można dyskutować
na każdy temat, tylko spokojnie i rzeczowo.
To jest polityka, a w polityce moim zdaniem
trzeba zachować szczególny spokój.
Bez ucieczek ad persona itd. Ktoś jednak
prócz forumowiczów czyta Nasze wpisy.
I ma taki pogląd na Nasze środowisko,
jakie są Nasze poglądy.

To są trudne wybory, jak zresztą
każde. Tylko Adam w Raju miał
idealny wybór... dostał Ewę i kwita. Laughing
A później musiał się zapewne męczyć
z nią do końca życia, bo na początku
zrobiła go w konia, podając mu jabłko - grzechu.
To taka dygresja dla rozluźnienia dyskusji.

Pozdrawiam. Rolling Eyes
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 8:00 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem


PRECZ Z CENZURĄ POLITYCZNĄ w POLSCE !!!

4 sekundy 34 setne !
Aż tyle czasu poświęcono
dzisiaj 11 Czerwca 2010 w wiadomościach
o godz.19.30 w pr.1 TVP
dr Kornelowi Morawieckiemu
, kandydatowi ( który zebrał 100 tysięcy podpisów)
na urząd prezydenta państwa.
Gdy dwadzieścia lat temu mówiono,
że nie zebrano 100 tysięcy podpisów(poparcia)
zapewne nic nie ma do powiedzenia ???
Dziś formalnie taką możliwość ma każdy kandydat,
ale tylko formalnie.
Faktycznie możliwości są zerowe. Czy to jest uczciwe!

Można nie zgadzać się z czyimiś poglądami, nikt nikogo
nie powinien zmuszać do bezkrytycznej akceptacji
takich czy innych poglądów politycznych.

Lecz świadome zamykanie ust poprzez socjotechnicze zabiegi uniemożliwiające wypowiadaniu się przez kandydata,
to skandal !
Przeciw temu stanowczo protestuje ! To HAŃBA !!!




Ten ustrój stworzono tylko dla wybranych !!!
To nie jest Polska wolna, suwerenna, niepodległa.

Czy trzeba więcej argumentów odnośnie
wolności słowa w Polsce !
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Stanislaw Siekanowicz
Weteran Forum


Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 1146

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 8:40 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

To co powyzej napisalem wyszlo troche autorytatywnie. Duzo o tym myslalem analizując wszechstronnie zarowno sytuacje wewnetrzną Polski jak i jej kontekst miedzynarodowy. Ale to jest tylko wynik moich rozmyslan, zatem prosze nie traktowac mojej wypowiedzi jako jakąs wyrocznie.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
JACEK
Weteran Forum


Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 247

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 8:43 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Zdarza się, że byle jaki sportowiec dostaje bez problemu obywatelstwo Polskie. Jeśli "wielce zasłużony dla Polski naukowiec i działacz" w 1999 r występuje o obywatelstwo RP i go nie otrzymuje, a następnie w 2000 r. odwołuje się i również go nie otrzymuje.
To jaka jest przyczyna tej odmowy?
Dodam, że decyzja jest jednakowa niezależnie od opcji politycznej.
To w kwestii faktów.
A jeśli chodzi o poszlaki, to jeśli pracownik uczelni wyższej w b. ZSRR pełnił funkcję odpowiedzialnego za kontakty z gośćmi zagranicznymi to nie było możliwości żeby nie wspólpracował ze służbami. Ta funkcja zwyczajowo zarezerwowana była dla agentów radzieckich służb specjalnych.

_________________
http://www.solidarni.waw.pl
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Piotr Hlebowicz
Site Admin


Dołączył: 15 Wrz 2006
Posty: 1166

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 9:04 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Krysiu, ja cały czas twierdzę, iż każdy ma prawo do swego wyboru. Czy ja namawiam, lub kogoś "molestuję", by głosował na Kaczyńskiego? Lecz zabolały mnie słowa Roberta - który wyraźnie zinterpretował definicję postawy prawdziwego członka SW: jeśli nie chcesz się sprzeniewierzyć ideom Solidarności Walczącej, musisz zagłosować na dr. Kornela Morawieckiego. Wychodzi więc na to, że ja, głosując na Kaczyńskiego, sprzeniewierzam się ideałom SW, i popieram po-Magdalenkowe układy. I większość członków SW, którzy zagłosują na Kaczyńskiego - także. Robercie, proszę cię, nie idź tak daleko. To może zaboleć wiele osób, nie tylko mnie.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 9:53 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Piotrze,
pomimo różnicy związanej z tymi wyborach prezydenckimi,
szanuje Ciebie i innych oddanych ludzi z Solidarności Walczącej.
Moje poglądy w kwestii układów magdalenkowych ugruntowane
mam nie od dziś czy od wczoraj , a od samego początku
tj. od 31 sierpnia roku 1988. Już wówczas uważany byłem
za nieprzystosowanego politycznie, nieprzystosowanego
społecznie, bo jasno i głośno wówczas mówiłem o tej zdradzieckiej
"transformacji ustrojowej".
Niezależnie od takich czy innych wyborów, prezydenckich,
parlamentarnych itd. pozostanę w poglądach niezmienny.
Bo jest wiele dowodów,że Polska i Polacy bardziej cierpią
na tych układach, choć mało kto jasno i głośno o tym mówi.
A dlaczego jest takie myślenie i postępowanie. Wiadomo nie do dziś. Rolling Eyes
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Piotr Hlebowicz
Site Admin


Dołączył: 15 Wrz 2006
Posty: 1166

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 10:32 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Robercie, a Ty myślisz, że ja mam zmienne poglądy? Nigdy nie byłem w żadnej partii, i nie jestem. Lubię niezależność. Od początku także atakowałem okrąglak i magdalenkę (wystarczy spojrzeć na nasze gazety z tego czasu, parę razy grożono nam zablokowaniem kolportażu na Hucie). Ale Robercie....czy w tym wypadku panslawizm Kornela i jego urojone pomysły są lepsze od poglądów Kaczyńskiego? I powoływanie się na prawdę w momencie, gdy przyzwala na fałszowanie historii własnej organizacji? Lojalność-lojalnością, lecz są wyższe cele. I honor. 20 czerwca dokonasz swego wyboru zgodnie z sumieniem, i ja to szanuję, lecz nie ubieraj tego w ideologię, gdyż większość Twych argumentów nie jest trafionych.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Grzegorz Osowski
Częsty Użytkownik


Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 28

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 11:04 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Panie Robercie , książka którą mi pan poleca , z pewnością warta jest lektury. Dotychczas jej nie czytałem .

Minęło ponad 20 lat ! Wałęsa i Kiszczak nie są obecnie zdolni do kontrolowania rzeczywistości .

Pomimo tego układ magdalenkowy trwa . Dlaczego??

Uprzejmie proszę o refleksję i odpowiedź na to pytanie :Jaki ,,mechanizm'' polityczny gwarantuje trwanie tych postanowień ( z Magdalenki) oraz gwarantuje pozostawanie władzy stale w rękach uczestników ( i spadkobierców ) okrągłego stołu ?

_________________
JOW = wolno?? , rozwój , niepodleg?o??
Grzegorz Osowski www.jow.pl
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jerzy Dąbrowski
Weteran Forum


Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 314

PostWysłany: Pią Cze 11, 2010 11:12 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Wygląda na to że Panu Robertowi historia zatrzymała się w Magdalence.

Warto może tu przypomnieć, choć to zupełnie inna skala, że np. Piłsudski jednocześnie walczył z bolszewikami i z nimi mówiąc brutalnie - paktował. Choć można też powiedzieć delikatnie że utrzymywał poufne kontakty.

W 1989 karty rozdawał Kiszczak jak się ich nie wzięło to się nie miało czym grać - czyli się nie grało!

O sobie mogę powiedzieć że w latach 80-tych uważałem LW za lidera drogi do wolności. A że był to "pożyteczny idiotyzm" przyznaję bez bólu.

W sumie Bolkowi nawet sporo zawdzięczam - wedukowałem się na jego życiorysie i na jego obrazie tak troskliwie nam serwowanym przez np. RWE, Kościół itd.

Teraz skoro czekiści uznali Lecha Kaczyńskiego za swego wroga nr 1 to fakt że ten kiedyś siedział przy jednym stole z ich namiestnikiem nie ma już prawie w ogóle znaczenia.

TYLKO JAREK!!!

_________________
Nie jedna miarka wskazuje na Jarka,
Wi?c tak jak czuj? tak zag?osuj?!
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Cze 12, 2010 6:33 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Panie Jurku,
pisze Pan ,że dla mnie historia zatrzymała się w magdalence.

Odpowiem Panu w następujący sposób, słowami również
skierowanymi pod moim adresem przez Pana Grzegorza Osowskiego
w poscie tymi słowami:

Cyt: (...)

Minęło ponad 20 lat ! Wałęsa i Kiszczak nie są obecnie zdolni do kontrolowania rzeczywistości .

Pomimo tego układ magdalenkowy trwa . Dlaczego??



Jakże wymowne w swojej obrazowości są te dwa pytania
skierowane do mnie .


Jeden z Panów , Pan Jurek twierdzi,że mój pogląd na wydarzenia historyczno-polityczne w Polsce zatrzymał się w Magdalence, Pan Grzegorz
,że choć minęło już 20 lat Wałęsa i Kiszczak nie są obecnie zdolni
do kontrolowania rzeczywistości.

I tu Pan Grzegorz Osowski postawił jakże ważne pytanie !
Pomimo tego układ magdalenkowy trwa. Dlaczego ?


Szanowni Panowie

Aby ten układ magdalenkowy trwał nadal musi
mieć błogosławieństwo, przyzwolenie moralne, jakkolwiek
dziwnie to brzmi, ale tak jest od samego jego początku.
Tym przyzwoleniem moralnym na oszustwo MAGDALENKOWE
z 1988 jest świadome uczestnictwo i tym samym
błogosławieństwo od przedstawicieli Kościoła
katolickiego w Polsce takich hierarchów jak ks. bp. Orszulik,
Gocłowski, Dąbrowski. Trzeba uświadomić sobie, że polityka jaką prowadziła i nadal prowadzi część
Hierarchii w stosunków do władzy( jakiejkolwiek władzy)
polega na konsolidacji i pragmatyzmie. Moim zdaniem , gdyby
Hierarcha Kościoła katolickiego zdecydowanie opierała się
złu ( złej władzy) nie mogłaby z nią współpracować.
Ten proces wzajemnie się wyklucza. Nie można współpracować
z kimś i zdecydowanie z Nim walczyć, zwalczając go. Rolling Eyes
Stąd taka , a nie inna jest prowadzona polityka
przez Koścół katolicki wobec kążdej władzy. Rolling Eyes
To po magdalenkowych wyborach 4 Czerwca
roku 1989 w Kościołach i podczas uroczystości religijno-państwowych
intonuje się do dnia dzisiejszego pieśń ... Ojczyznę Wolną pobłogosław Panie.
I tu jest mały problem. Polacy boją się przeciwstawić układowi
Mafijno-Magdalenkowemu, bo układ ten ma oficjalne przyzwolenie
Hierarchii Kościoła katolickiego. Ludzie w swojej większości boją
się ,że przeciwstawiając się układowi oszustwa, będą zmuszeni
do jasnego sprzeciwstawienia się tej części Hierarchii Kościoła,
która brała w tym układzie czynny udział. I to jest mocny hamulec,
jaki hamuje Polaków przeciw zdecydowanemu przeciwstawieniu
się UKŁADOWI Mafijnemu. I tak trwamy w tym marazmie od
ponad dwudziestu lat. Są politycy, którzy przeciwstawiają się
temu układowi, ale są skutecznie blokowani i niszczeni,
poprzez zagrywki socjotechniczne, medialne itd.
Ale pomimo wszystko warto mówić głośno prawdę !!!
Innej drogi nie ma.

W tym miejscu znając fakty historyczne ( choćby te z 4 Czerwca 1992) zadajmy sobie pytanie.

Czy rzeczywiście Polska to wolny , suwerenny kraj, a elity polityczne( po 4 Czerwca 1989) realizują Polski interes narodowy, gospodarczy i polityczny? I śpiew tej pieśni powinien przypieczętowywać tą łajdacką
rzeczywistość? Sami sobie odpowiedzcie Panowie.Ale odpowiedzcie
uczciwie, patrząc obiektywnie na Polską rzeczywistość ustrojową,
polityczną, obowiązywanie prawa, równość wobec prawa etc.

Zacznijmy od początku.

Lech Wałęsa po wyborach prezydenckich 1990 odbiera insygnia władzy od Pana Ryszarda Kaczorowskiego ( bez aktu nominacyjnego związanego z art.24 Konstytucji kwietniowej z 1935r) z jednej strony, a składa przysięgę na Konstytucję PRL z roku 1952 (na zmodyfikowaną w wyniku układu magdalenkowego, aby doszło do tej modyfikacji musiał być
starannie dobrany parlament w 1989, który to zatwierdził głosami. * ).
Dlaczego Lech Wałęsa to uczynił ? Bo musiał !
Gdyby był wolnym , niczym nie skrepowanym człowiekiem,
złożyłby przysięgę na wierność ostatnią legalną Konstytucję kwietniową
z roku 1935.

Po drugie.

Późniejsze fakty ( w tym miejscu polecam prześledzić sprawę Affery FOZZ oraz sprawę śp. Michała Faltsmana zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach (90 min.);. „Obywatel poeta” – kontrowersyjny dokument o Zbigniewie Herbercie, późniejsze fakty ... są już tylko konsekwencją poprzednich ustaleń).

Z UKŁADEM MAGDALENKOWYM JEST DOKŁADNIE TAK JAK Z UKŁADEM MAFIJNYM

Kto układ MAFIJNO_MAGDALENKOWY akceptuje i siedzi cicho jest beneficjentem czerpie korzyści materialne i polityczne jest w środkach przekazu, zbiera zaszczyty i profity itd. A KTO JEST PODMIOTEM POLITYCZNYM< GOSPODARCZYM , WIDAĆ ,SŁYCHAĆ i CZUĆ !!!

Kto o MAFII nawet na sekundę wspomni ( a już zacznie z nim walczyć) zostaje automatycznie wyalienowany, przemilczany oraz skutecznie niszczony.

Proces niszczenia zaczyna się od wyśmiewania, poprzez przemilczanie
aż do politycznej eliminacji. Ta kampania prezydencka jest tego
100% dowodem,że tak się dzieje.

Warto w tym miejscu dokładnie prześledzić
, który z kandydatów ma dostęp( i ile minut) do środków przekazu.
Kto jest na czele sondaży politycznych, a zrejestrowano 10 -dziesięciu kandydatów. Który z kandydatów był i jest obecnie za układem
Mafijno-Magdalenkowym, a który głośno się przeciwstawia.
Proszę to prześledzić, wówczas odpowiemy sobie na wiele
nasuwających się pytań... Rolling Eyes

Konkluzja !

Układ magdalenkowy od 31 sierpnia roku 1988 trwa od ponad dwudziestu lat dlatego, że są jego aktorzy.
Aktorzy stale obecni na polskiej scenie politycznej,
żaden z obecnych ani drgnie , aby przeciwstawić się magdalenkowej rzeczywistości.
Choć wszyscy wiedzą, że ten UKŁAD MAFIJNO_MAGDALENKOWY
jest zły dla Polski. Nikt jednak nie chce się odważyć na przeciwstawienie się, bo to grozi utratą korzyści politycznych , a przede wszystkim finansowych. Rolling Eyes
I tak trwamy w tym marazmie.
Proszę mieć w świadomości, że MaFIA rządzi się swoimi prawami,
czy Nam się to podoba ,czy też nie.

JEDYNY SPOSÓB NA ZNISZCZENIE TEGO UKŁADU Mafijno-Magdalenkowego

TO KONSEKWENTNIE GŁOŚNE DOMAGANIE SIĘ JEGO USTĄPIENIA, USTĄPIENIA LUDZI, KTÓRZY TEN UKŁAD MAGDALENKOWY TWORZYLI I PODTRZYMUJĄ !!!

INNEJ DROGI DO WOLNEJ SUWERENNEJ , NIEPODLEGŁEJ POLSKI NIE MA.

I w tym jest rzecz Szanowni Panowie.

Pozdrawiam. Rolling Eyes

Miłego dnia .
Laughing Rolling Eyes
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Cze 12, 2010 11:18 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.eioba.pl/a102184/cia_i_kgb_na_wspolnej_drodze_wyzwalania_polski_stan_wojenny

CIA i KGB na wspólnej drodze wyzwalania Polski - stan wojenny

&copy; Edward M. Szymański

Czyja miała być zima i czyja miała być wiosna? Jaka mogła być była alternatywa dla stanu wojennego?

W artykule o wyobraźni polityków i historyków referując sposób myślenia profesora Gaddisa wskazałem, że przyjmuje on w sposób nieuprawniony założenie, że sowieckie politbiuro nie wygenerowało żadnego innego scenariusza na wypadek, gdyby Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego. Takie założenie pozwoliło na wniosek, że stan wojenny niepotrzebnie przedłużył rozpad imperium o osiem lat.

Jeśli aż tyle od polskiego generała zależało, to w ten sposób wykreowany on został na jednego z najpotężniejszych władców tamtego czasu na kuli ziemskiej.Przecież byle ułomek wojskowy nie zdołałby udźwignąć takiego zadania, musiałby on dysponować ogromną siła. Takie zaś stanowisko usilnie podtrzymują polscy historycy, ale także i niektórzy amerykańscy sowietolodzy.

To może coś w tym jednak jest? Nie podejmuję się obrony takiego założenia. Kontentuję się tezą znacznie skromniejszą: generał Jaruzelski był jednym z najwybitniejszych dowódców wojskowych tamtych czasów i jednym z najwybitniejszych przywódców politycznych. To, że nie stał na czele armii potężnego państwa, ale państwa, które znajdowało się „na równi pochyłej”, to już taki pojałtański polski los. Generał wyprowadził jednak to polskie państwo na prostą mimo, że obydwaj główni jałtańscy sojusznicy nadal usiłowali pogrywać Polską, choć tym razem już nie jako militarni sojusznicy, ale przeciwnicy.

O wiele bardziej ostrożnie i realistycznie wypowiada się Robert Serves w polecanej już w poprzednim artykule książce Towarzysze, w której z makroskopowej perspektywy stara się ukazać ogrom całego systemu komunistycznego. Gdy pisze on Tymczasem protesty przeciwko polskiemu komunizmowi stawały się coraz bardziej intensywne [s. 522], to jest w takim ujmowaniu problemu konsekwentny. Polski komunizm jest dlań tylko fragmentem globalnego systemu komunistycznego. Gdy pisze, że „SamJaruzelski z odnosił się niechętnie do stosowania siły w większym stopniu, niż było to absolutnie konieczne dla zachowania ustroju państwa” [523], to czytelnik raczej nie ma wątpliwości, że owa konieczność wynikała z mizerii państwowej Polski w porównaniu z wielkością całego systemu komunistycznego, w którego wnętrzu się znajdowała.

O samej decyzji wprowadzenia stanu wojennego pisze właściwie tylko trzy zdania, przytoczone już w poprzednim artykule o amerykańskiej strategii taniego fortelu , które jeszcze raz przypomnę, gdyż są to niezwykle interesujące zdania:

Jaruzelski wprowadził stan wojenny w grudniu 1981 roku. Uczyniłto, aby zapobiec zarówno inwazji Układu Warszawskiego, jak i by przywrócić porządek w Polsce. W rzeczywistości radzieckie BiuroPolityczne postanowiło nie interweniować militarnie, nawet gdyby Solidarność miała torować sobie drogę do władzy, jednakże Jaruzelski nie był wtajemniczony w te ustalenia.[s. 523]

Robert Service wskazuje w ostatnim zdaniu na coś, co faktycznie z zapisu obrad politbiura 10 grudnia wynika. To mianowicie, że sowieckie politbiuro gotowe jest na przyzwolenie Solidarności torowania sobie drogi do władzy. Nic już niestety nie pisze o tym, jakie kalkulacje Kremla mogły się kryć za takim przyzwoleniem. Trzeba jednak zauważyć, że cytowane sformułowanie jest niezwykle ostrożne. Dlaczego?

Od możliwości - to moje dopowiedzenie - akceptacji torowania sobie drogi do władzy przez Solidarność do ewentualności akceptacji faktu zdobycia przez Solidarność władzy, droga może być bardzo daleka. Kremlowscy władcy nie przestali się troszczyć o kondycję całego globalnego systemu komunistycznego i jeśli gotowi byli jakoś zaakceptować Solidarność , to pod warunkiem, że cały system nie ulegnie osłabieniu. Przeciwnie, szukali takiego rozwiązania , które by całość systemową wzmacniało. Czy system komunistyczny jako całość byłby zaś mocniejszy, gdyby Polską rządziła Solidarność ze swym duchowym przywódcą polskim papieżem oraz wspomagającym ją prezydentem Reaganem? A z tego punktu widzenia nawet stan wojenny w wykonaniu Jaruzelskiego w głównej roli wcale nie musiał być rozwiązaniem najkorzystniejszym.

Stan wojenny wcale nie był najkorzystniejszym rozwiązaniem dla perspektyw dalszego trwania i rozwoju sowieckiego imperium, ale był zdecydowania najkorzystniejszym rozwiązaniem dla perspektyw państwowości polskiej, jej podmiotowości. W niniejszym artykule będę starał się to pokazać.

Główni przeciwnicy Kremla

Kto właściwie był głównym przeciwnikiem Kremla w rozgrywkach o Polskę na światowej scenie politycznej? Przeciwników było dwóch i to bardzo tradycyjnych, choć bardzo różnych: Waszyngton i Watykan. Dotąd Kreml wcale skutecznie, także pod wodzą Breżniewa, sobie z nimi radził. Pod jego batutą od piętnastu lat system komunistyczny bez wojny światowej powoli się rozrastał drogą „pokojowych” podbojów. Policentryczny politycznie świat zachodni , w którym Stany Zjednoczone odgrywały główną rolę, nie bardzo sobie radził ze słabszym gospodarczo, ale bardziej monocentrycznym politycznie systemem komunistycznym.

Dla władców ateistycznego systemu komunistycznego Watykan był tradycyjnym, nie lekceważonym wprawdzie, ale już dość zmarginalizowanym przeciwnikiem ideologicznym. Nie brano go pod uwagę w kalkulacjach militarnych. Tu wystarczało otoczenie go staranną siatką wywiadowczą, czego dalekowzrocznie wcale nie zaniedbywano.

Sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy tiarę założył papież z Polski. Niebezpieczeństwo na Kremlu dostrzeżono natychmiast. Już następnego dnia po decyzji konklawe rezydent KGB w Warszawie Witalij Pawłow przesłał do Moskwy błyskawicznie pozyskaną od polskiej SB charakterystykę nowego papieża, którą warto tu przytoczyć, jako świadectwo, że na Kremlu nie zasiadali niesprawni umysłowo dobrotliwi staruszkowie, ale ludzie, którzy wiedzieli, jak system działa, jak powinien działać i jakie są jego możliwości. Wiedzieli, ponieważ go starannie przez lata rozbudowywali. Bez żadnej zatem zwłoki otrzymali podsumowanie z dotychczas prowadzonych obserwacji :

Wojtyła wyznaje poglądy skrajnie antykomunistyczne. Nie sprzeciwia się otwarcie systemowi socjalistycznemu, ale krytykuje sposób funkcjonowania instytucji państwowych Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, wytaczając następujące oskarżenia o to, że: elementarne prawa obywateli polskich są ograniczone; utrzymuje się niemożliwy do zaakceptowania wyzysk robotników, których kościół katolicki musi bronić przed robotniczym rządem; działalność kościoła katolickiego jest ograniczana, a katolicy traktowani są jak obywatele drugiej kategorii; prowadzi się szeroko zakrojoną kampanię na rzecz ateizacji społeczeństwa i narzucenia ideologii obcej narodowi; kościołowi katolickiemu uniemożliwia się wykonywanie stosownej misji kulturalnej, na skutek czego polska kultura pozbawiona jest skarbów narodowych. [West, Trzecia tajemnica.., s. 71]

Charakterystyka wcale nieźle świadczy o opisywanym. Chyba także nieźle świadczy o opisujących. Jest bardzo rzeczowa, pozbawiona emocjonalnych ocen, zbędnych na tym poziomie rozpatrywania spraw detali, ujmująca to, co ważne z punktu widzenia Kremla. Świadczy o zdolności teoretycznego dystansu autorów do omawianej osoby.

Watykan wymyka się spod wpływów Kremla

Być może jeszcze ciekawsza jest prognoza sowieckiego ambasadora w Warszawie Aristowa dotycząca spodziewanych trudności w bliższej lub dalszej perspektywie i jednocześnie odnotowująca pierwsze reakcje w polskim obozie władzy. Poniższa notatka wysłana została zaledwie w dwa dni po konklawe:

Niebezpieczeństwo przeniesienia się Wojtyły do Watykanu polega na tym, że obecnie trudniej będzie wykorzystywać Watykan jako czynnik łagodzący w stosunkach państwa z polskim episkopatem. Kościół katolicki zwiększy teraz wysiłki na rzecz umocnienia swojej pozycji i zwiększenia roli w życiu społecznym i politycznym kraju. Jednocześnie nasi przyjaciele sądzą, że wyjazd Wojtyły z kraju odegra też rolę pozytywną, ponieważ reakcyjna część episkopatu zostanie pozbawiona przywódcy – jedynego, który miał wielką szansę wyboru na prymasa polskiego kościoła katolickiego.[s. 71-72]

No cóż, polskie władze starały się pocieszyć swoich „moskiewskich przyjaciół” jak potrafiły. Habemus klappam - skomentował jednak całe to zaskakujące świat wydarzenie Edward Gierek i , jak się okaże, były to słowa prorocze w odniesieniu do losu sowieckiego imperium. Komentarz zaś do nowej sytuacji samego Aristowa wcale nie był tak rezygnacyjny. A dowiadujemy się z niego dwóch arcyciekawych spraw.

Po pierwsze, oto okazuje się, że Watykan był dotąd przez kremlowskie władze wykorzystywany do tonizowania apetytów polskiego episkopatu. Jest to niezwykle ilustratywny przykład potęgi komunistycznego systemu w ówczesnym układzie sił na świecie. Aristow przewiduje, że będzie „znacznie trudniej”, ale nie przewiduje jeszcze, jak bardzo będzie „trudniej” i nie ma w tym doraźnym przewidywaniu ani cienia nuty rezygnacyjnej.

Po drugie, doraźna, adhoc wystawiona diagnoza sytuacji okazała się niezwykle, biorąc pod uwagę kremlowski punkt widzenia, trafna. Niezwykle trafna była też kierunkowa prognoza dotycząca wzrostu wpływów kościoła katolickiego w Polsce. Tak więc, papież-elekt jeszcze nie zaczął sprawować swojego urzędu, a Kreml już miał w miarę klarowny obraz sytuacji i jej dalszego rozwoju. Czy ta doraźna diagnoza i prognoza były mało inteligentne? Czy można więc zakładać, że myśl kremlowska da się łatwo czymś zaskoczyć?

Dla kremlowskich władz odkąd tylko polski papież zasiadł na watykańskim tronie jasne było, że zmienia się dotychczasowy układ sil w świecie, że oprócz tradycyjnego przeciwnika, z którym trzeba się było realnie liczyć w rywalizacji militarnej i ekonomicznej, jakim były Stany zjednoczone, teraz trzeba się będzie się liczyć także z innym tradycyjnym, ale przecież niezbyt już uciążliwym, przeciwnikiem w rywalizacji ideologicznej, jakim był Watykan. Tej zmiany na froncie walki ideologicznej kremlowskie władze w najmniejszym nawet stopniu nie zlekceważyły, choć zapewne trudno było im zrazu przewidzieć, jak poważna to będzie zmiana.

Jak walczyć z papieską charyzmą?

Już pierwsza zagraniczna pielgrzymka papieża do Meksyku, jego sprzeciw w stosunku do teologii wyzwolenia był niezwykle dla Kremla klarowną ilustracja,że nie tylko w Polsce trudniej będzie, a właściwie w ogóle się nie da, „wykorzystywać Watykan” do rozszerzania swych wpływów w świecie. Staranność do jakiej papież zdołał skłonić swą administrację do przygotowania wizyty, łatwość z jaką potrafił nawiązywać kontakt z odległą geograficznie i kulturowo ludnością po raz pierwszy w historii mogącą spotkać się bezpośrednio z najwyższym jej religijnym przywódcą, papieska zdolność panowania nad mediami sygnalizowały kremlowskim władzom wymiar wyzwania, któremu z którym przyjdzie się zmierzyć.

Pierwsza papieska wizyta w Polsce w czerwcu 1989 roku była dla komunistycznego mocarstwa niczym ideologicznym tsunami. Ale owo „tsunami”, co trzeba tu zaznaczyć, ograniczone było głównie do obszaru Polski. Czy takie samo wrażenie papieska wizyta wywarła na jej sąsiadach? Ludziom w Polsce mogło się wydawać, że cały świat się zatrząsł. Z okien kremlowskich zaś było widoczne, że to przede wszystkim Polska się zatrzęsła , choć echa tego stały się w świecie głośno słyszalne.

Papież był w Polsce i wyjechał, ale coś w mentalności ludzi zmienił. Jakie będą tego skutki? To było chyba dla całego świata zagadką, dla kościoła w Polsce i może włącznie nawet z samym papieżem. Pierwszą dla Kremla wyraźniejszą odpowiedź przyniosły lipcowe wydarzenia na Lubelszczyźnie, gdzie wrzenie spowodowane podwyżką cen żywności , jakie odnotowano w zakładach pracy w całym kraju, tam przerodziło się w regularną akcję strajkowa, obejmującą najważniejsze zakłady produkcyjne tego regionu. Potem już ruszyła szeroko dziś opisywana lawina sierpniowa.

Wystąpienia na Lubelszczyźnie nie zostały przykładnie spacyfikowane. Można to przypisać lękliwości polskich władz zaskoczonych tak gwałtowną reakcją załóg. Czy jednak taka pacyfikacja przyniosłaby jakieś trwalsze efekty? To bardzo mało prawdopodobne, jeśli nie wręcz wykluczone z bardzo zasadniczego powodu.

Nie zostałaby bowiem zmarginalizowana ekonomiczna przyczyna strajków. Z tym jednak system komunistyczny cyklicznie zmagał się niemal od zawsze, i jakieś środki wyjścia z impasu na takie bunty znajdował, choć nie obywało się bez ofiar. Takiemu uśmierzaniu nastrojów społecznych towarzyszyła jednak mozolna i długotrwała praca propagandowa nad urabianiem świadomości robotniczych załóg. Teraz sytuacja w Polsce uległa zasadniczej zmianie. Papież w ogromnej mierze uodpornił polskie społeczeństwo na wpływy ideologii komunistycznej i jej propagandowych aparatów.

Dla władz kremlowskich, dla których ideologia była względnie tanim orężem, którym niezwykle sprawnie się posługiwała, jakościowa odmienność sytuacji w Polsce była sprawą oczywistą. Nie było jednak oczywistą sprawą, jak tej nowej i niekorzystnej dla sowieckiego systemu sytuacji zaradzić. Tu dotychczasowe rozwiązania mogły okazać się niewystarczające.

Co dałaby interwencja militarna podobna tym, jaka miała miejsce na Węgrzech czy w Czechosłowacji? W tych krajach przyniosła ona uspokojenie na dłuższy czas społecznych nastrojów, gdyż realnie kraje te pozostawione były same sobie, a Zachód wcale nie był zainteresowany jakąś zmianą geopolitycznego status quo. Po prostu dało się uśmierzyć lokalne, w globalnej perspektywie, źródła zakłóceń i wszystko wróciło do międzynarodowej „normy”.

Argument militarnej siły w tych wypadkach znakomicie podparł nadwątloną trudnościami gospodarczymi siłę komunistycznej argumentacji. Czy w przypadku Polski jakikolwiek militarny argument siły mógł podeprzeć siłę komunistycznej argumentacji? Dopóki na watykańskim tronie zasiadał papież o tak potężnej osobowości, cieszący się w Polsce tak wielkim mirem, nawet czasowe uśmierzenie niepokojów dotychczasowymi sposobami nie było dla Kremla żadnym rozwiązaniem. Przecież za jakiś czas wszystko znowu mogło się powtórzyć. . Stąd też usilnie wzdragali się przed powielaniem spodziewanego przez świat schematu militarnej interwencji. Zbyt wiele by bowiem przegrali. Dlaczego?

Po pierwsze papież zniweczył w Polsce siłę komunistycznej argumentacji i z powodzeniem osłabiał jej siłę w różnych miejscach na świecie, a konwencja papieża- pielgrzyma, niestrudzonego pielgrzyma, nie pozwalała sowieckim ideologom oraz sztabowym prognostom i planistom na optymizm. Gdyby nowy papież z jakichś powodów przestał pełnić swój urząd, to problem przynajmniej w połowie byłby niemal natychmiast rozwiązany. Nie chcę tu jednak rozwijać tego wcale nie nieprawdopodobnego wątku możliwego scenariusza.

Po drugie, interwencja militarna wcale nie poprawiłaby sytuacji gospodarczej w Polsce, a tym samym w obozie komunistycznym jako całości, a na dodatek doszłyby jeszcze koszty interwencji. Cały kontrolowany przez Kreml system komunistyczny uległby znaczącemu osłabieniu gospodarczemu, ale także pogłębiony byłby zarysowujący się już kryzys ideologiczny. W Polsce był on już ewidentny, w jej najbliższym otoczeniu jeszcze nie, a konieczność prewencyjnej interwencji nie byłaby zbyt budująca dla społeczeństw obozowych krajów.

Czynnik niekorzystny zamienić na korzystny!


„Sytuacja nie jest zła, aczkolwiek nie beznadziejna” – mawiali ironiczni prześmiewcy odnosząc ten kalambur dość krótkowzrocznie do sytuacji polskich władz. Krótkowzrocznie, bowiem należałoby go odnieść przede wszystkim do władz na Kremlu. Tam raczej kabareciarzy nie było, a ich sposób oglądu problemu chyba lepiej oddawałoby zdanie bardziej serio, ale także bardziej optymistyczne: „sytuacje jest zła, aczkolwiek nie beznadziejna”.

Specjaliści od twórczego rozwiązywania różnych problemów za jedną z podstawowych dyrektyw podają postulat, by w rozwiązaniu to co niekorzystne, starać się zamienić na czynnik korzystny. Co było czynnikiem niekorzystnym dla funkcjonalności sowieckiego systemu? Niewątpliwie było nim duchowe wsparcie papieża dla Solidarności oraz materialne i medialne wspieranie jej przez administrację amerykańską. Czy to dwojakie wsparcie można było uczynić czynnikiem korzystnym?

Można było. Czym była Solidarność w oczach Kremla, ale także Białego Domu? To był olbrzymi wulkan społecznej energii. Energii słabo ustrukturyzowanej, nie okrzepłej instytucjonalnie, niesuwerennej informacyjnie w zakresie spraw geostrategicznych. Niesuwerennej intelektualnie w myśleniu politycznym w ocenie globalnego układu sił. Pod tym względem skazana była na to, co usłyszy z Watykanu lub Waszyngtonu.

Z Watykanu płynęło duchowe wsparcie „Nie lękajcie się!”. Wsparcie ogromnie ważne, ale jednocześnie mało konkretne. Bo co z tego wsparcia konkretnie mogło wynikać?

O wiele bardziej konkretne było amerykańskie wsparcie na „propagandę i opór”. Opór przeciwko czemu? Przeciwko komunistycznemu systemowi, ale tylko na polskim odcinku, a więc przeciwko strukturom polskiego komunistycznego państwa oraz jego komunistycznej gospodarce.

Amerykańska strategia, która w poprzednich artykułach nazwałem „strategią taniego fortelu” , zmierzała ku temu, by dokonać erupcji wspomnianego solidarnościowego „wulkanu energii”. Kalkulacja była dość prosta: upadek polskiego komunistycznego państwa może spowodować w efekcie swoistego domina upadek całego systemu komunistycznego. Całe ciężar ekonomiczny takiej operacji i całe wielorakie ryzyko takiej operacji ponosiliby Polacy.

Kalkulacja była prosta, ale i przejrzysta. Przejrzysta dla Kremla i przejrzysta dla polskich władz. Czy była również przejrzysta dla solidarnościowych działaczy? To już wielce problematyczne. Jeśli dzięki broni strajkowej Solidarność zyskiwała na znaczeniu, to dlaczego nie miałaby z tej broni korzystać? Raz pobudzone apetyty trudno już powściągnąć tym bardziej, że zza Atlantyku płynął nieustanny „potok słów” zachęcających do oporu i środki na jego propagandowe wspomaganie.

Na taką strategię Kreml przygotowywał własną odpowiedź. Powszechnie znana jest odpowiedź, jaką przeforsował Jaruzelski wprowadzając stan wojenny. Ale czy możliwa była inna? Nie! – odpowiada stanowczo wielu polskich historyków. A dlaczego? Bo są historykami, a więc niejako z natury samej profesji uważają, że przysługuje im status specjalistów od zagrożeń, niezależnie od tego czy zajmowali się historią średniowiecza, czy bardziej współczesną.

Jak pokazać istnienie możliwości alternatywnej odpowiedzi ze strony Kremla. Odpowiedzi komu? Waszyngtonowi i Watykanowi, których Kreml uważał za swoich głównych przeciwników.

Tę możliwą, ale realizowalną odpowiedź będę starał się pokazać niejako etapami. Najpierw przez wskazanie bardzo ogólnych przesłanek wskazujących na zasadność doszukiwania się dziś alternatywnego planu ze strony Sowietów, a następnie pokazanie, że istniały już warunki do realizacji takiego rozwiązania. Dopiero w trzecim etapie będę starał się pokazać, że faktycznie przez kremlowskie władze inne rozwiązanie było brane pod uwagę.

Ogólne przesłanki

Pierwsza przesłanka, chyba najbardziej oczywista i może z tego względu najłatwiejszą do pominięcia to konstatacja, że władze każdego mocarstwa zabiegają o jego kondycję, że starają się dostrzegać rożne zagrożenia i przygotowywać jakieś środki zaradcze. Właściwie jest to podstawowym sensem ich istnienia, niczego innego w gruncie rzeczy nie mają do roboty. A że świat jest dynamiczny, mało stabilny, ciągle coś się w nim dzieje, więc zwykle tej roboty jest niemało.

Dotyczyło to także władz byłego ZSRR. Jeśli dziś prezydent Obama szuka rozwiązań zapobiegających pogłębianiu się ogromnego kryzysu gospodarczego, to także nie wyłamuję się spod wskazanej prawidłowości.

Potwierdzenie jej łatwo można też odnaleźć w protokole sowieckiego politbiura z 10 grudnia 1981 roku w słowach Andropowa, gdy zauważa, że:

Powinniśmy przejawiać troskę o nasz kraj, o umacnianie Związku Radzieckiego. Takie jest nasze zasadnicze stanowisko. [Przed i po…,t. 2, s. 608]

O takich pryncypiach nie przypomina się przy lada dyskusji. Jeśli Andropow je przypomniał, to znak, że nie jest to jakoś zwyczajna okazja.

W artykule okoźle ofiarnym wspomniałem, że tłumaczenie podane w zbiorze dokumentów wydanych przez IPN wcale nie jest w tym fragmencie najszczęśliwsze. Andropow nie mówi o „zasadniczym stanowisku”, ale o „ głównej linii”. Stanowisko może być w jakiejśkonkretnej, nawet jednostkowej sprawie, a główna linia odnosi się do wytyczonego kierunku postępowania. Takie niezbyt ścisłe tłumaczenie utrudnia rekonstrukcję kremlowskiego sposobu myślenia.

Druga przesłanka dotyczy przyjmowanego przez wielu historyków założenia, że władze kremlowskie byłyby skłonne dalej przyglądać się bezczynnie (i bezradnie) rozwojowi sytuacji w Polsce. Warto tu przypomnieć słowa wieloletniego szefa sowieckiej dyplomacji Andrieja Gromyki, którymi 10 grudnia rozpoczął swą wypowiedź:

Dziś oceniamy bardzo ostro sytuację w Polsce. Chyba dawniej nie ocenialiśmy jej tak ostro.

Powyższe zadanie przytoczyłem za przekładem znajdującym się po artykule prof. Dnieprowa, widniejącym na stronie poświęconej generałowi Jaruzelskiemu, a nie za tłumaczeniem w zbiorach dokumentów IPN-u. Dlaczego? Bo w tym drugim tłumaczeniu zniknęła „ostrość” przytoczonej wypowiedzi, która w tym tłumaczeniu brzmi: Omawiamy dzisiaj sytuację w Polsce bardzo stanowczo. Chyba nigdy dotąd tak stanowczo jej nie omawialiśmy. [ przed i po .. s. 698] Rosyjski przysłówek „ ostro” przetłumaczono jako „stanowczo”. Czy to jedno i to samo?

Stanowczo można czegoś żądać od kogoś, stanowczo można komuś czegoś odmawiać lub stanowczo przeciwstawiać się czyimś dążeniom. Do czego zaś w omawianym kontekście odnosi się przysłówek ostro? Do sposobu omawiania lub oceny sytuacji w Polsce.

Gdyby dyskusja toczyła się z udziałem jakichś przedstawicieli czy delegacji z Polski, wówczas tłumaczenie stanowczobyłoby jakoś sensowne. Jednak nikt z Polski nie brał w niej udziału. Dlaczego zatem Sowieci między sobą mieliby rozmawiać stanowczo? Czyżby między nimi doszło do jakiegoś rozłamu? Z całości zapisu wynika coś wręcz przeciwnego. Wszyscy jak jeden mąż deklarują wyraźnie, że konsekwentnie popierają linię wytyczoną przez Breżniewa. Na czym więc cała ostrość dyskusji mogła polegać?

Niuanse znaczeniowe tłumaczenia są tu jednak sprawą drugorzędna. O wiele ważniejsze są dwie inne sprawy. Gromyko był wytrawnym dyplomatą i trudno go posądzać o językową nieudolność. Mówi, do świadków, uczestników i współdecydentów w zakresie określania polityki wielkiego mocarstwa, że wcześniej tak ostro sprawy polskie nie były poruszane. A więc i przed rokiem, przed 5 grudnia 1980, gdy zachodnim obserwatorom wydawało się, że istnieje realne niebezpieczeństwo militarnej interwencji , sprawy polskie tak ostro nie były omawiane. Tak więc całkiem możliwe jest, że uruchomiona z pomocą profesora Brzezińskiego akcja protestacyjna prezydenta Cartera , do której przyłączył się także papież, niczemu w istocie nie zapobiegła. Może więc rację miał O`Sullivan mówiąc o wielkim blefie ze strony sowieckiej, o czym pisałem w artykule nawiązującym do 11 września?

Teraz mamy sytuację odwrotną. Na Kremlu toczy się bardzo ostrarozmowa, a świat zachodni nie widział żadnego zagrożenia. Nie widział i do dziś w opinii różnych badaczy nie widzi. Problem polega na tym, co było widać i dla kogo. Co było widać dla obserwatorów z zewnątrz sowieckiego systemu, a co było widoczne dla obserwatora usytuowanego w jego wnętrzu.

Problem komplikuje fakt, że dzisiejsi komentatorzy i badacze, nie dostrzegają tego, że wewnątrz komunistycznego systemu od dawna toczyła się gra, między władzami polskimi i moskiewskimi. Gra nierównych, pod względem zasobów i środków jakimi dysponują, graczy. Co jest dla Kremla największą niewiadomą w trakcie obrad politbiura 10 grudnia? Największą niewiadomą jest to, co zrobi Jaruzelski. I tylko tyle nie wiedzą. A wiedzą bardzo dużo. Ta wiedza pozwala im przygotować się na każdą decyzję Jaruzelskiego. A ten możliwości wyboru ma już niewiele.

Wiadomo już, że Jaruzelski zadecydował o wprowadzeniu stanu wojennego. Ta opcja była dla kremlowskich władz do zaakceptowania. A co byłoby gdyby nie wprowadził stanu wojennego? „System sowiecki natychmiast by się rozpadł”mówią przeciwnicy tej decyzji. A czy kremlowskie władze były nieświadome tego, co by im groziło w razie swojej bezczynności? „Nawet, jeśli wiedzieli, to niczego już nie mogli zrobić” - do tego prowadza się istota sporu o rolę, jaką odegrał generał Jaruzelski wykorzystując swoje „5 minut”, jakie podarowała mu światowa historia.

Przesłanka trzecia. Czy stan wojenny zaszkodził polskiemu papieżowi? W niczym nie zaszkodził. Watykan nie odniósł żadnego uszczerbku. A właściwie,przeciwnie. Dzięki niezwykłym umiejętnościom dyplomatycznym Jana Pawła II wzmocnił swoje znaczenie na arenie międzynarodowej w sposób mało mających precedensów w historii Kościoła.

Papież był naturalnym przeciwnikiem władz kremlowskich, wielkim przeciwnikiem. Czy uderzenie stanem wojennym w Solidarność rokowało minimalizację wpływów papieża i Kościoła na społeczeństwo w Polsce? Nie dawało żadnej gwarancji. Pod tym względem, przynajmniej dla Andropowa, dla którego ideologia była oczkiem w głowie, to nie było dobre rozwiązanie. Lepsze byłoby inne. Ale jakie?

CIA i KGB na nieoficjalnym polu walki w Polsce

Czy Moskwa wtrącała się w wewnętrzne sprawy Polski? „No skądże! To Polacy sami są pełni szacunku do swego Wielkiego Brata, gdyż wiedzą, ile mu zawdzięczają.” - tak można byłoby w skrócie streścić odpowiedź Kremla. Tradycyjnie już od czasów układów jałtańskich Moskwa ma prawo do zapewnienia swojego bezpieczeństwa między innymi przez poprzez swoje garnizony w Polsce i sojusz militarny, ale to już jest przez cały świat akceptowane. Oficjalnie właściwie niewiele więcej było wiadomo, choć na polską suwerenność patrzono z przymrużeniem oka.

A czy Waszyngton wtrącał się w wewnętrzne sprawy Polski? „Skądże!” To, że Radio Wolna Europa informuję polskie społeczeństwo o różnych sprawach jest zrozumiałe. Każdy ma prawo do wolności słowa, jego słuchania i wypowiadania się. Stąd też i podziw dla Solidarności, ale oficjalnie niewiele więcej było mówione.

Rozmowy dotyczące spraw militarnych, odprężenia między mocarstwami miały absolutny priorytet. Coś takiego jak związek zawodowy Solidarność to, oficjalnie, sprawa wyłącznie samych Polaków. Solidarnością ekscytowały się media, ale nie rządy różnych państw. Który rząd lubi związki zawodowe? Dyplomatyczna interwencja w grudniu 1980 roku okazała się przysłowiową kulą w płot, co w medialnym szumie zostało jakoś rozmyte. Tę potyczkę Kreml mógł zapisać na konto swoich wygranych.

Na jakim wykonawczym poziomie toczyła się ta rozgrywka między mocarstwami, jeśli oficjalnie sprawa Solidarności nie była przedmiotem rozmów między nimi? To była rozgrywka toczona między tajnymi służbami. Czy tylko polskie tajne służby starały się monitorować wielomilionową Solidarność? Dziś już wiadomo, że swoje wpływy w tym ruchu starała się mieć amerykańska CIA, wiadomo że niemiecka STASI miała w Solidarności swoje macki. Czy MOSAD był zupełnie bezczynny? Czy swoje macki miało KGB, czy tylko korzystało z usług polskich służb? O tym chyba najmniej wiadomo i raczej nieprędko będzie wiadomo coś pewnego. Taka już jest uroda tych służb. W polskich archiwach zapewne odkryć można ślady ich działania, ale nie jakieś plany o znaczeniu strategicznym.

Jeśli kryzys gospodarczy w Polsce już przekształca się w kompletny krach gospodarczy, jeśli używanie broni strajkowej staje się głównym sposobem walki z systemem komunistycznym w intencji organizatorów strajków, to nie potrzeba wielkiej przenikliwości, by spodziewać się jakiegoś wybuchu. Na to czekała administracja amerykańska, ale i tego spodziewały się władze kremlowskie. Doszło zatem do mimowolnego sojuszu między ukrytymi przed polskim społeczeństwem dążeniami jałtańskich sojuszników. Każda ze stron miała w tym swoje odmienne kalkulacje w grze Polską.

Strona amerykańska spokojnie, dzięki m swym organom medialnym takim jak np. Wolna Europa, ale także dzięki bezpośredniej, choć głęboko zakamuflowanej pomocy dla Solidarności „na propagandę i opór” czekały, aż komunistyczne państwo polskie upadnie pod naporem Solidarności dając tym początek upadku całego systemu komunistycznego.

Strona sowiecka, równie spokojnie przygotowywała swój system jako całość do skutecznej odpowiedzi. Te przygotowania biegły dwutorowo. Z jednej strony patronowała oficjalnym przygotowaniom stanu wojennego w wykonaniu polskiej armii. Oficjalnym, bo w oficjalnych relacjach z polskimi władzami, ale w relacjach tajnych dla świata. Z drugiej zaś strony przygotowywała się do alternatywnego scenariusza na wypadek, gdyby nie udało im się wymusić na Jaruzelskim wprowadzenia stanu wojennego.

„Wybuchowy” wariant sowieckiej odpowiedzi

O stanie wojennym wiemy niemal wszystko, a co wiadomo o alternatywnym scenariuszu? Tu znajdujemy się w hipotetycznej sytuacji oskarżonych o udaremnienie zamachu na wieżowce WTC opisanej w artykule poruszającym sprawę istnienia zagrożeń i ich postrzegania.

Możliwa odpowiedź Kremla na „strategię taniego fortelu” była równie prosta, jak sama ta strategia, choć była to prostota niezwykle wyrafinowana. Jeśli administracja amerykańska postrzegała Solidarność jako swoje „narzędzie” , jako swego rodzaju wulkan energii, który łatwo może eksplodować uruchomiając spodziewany efekt domina i upadek całego systemu komunistycznego, to odpowiedź kremlowska była prosta: „Proszę bardzo, niech ta erupcja nastąpi, a my już jesteśmy na to przygotowani. Mało, że przygotowani, sami jesteśmy w stanie zdetonować ten ładunek energii, by był to wybuch kontrolowany. System komunistyczny to wytrzyma, a może nawet się umocni. Taki wybuch może zdyskredytować papieża”.

Dla kogo to zagrożenie może być dzisiaj, po latach widoczne i kto zechce o tym mówić? Z pewnością nie będą o nim mówić najbardziej bezpośredni spadkobiercy dawnego systemu komunistycznego, czyli władze moskiewskie. Te będą mówić, zresztą nie bez swoich racji, że o żadnym zagrożeniu nie mogło być mowy, a chodziło tylko o ewentualną pomoc w zagwarantowaniu spokoju w Polsce, czego mieli pełne prawo oczekiwać i co było akceptowane przez cały świat, włącznie ze Stanami Zjednoczonymi. Udało się to zrobić Jaruzelskiemu, no więc o co jeszcze chodzi?

Czy będą o takim zagrożeniu mówić dzisiaj Amerykanie? Niektórzy, jak generał Haig, jasno o tym mówią, inni - dopiero zaczynają mówić i to dość ogólnie, a jeszcze inni będą konsekwentnie zaprzeczać. Niechęć niektórych z tych ostatnich jest zrozumiała. Stan wojenny okazał się klęską ich „strategii taniego fortelu”. Wskutek tej porażki prezydent Reagan musiał wytoczyć ogromne działa i rozpocząć wieloletnie oblężenie, na które nie starczyło mu dwóch kadencji.

Dla kogo w Polsce zagrożenie mogło być widoczne w grudniu 1981 roku? Dla działaczy Solidarności? Oni wiedzieli tyle, ile dowiedzieli się z Wolnej Europy lub, co dotyczy węższego ich grona, od amerykańskich doradców.A ci zaangażowani byli przecież w realizację strategii amerykańskiej.

Dygresja o Prymasie Tysiąclecia

Kościół w Polsce, szczególnie kardynał Wyszyński , już bardzo wcześnie usilnie przestrzegał przed eskalacją napięć, które mogłyby doprowadzić do walk wewnętrznych, a w odniesieniu do problemów geopolitycznych Prymas przenikliwie przewidywał już 14 X 1980 roku na posiedzeniu Komisji Głównej KEP:

Prymas tłumaczył, że w tych warunkach geopolitycznych nie ma szans na to, by zlikwidować partię i ogłosić wolne wybory demokratyczne. A więc, „jak długo istnieje blok, a Polska należy do bloku, to jakaś partia komunistyczna musi istnieć”. Zatem lepiej, aby ta obecna się nawróciła, gdyż „nie wiadomo, czy ta, która będzie wprowadzona na jej miejsce, będzie lepsza”. [za: Ewa K. Czaczkowska: Kardynał Wyszyński, s. 548]

Chyba do końca życia prymas Wyszyński nie zmienił zdania, które E. K Czaczkowska przypisała mu omawiając sprawy z wczesnych lat pięćdziesiątych:

Dla komunistów USA to był wróg imperialistyczny, dla Wyszyńskiego - strażnik układu pojałtańskiego. Prymas nie miał złudzeń, że dla jego zachowania Ameryka nie cofnie się przed poświęceniem małych narodów, co stało się na Węgrzech w 1956 roku.[tamże, s. 151]

Kardynał Wyszyński zasłużenie nazywany bywa Kardynałem Tysiąclecia. Jego analizy sytuacji mogą dziś zadziwiać swoją przenikliwością i dbałością o staranne rozróżnianie tego co pożądane, od tego co jest w danych warunkach możliwe i bezpieczne. Samo istnienie „bloku sowieckiego” w tej kondycji, jaką czasach solidarnościowych prezentował, było dla niego wystarczającą przesłanką, by sądzić, że dalej idące dążenia niepodległościowe są skazane na niepowodzenie i obarczone ogromnym ryzykiem przelewu krwi. Stąd jego polityka łagodzenia napięć, choć mało była wówczas w Polsce zrozumiała. Jacek Kuroń w liście do paryskiej kultury nazwał ją wręcz zdradą. [tamże, s. 589].

W grudniu 1981 prymas roku już nie żył, ale jego ocena sytuacji politycznej sprzed roku stała się niemal prorocza. Do grudnia 1980 roku odnosi się też poniższy cytat z książki E. K. Czaczkowskiej:

- Prymas radził Wałęsie, aby izolowali korowców – wspomina Wiesław Chrzanowski. – Uważał, że kręgi lewicowe skupione wokół Jacka Kuronia chcą doprowadzić do spięcia między ZSRR a Polską, która ma się znów stać elementem światowej rozgrywki sił lewicowych

KOR „ma w sobie elementy niepewnego pochodzenia. Kierujące się zasadą <<im gorzej, tym lepiej>> - dla nas. O Polsce mało myślą. Walą w Blok kosztem życia Polaków. Trzeba ostrzegać przed tymi ludźmi mało odpowiedzialnymi.” – notował prymas w dzienniku. [ tamże, s. 589]

Czy Jacek Kuroń i inni działacze KOR-u byli rzeczywiście uwikłani w „rozgrywki światowych sił lewicowych” ? Nie jest tu ważne, jakimi motywami się kierowali. Ważne jest jakie mogły być skutki prób przejmowania władzy „małymi krokami”, jak Jacek Kuroń proponował. A podczas obrad KK Solidarności w przeddzień stanu wojennego, co zasygnalizowane jest w cytacie z książki profesora Paczkowskiego poprzednim artykule, Kuroń rozdawał swój artykuł „Rząd narodowy”.

Powyższy cytat ilustruje, jak różnie mogły być postrzegane siły konfrontacyjne w Solidarności. Dla prymasa Wyszyńskiego, podobnie zresztą jak dla władz kremlowskich, nawet taka „pokojowa” , pokonywana małymi krokami droga jest już działaniem konfrontacyjnym, przed czym usilnie przestrzegał. A przecież nie brakowało zwolenników ostrzejszej konfrontacji, „targania się po szczękach’.

Czy prymas miał rację twierdząc , że dopóki istnieje blok sowiecki jakaś Partia komunistyczna być musi? Jak tę rację pokazać? Wystarczy zajrzeć do protokołu politbiura z 10 grudnia 1981 roku, by przekonać się, jak zdecydowanie grono to odrzucało jakąkolwiek możliwość , by partia komunistyczna w Polsce mogła utracić swą monopolistyczną pozycję.

. Czego w ocenie danej przez prymasa brakuje (nie tylko w tym cytacie)? Brakuje oceny amerykańskich wpływów. Jest to poniekąd zrozumiałe.

Nie musiały być one dla społeczeństwa bardzo widoczne. Wolna Europa np. od zawsze była antykomunistyczna i pozornie niewiele się tu zmieniło. Ale nawet jeśli amerykańskie wpływy niewiele, w sensie zaangażowanych środków, wzrosły, to ich znaczenie stało się nieproporcjonalnie duże po wizycie papieża i powstaniu Solidarności. Prymas oceniał sytuację w Polsce w aspekcie jej usytuowania w „bloku sowieckim”, gdy zimna wojna była trwałą rzeczywistością między mocarstwami, a koniec „bloku” w jakiejś realnej perspektywie czasowej mógł być tylko pobożnym życzeniem.

Komunikat episkopatu z 12 grudnia 1980 roku zawierał sformułowanie, które uznać można za wyrażające polską rację stanu

Nie wolno podejmować takich działań, które mogłyby narazić naszą Ojczyznę na niebezpieczeństwo zagrożenia wolności i państwowości. Wysiłki wszystkich Polaków muszą zmierzać do umocnienia zapoczątkowanego procesu odnowy i stwarzania warunków wykonywania umowy społecznej między władzą a społeczeństwem” [tamże, s. 593]

Relacja między rządem a społeczeństwem, podobnie jak w ostrzeżeniu Cartera , została wskazana w tym komunikacie jako problem bezpośrednio rzutujący na bezpieczeństwo państwa i prymas nie miał złudzeń, że w ówczesnych warunkach geopolitycznych istnieje jakieś rozwiązanie dające upust niepodległościowym aspiracjom. . Jego pojednawcza polityka (kontynuowana później przez prymasa Glempa) spotykała się z olbrzymim niezadowoleniem środowisk pragnących szybkich zmian.

Autorka książki właściwie bardzo trafnie diagnozuje swoistą zbieżność linii politycznej prymasa i oczekiwań władz partyjnych:

Tonowanie przez prymasa nastrojów poszczególnych działaczy „Solidarności’ przed eskalacją żądań, by nie dopuścić do anarchii i do rozlewu krwi , było, oczywiście, po linii partii, która nieustannie straszyła możliwością interwencji Moskwy. W tym sensie Kościół mógł być dla partii cennym sojusznikiem w osiągnięciu zasadniczego celu: wyeliminowania najbardziej radykalnych działaczy S”, a następnie przejęcia i podporządkowania sobie całego związku. Prymas musiał chyba zdawać sobie z tego sprawę, co jednak i tak nie mogło wpłynąć na jego postawę w sytuacjach szczególnych napięć.[tamże, s. 594]

Jeśli władze partyjne faktycznie chciały uniknąć interwencji Moskwy, to realnie innej możliwości nie miały, jak stępić solidarnościowy radykalizm. To dla prymasa było oczywiste i stąd jego wytrwałość w łagodzeniu „szczególnych napięć”. Prymas miał jednak dość szczególny przywilej: nie musiał podejmować decyzji wiążących organy państwa w sytuacji, gdy do rozlewu krwi jest nieustannie dość blisko. Mając na względzie dobro Kościoła podczas jednej z rozmów z przedstawicielami władz22 marca, będąc już ciężko chory, powiedział:

Kościół nadmiernie zaangażowany ponosi ryzyko strony przegranej. W obecnej sytuacji Kościół nie może mieć partnerów pewnych. PZPR jest w proszku, Rząd w lęku, Rada Państwa - bez programu, „Solidarność” instytucjonalnie nie jest zwarta. Nie wiadomo, na kogo stawiać . Pomagać Ojczyźnie? – Zawsze, ale dziś można to czynić raczej ufając Panu Bogu niż ludziom” [tamże, s. 596]

Kościół już nie miał silnych partnerów do rozmów i to niezwykle trafnie, choć lapidarnie prymas wypunktował. Można zaufać „raczej Panu bogu niż ludziom” – tak może powiedzieć głowa kościoła w Polsce, ale nie głowa państwa. Władze państwowe jednak muszą coś robić, komuś muszą zaufać, nikt i nic ich nie zwalnia od odpowiedzialności za podjęcie decyzji lub ich zaniechanie.

Komu mógł zaufać Jaruzelski , kto jeszcze reprezentował jakąś siłę? Pozostała już tylko armia. Tej siły prymas nie wymienił, nie spodziewając się zapewne, że może ona odegrać tak dużą rolę w najbliższej już przyszłości.

Różnice oczekiwań wobec „wybuchowego” scenariusza

Z punktu widzenia amerykańskiej administracji , w odróżnieniu od prymasa Wyszyńskiego, mogło nie być specjalnie istotne, jaki będzie los partii komunistycznej w Polsce. Wystarczało, że istnieją siły w nią wymierzone, że zainteresowane są konfrontacją z polskimi władzami, że można te siły z daleka pobudzać do konfrontacyjnych działań, że mogą one osłabiać polskie państwo i w ten sposób osłabić cały system komunistyczny. Im spodziewane zamieszki by dłużej trwały, tym lepiej, tym bardziej obiecujące rokowania, że „ efekt domina” nastąpi szybciej.

Czy ktokolwiek ze strony administracji amerykańskiej gotów byłby wyartykułować nawet dziś takie oczekiwania? Pytanie retoryczne. Pisze jednak o tym Paul Kengor w swojej monografii o prezydencie Raganie, o czym szerzej pisałem w innych artykułach. Czy jednak zdani tu jesteśmy wyłącznie na jego interpretację różnych wypowiedzi i zdarzeń?

Ciekawym śladem może tu być pozornie drobny incydent w gabinecie DCI (dyrektora CIA), jaki miał miejsce niemal w momencie ogłoszenia stanu wojennego. Kilkakrotnie już przywoływany Nigel West opisując zaskoczenie stanem wojennym sygnalizuje rzecz niezwykle zastanawiającą:

To wprost niewiarygodne, ale kiedy Ośrodek Operacyjny CIA otrzymał pierwsze sygnały o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, William Casey nie wyraził zgody na przekazanie w tej sprawie flesza (krótkiej informacji) do Białego Domu. {Nigel West: Trzecia tajemnica… s. 122]

Nie pomogły nalegania pracowników, dopiero po sześciu godzinach rozpoczęła się dyskusja, czy to rzeczywiście stan wojenny zgodny z plami przekazanym przez Kuklińskiego, czy jakieś „lokalne zamieszki”? Jeden z członków tego gremium MacEchin konkluduje: „Nie chcieli być posądzani o podnoszenie fałszywego alarmu”.

Niewiarygodne może być jeszcze coś innego: dlaczego nie spytano się o zdanie najlepszego eksperta w tych sprawach, jakim był pułkownik Kukliński. Był on na wyciągnięcie ręki po telefon. W ciągu godziny, jeśli nie mógłby się stawić na osobiście, to przynajmniej mógłby swoją interpretację nadchodzących sygnałów przedstawić telefonicznie. Czy obawa przed posądzeniem o fałszywy alarm była więc jedynym powodem zwłoki?

Może dyrektor CIA, najbliższy współpracownik prezydenta, obawiał się jeszcze czegoś innego? Tego mianowicie, że nadmierna szybkość reakcji Białego Domu mogła wzbudzić podejrzenie, iż CIA bardzo czujnie trzyma rękę na pulsie wydarzeń w Polsce. Casey już od prawie ośmiu miesięcy nadzorował sprawy Solidarności. Nie wiedział, że sytuacja w Polsce jest „wybuchowa”? Teraz nici powiązań z Solidarnością zostały przerwane. Co powiedzieć prezydentowi, dla którego cały sowiecki blok to tyle, co „domek z kart” i wystarczyło lekko dmuchnąć a cały się rozsypie? Okazuje się teraz, że nie ma już komu „dmuchnąć”, a system sowiecki łatwo rozsypać się nie da.

Może jednak nie wszystko stracone? Może Solidarność podejmie walkę? Tego Casey nie mógł wiedzieć, może więc czekał na dalsze, bardziej optymistyczne dla amerykańskiej administracji sygnały, że „strategia taniego fortelu” właśnie przynosi owoce?

Dlaczego nie interpretować jego kunktatorstwa w taki sposób?

Z kremlowskiego punktu widzenia sprawa kondycji polskich władz państwowych miała daleko poważniejsze znaczenie. Jeśli system komunistyczny jako całość miałby przetrwać wybuch niezadowolenia, to jednocześnie pod warunkiem, że przy okazji dokona się w Polsce pogłębiona sanacja, aby całość sowieckiego systemu uległa wzmocnieniu na dłuższy czas. Do tego zaś potrzebne było odpowiednio zdeterminowane „kierownictwo polskie”. Jednocześnie Kreml nie byłby zainteresowany przedłużaniem konfliktów. Ten wybuch powinien być możliwie starannie kontrolowany.

Czy władze kremlowskie posiadały zdolność do zdetonowania wybuchu zamieszek społecznych w Polsce oraz do ich kontroli w przypadku, gdyby stan wojenny nie była wprowadzony? Samo istnienie takiej zdolności już było ogromnym zagrożeniem dla Polski nawet, gdyby władze kremlowskie nie chciały z niej skorzystać. Istnieją jednak poważne przesłanki, do domniemania, że nie tylko były gotowe na inny scenariusz niż stan wojenny, ale nawet wolałyby inny scenariusz.

Trzy wydarzenia, którym stan wojenny zapobiegł

Czy kremlowskie władze zajmowały się tylko naciskiem na Jaruzelskiego, by wprowadził stan wojenny? Nie tylko. Równolegle przystąpiły już do realizacji alternatywnego scenariusza.

Stanie się to widoczne, jeśli weźmie się pod uwagę trzy wydarzenia jakie miały mieć miejsce tuż po 13 grudnia. Dzisiaj każde z nich z osobna może wydawać się czymś niezbyt znaczącym dla dalszego biegu dalszych wydarzeń. Jeśli jednak zadać sobie trud, by połączyć je w jedną całość, to okazują się one cegiełkami puzzli ukazującymi wielce interesujący fragment obrazu scenariusza, będącego możliwą realizacją „doktryny Breżniewa” bardzo precyzyjnie dopasowanego do ówczesnych realiów i ambitnych aspiracji Kremla. Do żadnego z zasygnalizowanych wydarzeń jednak nie doszło. Co więc w najbliższych dniach miało się wydarzyć?

Po pierwsze, 15 grudnia mijał termin możliwego przetrzymywania 46 tyś. żołnierzy „starego rocznika” na służbie wojskowej , po drugie, na 14 i 15 grudnia Jaruzelski miał zaproszenie do Moskwy, po trzecie na !7 grudnia Solidarność zaplanowała olbrzymią akcję protestacyjną nie tylko w Warszawie, ale i w innych miastach w Polsce.

Nie brak komentatorów politycznych twierdzących ,że w polityce nie ma przypadków. Co zatem powiedzieć o zbiegu trzech przypadków? Czy zbieg tych przewidywanych i planowanych wydarzeń był wyłącznie przypadkową koincydencją? Jakie mogło być ich znaczenie w scenariuszu przygotowywanym przez kremlowskie władze? Kto w ogóle miał szansę, by te trzy nadchodzące wydarzenia jakoś połączyć w jedną całość?

Pierwsze z tych wydarzeń było jedynym, jakie właściwie sowieckim władzom trudno było zaplanować, ale łatwo je było przewidzieć. Jego znaczenie w ówczesnych warunkach było zaś niemałe. Zastanawiając się nad wyborem daty 13 grudnia na wprowadzenie stanu wojennego profesor Paczkowski w swej książce poświęca mu osobny akapit i dogodne tu będzie jego przytoczenie:

Wśród wielu czynników determinujących wybór nocy z 12 na 13 grudnia istnieje jeden, nader istotny, który w pewnym sensie wymuszał wprowadzenie stanu „W” przed 15 grudnia: w tym dniu mijał dwumiesięczny okres, na jaki przedłużono służbę wojskową 46 tysiącom żołnierzy „starego rocznika”. Dalsze przedłużanie było możliwe tylko pod warunkiem, że kraj znajdzie się w stanie wojny. Do nowych poborowych, których uważano za „zarażonych” przez „Solidarność”, tak dalece nie miano zaufania, że faktycznie wstrzymano jesienny pobór (wcielono do armii tylko 17 tysięcy osób). W tych warunkach zwolnienie do cywila przeszkolonych żołnierzy oznaczałoby czasowe zmniejszenie liczebności sił zbrojnych, a na to autorzy stanu wojennego nie mogli sobie pozwolić. [„Wojna polsko-jaruzelska”, s. 24]

Autorzy stanu wojennego zapewne nie mogli sobie na to pozwolić. Ale dlaczego, czy tylko dlatego że bały się „pokojowej” drogi Solidarności przejęcia przez nią władzy? To musiało, co oczywiste, niepokoić całą ówczesną „klasę polityczną”, ale dla dowódcy sił zbrojnych i jego najbliższego otoczenia, nie mogły to być obawy jedyne.

Polscy generałowie nie mogli sobie na to pozwolić, gdyż na to właśnie mogły liczyć sowieckie władze. Oto bez żadnej walki polski obóz rządzący, ale tym samym i polskie państwo, zostaje osłabione w swym najsilniejszym składniku, jakim była jego armia. To byłby wyjątkowo dobry moment na dokonanie różnych zmian w „polskim kierownictwie”. Na ten moment kremlowskie władze chyba bardzo liczyły.

Jak bardzo na to liczyły świadczy ich posunięcie, które wszak już same zaplanowały. Na 14-15 grudnia Jaruzelski ma zaproszenie do Moskwy. Nie może zatem dziwić, że dla Breżniewa sprawa jest „pilna i paląca”. Czy można zakładać, że Kulikow był aż tak mało rozumny, by nie orientować się, jak będzie wyglądała kondycja armii po 15 grudnia?

Może nie od rzeczy będzie przypomnieć, że aby dokonać reorganizacji ekipy rządzącej w Czechosłowacji w 1968 roku, Dubczek z kilkoma innymi politykami został po kilku dniach od interwencji militarnej silą wywieziony do Moskwy. Teraz władze kremlowskie już nie musiałyby powtarzać takiego manewru. Najpierw niech Jaruzelski sam jedzie do Moskwy, a potem niech wprowadzi stan wojenny, ale już osłabioną armią.

Jaruzelski zaś w Moskwie to tak, jakby wszystkie polskie władze się tam znalazły: głowa władzy politycznej państwa, premier czyli władza wykonawcza i najwyższy zwierzchnik sił zbrojnych. Można byłoby dokonać pożądanej przez sowieckie władze reorganizacji struktur „polskiego kierownictwa”. Na kilka dni nastąpiłby zupełny paraliż decyzyjny w strukturach państwowych. Sam Henryk Jabłoński z całym polskim parlamentem niewiele by zdziałał. Nie musi więc dziwić pozornie pojednawczy ton Andropowa i innych członków politbiura, aby przypadkiem nazbyt „ostrymi dyrektywami” nie spłoszyć Jaruzelskiego i sprowokować go do „energiczniejszych” działań.

A co zmusiłoby Jaruzelskiego do skorzystania z zaproszenia? Siła sentymentu? Krach ekonomiczny Polski. Przedmiotem obrad politbiura 10 grudnia nie jest bowiem stan wojenny, ale przygotowanie do rozmowy z Jaruzelskim. Data 14-15 grudnia jest już znana przynajmniej od 21 listopada, gdy pojawiła się ona w osobistym orędziu Breżniewa do Jaruzelskiego, które na listopadowym posiedzeniu politbiuro zaakceptowało. W tym ściśle tajnym orędziu Breżniew bez ogródek sformułował życzenia Kremla. Wypominając Jaruzelskiemu, że jego deklaracja „walki o ludzi pracy” i jednocześnie uderzanie w „przeciwnika klasowego” jest realizowana tylko w połowie, pisze:

Teraz jednak powstaje wrażenie, że ma się na względzie tylko pierwszą część tej dwoistej formuły. Wiemy, że u was w kierownictwie partyjnym są ludzie, którzy wszystkie nadzieje pokładają w kontynuacji skompromitowanego kursu Kani. Uleganie ich namowom byłoby niebezpieczne. Teraz jest absolutnie jasne, że bez zdecydowanej walki z przeciwnikiem klasowym nie można uratować socjalizmu w Polsce. W istocie rzecz polega nie na tym, czy konfrontacja będzie czy nie, lecz na tym, kto ją rozpocznie, jakimi środkami będzie prowadzona i po czyjej stronie będzie inicjatywa.[Przed i po 13 grudnia t. 2, … s. 692]

Czy konfrontacja będzie czy nie, to dla Breżniewa jest już sprawą przesądzoną. Pozostaje tylko omówić szczegóły. Po czyjej stronie będzie inicjatywa? Protokół politbiura z 10 grudnia nie pozostawia złudzeń, że tę inicjatywę władze kremlowskie pozostawiły dla siebie. Do spotkania z Jaruzelskim przygotowało ono ofertę nie do odrzucenia. I bynajmniej nie była to oferta pomocy gospodarczej, ale oferta wprowadzenia stanu wojennego, w którym armia poza wykonywaniem rozkazów z Moskwy niewiele miałaby do powiedzenia.

Jaka byłaby pozycja Jaruzelskiego podczas tych niedoszłych rozmów w Moskwie? Pozycja szefa państwa z armią, która nie nadaje się do działań zdolnych sprostać wymogom chwili i z gospodarką będącą w stanie kompletnej ruiny. Jakie to już byłoby państwo? Z szefem takiego państwa bardzo łatwo by się rozmawiało zwłaszcza, gdy zbliżało się trzecie z niedoszłych wydarzeń.

Co Kreml trzymał w rękawie?

Wiedzę o !7 grudnia, o planowanych na wielką skalę akcjach protestacyjnych Solidarności. Czy o tym nie wiedział? Odpowiedź twierdzącą można śmiało między bajki włożyć. Ambasada sowiecka w Warszawie była bardzo rozbudowana. Nawet informacje z Wolnej Europy byłyby w tym przypadku wystarczające.

Planowanych przez kogo? Bardzo trudno na to pytanie odpowiedzieć. Nie ma wszak chętnych do prób odpowiedzi . A jest to kwestia niezmiernie intrygująca. Data ta jest właściwie przez krytyków stanu wojennego przemilczana. W pewnym sensie nie powinno to dziwić. Odnosi się bowiem do wydarzenia, które nie zaistniało, albo jeśli zaistniało, to w bardzo fragmentarycznych przejawach, jako jeden z szeregu przejawów oporu przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Jak szacuje prof. Paczkowski w tym dniu w całym kraju protestowało około 100 tyś. osób. Ile osób zaś protestowałoby w tym dniu, gdyby nie było stanu wojennego?

Praktycznie nie powołuję się w moich artykułach na relacje generała Jaruzelskiego, ale w tym przypadku jest to potrzebne, gdyż można chyba mówić o swego rodzaju „zacieraniu śladów” przez uczestników tamtych wydarzeń. W swojej książce „Pod prąd” w rozdziale „Widmo 17 grudnia” generał pisze [s. 99]:

Zdumiewające jest beztroskie zamykanie oczu na 17 grudnia 1981 roku. Przecież zapowiedź wielosettysięcznej wieczornej „demonstracji protestu” w Warszawie, gdy „benzyna została rozlana”, niosła w sobie groźbę straszliwych konsekwencji. To nie przeczulenie władz. 6 grudnia 1981 roku, podczas Walnego Zgromadzenia Regonu „Mazowsze”, proklamującego „dzień protestu” część delegatów – niestety mniejszości – nie dała się przekonać. Jak odnotowała prasa, zgłosili oni „Votum separatum” . Jerzy Filipowicz, były żołnierz AK powiedział: „Tu się namawia do konfrontacji, a jeszcze nie dokończono budowy pomników ofiar z 1956 i 1989 roku.” Ryszard Reiff w książce „Czas <Solidarności>” (Edition Spotkania, Paryż 1988) napisał: „…11 grudnia w godzinach rannych złożył mi wizytę w moim gabinecie w PAX-ie, z ramienia <<Solidarności>> Zbigniew Romaszewski , zapraszając mnie jako jednego z mówców na wiec, który planowano w dniu 17 grudnia o godzinie szesnastej na placu Defilad. Gdy dowiedziałem się, że to wszystko ma się odbyć o tej porze i w tym miejscu, zaprotestowałem przeciwko takiej lekkomyślności. Wielkie tłumy w ciemności – mówiłem – (grudzień, godzina szesnasta), to zachęta do prowokacji. Zaplanowanej lub nie, czy przypadkowego tumultu, który wywoła panikę i może spowodować nawet śmiertelne wypadki. Jedna petarda, jeden pojemnik z gazem łzawiącym i sytuacja wymknie się spod kontroli”. Niedawno ukazała ię nowa książka Ryszarda Reiffa pod tytułem „Archiwum myślenia politycznego”, której obszerną część stanowi problematyka stanu wojennego. Nie ma w niej ani słowa o tym, co autor napisał o 17 grudnia 1981 roku. Unikanie tego tematu jest powszechne.

Czy rzeczywiście było takie zagrożenie? Czy rzeczywiści mogło dojść do niekontrolowanych walk, czy ludzie rzeczywiście daliby się sprowokować? Biorąc pod uwagę ówczesną temperaturę napięć emocjonalnych nie można mieć wątpliwości.

Krytycy stanu wojennego podają pełno przykładów brutalnego traktowania protestujących przez służby bezpieczeństwa, obwiniając za każdy taki przypadek autorów stanu wojennego. Taka jest zaś tragiczna „norma” walk wewnętrznych. Czy to oznacza, że próbuję usprawiedliwić najróżniejsze przypadki nadużywania siły? Nic z tych rzeczy. Po prostu stwierdzam fakt, że taka „norma” wynika z doświadczeń ludzkości w najróżniejszych częściach świata, a Polacy nie wzięli się przecież z Marsa.

Dążenie do skuteczności tłumi ludzkie odruchy i dotyczy to każdej z walczących stron. Warto dla ilustracji podać opis wydarzenia właśnie z 17 grudnia zanotowanego przez uczestnika ruchu oporu, opisu, jaki można odnaleźć na stronach internetowych. Trudno mi wnikać, czy taki incydent rzeczywiście miał miejsce, ale przecież taki opis o czymś świadczy, nawet gdyby był tylko wytworem czyjejś wyobraźni:

Ataki były zaciekłe. (...) Złapaliśmy dwóch zomowców. Była nas może stuosobowa grupa. Ludzie rzucili ich na ziemię, kopali, pluli im w twarz. Zdarliśmy z nich mundury, hełmy, tarcze.
Ktoś powiedział, ze ma nóż i ich wykończy. Nie pozwoliliśmy mu. Gdy wyglądało na to, że stracili przytomność, rzuciliśmy ich po prostu do Motławy. Wylądowali na dużej krze. Nie wiem, co się z nimi stało, bo nadjechały wozy pancerne i musieliśmy uciekać.

{…}; Gdańsk, 17 grudnia

[http://szczawnica.nowotarski.pl/htm/rok2001_2002/grudzien.htm]

Tak wygląda humanitaryzm i bohaterstwo na polu wojny domowej widziane czy przewidywane z innej strony.Jak wyglądałby stan wojenny, gdyby Jaruzelski nie wprowadził go 13 grudnia i pojechał na zaproszenie do Moskwy? Rusakow zaś z całym przekonaniem twierdził, że Solidarność zrobi wszystko, aby „stan wojenny został wprowadzony”?

Kto więc zaplanował wiece protestacyjne na 17 grudnia? Na to pytanie nikt chyba już nie odpowie. Warto jednak zastanowić się, komu one mogłyby być na rękę? Nietrudno zauważyć, że byłyby one na rękę moskiewskim władzom, które w ogóle się ich nie przestraszyły. Te manifestacje już były wkalkulowane w ich planach postępowania wobec Polski, a nie tylko jako argument przetargowy w rozmowach z Jaruzelskim. Politbiuro, jak wynika z protokołu nie wierzyło, że Jaruzelski wprowadzi stan wojenny z własnej inicjatywy. Zostawiło mu taką możliwość, ale wyraźnie preferowało już plan Andropowa. Czy Jaruzelski mógł wiedzieć o przebiegu dyskusji podczas obrad politbiura? Nie wiedział, mógł się tylko domyślać. Nie musiał się jednak domyślać dat 14-15 oraz 17 grudnia, a także konsekwencji wydarzeń, jakie mogły po tych datach mieć miejsce.

Czy tylko kremlowskie władze mogły być planowanymi manifestacjami zainteresowane? Zainteresowana mogła być nimi także administracja Reagana. Co z tego, że może sam prezydent osobiście nie życzyłby sobie jakichś walk wewnętrznych w Polsce. Czy rzeczywiście był już zorientowany w szczegółach działań zapoczątkowanych jeszcze za czasów jego poprzednika? Nadto, prezydent Reagan osobiście nie kontrolował rozmów na Kremlu, nie kontrolował też osobiście wszystkich amerykańskich służb nawołujących do solidarnościowego oporu a jawnie działających np. poprzez Wolną Europę. Redaktorzy tej rozgłośni z kolei nie opracowywali strategii walki z imperialnym molochem sowieckim. Spełniali swą rolę na odcinku wyznaczonym przez ich mocodawców. Starali się z niej wywiązywać najlepiej jak potrafili, ale to nie oni byli głównymi graczami na zimnowojennej scenie.

Zainteresowani eskalacją napięć mogli być także nasi co bardziej krewcy rodacy. W sytuacji totalnego kryzysu gospodarczego nie brak chętnych do nawoływania, że coś trzeba robić, bo przecież tak dalej być nie może, że najprostsze działania są najlepsze.

Jaki zatem sens ma udowadnianie przez krytyków generała, że Sowieci 13 grudnia by „nie weszli”. Nie zamierzali wcale 13 grudnia wchodzić militarnie, gdyż inaczej wcale nie przygotowywaliby się do rozmowy z Jaruzelskim. Jednak co z tego, skoro 10 grudnia lont był już podpalony, po czym pozostało im tylko trochę poczekać na skutki eksplozji i na wszelki wypadek spróbować zadbać, by nie spłoszyć Jaruzelskiego i nie „popchnąć” go do bardziej „zdecydowanych działań”.

Dowody zagrożenia

Niedawno prasę obiegła wiadomość , że dyplomatyczna interwencja administracji Cartera w grudniu 1980 roku zapobiegła wkroczeniu sowieckich wojsk do Polski, a tym samym uratowano, jak szacuje CIA, ok. 200 tyś. potencjalnych ofiar. Może to prawda, a może nie.

Po pierwsze, gdzie dowód, że Sowieci rzeczywiści zamierzali w tym czasie interweniować militarnie w Polsce? A może był to, jak podejrzewa wspomniany w innym artykule J. O`Sullivan, zwyczajny blef, jakich pełno było w czasie zimnowojennych rozgrywek? Czy interwencja militarna opłacałaby się im wtedy? Co by uzyskali? Uspokojenie w Polsce, ale na jak długo? Czy polski papież po takiej interwencji by milczał? Czy Amerykanie spokojnie przeszliby nad tą interwencją do porządku dziennego? No więc skąd pewność, że istniało zagrożenie interwencją, a nie było to tylko postraszenie Polaków?

Może była to po prostu także próba wysondowania, jak zareagują Stany Zjednoczone? Jeśli tak, to była to próba udana.


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Sob Cze 12, 2010 11:54 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Cze 12, 2010 11:21 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

ciąg dalsz z poprzedniego tematu (...) Cz.2

Dzień po 17 grudnia

Wolno Amerykanom spekulować o zagrożeniach jakie niegdyś rzekomo odsunęli od naszego kraju w grudniu 1980 roku, niech więc wolno będzie i polskim obywatelom na podobne spekulacje w odniesieniu do grudnia 1981roku. W nurcie takich usiłowań mieści się poniższa propozycja z pewnym intencjonalnym staraniem, by nie była to tylko czcza kalkulacja, ale jakoś uzasadniona.

W uzasadnieniu biorę pod uwagę założenie, że moskiewskim decydentom nie chodziło tylko o doraźne uśmierzenie solidarnościowych aspiracji wywojowania „pokojowymi” sposobami niepodległości i zmian ustrojowych , ale także o usunięcie przyczyn rodzenia się i upowszechniania takich aspiracji. A jedno z głównych źródeł tych przyczyn, potencjalnie stale żywotne, znajdowało się w Watykanie. Papież, podobnie jak prezydent Reagan wyszedł cało z zamachu na jego życie, nie przeszedł do legendy i nadal był niezwykle dla Kremla kłopotliwym duchowym przywódcą milionów Polaków.

Załóżmy zatem, że stan wojenny nie został 13 grudnia wprowadzony. Polska armia jest akurat ogromnie osłabiona brakiem kompletu pełnego kontyngentu poborowych , polska gospodarka jest już w stanie ruiny, Jaruzelski jedzie do Moskwy na zaproszenie do rozmów, do których przecież sowieckie politbiuro starannie się przygotowało, o czym świadczy protokół z jego posiedzenia w dniu 10 grudnia.

I co? Politbiuro jeszcze raz prosi Jaruzelskiego by zechciał wrócić do Warszawy i wprowadzić stan wojenny? Politbiuro już o nic nie prosi. Całe polskie władze państwowe ma przecież w swoim ręku, u siebie. Może „uwolnić” Jaruzelskiego od nadmiaru państwowych funkcji i np. zaoferować Olszowskiemu kierownictwo partii , by generał mógł się skupić na zadaniach militarnych. Generał nie chce się zgodzić? To niech się nie zgadza.

„Przecież Jaruzelski mógł nie wprowadzać stanu wojennego i nie jechać do Moskwy” – może ktoś zaoponować. I słusznie. Ale to na jedno by w istocie wyszło. Niech Jaruzelski siedzi w Warszawie do 17 grudnia. 15 grudnia musi wypuścić żołnierzy z koszar, bo wszelkie dopuszczalne terminu przedłużenia służby wojskowej już minęły.

Nadchodzi 17 grudnia i rozpoczynają się ogromne wiece protestacyjne w Warszawie i Gdańsku. Kilka petard, gazów łzawiących i rozpoczyna się olbrzymi tumult do późnych godzin nocnych.

Jak wygląda następny dzień? Radio Wolna Europa donosi o perfidnej prowokacji, jakich dopuściły się komunistyczne władze. Te zaś oskarżają zachodni imperializm o sianie niepokoju w Polsce. Kto ma rację? Obydwie strony mają swoje racje.

Jak polskie władze wykażą, że to nie one zdetonowały te petardy i granaty z gazami łzawiącymi? Złapały kogoś za rękę? A niechby i złapały. Co, tak szybko? Widocznie to byli „swoi ludzie” – takie byłyby komentarze. Kto zaś fizycznie mógłby to zrobić?

KGB? Co to za problem dla takich służb. Nie namęczyły się wiele z organizacją tych manifestacji, gdyż olbrzymią cześć roboty perswazyjnej wykonała sama Solidarność, w czym bardzo pomocna była rozgłośnie Wolnej Europy.

Mogłyby tymi petardami posłużyć się jakieś polskie domorosłe grupki kandydatów na bohaterów konspiracji i walk ulicznych. Nad blisko dziesięciomilionową Solidarnością nikt już tak naprawdę nie panował, a zwłaszcza dla młodych ludzi byłaby to wymarzona okazja zamanifestowania swej patriotycznej postawy realnym i odważnym działaniem.

Jednocześnie też nawet niewielkie środki CIA na „propagandę i opór” byłyby wystarczające do wybuchu rewolty w Polsce na wielką skalę.

Nie jest zaś wykluczone i to, że wszystkie trzy wymienione wyżej siły przyłożyłyby do tego wybuchu rękę, ale głównym winowajcą pozostaliby najmniej tym zainteresowani, czyli polskie władze.

Co dzieje się następnego dnia? Solidarność sięga po swą niezawodną broń – strajki. To przecież w powszechnym odczuciu broń jak najbardziej pokojowa. Górnicy okopują się pod ziemią, włókniarki w Łodzi rozsądnie przerywają pracę tylko na pół dnia, stoczniowcy twardo zaczynają się domagać , natychmiastowej zmiany rządu, gdyż obecny jest winien za cały ten krach.Młodzi historycy zaczynają spory o kształt stosownego trybunału mającego rozliczyć wszystkich „komuchów”.

Co na to Moskwa? Wchodzi militarnie? Skądże. To byłby wielki błąd. Czeka. Rozpoczyna natomiast wielką ofensywę propagandową. Pod adresem polskich ludzi pracy wyraża swoje ubolewanie, że zawiedli się na polskim „kierownictwie”, które dopuściło do tak fatalnych „błędów i wypaczeń”, oskarża też siły imperialistyczne o kontrrewolucyjną interwencję.

Czy Kreml był rzeczywiście zainteresowany detonacją wybuchu 17 grudnia?

Przyjrzyjmy się jeszcze raz słowom Rusakowa na posiedzeniu politbiura 10 grudnia 1981 roku, gdy relacjonuje bieżącą sytuację w naszym państwie:

[…] Jaruzelski oświadczył, że ustawę o wprowadzeniu stanu wojennego można będzie wprowadzić dopiero po tym, jak zostanie omówiona w sejmie, a posiedzenie sejmu wyznaczono na 15 grudnia. Tak więc wszystko się bardzo komplikuje. Porządek dzienny posiedzenia sejmu został ogłoszony. Nie ma w nim punktu o wprowadzeniu stanu wojennego. W każdym razie o tym, że rząd szykuje się do wprowadzenia stanu wojennego „Solidarność” dobrze wie i ze swej strony podejmuje wszelkie niezbędne działania w celu wprowadzenia stanu wojennego. [Przed i po…, s. 696]

Kto z Solidarności „dobrze wiedział”, że „rząd szykuje się do wprowadzenia stanu wojennego” skoro wszyscy solidarnościowi liderzy deklarują swoje zaskoczenie jego wprowadzeniem? Czy Rusakow mówi o prognozie, czy o sowieckich planach? Czy mówi o 13 grudnia? Nie. A więc dla Kremla możliwa jest jakaś późniejsza data stanu wojennego.

O jakich „wszelkich niezbędnych działaniach” Solidarności mówi Rusalow? Niezbędnych dla wprowadzenia stanu wojennego – powtórzmy. Skąd jego pewność, że takie działania zostaną podjęte? Prognoza, że spadnie deszcz na trawnik, może się nie sprawdzić, ale to, że trawnik zostanie zroszony dzięki zaplanowanemu podlewaniu ma prawdopodobieństwo graniczące z pewnością.

Prognoza, że 17 grudnia dojdzie do rozruchów, mogła się nie sprawdzić, ale plan wywołania takich rozruchów to już coś bardzo pewnego. Czy do tego potrzebni byli liderzy Solidarności? Niekoniecznie. Wystarczy, że zorganizują stosowne demonstracje. O „wybuchowe” efekty mogli zatroszczyć się jacyś niepozorni wtajemniczeni, wcale nie dbający o rozgłos.

Dlaczego dla Kremla byłby korzystny taki spektakularny wybuch rewolty w Polsce?

Jeśli o czymś się nie mówi, to nie znaczy, że tego niema. Od kiedy mówi się o marketingu politycznym? W Polsce od może kilkunastu lat, w świecie – od kilkudziesięciu. Czy to znaczy, że nie uprawiano go wcześniej? Odkąd tylko istnieje zoon politicon był on uprawiany, a więc od początku ludzkiego świata. Fakt zaś, że o tym nie mówiono, znakomicie utrudniał dostrzeżenie tego przez ogromną większość ludzi każdego społeczeństwa. Mówiono o walce o władzę, a wyróżnianie w niej jakichś marketingowych działań było pewnym nadmiarem teoretycznych subtelności dla praktyków tej walki.

Wybuch żywiołowej rewolty w Polsce pozwoliłby na ukazanie światu tego, co faktycznie w Polsce miało już miejsce i to w znacznej mierze z udziałem Solidarności, a czego ona sama nie dostrzegała i co mało było również widoczne dla światowej opinii publicznej. Tego mianowicie, że w Polsce już toczyła się wojna gospodarcza z sowieckim blokiem, że podstawowym orężem w tej walce była broń strajkowa w rękach Solidarności, że dzięki tej broni rosła polityczna siła Solidarności, ale karlała polska gospodarka.

Czy trudno byłoby to światu pokazać? Po takim „wybuchowym” początku rewolty - bardzo łatwo. Środek bardzo mroźnej zimy. W NRD i Czechosłowacji ludzie pracują i życie toczy się w miarę normalnie. W Związku Sowieckim pracują, w całej Europie ludzie pracują, wszystko toczy się w miarę normalnie. Nie ma żadnego globalnego kataklizmu gospodarczego, choćby trochę porównywalnego z kryzysem, jaki jest obecnie. A w Polsce? Polaków opanowała aberracja polityczna.

Zakłady pracy stoją, a ich załogi domagają się chleba. Skąd? Od rządu, od władz różnych szczebli. Nietrudno o pogłoski, że władze magazynują żywność i specjalnie ją przed społeczeństwem ukrywają.

Kto był temu winien? Odpowiedzi byłyby różne. Solidarność ustami swoich liderów winę za cały ten krach obarczałaby komunistyczne władze. Władze zaś swoje propagandowe ostrze musiałyby skierować przeciwko „podżegaczom”, „wichrzycielom”, czy innym „sługusom kapitalistycznego imperializmu”. Repertuar określeń był bardzo bogaty.

Nazajutrz po 17 grudnia zaczyna się prawdziwa wojna propagandowa. „Rząd dopuścił się haniebnej prowokacji” – mówi strona solidarnościowa, podtrzymuje ją w tym przekonaniu Wolna Europa i wydawane przez podziemie ulotki. Strona rządowa ripostuje i wskazuje palcem na organizatorów strajków.

Kto byłby bardziej wiarygodny? W Polsce, przynajmniej na początku, z pewnością bardziej wiarygodne byłyby oskarżenia strony solidarnościowej. A dla świata? W najbliższym otoczeniu Polski , czyli wśród naszych sąsiadów, od początku bardziej wiarygodne byłyby argumenty strony rządowej. A w otoczeniu dalszym? Zrazu mogło być różnie, a na zyją korzyść działby czas?

Czym zaś zainteresowany mógł być Kreml? Wykazaniem światu, że winni tragicznej sytuacji w Polsce są wielcy promotorzy Solidarności jakimi byli Watykan i Waszyngton.

„Nie pozostawimy Polski w potrzebie” – cały czas deklarowali sowieccy przywódcy i nie wycofują się ze swych obietnic. Co więc robią? Składają Polsce ofertę nie do odrzucenia: proponujemy wam wymianę towarów na zasadach zbilansowanych. Czy świat może mieć coś przeciwko temu? Skądże. To najuczciwsza z możliwych propozycja. Kto miałby przeciwko temu oponować?

Taką ofertę już Bajbakow Jaruzelskiemu przedłożył w przeddzień posiedzenia politbiura 10 grudnia. Co się za nią kryło? Realizacja doktryny Breżniewa. Realizacja już unowocześniona, ale nie oznacza, że miałaby ona być nieskuteczna.

Alternatywny scenariusz

Takie naprawiane socjalizmu w Polsce musiałoby być pewnym procesem. Powstanie węgierskie w swej najbardziej krwawej fazie trwało od 23 października do 10 listopada 1956, ale „proces naprawczy” trwał jeszcze do 1961 roku, gdy wykonano ostatni wyrok śmierci. Interwencja militarna w Czechosłowacji po okresie Praskiej Wiosny zaczęła się w nocy z 20 na 21 Sierpnia 1968 roku a „proces normalizacyjny” trwał do 17 kwietnia następnego roku, gdy Alexandra Dubczeka zastąpił Gustaw Husak.

Na Węgrzech i w Czechosłowacji sytuacja była zasadniczo różna inna niż w Polsce. Tam impulsy zmian wychodziły z centrum państwowych władz, które poparły ich społeczeństwa . Świat nie miał zbyt wiele możliwości wpływu na te wydarzenia, choć światowa opinia publiczna , na miarę swych możliwości, wspierała siły reformatorskie. Kremlowi wystarczyło dokonać zmian w kierownictwach państwowych by przywrócić odpowiedni porządek.

W Polsce zaś impuls zrodził się oddolnie, w zakładach pracy. Idee zmian błyskawicznie zyskały zwolenników w całym kraju. Zyskały one od razu dwa potężne źródła wsparcia na zewnątrz: w Watykanie i w Waszyngtonie. W takiej sytuacji zmiana samego centrum władzy państwowej niewiele by dała. Obojętnie jaka ekipa zajęłaby miejsce dotychczasowej, narażona byłaby na stały i podsycany z zewnątrz nacisk „pełzającej kontrrewolucji”.

Dla Kremla ważne stały się wiec dwa trochę różne, ale związane z sobą zadania: po pierwsze, w jaki sposób przerwać podsycanie z zewnątrz „pełzającej kontrrewolucji”, po drugie, jak przywołać w Polsce odpowiedni porządek?

Pierwsze zadanie możliwe było do wykonania poprzez dyskredytację, przede wszystkim w oczach świata, źródeł zewnętrznych ośrodków wspomagania kontrrewolucji. Czy wystarczyłaby dyskredytacja werbalna? Na głos z Kremla Solidarność była już doskonale uodporniona, a w świecie papież dzięki swym pielgrzymkom skutecznie walczył z systemową ateizacją społeczeństw. Z tak medialnie skutecznym przeciwnikiem kremlowskie władze nie miały dotąd do czynienia.

Kremlowska perswazja, aby była skuteczna musiała być wsparta o wiele silniejszymi środkami niż słowa. Inwazja militarna nie wchodziła w grę ze względów już wspomnianych. Pozostały „pokojowe środki”, jakie wybrała Solidarność.

Skojarzeniowe wnioski z 17 września

17 września 1939 – 17 grudnia 1981. Zbieżność dni miesiąca może przypadkowa, ale nasuwająca skojarzenia jak najgorsze, spotęgowane dodatkowo okolicznością, że 17 grudnia 1953 roku to także wymowna data podpisania przez przedstawicieli polskiego episkopatu swoistej „lojalki” po aresztowaniu kardynała Wyszyńskiego.

Dość długo Polakom się wydawało, że wydarzenia z 1 i 17 września 1939 roku to dwa odrębne, tragiczne dla nas akty agresji. Później się okazało, że była to realizacja jednego wspólnego planu naszych sąsiadów. Co z tego, że o tajnym aneksie wiedzieli wcześniej Amerykanie, a nawet polskie władze otrzymały o tym sygnały, choć chyba nie były one dla nich wiarygodne. Większość Polaków długo mówiła o „wbiciu noża w plecy”.

Wniosek z tego dość może skromny, ale pouczający. Taki mianowicie, że zaplanowana realizacja określonego na najwyższych szczeblach decydenckich planu, o ile rozciągnięta jest w czasie, ogromnie utrudnia w społecznym, potocznym odbiorze rekonstrukcję całości planu. Ciągi różnych wydarzeń mogą jawić się w społecznej świadomości jako wydarzenia niezależne od siebie, mające swe odrębne przyczyny. Jest to jedna z podstawowych technik skutecznej manipulacji politycznej. A sztukę takiej manipulacji moskiewskie władze miały doskonale opanowaną i nie trudno byłoby w Polsce się nią wykazać.

Drugi wniosek ma już poważniejszy wymiar. Czym sowieckie władze tłumaczyły światu agresję na Polskę? Tym, że państwo polskie faktycznie przestało istnieć, a przynajmniej przestało wywiązywać się z swoich elementarnych funkcji, jaką jest np. obrona swoich obywateli. I takie tłumaczenie, choć grubymi nićmi szyte, światowa opinia publiczna przełknęła, bo też i nie było już komu toczyć jakieś boje o prawdziwszą wersję wydarzeń.

Dzięki odczekaniu 17 dni z agresją na Polskę, Sowieci odnieśli olbrzymią korzyść polityczną na światowej arenie. Opłaciło im się poczekać. Świat nie miał o tę agresję pretensji. A nawet jeśli miał, to dość szybko o nich zapomniał.

Czy podobną argumentację mogliby Sowieci posłużyć się dyscyplinując Polskę na przełomie 1981 i 82 roku? Mogliby. Ale przecież wtedy nikt na Polskę nie napadł! No właśnie!

Nikt nie napadł, a Polska pogrążyła się w chaosie. Absurd? Absurd. Ale taki właśnie absurd byłby pod koniec grudnia 1981 Kremlowi bardzo na rękę: czy Polacy są rozsądni? Czy potrafią się sami rządzić?

Kogo można byłoby o ten absurd oskarżać przed światową opinią publiczną? Organizatorów strajków. A kto popiera tych organizatorów? Watykan i Waszyngton. To oni popierają Solidarność i jej „pokojowe” metody protestu. A może nie popierają? To niechtemu teraz głośno zaprzeczą!

Kremlowi bardzo by się przydała jakaś wojna domowa w Polsce, ale wojna przez nich dyskretnie kontrolowana i tak długo, by sami Polacy zechcieli wysnuć z sytuacji w jakiej się znaleźli „właściwe wnioski”. Wcale nie był zainteresowani kompletnym upadkiem polskiego państwa, ale takim osłabieniem jego władz, by stały się zupełnie dyspozycyjne, by łatwo było manipulować wydarzeniami w Polsce.

!7 dni to aż nadto, by w Polsce zapanował kompletny chaos i to bez widocznej, militarnej ingerencji z zewnątrz. Kreml mógłby postawić głośno pełne troski pytanie, co z tą Polską?

Jednak to dopiero początek. A co zrobić, aby załogi zakładów pracy przestały słuchać organizatorów strajków i zaczęły pracować?

Skojarzeniowe wnioski z 63 dni Powstania Warszawskiego

Tyle czasu sowieccy żołnierze i ich dowódcy przyglądali się, jak niemieccy żołnierze, nie tak znów dawni sprzymierzeńcy, ale teraz śmiertelni wrogowie, mordują Warszawę. Sowietom nie śpieszyło się zanadto. Było już po rozmowach w Teheranie, Stalin mógł odczuwać satysfakcję, gdy Niemcy „oczyszczali pole”, które niebawem miał zająć, gdy właściwie kontynuowali niegdyś rozpoczęte z Hitlerem dzieło radykalnego pozbycia się problemów z polską państwowością. Teraz jednak Polska miała stać się jego niepodzielnym już łupem, co musiało wywołać olbrzymi krzyk niezgody Polaków. Lepiej zatem, by ten wielki krzyk zdławili Niemcy.

Powstanie Warszawskie okazało się wielkim politycznym zwycięstwem Stalina. Świat nie miał pretensji o to czekanie. Nie było ono tak zupełnie bierne. Był to czas na porządkowanie frontowego zaplecza, leczenie ran i kontuzji. Nie można jednak powiedzieć, że stalinowska cierpliwość była nieograniczona. Aby niemieckie dzieło zabijania Warszawy dokonało się szybciej, Stalin odmówił pomocy aliantom w organizacji lotniczych zrzutów dla warszawskich powstańców, którzy oczekiwali tych zrzutów jak na dar niebios. I o to znowu najważniejsi w świecie decydenci nie mieli pretensji rozumiejąc, że w światowej polityce dla wszystkich mogących się liczyć graczy są sprawy ważne i ważniejsze.

Okazało się, że dla Stalina czekanie było znowu bardzo opłacalne. Przetestował, czy sojusznicy zechcą dotrzymywać zarysowującej się w Teheranie umowy. Polacy zaś źle skalkulowali swoje siły, źle ocenili polityczną determinację współdziałania swoich sojuszników, zbyt optymistycznie sądzili, że poza akceptacją najsilniejszego wodza w antyhitlerowskiej koalicji mogą coś wywojować. Państwo polskie mimo swej formalnej ciągłości , pozbawione możliwości realnego dysponowania swoimi materialnymi i ludzkimi zasobami przestało się liczyć na arenie międzynarodowej.

Czy można mieć pretensje do młodych powstańców, że mieli nadzieję na alianckie zrzuty? A czyje „zrzuty” mogły dopomóc polskiej gospodarce w końcu 1981 roku i ich strajkującym załogom?

Jak powyższe doświadczenia z historii mogą się mieć do sytuacji w grudniu 1981 roku? Ale wnioski z doświadczeń z perspektywy sowieckiej, a nie tylko polskiej.

Najważniejszy wniosek to chyba taki, że w Polsce nie zabraknie gorących głów gotowych wyjść na ulicę, by walczyć z „komuną”. Czyli z kim? Z tymi, którzy są w zasięgu ręki. Drugi to ten, że Polacy znowu nie skalkulują przyzwoicie swoich sił sądząc, że najważniejsza w walce jest liczba i patriotyczna determinacja walczących. Ale przecież każda walka obliczona na coś więcej niż jednorazowy wybuch destrukcji musi mieć swoje zaplecze gospodarcze. A gdzie ono było? W Waszyngtonie? W Watykanie? Trzeci wniosek to ten, że Polacy znowu będą liczyć na pomoc z zewnątrz. Ale jaką? Militarną? To znaczy Reagan miałby uzbrajać Solidarność? A może polską armię? Jeśli nie militarną to gospodarczą? To także mrzonki. Czy wystarczyłaby tu pomoc przemycana w dolarach , albo w postaci paczek żywnościowych? Jak przetransportować kilka milionów takich paczek? Na jak długo by one starczyły?

Czy można było dokonać blokady gospodarczej Polski bez żadnego uprzedzenia zarówno jej, jak i opinii światowej? Nie można było. Kreml byłby natychmiast oskarżony o swego rodzaju gospodarcze ludobójstwo, podobne trochę temu, jakiemiało miejsce na Ukrainie na początku lat trzydziestych. Jakaś wojna domowa bardzo by się ty przydała, a 17 grudnia to doskonała data do jej rozpoczęcia.

Czy świat by zdziwił się, że nasi sąsiedzi, nawet bez dyrektyw z Kremla uszczelniają swoje granicew obawie przed przelaniem się polskich rozruchów na ich teren po detonacji 17 grudnia? Kto by się domyślał w tym zaciskaniu „systemowej obroży” wokół Polski jakiegoś kremlowskiego planu? Przecież NRD i Czechosłowacja to suwerenne państwa, które same sobie po układach jałtańskich wybrały ustrój i swoje sojusznicze sympatie.

Załogom zakładów pracy mogło się wydawać, że ich zakłady funkcjonują, bo przecież Sowieci muszą dostarczać odpowiednich surowców, energii czy paliw. Generalnie to była prawda. Czy jednak świat by się dziwił, że przez pewien czas dostawcy i kooperanci poza Polską chcą rozmawiać tylko z przedstawicielami tych załóg, które dają gwarancje, że nie będą strajkować? Przecież każda kooperacja wymaga pewnego kredytu zaufania.

A co z tymi, które strajkują? Niech strajkują. Ale dlaczego mieliby mieć za to płacone i otrzymywać kartki na żywność? Czy pracujące załogi ciągle byłyby solidarne z tymi niepracującymi?Na czyje „zrzuty” te ostatnie mogłyby liczyć? Dla ilu strajkujących załóg papież mógłby zorganizować pomoc?

Czy polskie władze byłyby ewentualnej pomocy przeciwne? Skądże. Niech ona płynie i to jak najszerszym strumieniem. Zrozumiałe jednak by było, że musi być ona jakoś przez państwo kontrolowana, aby w tym strumieniu nie było narkotyków, broni, itp. i nie była ona przeznaczona na jakieś destruktywne działania.

63 dni - ich liczba jest tu całkowicie umowna - to krócej niż stan wojenny. Ale to mogłoby wystarczyć, aby na wiosnę Solidarność pokazała światu nowe oblicze. Oblicze bez „wichrzycieli”, bez „podżegaczy strajkowych”, bez „ekstremy”, oblicze uśmiechniętych kadr z zapałem odbudowujących szkody powstałe w okresie „błędów i wypaczeń” i przygotowujących się starannie do pierwszomajowych uroczystości . A może i myślących nawet o następnej wizycie papieża.

Kto usunąłby z zakładów pracy organizatorów strajków? Same załogi. Już po nadchodzących najbliższych świętach Bożego Narodzenia, w trakcie których skonsumowane byłyby zaoszczędzone racje kartkowe, większości załóg nie trzeba byłoby tłumaczyć, że bez pracujących zakładów pracy trudno będzie wyżywić ich rodziny.

Słowacy już na samą wieść o możliwości przykręcenia przez Ukrainę kurka z gazem zapowiedzieli na początku stycznia 2009 roku (stycznia, jakżeby inaczej!) wprowadzenie stanu wyjątkowego w gospodarce i faktycznie po tym przykręceniu natychmiast go wprowadzili. Moskwa w grudniu 1981 roku nie musiała przed niczym już ostrzegać i niczego przykręcać. Wręcz przeciwnie, mogłaby lojalnie wywiązywać się ze wszystkich ustalonych wcześniej zobowiązań gospodarczych mimo, że nawet kilka koktajli Mołotowa mogłoby wpaść na teren sowieckiej ambasady.

Co to byłby za piękny argument dla świata o pokojowych intencjach Związku Sowieckiego. Kto zaś z zewnątrz właściwie miałby pomagać strajkującym załogom. I dlaczego? Przecież kto chce jeść ten może pracować. Przykładów można by pokazać miliony. Zachodni korespondenci niech sobie jeżdżą po Polsce i sprawdzają. Jak wkrótce w świecie oceniane byłoby myślenie tych strajkujących?

Tak mógłby z grubsza wyglądać alternatywny do stanu wojennego i bardzo optymistyczny fragment scenariusza. Optymistyczny, bo cząstkowy i w najogólniejszym zarysie, a realia jakie się pod ogólnikami kryją są zawsze przeraźliwie konkretne i bywają bardzo brutalne.

Cząstkowość przedstawionego szkicu polega na tym, że uwzględniony tu został tylko jeden, choć niezwykle ważny imperatyw polityczny, jakim było zdyskredytowanie papieskiego poparcia dla Solidarności (i także amerykańskiego) poprzez ukazanie absurdalności skutków owego poparcia: kompletna ruina polskiej gospodarki i kompletny rozkład polskiej państwowości, nie mówiąc już o liczbie potencjalnych ofiar. Polski „barak” w socjalistycznym obozie trzeba byłoby pod czujnym kremlowskim okiem stawiać właściwie od nowa, a czy koniecznie w takim samym kształcie?

Czy papież i kościół w Polsce rzeczywiście popierali strajki? A od czego jest precyzyjna propaganda wsparta ekonomicznymi argumentami?

Gdzie w tym scenariuszu miejsce na interwencję militarną? Może zatem autorzy stanu wojennego nie mają racji broniąc się argumentem takiego zagrożenia? W tym momencie odpowiem, że to trochę tak, jakby w kilka dni po wybuchu Powstania Warszawskiego pytać się Sowietów, czy w ogóle zamierzają wkroczyć do Warszawy. A umowne tutaj 63 dni to w perspektywie historycznej długo czy krótko? W 1982 roku użyliby swoich wojsk. W najlepszym wypadku (a może najgorszym?) choćby tylko na defiladę.

Przeciwko komu wprowadzony był stan wojenny?

Dokumentaliści „wojny polsko-jaruzelskiej” nie wychodząc poza polskie opłotki nie mają wątpliwości, że wymierzony został on został przeciwko niepodległościowym aspiracjom „Solidarności”. Tak to widzą, nie zamierzam z tym dyskutować.

A jak ten cel może wyglądać z globalnej perspektywy?

Wystarczy przyjrzeć się korespondencji między Breżniewem a Reaganem tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, w której obydwie strony oskarżają się wzajemnie o jawną lub ukrytą formę ingerencji w Polsce. Niezwykle wymowny jest tu np. list Breżniewa do Reagana z 28 grudnia 1981 roku zamieszczony w zbiorze dokumentów IPN-u [Przed i po … T. 2, s. 482], z którego warto przytoczyć chociaż początek:

Szanowny panie Prezydencie.

Pańskie stanowisko przesłane po linii łączności bezpośredniej wymagało, byśmy wyjątkowo pilnie poprosili Pana i rząd USA o zaprzestanie ingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa – Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ingerencja ta przejawia się już od dłuższego czasu w najróżniejszych – jawnych i ukrytych -- formach.

Kto tu miał rację? Obydwie strony miały rację. Pomińmy kwestie jawnej ingerencji, jako oczywistą właściwie w każdym czasie na arenie stosunków międzynarodowych i dotyczącą chyba każdego państwa. Niemal każde działanie jednego względem drugiego, czy to będzie dotyczyło wielkich mocarstw czy zupełnie małych państw, może się spotkać z interpretacją, że jest to ingerencja w sprawy wewnętrzne j takiego czy innego partnera na geopolitycznej scenie.

Trudno jednak pominąć formy ingerencji niejawnych zwłaszcza, gdy chodzi o niejawną ingerencję wielkich mocarstw z ich wielkimi możliwościami. A te niejawne formy ingerencji, nawet jeśli z punktu widzenia możliwości tych mocarstw zupełnie marginalne w wymiarze gospodarczym, to biorąc pod uwagę polski potencjał gospodarczy oznaczały katastrofę, narodową tragedię.

Polska stała się areną frontowej walki niejawnych służb w zimnowojennych zmaganiach między obydwoma nuklearnymi mocarstwami na niespotykaną dotąd skalę. Moskwa dyskretnie „pomagała” polskiej stronie rządowej, chociaż nie można też wykluczyć jakiejś niewielkiej pomocy także pozyskanym sympatykom po stronie solidarnościowej (taka jest „uroda” tajnych służb). Waszyngton dyskretnie „pomagał” stronie solidarnościowej, chociaż nie można też wykluczyć drobnej „pomocy” jakimś swym sympatykom po stronie rządowej. (Z pomocy Kuklińskiego korzystał nawet za darmo).

Przeciwko komu zatem był skierowany stan wojenny biorąc pod uwagę geopolityczne znaczenie tego militarnego przedsięwzięcia? Przeciwko niejawnej „pomocy” obydwu supermocarstw. A konkretniej przeciwko ich tajnym służbom.

W przypadku Stanów Zjednoczonych ustanowienie dyktatury wojskowej w Polsce okazało się niemal w zupełności skuteczne, by działania ich tajnych służb zneutralizować. Prezydent Reagan musiał się zwrócić do Papieża o pomoc w reaktywowaniu ich skuteczności.

W przypadku Związku Sowieckiego skuteczność ustanowienia dyktatury wojskowej w neutralizacji jego tajnych służb mogła być tylko połowiczna. Dlaczego? Bo nie można było przeciwko nim wystąpić otwarcie. A dlaczego nie można było wystąpić przeciwko nim otwarcie? Bo polska gospodarka była w ogromnym stopniu zależna od polityki gospodarczej Kremla. W gospodarce nie ma cudów. Z dnia na dzień nawet najświatlejszą decyzją niewiele można zrobić.

Amerykańskie restrykcje gospodarcze wprowadzone po wprowadzeniu stanu wojennego do czasu ich zniesienia kosztowały Polską gospodarkę około 10 miliardów dolarów. W przypadku ewentualnych sowieckich sankcji taka suma uzbierałaby się może w ciągu pół roku.

Pokazałem możliwość realizacji innego scenariusza niż stan wojenny z generałem Jaruzelskim w roli głównej. Zarysowałem tę możliwość z perspektywy blisko trzydziestu lat. A czy władcy na Kremlu dostrzegali tę możliwość trzydzieści lat temu. Odpowiedź twierdząca wymagałaby odrębnej argumentacji, na którą w tym artykule nie ma już miejsca. Można tu dodać tyle, że o odpowiednią argumentację wcale nie jest trudno, gdy przeczyta się uważnie dokumenty opublikowane przez IPN w tomach Przed i po 13 grudnia a zwłaszcza zbiór protokołów sowieckiego politbiura zawarty w aneksie.

Pod warunkiem jednak, że te materiały nie przeczyta się poprzez pryzmat apriorycznych, zniewalających rozum założeń, że Breżniew sam brał udział w pogrzebie swojej doktryny, że sowieckie politbiuro bezmyślnie i bezradnie gotowe było przyglądać się jak Solidarność z amerykańską pomocą próbuje podkopać fundamenty jego imperium.

Czy system komunistyczny upadł „sam z siebie”?

Walka o obalenie całego systemu komunistycznego, ale tylko polskimi rękoma solidarnościowych ochotników, nie rokowała im tryumfu. Była to walka dyletantów z fachowcami, boks amatorów podwórkowej ligi z zawodowcami światowych czempionatów wspieranych potężnym zapleczem logistycznym.

Nie zgadzam się z wieloma tezami Tony`ego Judta w jego obszernym opracowaniu Powojnie,ale w dużym stopniu zgadzam się z jego sprzeciwem wobec powszechnej opinii, że klęska w Afganistanie była główną przyczyną upadku sowieckiego imperium:

Ale katastrofa w Afganistanie, podobnie jak koszt przyśpieszonego wyścigu zbrojeń z początku lat osiemdziesiątych, sama w sobie również nie doprowadziłaby do upadku systemu podtrzymywanego przez strach, inercję i interes własny starych ludzi, którzy nim rządzili. Epoka zastoju Breżniewa mogłaby trwać bez końca.Nie dokonałby tego żaden autorytet przeciwny, żaden ruch dysydencki – czy to w Związku Radzieckim, czy w jego państwach satelickich. Uczynić to mogli tylko komuniści. I komuniści to zrobili. [Powojnie, s. 693]

Zgadzam się z tym, że w miarę bezkrwawo rozmontować system komunistyczny mogli ci, którzy go konstruowali i znali najróżniejsze tajniki jego funkcjonowania. I tego właśnie dotyczy moja częściowa zgoda. Nie zgadzam się zaś milczącą sugestią, że wystarczyli by w tym dziele sami komuniści.

W takim ujęciu, na co trzeba zwrócić uwagę, nie ma żadnego miejsca ani dla papieża, ani dla Solidarności, ani dla generała Jaruzelskiego. W ogóle nie ma miejsca na jakikolwiek „polski pierwiastek” w dziele geopolitycznego przeobrażania Europy i świata. A bez tego polskiego wkładu trudno w sposób zadawalający objaśnić „największą geopolityczną katastrofę XX wieku” jak to nostalgicznie i bardzo trafnie określił prezydent Putin.

Dopatrywanie się zaś przyczyny upadku sowieckiego imperium w czynniku wiekowym sowieckich władz ma bardzo wątłe podstawy. Od kiedy bowiem kremlowski areopag nie był „podtrzymywany przez strach, inercję i interes własny starych ludzi”? Tylko o Leninie można powiedzieć że zmarł „młodo”, bo w wieku 54 lat. Stalin umarł w wieku 75 lat, Chruszczow, gdy został zesłany na polityczną emeryturę miał 72 lata, Breżniew umarł w wieku 74 lat, Andropow w wieku 70 lat. Można powiedzieć że władze kremlowskie nigdy nie imponowały młodzieńczym wiekiem, a stworzony przez nich system komunistyczne stale, właściwie do 1979, roku sukcesywnie się rozrastał a i później jeszcze podejmowane były próby ekspansji. Skądinąd Deng Xiaoping, gdy po powrocie z wieloletniego politycznego niebytu rozpoczynał wielkie dzieło reformowaniaChin, liczył sobie 73 latai raczej nie wspierał się tylko na młodzieńcach. Prezydent Reagan gdy na początku 1981 roku dopiero obejmował swój urząd miał już skończone 70 lat.

Na tym tle strona polska wyglądała nie najgorzej. W 1981 roku papież liczył 61 lat, a generał Jaruzelski 58 lat. Jednak nie kryterium wieku było tu decydujące. Decydujące znaczenie, co jest główną moją tezą, miało włączenie się polskiej myśli politycznej i wojskowej do rozgrywek na zimnowojennej scenie.

Gdzie zaś tu miejsce na Solidarność? Czy nie dostrzegam żadnej jej roli w destrukcji sowieckiego imperium, skoro przypisuję jej destruktywne znaczenie w osłabianiu struktur i gospodarki polskiego państwa w ówczesnych realiach? Dostrzegam jej rolę i to ogromną.

W polityce ważna jest nie tylko myśl, ważna jest też wola jej realizacji. Nie byłoby tak wielkich przeobrażeń w Polsce, a w konsekwencji rozpadu wielkiego komunistycznego systemu, gdyby nieustająca wola Solidarności jego rozsadzenia. To jednak wymagałoby odrębnego omówienia. W tym miejscu niech wystarczy uwaga, że nie zawsze „chcieć, to móc”. Liczne krzyże na poboczach polskich dróg są tego wymownym świadectwem.

Różne Polaków rozmowy

KsiążkaEwy Czaczkowskiej o kardynale Wyszyńskim jest ważną pozycją dla objaśniania skuteczności wojny polsko-jałtańskiej. Czyta się tę książkę znakomicie. Warto na zakończenie tego nieprzyzwoicie dla internautów długiego artykułu przytoczyć obrazową arcyperełkę przedstawiającą drobnym detalem sytuację Polaków w pojałtańskim ładzie światowym.

Autorka przytacza słowa bliskiego współpracownika prymasa prof. Romualda Kukołowicza, gdy ten z kolei relacjonuje słowa samego prymasa odnoszące się do poszczególnych przywódców partii, a przy okazji opowiada o niesamowitej rozmowie:

A Bierut był konkretny, zwięzły i konsekwentny w stosunku do swoich słów. Gdy coś mówił, to z góry wiedziałem, co będzie, i że trzeba się przygotować do nowej awantury. Nie to co Gomułka i Gierek, którzy mówili jedno, a robili drugie i nigdy nie wiedziałem, czy dogadałem się z nimi, czy nie. Z Bierutem wszystko było jasne. Kiedyś był on w Moskwie na uroczystości rocznicy rewolucji październikowej. Gdy powrócił, spytałem jak udała się wyprawa do Moskwy. Bierut odrzekł na to, że nie udała się. „Wie Ksiądz Prymas, rozmawiałem ze Stalinem i powiedziałem mu, że chcę Księdza Prymasa wsadzić do więzienia”. Gdy Bierut powiedział to otwarcie Księdzu Prymasowi, to On, jak mi sam opowiadał – relacjonuje dalej Kukołowicz – prawie podskoczył do góry, ale opanował się i spokojnie spytał – I co na to Stalin? I wtedy Bierut ze smętną miną odpowiedział: - Stalin powiedział tak: „wot, ty durak. Co za sztuka wsadzić Prymasa do więzienia, to każdy dureń potrafi. Ty zrób z Prymasa Wyszyńskiego komunistę. To dopiero będzie sztuka!” – I za to właśnie cenię Bieruta – kontynuował Ksiądz Prymas. [s. 146]

Prymas swej oceny Bieruta nie zmienił, a nawet modlił się za niego. Fakt ten autorka usiłuje ująć w kategoriach pewnych słabości kardynała Wyszyńskiego. Czy potrzebnie? Czy w słowach Stalina nie było wiary w siłę kremlowskiego rozumu, czy nie można się w nich dosłuchać optymizmu płynącego z poczucia intelektualnej wyższości nad kardynałemz czym Bierut nie musiał się zgadzać? Jeśli Stalin zakładał, że można kardynała „przerobić na komunistę” to dlaczego nie założyć, że można „nawrócić komunistów”? Prymas przecież podjął to epokowe wyzwanie, czego przejawem była cała ta rozmowa. Czy zasadne jest więc mówienie o „słabości” tego profetycznego męża stanu?

Cytowane źródła:

Robert Service: Towarzysze. Komunizm od początku do upadku. Historia zbrodniczej ideologii. Wydawnictwo Znak, Kraków 2008 ISBN 978-83-240-1071-4
Nigel West: Trzecia tajemnica. Kulisy zamachu na Papieża. Wyd: Wołoszański, Warszawa 2002, ISBN 83-913459-8-X
Przed i po 13 grudnia. Państwa Bloku Wschodnoego wobec kryzysu w PRL 1980-1982, T. 2, IPN, Warszawa 2007, ISBN 978-83-56-4
Ewa K. Czaczkowska: Kardynał Wyszyński, Wyd: Świat Książki, Warszawa 2009, ISBN 978-83-247-1341-7
Andrzej Paczkowski: Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny w Polsce 13 XII1981 – 22 VII 1983, Wyd: Pruszyński i S-ka 2006, ISBN 978-83-7469-428-5
Wojciech Jaruzelski: Pod prąd. Wyd. Komandor. Warszawa
Tony Judt: Powojnie. Historia Europy od roku 1945. Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2008, ISBN 978-83-7301-842-6

Wiecej: http://www.eioba.pl/a102184/cia_i_kgb_na_wspolnej_drodze_wyzwalania_polski_stan_wojenny#ixzz0qdJTzmR8

źródło in formacji:
http://www.eioba.pl/a102184/cia_i_kgb_na_wspolnej_drodze_wyzwalania_polski_stan_wojenny


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Sob Cze 12, 2010 1:45 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Cze 12, 2010 1:01 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Gra w “Solidarność”, A. Kwaśniewski, W. Jaruzelski, stan wojenny, zagrożenia Peerelu

akcentować i eksponować prowokacyjność uchwał Zjazdu “Solidarności” […] przedstawiać dramatyzm sytuacji […] mówić o kontrrewolucji […] wprowadzać termin “stan zagrożenia wojennego” […] wpuszczać przeciwnika w maliny […] pokazywać, że jest on nieodpowiedzialny, awanturniczy, prowadzi kraj do nieszczęścia […] używać straszaka interwencji.

Czesław Kiszczak

Z mieszanymi uczuciami śledzę bitwę na słowa. Spór idzie o to, czy w 1981 r. groziła nam Sowiecka interwencja zbrojna. Ostatnio głos dał były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Z jego wypowiedzi wynika wyraźnie, że interwencja była realna, a fakt, że nie ma na to żadnych dowodów w postaci wiarygodnych dokumentów, nie oznacza, że groźby nie było, bo: “…fakt, że takich dokumentów nie mamy, nie oznacza, że ich nie ma”.
Dyskusja z pomocą takich argumentów to akt wiary. Wolę fakty. Oto fragmenty wypowiedzi kilku najbardziej kompetentnych w Sowietach osób:
J. Andropow: Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojska do Polski. To słuszne stanowisko i musimy przestrzegać go do końca.
A. Gromyko: Nie może być żadnego wprowadzenia wojsk do Polski. Myślę, że w tej sprawie możemy dać polecenie naszemu ambasadorowi, by udał się do Jaruzelskiego i go o tym poinformował.
P. Ustinow: Jeżeli chodzi o to, że rzekomo tow. Kulikow mówił coś o wprowadzeniu wojsk do Polski, to mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że tego Kulikow nie mówił.
M. Susłow: Myślę, że mamy tu wszyscy wspólny pogląd, że nie może być mowy o żadnym wprowadzeniu wojsk.
W. Griszin: O wprowadzeniu wojsk nie może być nawet mowy.
K. Czernienko: … linia naszej partii, Biura Politycznego KC wobec wydarzeń polskich, sformułowana w wystąpieniach Leonida Ilicza Breżniewa, w decyzjach Biura Politycznego jest całkowicie słuszna i nie należy jej zmieniać.
O stanowisku sowieckim wiedzieli peerelowscy generałowie. Stąd zalecenia Cz. Kiszczaka, aby w propagandzie “…używać straszaka interwencji”.Tak, jest tysiące dowodów, że Sowieci nie chcieli interweniować zbrojnie. Czy jednak nie chcieli interweniować w ogóle? Ależ, nic podobnego. Chcieli interweniować i interweniowali.
To dziwne, ale adwersarze toczący bój o historię, zafascynowani groźbą interwencji lub jej brakiem, najczęściej zapominają o naciskach ekonomicznych Wielkiego Brata, wywieranych na Generała w latach 1980-1981, najbardziej chyba widocznych w wystąpieniach Nikołaja Bajbakowa, ale nie tylko.
I tu odniesienie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek warunki są diametralnie różne. W roku 2008 jesteśmy w znacznie korzystniejszej sytuacji niż w latach 80. Nikt nas nie zamierza najeżdżać militarnie. A ekonomicznie?
Tu już moja pewność jest mniejsza. Niepokoją mnie niektóre transakcje, fruwające kapitały, uzależnianie od obcych itp. Niepokoi widmo kryzysu krążące nad światem. Nie, nie, nie. To jeszcze nie żadna fobia, a próba wyciągnięcia wniosków z historii. Mitem bowiem jest, że kiedykolwiek cokolwiek dostaliśmy od kogokolwiek za darmo lub ze zwykłej przyjaźni. W polityce nie ma przyjaźni, są tylko interesy. W taki sposób należy patrzeć na różne gesty, geściki, obiecanki…
Mówiąc o sprawach ekonomicznych najlepiej posłużyć się liczbami. Leży przede mną Informacja o radzieckiej pomocy dla PRL w walutach wymienialnych w latach 1980-1981 z 29 września 1982 r. (wg. danych Państwowego Komitetu Planowania ZSRR), z której wynika, że w tym okresie udzielono nam następujących kredytów (w mln dolarów): na zakup cukru - 30; na uregulowanie rozliczeń z krajami kapitalistycznymi (1.) - 250; na utworzenie konsorcjów banków dla pomocy PRL - 70; na uregulowanie rozliczeń z krajami kapitalistycznymi (2.) 150; na zakup zboża i żywności -190; razem - 690.
Odroczono płatności (w mln dolarów): odroczenie spłaty w bankach radzieckich (1.) - 219; odroczenie spłat w bankach radzieckich (2.) - 280; odroczenie spłat w bankach radzieckich (3.) - 280; odroczenie spłaty zasadniczego długu od wszystkich dotychczas udzielonych kredytów - do 1.000; razem - 1.779.
Inne (w mln dolarów): wspólna bezpłatna pomoc ZSRR, WRL, LRB, NRD, CSRS (kosztem zmniejszenia dostaw ropy naftowej do krajów RWPG) - 465; razem - 2.934.
Dwa miliardy 934 miliony dolarów.
Zobaczmy teraz jak wyglądała pomoc Zachodu dla “Solidarności”. Wedle danych głównego dyspozytora środków finansowych kierowanych nielegalnie do kraju, dr. Jerzego Milewskiego, dyrektora Biura Brukselskiego “Solidarności”, Zachód przekazał w latach 1982-1989 7 mln 51 tys. 713 dolarów. Z tego 1 mln 237 tys. 865 pochłonęły wydatki na biuro, zaś do Polski przesłano (w formie gotówki, sprzętu i materiałów) 5 mln 562 tys. 852 dolary.
Wedle gen. Władysława Pożogi i dokumentów zgromadzonych w MSW, suma pomocy Zachodu dla “Solidarności” wynosiła ok. 15 mln dolarów. Ta informacja jest bardzo dobrze udokumentowana. Część “kwitów” finansowych Biura Brukselskiego, które także znajdowały się na Rakowieckiej ogłosiłem w książce Służby specjalne atakują.
Natomiast znany autor książki Victory czyli zwycięstwo - Peter Schweizer pisze mi w liście (z 12 kwietnia 1995 r.): Suma 8 mln dolarów dla “Solidarności” oznacza roczną pomoc dla tej organizacji w szczytowym okresie akcji pomocy. W początkowych latach, powiedzmy 1982-1984, była ona niższa. Zaiste trudno powiedzieć skąd P. Schweizer wziął te kwoty.
Wedle dokumentów podziemia, ale także Firmy, takie pieniądze nigdy do Polski nie dotarły. Jeżeli je rzeczywiście wydatkowano w USA to może warto by prześledzić, co się z nimi stało?
Zostawiam dochodzenie innym. Interesują mnie finansowe inwestycje Zachodu i Wschodu w Peerel. Biorę prosty kalkulator i uproszczone dane. Liczę:
Związek Sowiecki, jedynie w latach 1980-1981 wydatkował na głowę statystycznego Polaka 8 dolarów, co stanowi 4 dolary rocznie. W tym samym czasie (wziąłem średnią z lat 1981-1989) Zachód obdarował nas zawrotną kwotą 0,4 centa na głowę rocznie. Oj! Sowietów kosztowaliśmy tysiąc razy drożej! Utrzymywanie reżimu w Peerelu kosztowało Moskwę znacznie więcej niż jego rozpieprzenie, współfinansowane przez Waszyngton.
Nie potrafię napisać do tego komentarza. Ale może nie trzeba tego robić. Może wystarczy przeczytać piękną i mądrą książkę Edwarda Gibbona Upadek cesarstwa rzymskiego na Zachodzie (przekł. Irena Szymańska, PIW, Warszawa 2000) aby zrozumieć dlaczego upadają imperia. Jest niezmienna prawidłowość w tym procesie: imperia rozwijają się, rozwijają, w zależności od okresu historycznego trwa to setki lub dziesiątki lat, dochodzą do apogeum rozwoju, po którym następuje okres względnej stabilizacji i następnie przychodzi nieuchronny schyłek. W końcu krach, rozpad, zatracenie. Czy w USA bierze to ktoś pod uwagę?
W Imperium Sowieckim procesy te zostały gwałtownie przyśpieszone, albowiem Moskwa nie ograniczała się do rozwoju Imperium Wewnętrznego, a - poszerzając strefy wpływów - zamierzała do stworzenia Imperium Zewnętrznego, obejmującego ogromne połacie świata na co najmniej 5 kontynentach. Ten proces nie mógł się nigdy skończyć, albowiem zawsze było coś nowego do poszerzenie, do, przynajmniej ideologicznego podbijania. Tego jeszcze nikt przed komunistami nie wymyślił.
Realizując pomysł Stalina, Imperium Wewnętrzne wpadło w pułapkę konieczności partycypowania w utrzymywanie rozrastającego się Imperium Zewnętrznego. Doszło do momentu, w którym Imperium Wewnętrzne nie tylko nie było w stanie łożyć na rozszerzanie Imperium Zewnętrznego, ale musiało podejmować coraz bardziej rozpaczliwe próby utrzymywania status quo. Imperium Wewnętrzne już nie rozszerzało, już nie podbijało, zostało zmuszone do obrony. Stąd zaś był już tylko krok do klęski. Najwyraźniej widać to było w Afganistanie.
Niewydolny system ekonomiczny bolszewizmu zmuszał Moskwę do rabunkowej gospodarki zasobami naturalnymi. Dewastowało to środowisko w sposób niespotykany w dotychczasowych dziejach świata. Doszło do momentu, że i to źródło finansowania schizofrenicznego systemu okazało się niewystarczające. Rozpoczęła się wszechogarniająca agonia. Rozpaczliwe próby ratowania Imperium zapoczątkowane przez J. Andropowa, a kontynuowane przez M. Gorbaczowa zawiodły. Bo zawieść musiały. Nie da się zatrzymać ani odwrócić procesów historycznych.
I dopiero w tym momencie procesu rozkładu Imperium, interesująca wydaje się być rola Peerelu jako wspominanego przez gen. Jaruzelskiego “swoistego laboratorium dla pieriestrojki”. Dodajmy od razu - pieriestrojki rozumianej jako rozpaczliwa próba ratowania Imperium.
Taki jest nasz udział w rozpad systemu sowieckiego. Tylko taki i aż taki. Mikroskopijna rola w tej działce przypadła służbom specjalnym obu resortów siłowych. Wedle mojej oceny jest to wystarczający powód, aby tym sprawą poświęcić choć trochę uwagi.
Nadeszła chyba dobra pora aby pożegnać się z narodowym mitem Chrystusa narodów, cierpiącego za Europę, mającego do spełnienia jakąś misję w Europie, oczekującego wdzięczności, bo daliśmy światu “Solidarność”, papieża i Lecha Wałęsę.
Pora wreszcie zrozumieć, że dla ksenofobicznej, stetryczałej, zdziwaczałej, sklerykalizowanej, z nieuregulowanymi rachunkami z przeszłości, z przemilczanymi zaszłościami moralnymi Polski, z poetami, którzy muszą przewodzić narodowi, kombatantami, pośród których są ewidentni zbrodniarze i innymi świętymi krowami, nie ma dla nas miejsca we współczesnym świecie.
W tym kontekście zadziwia mnie jedno. Oto Generał, w swej monumentalnej obronie przed sądem, ani słowem nie wspomina o grze peerelowskich służb specjalnych z krajowymi i zagranicznymi strukturami “Solidarności”. Grze toczonej na wszystkich kontynentach. Grze, w której po stronie “S” przechodziły różne gadżety, z pomocą których można było likwidować przeciwników. Grze, która do 1989 r. była bardzo dobrze udokumentowana materiałami nie tylko wytworzonymi przez specjalistów MSW i MON, ale także materiałami zdobywanymi przez Służbę Wywiadu i Kontrwywiadu. Czyżby Cz. Kiszczak z jakichś niezrozumiałych dla mnie powodów nie informował swego pryncypała o tych materiałach? A może prawdziwym pryncypałem Kiszczaka nie był Generał?

Resorty siłowe, wstydliwie omijana gra, dlaczego W. Jaruzelski nie mówi wszystkiego?, służby specjalne, manipulacje mediów
Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki.

Józef Szujski

Przysłuchując się sprawozdaniom z procesu gen. W. Jaruzelskiego nie trudno zauważyć, że zarówno oskarżyciele jak i obrona traktują historię z dużą dezynwolturą. Żadna ze stron nie chce uznać prostej prawdy, że historia to fakty, a nie komentarze głupków doczepione do faktów.
O co chodzi? O dwie, moim zdaniem, fundamentalne kwestie. Pierwsza to rola resortów siłowych, ze szczególnym uwzględnieniem działań LWP, w pacyfikacjach społeczeństwa w latach 1944-1982. I druga - wpływ, chyba największej gry wywiadowczej nowoczesnej Europy, na wygenerowanie tzw. opozycji koncesjonowanej, doprowadzenie do Okrągłego Stołu i geszeft pookrągłostołowy.
Generał, składając bardzo obszerne wyjaśnienia przed sądem, zachowuje się jak Spartanin ukąszony przez lisa. Trudno zrozumieć, dlaczego nie mówi wszystkiego? A prokurator? Cóż, odniosłem wrażenie, że akurat ten uczony mąż, znając historię najwyżej z widzenia, jest niczym utajony płomień, który mógłby, lecz nie chce świecić.
Wiem, wiem, istnieje grupa osób, obrońców Generała, która nie tylko w słowach W. Jaruzelskiego, ale nawet w studni potrafi doszukać się głębi intelektualnej. Podobnie jak i istnieje grupa przeciwna, oskarżycieli, traktująca Generała jak gołębie Kolumnę Zygmunta.
Zastrzegając się, że na wymianie myśli z tymi osobami zawsze tracę, spróbuję w dwu kolejnych blogach przybliżyć nieco wspomniane, a starannie przemilczane kwestie. Zacznę od bardziej dla mnie przykrej, udziału LWP w pacyfikacjach społeczeństwa.
Ciężko mi to pisać, bom sam przez 35 lat nosił mundur żołnierza Wojska Polskiego, i choć nie brałem bezpośredniego udziału w opisywanych wydarzeniach, to nie mogę powiedzieć abym nie czuł się współodpowiedzialnym za czyny moich poprzedników, kolegów i przełożonych.
W tym miejscu pora więc przybliżyć nieco fakty.
Politycy, generałowie, aby zadowolić, a raczej aby przypodobać się Wielkiemu Bratu, aby utrzymać władzę, wyciągali przeciwko narodowi żołnierzy i milicjantów, angażowali wojskowe i cywilne służby specjalne, mobilizowali rezerwy, tworzyli ROMO, ZOMO i ORMO. Powoływali PRON i WRON. Ale przede wszystkim wywlekali czołgi, samoloty, okręty, działa, transportery, śmigłowce.
Ja wyciągam jedynie liczby:
Aby zabić około 10 tys. i aresztować 150-200 tys. osób w latach 1944-1947 użyto z WP 47 pułków piechoty, 2 brygady artylerii ciężkiej, 18 pułków artylerii lekkiej, 5 samodzielnych dywizjonów artylerii ciężkiej, 5 pułków czołgów, 3 pułki artylerii pancernej, 3 pułki kawalerii i 1 pułk saperów; z KBW 2 pułki, 14 batalionów operacyjnych, 18 batalionów ochrony, 13 kompanii konwojowych. Ponadto wykorzystano 52 808 funkcjonariuszy MO, kilkanaście tys. funkcjonariuszy UB i nieco mniej żołnierzy WOP, nie licząc prawie 100 tys. ORMO-wców.
Do zabicia 74 (73?), ranienia 575 osób i pacyfikacji zbuntowanego miasta w czerwcu 1956 r. w Poznaniu wystarczyło: 2 Korpus Pancerny (w składzie 10 i 19 dywizji pancernych), 2 Korpus Armijny (w składzie 4 i 5 dywizji piechoty), Oficerska Szkoła Wojsk Panc. i Zmech., Centrum Wyszkolenia Tyłów, 10 Wielkopolski Pułk KBW, Komenda Garnizonu, bezpieka, milicja i ORMO. Użyto 359 czołgów, 31 dział, 6 armat plot, 30 transportów, 880 samochodów i 68 motocykli.
Do zadania śmierci 45 i ranienia 1164 osób w grudniu 1970 r. zmobilizowano 61 tys. żołnierzy, których przebazowano na średnią odległość ok. 250 km, 1700 czołgów, 1750 transporterów, 8700 samochodów, 108 samolotów, 40 jednostek pływających Marynarki Wojennej i 66 transportów kolejowych. Zużyto 150 tys. środków chemicznych, co wyczerpało zapasy MON i MSW i zmusiło do zaciągania pożyczek tych środków za granicą w NRD i CSRS. W akcjach uczestniczyli aktywnie żołnierze KBW, WOP oraz funkcjonariusze SB, MO, członkowie ORMO. Statystyki milczą ile zużyto sztuk amunicji.
Do wojny z narodem w grudniu 1981 r. generał Jaruzelski et consortes zaangażowali 100 % sił MON i MSW. Wojsko Polskie, wedle Londyńskiego Instytutu Studiów Strategicznych liczyło w 1980 r. 319 500 ludzi, w tym 210 tys. w wojskach lądowych, 87 tys. w lotnictwie i 22500 w marynarce, dysponując 3560 czołgami, 7500 transporterami i pojazdami opancerzonymi, 1000 dział i wyrzutni, 680 działami przeciwpancernymi, 600 rakietami przeciwpancernymi i tyloma działami plot., 757 samolotami, 197 helikopterami 4 okrętami podwodnymi i 128 jednostkami nawodnymi. Siły MSW to ok. 125 tys. funkcjonariuszy SB, MO i ZOMO (z jednostkami administracyjno gospodarczymi i szkołami), WOP, NJW MSW oraz prawie 300 tys. członków ORMO. Zarówno siły MON jak i MSW powiększono poprzez mobilizację oraz wstrzymanie rocznika (WP, WOP, NJW MSW) podlegającego jesienią 1981 r. zwolnieniu do rezerwy, ponadto w różnych resortach zmilitaryzowano ok. 1 360 000 osób.
Tyle suche fakty. Mnie jednak kusi, aby poskrobać życie, aby zobaczyć co jest pod spodem i nie zapomnieć niczego. Pamiętając słowa Orwella, że Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość od pół wieku nanoszę do reporterskiego notatnika różne uwagi, zapisuję fakty, wydarzenia, które dziwią, bulwersują, martwią, cieszą, irytują, niepokoją. Zastanawiam się dlaczego ludzie wierzą generałom? Dziwię się dlaczego wbrew faktom, dokumentom, doświadczeniom, ludzie wierzą w mity, brednie, w ewidentne fałszywki?
Dlaczego media, manipulując obrazem, ordynarnie wprowadzając ludzi w błąd generują nienawiść, sterują nastrojami? Dlaczego w tiwi, relacjonując np. sprawy związane z odebraniem emerytur członkom WRON lub SB, podkłada się obraz absolutnie nie mający żadnego związku z tymi sprawami [zazwyczaj jest to polewanie tłumu wodą, lub bicie zatrzymanych osób pałkami]. Przecież trudno sobie wyobrazić aż tak głupiego dziennikarza, który by nie wiedział, że to nie członkowie WRON i nawet nie esbecy grasowali z pałkami, sikawkami, miotaczami granatów po ulicach, pałując kogo się tylko da. Pałowanie to przecież robota niegdysiejszych milicjantów, których, zgoda, ktoś wypuścił na ulice, ale to właśnie należy ludziom wytłumaczyć…

Sięgnąłem do źródeł bezpieki.
Rozmawiałem z dziesiątkami funkcjonariuszy.
Wszyscy mówili jak łatwo manipulować ludźmi. Wybieram jedną rozmowę z pułkownikiem UB, KdsBP i MSW.


Pułkownik lubi wypić.
Pułkownik lubi mówić.
Pułkownik lubi udawać ważnego.
Pułkownik lubi, gdy się go słucha.
Pułkownik lubi, gdy się go ludzie boją.
Pułkownik nie lubi gdy się nagrywa jego wypowiedzi.
Pułkownik nie lubi, gdy się notuje jego wypowiedzi.
Pułkownik nie lubi, gdy się nie przestrzega starych zasad: nic nie pisać, nic nie podpisywać, nic nie nagrywać! Nie zostawiać śladów.
Pułkownik ostatnio, coraz częściej się boi.
Pułkownik ostatnio ma powody, aby się bać. Jest na liście prokuratury…



Ludzie służb specjalnych nie lubią o sobie mówić tylko dobrze.
Ludzie peerelowskich tajnych służb lubią o sobie mówić jedynie bardzo dobrze. Gdy ich nieco przycisnąć tłumaczą, że była bezpieka i służby wojskowe, to naprawdę porządne Firmy, które w wyniku jakiejś dziejowej pomyłki wplątały się w przerażające zbrodnie.


Stwierdzam z całą odpowiedzialnością - przemoc, gwałt i zbrodnie są jedyną, godną uwagi, tradycją służb specjalnych Peerel.
Oczywiście, w swojej przeszłości Firmy miały również wiele pięknych kart. Potrafiono np. organizować piękne jubileusze, nagradzać się za operacje w obronie socjalizmu. Były też piękne akty prawne. Np. Ustawa o Urzędzie Ministra Spraw Wewnętrznych była wspaniałym dokumentem. Wątpię jednak, czy dla faceta, który wszedł w konflikt z socjalizmem, był prasowany gorącym żelazkiem przez ludzi bezpieki czy GZI WP lub ich następców, pocieszeniem będzie, że ta Ustawa jest kapitalnym aktem prawnym. To tak, jakby matce, której ukochane dziecko pożarł krokodyl tłumaczyć, że przecież krokodyle mają taką śliczną skórkę, z której można zrobić piękne pantofelki.
Boję się służb specjalnych dawnych i dzisiejszych, bo nie wierzą, że po zmianie ustroju na Firmę spadł desant aniołów, którzy po odprawieniu odpowiednich egzorcyzmów sprawili, że ich lokale zmieniły się w plebanię, w której prawo zawsze prawo znaczy. Nie pozwoli na to międzynarodowa wspólnota szpiegowska, bezpośrednio zainteresowana kontynuacją zimnej wojny, jeżeli już nie między państwami, to między grupami ludzi.
Wielokrotnie pisałem, że służby specjalne, aby przetrwać żywią się zimną wojną, potrzebują swojej bestii. Kiedyś taką bestią dla Zachodu był Wschód a dla Wschodu Zachód. I wszystko było proste. Teraz wszystko się pokręciło. Na własnym, krajowym podwórku mamy czerwonych, różowych, czarnych, a w odwodzie są zawsze Żydzi, masoni i cykliści. Gdy sytuacja się normalizuje, służby specjalne ogarnia niepokój. Otwierają szeroko drzwi, by - jak twierdzą znawcy problemu - pokazać opinii, że nieprzyjaciel jeszcze istnieje, że nie skończyła się konieczność ostrzegania na czas i że oni, efektywni, godni zaufania, kompetentni i patriotyczni, za wszelką cenę są gotowi służyć narodowi.
Wówczas to wysłannicy służb specjalnych szukają w wybranym państwie grup, którym “można by pomóc”, a kombinując jak napełnić złotem własne kasy organizują gigantyczne prowokacje. Handlując narkotykami, bronią i agentami, korumpują polityków i “produkują” wrogów, aby mieć z kim walczyć. Bez żenady pokazują się w fałszywym świetle obrońców “sprawy narodowej”. Zjednując mocodawców ze sfer politycznych, a czasami trzymając polityków w szachu materiałami zdobytymi w przeszłości, igrają z naszym losem pod pretekstem, że nas chronią.
Gdy służby specjalne się rozrastają, kurczą się zarazem swobody obywatelskie. Niegdysiejsi szpiedzy zadziwiająco łatwo przekonują władze o własnej niezbędności, potrafią sprytnie usługiwać politykom, stwarzając wrażenie gwaranta bezpieczeństwa. Dzieje się tak przeważnie wówczas, gdy sytuacja polityczna zagraża funduszom szpiegów lub samemu ich istnieniu. Faceci ze służb specjalnych dostają wysypki i mają złe sny, gdy tylko pomyślą, że mogliby żyć wyłącznie z własnej pensji. Obecnie nikt już nie szpieguje dla ideologii, nikt nie brudzi sobie rąk ze względów uczuciowych. W szpiegowskim towarzystwie prawie zawsze chodzi o duże pieniądze. Czasami o zemstę, rzadko o bezpieczeństwo.
Służbom specjalnym potrzebna jest do tego reklama. Prowadzą ją, wykorzystując bezwzględnie niektórych dziennikarzy. Faceci ze służb specjalnych są mistrzami autoreklamy. I już nikt nie zwraca uwagi na łgarstwa sączące się niczym jad z mediów. Cóż, informacje idą w lud. Jakże je dementować.
Proces Generała i towarzyszy nie jest od tego wolny. W następnym blogu kilka uwag, dlaczego W. Jaruzelski nie wykorzystuje do obrony materiałów z gry z “Solidarnością”. Materiałów które do roku 1989 były zgromadzone na twardych dyskach komputerów Firmy. To kilkanaście tys. dokumentów. Gdzie są te dyski?


źródło informacji:
http://piecuch.pl/blog/?p=229
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 2 z 5
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum