Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

KLIENCI HAZARDOWYCH BONZÓW

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maciej
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 1221

PostWysłany: Wto Lis 02, 2010 10:02 pm    Temat postu: KLIENCI HAZARDOWYCH BONZÓW Odpowiedz z cytatem

KLIENCI HAZARDOWYCH BONZÓW - mówi Mariusz Kamiński




Napisał Pan bardzo ostry list otwarty do premiera. Dlaczego zdecydował się
Pan na taki krok, mimo że od roku nie jest Pan już urzędnikiem państwowym?



Zdecydowałem się podzielić z opinią publiczną swoją wiedzą na temat tego,
jak wygląda dziś w Polsce walka z korupcją.



Jak zatem wygląda walka z korupcją?



W naszym kraju nie ma dziś walki z korupcją. Mówię to z pełnym przekonaniem.
I jest to konsekwencja świadomej decyzji premiera Donalda Tuska. Szef
polskiego rządu zablokował działania antykorupcyjne. Uczynił to zarówno na
poziomie politycznym, jak i na poziomie instytucji powołanych do zwalczania
korupcji.



Prace sejmowej komisji śledczej ds. afery hazardowej zostały w sposób
brutalny sparaliżowane przez posłów Platformy Obywatelskiej. To przykład
tuszowania sprawy niebezpiecznej dla partii rządzącej. Nie byłoby to możliwe
bez politycznego przyzwolenia szefa PO, czyli Donalda Tuska. Gdyby
premierowi zależało na wyjaśnieniu afery hazardowej, to sprawa ta byłaby
wyjaśniona. Motywacje były jednak inne - w środku wakacji, gdy
zainteresowanie opinii publicznej sprawami politycznymi jest najmniejsze -
komisja pośpiesznie zakończyła swoje działanie. To wyraźnie sygnał, jak
środowisko Platformy zamierza przestrzegać standardów antykorupcyjnych i
transparentności w życiu publicznym.



W rządzie Donalda Tuska działa jednak pełnomocnik ds. walki z korupcją.



Pani Julia Pitera od trzech lat pełni rolę swoistej "paprotki". Jej
działalność nie przyniosła żadnego realnego efektu. Przez trzy lata
urzędowania nie udało się jej nawet znowelizować ustawy określającej warunki
prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby piastujące funkcje
publiczne. To prawo nie zostało zmienione, bo w rządzie pana Tuska
podchodzono do tej sprawy z przymrużeniem oka. Istotne było tylko to, by
wiele o tym mówić. By sprawiać wrażenie, że gabinet PO interesuje się
zwalczeniem korupcji.



Premier bardzo często podkreśla wagę systemu tzw. tarczy antykorupcyjnej.



Donald Tusk straszliwie boi się swojego najbliższego zaplecza politycznego w
kontekście działań korupcyjnych. To zresztą oczywiste. Bo mając takich ludzi
jak Drzewiecki, Chlebowski czy Sawicka, trudno się nie bać.



Szczególnie symboliczną postacią jest właśnie Mirosław Drzewiecki, tzw.
Miro. Jeden z grona założycieli Platformy, jeden z absolutnie najbliższych
współpracowników Tuska i Schetyny, ich przyjaciel. Co więcej, Drzewiecki od
samego początku był skarbnikiem PO - także w czasach, gdy ta partia nie
miała dotacji budżetowej i musiała zdobywać pieniądze na prowadzenie
kampanii wyborczej i codzienne funkcjonowanie polityczne. Fakt, że
Drzewiecki jest nadal w szeregach PO, a nawet ostatnio mówi się o jego
nominacji na szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, może świadczyć, że Tusk
nie jest w stanie się go pozbyć ze względu na wiedzę, jaką posiada o
kulisach funkcjonowania PO, choć względy wizerunkowe za tym by przemawiały.



Premier Tusk jest niewolnikiem sondaży i PR. Nie chce realizować żadnych
poważnych projektów reformowania kraju, bo jest nastawiony wyłącznie na
doraźne działania akcyjne mające przysporzyć mu jedynie taniej popularności.
Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że skuteczna walka z korupcją może
stworzyć społecznie negatywny obraz - państwa owładniętego układami
korupcyjnymi. Boi się tego, dlatego zablokował realną walkę z korupcją,
czego skutki będą katastrofalne. Odczuje je polska gospodarka i całe
społeczeństwo. Korupcja w Polsce się odradza.



Czym w takim razie jest Pana zdaniem tarcza antykorupcyjna, którą chwali się
Donald Tusk?



W zamyśle premiera Tuska ma być to system szybkiego informowania premiera o
zagrożeniach płynących z jego zaplecza politycznego, zanim odpowiednie
organy państwa zbiorą dowody na popełnienie przestępstwa. Swego czasu,
jeszcze jako szef CBA, otrzymałem pismo z Kancelarii Premiera na temat
właśnie tarczy antykorupcyjnej. Było w nim napisane, że bardziej istotne od
zebrania dowodów popełnienia przestępstwa korupcyjnego jest powiadomienie
premiera o zagrożeniu jakimś konkretnym działaniem korupcyjnym. Takie
postępowanie prowadzi wprost do zaprzestania skutecznego ścigania
przestępstw korupcyjnych.



Tymczasem problem korupcji w Polsce jest bardzo realny. CBA w czasach rządu
Jarosława Kaczyńskiego, kiedy Prokuratorem Generalnym był pan Zbigniew
Ziobro, udało się wydatnie ograniczyć korupcję w naszym kraju. Powiem wprost
- nie unikając kontrowersyjności tego sformułowania - udało nam się
"zastraszyć" łapówkarzy. Zaczęli się naprawdę bać. Mieliśmy wiele tego
sygnałów, łącznie z nagraniami operacyjnymi, w których podejrzewani o
korupcję sami mówili, jak bardzo mają utrudnione działanie w związku z
aktywnością Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Przypuszczam, iż dziś
odetchnęli z ulgą i mają silne poczucie bezkarności. Muszę wyraźnie
podkreślić, że Centralne Biuro Antykorupcyjne pod moim kierownictwem
otrzymywało wiele sygnałów od przedsiębiorców, którzy twierdzili, iż
działania Biura otworzyły im drogę do przystępowania do poważnych przetargów
i ich wygrywania, na co wcześniej nie mieli żadnych szans ze względu na to,
że - jak sami twierdzili - "rynek był poukładany". W ten sposób działania
CBA realnie przyczyniły się do budowania prawdziwej, a nie oligarchicznej
gospodarki wolnorynkowej. W tamtym czasie CBA było więc największym
sojusznikiem uczciwych przedsiębiorców.



Trzy lata funkcjonowania CBA spowodowały, iż Polska w rankingach
międzynarodowych instytucji - choćby Banku Światowego i Transparency
International - przeszła na pozycję kraju uwalniającego się od korupcji.
Działaliśmy zdecydowanie, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że tylko wykazując
determinację, można ukrócić plagę łapówkarstwa w naszym kraju. Paradoksalnie
pomogła nam w tym też histeria niektórych mediów, choćby "Gazety Wyborczej".
Ten dziennik straszył, że jesteśmy wszędzie, tworzył nasz obraz jako
instytucji wszechobecnej i demonicznej. To śmieszne, ale wbrew intencjom
autorów tych insynuacji, wywoływany przez nich strach przed CBA działał
prewencyjnie.



Wydaje się, że obecne kierownictwo CBA otrzymało zielone światło od premiera
na nicnierobienie. Prawie wszystko, czym chwaliło się CBA przez ostatni rok,
to były sprawy rozpoczęte jeszcze pod moim zwierzchnictwem. Sprawa mecenasa
P., dotycząca kościelnej komisji majątkowej, to także efekt naszych działań.



To dlaczego CBA kierowane przez Pawła Wojtunika dopiero teraz podjęło
działania przeciwko mecenasowi P.?



Centralne Biuro Antykorupcyjne jeszcze za moich czasów miało zebrane dowody
przeciwko temu człowiekowi - byłemu funkcjonariuszowi SB. Byliśmy
przygotowani do zakończenia tej sprawy. Tylko odwołanie mnie z funkcji szefa
CBA spowodowało, iż jesienią ubiegłego roku mecenas P. nie został
zatrzymany. Dlatego też byłem zdziwiony ciszą w tej sprawie i tak późnym jej
sfinalizowaniem. Być może chciano odczekać, by to aresztowanie przedstawić
jako własny sukces niekojarzony ze mną. Niewykluczone także, że czekano na
nagłośnienie tej sprawy i wykorzystanie jej do osiągnięcia celów
politycznych. Chciałbym dodać, że w chwili mojego odwołania CBA prowadziło
kilka operacji specjalnych, które nie zostały jeszcze zakończone. Mogę
powiedzieć ogólnie, że dotyczyły osób związanych z wymiarem sprawiedliwości,
CBŚ oraz polityków i urzędników związanych z obecnym obozem władzy. Żadna z
tych spraw nie doczekała się realizacji. Jest to głęboko niepokojące. Albo
ktoś pozamiatał je pod dywan, albo z niezrozumiałych powodów CBA czeka z ich
realizacją - tak jak czekało ze sprawą komisji majątkowej. W najbliższym
czasie zamierzam zwrócić się z informacją o tych sprawach do Prokuratora
Generalnego. Mam nadzieję, że pan Andrzej Seremet nie zlekceważy tych
informacji.



Czy spełniał Pan wolę premiera i informował go o prawdopodobieństwie
wystąpienia korupcji, zanim np. doszło do korupcyjnej zmiany prawa?



Zrobiłem tak w sprawie ustawy hazardowej. Uważałem, iż sprawa jest na tyle
poważna, że premier powinien się o niej dowiedzieć. Zachodziła bowiem realna
obawa, że rządowy projekt ustawy zostanie nielegalnie i skutecznie
zlobbowany przez ludzi z branży jednorękich bandytów. Nie mogłem pozwolić,
aby ludzie ci, działając w imię swoich partykularnych interesów, okazali się
silniejsi od instytucji państwa. Chodziło o zablokowanie wpływu do budżetu
państwa znacznych kwot, według wyliczenia Ministerstwa Finansów - ok. 500
mln zł rocznie. Ponieważ projekty rządowe bardzo szybko "przechodzą" przez
parlament, był to ostatni moment, aby proceder ten został zatrzymany przez
premiera. Byłby to bowiem triumf skazanego za korupcję R. Sobiesiaka nad
uczciwymi podatnikami. Za taką postawę w państwie rządzonym przez Donalda
Tuska ja i moi współpracownicy zapłaciliśmy określoną cenę - uniemożliwiono
nam dalszą pracę na rzecz państwa polskiego i dziś to my zasiądziemy na
ławie oskarżonych. Praktyki takie znane są krajom o silnych układach
mafijnych, gdzie oskarża się sędziów i prokuratorów ścigających szefów
gangów i powiązanych z nimi polityków. Zarzuty wobec mnie i współpracowników
sprowadzają się, w ocenie prokuratury kierowanej przez Edwarda Zalewskiego,
do tak naprawdę zbyt twardego zwalczania korupcji. Warto zauważyć, że E.
Zalewski to osoba bliska Donaldowi Tuskowi i Grzegorzowi Schetynie. W latach
80., w dobie stanu wojennego, był on szefem egzekutywy PZPR w Prokuraturze
Wojewódzkiej w Legnicy, ostatnio został rekomendowany przez prezydenta
Komorowskiego na przewodniczącego Krajowej Rady Prokuratorów.



Czy premier Donald Tusk kłamał, zeznając w Sejmie przed komisją hazardową?



Na podstawie przebiegu rozmów z premierem - pamiętam je bardzo dobrze - mogę
powiedzieć, iż Donald Tusk nie powiedział prawdy przed sejmową komisją
śledczą badającą tzw. aferę hazardową. Uciekał przed prawdą bardzo sprytnie.
W wielu kluczowych momentach używał sformułowania: "Absolutnie nie mam tego
w swojej pamięci". Analizując moje zeznania i porównując je z zeznaniami
ministra Cichockiego, można zauważyć, iż zarówno ja, jak i Cichocki
pamiętaliśmy pewne fakty tak samo, ale premier "absolutnie nie miał ich w
swojej pamięci". Jestem pewien, że gdyby doszło do mojej konfrontacji z
Donaldem Tuskiem, wykazałbym opinii publicznej, iż szef rządu mija się z
prawdą.



Do konfrontacji nie doszło, gdyż nie chcieli jej posłowie Platformy i PSL.
Czy zablokowanie konfrontacji Pana zeznań z zeznaniami premiera Tuska było
punktem kulminacyjnym akcji paraliżowania prac sejmowej komisji śledczej?



Była to na pewno jedna z kluczowych decyzji, która zablokowała sejmowe
śledztwo, a tym samym pozbawiła opinię publiczną wiedzy na temat afery
hazardowej. W mojej ocenie działalność posła Mirosława Sekuły koncentrowała
się wyłącznie na paraliżowaniu prac komisji. Przewodniczący Sekuła nie
dopełnił swoich obowiązków jako funkcjonariusz publiczny i nie zrealizował
uchwały komisji. Mam na myśli billingi rozmów telefonicznych Grzegorza
Schetyny, które powinny być udostępnione posłom, a nie zostały. Do komisji
śledczej dotarły bowiem jedynie cząstkowe billingi dotyczące służbowej
komórki pana Schetyny. Tymczasem w ogóle nie dotarł rejestr połączeń z jego
prywatnego telefonu komórkowego. To właśnie z tego numeru, wedle mojej
wiedzy, Grzegorz Schetyna kontaktował się z Ryszardem Sobiesiakiem. Posłowie
opozycji wychwycili tę sprawę, publicznie domagali się od przewodniczącego
Sekuły realizacji uchwały komisji, lecz bez rezultatów. Można zatem
powiedzieć, że swoim działaniem - być może nawet niezgodnym z prawem - poseł
Mirosław Sekuła uniemożliwił komisji śledczej dojście do prawdy. Nie mam
wątpliwości, iż ujawnienie billingów telefonów Grzegorza Schetyny byłoby
niezwykle przydatne dla wyjaśnienia afery hazardowej.



Część zapisów rozmów czołowych polityków Platformy Obywatelskiej z Ryszardem
Sobiesiakiem ujrzała światło dzienne. Czy to, co udało nam się za
pośrednictwem mediów poznać, to spora część materiału dowodowego, jaki
uzyskali funkcjonariusze CBA, czy zaledwie niewielki fragment?



Bardzo niewielki fragment.



Jaka wiedza wypłynie z tego, co nadal jest tajne?



Myślę, że opinia publiczna byłaby wstrząśnięta, gdyby poznała zapisy
wszystkich rozmów czołowych polityków Platformy z ludźmi z branży
hazardowej. To byłby prawdziwy szok.



Czy z nieupublicznionych do dziś stenogramów rozmów liderów PO z
przedstawicielami branży hazardowej wynika, iż politycy ścisłego
kierownictwa Platformy byli klientami hazardowych bonzów?



Jest dla mnie oczywiste, że prominentni politycy PO pełnili rolę chłopców na
posyłki biznesmenów z branży hazardowej, w tym skazanych prawomocnym
wyrokiem sądu za przestępstwa korupcyjne. Nie można zapominać o tym, że byli
oni oficjalnymi sponsorami kampanii wyborczych polityków PO.



A czego moglibyśmy się dowiedzieć o roli Grzegorza Schetyny w tych
relacjach?



Moim zdaniem to jedno spotkanie pana Schetyny z Sobiesiakiem, które zostało
udokumentowane, w rzeczywistości jedynym nie było. Wyraźnie wynika to z
rozmów Ryszarda Sobiesiaka z Janem Koskiem. Jest wielce prawdopodobne, że
gdyby komisja śledcza mogła przeanalizować wszystkie billingi telefonów
Grzegorza Schetyny i dane BTS [dostarczające informacje o lokalizacji osoby
rozmawiającej przez telefon komórkowy - red.], wówczas opinia publiczna
mogłaby dowiedzieć się, iż spotkań dzisiejszego marszałka Sejmu z
przedstawicielami branży hazardowej było więcej. Myślę, iż wielce
interesującej wiedzy dostarczyłaby także analiza połączeń z telefonów
Grzegorza Schetyny z telefonami Edwarda Zalewskiego, ówczesnego prokuratora
krajowego, w dniach, w których prokuratura w Rzeszowie stawiała mi zarzuty.
Być może również z tego powodu komisja śledcza nie mogła się zapoznać z
billingami człowieka numer dwa w Platformie Obywatelskiej.



Nie tylko billingi telefonów Grzegorza Schetyny były tak bardzo chronione
przed posłami z komisji śledczej ds. afery hazardowej. Do parlamentarzystów
nie dotarły również billingi telefonów premiera Tuska.



To prawda. Prokuratura zgłosiła się do Kancelarii Premiera, dokładnie do
pana ministra Arabskiego, z prośbą o przekazanie numerów telefonów, z
których korzysta premier Tusk. Otrzymała odpowiedź, że w materiałach
kadrowych Kancelarii Premiera nie ma żadnych numerów telefonów premiera
Tuska.



Czy to oznacza, iż Donald Tusk nie ma telefonu komórkowego?



Ta informacja może oznaczać, że Kancelaria Premiera i najbliższy
współpracownik Donalda Tuska, czyli minister Arabski, nie znają numerów
telefonów komórkowych szefa polskiego rządu. Ale chyba nikt przy zdrowych
zmysłach w to nie uwierzy.



Prokuratura chyba uwierzyła - do komisji śledczej billingi premiera nie
dotarły.



Prokuratura zrozumiała przekaz od ministra Arabskiego - wara od Donalda
Tuska, nim się macie nie zajmować. Taka jest moja ocena tej sprawy.



Czy uprawnione jest twierdzenie, że ludzie z branży hazardowej byli realnym
zapleczem Platformy Obywatelskiej?



Odpowiem na to pytanie fragmentem znanej opinii publicznej rozmowy Jana
Koska z Ryszardem Sobiesiakiem: "przecież kiedyś się z nimi na coś
umówiliśmy". "Nimi" są politycy PO. Już ta wypowiedź pokazuje, iż lobby
hazardowe czuje się realnym zapleczem Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska.
To poczucie istotności dla partii rządzącej potwierdzają nawet idiotyczne
zeznania Sobiesiaka i Chlebowskiego przed komisją śledczą. Mówiąc o
spotkaniu na cmentarzu, panowie twierdzili, że spotkali się tam, by
porozmawiać o sytuacji w strukturach Platformy w Nowym Targu i Czorsztynie.
O czym to świadczy? Jaki tytuł miał przestępca Ryszard Sobiesiak do tego, by
omawiać z szefem klubu parlamentarnego partii rządzącej sprawy personalne w
podhalańskiej PO? Choć osobiście nie wierzę, że rozmowa na cmentarzu
dotyczyła tych spraw, ale Chlebowski i Sobiesiak uznali, że będzie to
najbardziej wiarygodna wersja dla śledczych i opinii publicznej. Już samo to
pokazuje, że skazany za korupcję Sobiesiak był naturalnym zapleczem PO i
mógł z racji swojej pozycji rościć sobie pretensje, aby wpływać na obsadę
personalną w lokalnych strukturach PO. Pozostawię to bez komentarza.



"Bohaterowie" afery hazardowej nie mają postawionych zarzutów. Jak się Pan
czuje jako działacz opozycji niepodległościowej w sytuacji, gdy zarzuty
stawia Panu prokurator, który zgodnie z materiałem archiwalnym IPN był
zarejestrowany jako TW "Marian"?



Rzeczywiście prokuratura w Rzeszowie postawiła mnie, mojemu zastępcy
Maciejowi Wąsikowi i dwóm dyrektorom Zarządu Operacyjno-Śledczego
(wcześniej, przed służbą w CBA - doświadczonym i zasłużonym oficerom
Policji) zarzuty przekroczenia uprawnień. Chciałbym podziękować "Gazecie
Polskiej", bo była jedynym pismem, które bardzo dokładnie przedstawiło
sylwetkę prokuratora Olewińskiego, który sformułował akt oskarżania. Szkoda,
że inne media nie zainteresowały się tym, dlaczego prokurator zarejestrowany
jako tajny współpracownik SB o pseudonimie "Marian" został wyznaczony do
postawienia nam zarzutów. Ubolewam, że prokurator ten w dalszym ciągu
prowadzi jeszcze inne śledztwa w sprawach dotyczących CBA.



Czy prokurator Olewiński od początku miał przekonanie, że Pan oraz pan
Maciej Wąsik złamaliście prawo?



Wręcz przeciwnie. Wielu osobom, których przesłuchiwał jako świadków -
łącznie ze mną - jednoznacznie mówił, iż nie dostrzega żadnego złamania
prawa. Tłumaczył, poza protokołem, że musi prowadzić tę sprawę, bo została
mu powierzona, ale nie dostrzega materiału dowodowego pozwalającego postawić
zarzuty. Wspominał mi, jak i innym osobom, że były na niego wywierane
naciski przez prokuratora krajowego, by jednak zarzuty sformułował. Po
jednym z przesłuchań prokurator Olewiński powiedział mi, iż postawi zarzuty
wyłącznie wówczas, gdy otrzyma na piśmie polecenie ich postawienia od
przełożonych. Jednak w tamtym czasie zmieniło się kierownictwo Prokuratury
Okręgowej w Rzeszowie. Nowym szefem został człowiek kojarzony z ówczesnym
prokuratorem krajowym Edwardem Zalewskim. To było tuż przed ujawnieniem
afery hazardowej. Zresztą zarówno prokurator Zalewski, jak i szef
Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie brali udział wraz z prokuratorem
Olewińskim w formułowaniu wobec mnie zarzutów karnych. Zatem tuż po tym, jak
pan premier Tusk zdążył porozmawiać z Mirosławem Drzewieckim i Grzegorzem
Schetyną o aferze hazardowej, w Prokuraturze Krajowej w Warszawie odbyła się
narada, na której zadecydowano o postawieniu mnie i mojemu zastępcy zarzutów
karnych. A te zarzuty posłużyły szefowi rządu za pretekst do odwołania mnie
z funkcji szefa CBA, a tym samym do przejęcia kontroli nad materiałem
dowodowym zgromadzonym przez Centralne Biuro Antykorupcyjne w sprawie afery
hazardowej.



Premier Tusk i jego środowisko polityczno-medialne mówi bez ogródek -
Mariusz Kamiński, szef CBA, zastawił polityczną pułapkę na szefa rządu.



To zupełny nonsens. Prawda jest taka, że to ja padłem ofiarą pułapki
zastawionej przez Donalda Tuska. Szef polskiego rządu oczekiwał ode mnie, że
będę mu dostarczał informacji o poważnych zagrożeniach konkretnymi
działaniami korupcyjnymi. Zrobiłem tak w przypadku afery hazardowej. Gdybym,
mówiąc kolokwialnie, siedział cicho i pozorował walkę z korupcją, to nadal
pełniłbym swoją funkcję. Warto podkreślić rolę niektórych mediów, które po
upublicznieniu afery hazardowej prowadziły przeciwko mnie i moim
współpracownikom brutalną nagonkę, wiedząc doskonale, iż ograniczany
tajemnicą państwową nie mogę się skutecznie bronić. Czołową rolę w tym
procederze odegrała "Gazeta Wyborcza".



Czy gdy Ryszard Sobiesiak i inni bohaterowie afery hazardowej dowiedzieli
się, iż są rozpracowywani przez CBA, byli przestraszeni, czuli, że nie
unikną kary, czy przeciwnie - zachowywali spokój?



Na pewno wpadli w panikę. Jednak mimo to zauważalne było duże poczucie
bezkarności. Wiedzieli, że dużo wiemy na temat ich działalności, ale z
drugiej strony mieli przeświadczenie, iż nasze działania są jedynie chwilową
komplikacją, bez poważnych konsekwencji prawnych.



Czy wiedza na temat całości zapisów rozmów osób uwikłanych w aferę hazardową
pozwala Panu stwierdzić, iż ci ludzie czuli się nietykalni?



W mojej ocenie byli o tym przekonani. Wiedzieli, że muszą na jakiś czas
zamrozić kontakty ze sobą, że nie mogą się razem pokazywać, ale poza tym nic
poważniejszego się nie stanie.



Przestraszyli się poważniej, gdy dowiedzieli się, iż zdecydowałem się o
aferze hazardowej i o przecieku poinformować najważniejsze osoby w państwie.
Widać było, że to nimi wstrząsnęło. Nie spodziewali się tego. Zdecydowałem
się na taki krok, bo wiedziałem, iż jako szef CBA jestem już bezsilny. Byłem
jednak przekonany, że interes państwa wymaga ode mnie działania.



Kilka tygodni temu "Gazeta Wyborcza" z hukiem ujawniła nazwiska 10
dziennikarzy, których miało podsłuchiwać m.in. CBA pod Pana kierownictwem.

Są tacy dziennikarze, których marzeniem jest to, aby okazało się, że byli
podsłuchiwani w przeszłości przez CBA. Chcieliby być uznani za męczenników
"pisowskiego reżimu". Niestety, w tym miejscu muszę ich rozczarować, nie
było żadnego podsłuchiwania dziennikarzy przez CBA. Zapowiedziałem
publicznie, że jeżeli ktokolwiek oskarży mnie o wydawanie poleceń podjęcia
takich działań, spotka się ze mną w sądzie. Nawet szef sejmowej Komisji do
spraw Służb Specjalnych, przedstawiciel formacji, którą trudno posądzać o
jakąkolwiek sympatię dla CBA, przyznał, że w tym zakresie nie można
stwierdzić żadnego naruszenia prawa przez CBA.



Media wiele pisały również na temat tzw. afery domu Kwaśniewskich w
Kazimierzu Dolnym. CBA miało na ściganie byłej pary prezydenckiej wydać
bajońskie sumy i nic nie udowodnić. Jaka jest prawda?



W sprawie Kwaśniewskich mogę powiedzieć tylko tyle, że CBA prowadziło swoje
działania w bardzo ścisłej współpracy z prokuraturą, która wszczęła śledztwo
z związku z podejrzeniem prania brudnych pieniędzy przez byłego prezydenta i
jego żonę. Przeprowadziliśmy za zgodą prokuratury i sądu wiele zupełnie
legalnych działań operacyjnych wspierających prowadzone przez prokuraturę
śledztwo. Przez szereg miesięcy współpracy CBA z prokuraturą nikt ze
znających sprawę śledczych nie miał najmniejszych wątpliwości co do
zasadności prowadzonych działań i celowości samego śledztwa. Mogę także
powiedzieć, iż operacja specjalna, w wyniku której fikcyjnie nabyto dom w
Kazimierzu, nie spowodowała najmniejszych strat dla budżetu państwa,
ponieważ nie doszło do zapłacenia za tę nieruchomość.



To dlaczego nie doszło do postawienia zarzutów Jolancie Kwaśniewskiej?



To właśnie wymaga dogłębnego wyjaśnienia. Należy bardzo starannie sprawdzić,
dlaczego prokuratura w Katowicach umorzyła wątek śledztwa dotyczący
Kwaśniewskich. Tym bardziej że kilka osób z najbliższego otoczenia byłej
pary prezydenckiej ma postawione zarzuty. Jestem przekonany, że tą sprawą
powinien zająć się prokurator generalny pan Andrzej Seremet. Liczę na to, iż
Prokuratorowi Generalnemu starczy odwagi i determinacji, by zbadać tę
sprawę.



Jak to się stało, że Pan jako szef CBA został dwa razy zwolniony z pracy?



Mam mieszane uczucia - nie wiem, czy dwukrotne zwalnianie mnie z tej samej
posady jest bardziej komiczne, czy żałosne. Pierwszy raz zostałem zwolniony
z Centralnego Biura Antykorupcyjnego w październiku 2009 r. Wtedy nowe
kierownictwo CBA, być może inspirowane przez Kancelarię Premiera, uznało, że
dobrze byłoby trzymać mnie na tzw. krótkiej smyczy, kontrolować mnie,
stwarzając formalne pozory, że nadal jestem funkcjonariuszem. Otrzymałem
pismo, w którym informowano mnie, że jestem funkcjonariuszem, później
następne, że zostałem przeniesiony na cztery miesiące do dyspozycji szefa
CBA. Nie akceptowałem tego stanu rzeczy - odsyłałem panu Wojtunikowi zarówno
jego decyzje, jak i przesyłane mi do maja wynagrodzenie. Od maja, czyli gdy
zakończył się rzekomy okres trzymania mnie w dyspozycji, pan Wojtunik
zamilkł. Jakby zapomniał o moim istnieniu. Aż tu nagle we wrześniu tego roku
dowiedziałem się z mediów, że nowe kierownictwo CBA przypomniało sobie o
mnie i zwolniło mnie dyscyplinarnie z Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Pod koniec września na moje konto wpłynęła suma odpowiadająca mojemu
rocznemu wynagrodzeniu jako szefa CBA. W sumie prawie 130 tys. zł. W
pierwszej chwili chciałem starym zwyczajem odesłać te pieniądze nadawcy.
Później jednak pomyślałem, że skoro obecne kierownictwo Centralnego Biura
Antykorupcyjnego nie przepracowuje się, ścigając przestępców korupcyjnych,
to lepiej przekazać całą tę sumę ludziom, którzy naprawdę potrzebują pomocy.
Wpłaciłem te pieniądze na konto Caritas na rzecz pomocy powodzianom. Zbliża
się zima, a ci ludzie pozostawieni sami ze swoimi problemami często do tej
pory nie mają dachu nad głową.



http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/245044,klienci-hazardowych-bonzow-mo
wi-mariusz-kaminski

_________________
Maciej
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum