Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

prof. Andrzej Zybertowicz; Poważnie rozważam hipotezę zamach

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Nie Maj 02, 2010 4:47 pm    Temat postu: prof. Andrzej Zybertowicz; Poważnie rozważam hipotezę zamach Odpowiedz z cytatem

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=21292

Po tragedii pod Smoleńsku
prof. dr hab. Andrzej Zybertowicz - UMK Toruń (2010-04-30)

Aktualności dnia

słuchaj
zapisz

http://www.radiomaryja.pl/dzwieki/2010/04/2010.04.30.akt04.mp3
http://www.radiomaryja.pl/download.php?file=2010.04.30.akt04&d=2010-04-30


Ostatnio zmieniony przez Witja dnia Sob Sty 22, 2011 6:26 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sob Wrz 11, 2010 8:44 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100911&typ=my&id=my11.txt

NASZ DZIENNIK Sobota-Niedziela, 11-12 września 2010, Nr 213 (3839)

"Politycy Platformy Obywatelskiej są uwikłani w strukturalny konflikt interesów sięgający korzeniami PRL, a Prawo i Sprawiedliwość nie jest skuteczne w obronie wartości. Inne polityczne ścieżki są zaś jakby nieobecne

Polska polityka w klinczu

Z prof. Andrzejem Zybertowiczem, socjologiem z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, byłym doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego, rozmawia Mariusz Bober

Konflikt między rządem a "Solidarnością" dotyczy przeszłości czy raczej teraźniejszości? Choć na zjeździe "Solidarności" w Gdyni padło wiele ocen dotyczących ostatnich 30 lat funkcjonowania związku, robotnicy mają do rządu pretensje przede wszystkim o niedawne zaniedbania, które doprowadziły do niemal całkowitego upadku przemysłu stoczniowego...
- Historia jest tu formą, przez którą odbieramy współczesne lęki i nadzieje. Niestety, nadal, po 30 latach od powstania "Solidarności", utrzymuje się niedobra relacja między częścią pracowników a władzą. Wielu Polaków czuje się manipulowanych przez władze. Powtarza się schemat z 1980 roku, który nieświadomie przywołał premier Donald Tusk, wspominając, że NSZZ "Solidarność" kiedyś liczył 10 mln członków, a teraz tylko milion. Wówczas członkowie związku wyrażali uczucia większości społeczeństwa. Obecnie krytykujący władze związek nie reprezentuje większości społeczeństwa - pokazały to np. wyniki wyborów prezydenckich. Wyniki te to też znak, że prawie połowa Polaków interesujących się losem swojego kraju wskazała, że w ich odczuciu sprawy w Polsce idą w złą stronę. To, co się wydarzyło podczas zjazdu "Solidarności" w Gdyni, jest w demokracji normalne: społeczeństwo jest podzielone na tych, którzy korzystają z rozwoju gospodarki, oraz tych, którzy nie widzą szansy na godne życie. Ci drudzy przy pomocy związku zawodowego zabiegają - niezbyt skutecznie - o swoje interesy. Chociaż sporej części Polaków obecna sytuacja przypomina tę sprzed 30 lat, to analogia jest ograniczona. Obecnie nie trzeba np. zabiegać u Donalda Tuska o zgodę na wydawanie "Naszego Dziennika". Ale wielu spośród tych niemal 8 mln wyborców Jarosława Kaczyńskiego nie posiada umiejętności kreatywnego zagospodarowania potencjału swego sprzeciwu...

Twierdzi Pan, że w czasach legalnie działających partii politycznych, stowarzyszeń itd. brakuje formuły wyrażenia sprzeciwu wobec rządu?
- Tak. Gra polityczna jest w klinczu. Platforma Obywatelska zdradziła swoje solidarnościowe korzenie, a Prawo i Sprawiedliwość nie jest skuteczne w obronie wartości. Inne ścieżki są zaś jakby nieobecne.

Działacze związku wypominają władzom, że traktują wynagrodzenia pracownicze tylko jako koszta, które należy ciąć. Czy nie jest to efekt prowadzonej w III RP polityki zmierzającej do zapewnienia gospodarce jedynie taniej siły roboczej?
- Problem nie polega na tym, że ustawiono mechanizmy gospodarcze wyłącznie pod potrzeby prywatnych firm. W warunkach konkurencji to naturalne. Ale tu widać także ułomność III RP. Po pierwsze, władza publiczna nie może do końca "żyrować" racjonalności czysto ekonomicznej. Polityka bowiem nie może być aktywnością nastawioną na zysk. Polityk ma tworzyć i gwarantować uczciwe reguły gry gospodarczej, gdzie tnie się koszty, ale sama polityka musi poza schemat zysku wykraczać. To, iż tną koszty, nie byłoby tak uciążliwe dla polskiego społeczeństwa, gdyby działo się to w ramach mechanizmu uczciwej konkurencji. Tymczasem przez 20 lat transformacji ustrojowej w Polsce władza wielokrotnie ulegała interesom polskiego kapitału aferowego, kapitału obcego, wyrażanym przez związki zawodowe interesom niektórych branż, ale nie potrafiła wspierać uczciwie tworzonego kapitału krajowego. Państwo nie potrafiło i nadal nie potrafi gwarantować jasnych i skutecznych reguł gry gospodarczej.

Dlaczego państwo polskie słabo wywiązuje się z tego zadania?
- Władza musi równoważyć interesy różnych grup społecznych - pracodawców, pracobiorców, osób niezdolnych do pracy i tych jeszcze niepracujących. Rachunek ekonomiczny trzeba uwzględniać przy tworzeniu budżetu państwa, ale nie może być jedynym kryterium działania władzy publicznej. A koalicja PO - PSL obawia się narazić silnym grupom interesu, które chronią warunki gry utrudniające młodym Polakom konkurowanie na równych prawach.

Przewodniczący "Solidarności" Janusz Śniadek stwierdził na zjeździe, że tanie państwo okazuje się w rzeczywistości drogie. Katastrofa smoleńska i powodzie obnażyły słabość instytucji, które powinny chronić obywateli, oraz kiepski stan infrastruktury.
- Ale to nie demagogia "taniego" państwa jest sednem sprawy. Trzeba zwrócić uwagę na głębsze przyczyny niskiej efektywności naszego państwa.

Jak możemy je opisać?
- Ostatnio badam konflikt interesów jako zjawisko leżące u podstaw słabości III RP. Ponieważ nasza odgórnie regulowana rewolucja była bezkrwawa, wolny rynek i demokrację budowano przy aktywnym, często kierowniczym udziale kadr PRL. Nie można było zwolnić wszystkich pracowników administracji z ich starymi nawykami i powiązaniami. Ale na ile konsekwentnie np. prokurator lub sędzia z czasów komunistycznych mogli wprowadzać zasady państwa prawa, skoro przy ich poważnym traktowaniu samych siebie i swoich kolegów musieliby rozliczać za łamanie prawa w PRL? Jak środowiska dawnych dysydentów mogły w III RP mówić prawdę o PRL, skoro rodzinnie i ideowo były powiązane z ruchem komunistycznym? Wreszcie Episkopat katolicki: jak mógł głosem czystym i wyraźnym reagować na patologie transformacji, skoro jego część nie potrafiła rozliczyć się ze swoimi uwikłaniami z okresu PRL? Z bliska, jako pracownik nauki, obserwuję konflikt interesów, w jakim znajduje się część uniwersyteckiej kadry naukowej, ale i pracowników mediów. Jeśli bowiem socjolog, politolog czy ekonomista wypowiada się na temat sensowności lustracji lub stosunku do PRL w ogóle, ale był partyjnym aktywistą lub współpracownikiem tajnych służb, to znajduje się w konflikcie interesów. Przyjmuje pozę niezależnego badacza, ale ma interes w tym, by upowszechniać selektywny obraz transformacji ustrojowej. Zależy mu na tym, by pewne fakty nigdy nie były odkryte. W nowoczesnych demokracjach funkcjonuje zasada, że gdy w konflikcie interesów nie można odsunąć niektórych osób od pełnienia pewnych funkcji, to konflikt taki należy ujawnić. Ale mało kogo na to stać.

Zna Pan takie przypadki?
- Znam przypadki polskich socjologów i prawników uwikłanych w nieciekawe historie z czasu PRL, którzy nigdy nie ujawnili tej swojej przeszłości, ale zarazem nie widzą nic niestosownego w publicznym krytykowaniu celowości lustracji. Postępują jak sędziowie orzekający we własnej sprawie. Ponieważ na uczelniach osoby takie nierzadko zajmują eksponowane stanowiska, mają nawet poważny dorobek naukowy, i funkcjonują w sieci powiązań klientelistycznych, to ich tendencyjne poglądy przekładają się na postawy ich współpracowników i uczniów - młodszych profesorów, badaczy i studentów. Mamy oto sytuację, w której osoby wyszkolone do naukowego badania świata działają w warunkach presji, by nie mówić prawdy o świecie, by propagować jego zdeformowaną wizję. Włącznie z forsowaniem wykoślawionej wizji misji nauk społecznych. Ponieważ podobnie jest w mediach, dochodzi do sytuacji, w której zarówno społeczeństwo, jak i państwo mają ograniczoną zdolność do rozpoznawania własnej kondycji. Główne instytucje odpowiedzialne za monitorowanie stanu społeczeństwa, czyli media i nauki społeczne, działają pod wpływem środowisk osób mających interes w tym, by nie mówić prawdy o funkcjonowaniu PRL, o mechanizmach demontażu komunizmu oraz o faktycznym oddziaływaniu na sferę polityki różnych niejawnych grup interesów.

III RP jest więc zakładnikiem niezweryfikowanych kadr peerelowskich, które powinny być od początku odsunięte od procesu tworzenia instytucji po 1989 roku.
- Sądownictwo nie podlegało żadnej weryfikacji. A służby? Dobitnym miernikiem owoców reformy w służbach specjalnych, którą przeprowadził minister Krzysztof Kozłowski, jest informacja podana w 1996 r. przez obecnego szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztofa Bondaryka, który wtedy odszedł z Urzędu Ochrony Państwa. Powiedział on "Gazecie Wyborczej": "Zakładaliśmy, że nasz Urząd może być dla Rosjan przejrzysty. Rosjanie dzięki swoim starym kontaktom towarzyskim i aktywom operacyjnym mogli kontrolować większość operacji naszego kontrwywiadu. (...) UOP był obiektem wielu agresywnych akcji ze strony służb rosyjskich, ukraińskich, białoruskich. Nasza reakcja była najczęściej taka: nie prowokować bez potrzeby, tylko obserwować i uniemożliwiać działanie. Aby to było skuteczne, szczególnie kiedy nasz wywiad jest sparaliżowany, potrzebujemy wiedzy o tym, co tu się działo przez ostatnie 25 lat. Kim i czym KGB się interesował w Polsce i do jakich spraw potrzebował pomocy Służby Bezpieczeństwa? Jakie działania podejmował wobec polskich obywateli w kraju i za granicą? Problem ten dotyczy nie tylko SB. Także wojskowych służb specjalnych i struktur PZPR. Nikt tego dotychczas nie zrobił. A przecież współpraca ze służbami ZSRS przed 1989 r. nie dotyczyła paru osób, to były statystycznie ogromne liczby. (...) Mimo zniszczeń archiwów SB i służb wojskowych odtworzenie tej wiedzy jest możliwe. Na tej podstawie kontrwywiad mógłby ocenić, w jakim zakresie służby rosyjskie wracają do starych wpływów, operacji i kontaktów".
Ujawniono zatem, że służby III RP nie wykonały abecadła kontrwywiadowczego, pokazano poważną lukę w systemie bezpieczeństwa państwa. Lukę, która nastąpiła w urzędzie zbudowanym według koncepcji ministra Kozłowskiego. Lukę, za którą odpowiedzialni byli też inni politycy. Jak wyjaśnić taką sytuację oraz brak reakcji na nią po wypowiedzi Bondaryka? To oczywiste, że realizacja tego kontrwywiadowczego abecadła nie leżała w interesie osób związanych ze służbami PRL i z PZPR - bo to ich działalności należało się przyjrzeć w pierwszej kolejności. Ale dlaczego nie podniosły tej sprawy nowe, postsolidarnościowe elity albo nowe media? Dlatego, że wcale nie były tak nowe, jak chciały się Polakom prezentować. Jak w soczewce widać tu słabości polskiego państwa spowodowane przez strukturalny konflikt interesów.

Czy z transformacji można było wykluczyć tysiące funkcjonariuszy byłego komunistycznego państwa?
- Może pozostawienie wielu takich osób na kluczowych stanowiskach było rozsądną ceną za bezkrwawą rewolucję. Ale nie do przyjęcia są dwa błędy, jakie przy tym popełniono. Po pierwsze, udawanie, że takie rozwiązanie nie ma dalekosiężnych negatywnych skutków, że wpływu na państwo nie miały grupy, w których interesie nie było funkcjonowanie państwa według przejrzystych reguł prawa i wolnorynkowej konkurencji. Po drugie, aż do 2006 r. nie podjęto próby zbudowania instytucji publicznych pozbawionych strukturalnego konfliktu interesów w postaci peerelowskiego garbu. Pierwszym takim krokiem było powołanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Ustawa zabrania zatrudniania w CBA funkcjonariuszy służb PRL. W przypadku innych służb były one przejrzyste dla kolegów funkcjonariuszy, którzy poszli do biznesu lub związali się ze światem przestępczym. To paraliżowało rozpracowywanie afer gospodarczych. I jak z tą instytucją postąpił obecny premier? Po wykryciu przez CBA związków z aferzystami środowiska polityków z czołówki PO premier zwolnił szefa służby. Tą drogą wysłał do wszystkich urzędników sygnał, iż pewne grupy interesów są nietykalne, a jeśli będziecie się im przyglądać, to nie macie żadnej przyszłości w tej pracy. Obecnie funkcjonariusze państwa, stojąc przed wyborem: zignorować patologie i zachować pozycję zawodową lub, tracąc pracę, narazić byt swej rodziny, wybierają to pierwsze zachowanie. Taką to III RP zbudowaliśmy!

Może jej kształt jest także efektem nieudolności polityków, którzy nie potrafią zarządzać podległymi im instytucjami?
- To nie kwestia nieudolności, ale wyboru wartości. Zanim mogliby potrafić, musieliby chcieć - ale uwikłani w konflikty interesów nie mogą.

W lawinowym tempie rośnie zadłużenie polskiego państwa, co grozi nawet jego bankructwem. Jak wytłumaczyć to, że mimo tak dużej niewydolności jest ono tak kosztowne?
- Myślę, że rządzący wychodzą z założenia, iż o ludzi trzeba dbać. Mianowicie, trzeba dostarczać chleba i igrzysk. Igrzyska zapewniają media, których część - jak wskazałem - podlega strukturalnemu konfliktowi interesów. A chleb? Jeśli gospodarka światowa wejdzie na ścieżkę rozwoju, rząd dalej będzie rolować dług, a rosnąca konsumpcja rozproszy potencjał społecznego oporu.

Dziękuję za rozmowę. "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sob Sty 22, 2011 6:15 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110122&typ=my&id=my02.txt

NASZ DZIENNIK Sobota-Niedziela, 22-23 stycznia 2011, Nr 17 (3948)

"Wygląda na to, jakby od samego początku chodziło o coś więcej niż tylko o "naturalny" dla KGB-owskiego państwa instynkt mataczenia

Poważnie rozważam hipotezę zamachu

Z prof. Andrzejem Zybertowiczem, socjologiem z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, byłym doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego, rozmawia Mariusz Bober

Propagandowy raport MAK dowiódł fiaska polityki Donalda Tuska wobec Rosji, komisja Jerzego Millera zdjęła z pilotów rosyjskie odium, tymczasem w wielu mediach trwa oczernianie załogi.
- Odnoszę wrażenie, że od 1989 r. aż do katastrofy smoleńskiej nigdy wcześniej z takim tupetem i tak często nie wypowiadano się publicznie wbrew polskiemu interesowi narodowemu. W mijającym tygodniu zaskoczyły mnie wygłoszone na żywo w TVP Info, zaraz po rzeczowej wtorkowej prezentacji zespołu ministra Jerzego Millera, komentarze Jana Osieckiego i Wojciecha Łuczaka (przedstawionych jako ekspertów od lotnictwa). Słuchając, jak tych dwóch komentatorów prześciga się w wykazywaniu niskiej wartości tej prezentacji, miałem wrażenie, iż oglądam TV Moskwa. Obydwaj panowie, "pijąc sobie z dzióbków", bez ogródek atakowali prezentację. Eksponowali motywy wygodne dla MAK, kompletnie pomijając istotne informacje ujawnione przez polską komisję - takie ich zachowanie zostało odnotowane np. na portalu wPolityce.pl. Podobnie stronniczo i prorosyjsko sprawa katastrofy komentowana jest w wielu innych mediach. Odnoszę wrażenie, iż nawet podczas lansowania książek Jana Tomasza Grossa "samobiczowanie" Polski i polskości w mediach nie było aż tak gorliwe.

Tezy MAK i antynarodowa hucpa w mediach mają jeden cel: zdyskredytowanie Prawa i Sprawiedliwości, najsilniejszej partii opozycyjnej.
- Należy rozróżnić dwa wymiary. Jeśli do katastrofy doszło głównie z winy pilotów, oznacza to także winę osób odpowiedzialnych za system szkolenia. Za to zaś odpowiadają osoby podległe premierowi Tuskowi. Jeśli - po katastrofie CASY - nie przeprowadzono reformy, to zapewne z tego powodu, że reformy - wytrącając instytucje z zastygłych nawyków - zawsze wywołują czyjeś niezadowolenie. A premier Tusk problemów unika za wszelką (jak teraz widzimy: dosłownie za wszelką) cenę. Środowiska przyjazne Platformie godzą się jednak na to, by - z MAK ramię w ramię - oskarżać pilotów, gdyż zarzuty wobec pilotów traktują jako swoisty "pomost", po którym próbują przejść do tezy o odpowiedzialności śp. prezydenta za katastrofę, by przedstawiać go, a przy okazji i brata Jarosława, jako człowieka nieodpowiedzialnego.

Ta kampania to przejaw walki propagandowej czy część szerszej strategii?
- Wiele wskazuje na to, że od dłuższego czasu trwa kampania mająca na celu pozbawienie Polaków zdolności do racjonalnej oceny sytuacji, w tym faktycznych interesów swojego kraju. Spójrzmy na to przez pryzmat koncepcji brytyjskiego teoretyka strategii Basila Liddella Harta, twórcy teorii działań niebezpośrednich. Rozumował on tak, że gdy atakujemy kogoś wprost, to zazwyczaj mobilizuje się on, integruje i wtedy trudniej go pokonać. Jeśli zaś zaatakujemy czyjąś psychikę, jego wolę walki - i to w taki sposób, by osoba ta nie zorientowała się, że wypowiedziano jej wojnę, to może się okazać, że przeciwnik zostanie psychicznie rozchwiany, zatem pozbawiony części zdolności bojowych, zanim jeszcze dojdzie do konfrontacji fizycznej. Gdy przeciwnikowi na wojnie zabijemy jednego żołnierza - to ma on tylko jednego żołnierza mniej. Jeśli u przeciwnika jednego żołnierza porazimy strachem, to będzie on siał defetyzm wśród swoich kolegów. Jeśli wiary w celowość oporu pozbawimy dowódcę wyższej rangi, to może zostać ograniczona sprawność wojska na szerszym odcinku frontu. A jeśli zostanie skutecznie wywarta presja psychologiczna na kierownictwo jakiegoś kraju, to może nastąpić takie rozchwianie zdolności decyzyjnych przywódców, że nie wykorzystają oni nawet tych zasobów, które kierownictwo państwa ma w swej dyspozycji. Myślę, że ta metoda była stosowana wobec Polski od dawna, ale rzecz nasiliła się po 10 kwietnia 2010 roku.

To klasyczne narzędzie agentury wpływu.
- Rosja stosuje agenturę wpływu na nieporównywalnie większą skalę niż inne państwa. W polityce międzynarodowej kraje rozwinięte wykorzystują narzędzia public diplomacy [dyplomacja publiczna - red.] - tj. informowanie i wpływanie na opinię publiczną innych krajów - głównie sięgając po tzw. soft power [ang. miękka siła - red.]. Jest to rodzaj władzy polegający na oddziaływaniu poprzez atrakcyjność. Gdy np. miliardy ludzi na świecie oglądają transmisję z ceremonii wręczenia Oscarów w Hollywood, a niektórzy nawet wstają w nocy, by to oglądać, świadczy to o sile atrakcyjności amerykańskiej kultury masowej.

Moskwa była do tej pory traktowana jako partner niewiarygodny, tymczasem raport MAK został przyjęty na Zachodzie niemal jak pewnik...
- Rosja nie jest dla Zachodu atrakcyjna ani kulturowo, ani turystycznie, ani artystycznie. Swoją niebagatelną pozycję na świecie zawdzięcza nie temu, że jest krajem bogatym, sprawiedliwym, nie temu, że ludzie oddychają tam swobodą i radością, ale temu, że ma siłę militarną, poprzez którą może zaszkodzić całej planecie, i dysponuje surowcami strategicznymi. Na poziomie public diplomacy - komunikowania się z innymi krajami - Rosja ma poważny deficyt soft power. Ale nadrabia to agenturą wpływu, a w latach ostatnich częściowo również wykorzystywaniem zachodnich firm public relations.

Jak scharakteryzowałby Pan główne aktywa rosyjskiej agentury wpływu i nieformalnych grup interesu w Polsce?
- Byliśmy w sowieckiej strefie wpływów, a tajne służby PRL były przez Moskwę zakładane, szkolone i nadzorowane. W wolnej Polsce nigdy nie zrobiono pełnego audytu tego dziedzictwa, a Wojskowe Służby Informacyjne rozwiązano dopiero w 17. roku transformacji. Nieformalne grupy interesu? One działają w każdym kraju mającym gospodarkę rynkową. Różnica między sytuacją Polski i innych demokracji polega na tym, że jesteśmy byłym państwem policyjnym, krajem postagenturalnym i wiele grup interesu nadal korzysta z zasobów tajnych służb PRL, a także słabo nadzorowanych służb III RP. Druga różnica polega na tym, że w sytuacji, gdy w mediach mamy jałowy, pozorny pluralizm, a pewne schematy myślenia mają pozycję hegemonistyczną, media nie pełnią funkcji sprawnego kontrolera, którego nadzór powstrzymuje te nieformalne grupy interesów przed bezkarnym "hasaniem sobie", przed docieraniem do ważnych polityków w tak bezczelny sposób, jak dzieje się u nas.

Najbardziej ewidentne przykłady?
- Afera hazardowa: osoba skazana prawomocnym wyrokiem za korupcję ma bezpośredni zażyły kontakt z ważnymi politykami partii rządzącej. Gdyby media nie zachowywały się stronniczo w tej sprawie i próbowały tę aferę należycie naświetlić, z trudem byśmy akceptowali wybór na marszałka Sejmu - tj. formalnie drugiej osoby w państwie - polityka, który miał bliskie relacje z biznesmenem skazanym za korupcję. Tymczasem media sprawę afery hazardowej szybko odpuściły - włącznie ze sprawą przecieku, w wyniku którego hazardowi biznesmeni zostali ostrzeżeni, że są śledzeni przez CBA.

Państwo może się jednak zabezpieczyć przed agenturą wpływu.
- Kontrwywiadowi niełatwo jest ją identyfikować, ale jest to możliwe. Agent wpływu nie musi być nawet specjalnie wyszkolony, regularnie opłacany ani łącznikowany. Wystarczy, że raz na jakiś czas zapewni mu się np. atrakcyjne wykłady za granicą, nagrodę, załatwi się dobre stypendium, posadę dla jego dziecka w międzynarodowej firmie itd. W zamian on od środka podważa zdolność danego kraju do prawidłowego diagnozowania swoich interesów, np. starając się ośmieszać tych polityków, którzy jasno definiują interes państwa. Bez działań operacyjnych kontrwywiadu bardzo trudno jest udowodnić taką działalność - zwłaszcza zaś odróżnić prowadzonych agentów wpływu od "użytecznych idiotów". Ciekawą analogią jest spostrzeżenie ks. prof. Waldemara Chrostowskiego, który odnosząc się do stanu dialogu polsko-żydowskiego, ocenił, że głównym problemem nie są Żydzi, którzy dobrze pojmują racje swojego kraju i religii. Często problemem są Polacy pragnący przypodobać się Żydom. A w ostatnich miesiącach mamy do czynienia z całą zadziwiająco liczną "chmarą" Polaków, którzy w "biczowaniu" naszych rzekomych kawaleryjskich wad chcą się przypodobać albo Rosjanom, albo Unii, podtrzymując tezę o naszej rzekomej irracjonalnej rusofobii.

To przejaw aktywności ludzi Kremla w Polsce?
- To jest przejaw kilku zjawisk. Agent wpływu "puszcza" pewną myśl w obieg. Może być tak, że inny agent daje jej pudło rezonansowe - zaprasza go do telewizji. Ale może być i tak, że ten pierwszy lub drugi jest użytecznym idiotą nie do końca pojmującym zasady gry. "Nasz Dziennik" niedawno [18-19.12.2010 - red.] opisał interesujący przypadek redaktora naczelnego "Rosyjskiego Kuriera Warszawskiego" Władimira Kirianowa. Rozumiem, że Rosjanin może chcieć przekazywać w Polsce swój punkt widzenia, podobnie jak Polak ma prawo np. w Niemczech przedstawiać swoje poglądy. Tyle że Kirianow - ni z gruszki, ni z pietruszki, nieproporcjonalnie do wagi tego, co ma do powiedzenia, i w stosunku do jakości i oddziaływania pisma, które wydaje - bywa zapraszany do polskich mediów, tak jakby ktoś świadomie dawał mu do ręki pudła rezonansowe. Na jednej z konferencji Bogdan Święczkowski, szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w okresie rządów PiS, powiedział, że kontrwywiad namierzył wówczas kilku działających agentów wpływu. Obecnie nie wiem jednak, czy kontrwywiad ma odwagę, by kontynuować takie działania w sytuacji, gdy wobec Rosji ogłoszono nowe otwarcie (czytaj: miłość i uległość).

Polityka rządu ułatwia czy wręcz zabezpiecza funkcjonowanie rosyjskiej agentury wpływu w Polsce? A może ma ona decydujący wpływ na rząd?
- Agentura wpływu nie musi mieć decydującego wpływu na rząd. Wystarczy, że inspiruje ona pewne poglądy, które same się potem powielają w medialnej przestrzeni. PR-owska niby-polityka Donalda Tuska sprawiła, że w Polsce pojawiły się znamiona pajdokracji, czyli rządów młodzieży. Młodzi ludzie, z natury pozbawieni zmysłu politycznego, często łatwo ulegają tandecie, populizmowi, efekciarskim sztuczkom. W dzisiejszym świecie poprzez młode pokolenie niby-polityka "przesiąka" do niektórych ludzi dorosłych, ale często zakompleksionych. Badacze kultury współczesnej już dawno zauważyli zjawisko infantylizacji dorosłych i obniżania ich poziomu umysłowego w kwestiach dotyczących spraw publicznych. Wielu młodych Polaków, bardzo słabo zakorzenionych w tradycji swojego narodu, nietrudno przekonać, że nowoczesne - tj. po "europejsku" - uprawianie polityki ma polegać na odrzuceniu balastu bolesnej historii stosunków polsko-rosyjskich, tak jakby w Moskwie nastąpił jakiś cywilizacyjny postęp w kierunku demokracji.

Tymczasem przecież nic takiego się nie stało?
- U władzy są czekiści, których przywiązanie do zasad państwa prawa równa się pieczołowitości, z jaką - według minister zdrowia Ewy Kopacz - miano przeszukać ziemię w miejscu rozbicia się Tu-154 w Smoleńsku.
To w klimacie pajdokracji można było uwierzyć, iż władze rosyjskie, afiszując się ze współczuciem dla Polaków, jednocześnie twardo nie zadbają o swoje interesy już w pierwszych dniach po katastrofie smoleńskiej, ustalając korzystne tylko dla siebie procedury jej badania.
Gdy przeczytałem przed kilkoma dniami, że polskie służby specjalne nie przygotowały rządu na neutralizację strat, jakie wyrządzi publiczna prezentacja raportu MAK, ani do tego, by odpowiednio zareagował na inne posunięcia rosyjskie związane ze śledztwem smoleńskim, doszedłem do wniosku, że zachowały się w ten sposób, ponieważ zostały zdemobilizowane.

Gdzie szukać klucza do postępowania rządu, który pozwolił na ustawienie Polski w pozycji petenta wobec Rosji?
- Analitycy wskazują, że premier Tusk znalazł się w pułapce skonstruowanej przez Rosjan. Zastanawiam się, czy rzeczywiście, korzystając z profilu psychologicznego premiera, nie zaburzono jego zdolności do samodzielnej i racjonalnej oceny sytuacji. Być może premier, któremu bardzo zależy na dobrych relacjach z kluczowymi krajami Unii, Niemcami i Francją, uważa, że nie zachowa ich bez pokazania, że potrafi dogadać się z Rosją. Inaczej mówiąc - być może pogubił się tak bardzo, że w imię dobrych relacji z kluczowymi graczami UE jest gotów bardzo dużo poświęcić, włącznie z prawdą o Smoleńsku, od której zaczął swoje środowe propagandowe wystąpienie w Sejmie, by tylko zachować wizerunek gracza, który potrafi rozmawiać z Putinem.
Może po samej katastrofie lub też wcześniej premier podlegał tak potężnej presji psychicznej, że stracił możliwość racjonalnej oceny sytuacji oraz naszego interesu narodowego. Nie wykluczam, iż prywatnie sam szef rządu wcale nie odrzuca hipotezy zamachu i że upadek samolotu z prezydentem RP potraktował jako ostrzeżenie ze strony Moskwy także dla siebie.

Rozpatruje Pan hipotezę celowego działania w odniesieniu do przyczyn katastrofy?
- Nie wiem, rzecz jasna, czy w Smoleńsku doszło do zamachu. Ale aktywność różnych podmiotów od pierwszych chwil po katastrofie, począwszy od plotki, że polski samolot rzekomo 4 razy podchodził do lądowania, poprzez sugestie, że prezydent jakoby był pod wpływem alkoholu, do nader licznych tak otwarcie lub niemal otwarcie prorosyjskich wypowiedzi w polskich mediach - to wszystko wygląda tak, jakby od samego początku chodziło o coś więcej niż tylko o "naturalny" dla KGB-owskiego państwa instynkt mataczenia. Nie można poważnie rozpatrzyć hipotezy zamachu, z góry zakładając bezsensowność zamachu. Jasne, że w razie zamachu zostałyby podjęte różne działania dezinformacyjne mające na celu utrudnienie dotarcia do prawdy. A dużą ilość takich działań można traktować jako jedną z poszlak. Ale by znaleźć coś więcej niż poszlaki, by znaleźć faktyczne ślady zamachu, trzeba by od samego początku uruchomić w Polsce złożoną maszynerię gromadzenia i przesiewania rozproszonych informacji i dezinformacji. Jeśli zaś z góry taką hipotezę odrzucono, bo zepsułoby to rzekomą okazję poprawy stosunków z Rosją, to istotnie zmniejszono szansę na znalezienie kluczowych informacji. Tymczasem poszlak nie brakuje: mało staranne przeszukanie miejsca katastrofy, a później jej niezabezpieczenie, niszczenie kadłuba tupolewa przez rosyjskich funkcjonariuszy, zmiana zeznań kontrolerów, nieudostępnianie stronie polskiej danych itd. Ale nawet uporządkowanie wielu poszlak nie jest dowodem. Pytanie tylko, czy w Polsce ktokolwiek w sposób niestronniczy przeanalizował wszystkie dostępne poszlaki. I czy dziś nie jest już za późno.
Czy mamy np. teraz uwierzyć, iż ta sama ekipa polskiego rządu, która miesiącami nie poinformowała polskiej opinii publicznej, że posiada twarde dowody uchybień strony rosyjskiej (zapis nagrań z wieży), jednocześnie po cichu i na poważnie testowała hipotezę zamachu? Każdy badacz, każdy oficer śledczy i każdy prokurator wie, iż bez przyjęcia od początku pewnych hipotez nie zwraca się dostatecznej uwagi na pewne rodzaje informacji, nie utrwala się ich na czas, nie porządkuje i nie sprawdza.

Dziękuję za rozmowę. "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Sob Sty 22, 2011 3:15 pm    Temat postu: Bardzo dziwna sprawa Odpowiedz z cytatem

Bardzo dziwna sprawa

http://zagloba.salon24.pl/271056,ruski-samolot-caly-las-wykosi-nasz-wysadza-1-brzoza

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum