Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Finansjera obraziła się na Orbána

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maciej
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 1221

PostWysłany: Nie Sty 08, 2012 3:48 pm    Temat postu: Finansjera obraziła się na Orbána Odpowiedz z cytatem

A może byśmy tak zamiast transferować miliardy do skompromitowanych banków pomogli Węgrom...? Ponoć Polak Węgier dwa bratanki
Piotr Z


http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120107&typ=sw&id=sw03.txt


Finansjera obraziła się na Orbána
Z Attilą Szalaiem, radcą Ambasady Węgier w Warszawie, rozmawia Piotr Falkowski

W okresie przed przystąpieniem państw naszego regionu do UE, np. przed referendami w 2003 r., Węgrzy byli największymi optymistami, jeśli chodzi o akcesję. Teraz mówi się o Węgrzech jako o czarnej owcy Wspólnoty - że w Unii się nie odnalazły, bo nie przyjmują europejskich wartości.
- Przyjmujemy wszystkie klasyczne wartości europejskie. A wśród nich i takie, które znalazły się w preambułach węgierskiej i polskiej konstytucji, a brakuje ich w konstytucjach wielu krajów Europy. I nie było ich w naszych poprzednich konstytucjach, podobnie jak nie trafiły do traktatu lizbońskiego, który miał być konstytucją dla Europy. Chodzi na przykład o odniesienie do Boga i chrześcijaństwa jako podstawowych wartości Europy, jeśli już nie religijnie, to chociażby jako nośnika tradycji. A bez nich nie byłoby ani Europy, ani europejskiej kultury. Mogę więc - nie z urzędu, ale sam jako Węgier - powiedzieć z dumą, że jestem zadowolony, iż wreszcie znalazły się te zapisy na właściwym miejscu. Mam też skromny osobisty udział w tym. Kiedy formułowano preambułę naszej obecnej konstytucji, miałem zaszczyt przetłumaczyć preambułę polskiej Konstytucji i prawie identyczne zdania trafiły do naszej ustawy zasadniczej. Tym bardziej jestem zdziwiony, że niektóre polskie media krytykują ten odnośnik, chociaż węgierska preambuła wzoruje się na polskiej. Wracając do pana pytania, że znaleźliśmy się w szeregu państw Unii Europejskiej gdzieś na szarym końcu, chciałbym powiedzieć, że jest w tym zasadniczy udział ośmioletnich rządów lewicowo-liberalnych, które można w telegraficznym skrócie scharakteryzować następująco: kiedy w 2002 roku Orbán przegrał wybory i musiał im oddać władzę, to budżet był w miarę zrównoważony i nawet w kasie zostało kilkaset miliardów forintów nadwyżki. Te pieniądze socjalliberałowie w ciągu kilku pierwszych miesięcy wydali na realizację wyborczej obietnicy podniesienia pensji wszystkim urzędnikom o 50 procent. Kiedy ta rezerwa się skończyła, żeby dalej realizować obietnice wyborcze, w głównej mierze socjalne, zaczęto brać pożyczek co niemiara. Podczas gdy w 2002 r. zadłużenie Węgier było o parę dobrych miliardów dolarów mniejsze niż po zmianie ustroju, to socjaliści prowadzili swoją politykę kosztem kredytów z Zachodu, co doprowadziło do podwojenia zadłużenia. Sytuacja, którą zastał Orbán w 2010 r., była po prostu tragiczna. Byliśmy na skraju bankructwa państwa. Trzeba było zaraz przyjąć inną filozofię rządzenia. Starano się rozruszać węgierską gospodarkę, żeby pomóc w zrównoważeniu budżetu. A nasza gospodarka w 80 proc. zależy od eksportu, więc należało postępować ostrożnie.

Ale węgierski rząd naraził się Unii Europejskiej i MFW.
- Posunięcia, które trzeba było zrobić, uderzały w banki i instytucje finansowe, w międzynarodowe sieci handlowe, telekomunikacyjne i energetyczne. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że w sytuacji, gdy gospodarstwo przeciętnego węgierskiego obywatela nie wytrzymywało już więcej obciążeń i dalsze zaciskanie pasa wydawało się niemożliwe, wymienione firmy osiągały w ostatnich trzech latach ogromne zyski. W najbardziej kryzysowym okresie niektóre banki dalej odnotowywały całkiem pokaźne zyski i nawet dumnie chwaliły się tymi wynikami. Zrozumiałe jest, że powiedziano im: zadowolcie się zyskiem mniejszym i wypada, żebyście wzięli udział w ponoszeniu ciężaru kryzysu. Co ma zrobić przeciętny Kowalski na Węgrzech, czyli Kovacs, który kupił sobie mieszkanie na kredyt w wysokości 10 mln forintów (140 tys. zł) i nie jest w stanie go spłacać przy rosnącym kursie franka szwajcarskiego? Spłacił już 8 mln, jego mieszkanie zabiera bank za niską, bo kryzysową cenę, a po odliczeniu wszystkiego wciąż pozostaje mu do spłacenia 15 milionów! To dotknęło kilkuset tysięcy ludzi, z rodzinami - miliona, których od połowy roku 2000 socjalistyczne rządy wręcz namawiały do brania wówczas rzeczywiście tanich kredytów w walucie. Z tym, że przymykano oczy na to, że banki mogły zawierać umowy z klientami z klauzulą wprowadzenia jednostronnych zmian w umowie! Cóż, ci ludzie mieli sobie palnąć w łeb? Prawie nikt już w pewnym momencie nie mógł spłacić tych kredytów. Ani obywatele, którzy kupili sobie mieszkania, ani małe firmy finansujące swój rozwój. Rząd Orbána chciał uratować tych ludzi i stąd decyzja o zamrożeniu franka szwajcarskiego na pewnym poziomie. Przy tym kursie instytucje finansowe wciąż nie traciły, ale też musiały zrezygnować ze wspomnianych superprofitów. Finansjera obraziła się, ponieważ ma ogromną władzę, a rząd nie zdawał sobie do końca sprawy, że dojdzie do tego, iż wszyscy rzucą się na nas. Mamy nadzieję, że Zachód okaże trochę zrozumienia. W obecnej sytuacji, zupełnie dramatycznej, Węgry będą na pewno musiały wycofać się z niektórych bardziej radykalnych rozwiązań. W tym tygodniu na pewno zasiądziemy do stołu i zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie wiem, czy UE i MFW zależy na bankructwie Węgier. Nie zależało na bankructwie Grecji, więc może i na naszym nie będzie zależeć. Choćby dlatego, że wtedy jeszcze coś można zawsze wyciągnąć z dłużnika, a po plajcie wiadomo, że ani grosza nie zapłaci. Widać jak na dłoni, że nadepnęliśmy na odcisk instytucjom globalnym, które arbitralnie mają zamiar sterować finansami świata. Rząd musiał dojść do wniosku, że należy zmienić sposób ratowania kraju.

Najbardziej krytykowane są postanowienia nowej konstytucji. Czy ten moment kryzysu i dramatycznej sytuacji finansowej był najbardziej odpowiedni, żeby przeprowadzać słuszne, ale kontrowersyjne reformy?
- Jako zwykły obywatel nie rozumiem, dlaczego łączy się sprawy gospodarki i finansów z konstytucją, ustawą medialną czy prawem wyznaniowym. Rząd nie chce ustępować, jeżeli nie czuje, że ma rację i nie jest naprawdę zmuszony. Popatrzmy najpierw na konstytucję. Nasza poprzednia konstytucja była napisana w 1949 r. w duchu stalinowskim. Potem były różne poprawki, ale do 1989 r. była tak samo komunistyczna. Po zmianie ustroju wprowadzono do niej jedynie modyfikacje, które uczyniły ją do przyjęcia w demokratycznym państwie prawa. Ale w dopisanej preambule zaznaczono, że ta konstytucja jest tylko przejściowa i czym prędzej należy ją zastąpić nową ustawą zasadniczą. To "czym prędzej" trwało 20 lat, bo nigdy nie było takiej zgody, żeby uzyskać do tego wymaganą kwalifikowaną większość w parlamencie. Tylko wprowadzano drobne poprawki. Teraz wreszcie powstała sytuacja, w której można było przyjąć nową konstytucję. Po drugie, znaczna część społeczeństwa węgierskiego oczekiwała, że wszelkie zbrodnie komunistyczne zostaną rozliczone. Po pierwszych wolnych wyborach szybko powstała odpowiednia ustawa, potem jeszcze jedna. I obie wkrótce sąd konstytucyjny unieważnił, odwołując się do tego, że przecież ci "biedni" aparatczycy, którzy zabijali i wyrywali paznokcie, działali zgodnie z obowiązującym wówczas prawem! A poza tym w państwie prawa ustawy nie mogą działać wstecz, a więc nie ma innego wyjścia, niż zastosować znaną też Polakom grubą kreskę. Ależ według tej filozofii i nazistów nie można byłoby postawić przed sądem. Teraz wprowadzono zapis, że zbrodnie komunistyczne są zbrodniami przeciwko ludzkości, a więc stworzono prawną podstawę do ich ścigania. W grudniu przyjęto poprawki uznające w ogóle ustrój komunistyczny za zbrodniczy, a partię komunistyczną za organizację przestępczą. Na Zachodzie, i niestety w Polsce też, w niektórych mediach tłumaczy się to tak, że partię socjalistów uznano za zbrodniczą. A to nie tak, to sama Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP) w swoim statucie deklaruje, że jest spadkobiercą Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (MSzMP). Ale to przecież nie wina Orbána.

Ale mowa jest o ograniczeniu demokracji, o zamachu na wolność słowa.
- Jestem byłym dziennikarzem, notabene uzyskałem dyplom w tej dziedzinie na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowałem jako zwykły dziennikarz, byłem szefem działu, dwukrotnie redaktorem naczelnym dziennika ogólnokrajowego, a od dłuższego czasu jestem urzędnikiem państwowym, który przekazuje informacje dla prasy. Znam więc ten świat z każdej strony. W 1989 r., około pół roku przed wolnymi wyborami, kiedy rozwiązano partię komunistyczną, wszystkie media były w rękach jej następczyni - partii socjalistycznej. W tym centralny dziennik ogólnokrajowy i 17 dzienników w poszczególnych regionach. W ostatnich miesiącach rządów komunistycznych wszystkie te tytuły sprzedano niemieckim koncernom Axel Springer i Bertelsmann z zapisem, że nie będą dokonywane zmiany składu redakcji. Charakterystyczne zresztą, że te firmy, uznane w swoich krajach ojczystych za blisko związane z frakcją konserwatystów, zgodziły się na takie warunki, które bezkrytycznie pozwalały na aksamitne lądowanie w nowym ustroju byłych zaufanych propagandystów komuny. Oficjalnie były rynek, kapitalizm i demokracja, ale łatwo sobie wyobrazić, jak to naprawdę wyglądało. Dopiero ponad rok po pierwszych wolnych wyborach udało się stworzyć pierwszy dziennik krajowy o niekomunistycznych korzeniach "ňj Magyarország" (Nowe Węgry). Byłem przy narodzinach pisma, początkowo jako szef działu zagranicznego, a potem, przez pewien czas, jako redaktor naczelny. W medialnym wyścigu - a dotyczy to nie tylko nowo powstających tytułów, ale i radia, i telewizji publicznej - strona niekomunistyczna od początku nie miała większych szans. Skutkiem dzikiej prywatyzacji, gdzie komunistyczna nomenklatura została uwłaszczona, oraz w konsekwencji grubej kreski przekształcona partia komunistyczna i służące jej jako "pas transmisyjny" byłe centralne związki zawodowe mogły zachować prawie cały majątek partyjny i związkowy, prasa lewicowo-liberalna była suto wyposażona. Wystarczy wspomnieć tylko sprawę reklam. Te organy, które otrzymują dużą ilość ogłoszeń, mają kasę. A kto daje ogłoszenia? Bogate duże firmy i instytucje, a te były i są w rękach uwłaszczonej nomenklatury lub do dyspozycji ich zagranicznych partnerów, którym zazwyczaj bardziej pasowało dogadywać się z wpływowymi i uległymi lewicowcami i liberałami. Prasa o niekomunistycznych korzeniach stanęła więc na torze wyścigowym w trabancie, podczas gdy współzawodnik siedział w fotelu powiedzmy ferrari Formuły 1. Walka ta trwa zresztą dalej. Bo obecne media komercyjne wcale nie mają orientacji prorządowej, wręcz przeciwnie. Mówi się, że nałożono kaganiec na media. A to nieprawda. Żadnego kagańca nie ma. Jedyny kaganiec jest taki, że nie można nikogo bezkarnie oczerniać. Ci, którzy wzniecili protest na Zachodzie wobec nowej ustawy o mediach, zrobili to już następnego dnia po publikacji ustawy. Ta ustawa liczy 260 stron w języku węgierskim. Taki Cohn-Bendit i jemu podobni na pewno się z nią osobiście nie zapoznali, bo wersja angielska powstała trzy tygodnie później. A krzyczeli na cały świat, jak to się niszczy demokrację na Węgrzech. Ta cała nagonka jest tylko dlatego, że zastosowaliśmy niekonwencjonalne metody ratowania kraju i Orbán chciał się wyrwać z pajęczyny krępujących nas czynników, czyli chciał zachować, a częściowo odzyskać suwerenność kraju.

Podobno nowa ordynacja wyborcza zawiera mechanizmy sprzyjające partii rządzącej?
- Znów odsyłam do tekstu ustawy. Chyba nikt jej dokładnie nie czytał. Już na początku lat 90. i potem, po każdych kolejnych wyborach, sąd konstytucyjny zwracał uwagę, że okręgi wyborcze trzeba zmienić, bo migracja ludności powoduje, że mamy jeden o liczebności 15 tys. wyborców, a drugi - 150 tysięcy. Fidesz wreszcie spełnił zalecenia sądu konstytucyjnego i ustawa nakreśliła te granice proporcjonalnie. Jestem pewien, że w ten sposób nie da się wpływać na podział mandatów. To nie jest tak, że po jednej stronie ulicy mieszkają zwolennicy Fideszu, a po drugiej lewicowcy. Takich rzeczy nie da się przewidzieć. Najbliższe wybory pokażą, jak będzie działała nowa ordynacja. Zdecydowanie odrzucam zarzut, że ona w jakiś sposób służy zwycięstwu Fideszu. Ludzie przecież zmieniają poglądy. Przynajmniej jedna trzecia głosujących na Fidesz w 2010 r. to ludzie, którzy wcześniej głosowali na inne opcje. Kto wie, jak zagłosują za dwa i pół roku?

W Budapeszcie wielkie manifestacje. W jaki sposób rząd zamierza sobie poradzić z niepokojami społecznymi?
- W normalnym demokratycznym państwie politykę raczej uprawia się w parlamencie, a nie na ulicy. Ale ustrój demokratyczny przewiduje wolność zgromadzenia, sumienia, myślenia i wyrażania poglądów drogą protestu, czyli demonstracje są rzeczą absolutnie normalną. Kiedy Gyurcsány był u władzy, to Fidesz wyprowadzał ludzi na ulicę. Z tym, że wtedy - na przykład w słynnym październiku 2006 roku - policja sterowana ręcznie przez szefa rządu socjalliberałów wyjątkowo brutalnie potrafiła rozprawiać się z demonstrantami. Mam mocną nadzieję, że rząd Orbána nigdy do podobnych posunięć nie będzie zdolny.

Demonstracje Fideszu były bardzo skuteczne. Tamten rząd upadł.
- Może i obecni demonstranci będą skuteczni. Ale pod jakimi hasłami występują? "Orbán, precz!". A co w zamian? "Wszystko, co robisz, Orbánie, to źle". A co ma zrobić? Niektórzy mówią, żeby powrócić do polityki socjalistów. Tej, która doprowadziła kraj na skraj przepaści. Wielokrotnie powtarzane kłamstwo w końcu staje się prawdą. I tak też może stać się na Węgrzech. Już się mówi, że za całą sytuację odpowiedzialny jest Orbán. Premier może powtarzać, że zastał taką, a nie inną sytuację półtora roku temu, a w końcu mało kto będzie mu wierzyć. Tłum nieraz może mieć rację, ale często też jest skłonny do popełniania samobójstwa.

A kto go do tego popycha?
- Na Węgrzech od zmiany ustroju na 22 lata przez 15 rządziła lewica. Od 1990 r. mamy demokrację, państwo prawa i wolny rynek. Ale na skutek tej wielkiej wolności i dla ratowania kasy państwa wszystkie rządy, a szczególnie socjalistyczne, sprzedały wszystko, co było do sprzedania. Ten proces tak naprawdę przygotowywano jeszcze w poprzednim ustroju z pomocą tzw. reformatorskiego skrzydła partii komunistycznej. Miało to przynieść takie skutki, że się będziemy szybciej rozwijać, będą nowe miejsca pracy itd. A zachodni inwestorzy w decydującej mierze kupowali raczej rynek i nawet dobrze prosperujące gałęzie gospodarki doprowadzono do bankructwa. Widać to jak na dłoni, m.in. na przykładzie węgierskiego przemysłu cukrowniczego. W latach 80. Polacy nam wybudowali jedną z najbardziej nowoczesnych cukrowni w Europie. Zachodni inwestor, który tę branżę zakupił, w ciągu roku pozamykał wszystkie zakłady. Tysiące ludzi straciło pracę, tysiące rolników straciło zbyt ich produktu. A teraz kupujemy parokrotnie drożej cukier za granicą. Można by wyliczać podobne procesy w nieskończoność. To jest samobójcza polityka. Powrót do niej prowadzi donikąd, do unicestwienia kraju. Już prawie wszystko sprywatyzowaliśmy i sprzedaliśmy. Z majątku państwowego właściwie została nam ziemia uprawna i największy w Europie zapas słodkiej wody, co - jak wiadomo - niebawem będzie bardziej wartościowe od złota. W ostatnim roku rządzenia socjalistów i liberałów już zaczęto poważne przygotowania do sprzedaży nawet i tych zasobów. Grekom też cynicznie powiedziano, żeby sprzedali swoje wyspy. O to tu chodzi. Żeby ktoś to kupił. Te dwa ostatnie skarby. Jeśli to sprzedamy, to 10 milionów Węgrów niedługo będzie żyć w wynajętych domach, na cudzych warunkach, w których ktoś obcy będzie decydować, jak mamy żyć, jaki czynsz płacimy i za ile można kupić szklankę wody. Jeśli społeczeństwo protestujące przeciw obronie żywotnych interesów kraju obali rząd, to będzie miało za swoje. Żałuję tylko, że także ci, którym o rozkwit suwerennego kraju chodziło.

Jaka jest wizja Węgier Viktora Orbána?
- Żeby Węgry stały się normalnym krajem o chrześcijańskiej kulturze. To znaczy normalnym krajem europejskim, uznającym wszelkie klasyczne wartości demokracji. I żebyśmy nie byli niczyją kolonią. Żebyśmy prowadzili w miarę swobodnie suwerenną politykę własną, żebyśmy mogli swobodnie wybierać partnerów, sojuszników, przynależność itd., bez żadnego politycznego, finansowego czy innego przymusu, który jest sprzeczny z żywotnymi interesami narodu. Oczywiście to jest idea. Należy robić to, co się da, w miarę istniejących możliwości. Polityka jest sztuką osiągania rzeczy możliwych. Trzeba tę sztukę opanować i wykorzystać.

Korona św. Stefana?
- Polityk musi posługiwać się symbolami. Ta korona, święta korona, to jeden z nich. Wyjątkowe świadectwo naszej tysiącletniej historii i światowy fenomen. Ona symbolizuje jedność narodu węgierskiego i byt państwa węgierskiego. Została ona tuż przed śmiercią króla Stefana I ofiarowana Najświętszej Maryi Pannie. Ale insynuacje związane z przeniesieniem korony do budynku parlamentu są absurdalne. To nie po to, żeby - jak niektóre złośliwe i chore umysły mówią o Orbánie - ją w nocy przymierzać. Tu jest głęboka myśl. Drugim wielkim aktem konstytucyjnym w Europie (po angielskiej Magna Charta) była Złota Bulla Andrzeja II z 1222 roku, która mówi o władzy królewskiej, przywilejach szlachty itd. i czyni to w imieniu Korony Świętej. Korona węgierska uosabia więc też legislacyjne źródło państwowości węgierskiej wyrażone m.in. w Złotej Bulli. Kiedy się do korony współcześnie odwołujemy, nie chodzi o powrót monarchii. Węgry liczą się jako państwo europejskie od koronacji św. Stefana w 1000 roku. Od tego czasu korona jest symbolem naszej państwowości. Najlepsze miejsce dla niej jest właśnie w parlamencie, gdzie pilnuje się państwa. Niech każdy poseł, z dowolnej partii widzi, że patrzy na niego tysiąc lat historii.

Ale korona to nie tylko klejnot, to też odwołanie do terytorium Wielkich Węgier. Po układzie z Trianon (1920) sytuacja jest taka, że z każdym z sąsiadów Węgier można sobie wyobrazić spór terytorialny.
- O nie. Nie ma żadnego sporu. To Jobbik snuje takie wizje. Ciekaw jestem, co by zrobił Jobbik, gdyby raptem przyłączono na przykład Siedmiogród, gdzie jest 1,5 miliona Węgrów, a 6,5 mln Rumunów. W Wojwodinie mieszka 150 tys. Węgrów, a milion Serbów. Na Słowacji jest pół miliona Węgrów, a 5 mln Słowaków. Na Zakarpaciu jest niecałe 100 tys. Węgrów, a prawie milion Ukraińców. Może gdyby stworzyć - podkreślam, nie odtworzyć - państwo federalne, o jakim myślał Lajos Kossuth, to co innego. Jakąś Federację Naddunajską na wzór Szwajcarii. Ale tu są do zażegnania takie waśnie historyczne między narodami zamieszkałymi dookoła, że to jest na razie niemożliwe. I znów sprawa wywołująca dyskusje: gdy ktoś na świecie daje możliwość uzyskania obywatelstwa rodakom zamieszkałym poza granicami kraju, nikt w takim akcie nie widzi żadnego zagrożenia. Ale jeśli na podobny krok decydują się Węgrzy, to natychmiast podnosi się raban. Mało kto jest skłonny zauważyć, że jeśli dajemy obywatelstwo węgierskie członkom mniejszości węgierskich za granicą, to dotyczy to nie tylko naszych sąsiadów. To, co stało się w Trianon, owszem, jest dla nas bólem. Natomiast o prawa mniejszości węgierskiej w krajach sąsiednich oczywiście będziemy walczyć. Jeśli chodzi o nadawanie obywatelstwa węgierskiego, to okazało się, że Rumunia, Serbia, Chorwacja czy Słowenia nie wniosły sprzeciwu. Same zresztą nadają podwójne obywatelstwo, np. Rumunia swoim rodakom z Mołdawii. Ukraina ma zastrzeżenia, ale jesteśmy na drodze do porozumienia. Zostaje jedynie Słowacja, która ma kłopot z samą sobą: Słowakom zamieszkałym za granicą chcieliby dać obywatelstwo, a Węgrom na Słowacji chcą zabronić przyjęcia obywatelstwa węgierskiego.
Właściwie nie rozumiem dlaczego, tysiąc lat mieszkaliśmy w tym samym państwie, cały czas byliśmy sąsiadami, dzieliliśmy ten sam los. A tak przy okazji to nasza ustawa o mniejszościach narodowych z 1993 r. została przez Radę Europy uznana za wzorcową. Niektórzy w Europie jakoś nie chcą o tym pamiętać.

Dziękuję za rozmowę.

_________________
Maciej
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Nie Sty 08, 2012 4:51 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Gdy się czyta o sposobie przeprowadzenia na Węgrzech 'prywatyzacji' w ogólności, a o 'prywatyzacji' cukrowni w szczególności, to trudno nie dostrzec podobieństw w procedowaniu prowadzonym przy pomocy doradców ze świata. Co się tyczy nadziei pomocy Węgrom przez organizacje finansowe, to najmniej należy tu liczyć na bezinteresowność. Jedynym co ich martwi, to precedens powiedzenia przez któryś z krajów-pseudobeneficjentów tych układów: "Panom już dziękujemy" i odniesienia po tym sukcesu gospodarczego. Szlag by ich trafił natychmiast. Dlatego gotowi 'wtopić' niemało, by tylko 'jedność była'.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum