Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Gdy żona jest agentem

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Nie Lip 08, 2007 5:22 am    Temat postu: Gdy żona jest agentem Odpowiedz z cytatem

T Y G O D N I K
N A S Z A P O L S K A
ISSN 1425-1914 Indeks 332453 NR 25 (596) 19 czerwca 2007

NIGDY NIE BYŁEM KONSPIRATOREM

Z Peterem Rainą, historykiem, autorem książki "Bliski szpieg", rozmawia Roman Motoła

<http://www.medianet.com.pl/~naszapol/0725/0725moti.php>


― Spod Pana pióra wyszło wiele książek dotyczących najnowszej historii Polski i Kościoła polskiego, ale ta jest inna. Była chyba najtrudniejsza do opracowania?
― Dotychczas pisałem o innych ludziach, a to jest łatwiejsze. Kiedy w październiku zeszłego roku szukałem w Instytucie Pamięci Narodowej akt dotyczących mnie samego, dowiedziałem się, że najbliższa mi osoba, moja śp. żona Barbara, była komunistycznym szpiegiem. Przeżyłem szok, długo nie mogłem dojść do siebie. Przez pierwsze dwa miesiące czytałem te dokumenty nie mogąc wprost w nie uwierzyć. Później, mniej więcej od stycznia br. podszedłem do nich metodycznie, jak historyk pracujący nad dokumentami. Nie wiem, czy zdołałem zapanować nad emocjami i sprostać wymogom rzetelności, czytelnik to oceni. Było mi naprawdę bardzo trudno, kiedy czytałem te raporty, nie zawsze oddające prawdziwy obraz naszych małżeńskich relacji, uświadamiałem sobie jednocześnie, że osoba, która mieszkała ze mną pod jednym dachem przez 13 lat, regularnie, przynajmniej raz w miesiącu zdawała bezpiece dokładną relację. W książce starałem się też wyjaśnić czytelnikowi, w jaki sposób pojawiłem się w Polsce, dlaczego zainteresował się mną wywiad PRL... Ten opis pokazuje też mechanizm działania władz, które starały się pozyskać osobę, będącą bardzo blisko mnie. To była osoba urocza, nigdy nie dała poznać, czym w tajemnicy przede mną się zajmuje. A przy tym nie byłem jej obojętny, ona naprawę bardzo mnie kochała i była to miłość z wzajemnością. A jednak prowadziła podwójne życie. Co ciekawe, w rozmowach z oficerami SB nie relacjonowała spraw prywatnych, dotyczących moich rodziców, rodziny czy znajomych, skupiała się tylko na mojej działalności społecznej i politycznej.

― Nigdy nie podejrzewał Pan żony o działalność na rzecz bezpieki?

― Nie, nigdy. Polski, szczególnie starszy, ukształtowany w PRL czytelnik powinien zrozumieć, że społeczeństwa zachodnie, tzw. wolnego świata, funkcjonowały inaczej. O ile w Polsce toczyło się w czasach PRL życie konspiracyjne ― zresztą Polacy ze względu na swoją bolesną historię mają skłonność do działań konspiracyjnych ― tam wszystko odbywało się otwarcie. Ja również niczego nie ukrywałem. Barbara wiedziała wszystko i wszystko też przekazywała MSW. Jeśli czegoś nie powiedziała, np. o przerzucie do kraju materiałów czy maszyn poligraficznych, to dlatego, że akurat nie było jej w domu, a ja działałem często spontanicznie, wykorzystując każdą nadarzającą się okazję. Zresztą, gdybym nawet miał podejrzenia, to na pewno nie w stosunku do Basi.
― Czy służby PRL wykorzystywały zdobytą wiedzę do tego, by Pana dyskredytować, na przykład w środowisku emigracyjnym?
― Był taki moment, że służby wpływały na Barbarę, by pomogła skłonić mnie do współpracy z nimi. Podjęli dwukrotnie próby zwerbowania mnie, gdyby do tego doszło, byliby zapewne zachwyceni, ale ja szybko ujawniłem próby zwerbowania mnie w zachodnich periodykach. W tym sensie byłem dla nich spalony. Wówczas MSW podjęło przeciwko mnie działania dyskredytujące, które nasiliły się szczególnie po niespodziewanej śmierci Barbary, po lutym 1982 roku. Wówczas właśnie gen. Kiszczak wydał rozkaz neutralizacji Rainy. Po latach wyjaśnił, że z pewnością nie chodziło o wyrok śmierci, lecz neutralizację polityczną. Mogę dziś powiedzieć, że działania ta miały na celu skompromitowanie mnie w środowiskach, w których działałem szczególnie intensywnie. Ponieważ byłem (i jestem) blisko związany z Kościołem katolickim, pośród duchowieństwa i osób blisko z nim współpracujących rozpuszczano na mój temat plotki o charakterze obyczajowym. Pośród członków tzw. opozycji demokratycznej z kolei, technikami operacyjnymi sugerowano, że współpracuję z Warszawą. Przedstawiano mnie także jako skrajnego nacjonalistę i antysemitę. Ciekawe, jak ja mogę być polskim nacjonalistą ― ale wielu uwierzyło. Pod tym względem MSW było bardzo efektywne, rzeczywiście udało im się doprowadzić do pewnej izolacji mojej osoby.
Ani wtedy jednak, ani dziś nie przejmowałem się tymi działaniami. Nie miałem na nie wpływu. Robiłem to, co uważałem za słuszne.

― Czy może Pan przytoczyć konkretne przykłady tych działań MSW?

― Kiedy krytykowałem Giedroyca czy Radio Wolna Europa, szczególnie kierowane przez Najdera, wielu prominentnych przedstawicieli Polonii angielskiej czy francuskiej pytało: Co się dzieje z Rainą? Krytykuje "Kulturę", a więc pracuje dla reżimu. W 1983 roku do Berlina przyjechała ekipa polskiej, reżimowej telewizji, z red. Woźniakiem na czele. Nakręcili ze mną wywiad, w którym mówiłem m.in. o potrzebie porozumienia między władzą a Kościołem, o konieczności pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II do Ojczyzny. Uważałem bowiem, że wizyta Papieża Polaka jest wprost niezbędna, by naród podniósł głowy, by odzyskał nadzieję, którą zabrał mu stan wojenny. Wywiad emitowano potem kilka razy w TVP jako dowód mojej metamorfozy, a ja odebrałem potem wiele telefonów ostro krytykujących moje działania. To oczywiście bzdura. Nigdy nie poszedłem na żadną współpracę z reżimem. Jeśli byłem do czegoś przekonany, tak jak do konieczności wizyty Ojca Świętego, to po prostu o tym mówiłem. Powtarzam, moja działalność była zupełnie jawna. W latach 70. i początku 80. przekazywałem materiały dla wydawnictwa NOW-a, dla KOR, także pieniądze. Ściśle współpracowałem z Jerzym Giedroycem, Eugeniuszem Smolarem i innymi emigrantami 1968 roku. Z Berlina szło bardzo dużo pomocy dla Polski, a bezpieka ― dzięki mojej żonie ― mogła wiedzieć o wszystkim. Lepszego agenta nie mogli mieć.
Popierałem opozycję przeciwko władzom, działałem na rzecz polskiej inteligencji. Wielu ówczesnym, ale także późniejszym emigrantom politycznym z Polski pomagałem w uzyskiwaniu pracy, stypendiów itp. Gdy w Polsce doszło do wystąpień robotniczych w czerwcu 1976 roku i powstał KOR, zorganizowałem w Berlinie Zachodnim demonstrację popierającą poczynania polskiej opozycji. Nie mogłem wówczas znaleźć poparcia ani wśród socjaldemokratów, ani wśród chadeków niemieckich, bo oni akurat prowadzili politykę odprężenia w stosunkach z tzw. Wschodem. Zorganizowałem więc ok. 200-300-osobową grupę maoistów i anarchistów, którym "wytłumaczyłem", że idziemy walczyć o "lepszy socjalizm". Oni niewiele pewnie z tego rozumieli, ale gremialnie przyszli, zasłoniwszy twarze czerwono-czarnymi chustami. Proszę sobie wyobrazić tę grupę, w której tylko ja nie kryję swojego wyglądu. Grunt, że się udało, a demonstracja odbiła się szerokim echem w zachodnich mediach ― sprawa robotników Ursusa i Radomia została zauważona i o to mi chodziło. Podobnie po wprowadzeniu stanu wojennego, kiedy aresztowano wielu intelektualistów: Woroszylskiego, Mazowieckiego czy Bartoszewskiego, poruszyłem cały świat akademicki, by zaprotestował w ich obronie. Robiłem to z własnej inicjatywy, a nie dlatego, że ktoś mnie prosił. Później nasze drogi się rozeszły, coraz mniej nas łączyło.
― Brak wdzięczności z ich strony to było jedno, a fakt, że urabiali na zachodzie czarną legendę na temat Polski jako kraju antysemickiego, to druga sprawa...
― Tak, ale ja sądzę, że to wynikało czy niekiedy nadal wynika z ich niskiej kultury i takiego też sposobu działania, czegoś, co nazwałbym mentalnością niewolniczą. To sprawa ich sumień, a nie mojego. W swoich działaniach jestem bardzo stanowczy. Angażuję się i działam, a jeśli mi się coś nie podoba, też jawnie daję temu wyraz. Kiedy w 1976 roku wydałem w Anglii obszerną, 600-stronicową pracę o politycznej opozycji w Polsce, dedykowałem ją Kuroniowi, Michnikowi i nieżyjącemu już dziś Pyjasowi. Nie mam żadnych uprzedzeń, pisałem tam, co oni robili dla młodzieży. Gdy później ich działania mi się nie podobały, też mówiłem o tym, otwarcie krytykując ich i wytykając błędy. Dziś wiem: czy byli to współpracownicy dawnego, komunistycznego reżimu czy też przedstawiciele dawnej opozycji i późniejszej "Solidarności", jeśli byli ludźmi o mentalności zsowietyzowanej, odrzucali wszelką krytykę, gdyby mogli, pewnie zesłaliby mnie do łagru albo "zneutralizowali". Cóż, jak mówi przysłowie, jedynie prawdziwa cnota krytyk się nie boi...

― Jest też zaznaczony w książce wątek dotyczący tzw. salonowej opozycji, która na zachodzie bardzo wygodnie się urządziła i z tamtej perspektywy krytykowała Kościół w Polsce, np. księdza prymasa Glempa, który po wprowadzeniu stanu wojennego apelował o spokój społeczny. Pan bardzo negatywnie odniósł się do takiej postawy "opozycyjnego salonu".

― Najpierw i przede wszystkim krytykowali prymasa Wyszyńskiego powtarzając, że to stary człowiek, szukający ugody z władzą. Starałem się tłumaczyć: siedzicie w Paryżu, Londynie, Monachium czy Sztokholmie, nie wiecie, co dzieje się w kraju. Nawet Giedroyc był zaślepiony, pozostając pod wpływem Leopolda Ungera. Proszę sobie wyobrazić: Unger, zapiekły komunista, który wcześniej cenzurował innych publicystów w "Życiu Warszawy", nagle na zachodzie staje się nauczycielem demokracji. Dodam, że wielu przedstawicieli tej emigracji nienawidziło lub chorobliwie obawiało się Kościoła. Prymasa Glempa krytykowano nieomal od samego początku jego prymasowskiej posługi. Starałem się wytłumaczyć, że Kościół nie może wzywać: "Naprzód, bagnet na broń!", że nie na tym polega jego misja! Konflikt ― o czym już trochę wspomniałem ― dotyczył też podróży Ojca Świętego do Polski w 1983 r. Byłem zdania ― zresztą Watykan i Ojciec Święty też ― że powinien przyjechać. W kręgach kościelnych przeciwnikiem był m.in. ks. Boniecki i otoczenie Jerzego Turowicza. Wyjaśniałem, że wizyta Ojca Świętego nie będzie oznaczać akceptacji stanu wojennego, że komuniści i ich działania nie powinny nas obchodzić ― oni i tak zrobią, co zechcą, mają czołgi, ZOMO, Radiokomitet itd. Dla nas ważny jest naród potrzebujący odnowy moralnej, która mogła dokonać się tylko dzięki papieżowi. Wtedy także ostro wystąpiłem przeciw krytyce Kościoła i prymasa Glempa podejmowanej przez środowiska, o których mówimy. Wygraliśmy, Ojciec Święty zgodził się przyjechać.

― Wróćmy do ostatniej Pana książki. Jak z dzisiejszej perspektywy patrzy Pan na osobę nieżyjącej już pierwszej żony? Jako na trochę tragiczną postać, kogoś, kto dał się uwikłać we współpracę, a potem nie potrafił się już z tego wyplątać?

― W pewnym sensie w dalszym ciągu jest zagadką, dlaczego to robiła. Była bardzo zakochana we mnie, a ja w niej, właściwie nie mieliśmy przed sobą tajemnic. To jedno pozostanie tajemnicą, choć bardzo smutną. Mam różne hipotezy, o których piszę w książce. Znając ją, myślę, że mogłaby teraz powiedzieć: "słuchaj, takie były czasy i tak postępowałam". Ona bardzo nonszalancko traktowała to wszystko, w ogóle się nie przejmowała. Jak się czyta te raporty wywiadu, łatwo zauważyć, że są pisane bardzo starannie, oddają prawdę, choć nie brakuje też w nich błędów i przeinaczeń i przekłamań. Najbardziej zaszokował mnie fakt, że przekazywała im nie tylko informacje, lecz że pewnego dnia, gdy byłem w Londynie, wpuściła oficera do domu. Przeglądał i czytał całą moją korespondencję, w Misji Polskiej zrobił kopie moich listów, kilkaset stron. Basia zgodziła się też zainstalować i obsługiwać urządzenie podsłuchowe w naszym domu. Te sprawy bardzo bolą.
Chcieli też mieć mój klucz do sejfu bankowego. Do dziś nie pamiętam, nie wiem, czy Barbara go nie znalazła, czy nie chciała im go dać. Mogła znaleźć, bo klucze też były w domu.

― Czy będzie dalszy ciąg tej książki? Zamierza Pan badać dalej agenturalną działalność żony, spróbuje dotrzeć do oficerów wywiadu, o których jest mowa w "Bliskim szpiegu"?

― Mam także akta, które dotyczą bezpośrednio mojej osoby, jest tam dużo więcej informacji o mojej działalności. Na razie nie chcę nic z tym robić. Z ostatnią książką, o której tu rozmawiamy związało się wiele silnych przeżyć, wspomnień... widzi Pan, mówiąc kolokwialnie, to przecież kawał mojego życia ― okazał się inny niż myślałem. Chciałbym na razie mieć spokój od tej sprawy i zająć się czym innym, może za kilka miesięcy wrócę do tego.
― Dziękuję za rozmowę.
historia@naszapolska.pl






Małgorzata Rutkowska

Donosy na męża

"Nasz Dziennik" nr 151 (2864) sobota-niedziela, 30 czerwca ― 01 lipca 2007 r.,

<http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20070630&id=my81.txt>



Ćwierć wieku po śmierci swojej żony dr Peter Raina, znany historyk i dokumentalista najnowszych dziejów Kościoła, poznał największą tajemnicę jej życia. Przez cały czas małżeństwa Barbara Wereszczyńska-Raina donosiła na męża, otrzymując od SB wysokie "dotacje pieniężne". Podwójna gra agenta "Sehu" wyrządziła krzywdę wielu ludziom.




Porażająca prawda wyszła na jaw przypadkiem. Doktor Raina, z pochodzenia Hindus, a Polak z wyboru, po otrzymaniu od IPN statusu pokrzywdzonego postanowił zajrzeć do swojej teczki. Po nitce do kłębka doszedł do szokującego odkrycia: przez 14 lat donosy do SB składała na niego własna żona. Podjęła dobrowolną współpracę z "polskim wywiadem", zobowiązując się do inwigilacji męża, znanego działacza opozycji. Nigdy nie próbowała zerwać związków z SB, przeciwnie, stawały się one coraz mocniejsze, przyjacielskie, wręcz familiarne. Do chwili nagłej śmierci w wieku 40 lat pozostała najcenniejszym źródłem informacji o Peterze Rainie. Była agentem pewnym.

Okazuje się, że nie tylko żona Pawła Jasienicy siadała w pierwszym rzędzie na spotkaniach z pisarzem, by na polecenie SB zawrzeć z nim znajomość, zakończoną ślubem. Gdy na początku lat 90. ruszyła lustracja w Niemczech, wielu osobom świat zawalił się na głowę. Z dokumentów dawnej Stasi dowiedzieli się, że mąż donosił na żonę, żona na męża, syn na ojca... Ta prawda aż do bólu obnażyła całą perfidię systemu komunistycznego, który czynił z człowieka narzędzie zła do szkodzenia innym, nawet najbliższym. Ciekawe, że przypadki donoszenia w rodzinie i niewątpliwych dramatów osób, które padły ofiarą zbrodniczego aparatu przemocy, ale i słabości (?) innych ludzi, były ochoczo nagłaśniane przez przeciwników lustracji w Polsce. "Ostrzegamy! Patrzcie, czym kończy się otwarcie teczek" ― straszyli antylustratorzy.

A jednak od przeszłości nie da się uciec. Peter Raina, mimo że przeżył głęboki szok po zapoznaniu się z "teczką pracy" agenta o pseudonimie "Weba", później "Sehu", czyli Barbary Wereszczyńskiej-Rainy, jest głęboko przekonany, że warto było poznać prawdę. Zadaje sobie jedno pytanie: dlaczego tak się stało? Co skłoniło żonę do podjęcia współpracy z SB? Próbą odpowiedzi na to pytanie jest jego najnowsza książka "Bliski szpieg", w której stara się na chłodno, ale z całą miłością i zaufaniem, jakim obdarzał żonę, dojść do rozwikłania tej zagadki. Trzeba powiedzieć, że próba ta powiodła się tylko częściowo. Dlaczego?

Wiosną 1963 r. podczas studenckiej imprezy Peter Raina, doktorant na Wydziale Historii UW, poznał Barbarę Wereszczyńską. Jasnowłosa studentka arabistyki wywarła na nim wielkie wrażenie. Szybko zostali parą. W przeciwieństwie do Rainy, który nie krył się ze swoim krytycznym stosunkiem do socjalizmu, Barbara nie angażowała się w politykę. Po studiach zaczęła pracę w bibliotece amerykańskiej ambasady, można przypuszczać, że już wtedy mogła znaleźć się w zainteresowaniu SB. Na początku 1967 r. Raina nie otrzymał przedłużenia polskiej wizy, nakazano mu natychmiastowy wyjazd z Polski. Wyjechał do Berlina Zachodniego ― najbliższej zachodniej stolicy, by tu prowadzić badania naukowe nad komunizmem w Europie Wschodniej. Zaczadzonym marksizmem kręgom lewackiej inteligencji niemieckiej tłumaczył, dlaczego Polacy buntują się przeciwko systemowi, ale pisał też kolejne prace poświęcone historii Polski, w tym swe największe dzieło ― rozpisaną na wiele tomów biografię Prymasa Stefana Wyszyńskiego. O tej niezwykle dynamicznej działalności Petera Rainy było do tej pory wiadomo bardzo niewiele, on sam tylko lekko napomykał, gdy atakowała go za "antysemityzm" "Gazeta Wyborcza", ile to razy gościł i pomagał jej redaktorom jeszcze w latach 70. Wdzięczność nie jest mocną stroną tego środowiska... Kontakty Rainy były więc bardzo rozgałęzione: paryska "Kultura", Radio Wolna Europa, polska emigracja w Londynie, "komandosi" marcowi w Szwecji, przyjaźń ze Zbigniewem Herbertem. W Berlinie Zachodnim był prawdziwą jednoosobową instytucją ― jego skromne mieszkanie stało się miejscem przerzutu do kraju książek emigracyjnych, sprzętu poligraficznego, papieru, pieniędzy. Nie krył się ze swoją działalnością, bo nie uważał, że czyni coś złego, co trzeba utrzymywać w konspiracji. Nie wiedział, że jego niemal każdy krok i rozmowa są dokładnie relacjonowane bezpiece.
Barbara Wereszczyńska wzięła ślub z Peterem Rainą 27 października 1968 roku. Dzięki mężowi została zatrudniona jako pilot zagranicznych wycieczek udających się do "krajów demokracji ludowej". Był tylko jeden szkopuł: potrzebny był paszport konsularny, który w Berlinie Zachodnim uzyskiwało się w Polskiej Misji Wojskowej, czyli nieformalnej rezydenturze wywiadu. Wereszczyńska otrzymała nadspodziewanie szybko upragniony dokument, jak wszystko wskazuje, za cenę nawiązania kontaktów z SB. 15 lipca ppłk Eugeniusz Szczepanik, starszy inspektor Wydziału VIII MSW, przedłożył raport o "zezwolenie na dokonanie werbunku". Esbek, charakteryzując kandydatkę na agenta, określił ją jako osobę o dużym wyrobieniu i inteligencji, logiczną, bardzo zrównoważoną, skromną i niegadatliwą. Celem werbunku była inwigilacja własnego męża, rozpoznanie jego kontaktów z ośrodkami "antysocjalistycznymi" na Zachodzie.

Rozmowa werbunkowa przeprowadzona została 27 października 1969 r. w Warszawie. "Na propozycję współpracy z nami za granicą wyraziła zgodę bez specjalnych oporów oraz bez określania terminu". Wyrazem zgody na podjęcie współpracy jest własnoręcznie podpisana przez Wereszczyńską-Rainę deklaracja: "Ja, Barbara Wereszczyńska, wyrażam zgodę na współpracę z polskim wywiadem za granicą, co pozostaje największą tajemnicą". Jako motywy pozyskania wykorzystano, według esbeków, patriotyczny stosunek do Polski, negatywny stosunek do męża i do jego działalności oraz chęć poprawy warunków materialnych przez zdobycie pieniędzy. Co przeważyło? ― nie wiadomo. Peter Raina odrzuca supozycje o złych relacjach z żoną ― podkreśla, że bardzo kochał Barbarę, cenił ją i szanował. Konflikty zdarzają się w każdym małżeństwie, a choćby nawet sprawy przybrały dramatyczny obrót, nie usprawiedliwiają aktu zdrady i zgody na donoszenie. "Patriotyczny stosunek do Polski"? Cóż to znaczy? Ówczesna Polska to PRL, państwo niesuwerenne, okupowane przez obce mocarstwo. Czy Wereszczyńska zdawała sobie z tego sprawę? Czy wiedziała, z kim podejmuje współpracę? Że "polski wywiad" w rzeczywistości nie istnieje, bo jest częścią MSW, wielkiego aparatu represji wymierzonego przeciwko własnym obywatelom. Wydaje się więc, że o podjęciu współpracy przez "Sehu" zadecydowały pieniądze. Jako agent SB otrzymywała miesięcznie 1000 zł w bonach PKO, okresowo marki zachodnioniemieckie ― rocznie do 2500; za zadania specjalne ― w podwójnej wysokości. Przez 14 lat suma "dotacji" ― tak w raportach esbecy określają wynagradzanie agentki ― urosła do ponad 100 tys. zł... Po jej śmierci pieniądze te przeszły do funduszu MSW.

"Sehu" oceniana była wysoko przez swoich mocodawców. "Jednostka pewna, sprawdzona, dyspozycyjna". Już na pierwszym spotkaniu przekazała cenne informacje o mężu, o jego kontaktach z "Kulturą" i RWE. Informowała szeroko i skrupulatnie, choć jak przyznaje Peter Raina, sprawy osobiste traktowała wstrzemięźliwie. Jednak do tego stopnia zatraciła poczucie lojalności, że kilkakrotnie pod nieobecność męża wpuściła esbeków do mieszkania, by dokładnie przejrzeli jego dokumenty i skopiowali najbardziej interesujące. Na polecenie SB zgodziła się zainstalować i obsługiwać podsłuch w domowym telefonie, by nagrywać rozmowy męża. Przypadek sprawił, że nie przekazała esbekom klucza do sejfu bankowego, by dokonali sprawdzenia jego zawartości. Zachęcała funkcjonariuszy SB do zwerbowania swego męża, ba, aranżowała podczas zagranicznych wakacji sytuacje ułatwiające nawiązanie kontaktu Petera Rainy z esbekami. Nie wyszło. Trudno pojąć, jak można dopuścić się takiej podłości, być najbliższym powiernikiem i zarazem zdrajcą, czynić to z jakąś niewytłumaczalną perwersją. Prosto z domu szła przecież na spotkanie z esbekiem...

Z biegiem lat zacieśniały się związki "Sehu" z "naszą Służbą". Chyba się nawet zaprzyjaźniła z poszczególnymi rezydentami w Berlinie, z funkcjonariuszem prowadzącym w Warszawie. W notatce z 1976 r. agent dzieli się spostrzeżeniami o trudnej sytuacji "Sehu", jej chorobie. "Widzę, że to ją wymizerowało, skurczyło i chyba bezustannie trapi". Pełne troski słowa... Mimo to nie spostrzegł, by Barbara niechętnie odnosiła się do współpracy. Przeciwnie. "Odczuwam, że przeżywa małą efektywność i każdą inicjatywę przyjmuje z nadzieją na realizację w wykazaniu się".

Agenturalną działalność "Sehu" przerwała nagła śmierć 6 lutego 1982 roku. Jeszcze tydzień wcześniej spotkała się z rezydentem berlińskim wywiadu PRL. Wiadomość o utracie cennego agenta była zaskoczeniem dla SB. Próbowali wykorzystać niespodziewany zgon Barbary przeciwko Peterowi Rainie i oskarżyć go o... zamordowanie żony, chociaż naukowiec przebywał wtedy w Rzymie. 8 lutego 1982 r. sam generał Kiszczak zlecił "pogłębienie rozpracowania Rainy celem jego neutralizacji jako antypolskiego działacza". "Neutralizacja" w słownictwie SB oznaczała fizyczną likwidację człowieka...

― Ani przez sekundę nie jestem w stanie pomyśleć, że Barbara była w stanie to robić ― mówi Peter Raina. ― Nie miałem żadnych podejrzeń, była taka urocza, miła. Bardzo ją kochałem.

Do odnalezionej w IPN "teczki pracy" żony podszedł po pewnym czasie, gdy minął szok, jak historyk, który musi zmierzyć się ze źródłem, ocenić jego wiarygodność i wyciągnąć wnioski. Nie znaczy to, że tragedia osobista ustąpiła miejsca dociekliwości badacza czy zmieniło się nastawienie Rainy do lustracji. Jeżeli archiwa IPN pozostałyby pod kluczem, nigdy nie dowiedziałby się, kto na niego donosił, kto był największym zdrajcą. Choć trudno w to uwierzyć, wiedza wyniesiona z teczki "Sehu" nie zniszczyła o niej dobrej pamięci Petera Rainy. Książkę "Bliski szpieg" zadedykował żonie, w 25. rocznicę jej śmierci...

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum