Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Komentarze przedwyborcze

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Hlebowicz
Site Admin


Dołączył: 15 Wrz 2006
Posty: 1166

PostWysłany: Czw Paź 18, 2007 5:15 pm    Temat postu: Komentarze przedwyborcze Odpowiedz z cytatem

Wyborczy płacz

Płacząca rzewnymi łzami kobieta osiąga zazwyczaj zamierzony cel, czyli wywołuje współczucie większości patrzących na urządzony przez nią spektakl ludzi i pobudza nienawiść, do tych, którzy doprowadzili ją do takie stanu. Mniej liczą się wtedy fakty, o wiele bardziej zaś emocje.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że była posłanka Platformy Obywatelskiej Barbara Sawicka szlochała w gmachu Sejmu z pełnym politycznym wyrachowaniem, usiłując odwrócić uwagę od swojego przestępstwa i kreując się na biedną kobietę, która wprawdzie nieco zbłądziła, ale moralną odpowiedzialność za jej postępowanie ponosi tak naprawdę nieludzka, totalitarna władza, posługująca się niegodnymi metodami.
Taki właśnie obraz miał zapaść w pamięć widzów, słuchaczy i czytelników, a wzmocnił go jeszcze Donald Tusk, nazywając Mariusza Kamińskiego i Jarosława Kaczyńskiego zdolnymi uczniami generała Czesława Kiszczaka.
Aktorsko zagraną rozpaczą i efektownym zasłabnięciem na oczach dziennikarzy Sawicka chciała maksymalnie zaszkodzić Prawu i Sprawiedliwości, które już wcześniej perfidnie oraz bezlitośnie postponowała na swoim blogu internetowym. Mało który z parlamentarzystów PO był równie zapiekły w nienawiści do PiS jak ona i to jeszcze na długo przed wyborami.
Nikt, kto choćby pobieżnie zapoznał się z materiałami Centralnego Biura Antykorupcyjnego na temat okoliczności wzięcia przez Sawicką gigantycznej łapówki od podającego się za biznesmena jego funkcjonariusza nie może mieć najmniejszej wątpliwości, że była posłanka PO wykazała się wyjątkowo pazernością na pieniądze, za nic mając interes publiczny. Na jej miejscu każdy uczciwy człowiek zapadłby się pod ziemię i unikał jakichkolwiek publicznych wystąpień, by nie brnąć dalej w kompromitację.
Okazuje się, że przemożna chęć zaszkodzenia politycznym przeciwnikom skłoniła Sawicką do urządzenia żenującego widowiska, nawet w skrajnie niekorzystnej dla niej sytuacji. Cynicznie grając na strunie ludzkiego współczucia dla zrozpaczonej kobiety, niecnie oszukanej przez kochanka, ale obiektywnie winnej jednego z najgorszych w politycznym świecie przestępstw, po mistrzowsku odegrała swoją ostatnią rolę w wyborczym scenariuszu PO. To było typowe „odwracanie kota ogonem”, którą to metodę z upodobaniem wmawia się politykom PiS.
Może Sawicka chciała w ten sposób odwdzięczyć się partii za wieloletnie wspieranie jej poczynań, a może po prostu nie mogła powstrzymać się przed jeszcze jednym aktem nienawiści wobec PiS? W każdym razie leżąc już na obu łopatkach, usiłuje jeszcze kąsać po nogach. Jedno jest pewne: liderzy PO nie mieli żadnych politycznych zahamowań ani moralnych skrupułów, by nader skwapliwie skorzystać z prezentu, jaki dała im na odchodnym kobieta, której moralne kwalifikacje lepiej byłoby wstydliwie przemilczeć, bo kompromitują one każdego, kto używa jej do własnej gry.

Jerzy Bukowski
===========================================


Platforma Obywatelska
czyli
Wielka Imitacja

Niektórzy moi znajomi na okoliczność mych krytycznych uwag pod adresem Prawa i Sprawiedliwości zgłaszają pretensję, że co najmniej równie krytycznemu osądowi nie poddaję Platformy Obywatelskiej. Przyznaję, platformersom nie poświęcałem dotąd zbyt wiele uwagi, czego powód jest właściwie tylko jeden i dość banalny: w tej partii – wydmuszce nie ma niczego takiego, co miałoby siłę przykuwania wzroku na dłużej niż mgnienie oka. Dokładnie z tego samego powodu nigdy nie próbowałem poddawać egzegezie telewizyjnych reklam, opakowań produktów z hipermarketu czy potraw z McDonald’s. Być może warto jednak mimo wszystko powiedzieć parę słów więcej na ten temat.
Hiszpański myśliciel Rafael Gambra napisał kiedyś książkę Tradición o mimetismo, w której wskazał, że fundamentalną kwestią sporną w polityce jest owo przeciwieństwo tradycji i naśladownictwa; tradycji – czyli metafizycznej realności dorobku, dziedzictwa, kultury, obyczajów i instytucji konkretnej wspólnoty (narodu historycznego); naśladownictwa – czyli niespokojnego poszukiwania nowości i podpatrywania u innych rzekomo uniwersalnych wzorców przez osobników wykorzenionych ze swojej wspólnoty, pozbawionych związku z życiodajnymi sokami tradycji, skazanych przeto – jak to z kolei pysznie ujął nasz wieszcz Słowacki – na „szwędanie się ciągłe za niskiemi dociekaniami praw postępu”.
Owóż, Platforma Obywatelska jest niczym innym, jak właśnie szkolnym przykładem jałowego kulturalnie i politycznie naśladownictwa, mimesis w stanie czystym, pozłotką wielkiej imitacji. Na to naśladownictwo in concreto składają się, jak się zdaje, zasadniczo dwie rzeczy.
Pierwszy rodzaj mimetyczności stanowi „wiano”, jakie do PO wnieśli ojcobójcy „Drogiego Bronisława”, uciekinierzy z nieboszczki Unii Wolności, ale przez nią mentalnie uformowani. Jego istotą jest, nabyta jeszcze w epoce oświecenia, zakaźna choroba ideologii „prawoczłowiekizmu”, pseudouniwersalistycznej abstrakcji „człowieka w ogóle”, połączona z czołobitnością (przekraczającą wszelką miarę śmieszności) wobec „powszechnych standardów” czy „europejskich uregulowań”. Jak groźny, destrukcyjny jest ten wirus, zaświadczyć może choćby przykład marszałka Bronisława Komorowskiego – człowieka z piękną, polską, arystokratyczną i patriotyczną tradycją (i własnych zasług z antykomunistycznej młodości), który dzisiaj co i rusz gorszy się, oburza i wstydzi za takie „bluźnierstwa” wobec „standardów”, jak sprzeciw wobec przywilejów dla dewiantów seksualnych czy ustanowienia Dnia Przeciw Karze Śmierci. Trzeba przyznać, że imitatorzy tego rodzaju mają już swoją, specyficzną „tradycję”. Ich modelowym przodkiem był ów ufraczony i uperuczony Podczaszyc z opowieści Podkomorzego w Panu Tadeuszu, który zjechawszy na Litwę w swojej rokokowej kariolce, oświadczył, że będzie nas teraz „europeizować i cywilizować”. W Hiszpanii, na przykład, takich samych „Podczaszyców” nazywano „sfrancuziałymi” (afrancesados).
Mimetyczność drugiego rodzaju, adresowana przez platformersów nie do elity, lecz do szerokich rzesz „ludu wyborczego”, ma bardziej plebejski rodowód i trywialniejszą motywację. To pragnienie naśladownictwa znane od epoki komunizmu zwykłym Polakom, którym udało się znaleźć na Zachodzie i z nosami przyklejonymi do szyb wystaw luksusowych magazynów marzyli o tym, żeby i u nas było „jak na Zachodzie”. Na tym, psychologicznym resentymencie bazuje wyborczy „kit” propagandystów Platformy, szarlatanów obiecujących, że jak tylko dojdą do władzy, to natychmiast zrobią tu „drugą Irlandię”. Ta propaganda prezentuje się jako prawdziwie liberalna alternatywa dla socetatyzmu PiS, ale naprawdę jest oszukańczą, miłą dla ucha, syrenią soft-economy, nieodpowiedzialną obietnicą materialnego raju bez pracy, wysiłku i koniecznego do zbierania owoców czasu.
Donald Tusk często lubi podkreślać, że on i jego koledzy z „Przeglądu Politycznego” uformowali się na lekturze dzieł myślicieli liberalnych: Hayeka, Misesa, Friedmana, Arona, Sormana. To prawda, i bardzo charakterystyczna. Wymienieni autorzy są z pewnością wysokiej klasy intelektualnej (wyjąwszy Sormana – popularyzatora raczej, aniżeli samodzielnego myśliciela), ale łączy ich także jedno: wykorzenienie z tradycji, z doświadczenia konkretnej wspólnoty i możliwego poczucia odpowiedzialności za jej dobro wspólne. Zwłaszcza Hayek nie ukrywał swojego programowego kosmopolityzmu. Taki wybór patronów rzutuje na koncepcję uprawianej polityki. Program Platformy (już nie wchodząc w merytoryczną analizę konkretów) jest adresowany w kulturową i narodową próżnię, do abstrakcyjnych „ludzi” – „obywateli” jakiegokolwiek państwa. Równie dobrze, jak dla Polaków (co jest okolicznością zupełnie przypadkową) mógłby być programem dla Peruwiańczyków, Buszmenów czy Khmerów. Lecz nie do nich jako takich, w ich buszmeńskiej czy khmerskiej tożsamości, lecz do kogoś, kogo w swoim życiu pełnym podróży nigdy nie spotkał (bo spotkać nie mógł) hrabia de Maistre: do CZŁOWIEKA, który nie byłby Francuzem, Rosjaninem czy Persem, katolikiem, mahometaninem czy buddystą, szlachcicem, kupcem czy klerkiem etc. Dlatego również to, co na pozór mogłoby wyglądać na tradycjonalistyczny rys platformersów: regionalizm – podkreślanie przez Donalda Tuska jego kaszubskości czy zainteresowanie okazywane śladom Borussii lub Silesii – jest wycieńczoną, bladą abstrakcją, konstruktem, wymyślaniem tradycji raczej pod kątem brukselskich standardów „praw mniejszości narodowych” czy „współpracy międzyregionalnej”, jeśli nie wprost na użytek bardzo konkretnych, ale obcych, niemieckich interesów. Dlatego także w sprawach fundamentalnych, jak cywilizacji życia, Platforma nigdy nie ma własnego i zdecydowanego zdania. Nie jest ani „za”, ani „przeciw”, a raczej „za a nawet przeciw”; nie jest ani „zimna”, ani „gorąca”, tylko „letnia”. Dlatego, jak zapowiedział Anioł Laodycejski, będzie „wypluta z ust” w godzinie Sądu.


Jacek Bartyzel

===============================================


Studenckie oceny


Czy studenci powinni oceniać swoich profesorów i pobierać za to wynagrodzenie?
O ile na pierwszą część tego pytania polskie uczelnie wyższe dawno już udzieliły pozytywnej odpowiedzi, o tyle druga budzi wielkie emocje. Nikt nie neguje potrzeby wzięcia pod uwagę przez zastanawiającego się nad dalszym zatrudnieniem pracownika naukowego rektora opinii, jaką cieszy się on wśród studentów. Taki system ocen przywędrował do nas z Zachodu już z początkiem lat 90. ubiegłego wieku i doskonale się sprawdza. Kontrowersje budzi natomiast motywowanie studentów poprzez wypłacanie im całkiem sporych (w stosunku do stypendiów) kwot za chodzenie z kwestionariuszami na wykłady, seminaria i ćwiczenia. Niektóre krakowskie wyższe szkoły ogłosiły swoisty casting na chętnych do zbierania opinii o kadrze naukowej.
Część środowiska akademickiego jest oburzona, uważając że ankiety powinni roznosić na zajęcia, dawać do wypełniania ich uczestnikom i przekazywać później do dziekanatów bądź rektoratów pracownicy administracyjni lub przedstawiciele samorządu studenckiego. Nie ma potrzeby, aby wydawać pieniądze na ten cel, zwłaszcza że powszechnie wiadomo, iż państwowe uczelnie liczą się z każdym groszem.
Sam byłem wielokrotnie oceniany w takich właśnie anonimowych badaniach (muszę pochwalić się użytkownikom portalu poland.us, że wypadałem w nich bardzo dobrze) jako wykładowca filozofii w Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Z ankietami przychodzili zawsze pracownicy Studium Psychologii i Pedagogiki, któremu rektor zlecił przeprowadzenie tych badań.
Raz stanąłem natomiast po drugiej stronie, ponieważ poproszono naszą katedrę o pomoc. Zanosząc wypełnione formularze do Studium zerkałem w nie i muszę przyznać, że niekiedy zimny pot spływał mi po plecach, kiedy czytałem nie tylko stanardowe oceny w skali 0-10 poszczególnych pracowników UE (wówczas jeszcze AE), ale także dopiski w dziale "dodatkowe uwagi".

Były one często wprost zabójcze dla niektórych z nich i - co charakterystyczne - wszystkie grupy były raczej zgodne w swej ocenie poszczególnych profesorów, doktorów, magistrów. Pojawiały się tam informacje o regularnym nie przychodzeniu na zajęcia, pogardliwym, a nawet chamskim traktowaniu studentów, słabym przygotowaniu merytorycznym i dydaktycznym.
Jaki był efekt? Okazało się, że z paroma najbardziej negatywnie ocenionymi pracownikami uczelnia rozstała się w dość nagłym trybie, z innymi przeprowadzono rozmowy dyscyplinujące. Nie wiem, czy zmienili swój stosunek do wypełniania zawodowych obowiązków, ale ponieważ widuję ich nadal na korytarzach oraz w stołówce, wnioskuję iż wyciągnęli właściwe wnioski i zaczęli jednak inaczej, czyli lepiej traktować studentów, a także przygotowywać się do zajęć.
Dobrze byłoby, gdyby ten system ocen wykładowców zadomowił się w naszych uczelniach i zaczął przynosić takie same konsekwencje personalne, jak w wyższych szkołach zachodniej Europy, a szczególnie USA, gdzie dwukrotnie negatywnie zaopiniowany przez studentów pracownik dydaktyczny musi szukać nowej pracy.

Jerzy Bukowski
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum