Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Co się stało z polską inteligencją?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Pią Wrz 15, 2006 11:36 am    Temat postu: Co się stało z polską inteligencją? Odpowiedz z cytatem

Artur Adamski

Naród zdekapitowany

(fragment)


Niewiele narodów doświadczyło wyniszczenia swej elity przywódczej w stopniu podobnym do naszego. Spustoszenie, wywołane zbrodniami hitlerowskich i radzieckich okupantów, ciągle odciska się na jakości kolejnych generacji. Fatalny jest jednak nie tylko sam dotkliwy fakt braku wielu wspaniałych ludzi i ich następców.


Ponad sześćdziesiąt lat po wojnie, której nie przeżyła ogromna część najlepszych Polaków, nadal powszechne jest przekonanie o trwającym permanentnie braku prawdziwej elity. Pogląd ten ma głębokie uzasadnienie, a potwierdzających go dowodów dostarcza niemal każdy dzień. Nierzadko opinia taka przypomina jednak coś na kształt mitu, nadmiernie idealizującego dawną rzeczywistość. Najgorzej, gdy urasta on do rozmiarów paraliżującego wolę zmiany, fatalistycznego przeświadczenia, że odbudowa najcenniejszej tkanki narodu, takiej na miarę wspaniałych roczników lat dwudziestych – jest absolutnie nierealna. Bliski takiej tezy jest wykład zawarty w książce Piotra Wierzbickiego pt. Upiorki. Słusznie wskazuje on na całkowitą, uwarunkowaną niemal genetycznie odmienność inteligencji sprzed roku 1939 i tej kształtowanej po 1945. Całkowita zgoda, jeśli chodzi o "formacjotwórczy" wpływ PRL-u i pajęczynę uwarunkowań stworzonych przez totalitarny system. Jeśli jednak pochylimy się np. nad dziejami nauki polskiej, okaże się, że Akademia Krakowska w okresie swojej największej świetności, w feudalnym XV wieku, większość kadry profesorskiej "rekrutowała" nie ze stanu mieszczańskiego czy rycerskiego, lecz z mającego najmniejsze szanse rozwoju – chłopskiego. Związane z naszą alma mater rody szlacheckie swoje herby najczęściej zawdzięczają osiągnięciom włościańskich synów, których dopiero po dziesięcioleciach pracy z księgami i żakami – obdarzano nadaniami i nobilitowano. Potwierdzałoby to tezę, że w znacznie większym stopniu to od pracy i drogi obranej przez człowieka, niż od jego cech wrodzonych, zależy kształt ludzkiego losu.

Polska zaznała dużo bardziej dotkliwej zagłady warstwy wykształconych niż Francja w końcu XVIII w. Rozmiar tej tragedii nie jest daleki od skutków bolszewickiego amoku, w ramach którego w rewolucyjnej Rosji lub Kambodży mordowano za sam fakt noszenia okularów. Już stulecie rozbiorów oznaczało ubytek ogromnej części najbardziej wartościowych jednostek z niemal każdego pokolenia – poległych w powstaniach, zesłanych, zmuszonych do emigracji. Polska, w której od wieków do stanu szlacheckiego zaliczała się wyjątkowo duża część populacji, w znacznej mierze składała się z obywateli odczuwających swą podmiotowość. A jednak, w dużej mierze z powodu ofiar kolejnych zrywów, nie znalazło to przełożenia na odpowiednich rozmiarów przywódcze kadry, niezbędne do wskrzeszenia niepodległej państwowości. Polska miała talenty polityczne tej miary, co Piłsudski czy Dmowski, i magnatów, jak Maurycy Zamoyski, gotowych wszystko oddać ojczyźnie. Były też zorganizowane zastępy patriotów, ofiarnych i mających kwalifikacje do służby państwu. Jednak – zbyt nieliczne dla potrzeb jednego z większych krajów Europy. Jeszcze w latach trzydziestych prawie połowa pracowników umysłowych (wliczając nie tylko urzędy, oświatę, ale i służbę zdrowia) nie miała średniego wykształcenia, a tylko niespełna 10% miało wyższe. Uczelnie gwarantowały znakomite kwalifikacje, a opuszczający ich mury zwykle byli ludźmi o wysokiej kulturze, solidnym moralnym kręgosłupie i propaństwowym nastawieniu. Powstająca Druga Rzeczpospolita miała więc elitę najwyższej jakości, ale – bardzo wąskich rozmiarów. Mimo znakomitych szkół, świetnych organizacji, np. harcerskich, i powszechnego, dobrego modelu wychowania – do 1939 r. tkanka społeczna, którą można by nazwać elitą, nie uległa dostatecznemu poszerzeniu.

Każdy, kto czytał Kamienie na szaniec, zna refleksje druha o pseudonimie Zeus – ubolewającego, że w liczącej 35 milionów Polsce połowa placówek oświatowych to szkoły jednoklasowe, a nakłady książek rzadko sięgają dwóch, trzech tysięcy egzemplarzy. Iluż tu trzeba jeszcze pierwszorzędnych inżynierów, wychowawców – wzdychał ten harcmistrz pod koniec wakacji roku 1939. Według spisu powszechnego z 1926 r., w całej Polsce maturę miało jedynie 650 tys. osób. Trudno ją porównywać z jej dzisiejszym, masowym odpowiednikiem. Ówczesne świadectwo dojrzałości oznaczało sprostanie wręcz drakońskim wymaganiom, wykształcenie bardzo rzetelne i wszechstronne. Stanowiło więc prawdziwy cenzus. Zarazem jednak w latach 1919-39, w całym kraju te znakomite dyplomy średniego wykształcenia uzyskało zaledwie 400 tys. osób. Tyle, ile teraz mamy maturzystów każdego roku. W tym samym okresie wyższe wykształcenie zdobyły tylko 83 tys. obywateli RP. W chwili wybuchu wojny żyło też ok. 30 tys. tych, którzy ukończyli uczelnie przed rokiem 1918. Jeśli liczby te zestawimy z "Listą Katyńską", składającą się głównie z oficerów rezerwy, będących w większości absolwentami uniwersytetów, dowiemy się, jak ogromną część najlepiej wykształconych rodaków straciliśmy w ramach tylko tej zbrodni. 5 marca 1940 r. Stalin złożył bowiem podpis pod wykazem przeznaczonych do rozstrzelania 21 857 Polaków. Wśród nich było dwustu literatów i dziennikarzy, siedmiuset lekarzy, ponad tysiąc prawników, tyluż inżynierów, kilkuset nauczycieli szkół średnich, 43 profesorów wyższych uczelni. W Katyniu wymordowano większość członków kilku stowarzyszeń naukowych i kulturalnych, niektóre właśnie wtedy praktycznie przestały istnieć. Trudno się oprzeć wrażeniu, że działania obydwu okupantów były skoordynowane, gdyż niemal równocześnie, bo w maju 1940 roku m.in. w Palmirach Niemcy zamordowali cztery tysiące działaczy politycznych, nauczycieli, naukowców, pisarzy.

W 1941 r. w Berlinie zaczęły powstawać szczegóły "Generalplan Ost". Ten "Generalny Plan Wschodni" zakładał zmniejszenie populacji naszego kraju oraz rozproszenie na Syberii ok. 20 milionów (jak szacowano – stanowiłoby to 80-85%) Polaków. Licząca 3-4 miliony reszta miała być na miejscu zgładzona lub zgermanizowana. Polacy wykształceni mieli przestać istnieć, a wychować na Niemców zamierzano dzieci typu nordyckiego, odbierane polskim rodzicom. Plan przewidywał całkowite zasiedlenie obszaru II Rzeczpospolitej przez naród niemiecki. Jedynymi Polakami, jakim dawano szansę pozostania na ojczystej ziemi, mieli być robotnicy zatrudnieni na zasadach niewolniczych. Celem polityki edukacyjnej, powierzonej Generalnemu Gubernatorstwu, było osiągnięcie stanu, w którym szczytem kariery zawodowej Polaka mogłoby być stanowisko majstra ciesielskiego. Wywózek na Syberię Niemcy nie przeprowadzili, gdyż do końca wojny nie udało im się zdobyć terenów wschodniej Rosji. Okupant zdołał jednak wysiedlić ok. dwóch milionów Polaków z ziem wcielonych do Rzeszy, a w 1942 r. rozpoczął "wymianę ludności" Zamojszczyzny. Akcja ta dotknęła ponad sto tysięcy Polaków, którzy w najlepszym razie trafiali na roboty do Rzeszy. Znaczna część zginęła w egzekucjach, obozach koncentracyjnych i walkach z oddziałami pacyfikacyjnymi. Usuwanie Polaków z ziem II Rzeczpospolitej nie osiągnęło większego rozmiaru tylko w wyniku zbrojnego oporu oraz załamania niemieckiej ekspansji terytorialnej w roku 1943. Rzesza osiągnęła natomiast bardzo dużo w zakresie wyniszczania polskiej inteligencji. Przyniosła też skutki kilkuletnia przerwa w edukacji, której Tajna Organizacja Nauczycielska, pomimo grożącej za to kary śmierci, przeciwstawiała się, organizując komplety dla ponad miliona uczniów szkół podstawowych oraz stu tysięcy gimnazjalistów i licealistów. Z dziewięciu tysięcy studentów konspiracyjnych wyższych uczelni ogromna część nie dożyła jednak końca wojny.

(…)

Artur Adamski


OPCJA na PRAWO - polecamy http://www.opcja.pop.pl/

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Bartłomiej Marjanowski
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 368

PostWysłany: Pią Wrz 15, 2006 5:14 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

--------------------------------------------------------------------------------

Wywiad Wojciechem Kilarem

JOANNA LICHOCKA: Jak się panu żyje w IV RP?

WOJCIECH KILAR: W pewnym sensie żyje mi się fantastycznie, bo w gruncie rzeczy mamy zapewnione to, co pod­stawowe: nie można uznać, że to wszyst­ko, bo od tego się zaczyna życie w każ­dym normalnym kraju, ale my po tych wojnach, które przeżyliśmy, jesteśmy nareszcie bezpieczni. Nie jesteśmy sa­motni, ktoś tam za nami stoi, nie grozi nam, że będą nas mordować.

Ale to nie grozi nam od siedemnastu lat, od kiedy skończyła się zimna woj­na. Pytam raczej o to, co dzieje się po ostatnich wyborach, czy nastąpił przełom?

Mordowanie fizyczne nam nie grozi od dawna, natomiast jeśli można powiedzieć patetycznie, to mordowanie duchowe trwało - ku zaskoczeniu wielu - także po roku 1989. W zasadzie wydawałoby się, że jest dobrze, że to wszystko, co nas spo­tkało przez te ostatnie pół wieku, jak odej­dzie, to raz na zawsze. I jakoś nie odcho­dzi i trwa w tym, co zostało w ludziach. Nie czuję się powołany jak Piłsudski, że­by grzmieć na Polaków, naród sercem gryźć, ale gdy słyszę niekiedy, co ludzie Polaków. Odczuwam to, zwłaszcza gdy wracam z zagranicy. To czuje się w zwy­kłych sprawach. Gdy na przykład w Pra­dze idę na mszę, okazuje się, że kościół zamknięty, bo nikt nie przyszedł, tym­czasem u nas ksiądz sam by pewnie tę mszę odprawił. W Paryżu do ogromne­go kościoła, do którego chodzę, bazyliki Świętego Piotra położonej najbliżej mo­jego hotelu, mieszczącej na oko około trzech tysięcy osób, przychodzi ich 150 -200. Kiedy wracam tutaj i muszę stać w kościele, to jestem szczęśliwy.

Ale tego żadne wybory polityczne w Polsce chyba nie zmieniają. Co się zmie­niło wraz z dojściem PiS do władzy?

Zmieniło się to, że na te ostatnie wybo­ry poszedłem pierwszy raz w życiu z my­ślą, że mam luksus, jakiego chyba nikt na świecie nie ma. Bo gdybym żył w Ame­ryce, to pewnie byłbym republikaninem i strasznie bym się denerwował, czy nie wygrają demokraci. A teraz było tak, że czy my - mam tu na myśli Prawo i Sprawiedliwość - wygramy, czy PO wygra, to się nie zmartwię, bo przecież to wspól­ny rodowód i wspólna sprawa. Zwłasz­cza że sondaże pokazywały, że przegra­my. Na dodatek 95 procent osób, z któ­rymi stykam się w moim zawodzie, to sympatycy Platformy i są to ludzie szla­chetni. W PO jest wiele osób sympatycz­nych - myślałem sobie - więc nie będzie nieszczęścia, bo potem będą razem współpracować. No i okazało się, że nie, że diabeł tkwi w szczegółach, że one ich dzielą. A przecież są - okazuje się - trud­niejsze różnice możliwe do przezwycię­żenia, jak te między PiS i Samoobroną. W tej chwili nawet myślę, że to, co się wy­dawało koalicją księżycową, ten sojusz PiS z Samoobroną, jest może nawet i zdrowszy. Ale zupełnie się tego nie spo­dziewałem. Lecz proszę wybaczyć, je­stem muzykiem, nie analitykiem poli­tycznym.

Są jakieś skojarzenia świata dźwięków ze światem polityki, gdy się widzi np. Tuska z Rokitą czy braci Kaczyńskich? Jakieś skojarzenia operowe?

Tych skojarzeń jest masa, ale dotyczą raczej innych nazwisk. Dominujące to takie, że tak jak w kulturze, nie tylko w muzyce, tak i w polityce jest macdonaldyzacja, że zupełnie wszystko wolno i można sprzedawać tandetę. Zatem ma­my macdonaldyzację polityków, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia, a usi­łują być politykami, mówią głupstwa i bzdury, nie rozumieją pytań dziennika­rzy i odpowiadają bez sensu.

O kim Pan mówi? O politykach PiS? PO? Samoobrony?

Szczerze? Wszystkich partii, oczywiście w różnym stopniu. Żyję trochę w pustel­ni, bo żeby pracować, muszę się odgro­dzić od świata całkowicie, ale z tego, co trochę czytam i oglądam w telewizji, to widzę, że ten nokaut przegranej wybor­czej trafił w bardzo czułe miejsca orga­nizmu PO i ten szok powyborczy ciągle tam jeszcze trwa. Wydawało się, że daw­no już powinien przejść i trochę jest to dla mnie niepojęte, że tak się nie stało. Kiedyś dyskutowałem z jednym z moich najbliższych przyjaciół i współpracow­ników, który jest szalenie emocjonalnie po tamtej stronie, że nie rozumiem, dla­czego oni nie przyjęli tej połowy mini­sterstw, które proponowało im PiS, a ten mówi, że PiS chciało ich upokorzyć. Nie jestem politykiem, ale wydaje mi się, że w polityce takie rzeczy jak urazy czy upokorzenia nie istnieją, że istnieje sku­teczność. Chyba jako obywatel mam pra­wo żądać realizacji interesu Polski, dzia­łania dla dobra kraju, a nie obrażania się. Nie znam osobiście zbyt wielu ludzi PO, ale pan Tusk wydaje mi się człowie­kiem bardzo sympatycznym, pan Roki­ta człowiekiem inteligentnym, ale oka­zuje się, że tam także jest kryzys przywództwa. Może inni przywódcy by się mniej obrazili, może udałoby się z nimi dogadać?

Tak mówił Jarosław Kaczyński, że do­póki liderem PO będzie Donald Tusk, dopóty nie będzie zmiany polityki PO.

Tego nie wiedziałem. Ale myślę, że wie­lu ludzi przez dłuższy czas nie było w stanie zrozumieć, czemu ta koalicja PiS-PO nie powstała, bo to byłaby gigan­tyczna siła. To jest naprawdę nie do po­jęcia, zapowiadało się coś idealnego, ale może ja sobie wymarzyłem taki ideał. W końcu to nie są czasy Powstania War­szawskiego, gdzie wszyscy szli razem, bez względu na poglądy.

Mam wrażenie, że dla wielu niepowstanie tej koalicji to największe rozczaro­wanie ostatnich miesięcy. Drugim jest zwykle dopuszczenie do władzy Samo­obrony. Że to grzech pierworodny ukła­du rządzącego, zaprzeczenie warto ściom etycznym w życiu publicznym. Panu to nie przeszkadza?

To jest mówienie niechrześcijańskie, że Lepper i Giertych to wszelkie zło, Radio Maryja też zło itd. Takie mówienie nie jest w ogóle rozumne. Trzeba się przyj­rzeć szczegółom, czym co naprawdę jest.

Ale ci, którzy krytykują Radio Mary­ja, podają szczegóły, mówiąc, że bywa­ły i pojawiały się tam antysemickie treści w telefonach od słuchaczy, że są treści ksenofobiczne, antyeuropej­skie. Może ta krytyka ma jednak ja­kieś uzasadnienie?

Ktoś kiedyś zachwycał się operą „Ry­cerskość wieśniacza" Pietro Mascagniego i spytał o zdanie Karola Szyma­nowskiego. Ten odpowiedział, że lepiej nie być autorem takiej opery i nie chciał nic więcej mówić. Ja powiem odwrot­nie, dobrze, że jest Radio Maryja, po­myślmy, jaki to jest motor tego, co się dzieje. Wszyscy już wiedzą, że dociera do całej masy odrzuconych, którzy nie mieli dotąd głosu. Ta cała inteligencja, która nie chce tego zauważyć, zachowu­je się nieinteligencko - bo to do niej na­leży lepsze rozumienie, jasne patrzenie na świat, szersze widzenie. Natomiast kiedy słyszę wypowiedź znanego poli­tyka mówiącego na przykład, że nikt nie będzie go uczył patriotyzmu, to nie wiem, z jakiego on jest świata. Jest po­litykiem i ja mam prawo uczyć go pa­triotyzmu; i pani ma to prawo, i chłop z Rzeszowskiego, dlatego że on ma nam służyć! Trochę się tym zdenerwowa­łem, bo to zabrzmiało nie tylko nieinteligencko, ale po prostu dyktatorsko: ho­łota ma siedzieć cicho. Zdenerwowa­łem się tak, że pytam, co to (i tu wykropkuję) jest?

Aż tak?

Tak właśnie powiedziałem do Zanussie­go przez telefon, tylko jemu nie kropko­wałem. A on na to: Glos ludu przez cie­bie przemawia.

Dlaczego elity nie rozumieją tego tak jak pan?

To grzech śmiertelny, grzech pychy. Ja się go strasznie boję.

Elity krytykując tak koalicję PiS z Samoobroną i Giertychem oraz Ra­dio Maryja, które jest medialną pod­porą obozu rządzącego, popełniają grzech pychy?

Trochę pychy, może nawet pogardy, a także udają, że nie znają słowa „prag­matyzm".

Pragmatyzm? Mówimy o elitach, któ­re krytykują koalicję, mówiąc, że brak akceptacji dla koalicji z Samoobroną to jest także kwestia smaku. O właśnie! Kwestia smaku.

Jestem troszkę rozjuszony dzisiaj, bo coś mnie podkusiło i rano włączyłem rozmowy w TOK FM. No i prowadziła je pierwsza dama polskiego dziennikarstwa, wiado­mo kto, i wie pani, to było kompletnie hi­steryczne. Pan Cezary Michalski powiedział tylko jedno słowo i od razu rozle­gły się krzyki dwóch czy trzech innych osób i nie pozwoliły mu skończyć zda­nia. To przypomina mi kłótnie na stra­ganie. Po mężczyznach wszystkiego się spodziewam, najgorszych rzeczy. Ale kobiety sprawiają, że ten świat jest tro­chę piękniejszy. No i nawet panie tą hi­sterią się jakoś zarażają. Poważna, de­monstrująca swą religijność dzienni­karka w tym samym radiu w rozmowie o pewnej pani minister pozwala sobie na histeryczne wybuchy śmiechu, znaczą­ce westchnienia. Oni reagują tak, jakby się bali czegoś. To jedyne wytłumacze­nie; nie wierzę, że mają święte przeko­nanie, że to, co jest teraz, to apokalipsa.

Bo jest odwrotnie. Jak oglądam telewi­zję, to takiej masy pozytywnych infor­macji o powykrywanych przestęp­stwach, przekrętach i korupcji nie wi­działem nigdy. A to przecież najważniej­sze, chodzi też o moje życie i mój dom, żeby mi tu nikt nie wlazł, żebym nie mu­siał łapówy dawać, żebym nie został za­mordowany na ulicy. W tym kierunku oni już bardzo dużo zrobili. Ale dla peł­nej jasności: PiS popełniało błędy, popeł­nia i będzie popełniało. To jak w histo­rii o stajni Augiasza, po prostu puszcza się rzekę. Rzeka to - jak wiemy - ży­wioł, a nie precyzyjne działanie lance­tem. Oczyści, ale może też poniszczyć, coś dobrego przy okazji rozwali, to jest normalne. Niedawno miałem spotkanie z Polonią w Chicago w konsulacie. I tak mi przyszło do głowy, żeby powiedzieć, iż mam nadzieję, że to może ostatnia okazja do zerwania z komuną. No to był na to aplauz, że tak, tak. Myślę, że to jest najważniejsze dla tego rządu. Dlatego właśnie głosowałem na PiS. Poparłem Kaczyńskiego, bo wyczułem w PiS więk­szą determinację do skończenia z ko­muną niż w PO.

I sprawdza się to, czego pan ocze­kiwał?

Tak, po pierwsze ja to czuję, a po drugie istnieje ten straszny opór, którego styl jest po prostu żałosny. Choćby z tym naigrawaniem się z nazwisk. Gdyby oni się nazywali Lubomirscy, to by nie nie było. A teraz ciągle coś jest z „kaczorami"; to nawet nie jest kwestia smaku, to poni­żej wszelkiej godności.

Chyba znacznie poważniejsze jest, gdy wysuwane są duże działa, gdy się mó­wi o zamachu na demokrację, o za­właszczaniu państwa.

Albo gdy się mówi o republice kolesi. To nie jest republika kolesi, to republika ko­legów, przyjaciół. Może niepoprawnych idealistów, związanych wspólnym celem. Zgadzam się na takie zawłaszczanie państwa. Republikę kolesi to mieliśmy, choć­by za SLD.

Nie boi się pan zawłaszczenia pań­stwa przez PiS ani zamachu na demokrację?

Nie, bo widzę intencje tych ludzi, którzy są za oczyszczeniem państwa.

Po tych dziesięciu miesiącach rządze­nia PiS, po pół roku rządzenia z Lepperem, jakie pan jeszcze widzi korzy­ści? Z czego jest pan zadowolony?

Koalicja z Samoobroną oczywiście nie bardzo mi się podoba, ale nadzwyczaj interesująca jest ewolucja Leppera.

Mianowicie?

To się zrobił prawdziwy polityk, wieczo­rem straszy, rano rezygnuje, ale jakoś tak to robi, że nie ma się wrażenia, że musi się z czegoś wycofać, jakoś tak miękko działa. Wszyscy są zadowoleni: ci, któ­rych straszył, a potem przestał, on sam, że postraszył, ale nie musi realizować tych gróźb. Trzeci koalicjant wydaje mi się najbardziej niezręczny. Nie wiem, czy nie jest tam tak jak w PO, że panuje kry­zys przywództwa. Najpierw odebrało wiarygodność LPR zaprzeczanie o spo­tkaniu Giertycha z Kulczykiem na Jasnej Górze, teraz te kombinacje z maturami. Wszystko takie niepozbierane, niepoważ­ne razem. Ale życzę im jak najlepiej.

Krytycy wejścia LPR do rządu mówią, że wraz z nią do publicznej debaty do­puszczono skrajne środowiska, które mogą rozbudzić demony nacjonali­zmu, antysemityzmu.

Problem antysemityzmu to jest napraw­dę wstyd. Żeby grzeszył tym naród, któ­ry modli się psalmami żydowskimi, któ­ry wyznaje religię judeochrześcijańską? To musi być absolutnie wyplenione i je­śli się dopuszcza do antysemityzmu, to jest to kompromitacja. Ale to chyba tylko jacyś szaleńcy mogą temu ulegać. Lecz nie tylko w Radiu Maryja bywają takie wyskoki, nie da się czasem słucha­cza ograniczyć. Zacząłem znowu słu­chać tej rozgłośni i widzę, że to się bar­dzo zmieniło. Trudno jest wyłączyć, jak w trakcie jakiegoś wywodu nagle ktoś powie: Judeopolacy". Ale prowadzący natychmiast reagują, mówią, że to są opinie słuchacza.

Roman Giertych pojechał do Jedwab­nego, pewnie wie, że musi pilnować tego problemu.

Miejmy nadzieję. Pojechał szczerze czy nieszczerze, ale na pewno było to roz­sądne.

Z pana słów wynika, że ostatnie wybo­ry w zasadzie ten oczekiwany przełom przyniosły.

Przyniosły. Czasami myślę, że to wszyst­ko jest zrządzeniem boskim. Może było­by gorzej wkoalicji z Platformą, może by doszło do jakichś gorszych konfliktów czy awantur?

Gdzie pan widzi przełom?

Przede wszystkim w zajęciu się sprawami bezpieczeństwa. Ale też w zewnętrznych zachowaniach. Bo co komu szkodzi 10 przykazań? Religia jest ważna, jest czymś zespalającym. Nie sądzę, by na­wet niewierzący mogli zakwestionować uniwersalność dekalogu i Chrystusowe­go przesłania miłości. I to jest kwestia tego, że przy uroczystościach państwo­wych jest religia, są biskupi, ważne świę­ta zaczynają się od mszy, w której uczest­niczą prezydent czy premier. I jeszcze jedna pożyteczna sprawa: poddanie re­wizji tego, co pozostało po obozie solidarnościowym. Ze skoro to środowisko się podzieliło, to znaczy, że nie było jednoli­te, że była to mieszanka ludzi myślących państwowo, najogólniej mówiąc, i in­nych, myślących liberalnie. Teraz wiemy mniej więcej, gdzie jest ta tradycyjna myśl państwowa, polska. Kto ma prawdziwy instynkt państwowy. Tu ocieram się o granicę patetycznych wypowiedzi, tego broń Boże nie chcę, ale czuję, że to jest to, czego potrzebujemy.

To by oznaczało, że instynkt państwo­wy jest silniejszy w obozie PiS? A w obozie PO go zabrakło?

Jest bardziej jednolity, może dlatego że to jest inny elektorat. Wśród polityków opozycji ciągle obowiązuje przeświad­czenie, że potrzebna jest gruba kreska. To jest takie inteligenckie podejście: nie dobijajmy ich.

Czy na dłuższą metę konflikt między inteligencją a Kaczyńskimi może zaszkodzić rządzącym, Kaczyńskim, Polsce?

Nie wiem. W każdym razie odpowiedzią na może idealistyczną, może nierealną, może konserwatywną wizję Polski dla wszystkich, także tych odrzuconych i dotąd milczących Polaków, jest próba szaleńczego, wręcz histerycznego ata­ku mediów. Nigdy wcześniej takiego nie oglądałem, a pamiętam pisma podziem­ne, w których przecież krytykowało się władze ostro, surowo, ale merytorycznie. Teraz to są wybuchy jakiejś histerii. Wy­daje mi się, że Jarosław Kaczyński jest na to odporny. Mam nadzieję, że ta hi­steria podziała odwrotnie, że jak kogoś tak strasznie atakują, to ludzie będą po jego stronie.

Zatem pana zdaniem w tych 9 -10 mie­siącach było pozytywne: próba zerwa­nia z komuną, oczyszczanie państwa, rozprawianie się z bandytyzmem, przywrócenie do życia publicznego ta­kich wartości jak religia.

I jeszcze takiej rzeczy jak polityka histo­ryczna. To zaczęło się już wcześniej, gdy powstało Muzeum Powstania Warszaw­skiego. To strasznie ważne dla przywró­cenia wartości narodowych i religijnych.

Największe rozczarowania tych ostat­nich 10 miesięcy?

Prócz tego, że nie powstała koalicja PO--PiS, i zaskoczenia tym zmasowanym atakiem mediów, to żadnych rozczaro­wań właściwie nie ma.

Mówił pan, że ludzie, z którymi się sty­ka, to w 95 proc. zwolennicy PO. Czy ta polaryzacja podziału politycznego między PiS i PO różni też pana ze współpracownikami?

Staram się unikać rozmów politycz­nych. Po prostu się nie odzywam, nawet jak słyszę to kpiarskie „kaczory", prze­cież nie będę się awanturować. Dosko­nale mi się rozmawia z Zanussim, on się nie zacietrzewia, jak mu coś mówię. Z nim mogę rozmawiać. Ale tak, to boję się poruszać ten temat, bo zaraz się de­nerwuję. Ale jeśli mówimy o słowach: bardzo spodobało mi się, że Kaczyński powiedział 15 sierpnia o zarazie komu­nistycznej. To jest nazwanie rzeczy po imieniu.

A kilka dni wcześniej Lech Kaczyński odsłaniał w Zakopanem pomnik „Ognia". I podczas Apelu Poległych przypominano tych, którzy zginęli w komunistycznych katowniach.

To są prawdziwe słowa, pokazanie praw­dy. Zaczęliśmy rozmowę od tego, że ży­cie nie jest zagrożone, ale dusze są za­grożone. Nie chodzi o liczenie ofiar, tyl­ko o leczenie dusz i o przekazanie pamię­ci o tym, co było. Trzymam za nich kciuki, cieszę się, że oni są dość mocno zdeterminowani. Choć „głos cieńszy od pisku myszy, nas artystów".

Gdyby miał pan opisać muzycznie to, co się dzieje, to jaki by pan utwór wy­brał?

Już go napisałem na 3 maja. Uroczysto­ści zakończyły się prapremierowym wy­konaniem mojego utworu Magnificat w kościele Świętego Krzyża. To jest moje podziękowanie Panu za życie i za wolną Polskę. Także za to, że możemy się tutaj kłócić, spierać, awanturować nawet bez zezwolenia Wielkiego Brata. .Wielkie bo­wiem rzeczy uczynił nam Wszechmoc­ny". Wierzę w to, że jest jakiś plan Boży, który się teraz realizuje.

Wywiad ukazał się w "Dzienniku" w dniu 23.08.2006
_________________

_________________
Bartek
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum