Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Rosjanie mieli w latach 90. szpiega w polskim MSZ

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Czw Sty 31, 2008 9:12 am    Temat postu: Rosjanie mieli w latach 90. szpiega w polskim MSZ Odpowiedz z cytatem

Rosjanie mieli w latach 90. szpiega w polskim MSZ http://wiadomosci.onet.pl/1683315,11,item.html

"GW": Rosjanie mieli w latach 90. ważnego szpiega w polskim MSZ i wywiadzie - twierdzi były oficer rosyjskiego wywiadu, którego właśnie opublikowane w USA wspomnienia budzą wielkie zainteresowanie mediów.
Siergiej Tretiakow był od 1995 do 2000 r. zastępcą szefa placówki rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) w Nowym Jorku. Kierował codziennymi pracami 60 agentów, których Służby - następca radzieckiego KGB - miały w tym mieście.

W październiku 2000 r. Tretiakow zniknął. Trzy miesiące później okazało się, że jest w USA pod opieką FBI. Amerykański kontrwywiad twierdził wówczas, że Tretiakow to najważniejszy od dziesięcioleci rosyjski szpieg, który przeszedł na ich stronę. Amerykanie trzymali go w ukryciu przez kilka lat. W końcu skontaktowali Tretiakowa z Petem Earleyem, znanym dziennikarzem specjalizującym się w służbach specjalnych. Efekt tej współpracy to książka "Comrade J" ("Towarzysz J"), która od kilku dni jest w księgarniach w USA.

Były oficer wywiadu opisuje w niej szpiegów, których Rosjanie zwerbowali w USA wśród obcych dyplomatów, polityków czy biznesmenów. Wspomina m.in. Eldara Kuliewa, ambasadora Azerbejdżanu przy ONZ, a przy okazji oficera KGB i potem rosyjskiego wywiadu. Podaje również nazwiska prawie wszystkich rosyjskich korespondentów prasowych w USA, którzy współpracowali z wywiadem.

W kilku wypadkach Tretiakow nie ujawnia jednak tożsamości szpiegów. Tak jest też ze sprawą polskiego dyplomaty.

Z książki wynika, że przekazujący informacje Rosjanom Polak pracował w ONZ, ale niewykluczone, że był również dyplomatą w konsulacie RP w Nowym Jorku. Rosjanie nadali mu kryptonim "Profesor".

Ten starszy już człowiek, którego większość kariery przebiegła w PRL, miał - jak twierdzi Tretiakow - silne poczucie lojalności wobec Rosji. "Profesor" miał być dla Rosji "niezwykle wartościowym szpiegiem".

Wrócił do Polski z placówki w USA między 1996 a 1999 r. Po kolejnym roku Tretiakow dowiedział się z depeszy od centrali w Moskwie, że "Profesor" jest oficerem Urzędu Ochrony Państwa.

"Nasz wywiad zgodził się wówczas otworzyć kanał partnerski z polskim wywiadem w Warszawie" - pisze Tretiakow. Z polskiej strony oficerem kontaktowym był właśnie "Profesor". Tretiakow dodaje, że był on wówczas "wiceszefem informacji w UOP".

Tretiakow uważa, że Polak "dostarczał bardzo cenne informacje i z tego, co wiem, nigdy nas nie okłamał". Twierdzi, że polski agent przekazywał Rosji informacje o USA i innych sojusznikach z NATO, bo "chciał Rosji pomóc". "Profesor" nie informował o Polsce, więc Tretiakow uważa, że nie zdradził on swej ojczyzny.

O książce Earleya i Tretiakowa rozmawialiśmy z kilkoma osobami, które w ostatnich kilkunastu latach były blisko kierownictwa polskich służb specjalnych. Jedna z nich twierdzi, że "taki człowiek istnieje, ale fakty są zupełnie inne niż przedstawione w książce". Dwie inne nigdy o sprawie nie słyszały, choć - jak mówią - powinny, gdyby coś było na rzeczy.

Nasze źródła twierdzą, że Amerykanie nigdy w ostatnich latach nie informowali polskich służb o agencie rosyjskich służb w Warszawie. A Amerykanie wiedzieli o rewelacjach Tretiakowa, bo musiał on otrzymać zgodę FBI i CIA na opublikowanie książki.

Nasi rozmówcy podkreślają, że nie wszystkie informacje Tretiakowa trzymają się kupy. Tretiakow twierdzi np., że "Profesor" został oficerem kontaktowym między UOP a Rosjanami między 1997 a 2000 r. Tymczasem od 1995 r., gdy premier Józef Oleksy został oskarżony o współpracę z wywiadem rosyjskim, kontakty między obydwiema służbami zostały zamrożone, a oficerowie łącznikowi pojawili się dopiero w 2004 r.

- Nie było w tych latach osoby, która pełniłaby funkcję oficera łącznikowego pomiędzy wywiadem rosyjskim i polskim - mówią nam zgodnie generałowie Gromosław Czempiński i Henryk Jasik, którzy w latach 90. kierowali polskim wywiadem. Gen. Marek Dukaczewski, ostatni szef WSI, zapewnia, że również wojskowi nie mieli takiego człowieka.

- W tej historii jest albo celowy element dezinformacji, albo autor koloryzuje, żeby uatrakcyjnić swoją opowieść - uważa Jasik, dodając, że polskie służby powinny uważnie przeanalizować książkę.

- Wydaje mi się nieprawdopodobne, żeby Amerykanie nie powiedzieli nam o kimś takim. A przecież w 1990 r. przysłali nam listę 12 osób, co do których mieli wątpliwości, czy nie będą pracować dla Rosjan, i ci ludzie nie zostali przyjęci do wywiadu - wspomina Czempiński.

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która zajmuje się m.in. łapaniem szpiegów obcych wywiadów w Polsce, odmówiła nam wczoraj komentarza.



(... )

Nie damy się wodzić za nos
Rozmowa z prezydentem Rosji, Władimirem Putinem http://wiadomosci.onet.pl/1416467,2678,kioskart.html


Fabrice Node-Langlois, Pierre Rousselin/05.06.2007 14:13
Nie damy się wodzić za nos

Fragmenty rozmowy z prezydentem Rosji, Władimirem Putinem
Prezydent Stanów Zjednoczonych George Bush podróżuje po Europie. Jednym z tematów rozmów jest projekt budowy amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Europie środkowej. Tymczasem prezydent Rosji Władimir Putin grozi, że w razie budowy tarczy wymierzy swoją broń w europejskie cele.

Le Figaro: Czym się pan kieruje sprzeciwiając się umieszczeniu w Polsce i Republice Czeskiej tarczy antyrakietowej?

Władimir Putin: Podpisując traktat o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie Rosja przystąpiła do całkowitego jednostronnego rozbrojenia. W zamian staliśmy się świadkami nagromadzenia wojskowego arsenału na terenach Rumunii i Bułgarii, a następnie rozwoju systemu myśliwców przechwytujących w Polsce i radaru w Republice Czeskiej. Mamy powody, by czuć się zaniepokojeni. Właśnie dlatego ogłosiliśmy moratorium na wykonywanie zapisów traktatu. Trzeba sobie uświadomić, że gdy system antyrakietowy zostanie zainstalowany, zacznie automatycznie współdziałać z amerykańskim arsenałem nuklearnym. To zaburzy fundamenty równowagi międzynarodowej. Tłumaczy się nam, że jest to konieczne dla ochrony przez rakietami irańskimi. Ale przecież Iran nie dysponuje rakietami o zasięgu 5 czy 8 tysięcy kilometrów. Nie ma żadnego usprawiedliwienia, wytłumaczenia dla budowy tarczy.

Władimir Putin, fot. AFP

Kierujemy się zdrowym rozsądkiem i logiką. Nie wykluczam, że Stany Zjednoczone mogą jeszcze zmienić zdanie. Jeżeli tak się nie stanie, będziemy musieli podjąć odpowiednie działania. Aby przywrócić równowagę, będziemy zmuszeni zastosować rozwiązania, które pozwalają ominąć tarczę antyrakietową. To nie my wszczęliśmy europejski wyścig zbrojeń. Ale być może chce się nas zmusić do podjęcia działań odwetowych, aby nie dopuścić do zbliżenia rosyjsko-europejskiego.

Czy powrócimy więc do epoki, kiedy rakiety były wymierzone w Europę Zachodnią?

Tak. Właśnie wracamy do tych czasów. Nasi eksperci wojskowi twierdzą, że system antyrakietowy zagraża terytorium Rosji aż do Uralu. Jeżeli jakaś część potencjału nuklearnego Stanów Zjednoczonych znajduje się w Europie, musimy na to odpowiedzieć. Oczywiście, musimy w związku z tym upatrzyć sobie jakieś cele w Europie. Jakie środki mamy do dyspozycji? Pociski balistyczne, rakiety typu Cruise czy nowe systemy uzbrojenia to są tylko kwestie techniczne. Mamy doświadczenie po ZSRR. Nie damy się wodzić za nos. Stany Zjednoczone wydadzą miliardy dolarów, a my im odpowiemy stosując rozwiązanie o wiele tańsze, ale skuteczne.

Czy jeżeli Waszyngton zaproponowałby panu udział w programie tarczy antyrakietowej, byłby pan gotowy do negocjacji z NATO?

Stany Zjednoczone zaproponowały nam jedynie, żebyśmy dostarczyli nasze rakiety, aby posłużyły za cele... Ponieważ tarcza antyrakietowa jest związana z amerykańskim potencjałem nuklearnym, byłoby absurdem ze strony USA dopuścić Rosję do serca tego systemu.

Niektórzy uważają, że Rosja nie należy do grupy G8, ponieważ nie jest państwem dostatecznie demokratycznym...

To absurd. Rosja jest dzisiaj dziewiątą potęgą gospodarczą świata i prześcignęła państwa należące do G8 w wielu dziedzinach. Jeżeli zaś chodzi o kwestię przestrzegania praw człowieka, nie chciałbym nikogo obrazić, ale raport Amnesty International stwierdza, że to Stany Zjednoczone najbardziej w skali globalnej naruszają prawa człowieka.

(...)

Co musiałoby się stać, żeby możliwa była ekstradycja Andrieja Ługowoja, obwinianego o zabicie w Londynie byłego rosyjskiego agenta Aleksandra Litwinienki?

Trzeba by zmienić rosyjską konstytucję. Brytyjczycy nie uzasadnili ostatecznie swojego wniosku o ekstradycję. W Rosji jest otwarte postępowanie w tej sprawie. Jeżeli nasi śledczy natrafią na dowody dotyczące Ługowoja lub kogokolwiek innego, stanie on przed sądem. Jeśli ci, którzy wystosowali prośbę o ekstradycję, nie znają naszej konstytucji, w ogóle nie przewidującej takiej procedury, to znaczy, że to jedynie gest polityczny. To głupota! Absurd! Władze brytyjskie wpuściły na teren swojego kraju złodziei i terrorystów. To one są winne.(...)

Jak odpowie pan na zaniepokojenie wynikające z udziału rosyjskiego kapitału w europejskich przedsiębiorstwach, jak na przykład w koncernie lotniczym EADS?

Czego tu się obawiać? Rosyjskie koncerny wnoszą do Europy potrzebny kapitał inwestycyjny. Przecież niczego nie kradną. Przyczyniają się do stworzenia nowych miejsc pracy. Dzięki naszemu porozumieniu z Airbusem nie dojdzie do masowych zwolnień. Tworzymy własny koncern aeronautyczny. Produkujemy na przykład samolot B200, do walki z pożarami. Dlaczego więc nie porozumieć się z Europą? Jeśli Europa nas nie chce, poszukamy sobie innych partnerów. Jeżeli Gazprom wejdzie do europejskiej sieci dystrybucji, to będzie chciał napełnić rury swoim gazem, i co w tym złego? Jesteśmy krytykowani za rurociąg bałtycki. Zarzucano nam, że omija pewne kraje, ale przecież niczego nie zamykamy, to przecież jeszcze jedna, nowa droga dla gazu.

Gerhard Schröder nazwał pana "prawdziwym demokratą". Czy naprawdę jest nim pan?

Ależ oczywiście! Oczywiście, że jestem najprawdziwszym i absolutnym demokratą! Tragedią jest fakt, że jestem jedynym prawdziwym demokratą na świecie. Proszę spojrzeć na Stany Zjednoczone: ohydne tortury, bezdomni, Guantanamo. A Europa? Ostre demonstracje, brutalnie tłumione. Nawet Ukraina podąża w stronę tyranii. Od czasu śmierci Gandhiego nie mam z kim prowadzić dialogu!

A co będzie pan robił, kiedy w marcu przyszłego roku Rosjanie wybiorą nowego prezydenta?

Dalej będę pracował. Nie jestem jeszcze w wieku emerytalnym. Mam pewien pomysł na to, co będę robił, ale za wcześnie jeszcze o tym mówić. Wszystko zależy od tego, jak potoczy się proces polityczny w tym i następnym roku. Jest kilka opcji...


Cyberprzestrzeń według Putina
Przez lata rosyjskie władze ignorowały internet, skupiając się na kontroli gazet i telewizji http://wiadomosci.onet.pl/1452128,720,kioskart.html


Teraz Kreml i jego sojusznicy zaczęli baczniej przyglądać się sieci, która pozostaje ostoją krytycznego dziennikarstwa i żywej dyskusji w kurczącej się sferze życia publicznego kraju.

(...)

Wykupują portale znane z niezależnego dziennikarstwa i tworzą sieć zaprzyjaźnionych blogerów gotowych rozpowszechniać propagandę na żądanie. – Atrakcyjność internetu jako swobodnej platformy dla swobodnych ludzi słabnie – mówi Josif Działoszyński, ekspert ds. massmediów w moskiewskiej Wyższej Szkole Ekonomii.

(... )
Zdaniem wielu Rosjan internet nie przeszkadzał Putinowi, dopóki jego zasięg w kraju był niewielki. Teraz jednak, gdy już 25 procent obywateli ma doń dostęp (w 2002 roku było to jedynie 8 proc.), cyberprzestrzeń staje się dla władz istotnym problemem.

Niektórzy rosyjscy znawcy tematu są zdania, że punktem zwrotnym były wydarzenia 2004 roku na Ukrainie. W dużej mierze dzięki blogom i nieocenzurowanym publikacjom internetowym udało się wówczas doprowadzić do narodowego zrywu, a w konsekwencji do powtórzenia wyborów. Protesty w Kijowie spowodowały, że prokremlowski zwycięzca pierwszego głosowania musiał ustąpić miejsca w prezydenckim fotelu politykowi zorientowanemu prozachodnio. Dziś na wypadek protestów ulicznych Kreml ma w gotowości własne siły online.

Komentarz:

1. Cyt : "Rosjanie mieli w latach 90. szpiega w polskim MSZ "

2. Cyt: " - Nie było w tych latach osoby, która pełniłaby funkcję oficera łącznikowego pomiędzy wywiadem rosyjskim i polskim - mówią nam zgodnie generałowie Gromosław Czempiński i Henryk Jasik, którzy w latach 90. kierowali polskim wywiadem. Gen. Marek Dukaczewski, ostatni szef WSI, zapewnia, że również wojskowi nie mieli takiego człowieka.

Szpiega , czy raczej w liczbie większej niż jeden , szpiegów ! Patrzac na dzisiejsze " nowości GW" , ot to jest pytanie. To nie szpiegomania jak mówili wcześniej publicyści z GW , a realia. Popatrzmy jak fakty po latach same się układają, jak puzle, to dziecinnie proste.
Na ten przykład generał Henryk Jasik, który w latach 90. kierował "polskim" wywiadem, wcześniej jak wiemy prowadził Lecha Wałęsę, bo go lubił prowadzić za rączkę. Powstaje w kontekście pytania w tytule , pytanie zasadnicze .Jak przeciwdziałał lub co zaniechał pan prezydent Lech Wałęsa , aby nie dopuścić do szpiegowania polskiego MSZ.? I dlaczego ??? Z jednej strony "GW" przez lata 89)90 aż do dzisiaj kpi i wymyśla wszystkim od oszołomów, którzy zauważają proceder szpiegostwa w Polsce. A z drugiej strony po prawie po 20 latach dziennikarze piszą (patrz wyżej) ,że taki fakt jak szpiegostwo w MZS praktycznie miał miejsce. Sami oceńcie Państwo w jakiej rzeczywistości żyjemy od prawie 20 lat. A co dowiemy się za 20 lat ... ? Popatrzmy z czego śmieje się dzisiaj GW i PO ... nie do śmiechu.

Robert Majka , polityk , Przemyśl , 31 stycznia 2008r
www.sw.org.pl ,
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Servantes
Weteran Forum


Dołączył: 29 Paź 2006
Posty: 206

PostWysłany: Czw Sty 31, 2008 3:06 pm    Temat postu: Re: Rosjanie mieli w latach 90. szpiega w polskim MSZ Odpowiedz z cytatem

Robert Majka napisał:
Rosjanie mieli w latach 90. szpiega w polskim MSZ

Jednego... ? ? ? !
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Czw Sty 31, 2008 3:26 pm    Temat postu: Re: Rosjanie mieli w latach 90. szpiega w polskim MSZ Odpowiedz z cytatem

Servantes napisał:
Robert Majka napisał:
Rosjanie mieli w latach 90. szpiega w polskim MSZ

Jednego... ? ? ? !


hi hi hi Very Happy
A mają dzisiaj?

hi hi Very Happy

Jednego?
Evil or Very Mad
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Czw Sty 31, 2008 3:58 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Servantes Bravo. Doskonałe pytanie. A za Rokossowskiego to ich było chyba więcej - ze dwóch.
Pan Robert Majka z kolei wychwycił rewelację w wypowiedzi W.Putina "Mamy doświadczenie po ZSRR."
Nic chyba lepiej nie charakteryzuje obecnego cara jak:
Cytat:
Gerhard Schröder nazwał pana "prawdziwym demokratą". Czy naprawdę jest nim pan?

Ależ oczywiście! Oczywiście, że jestem najprawdziwszym i absolutnym demokratą! Tragedią jest fakt, że jestem jedynym prawdziwym demokratą na świecie. Proszę spojrzeć na Stany Zjednoczone: ohydne tortury, bezdomni, Guantanamo. A Europa? Ostre demonstracje, brutalnie tłumione. Nawet Ukraina podąża w stronę tyranii. Od czasu śmierci Gandhiego nie mam z kim prowadzić dialogu!

Aż trudno sobie wyobrazić tę rozpacz, kiedy to nie ma nikogo, z kim możnaby sobie porozmawiać o demokracji. Tylko nie wiedzieć dlaczego W.Putin nie zrewanżował się niemieckiemu tawariszczu Giergardu, że jest on: "prawdziwym, skromnym człowiekiem, wzorcem prostoty i szczerości, a także (co wynika z zacytowanego tekstu) wielkim znawcą ludzkich wnętrz w ogólności, a >>prawdziwych demokratów<< w szczególności".
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marek-R
Weteran Forum


Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 1476

PostWysłany: Czw Sty 31, 2008 11:07 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Robert Majka napisał:
- Nie było w tych latach osoby, która pełniłaby funkcję oficera łącznikowego pomiędzy wywiadem rosyjskim i polskim - mówią nam zgodnie generałowie Gromosław Czempiński i Henryk Jasik, którzy w latach 90. kierowali polskim wywiadem. Gen. Marek Dukaczewski, ostatni szef WSI, zapewnia, że również wojskowi nie mieli takiego człowieka.


Ludzie rzeczywiście godni najwyższego zaufania. Wszyscy trzej jak wiemy, byli pracownikami komunistycznych służb specjalnych(wywiad), a jeden z nich donosił bezpośrednio na naszego Papieża Jana PawłaII, co podczas prac jednej z komisji śledczych, wytknął mu minister Antoni Macierewicz i ten o ile pamiętam wówczas wyraźnie nie zaprzeczył. Jeżeli zapewnienia takich ludzi będziemy przyjmowali za dobrą monetę, to obawiam się daleko na takim postępowaniu nie zajedziemy.



Marek Radomski - Rada Oddziałowa SW - Jelenia Góra.

_________________
"Platforma jest przede wszystkim wielk?
mistyfikacj?. Mamy do czynienia z elegancko
opakowan? recydyw? tymi?szczyzny lub nowym
wydaniem Polskiej Partii Przyjació? Piwa....." - Stefan Niesio?owski - "Gazeta Wyborcza" nr 168 - 20 lipca 2001.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pią Lut 01, 2008 7:38 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Proponuję dokladnie czytać teksty, może nudne są moje komentarze, przepraszam, ale jakoś staram się pisać jasno i czytelnie. Rolling Eyes Laughing Powyżej napisalem tak : Cyt. swój powyższy komentarz: Szpiega , czy raczej w liczbie większej niż jeden , szpiegów ! Rolling Eyes Nie trzeba być politologiem ( a i ci tańczą czasami tak jak im zagrają politycy) by mieć skąpą, a może nic nie wartą wiedzę jaką mam ja, że mocarstwa takie jak sowieckie, kontrolowaly i jeszcze nadal kontrolują swoich dawnych satelitów, jakim byl PRL do 1989, a obecnie UBekistan. Sowieci PUTINOGRODU, tak latwo wladzy i wplywów na satelitów nie oddają. Zresztą to oczywiste, szkoda zdzierać gardlo.
Korzystając z okazji polecam Państwu , wszystkim zainteresowanym tematyką, niezwykle ciekawą pozycję książkową , a mianowicie"SLUZBY SPECJALNE , HISTORIA WYWIADU i KONTRWTWIADU NA SWIECIE " Tom I 1870-1939 , Tom II , http://www.iskry.com.pl/index.php?id_ksiazki=189 wydana przez wydawnictwo ISKRY w Warszawie( www.iskry.com.pl ) Warszawa,2006r. Biblioteka z tą tematyką poszerza wiedzę zapewniam, wówczas myśli się zupelnie inaczej po lekturze niż przed , mówię to z autopsji.

Polecam lekturę , warto przeczytać. Pozdrawiam.

Robert Majka , polityk , Przemyśl , 1 Lutego 2008r
www.sw.org.pl ,
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910

NA FRONCIE TOTALITARNEGO PAŃSTWA O DZIENNIKARSTWIE I DZIENNIKARZACH W PEERELU ZE SŁAWOMIREM CENCKIEWICZEM I DANIELEM WICENTYM ROZMAWIA JAN M. RUMAN

J.M.R. Dziś zalicza się dziennikarstwo do zawodów zaufania społecznego.
Niechętnie przypomina się, że spora część środowiska dziennikarskiego tkwi swym rodowodem w peerelu. Ci, którzy uganiają się codziennie za nową informacją, to zwykle młodzi ludzie niepamiętający już komunizmu, ale komentatorzy kreujący opinię publiczną swoje doświadczenie zdobywali na ogół w dawnych komunistycznych przekazu. Jak to było w peerelu, czym wtedy było dziennikarstwo?

S.C. – Służbą „na froncie” propagandowym państwa totalitarnego.
Dziennikarz był nikim, partia wszystkim. To w gruncie
rzeczy Wydziały Propagandy KC i KW PZPR decydowały,
kto może być dziennikarzem i jakie stanowisko ma zajmować
w strukturze redakcyjnej. W sprawach większej wagi dyktowano
dziennikarzom nawet tezy, argumentację i wymowę artykułów.
Przykładem mogą tu być znane mi dobrze z akt gdańskiej
PZPR wytyczne dla konkretnych dziennikarzy pism i gdańskiego
ośrodka RTV w sprawie wizyty Jana Pawła II w Trójmieście. Wiele
gazet musiało drukować, jako swoje, artykuły przysłane przez
organa władzy, w tym SB. Tu z kolei wskazałbym na sprawę
śmierci Tadeusza Szczepańskiego – działacza WZZ Wybrzeża,
o czym pisałem w zeszłym roku w „Biuletynie IPN”. Znalazłem
dokument SB podpisany przez płk. Tadeusza Szczygła m.in.
w sprawie „obudowania” tej sprawy na łamach „Dziennika Bałtyckiego” w taki sposób,żeby ze Szczepańskiego zrobić pijaka, który zginął w wyniku własnej nieodpowiedzialności.
Krótko potem w „Dzienniku Bałtyckim” ukazał się artykuł podpisany inicjałami „H.O.” pt. Tragiczne skutki nietrzeźwości. Ta tajemnicza nić łącząca partię, służby specjalne i dziennikarzy
powinna być przez nas z całą precyzją badana. Dziennikarze PRL, szczególnie ci najbardziej znani i z ważniejszych gazet, to po prostu zasłużeni propagandyści, ludzie zaufania partyjnego i esbeckiego.

D.W. – Dziennikarstwo w czasie PRL należy rozpatrywać w szerszym kontekście całego systemu władzy komunistycznej. Oczywiście media nie odgrywały żadnej roli czwartej władzy.
Były zaś ważnym elementem systemu władzy, podtrzymywały bowiem sytuację pozornej harmonii między interesem partii a interesami społeczeństwa. Powtarzam tu tezy z ciekawej książki Jerzego Drygalskiego i Jacka Kwaśniewskiego (Nie)realny socjalizm. Z tego względu ważniejsze od tego, co ukazywało się w peerelowskich mediach, było to, że pewne treści nie ukazywały się w ogóle. Chodziło więc przede wszystkim o zablokowanie artykulacji Fot. P. Życieński

ROZMOWY BIULETYNU

tych informacji, które mogły naruszyć „harmonię” między partią
a „masami”. Drygalski i Kwaśniewski mówią tu o „środkach
masowego niekomunikowania”. Kwestia zaufania publicznego do dziennikarzy jest w przypadku ery PRL sprawą bardziej złożoną. Istniały tytuły prasowe cieszące się względnym zaufaniem oraz takie, które postrzegane były jako instrumenty reżimu. Podobnie rzecz miała się
z konkretnymi dziennikarzami. Przykładowo, dziennikarze obecni
w czasie strajku sierpniowego w Stoczni Gdańskiej wspominają
scenę, w której robotnicy nie wpuścili na teren stoczni dziennikarki z gdańskiego oddziału telewizji, wypominając jej wcześniejsze reportaże w poetyce „spustu surówki”.

J.M.R. – Młodszym Czytelnikom warto przypomnieć, że przez kilkadziesiąt lat komunizmu nie było żadnej mowy o pluralizmie mediów. Główne tytuły prasy, radio i telewizja były w rękach „partyjno-rządowych”...

S.C. – Telewizja i radio były rządowe, czyli całkowicie podporządkowane komunistom. PZPR władała nakładami prasy w 95 procentach, bo Kościołowi oraz tzw. stronnictwom
sojuszniczym – ZSL i SD – przyznano nieco tytułów. PZPR kontrolowała jednak 100 procent treści przez cenzurę, centralny przydział papieru i RSW – właściciela monopolistycznego kolportażu i drukarń prasowych. Właścicielem RSW w 95 procentach była PZPR, reszta „spółdzielni” należała m.in. do ZMS, ZHP, Ligi Kobiet. W efekcie każdy, kto kupił w kiosku jakąkolwiek gazetę czy inny towar (a w tym czasie kioski „Ruch” były największą siecią sklepową w Polsce), wzbogacał bezpośrednio KC PZPR. Wśród założycieli RSW znalazł się kwiat polskiego sowietyzmu, w pierwszej radzie nadzorczej zasiadali m.in. Jakub Berman, Edward Ochab i Eugeniusz Szyr. Historia RSW to w istocie dzieje dziennikarstwa i słowa
pisanego w PRL, może dlatego już po 1990 r. rozkradziono archiwalia tej instytucji, gdzie m.in. przechowywano akta osobowe tysięcy dziennikarzy z całego kraju z opiniami na ich temat, własnoręcznymi życiorysami, decyzjami itd. Zupełnie odrębną sprawą jest „skok” na gigantyczny majątek RSW po 1989 r.

D.W. – Brak pluralizmu stanowił ważną część mechanizmu blokady artykulacji, o którym wspomniałem wcześniej. Trzeba mieć świadomość, że osiągnięcie tego stanu rzeczy poprzedziły wieloletnie świadomie wprowadzane przez komunistów zmiany instytucjonalne. Mam tu na myśli m.in. stopniowe marginalizowanie tzw. prasy „Czytelnikowskiej”, dominację koncernu RSW, ujednolicanie treści dzienników wydawanych przy Komitetach Wojewódzkich PZPR oraz podział czytelników na specjalne segmenty i odpowiednie preparowanie treści dla poszczególnych segmentów.

J.M.R. – Były też ściśle kontrolowane, koncesjonowane pisma katolików (tzw. postępowych) i nieliczne pisma kościelne.

S.C. – W tej materii sytuacja ulegała zmianom. W okresie stalinowskim realizowano plan wydziedziczania Kościoła, w tym z prawa do własnej prasy, nawet stricte teologicznej. Po 1956 r. chodziło już raczej o utrzymanie politycznej kontroli nad pismami katolickimi oraz 10 Rozmowy biuletynu przydzielanie możliwości wydawniczych tym środowiskom, które z jednej strony często od wewnątrz kontestowały linię polityczną prymasa Wyszyńskiego, a z drugiej strony przychylnym okiem spoglądały na tendencje progresistowskie w Kościele zachodnim. Stąd też – począwszy
od lat sześćdziesiątych, czyli u źródeł ery soborowego aggiornamento – doszło do pewnego paradoksu: pisma katolików świeckich, od paxowskiego „Słowa Powszechnego” po „Tygodnik Powszechny”, „Znak”, „Więź”, akcentowały potrzebę „głębokich reform”
w Kościele oraz współistnienia Kościoła i ateistycznego państwa. Stefan Kisielewski pisał w Dziennikach, że mają oni tylko jedno w głowie – „walkę z prymasem o reformę Kościoła” i dodawał trafnie: „za dobrze im się, kretynom, wiedzie”.

J.M.R. – Zapewne z dbałości o dobór kadr dziennikarzy kształcono na Wydziałach Dziennikarstwa i Nauk Politycznych...

S.C. – Doskonałość kadr oznaczała ich całkowite podporządkowanie się ideologii realnego socjalizmu i dyspozycyjność wobec wymogów taktyki PZPR. Do osiągnięcia tego celu nie wystarczały umiejętności zdobywane przez naukę na zwykłych wydziałach uniwersyteckich, potrzebne było szczególne szkolenie ideologiczne i, powiedzmy, pragmatyczne,
żeby absolwent w pełni gwarantował wierność peerelowi, satelicie państwa sowieckiego. W efekcie trudno było liczyć, że dziennikarstwo będą kończyli na ogół ludzie o wybitnych cechach moralnych, czy w ogóle kompetencyjnych. Chodziło przecież nie o wyłanianie talentów, te mogą bowiem prowadzić do niezależności, ale uzyskanie „produktu” – dziennikarza potrafiącego bez zmrużenia oka kłamać i manipulować w służbie totalitaryzmu.

D.W. – Polityka kadrowa to kolejny element kontroli nad mediami. Początek swoistej socjalizacji wyznaczały studia, ale później była jeszcze potężna praca wykonywana przez machinę PZPR. W grę wchodziły awanse, wyjazdy zagraniczne, dostęp do rzadkich dóbr, tak więc osoba, która w końcu obejmowała kierownicze stanowiska w redakcjach, prawdopodobnie była już beneficjantem systemu przywilejów, co jednocześnie wiązało się z podporządkowaniem systemowi kontroli.
O tym, w jak swoistej symbiozie z PZPR żyła pewna część dziennikarzy, niech świadczy fakt, że w czasie Sierpnia ’80 w Gdańsku niektórzy dziennikarze „przyjezdni” (przede wszystkim z Warszawy) swoje pierwsze kroki kierowali nie do stoczni, ale do Komitetu Wojewódzkiego PZPR, traktując to jako rutynowe postępowanie.

J.M.R. – Większość dziennikarzy w PRL grzecznie uczestniczyła w komunistycznej propagandzie, autocenzura odbywała się w samych redakcjach. Mechanizmy autocenzury były w pewnym sensie wszczepione w mózgi. Ale nawet w największych tytułach była, zwłaszcza w latach siedemdziesiątych, spora grupa dziennikarzy, którzy nie chcieli bezwolnie poddawać się władzy. Stąd m.in. komuniści uznali, że w stanie wojennym konieczna jest weryfikacja.

S.C. – Jeżeli myśli pan np. o środowisku inicjatywy „Doświadczenie i Przyszłość”, to nie odbierając zasług wielu jego członkom, należy pamiętać, że otrzymało ono swoistą koncesję na dość ograniczoną szczerość. To środowisko działało w dominujących warunkach
autocenzury, oficjalnie twierdząc, że przez proponowane reformy chce służyć umacnianiu budownictwa socjalistycznego. DiP nie był niebezpieczny dla władzy i w tym czasie nie było

11
ROZMOWY BIULETYNU żadnej potrzeby pacyfikacji. Weryfikacji dokonano po szesnastomiesięcznym „odmrażaniu” środków komunikacji społecznej. Wielu dziennikarzy w Sierpniu ’80 przeżyło wstrząs moralny
i nie chciało dłużej kłamać. Bez dziesięciomilionowej „Solidarności” do tej zmiany by nie doszło. Ale wstrząs ten objął zdecydowaną mniejszość środowiska. Większość pozostała w zawodzie, a ubytki szybko uzupełniali nowi, znani nam bardziej już z aktywności w III RP.

D.W. – W kontekście autocenzury socjologowie posługują się koncepcją habitusu sformułowaną przez francuskiego socjologa Pierre’a Bourdieu. Habitus to wcielona norma pozwalająca gładko dostosowywać motywacje jednostki do wymogów otoczenia. W przypadku dziennikarzy chodziło m.in. o codzienne sytuacje, w których koledzy z pracy powtarzali
w różnej formie zasadę „nie podskakuj, nie podskakuj, siedź na d… i przytakuj”. Przykładowo, Marek Barański w swojej książce Tajemnice DTV przypomina historię dotyczącą Grzegorza Woźniaka (nawiasem mówiąc, w tzw. raporcie WSI figuruje on jako współpracownik
WSI ps. „Cezar”), który popadł w niełaskę, będąc na placówce waszyngtońskiej. Historia ta stała się później elementem swoistej dydaktyki w środowisku dziennikarzy telewizyjnych: „Zastanów się, co ci da manifestacja niezależności. Pamiętaj o Woźniaku”. Na podobne sytuacje wskazują wspomnienia dziennikarzy obecnych podczas Sierpnia ‘80 w Stoczni Gdańskiej. Dziennikarze ci mieli świadomość, że w czasie strajku żaden reportaż ze stoczni „nie przejdzie”. W tym sensie moralny wstrząs, o którym wspomniał Sławek, rzeczywiście miał ograniczony zasięg. Poza tym chodziło również o obawę przed utratą przywilejów płynących z odpowiedniego zachowywania się. Habitus podpowiadał, że nadmierny krytycyzm i przenikliwość nie popłacały. Cenzura wiążąca się z funkcjonowaniem Głównego Urzędu Kontroli Prasy,
Publikacji i Widowisk była już „tylko” swoistym domknięciem systemu kontroli władzy nad dziennikarzami.

J.M.R. – Z czym nie poradzono sobie przez staranny dobór kadr, próbowano sobie poradzić przez tajnych współpracowników, którzy mieli być uchem i okiem władzy w każdej redakcji. Czy można już szacunkowo powiedzieć, jaka była skala tego zjawiska w porównaniu z innymi środowiskami?

S.C. – System sowiecki zasadzał się na braku zaufania, fakt obecności agentów w redakcjach nie oznaczał więc, że reszta dziennikarzy to sami biblijni Nikodemowie – niepodległościowcy, choć i tacy się przecież zdarzali. Tutaj dobrym przykładem jest redakcja „Polityki”, którą swego czasu Piotr Semka określił trafnie jako „poletko doświadczalne komunistycznej władzy”, gdzie jej naczelny „otrzymywał od kolejnych ekip placet na limitowaną bezkompromisowość i liberalizm”. Wydaje się, że w „Polityce” czołowym i sprawdzonym donosicielem był Kazimierz Koźniewski ps. „33”, który bez opamiętania nadawał na wszystkich, od funkcjonariuszy partyjnych w rodzaju redaktora Mieczysława F. Rakowskiego i Jerzego Urbana, poprzez tak lojalne pióra jak Barbara Pietkiewicz i Daniel Passent, aż po solidarnościowców w rodzaju Macieja Iłowieckiego i Marty Wesołowskiej. „33” potrafił opisywać w donosach nawet odprawy dziennikarskie w KC PZPR. W jednym z donosów
z 1986 r. obnażył niechcący warsztat dziennikarski obowiązujący w PRL, opisał mianowicie Barbarę Pietkiewicz, która „autoryzowała” swój tekst o zomowcach u gen. Czesława Kiszczaka i funkcjonariuszy MSW.

12 Rozmowy biuletynu
J.M.R. – Jakie funkcje spełniała agentura w mediach?

S.C. – Żywych i myślących czujników bezpieczeństwa, czyli posłuszeństwa redakcji wobec potrzeb PZPR. Kontrola zewnętrzna (cenzura itd.) nie zawsze potrafiła wykryć jakieś nie dość wierne ideologicznie myśli czy uczucia, a TW – kolega czy koleżanka redakcyjna,
dzięki kontaktom towarzyskim, docierał dużo głębiej i wcześniej o „ofiary” ewentualnych wątpliwości.

D.W. – W pewnym sensie zwerbowani dziennikarze wykonywali podobną pracę jak inni tajni współpracownicy. Chodziło o rozpracowywanie określonych środowisk i sprawowanie kontroli operacyjnej nad nimi (vide przypadek TW „33”). Niemniej jednak potencjalnie byli oni dużo cenniejszym nabytkiem niż „zwykli” TW z dwóch względów. Po pierwsze,
rola zawodowa dziennikarza jest wyróżniona z tego powodu, że pozwala na niebudzącą podejrzliwości obecność w różnych miejscach, na ciekawość, na zadawanie pytań różnym ludziom. Po drugie, dziennikarz dysponuje ponadprzeciętnym kapitałem społecznym – wszystkimi bliższymi i dalszymi kontaktami, znajomościami, wejściami do różnych środowisk, zarówno własnymi, jak i „użyczonymi” przez zaprzyjaźnione osoby. Była to cecha pożądana przez SB. Dziennikarze z racji swojego zawodu mogli też pełnić funkcję swoistego „agenta wpływu”.
Funkcja taka dotyczy kreowania w obszarze opinii publicznej określonego obrazu osób, instytucji, środowisk, zdarzeń zgodnie z zamówieniem „cichego sponsora”, w tym przypadku SB. Wspominany już Barański opisuje sytuacje, w których Służba Bezpieczeństwa
aranżowała fikcyjne nakrycie tajnej drukarni opozycji, a ekipa „Dziennika Telewizyjnego” przygotowywała materiał z takiej akcji i emitowała go.
Nawiasem mówiąc, dziennikarze w ogóle są cennym nabytkiem dla dowolnej służby specjalnej i praktyką wielu służb świata, zarówno z reżimów demokratycznych, jak i niedemokratycznych,
jest werbowanie dziennikarzy.

J.M.R. – Czy częsta także dziś tendencja – „nieważna rzeczywistość, ważne, jaką ją chcemy wykreować” nie jest jedną z pozostałości tamtych czasów?

S.C. – Tego rodzaju ucieczka od prawdy, od świadomości rzeczywistości, zwykle bywa objawem strachu. Czy obecnie ludzie z elit społecznych – dziennikarze są elitą – mają się czego bać? Zapewne mogą się obawiać utraty pracy, gdyby chcieli pracować zgodnie z własnymi przekonaniami i być obiektywnymi. To paradoks polskiej wolności, że gdy
dziennikarz był wyrzucany w komunizmie, to w jego obronie stawała opinia publiczna. Teraz dziennikarze mają posłuszeństwo wpisane niejako do kontraktu i postrzega się to jako regułę wolnego rynku.

D.W. – Muszę zacząć od uwagi metodologicznej. Stoję na stanowisku mówiącym, że każdy opis świata zawiera w sobie element kreacji w tym chociażby sensie, że musi brać pod uwagę selekcję faktów. W tym kontekście każdy dziennikarz – czy piszący w PRL, czy współcześnie, posiada pewne filtry selekcjonujące mnogość informacji. Oczywiście wybór tych czy innych faktów przekłada się na mniej lub bardziej świadome służenie pewnym wartościom. Mówiąc bardzo ogólnie, w czasie PRL było to służenie interesowi partii. Obecnie po dziennikarzach
spodziewalibyśmy się służenia interesom społeczeństwa zgodnie z koncepcją

13
ROZMOWY BIULETYNU
czwartej władzy, m.in. poprzez demaskowanie nadużyć władzy oraz inicjowanie pogłębionych debat dotyczących strukturalnych problemów społeczeństwa i państwa. Biorąc pod uwagę te dwa elementy, mam wątpliwości, czy w Polsce media współcześnie odpowiedzialnie
pełnią funkcję czwartej władzy. Filtry, które świadomie czy nie, stosują współcześnie dziennikarze w Polsce, mają w dużej mierze charakter sympatii politycznych; rzecz dotyczy całego spektrum mediów. Trudno mi powiedzieć, jak dalece cecha ta jest pozostałością po PRL. Z pewnością można by się zastanowić, kto, w jaki sposób i z jakim skutkiem wprowadzał do zawodu pokolenie dziennikarzy po roku 1989.

J.M.R. – W IPN realizowany jest obszerny projekt badawczy dotyczący środowisk dziennikarskich w PRL, kiedy można spodziewać się jego owoców?

D.W. – Jesienią 2008 r. IPN będzie organizował w ramach projektu ogólnopolską konferencję. Pod koniec przyszłego roku można się również spodziewać publikacji z opracowanymi materiałami źródłowymi dotyczącymi relacji między SB a środowiskami dziennikarskimi.
Natomiast w 2009 r. IPN zamierza opublikować opracowania podsumowujące projekt.

J.M.R. – Poważny problem, ale pewnie na kolejną rozmowę, to agentura i jej wpływ na wydawnictwa podziemne. Sprawa to wyjątkowo bolesna, bo w odróżnieniu od pism reżimowych, wydawnictwa bezdebitowe cieszyły się dużym zaufaniem...

S.C. – Z chwilą pojawienia się „wolnej prasy” zasady kontroli rozszerzono również na prasę niezależną. Znamienne, że SB dążyła przede wszystkim do tzw. kontroli operacyjnej niezależnego ruchu, a w mniejszym stopniu do wpływu na treść publikacji. Z punktu widzenia służb to właśnie kontrola funduszy, sieci powiązań i kolportażu czy powielarni była o wiele
bardziej opłacalna niż wpływ na taki czy inny materiał publicystyczny, co mogło grozić np. dekonspiracją osoby próbującej zdjąć taki tekst. Dobrym przykładem jest tutaj przywoływana często nie tylko postać Lesława Maleszki, ale także wieloletniego agenta Departamentu III MSW Pawła Mikłasza, który posługiwał się m.in. pseudonimami „Jan Lewandowski” i „Rybak”. Od pewnego momentu był on szefem jednej z największych oficyn niezależnych – Wydawnictwa Konstytucji 3 maja, a później Wydawnictwa „Myśl”. Na przełomie lat siedemdziesiątych
i osiemdziesiątych SB usiłowała przez niego kontrolować m.in. środowiska
prawicy niepodległościowej z ROPCiO i RMP na terenie całego kraju.

Polecam raport 2008 : www.hrw.org , http://hrw.org/wr2k8/ , http://hrw.org/russian/docs/2008/01/31/russia17871.htm

Robert Majka , polityk , Przemyśl , 1 Lutego 2008r
www.sw.org.pl ,
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Mirosław Dakowski
Weteran Forum


Dołączył: 12 Maj 2007
Posty: 216

PostWysłany: Pią Lut 08, 2008 2:39 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

„Profiessor” a odpowiedzialność
Agent GRU (FSB?) w niedawno wydanej książce ujawnił (wydał??), że na szczytach III RP był uplasowany i działa(-ł?) ważny agent o pseudonimie „Profiessor” , szczególnie w sprawach zagranicznych. [GW: Siergiej Tretiakow był od 1995 do 2000 r. zastępcą szefa placówki rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) w Nowym Jorku]. A właściwie p. Tretiakow nie ujawnił a pogroził. Pogrożenie zaś – to nie pogrążenie – tylko przyjacielskie ostrzeżenie. Odpowiedzialni towarzysze (aj! no przecie tera my som businessmen!!) wskazują Profiessorowi, gdzie kończą się plecy, a zaczyna – odpowiedzialność. Przecież pacta sunt servanda, ochrona i dyskrecja może działać aż do śmierci, a nawet... daleko za grób! Ale nie musi. Oficerowie prowadzący są władzą tylko dla TW lub Agentów, czy niższych rangą oficerów. Natomiast AW (Agenci Wpływu) prowadzą Rozmowy za swymi Partnerami, Można przecież takiego Agenta upewnić, że tych Rozmów nijak nie protokołujemy, prawda?
Stąd takie bezmierne zdziwienie różnych Teologów czy Filozofów, czy innych A...gentów (Adam..), że jednak „są na haku” i można ich utrącić lub choć ich działania przypomnieć..
Więc niezależnie od tego, czy Profiessor badał prostytutki (średniowieczne, oczywiście!), czy z honorem opisywał zalety „przyzwoitości”, to musi wykonywać polecenia wszystkich swych Rozmówców. Spoko: Nie sądzę, Profiessor, by te zlecenia były sprzeczne. Od czegóż dziesięciolecia doświadczeń w negocjacjach, dialogu i kompromisie? Kompromis lepszy, niż kompromaty (jak mówią Rosjanie). Tylko tubylcy są i mogą być ofiarami tego dialogu.

Po wysłaniu tego textu przeczytałem pointę p. Michalkiewicza [Michalkiewicz.pl] : Jeśli Tretiakow przeszedł na stronę amerykańską – to samo musiałby zrobić i „Profesor”. W przeciwnym razie już dawno znalibyśmy jego nazwisko. Jeśli natomiast Tretiakow odwrócił się tylko dla pozoru, to znaczy, że „Profesora” nadal chroni, naprowadzając wszystkich swoimi dezinformacjami na fałszywe tropy.

No,no..., ciepło...

_________________
Miros?aw
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum