Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Proporcje marcowe

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Konrad Turzyński
Moderator


Dołączył: 22 Wrz 2006
Posty: 580

PostWysłany: Sro Mar 12, 2008 12:20 am    Temat postu: Proporcje marcowe Odpowiedz z cytatem

Proporcje marcowe

Nieznacznie odmienna wersja tego tekstu ukazała się w witrynie Polskiego Radia pod następującym adresem sieciowym:

http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/opinie/artykul40451.html.

Gdy w jesieni 1997 r. powstawał rząd prof. Jerzego Buzka, pewna pani publicznie oznajmiła, że już nie ubiega się o stanowisko ministerialne w tym rządzie. Było to zdarzenie bez precedensu. Zwykle o tym, że ktoś ubiegał się o posadę ministerialną albo był rozważany jako kandydat na nią, można dowiedzieć się tylko w wypadku, gdy dana osoba rzeczywiście takie stanowisko objęła i ewentualnie potem w jakimś wywiadzie prasowym odsłaniała trochę kulis sprawy swojego powołania w skład rządu. Ten wypadek był jednak o tyle szczególny, że zanim doszło do oświadczenia przed kamerami telewizyjnymi o rezygnacji, najpierw pewna gazeta ujawniła fakt z dość odległej przeszłości. Okazuje się, że niedoszła pani minister kultury w 1968 r. jako dziennikarka zachowała się niedobrze. Nie, nie chodziło o to, że pracowała w jawnie reżymowej gazecie "Głos Robotniczy", stanowiącej organ Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Łodzi. Chodzi o to, że w tej gazecie w 1968 roku ukazały się artykuły, podpisane nazwiskiem tej pani, a mieszczące się w kampanii propagandowej, wymierzonej w tzw. "syjonistów". Mowa tu o pani Iwonie Śledzińskiej-Katarasińskiej, kandydatce Unii Wolności na ministra kultury. Zdemaskowanie jej udziału w kampanii "marcowej" przez dziennik "Życie" stanowiło – jak się wydaje – element rozgrywek międzypartyjnych wewnątrz koalicji AWS+UW. Atmosfera towarzysząca temu faktowi była taka, że można było spodziewać się, iż pani Katarasińska już jest skończona na zawsze w życiu publicznym. Takie obawy wyraził zresztą jej ówczesny (a także obecny) kolega partyjny, p. Donald Tusk. (Podkreślił przy tym, że od zawinienia minęło 30 lat!) Te obawy co do kariery politycznej pani Katarasińskiej nie sprawdziły się, co prawda, ale…

Ale nie przypominam sobie, aby ktokolwiek publicznie wyrażał żal z powodu innych w przeszłości napisanych tekstów i z takiego właśnie powodu deklarował, że nie przyjmie jakiegoś zaszczytu, nie podejmie się jakiejś odpowiedzialnej roli, zrzeknie się jakiegoś dostojnego stanowiska… Ani napisanie artykułu, piętnującego więzionego w
stalinowskim lochu biskupa, ani podpisanie apelu wspierającego władzę ludową w procesie innych księży (proces księży krakowskich zakończył się m. in. wyrokami śmierci), ani napisanie książki nieprzytomnie wychwalającej zalety gen. Karola Świerczewskiego (nawet wzbogacone tajną współpracą z tajnymi służbami PRL). Jak widać, publiczne wychwalanie "Generała Waltera" (a nawet samego "Generalissimusa Stalina"!), publiczne popieranie zbrodniczych represji – to wszystko nie dyskwalifikuje, nie kompromituje nieodwołalnie. Można potem być senatorem i autorytetem moralnym w jednej osobie, można być premierem (a nawet: "naszym premierem"), ba, można otrzymać (i przyjąć!) literacką nagrodę Nobla. NIHIL OBSTAT!

Przepraszam, znam jeden przykład odmienny. Tu nie chodzi akurat o odrzucenie zaszczytu, a o coś trochę innego.
Sowiecki pisarz Anatolij Wasiliewicz Kuzniecow po uzyskaniu w 1969 r. możliwości wyjazdu do Anglii poprosił o azyl polityczny, publicznie przyznał się do swojej tajnej współpracy z sowiecką bezpieką (czyli z tak zwanym KGB) oraz – i to chcę tu podkreślić – wyrzekł się autorstwa wszystkich swoich utworów opublikowanych w ZSRS, bowiem uznał, że nie mógł tam napisać i opublikować tego, co by chciał. Tekst owego wyrzeczenia się czytała Rozgłośnia Polska Radia "Wolna Europa" w latach 70, co słyszałem na własne uszy.

Czy mamy w Polsce takich Kuzniecowów? Po cóż mielibyśmy mieć, skoro te wszystkie grzechy, włącznie z wierszami na cześć "
towarzyszy z bezpieczeństwa", to są grzechy wybaczalne? Tylko jeden jest grzech niewybaczalny (jak w chrześcijaństwie – grzechy przeciwko Duchowi Świętemu), jest to "grzech marcowy". Trochę podobnie jak z wybaczaniem "kontrowersyjnych" dziadków: tego z Wehrmachtu "można" wybaczyć (a w każdym razie – bardzo nieładnie jest wytykać zamiast wybaczyć), tego z KPP to nawet chyba wybaczyć "trzeba" (bo jakże to tak? – tylu dziadków pozostawić bez wybaczenia?!), ale biada, ach biada temu, kto zlekceważyłby dziadka z ONR… Po wyznaniu "grzechu marcowego" można już tylko wykrzyknąć, wzorem Oleńki Billewiczówny: "Polsko, ran Twoich niegodnam całować!" i paść jak bez duszy, w nadziei, że wezmą na nosze, wyniosą i już nigdy, prze-nig-dy na publiczny widok nie przyniosą z powrotem.

Teraz od "grzechu marcowego" upływa już nie 30, a równo 40 lat. Istna kwarantanna! (Słowo "kwarantanna" zresztą znaczy właśnie… "40 lat".) Czy zawinienia sprzed 40 lat ulegają zatarciu, unieważnieniu, relatywizacji choćby? Ale, skądże znowu! Władza publiczna ustami pana min. Schetyny oznajmiła, że krzywdy wyrządzone "grzechem marcowym" będą naprawione. Na przykład przywróci się polskie obywatelstwo osobom z "po-marcowej" emigracji, które dotychczas go nie odzyskały. Jeśli komuś wojewoda nie przywrócił obywatelstwa, to minister uchyli odmowę wojewody. To zdaje się jednoznacznie świadczyć o tym, że wina istnieje, skoro zadośćuczynienie dokonane być musi: lepiej rychlej, ale jeśli nie rychlej, to później, w każdym razie – dokonane.

Warto by na gorące głowy, obstające przy wieczystym uznawaniu win i krzywd z 1968 roku, wylać troszkę zimnej wody. Nie będzie to bynajmniej woda na młyn, odziedziczony po ONR-owskim dziadku, o nie. Jest to woda zdecydowanie nie podejrzanego autoramentu, bowiem pochodzi od osoby, która w wydarzeniach marcowych uczestniczyła po stronie pokrzywdzonej, a po 20 latach (czyli 20 lat temu), podczas nie całkiem oficjalnych obchodów Marcowej rocznicy, powiedziała:
"Zarówno doświadczenie wcześniejsze, jak późniejsze przestrzegają nas przed tym, aby właśnie podziały z 1968 r. uważać za trwałe i najważniejsze. Byłoby zresztą ani zasadne, ani moralne, aby wykazywać zrozumienie dla ludzi, którzy poddali się indoktrynacji stalinowskich, by później dokonać krytycznej oceny swych poglądów i działań, zaś odmawiać zrozumienia tym, którzy poddali się indoktrynacji marcowej, lecz potrafili się później z niej wyzwolić. Jakkolwiek byśmy nie oceniali szkód wyrządzonych przez wydarzenia marcowe, nie towarzyszyły im zbrodnie podobnego wymiaru jak w czasach stalinizmu.". Autorem przytoczonych słów jest prof. Jerzy Holzer, a można je znaleźć w "Tygodniku Mazowsze" nr 242 z 9 marca 1988 r., na str. 2, gdzie cytowany tu fragment został poprzedzony przez redakcję słowami: "Holzer, mimo osobistego zaangażowania i udziału w ówczesnych wydarzeniach stwierdził", co dodatkowo wzmacnia rangę wypowiedzi prof. Holzera. Jeśli można miłosierniej patrzyć na rozmaitych tzw. "pryszczatych", którzy opamiętali się np. w okresie odwilży 1956 r., to tym łatwiej powinno to przychodzić w stosunku do tzw. "moczarowców" i tych, którzy im w 1968 r. się wysługiwali. Ale także IPSO FACTO odwrotnie: jeśli nie wybaczamy "moczarowcom", to "pryszczatym" również nie. Krzywdy z 1968 roku są wszak znacznie mniejszego kalibru niż te z 1948 roku!

Jednak nie chodzi tu tylko o logiczne przekształcanie figury retorycznej w jej tzw. kontrapozycję dla samej tylko zabawy. Chodzi o kolejność zadośćuczynień. Instytut Pamięci Narodowej kieruje się zasadą, że pierwszeństwo wglądu do swoich akt mają najstarsi, bo w skali statystycznej mają najmniej życia przed sobą. Tak samo powinno być z odzyskiwaniem obywatelstwa! Czy jednak pan min. Schetyna albo ktokolwiek z jego poprzedników złożył analogiczną obietnicę obywatelom polskim, których
stalinowski reżym przesiedlił daleko na wschód od przedwojennej granicy polsko-sowieckiej?

Należy przy tym zauważyć, że obywatele
PRL pochodzenia albo narodowości żydowskiej, poddani presji obliczonej na skłonienie ich do emigracji, coś jednak musieli w tym celu uczynić od siebie: pofatygować się po dokument, pełniący funkcję jednorazowego paszportu emigracyjnego, postanowić, co uczynią ze swoim mieniem, część jego transportować za granicę. W tym władza ludowa ich nie wyręczała, już nie mówiąc o tym, że presja nie miała charakteru tak niecierpliwego i brutalnego, jak patrole NKWD, przynaglające mieszkańców jakiejś okolicy, aby w ciągu kilku godzin opuścili swoje siedziby i znaleźli się w pociągu towarowym wywożącym ich na Sybir albo do Kazachstanu. To właśnie obywatelom polskim na Kresach Wschodnich władza sowiecka oszczędziła tej dozy dobrowolności: transport zapewniła im sama, decyzje w sprawie mienia też były w 1940 roku uproszczone do maksimum. Poszkodowani z wywózek na wschód czekają o 28 lat dłużej. To jest odstęp jednego pokolenia! Już niewielu spośród bezpośrednio dotkniętych ta krzywdą żyje na tym świecie. Wśród ich potomków nie każdy może chciałby skorzystać z szansy na uzyskanie albo odzyskanie polskiego obywatelstwa. Niemniej jednak w obu wypadkach chodzi prawdopodobnie o jakieś pięciocyfrowe (pod względem ich liczebności) kategorie ludzi.

Sprawa tzw. "karty Polaka" ciągnie się niesamowicie długo, jak reforma emerytur starego portfela itp. syzyfowe przedsięwzięcia. A
Związek Sowiecki, chociaż miał możliwość faktycznie pozbawić ludzi polskiego obywatelstwa, nie ma możliwości go przywrócić im ani faktycznie, ani prawnie. I to nie tylko dlatego, że sam formalnie przestał istnieć. Po prostu nikt Państwa Polskiego w tej sprawie nie jest w stanie wyręczyć. Czy może ta WYSOCE NIEWŁAŚCIWA kolejność przywracania obywatelstwa to jest dalszy ciąg tego, że w tramwaju dzieci szkolne siedzą, a osoby, mogące być ich rodzicami, stoją? Coraz częściej takie zjawisko obserwuję i coraz bardziej skłaniam się ku spiskowej wizji świata: nie tropię w niej masonerii ani żadnej innej loży, lecz po prostu Hufiec Siedzących w Tramwajach.


Toruń, 5 marca 2008 r.

_________________
Konrad Turzyński [matematyk; teraz - bibliotekarz; uczestnik RMP (1980-81), dziennikarz ZR NSZZ "S" w Toruniu (1981), publicysta pod- i nad-ziemny (1978- ), współprac. ASME, "Opcji na Prawo" (2003-09) i Polskiego Radia (2006-08)]
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum