Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Proces Lesiaka

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Bartłomiej Marjanowski
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 368

PostWysłany: Nie Lis 19, 2006 9:53 pm    Temat postu: Proces Lesiaka Odpowiedz z cytatem

J. Kaczyński obciążał Wałęsę

Proces Lesiaka: J. Kaczyński jako świadek obciążał Wałęsę

/AFPNiedziela, 19 listopada (13:16)

Zeznając jako świadek w procesie płk. Lesiaka, Jarosław Kaczyński ocenił, że Lech Wałęsa ponosi odpowiedzialność za inwigilację opozycji.

Według premiera, Mieczysław Wachowski mógł zaś "nadawać temu dynamikę". Premier nie mówił nic o Hannie Suchockiej i Janie Rokicie.

Raport specjalny: W szafie płk. Lesiaka

To zeznania "tak chore, jak chorzy są Kaczyńscy" - mówi Lech Wałęsa. - Nienawiść, małość, mania prześladowcza - podkreślił. Dodał, że z inwigilacją nie ma nic wspólnego. - Kaczyńscy byli tak malutcy, że w ogóle mnie to nie interesowało. Wyrzuciłem ich, bo zorientowałem się, że mają manię prześladowczą, że nie pracują a tylko destabilizują. Dlatego rozprawiłem się z nimi wyrzucając na pysk jednego i drugiego. I teraz opowiadają te bzdury - dodał. - Myślałem, że lata ich wyleczyły, a okazuje, że w dalszym ciągu postępują podobnie - podkreślił były prezydent.

PAP dotarła do odtajnionych przez Sąd Okręgowy w Warszawie protokołów, dotychczasowych tajnych rozpraw sprawy Lesiaka, b. oficera SB i Urzędu Ochrony Państwa, oskarżonego w sprawie inwigilacji w latach 1991-1997 polityków opozycyjnych wobec prezydenta Wałęsy i premier Suchockiej. W udostępnionych przez sąd protokołach są m.in. zeznania pokrzywdzonych - J. Kaczyńskiego, Adama Glapińskiego, Antoniego Macierewicza, Romualda Szeremietiewa, Jana Parysa i Jana Olszewskiego.

Mówiąc o inwigilacji J.Kaczyński zeznał 2 października, że jest głęboko przekonany, iż "inspiracja, albo przynajmniej zgoda na propozycję, wyszła ze strony Lecha Wałęsy, a Mieczysław Wachowski był na pewno tym, który to popierał, być może taką propozycję przedstawił i można sądzić, że nadawał dynamikę tym działaniom, przy czym chcę podkreślić, że w materiałach potwierdzenia tego nie ma". - Jest to wynik mojej znajomości sytuacji panującej w Belwederze - dodał premier.

- Jak widać - im mniej faktów w szafie Lesiaka, tym więcej bredni w głowach Kaczyńskich. Ten dość tandetny sposób na robienie sensacji przez obu braci już się Polaków przejadł - powiedział Mieczysław Wachowski, odnosząc się do ujawnionych zeznań premiera.

Premier ujawnił też "próbę wręczenia łapówki w wysokości ówczesnych miliarda ośmiuset milionów starych zł w siedzibie Porozumienia Centrum na ul. Bagatela". - Przyszli do mnie dwaj mężczyźni i powiedzieli, że chcą mi dać te pieniądze z szacunku dla mnie, ale trudno mi było w takie coś uwierzyć (...), co oczywiście odrzuciłem, ale traktowałem jako próbę doprowadzenia do sytuacji, w której popełniłbym przestępstwo; podobną próbę podjęto wobec mojego brata - zeznał premier.

J. Kaczyński dodał, że latem 1991 r. pracownik kierowanej wtedy przez niego Kancelarii Prezydenta zaproponował mu, że jeśli PC wysunie kandydaturę szefa Art-B Bogusława Bagsika na senatora, to otrzyma 40 mld ówczesnych zł na kampanię wyborczą. - Oczywiście odrzuciłem tę propozycję, ale przypuszczam, że cele jakie za tą propozycją stały, miały charakter prowokacyjny - zeznał premier. Uważa on, choć nie na pewno, że autor propozycji był współpracownikiem UOP. - Zapytałem o to Milczanowskiego, który się wyparł, ale ja mu nie uwierzyłem - dodał premier.

Mówiąc o sfałszowaniu swej rzekomej "lojalki" ze stanu wojennego, J.Kaczyński zeznał, że jest "głęboko przekonany", że przygotował ją zespół Lesiaka. Premier opowiadał o rozbijaniu spotkań opozycji informacjami o rzekomych bombach. Dodał, że w Elblągu znaleziono dwie ampułki, które po zmiażdżeniu miały wydzielić "niemile pachnący gaz". - Gdyby rzeczywiście do takiego zdarzenia doszło, to ze względu na ogromną ilość ludzi w sali, straszny tłok, mogłoby rzeczywiście dojść do ofiar - dodał.

Według premiera, jesienią 1993 r. pewien mężczyzna oświadczył mu, że "tzw. zlecenie na mnie otrzymał jakiś b. funkcjonariusz SB w randze majora, bardzo - jak twierdził - niebezpieczny człowiek, że powinienem na jakiś czas wyjechać z Warszawy, aby się ratować przed tym majorem". J. Kaczyński uznał, że to próba pozbawienia go szefostwa w PC i nie wyjechał. Opisując zaś wypadek samochodowy w 1996 r., w dniu powołania AWS, J.Kaczyński zeznał, że jego powodem była to, że "spadła opona z lewego przedniego koła". Premier dodał, że jeden ze świadków na miejscu "zaczął mówić, że taki wypadek (...), tak jakby mnie ostrzegał". - Wówczas uświadomiłem sobie, że to była ta sama osoba, która w 1993 r. przychodziła do mnie z tą sugestią, abym wyjechał - mówił J. Kaczyński.

Ujawnił, że miał informacje, których nie był w stanie sprawdzić, iż w 1993 r., przed manifestacją opozycji w rocznicę upadku rządu Olszewskiego, odbyła się narada z udziałem m.in. Wachowskiego. - Przedstawiono postulat, żeby organizatorów, gdyby osobiście uczestniczyli w demonstracjach, aresztować i że w tym celu były wystawione in blanco nakazy, i że zgodził się na to ówczesny minister sprawiedliwości Piątkowski. Ale ponieważ takie przedsięwzięcie, nawet jak na ówczesne stosunki, miało bardzo ryzykowny charakter, to wobec tego znacznie inteligentniejszy niż Piątkowski wiceminister Iwanicki uniemożliwił tę akcję - zeznał J.Kaczyński.

Mówił także o spółce "Telegraf", w której miał krótko udziały; zrzekł się ich w styczniu 1991 r., gdy został szefem Kancelarii Prezydenta. Oświadczył, że w związku z tą spółką doszło do "wielkiej operacji medialnej, która ciągnęła się przez lata, a jej echa zdarzają się i dziś". - Nie jestem tego oczywiście pewien, jaki to był mechanizm, ale nie wykluczam, że był związany ze sprawą, która jest przedmiotem procesu - dodał.

Premier oświadczył, że rozpowszechniano wtedy informacje, że jest on bogaty - a "ani wtedy, ani dzisiaj nie miałem żadnego majątku". - Skutek łączny był taki, że trudno mi było spokojnie przejść po ulicy bez jakiejś agresji ze strony przechodniów - zeznał. - Wiele osób wierzyło w ten fałszywy obraz i zapisywało się do partii (chodzi o PC - red.) w nadziei, że jest to formacja pozwalająca na szybkie dorobienie się. Mieliśmy z tym sporo kłopotów - dodał J.Kaczyński.

Powiedział też: - Przypominam sobie o jeszcze jednej informacji, którą miał głosić pan prezydent Wałęsa: że mam skłonności homoseksualne, że wszystko to było operacją prowadzoną przez pana Lesiaka i jego grupę; natomiast nie mam informacji, kto bezpośrednio wykonywał dane zadanie.

Premier podał nazwisko (wymazane w protokole - red.) posła z lat 1989-1991 i członka PC, ale "bez większego znaczenia w partii", który mógł być agentem UOP. Według premiera, zespół Lesiaka miał co najmniej dwóch współpracowników w mediach, a w "Kurierze Polskim" "było takich osób więcej". Lesiak oświadczył na to: "Nie mieliśmy żadnego informatora w telewizji, w prasie jednego, bez możliwości wpływania na profil pisma".

Glapiński powiedział sądowi, że "nie ma pewności ani wiedzy, że Jan Maria Rokita zarządził jakieś nielegalne akcje przeciw PC". Zwrócił uwagę, że przy tworzeniu rządu Suchockiej, dysponowała ona "fałszywą i nieoficjalną wiedzą nt. PC" - według świadka chodziło wtedy o informacje, które są podstawą procesu Lesiaka. Zdaniem Glapińskiego, być może ta "fałszywa wiedza" zaważyła na tym, że powstał "słaby rząd bez PC", co skończyło się rozwiązaniem parlamentu i zwycięstwem wyborczym SLD.

Glapiński mówił o ostrzeżeniu go w Sejmie przez oficera o wymazanym z protokołu nazwisku (prawdopodobnie członka zespołu Lesiaka), że w UOP jest grupa, która obserwuje polityków opozycji. Informacją od oficera - który miał być "oburzony tym, czym zajmują się jego koledzy" - Glapiński podzielił się z innymi politykami. Zeznał też, że nigdy nie spotykał się z b. dyrektorem FOZZ Grzegorzem Żemkiem ani Jerzym Klembą; przyznał zaś, że spotykał się z Januszem Iwanowskim-Pineiro (twierdzą oni, że dawali pieniądze z FOZZ m.in. Glapińskiemu - red.).

Macierewicz zeznał, że "ujawnione akta dotyczące rozmów, jakie były prowadzone przed rokiem 1989, każą domniemywać, iż akcja z którą mamy do czynienia, nie była spontanicznym działaniem, jak myślałem jeszcze przed kilku laty i przed kilku miesiącami, jak się z nią zapoznawałem, lecz raczej ma charakter długofalowego przygotowywania, wykorzystania dawnej Służby Bezpieczeństwa do przejęcia struktur państwa demokratycznego, uczynienia z nich atrapy i wyeliminowania środowisk politycznych zmierzających do uzyskania przez Polskę niepodległości". Likwidator Wojskowych Służb Informacyjnych oświadczył też, że "ma wiedzę, iż oprócz działań, o których mowa w tej sprawie, prowadzonych przez cywilne służby specjalne, były również prowadzone tego samego rodzaju działania przez WSI".

Szeremietiew zeznał, że w Ruchu Dla Rzeczypospolitej była osoba przekazująca mu informacje przedstawiające w "niekorzystnym świetle" Olszewskiego, Macierewicza i J.Kaczyńskiego - jej nazwisko podał (w aktach wymazane - red.). Dodał, że po rozłamie w RdR między nim a Olszewskim osoba ta zrezygnowała z działalności w partii. - Mogę przyjąć, że środowiska prawicowe były szczególnie ambitne, kłótliwe i w związku z tym ta współpraca nie mogła się wówczas dobrze układać. Niemniej jednak, kiedy analizowałem tę całą sytuację, jestem przekonany, że były nie tylko takie powody - zeznał Szeremietiew. Jego zdaniem, "tego typu zdarzenia wychodziły od osób, które mogły być związane ze służbami wojskowymi".

Dodał, że miał dwa wypadki ze swym samochodem - raz miał blokadę skrzyni biegów ("Coś takiego widzę pierwszy raz" - ocenił mechanik), potem omal nie doszło do zapłonu benzyny, bo ucięto przewód odprowadzający nadmiar paliwa z silnika. Śledztwo umorzono, uznając że "przewód pękł ze starości".

Według Parysa, w latach 90. był on wielokrotnie obserwowany, a "ci, którzy to robili, nie starali się ukryć swych zamiarów". - Czasem filmowano mnie i moją żonę na ulicy podczas jazdy samochodem. Raz nawet zirytowałem się i zacząłem gonić to auto, z którego ktoś filmował, ale nie udało mi się go dogonić. Dodał, że gdy był szefem MON w rządzie Olszewskiego dostawał pogróżki - "były takie dni, kiedy BOR zmieniało trasy moich zwykłych podróży po mieście, jak również, gdy wyposażono mnie w kamizelkę kuloodporną". Gdy Parys miał wypadek samochodu - jego zdaniem przewód hamulcowy przepiłowano - policja uznała, że "pękł on ze starości". Kiedy zaś w 1995 r. włamano się do jego domu, oficer policji powiedział mu: "Ma pan wysoko postawionych wrogów i nie możemy nic zrobić sprawcom".

Parys mówił, że pewna osoba zatrudniona w UOP zarazem "była zatrudniona na etacie w gazecie 'Super Express'" - podał jej nazwisko (wymazane - red.). Według Parysa, nie była to jedyna osoba w tej redakcji związana ze służbami. Wniósł, by sąd wystąpił do "SE" o spis pracowników i przekazał go IPN, by ten "poinformował czy na tej liście są osoby powiązane ze służbami specjalnymi PRL, ponieważ można domniemywać, że skoro zespół (Lesiaka - red.) wykorzystywał pana ..., to mógł wykorzystywać i innych".

Olszewski zeznał, że w kampanii wyborczej 1993 r. został sfałszowany - zapewne przez specsłużby - jego życiorys, który potem wydrukowało jedno z prawicowych pisemek. - Napisane było, że w rzeczywistości pochodzę z żydowskiej rodziny, co ukrywam - dodał były premier. Ocenił, że fałszerstwo było możliwe dzięki dostępowi do "danych dotyczących ewidencji", gdyż był to życiorys autentycznego człowieka pochodzenia żydowskiego o takim samym imieniu, nazwisku i dacie urodzenia jak jego.

61-letni Lesiak - któremu grozi do 3 lat więzienia - nie przyznał się do zarzutu przekroczenia uprawnień. Zaprzeczył, by jego zespół rozpracowywał i dezintegrował partie polityczne. Twierdził, że nie miał agentów-członków tych partii. Mówił, że nie miał wpływu na "sprawy operacyjnego rozpracowania, gdzie można stosować techniki operacyjne". Lesiak skarżył się też, że w aktach procesu nie ma notatki UOP z września 1997 r., w której - jego zdaniem - po zbadaniu akt jego szafy nie stwierdzono, by "osobowe źródła informacji otrzymywały zadania dotyczące polityków i partii" oraz by w tym celu stosowano "technikę operacyjną".

Źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

_________________
Bartek
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Maciej
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 1221

PostWysłany: Sro Gru 27, 2006 8:32 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dziewulski: UOP inwigilował prawicę
IAR

Dokumenty z szafy Lesiaka odtajnione


Były poseł SLD Jerzy Dziewulski potwierdził, że Urząd Ochrony Państwa prowadził nielegalne działania przeciwko ugrupowaniom prawicowym. Powiedział, że w 1997 r. spotkał się z oficerem UOP-u, który przekazał mu informacje o sprzecznych z prawem działaniach tej instytucji.

Dziewulski zeznaje jako świadek przed Sądem Okręgowym w Warszawie w sprawie tak zwanej "szafy Lesiaka", czyli inwigilacji prawicy w latach 90. Początkowo proces był jawny, jednak po kilkunastu minutach sędzia utajnił dalsze zeznania Dziewulskiego.

Były poseł oświadczył, że informacje o operacjach UOP-u dotyczyły między innymi inwigilacji Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza, Jana Olszewskiego i Romualda Szeremietiewa. Dziewulski zeznał, że UOP przygotował też dwie lojalki datowane na grudzień 1981 r. Dodał, że funkcjonariusz opowiadał mu również, iż w 1993 r. oficer Urzędu skontaktował się z tygodnikiem Urbana "Nie" i przekazał mu sfałszowaną lojalkę Jarosława Kaczyńskiego. Oficer miał według zeznań Dziewulskiego dostać dokument od kolegi z UOP-u. Funkcjonariusz, który opowiedział wszystko Dziewulskiego, uczynił to w odwecie za wyrzucenie go z UOP-u za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu.

Jedynym oskarżonym w tej sprawie jest były oficer Służby Bezpieczeństwa, a później UOP pułkownik Jan Lesiak. Zarzuca się mu niezgodne z prawem działania, mające na celu skompromitowanie i skłócenie ugrupowań politycznych za rządów Hanny Suchockiej.

Rano jako świadek w tej sprawie zeznawał wicepremier Ludwik Dorn. Polityk przyznał, że jego wiedza dotycząca inwigilacji prawicy pochodzi głównie z doniesień prasowych i z rozmów o charakterze towarzyskim. Wicepremier zapewnił sąd, że nigdy nie dysponował wiedza źródłową w tej sprawie.

Ludwik Dorn zeznał, że rozmawiał o tej sprawie z premierem Jarosławem Kaczyńskim oraz z Antonim Macierewiczem. Obaj po lekturze akt jako pokrzywdzeni mówili o sprawie w kategoriach ogólnych. Wicepremier zeznał, że Jarosław Kaczyński powiedział, że akta potwierdzają hipotezę o poważnych aktywach służb specjalnych w środowisku dziennikarskim.

Według wicepremiera, ta sprawa dowodzi, że ingerencja służb specjalnych w otoczenie kierownictw partii politycznych była dość głęboka. (meg)

_________________
Maciej
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum