Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Co odzyskaliśmy w MSZ, czyli Jurassic Park - i Dud

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Harcownik
Weteran Forum


Dołączył: 07 Wrz 2006
Posty: 131

PostWysłany: Czw Wrz 21, 2006 1:41 pm    Temat postu: Co odzyskaliśmy w MSZ, czyli Jurassic Park - i Dud Odpowiedz z cytatem

Monika Krajewska
"NIEZALEŻNA GAZETA POLSKA", wrzesień 2006
Co odzyskaliśmy w MSZ, czyli Jurassic Park – i Dudek


Kiedy na kongresie PiS Jarosław Kaczyński ogłosił, że jego partia „ odzyskała” Ministerstwo Spraw Zagranicznych, było jedynie śmieszne. MSZ „odzyskano” wszakże z rąk własnego nominata, wychwalanego wcześniej pod niebiosa i błaganego niemal do ostatniej chwili o to, by raczył trwać dalej na ministerialnym stołku, co pozwoliłoby uniknąć konieczności „odzyskiwania” MSZ-u z jego rąk. A przecież można było tej śmieszności łatwo uniknąć. Wystarczyło po wygnanych wyborach mianować innego ministra spraw zagranicznych i zamiast tracić cenny czas na „odzyskiwanie” ministerstwa, wykorzystać go z większym pożytkiem – na reformę tegoż.

Bo też taka reforma – i to gruntowna – jest temu urzędowi pilnie potrzebna, szybko udowodniły kolejne wydarzenia, już nie tak zabawne: niesłowny list ośmiu byłych ministrów spraw zagranicznych III RP oraz równie bezcenne wywiady udzielone jednej z niemieckich rozgłośni radiowych oraz pismu „Die Welt”, odpowiednio, przez odwołanego, lecz wciąż jeszcze urzędującego w Berlinie ambasadora Andrzeja Byrta oraz głównego konstruktora polityki zagranicznej III RP, prof. Bronisława Geremka. Wszystkie te wybryki najwyższych rangą dyplomatów III Rzeczpospolitej ( miejmy nadzieję, że już na zawsze „byłych”), polegające na publicznym krytykowaniu głowy własnego państwa i wpisujące się tym samym w najgorszą polską tradycję szkalowania ojczyzny na obcych dworach, można by ostatecznie zlekceważyć, dostrzegając w nich jedynie uwiąd etyki profesjonalnej i osobistej u wspaniałych pieszczochów PRL-bis czy też jeszcze jedna zachętę – w duchu osławionego wezwania do „obywatelskiego nieposłuszeństwa” o jakim marzy osławiony kandydat na prezydenta RP – do atakowania demokratycznie wybranych władz Rzeczpospolitej, gdyby nie fakt, że to właśnie sygnatariusze „Listu 8" kształtowali przez ostatnie 17 lat kadry polskiej dyplomacji, głównie zresztą na swój własny obraz i podobieństwo.

Szkopuł w tym, że nie był to model najlepszy, albowiem większość ministrów spraw zagranicznych III RP to albo byli, często długoletni, członkowie PZPR, albo tajni współpracownicy komunistycznych służb specjalnych, albo i jedno, i drugie. A ponieważ nie tylko ryba psuje się od głowy, warto zadać sobie pytanie, co „odzyskaliśmy" w MSZ po ich światłych rządach? Już na pierwszy rzut oka widać, że z grubsza dokładnie to samo, co już raz „odzyskaliśmy" w 1989 r.

Dzięki kolejnym ministrom spraw zagranicznych III RP, którzy nie zrobili absolutnie nic dla zlustrowania i zdekomunizowania powierzonej im instytucji, w naszej służbie zagranicznej nadal roi się od „fachowców" rodem z PRL, gdzie dyplomacja była jedynie wyspecjalizowaną komórką służb specjalnych, realizujących politykę zagraniczną totalitarnego państwa, sprowadzającą się w ostatecznym rachunku do posłusznego wypełniania poleceń Kremla i Łubianki. Tych samych, którzy w Polsce Ludowej służyli władzom okupacyjnym, zwalczali NATO, UE i amerykański imperializm, inwigilowali Polonię, podpisywali niekorzystne dla Polski umowy międzynarodowe, szpiegowali dzisiejszych sojuszników i wykradali im rozmaite sekrety militarne i technologiczne mające wzmocnić na tyle Armię Radziecką, by mogła wreszcie zapanować nad światem; tych samych, którzy w latach „Solidarności" zwalczali wszelkie aspiracje Polaków do życia w wolnym, niepodległym i suwerennym kraju. „Fachowców", którzy swoje dyplomatyczne ostrogi zdobywali w Akademii Nauk Społecznych przy KC PZPR (ci mniej zdolni lub gorzej ustawieni w partyjnej czy ubeckiej hierarchii), a zwłaszcza w zarządzanej i kontrolowanej przez KGB i GRU moskiewskiej akademii dyplomatycznej MGIMO (zdolniejsi i lepiej ulokowani), do której rekrutowały w PRL tajne służby. Są wśród nich pezetpeerowscy aparatczycy, lektorzy i instruktorzy z „Białego Do - mu", działacze Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, czerwoni hunwejbini z różnych zetemesów, politrucy stanu wojennego, liczne potomstwo rozmaitych sekretarzy partii komunistycznej oraz stronnictw sojuszniczych, jak również jeszcze liczniejsza dziatwa oficerów stalinowskiej Informacji Wojskowej, LWP, SB, MO i innych dozorców „najweselszego baraku", a także - co w tym kontekście wydaje się logiczne - nawet reprezentant peerelowskiego więziennictwa o niezastąpionych w dyplomacji kwalifikacjach. Wiele barwnych i soczystych szczegółów z biografii tej grupy dyplomatów III RP można znaleźć w kilkunastoodcinkowym cyklu Krzysztofa Góreckiego MSZ Cimoszewicza, czyli władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy, jaki ukazywał się w zeszłym roku na łamach „Naszej Polski". Ale nie o biografie - choć są bardzo ważne - tutaj chodzi. Istotniejsze jest to, że dzięki ośmiu byłym ministrom spraw zagranicznych ów kwiat peerelowskiej dyplomacji wciąż kształtuje polską politykę zagraniczną oraz jej strategię, reprezentując nas w szerokim świecie, najczęściej zresztą na znacznie wyższych stanowiskach i w dużo ważniejszych placówkach niż 17 lat temu. A przecież nie trzeba być zaraz ministrem spraw zagranicznych, żeby się domyślić, że stopień nasycenia peerelowskiej dyplomacji komunistyczną agenturą musiał być bliski stopnia jej upartyjnienia, ten zaś zbliżał się do postulowanego przez PZPR ideału 100 proc. I nie trzeba mieć zaraz tęgiej ministerialnej głowy, żeby zrozumieć, że powierzanie byłym (?) agentom i tajnym współpracownikom peerelowskich służb specjalnych jakichkolwiek tajemnic państwowych i dyplomatycznych - i to nie tylko własnych, ale co gorsza także sojuszników z NATO - jest działaniem narażającym na szwank bezpieczeństwo i podstawowe interesy Polski oraz krajów z nią zaprzyjaźnionych, zwłaszcza że, jak przyznał ostatnio były koordynator służb specjalnych III RP Janusz Pałubicki, Moskwa dysponuje kompletem materiałów dotyczących agentury PRL (a co za tym idzie, jeśli uzna to za stosowne, może w każdej chwili sięgnąć po „haki").

Ciekawe, że to, co przez 17 lat nie docierało do tęgich ministerialnych głów kolejnych szefów MSZ, zawsze rozumiała rozsiana po świecie Polonia. Ta bowiem, ciężko doświadczona przez komunistycznych agentów udających w PRL dyplomatów, nie ufa ich nowemu, demokratycznemu przebraniu i wychodząc ze słusznego założenia, iż to nie szata zdobi człowieka, domaga się - jak czyni to np. Australijska Grupa Lustracyjna czy Unia Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ) - radykalnej dekomunizacji i deagenturalizacji polskich placówek dyplomatycznych, podejmując w tej: sprawie odpowiednie uchwały i śląc stosowne listy do najwyższych władz Rzeczypospolitej. Jak na razie działania te nie przynoszą oczekiwanego rezultatu.

Drugą obok czerwonych dinozaurów grupą dyplomatów, jaką niedawno „odzyskaliśmy" z całym ministerstwem, jest liczny zastęp ich magdalenkowych i okrągłostołowych partnerów rodem z Unii Wolności (oraz jej kolejnych przerzutów), a ściślej rzecz biorąc, z notesu Bronisława. Geremka. Na tle nieruchawych szkarłatnych brontozaurów (Brontosaurus, rząd: Saurisctua), karminowych stegozaurów (Stegiosaurus laticeps, rząd: Omithischia), a nawet brutalnych, choć równie tępych, pąsowych tyranozaurów (Tyrannosaurus rex, rząd: Saurischia), ten unijno-wolnościowy zaciąg był w swoim czasie prawdziwym cudem ewolucji, porównywalnym z pierwszymi potrafiącymi wzbić się w powietrze archeopteryksami (Archeopteryx, rząd: Archeopterygidae). Nasze archeopteryksy były nie tylko lotniejsze od swoich topornych poprzedników, ale, co z punktu widzenia teorii Darwina znacznie ważniejsze, posiadały znacznie większą zdolność adaptacji do zmieniającego się szybko ekosystemu. Dlatego po katastrofalnym 1993 r., kiedy to nagle wystraszyły się, że rządząca się polską logiką („logika inaczej") ewolucja gatunków zmieniła niespodziewanie wektor i zaczął się gwałtowny regres do najprymitywniejszych form białka, uznały, że trzeba żyć z dinozaurami w trwałej symbiozie, wszak żeru wystarczy dla wszystkich. Od tego czasu obie grupy żyły ze sobą w przykładnej zgodzie, wspierając się wzajemnie, przekazując sobie nawzajem władzę zgodnie z rytmem wygrywanych bądź przegrywanych wyborów, wysyłając się wzajemnie na co lepsze placówki i obdzielając się po bratersku awansami, podwyżkami i komplementami. A wszystko to pod czujnym okiem kolejnych ministerialnych arcypasterzy, którzy - rozczuleni tym widokiem - mogli stwierdzać z dumą, jak Bronisław Geremek w wywiadzie dla „Wprost" z grudnia 1996 r., że „(...) to piękny dowód istnienia rozumnego consensusu w polityce zagranicznej", czy Władysław Bartoszewski, żegnający się z ministerstwem 17 października 2001 r.: „W ciągu 15 miesięcy mianowałem 47 ambasadorów, dzięki dobrej współpracy z Aleksandrem Kwaśniewskim. Tylko trzech pracowników odwołałem, ale z nowej kadry".

Złośliwi, których nigdy nie brakuje, twierdzą wszelako, że ta braterska symbioza dyplomatów peerelowskich i unijno-wolnościowych nie wzięła się bynajmniej z samego „rozumnego consensusu", ale z czegoś o wiele głębszego, a mianowicie z faktu, że archeopteryksy to też na ogół gady. I że wystarczy rzucić okiem na listy Wildsteina i Nizieńskiego, żeby się o tym przekonać. Zdaniem tych samych malkontentów, ostatnie wątpliwości w tej mierze mogłoby rozwiać otwarcie tzw. zbioru zastrzeżonego, zawierającego dane dotyczące najcenniejszej komunistycznej i postkomunistycznej agentury, przechowywanego w czeluściach IPN i strzeżonego tam pilniej niż złoto w Forcie Knox i Święty Graal w arturiańskim zamku. Cóż, kiedy nikt tej prawdziwej polskiej „arki przymierza między starymi a nowymi laty" nie zamierza* broń Boże, otwierać, gdyż podobno mogłoby to nas wystrzelić w kosmos lub cofnąć nawet do ery paleozoicznej. Niektórzy wskazują z uporem na inne podobieństwa między dinozaurami i archeopteryksami, jak na to chociażby, że w latach 80., w czarną noc stanu wojennego i zaraz potem, w czasach Jaruzelskiej „normalizacji", kiedy zwykłemu obywatelowi PRL trudno było o paszport nawet wówczas, gdy chciał pojechać do Bułgarii, wielu przedstawicieli Archeopterygidae, studiowało sobie na imperialistycznych amerykańskich uniwersytetach i korzystało z dobrze płatnych stypendiów Fullbrighta, na które to uniwersytety i stypendia służby specjalne PRL wysyłały ponoć jeszcze zdolniejszych i jeszcze lepiej rokujących pupilków niż do samego MGIMO ( zapewne po to, by przyspieszyć ewolucję).

Najwyraźniej czarne podniebienie ma również nasza Polonia - złośliwa z natury lub uzłośliwiona wtórnie na skutek wieloletniego nękania przez różnych przebierańców - ponieważ nie czyniąc wielkiej różnicy między „starymi" i „nowymi" polskimi dyplomatami, niekiedy prześladuje także tych drugich. Ten smutny los stał się udziałem m. in. kilku „nowych" ambasadorów w Ameryce Łacińskiej, w tym Jarosława Gugały i Ryszarda Schnepfa, ostatnio głównego doradcy Kazimierza Marcinkiewicza do spraw polityki zagranicznej, który doradzał byłemu premierowi m.in. w kwestii przyłączenia się naszego kraju do budowy rury bałtyckiej oraz zadośćuczynienia roszczeniom finansowym wysuwanym wobec Polski przez Światowy Kongres Żydów, a obecnie zajmuje się w MSZ problemem zagrożeń globalnych (co krajowi złośliwcy skomentowali natychmiast: niech się zajmuje, byle nie doradzał). Inną grupą mieszkańców MSZ-owskiego Jurassic Parku „odzyskaną" po ostatnich wyborach są ssaki (Mammalia) - młodzi, dynamiczni, lepiej wykształceni zarówno od dinozaurów, jak i od archeopteryksów, absolwenci Akademii Dyplomatycznej i zagranicznych uniwersytetów, na które nikt ich nie wysyłał. Choć, zgodnie z. teorią ewolucji, to do nich należy przyszłość, na razie nie stanowią realnego zagrożenia dla silniejszych konkurentów, bo choć ambitne i przyszłościowe, są wystarczająco źle opłacane, by musieć ssać, gdzie popadnie, bez oglądania się na historyczne podziały, których zresztą nie pamiętają i najczęściej nie rozumieją. Zagrożeniem dla dominujących w Jurassic Parku czerwonych dinozaurów i unijno-wolnościowych archeopteryksów nie jest tym bardziej garstka nie mieszczących się w tej klasyfikacji, pozbawionych ambicji, kłów i pazurów outsiderów (Parasit i-w zgodnej ocenie pozostałych), jacy trafiają się w każdej instytucji i którzy, jako nieudane twory Ewolucji, i tak są skazani na wymarcie.

Przez ostatnie 17 lat dinozaury i archeopteryksy żyły w Jurassic Parku w harmonii i zgodzie, dbając jedynie o to, by nikt nie zagroził ich pozycji. Pod łaskawym okiem kolejnych ministrów niemal udało im się sprywatyzować cały Jurassic Park m. in. poprzez skuteczne obchodzenie obowiązującego w III RP prawa, nakazującego obsadzać ważniejsze stanowiska w administracji w drodze konkursu (na ponad setkę dyrektorów i wicedyrektorów, jacy w tym czasie wysiadywali dyrektorskie fotele w MSZ, w ten sposób wyłoniono zaledwie dwóch czy trzech). I już właściwie przestały się obawiać, że kiedykolwiek zaczną się liczyć kompetencje i kwalifikacje, a nie, jak dotychczas, znajomości, haki i układy, kiedy zdarzyła się katastrofa/porównywalna jedynie z uderzeniem w ziemię asteroidy, które uśmierciło ich krewniaków 60 milionów lat temu: z winy ciemnego i krnąbrnego ludu podwójne wybory wygrał PiS oraz Straszni Bracia.

Apokaliptyczna wizja konkursów, a przede wszystkim nadciągających - zgodnie z przedwyborczymi zapowiedziami - krwawych jatek lustracji, dekomunizacji i deagenturalizacji, przyprawiła o trwogę niejedno serce i sparaliżowała niejeden mózg. Co bardziej przerażeni zaczęli nawet pojawiać się w pracy z egzemplarzem „Głosu" lub „Gazety Polskiej" pod pachą. Naprawdę niepotrzebnie, wszak Polska to taki kraj, gdzie strachy są tylko na Lachy, a widły najczęściej przerabia się na igły. Czy budzący przerażenie asteroid okazał się niegroźnym meteorytem, czy pomylił trajektorię, czy też postanowił „ułożyć się z układem", wierząc, że uda mu się przestawić tyranozaury i archeopteryksy na wegetarianizm, nie wiadomo. Już mianowanie ministrem Stefana Mellera i otoczenie go wiceministrami szykowanymi na te stanowiska przez PO pokazały, że nie takie diabły straszne, jak je malują.

Zapowiadane kilkakrotnie przez premiera Marcinkiewicza usunięcie z kierowniczych stanowisk w MSZ absolwentów MGIMO można było szybko między bajki włożyć. I tak dyrektorem Departamentu Strategii i Planowania Polityki Bezpieczeństwa pozostaje absolwent tegoż szacownego Instytutu (kuźni kadr nie tylko sowieckiego wywiadu: Jarosław Bartkiewicz; dyrektorem Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu jest Krzysztof Słomiński; a z-cą dyrektora Departamentu Współpracy Rozwojowej Andrzej Skrzydło. W tym kontekście nie może więc dziwić, że minister Fotyga, w duchu zgody ze swoimi poprzednikami, na z-cę dyrektora Biura Kadr (komórki decydującej o polityce personalnej resortu, w tym o wyjazdach na placówki) powołała Romana Kowalskiego (a obok niego na drugiego zastępcę wieloletniego pracownika peerelowskiego wywiadu). Nie dziwota, że nikt nie przyjrzał się nominacjom robionym przez SLD tuż przed wyborami ani dokonywanym w ostatniej chwili ewakuacjom na z góry upatrzone placówki zagraniczne. Konkursów jak nie było, tak nie ma i ponoć nie będzie. Czy będzie lustracja, i dekomunizacja, nie wiadomo. A nawet jeśli będzie, to i tak niczego nie wyjaśni, bo niczego wyjaśnić: nie może i chyba nie zamierza. Wszak zgodnie z kolejnym i jak zawsze ułomnym projektem ustawy lustracyjnej, pichconym w mękach przez Sejm, przy dociekaniu kto był, a kto nie był kadrowym bądź tajnym współpracownikiem komunistycznych służb specjalnych, nie będzie się uwzględniać kluczowych dla tej kwestii archiwów WSI, ani tym bardziej - Boże uchowaj! - wybuchowej i antyewolucyjnej zawartości zbioru zastrzeżonego. A jeśli nawet w pojedynczych przypadkach mimo wszystko coś uda się stwierdzić, nie ma problemu, bo pichcony w mękach projekt nowelizacji ustawy lustracyjnej przezornie nie przewiduje żadnych sankcji dla ujawnionych w ten sposób kadrowych czy tajnych współpracowników, nawet tych, którzy pracują w najbardziej „wrażliwych" dla bezpieczeństwa państwa instytucjach. Wreszcie, in extremis, decyzję o tym, co począć z nieszczęsnym delikwentem, który pomimo tylu zabezpieczeń miał pecha i dał się ujawnić, podejmie jego bezpośredni przełożony, co w przypadku MSZ oraz paru innych ważnych dla państwa instytucji pozwala odetchnąć z ulgą, bo czyż lis może zlustrować lisa (nawet jeśli zawsze był za lustracją)?

Jak dotąd jedynym nieprzyjemnym skutkiem upadku asteroidy było w Jurassic Parku odwołanie przez ministra S. Mellera dziesięciu ambasadorów. Przyjęto je jednak z należytym zrozumieniem jako jeszcze jeden dowód na poparcie tezy, że czasami trzeba wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu. Zwłaszcza, że niektóre odwołania po cichu cofnięto, niektórzy z „odwołanych" nadal urzędują w swoich placówkach, czekając spokojnie na upadek „Rządu Tymczasowego", zaś tym, którzy rzeczywiście wrócili do Warszawy, nie stała się żadna krzywda. Dostali na S zucha ładne gabinety i dobre pensje i też spokojnie czekają na to samo. Zresztą, nawet oni zapewne rozumieją, że w razie potrzeby zarząd Parku poświęciłby i sześćdziesięciu ambasadorów dla zachowania równowagi ekosystemu, która i tak nie zostałaby naruszona. A wrócić zawsze można, wystarczy być cierpliwym. Tak więc, w rok po mniemanej katastrofie, Jurassic Park ma się dobrze, a nawet, w myśl zasady „Co cię nie zabije, to cię wzmocni", coraz lepiej. Ci, którzy rok temu truchleli z przerażenia, że ich odwołają, kwitną na placówkach; ci, którzy się bali, że już nie wyjadą, wyjeżdżają.

Dlatego przywołane powyżej ostatnie nominacje wicedyrektorskie w Biurze Kadr i Biurze Informatyki osób kojarzonych powszechnie bądź z peerelowskimi służbami specjalnymi, bądź z MGIMO, zdają się potwierdzać, że znowu jest „normalnie". A będzie jeszcze „normalniej"; jeśli, jak się słyszy, Dyrekcję Generalną i Departament Konsularny wzmocnią wkrótce „urodzeni dyrektorzy" z notesu prof. Geremka. Powie ktoś, że to czarny obraz, bo przecież widać zmiany. Owszem, widać, ale zbyt powolne, punktowe i powierzchowne, i co najważniejsze, nie naruszające w żadnej mierze istniejącego systemu. Więc niech się nikt nie dziwi, że przy takim „odzyskiwaniu" zarówno MSZ, jak i całej Polski, prędzej czy później „odzyskają" je ci, którzy, tak naprawdę, nigdy ich nie utracili. I niech się także nikt nie dziwi temu, że już teraz spora część obywateli IV Rzeczypospolitej, którzy ostatnio, jak Polska długa i szeroka, z niewiadomego powodu kryją przed nami twarze na bilboardach, czuje się po raz kolejny wystrychnięta na dudka.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Tadeusz Świerczewski
Moderator


Dołączył: 12 Wrz 2006
Posty: 505

PostWysłany: Czw Wrz 21, 2006 2:44 pm    Temat postu: Co odzyskaliśmy w MSZ, czyli Jurassic Park – i Dud Odpowiedz z cytatem

Azam - Gall Anonim!
Doigrasz się, oni, te Łze-elity, nie darują TOBIE.
Ale masz moje poparcie, ja też jestem pewny, że to jest gra na przetrwanie.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Harcownik
Weteran Forum


Dołączył: 07 Wrz 2006
Posty: 131

PostWysłany: Czw Wrz 21, 2006 5:29 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Drogi Panie Tadeuszu, ja pieniędzy i strachu, to nigdy nie miałem. Twisted Evil

Pozdrawiam Very Happy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum