Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

B. Fedyszak-Radziejowską; Monopol PO niszczy demokrację

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sob Kwi 25, 2009 10:15 am    Temat postu: B. Fedyszak-Radziejowską; Monopol PO niszczy demokrację Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20090425&id=my41.txt

NASZ DZIENNIK Sobota-Niedziela, 25-26 kwietnia 2009, Nr 97 (3418)

"Monopol PO niszczy demokrację

Z dr Barbarą Fedyszak-Radziejowską, socjologiem, publicystą,
rozmawia Mariusz Bober


Wielu komentatorów, ale także opozycja, dziwi się, jak rząd, który pozwolił na likwidację stoczni w Gdyni i Szczecinie i doprowadził do opóźnień w wykorzystaniu unijnych funduszy oraz w budowie autostrad i dróg ekspresowych, po półtora roku sprawowania rządów ma nadal tak wysokie notowania. Jaka jest Pani diagnoza?
- Powiem szczerze, że bardziej martwią mnie inne elementy działania tego rządu, te, w których widać chęć dokonania zasadniczych i nieodwracalnych zmian, np. w mediach publicznych. Nawet przychylni Platformie Obywatelskiej eksperci formułują bardzo krytyczne opinie na temat nowej wersji ustawy medialnej. Innym przykładem takich niebezpiecznych pomysłów są działania zmieniające strukturę własności szpitali. Sondaże pokazują, że takie przekształcenia nie są przez Polaków akceptowane. W kampanii wyborczej PO nie zapowiadała prywatyzacji szpitali...

Ale deklarowała ich komercjalizację...
- Głównie dementowała zapowiedzi prywatyzacyjne posłanki Sawickiej... Coraz częściej stawiane są pytania, czy rząd robi to, co PO zapowiadała. Przecież w kampanii 2007 r. ta partia deklarowała, że będzie budowała państwo solidarne lepiej niż PiS, a jej liberalne projekty wyciszano. Ale mimo iż nie dotrzymuje obietnic wyborczych, ciągle ma wysokie notowania. To bardzo ciekawy fenomen. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z dominacją takiego rodzaju narracji w debacie publicznej, w której rozsądny, myślący człowiek musi popierać PO. Bywało tak już wcześniej, że tzw. poprawność polityczna wpływała na wyniki sondaży. Respondenci ukrywali swoje prawdziwe sympatie wyborcze w przekonaniu, że przyznanie się do nich skompromituje ich w oczach ankietera. Odnoszę jednak wrażenie, że dziś mamy do czynienia z czymś głębszym i poważniejszym.

Czym mianowicie?
- Stopień emocjonalnego zauroczenia wyborców Platformy jest tak wielki, że bez względu na to, jak rządzą jej liderzy, jak bardzo łamią obietnice wyborcze, jak dalece zaprzeczają głoszonym wartościom (np. w sprawie IPN), ich zwolennicy nadal darzą ich uczuciem. Przypominam, że obiecywano nam sukcesy w polityce zagranicznej, m.in. w stosunkach z Niemcami i Rosją. Tymczasem także na tym polu mamy do czynienia z pasmem niepowodzeń, a nawet pewnym osłabieniem pozycji Polski.

Rząd Donalda Tuska zapewne będzie chciał przedstawić jako sukces wrześniową wizytę premiera Władimira Putina w Polsce...
- Zapewne tak. Mam jednak obawy, czy nie powtórzy się scenariusz zrealizowany podczas pamiętnej wizyty premiera Tuska w Moskwie. Dopiero po kilku dniach minister Radosław Sikorski poinformował Polaków, że podczas spotkania z Putinem była mowa o Katyniu. Tymczasem w polityce międzynarodowej realne wyniki spotkania to te, przedstawione w trakcie wspólnej konferencji prasowej. Wspomnienia ministrów ujawniane w kilka dni po spotkaniu są mało wiarygodne. Podobnie może być tym razem. Czyli po zakończeniu rozmów nie usłyszymy niczego ciekawego, i dopiero kilka dni później "dowiemy się", że spotkanie było znacznie większym sukcesem, niż zobaczyliśmy w trakcie konferencji prasowej. Niezależnie od wszystkich złożonych przyczyn, mamy do czynienia z niezwykłą wiernością elektoratu PO, który zamyka oczy na rzeczywistość i trwa przy swojej partii jak głęboko zakochany młodzieniec. Takie są skutki emocjonalnej kampanii wyborczej 2007 roku. Ale są i poważniejsze przyczyny...

Medialne "przechwycenie" czy zagrożone interesy?
- Mamy do czynienia z sytuacją, w której część elit ustabilizowanych w strukturach władzy i tworzących establishment III RP, niekoniecznie akceptuje pojawienie się nowych ludzi i konkurencyjnej elity. Ci, którzy począwszy od lat 90. (także dzięki swoim zasługom i osiągnięciom), zajęli wysokie pozycje w strukturze społecznej i mają dziś decydujące wpływy w mediach, biznesie oraz wielu instytucjach, polubili swój monopol. A zwycięstwo wyborcze PiS mogło stać się początkiem tego, co politolodzy nazywają konkurencją czy rywalizacją elit. Rywalizacją, która dobrze służy demokracji, kontroli władzy i rozwojowi społeczno-gospodarczemu. W obronie niekwestionowanej pozycji establishmentu rozpętano niebywale emocjonalną i destrukcyjną dla demokracji histerię, której symbolem stało się hasło: "PO krytykować, PiS niszczyć". Paradoksalnie, część postsolidarnościowych elit z większą determinacją domagała się eliminacji PiS, niż kiedykolwiek wcześniej postulowała dekomunizację. Tak jakby wciąż obowiązywały umowy Okrągłego Stołu - scena polityczna tylko dla ludzi UD i "reformatorów" z PZPR. Ta niszcząca PiS kampania propagandowa osiągnęła swoje cele, choć zbudowano ją na emocjach i inwektywach, a nie na merytorycznej polemice. To naprawdę niezwykłe, ile haniebnych słów można, przy aprobacie gawiedzi, powiedzieć o pierwszym tak doskonale wykształconym i nieskażonym żadną deklaracją współpracy z SB prezydencie Polski, jak Lech Kaczyński. Mimo to, a może właśnie dlatego, to w stosunku do niego negatywna kampania okazała się bardzo skuteczna. Jest zdumiewające, ilu rzeczy Andrzej Lepper nauczył polskie elity. Dzisiaj jego językiem posługują się profesorowie, filozofowie i świetnie wykształceni politycy. W ustach Leppera pewne rzeczy były poniekąd naturalne, w ustach intelektualistów - szokują. W świadomość Polaków wdrukowano sporo stereotypów i nakaz głosowania na PO. Dla polskiej demokracji i swobód obywatelskich nie jest to dobre. Co więcej, brak opozycji zaszkodzi rządom PO.

Dlaczego?
- Każda partia, która nie czuje się kontrolowana przez silną opozycję, przestaje dobrze rządzić. Po prostu nie musi, bo nikt i nic jej nie zagraża.

Więc media liberalne zdobyły rządy dusz nad Polakami?
- Nie chodzi tylko o media. Wpływ na opinię publiczną mają także eksperci: socjolodzy, politolodzy, ekonomiści, autorytety społeczne itd. Są to ludzie, którzy na uczelniach kształtują poglądy studentów, a tym samym kształtują przyszłych nauczycieli, dyrektorów i menedżerów. To środowiska naukowe są dzisiaj w dużej mierze intelektualnym i politycznym zapleczem PO. Mają większą niż inni możliwość wyznaczania standardów i tworzenia swoistej presji określającej, co wypada, a co nie wypada w polityce. A dzisiaj wypada popierać tylko tę jedną, najbardziej "światłą" partię. To przypomina rolę, którą kiedyś pełnił "naukowy światopogląd" i grono wyznających go "światłych" marksistów. Tak kształtowane są nie tylko dzisiejsze, lecz także kolejne pokolenia elit, bo to na wyższych uczelniach odbywa się "młodzieży chowanie". Brak pluralistycznych, rywalizujących ze sobą elit, także naukowych, jest dla przyszłości naszej demokracji groźny.

A może to media nadają ton opiniom środowisk uniwersyteckich, a te tylko je powielają?
- Eksperci często są bardziej wiarygodni dla widzów niż wielu dziennikarzy i polityków. Mają opinię osób niezależnych i neutralnych, stąd pełnią w debacie publicznej i w mediach ważną rolę. A media z łatwością kreują prestiż i autorytet ekspertów, szczególnie tych, którzy dobrze wpisują się w "linię" konkretnego koncernu medialnego. Zauważmy, jak często ekspert głoszący poglądy spolegliwe dla rządzącej Platformy traktowany jest przez media jako neutralny i niezależny, nawet wtedy, to prawdziwy paradoks, gdy jest senatorem czy radnym z rekomendacji tej partii. Zaś ekspert, który wypowiada poglądy zbieżne z linią programową PiS, natychmiast staje się, jak powiada pewien poseł profesor - "lizusem" zależnym od PiS. To deformuje kształt debaty i być może kształtuje opinie wyborców bardziej, niż sądzimy. Bo to eksperci nadają PO wizerunek partii "światłej" i wiarygodnej.

Myśli Pani, że walka z Prawem i Sprawiedliwością to efekt "kontrrewolucji" środowiska określanego jako anty-PiS głównie z powodu wprowadzenia lustracji (choć niedokończonej)?
- Myślę, że lustracja jest tylko jednym, ale ważnym elementem. Równie niepokojąca dla establishmentu, szczególnie tego biznesowego, była walka z korupcją. Mam wrażenie, że wielu przedstawicieli establishmentu nie ma świadomości swojej roli, tak dalece przyzwyczaili się do monopolu. Są zapewne głęboko przekonani, że stanowią jedyną, prawdziwą elitę Polski i do nich należy prawo decydowania o tym, kto ma, a kto nie ma prawa do zajmowania podobnych pozycji, pisania książek, kręcenia ważnych filmów. Nic dziwnego, że pojawienie się kontrelity czy konkurencji traktują jak uzurpację i zagrożenie dla wysokich standardów, profesjonalizmu, i tak dalej...

To szokujące przekonanie, bo praca wielu sędziów, prokuratorów oraz innych wpływowych ludzi często wprost urąga prawdziwym standardom. Na przykład przewlekłość procesów sądowych w Polsce odczuwają wszyscy, a przynajmniej większość społeczeństwa, nie mówiąc o częstych tendencyjnych wyrokach.
- To rzeczywiście dziwne, zwłaszcza gdy pamiętamy, że mówimy o osobach najlepiej wykształconych i deklarujących demokratyczne przekonania. W dojrzałych demokracjach jest naturalne, że w środowiskach naukowych, kręgach menedżerów, w elitach opiniotwórczych z różnych dziedzin mamy do czynienia z przedstawicielami środowisk lewicowych, prawicowych, liberalnych, konserwatywnych itd., w każdym razie różnych. W Polsce nie udało się dotąd zbudować takiego modelu. Bunt elit przeciwko egalitarnemu etosowi, który profesorów, sędziów i zwykłych ludzi nakazuje traktować tak samo, gdy dają łapówki lub prowadzą samochód w stanie nietrzeźwym, okazał się skuteczny. Kontestowana jest nie tylko lustracja i walka z korupcją, ale także próby podważenia monopolu na opisywanie rzeczywistości. W Polsce, jak widać, nadal nie dopuszcza się do debaty publicznej na równych prawach ludzi o innych poglądach niż "powszechnie akceptowane".

Może jednak jest to zjawisko przejściowe? Jeszcze sześć lat temu wpływy lewicy wydawały się bardzo silne i trwałe, tymczasem kolejne afery zmiotły tę formację w okolice progu wyborczego, i chyba trwale ją podzieliły.
- Moim zdaniem, sytuacja jest dzisiaj paradoksalnie trudniejsza. Establishment wywodzący się wprost z PRL musiał się liczyć z realną opozycją - powiedzmy - postsolidarnościową. Nic dziwnego, że pod wpływem pewnej presji także on działał na rzecz wprowadzenia Polski do UE i NATO. Dziś mamy do czynienia z siłą polityczną, która nie ma żadnego poczucia winy za przeszłość, ma postsolidarnościową legitymację i postrzegana jest jako partia bliska Kościołowi. To sprawia, że jej dążenie do monopolu nie wydaje się naganne, nie budzi sprzeciwu. Tym samym ma większą szansę na sporą koncentrację władzy w swoich rękach. Pamiętajmy, że PO jest silna także poparciem lewicowego elektoratu. Lewicowi wyborcy znacznie lepiej radzą sobie z racjonalnym zachowaniem w wyborach niż postsolidarnościowi. Dla lewicy PiS był realnym, poważnym zagrożeniem, także w sferze narracji o przeszłości. Ale lewica nie była w stanie wygrać z PiS. Więc jej wyborcy poparli polityków Platformy, pozwalając im wygrać wybory. Dzisiaj liczą na "zniszczenie" PiS i zajęcie przez PO miejsca po prawej stronie sceny politycznej. Gdy PiS przestanie cokolwiek znaczyć, odtworzy się podział z początku lat 90., czyli PO jako prawica postsolidarnościowa i SLD jako liberalna obyczajowo lewica. Dla obu tych partii takie rozwiązanie jest korzystne i nic dziwnego, że współpracują ze sobą w osiągnięciu tego celu.

A więc sukces PO i jej popularność jest zbudowana w większości na strachu przed PiS i oczyszczeniem życia publicznego? Z drugiej strony temu elektoratowi Platforma zawdzięcza swoją przewagę?
- Dziś politycy PO muszą liczyć się z poglądami swoich zwolenników, w tym także z poglądami liberalnej lewicy. Gdy PiS - wedle tych planów - zostanie rozbite i wykluczone z walki o władzę, elektorat SLD wróci z pewnością do swojej partii. Za czasów red. Joanny Lichockiej prezentowano w programie Forum w TVP wyniki sondażu, w którym pytano wyborców, jaką partię wybraliby, gdyby nie mogli głosować na partię "pierwszego wyboru". Okazało się, że ponad 40 procent wyborców SLD wybrałoby PO, podobnie ponad 20 procent wyborców PO wybrałoby właśnie SLD. Tylko kilka procent wyborców PO głosowałoby na PiS. Interesujące, że wyborcy PiS zmuszeni do głosowania na inną partię niż PiS wybraliby (19 procent) PO i tylko 4 procent - SLD. Tak więc elektorat PiS ma większe zaufanie do PO niż odwrotnie. A wyborcy SLD wcale nie zniknęli ze sceny politycznej.

Może więc sytuację mógłby zmienić elektorat, który wciąż nie bierze praktycznie udziału w wyborach, a stanowi zwykle ok. 40-50 procent?
- Obserwując zainteresowanie Polaków wyborami i to, co dzieje się w polityce, nie widzę potencjalnych nowych wyborców. Stosunek ludzi do polityki i polityków raczej zniechęca i wywołuje bierność. Proszę zauważyć, że w wyborach w 2007 r. już pojawił się nowy elektorat, młodzież, która licznie poparła Platformę, w głębokim przekonaniu, że ratuje Polskę przed "złymi, autorytarnymi rządami PiS".

Najbliższe wybory do Parlamentu Europejskiego przyniosą jakąś korektę skali poparcia dla poszczególnych partii?
- Jestem przekonana, że będą informacją o sile wierności elektoratów poszczególnych partii. Z sondaży wynika, że frekwencja nie będzie duża, więc wyniki trudno będzie przełożyć na poparcie dla partii podczas krajowych wyborów parlamentarnych. Ale te wybory będą testem skuteczności elit, pokażą, na ile panują one nad świadomością Polaków. Na ile świat medialny jest także światem realnym. Dla PO sukces jest bardzo ważny, potwierdzi skuteczność dotychczasowych metod sprawowania władzy. Dlatego spodziewam się, niestety, wielu, delikatnie mówiąc, grubiańskich ataków na prezydenta i polityków PiS.

Zasugerowała Pani, że opozycja z PiS jest słaba. Przed eurowyborami widać tymczasem dodatkowe konflikty głównie z powodu obsady na listach wyborczych. Czy to oznacza "pękanie" partii, czy raczej przetasowania?
- Podręczniki psychologii społecznej pokazują, że ludzie, nie tylko w Polsce, bo tak jest we wszystkich krajach, lubią "biegać na pomoc wygrywającym". Poczucie małych szans na wygraną dodatkowo osłabia PiS. W takiej sytuacji okazuje się, że niektórzy są (byli) w tej partii tylko wtedy, gdy prawdopodobne było wygranie wyborów.

Dziękuję za rozmowę. "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum