Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Jan Żaryn; Przykrywanie prawdy kłamstwem

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Kwi 29, 2009 4:27 am    Temat postu: Jan Żaryn; Przykrywanie prawdy kłamstwem Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/9133,297804_Zaryn__Przykrywanie_prawdy_klamstwem__.html

"Przykrywanie prawdy kłamstwem
Jan Żaryn 28-04-2009, ostatnia aktualizacja 28-04-2009 21:19

Czym się tak naraziłem prof. Andrzejowi Friszke? Przede wszystkim tym, że w ogóle śmiałem przypomnieć, iż istnieje tradycja narodowa, o której wolno pisać pod logo IPN, i to pozytywnie – pisze były szef Biura Edukacji Publicznej IPN

Kierowałem Biurem Edukacji Publicznej IPN przez ponad trzy lata, od stycznia 2006 r. do połowy kwietnia 2009 r. To sporo, szczególnie biorąc pod uwagę rzeczywistą skalę zadań, które podejmował kilkuset osobowy zespół naukowców, wystawienników, edukatorów i redaktorów naukowych wydawnictwa IPN, pracujący w centrali BEP, jak i w kilkunastu oddziałach i delegaturach Instytutu. Co to w praktyce znaczy: kierować taką jednostką, składającą się z wybitnych osobowości, różniących się temperamentem, wrażliwością, czy poglądami?

W jednym z wywiadów prof. Andrzej Friszke („Dziennik. Europa”, 18-19 IV 2009 r.) był łaskaw stwierdzić, porównując okres rządów w BEP-ie prof. Pawła Machcewicza i mój, że „tamten zespół był bardziej pluralistyczny. Żaryn też się w tym mieścił [podjąłem pracę w IPN w grudniu 2000 r. – przyp. J. Ż.], ale dominantą była opcja bliższa centrum. To, z czym mamy do czynienia pod kierownictwem Żaryna, to rozrachunek z PRL z bardzo wyraźnych pozycji narodowych, by nie powiedzieć nacjonalistycznych”, a pewnie i gorszych – chciałoby się także dopowiedzieć. Wypowiedź powyższa przedstawiciela – zapewne także – „liberalnego centrum” jest dość typowa dla mentalności ludzi, którym się wydaje, iż kierowanie daną instytucją polega na niedopuszczaniu do głosu inaczej myślących.

Niestety, od początku mojego dyrektorowania spotykałem się z takim – wypowiadanym wprost, bądź po „inteligencku” zasugerowanym – pomówieniem. Gdy usłyszałem po raz pierwszy, że moje prawicowe i konserwatywne poglądy spowodują na pewno dyskryminowanie naukowców z BEP-u o innej wrażliwości, zażądałem od oskarżyciela (nie podam nazwiska, gdyż podczas tego samego spotkania przeprosił mnie) dowodów, albo zaniechania takich oskarżeń. Nic z tego, kolejni „liberałowie” i „centryści” – obdarzeni rzecz jasna tolerancją – nadal mnie bezkarnie obrażali (tak jak powyżej prof. Friszke) obnażając de facto swoją własną ułomność. Kierowaniu BEP-em, wspólnie z prezesem IPN, oraz przy pomocy moich zastępców, towarzyszyły zatem słowa-epitety, które miały wywołać w opinii publicznej zatrwożenie i słuszne oburzenie: „pisowcy”, „zbliżony do LPR”, „popłuczyny endecji”, itd. (to tylko niektóre z określeń, którym obdarzano moją skromna osobę). Ja uważam te określenia – z racji intencji nadawcy — za ohydne, ale nie ukrywam swych poglądów i sympatii ideowych, co nie oznacza iż znajdują swój wyraz w mojej twórczości naukowej, czy też w doborze współpracowników. Nie muszę się także tłumaczyć z tego, które z nurtów ideowych II RP są mi bliższe: narodowe i chadeckie, czy piłsudczykowskie i socjalistyczne. Moi zastępcy zaś –jak przypuszczam jedynie, bo nigdy ich nie pytałem o to na kogo głosowali – powinni się obrazić tym bardziej za takie słowa, nie mówiąc o zdecydowanej większości pracowników BEP.

Moi szanowni skądinąd krytycy nie byli zatem w stanie pojąć, że można przyjmować ludzi do pracy, kierować zespołem badaczy, i cieszyć się, że są oni różni i gotowi tę różnorodność przekazać – za pośrednictwem IPN-u – opinii publicznej. Powyższy cytat z rozmowy prof. Friszke z dziennikarzem „Dziennika” dowodzi także, że formacja „liberalna” – jak sama siebie określa – odbiera innym (spoza mitycznego „centrum”) prawo do kierowania w Polsce instytucjami wpływającymi na świadomość społeczną, w tym przypadku szczególnie — historyczną. To bardzo smutne, gdyż rzeczywiście z prof. Friszke kończy się możliwość dialogu – dokonał bowiem wykluczenia. Wykluczanie ludzi z określonego kręgu stanowisk, czy też szerzej ze społeczeństwa, ma swoją ponurą tradycję rodem z PRL. Groźba wykluczenia w czasach stalinowskich mnożyła tchórzy – np. spośród literatów, którzy omijali na ulicy poetę poznańskiego, Wojciecha Bąka, bo był dotknięty „antykomunizmem”. Podobne tchórzostwo ogarnęło niemal wszystkich (poza prof. Władysławem Czaplińskim), którzy woleli zapomnieć o istnieniu prof. Władysława Konopczyńskiego, wyrzuconego brutalnie z Uniwersytetu Jagiellońskiego, niż narazić się na ewentualne pójście w ślady wykluczonego naukowca. Pod koniec swej kariery wielki twórca PSB i autor kilkudziesięciu prac, z których studenci do dziś się uczą, by zdać egzamin z historii czasów nowożytnych, spędził na drodze sprzedając śliwki.

Nie chcę twierdzić, że zarządzający instytucjami III RP i ich wysunięci do boju intelektualiści grożą takimi samymi konsekwencjami „niepokornym” – nie „centrystom”, co niegdyś rządzący staliniści. Niestety jednak, być może nieświadomie, historycy, publicyści i politycy atakujący konkretne osoby inaczej myślące, mogą przyczynić się do wygenerowania ze społeczności uczonych potencjalnych tchórzy, wprowadzających autocenzurę i poszukujących tego „centrum” we własnej głowie. Bo w końcu po co narażać się na wyżej podane (przykładowo) ataki ad personam. Do tej kolekcji doszedł jeszcze ostatnio „szkodnik Polski”. Prawda, że sympatyczne! Prof. Andrzej Friszke, w tym samym wywiadzie, szczerze zapewne zatroskany stwierdza: „Nie mówię, że Gontarczyk nie ma prawa pisać czy głosić swoich poglądów [Piotr Gontarczyk powinien pewnie podziękować wielkiemu uczonemu, że mu dalej pozwala uprawiać historię; proszę pomyśleć, czytelniku, co by się stało, gdybym to np. ja tak protekcjonalnie potraktował wielkiego uczonego – J. Ż.], ale podlega też bardzo ostrej krytyce innych badaczy. Odpowiadając na nią, nie powinien reagować agresją, co niestety często się dzieje”. Być może pan profesor liczy na naiwność czytelnika; zatem spieszę przypomnieć, że dr Piotr Gontarczyk reagował agresywnie – a mógł moim zdaniem jeszcze mocniej – nie na merytoryczne polemiki, bo takich niestety nie było za wiele, a na haniebne zaczepki, w stylu „Gontarczyk = Gontarz”, czy też represje skierowane wobec jego żony. Podobnie został potraktowany dr Sławomir Cenckiewicz, któremu środowisko antylustracyjne i brzydzące się wyciąganiem „haków” nagle przypomniało, że miał dziadka nie tam gdzie powinien, czyli w aparacie bezpieczeństwa. Jak wiadomo dr Sławomir Cenckiewicz był temu winien. Jeśli to się nazywa merytoryczna polemika z ustaleniami badacza, to rzeczywiście – podobnie jak w kwestii wykluczeń – dialog jest skończony. Gorzej jednak, że tymczasowym zwycięzcą pozostaje w tym układzie kłamca i cham. Jeśli nasze elity wywodzące się z mitycznego „centrum” chcą wziąć odpowiedzialność za całą przestrzeń demokratycznego państwa, niech wezmą ją także za promowanie postaw haniebnych.

Próba porównywania działalności BEP IPN pod rządami prof. Pawła Machcewicza, z okresem kiedy ja stałem na czele tej instytucji, jest oczywiście dozwolona, pod warunkiem jednak, że piszący ma jakąkolwiek wiedzę na ten temat. A prof. Andrzej Friszke, niestety jej nie ma (zob. Komunikat IPN w odpowiedzi na artykuł prof. A. Friszke: www.ipn.gov.pl). W BEP-ie „zanikł w bardzo poważnym stopniu pluralizm, zwłaszcza w prezentowaniu tematów, wątków z przeszłości, ocen. Dominuje skrajnie antykomunistyczny, prawicowy punkt widzenia i niechęć do dialogu” – stawiał diagnozę profesor. Gdy objąłem w styczniu 2006 r. stanowisko dyrektora BEP IPN dość jasno określiłem swoje credo. Biuro było bardzo dobrze zarządzane przez mojego poprzednika, a zatem główne hasło to twórcza kontynuacja. Efektem tej zasady była także polityka personalna w centrali BEP; moimi zastępcami zostali ludzie wysoko ceniący Pawła Machcewicza, a naczelnikiem głównego wydziału naukowego został poprzedni wicedyrektor BEP, dr Władysław Bułhak. Krytycy mojej „tolerancyjnej” postawy zarzucali mi, że i tak „cię zgnoją twoi krytycy”. Oczywiście mieli rację, ale ja – rzecz jasna – nie dlatego podjąłem współpracę z „ekipą” Pawła Machcewicza, by się komuś przypodobać, a właśnie po to by pluralizm w szeregach Biura wzmocnić.

Nie znaczy to, rzecz jasna, bym miał pełnić funkcje „paprotki”. W porozumieniu z prezesem IPN prof. Januszem Kurtyką, uznałem, że pewne tematy badawcze wymagają twórczego rozwinięcia. Szczególnie te, na które czeka znaczny odłam społeczeństwa, a IPN tym oczekiwaniom nie sprostał. Stosunki polsko-ukraińskie były w latach 2000-2006 zagospodarowane przez jedną opcję historyczno-ideową, której znakiem firmowym był dr hab. Grzegorz Motyka (na marginesie, prof. Friszke oraz G. Motyka, kilkakrotnie już kłamliwie przedstawiają historię rozstania się tego wybitnego skądinąd badacza z IPN, pomawiając mnie, iż byłem sprawcą jego wyrzucenia z pracy. Za pierwszym razem próbowałem polemizować z artykułem Motyki w „Gazecie Wyborczej”, ta jednak po kilku tygodniach zwodzenia, odmówiła mi publikacji sprostowania. Napisałem wówczas e-mail do Motyki, mówiąc mu, że gratuluję wyboru medium, które cenzuruje polemistów, a zatem gwarantuje mu bezkarność. Niestety, mimo tego, po roku bodaj powtórzył swoje pomówienia, a prof. Friszke twórczo je rozwinął w kolejnej swojej filipice anty-IPN-owskiej. Niestety, przy takiej postawie dialog się kończy). W ciągu tych trzech lat BEP IPN, podjęliśmy kilka istotnych projektów, które miały spowodować równowagę w traktowaniu podmiotów polskich (szczególnie poszkodowanych i poranionych środowisk Wołyniaków) zainteresowanych tą tematyką. Krotko rzecz mówiąc dopuściliśmy do głosu Ewę Siemaszko, nie stroniliśmy od kontaktów z dr Lucyną Kulińską, a przede wszystkim współpracowaliśmy z panem Szczepanem Siekierką, itd. Codziennie przyjmowałem w swoim gabinecie ludzie reprezentujących różne środowiska, w tym kombatanckie oraz poranionych przez komunistów, czy też przez współczesnych gwałcicieli polskiej wrażliwości, i widziałem jak bardzo IPN jest im potrzebny. Rozpoczęliśmy prowadzenie projektów badawczych, na czele których – o zgrozo – nie stał tylko i wyłącznie Grzegorz Motyka (oczywiście był koordynatorem ważnego projektu, ale nie jedynego). Tomasz Bereza podjął się koordynacji projektu o stratach osobowych polskich i ukraińskich na Podkarpaciu, z kolei Romuald Niedzielko wspólnie ze mną zorganizował konferencję naukową w 65 rocznice ludobójstwa na Wołyniu."Mówiono, że IPN za bardzo zajmuje się agenturą. Zorganizowaliśmy więc wystawy „Twarze bezpieki” pokazujące rzeczywistych sprawców zła. Okazało się jednak, że wśród tych twarzy byli beneficjenci III RP " Równocześnie jednak, Grzegorz Motyka zajmował się wraz z m.in. dr Jarosławem Syrnykiem projektami o mniejszościach narodowych, a dr hab. Igor Hałagida pisał o aparacie bezpieczeństwa wobec UPA oraz o ks. Bazylim Hrynyku. Nadto, Mariusz Krzysztofiński koordynował pracę zespołu polsko-ukraińskiego (partnerem jest Uniwersytet Katolicki we Lwowie) na temat represji wobec Kościoła katolickiego trzech obrządków metropolii lwowskiej (1939 – 1990). Pion archiwalny z kolei podjął się wydania – we współpracy z odpowiednikiem IPN w Kijowie – nowej serii edycji źródeł (przy merytorycznym wsparciu BEP IPN). Grzegorz Motyka — jak rozumiem – stracił pozycję monopolisty, więc zechciał sobie odejść. I tyle (nie chcę podawać innych faktów dotyczących relacji polsko-ukraińskich, by nie zanudzać czytelnika). Podobny rozmach towarzyszył wielu innym projektom pod moimi rządami. Prof. Friszke w jednym z artykułów (bodaj w „Gazecie Wyborczej”) był łaskaw stwierdzić, że BEP IPN stroni od kontaktów z innymi historykami, krajowymi i zagranicznymi, stąd – jak rozumiem – termin „historycy IPN”, stał się pojęciem obiektywnym. Otóż, uprzejmie informuję, że dopiero od 2006 r., a nie wcześniej, nastąpiła radykalna zmiana dotycząca współpracy IPN ze środowiskami historyków najnowszych. Prowadzimy kilka, jeśli nie kilkanaście, projektów badawczych (uczestniczy w każdym po 20 i więcej osób), których koordynatorami lub wiodącymi uczestnikami są historycy nie pracujący w IPN. Ich lista jest naprawdę długa: prof. Tomasz Szarota, prof. Piotr Franaszek, prof. Tadeusz Wolsza, prof. Krzysztof Tarka, dr Andrzej K. Kunert, dr Andrzej Chmielarz… ja mogę tak długo. Konferencje naukowe, nabrały niespotykanego wcześniej dynamizmu – tak krajowe jak i międzynarodowe, głównie za sprawą mojego zastępcy (i następcy), dr Łukasza Kamińskiego oraz dr hab. Grzegorza Berendta. Tylko w 2008 r. zorganizowaliśmy 59 konferencji i sesji naukowych, w tym przy współpracy z innymi instytucjami badawczymi (m. in. z tą, w której pracuje prof. Friszke). Dzięki naszej inicjatywie wraz z Instytutem Historii PAN uruchomiliśmy na stronie internetowej bibliografię historii Polski, do tej pory zamkniętą przed szerszym kręgiem odbiorców. Przykładowo, podpisanie umowy z Instytutem Yad Vashem zaowocowało zorganizowaniem dwóch konferencji międzynarodowych na trudne tematy polsko-żydowskie (pierwsza o latach 1967 – 1970 w Polsce i kampanii antysemickiej w PRL). Z kolei, aktywność Łukasza Kamińskiego spowodowała współudział IPN w zorganizowaniu kilku co najmniej konferencji głownie z udziałem historyków z Czech, Słowacji, czy z Niemiec. Niemal w każdym miesiącu czy to w Warszawie, czy to w placówkach Oddziałów IPN, ma miejsce spotkanie, konferencja naukowa, promocja książki, czy też panel dyskusyjny. Projekty badawcze, które rozpoczęliśmy – pod wodzą prezesa IPN – to m.in. aparat bezpieczeństwa wobec dziennikarzy, środowisk naukowych i środowisk twórczych. To także wiele nowych projektów z okresu II wojny światowej, ze szczególnie ważnym: „Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką”. (Projektów naukowych: centralnych, oddziałowych i indywidualnych, jest w skali kraju k i l k a d z i e s i ą t). W kwestii projektów naukowych kierownictwo IPN ustaliło jedynie pewien tryb postępowania, bez wnikania – rzecz jasna – w pracę merytoryczną naukowców (tę weryfikują recenzenci: zewnętrzny i wewnętrzny, którzy mają wnikliwie „zlustrować” każdą publikację przed wydaniem, a następnie czytelnicy). Koordynator każdego z projektu powinien zorganizować konferencję naukową i wydać materiały pokonferencyjne, przygotować wybór źródeł, jednocześnie pracować z zespołem nad monografią. Niejako „po drodze” cząstkowe wyniki badań winny być umieszczone w „Biuletynie IPN”, bądź w innych periodykach naukowych (nie tylko IPN-owskich, choć w tych przede wszystkim: „Pamięć i Sprawiedliwość”, „Aparat Represji w Polsce Ludowej 1944 – 1989”).

Zdaję sobie sprawę, że krytyka BEP pod rządami Żaryna nie była spowodowana tym dynamicznym rozwojem badań i popularyzacją wyników (o czym niżej). Powyższe fakty miały jedynie – szczególnie ostatnio – zostać przykryte rzekomym konfliktem na linii IPN – Lech Wałęsa, tak jakbyśmy niczym i nikim innym się nie zajmowali. Przykryć prawdę, kłamstwem, to jednak droga prowadząca donikąd w demokratycznym państwie. Dlaczego? Bo społeczeństwo ma prawo wiedzieć, jak faktycznie prezentuje się jedna z ważniejszych instytucji życia publicznego w Polsce. Ci, którzy to poznanie utrudniają, niestety nie przyczyniają się do budowania społeczeństwa obywatelskiego, czyli posiadającego wiedzę. I znów dialog się kończy, gdy celem jednych jest manipulacja, a drugich rozpoznanie rzeczywistości niezaleznie od konsekwencji politycznych, czy środowiskowych, partykularnych). Dlaczego zatem Żaryn tak się naraził. Po pierwsze dlatego, że w ogóle śmiałem przypomnieć, iż istnieje tradycja narodowa, o której wolno pisać pod logo IPN i to pozytywnie. Przy czym, na tle jedynie zasygnalizowanej różnorodności, publikacje dotyczące historii obozu narodowego należały do – delikatnie mówiąc – marginesu naszych działań. Jeden numer „Biuletynu IPN” (na ponad 20) o ruchu narodowym i jedna centralna konferencja naukowa wraz z towarzyszącą jej publikacją o stratach wśród działaczy narodowych w latach 1939 — 1956. Wystarczyło. Do prezesa IPN i do mnie docierały skargi, że IPN stał się „endecki”, a pewna ważna figura międzynarodowa włączyła swój autorytet, by skrytykować IPN za fakt wydania „Biuletynu IPN” o narodowcach (ukazały się także publikacje naukowe anglojęzyczne – de facto z wyzwiskami). I na tym polega tolerancja „centrystów” i „liberałów” w praktyce. Potworne! Trzeba krzyczeć, gdyż takie zabijanie pluralizmu i debaty publicznej w Polsce grozi paraliżem intelektualnym. Naraziłem się także, jak sądzę, tym zwolennikom dialogu polsko-żydowskiego, którzy bardziej wsłuchują się w głos przedstawicieli Żydów, niż w polską pamięć. Instytut Pamięci Narodowej nie może i nie powinien abstrahować od istniejących w społeczeństwie wrażliwości i ran dotyczących relacji polsko-żydowskich, tak z czasów wojny, jak i z trudnego czasu komunizmu. A to oczywiście rodzi konsekwencje, m.in. takie, iż dzięki autorytetowi instytucji państwowej – IPN Polacy nie musieli pozostawać na pozycjach tłumaczących się z rzekomego antysemityzmu. Jedna z ważniejszych debat, które odbyły się za sprawą kolejnej ksiązki Jana T. Grossa „Strach” nie padła na nieprzygotowany grunt odbioru społecznego, m.in. za sprawą IPN. W tym samym czasie wydaliśmy bowiem pracę innego badacza polskiego z USA, Marka Chodakiewicza „Po Zagładzie”. Zwolennicy dialogu jednostronnego, czyli takiego, w którym jedna strona ma się bić w piersi, a druga może bezkarnie rzucać obelgą ad personam – „to jest antysemita”, do dziś nie mogą nam tego wybaczyć. (Nie będę publicznie opowiadał ile obelg i zniewag mnie dotknęło na tym tle, w tym obrażających moją najbliższą rodzinę, wśród której znajdują się osoby ratujące Żydów w czasie II wojny światowej. Obrzydliwe!).

Działalność naukowa, to nie jedyny filar prac Biura Edukacji Publicznej. W latach 2006 – 2009, znów w skali całego kraju, zorganizowaliśmy setki pokazów wystawienniczych (mamy ponad 200 wystaw krążących po Polsce), wśród których szczególnym zainteresowaniem cieszyły się lokalne wystawy pod wspólnym tytułem „Twarze bezpieki”. Chcieliśmy w ten sposób, zgodnie ze słuszną krytyką IPN, mówiącą o tym, że za bardzo zajmujemy się agenturą, pokazać rzeczywistych sprawców zła. Jak się okazało, wśród tych twarzy znajdowali się beneficjenci III RP. Wywołało to lawinę skutków, które – dziwnym trafem – nie zainteresowały dziennikarzy. „Głuche telefony” z pogróżkami do pracowników IPN, łamanie paneli dokonywane w nocy „przez nieznanych sprawców”, itd. „Ofiary stanu wojennego”, „Akcja AB – Katyń”, „Wygnańcy”, czy ostatnie hity: „Witold Pilecki” oraz „Stefan Korboński”, to tylko niektóre przykłady z setki innych dzieł wystawienniczych opracowanych przez pracowników BEP IPN.

Skąd taki rozmach w funkcjonowaniu IPN? Otóż, w latach 2006 – 2009, ci sami ludzie pracujący w IPN często od początku istnienia tej instytucji zostali obdarzeni nowymi narzędziami, spośród których najważniejszym jest „decentralizacja”. Widać to szczególnie na przykładzie działań edukacyjnych i wydawniczych BEP IPN. Do 2006 r. wydawaliśmy rocznie kilkadziesiąt pozycji książkowych, z kolei w 2008 r. było ich blisko 160 – co najmniej trzy razy więcej. Staliśmy się jednym z najważniejszych wydawnictw naukowych w Polsce. Centrala BEP, z dyrekcją na czele, utrzymała nadzór merytoryczny i techniczno-redakcyjny nad każdą pozycją wydawaną pod logi IPN. Jednakże każdy oddział został zobligowany do wydania książek równolegle tzw. „ścieżką oddziałową”, a nadto do wchodzenia w koedycję z zewnętrznymi partnerami. W ten sposób potencjał twórczy pracowników IPN oraz kooperujących z nim naukowców „zewnętrznych” został lepiej zagospodarowany. Z kolei działania edukacyjne do 2006 r. adresowane były głównie do tych nauczycieli, którzy chcieli do nas dotrzeć i z BEP-em współpracować (szkolenia, wykłady, id). Po 2006 r. zachowując ten model współpracy, równocześnie rozwinęliśmy zupełnie nowy, polegający na „narzucaniu się” wszystkim możliwym środowiskom oświatowo-wychowawczym. Kilkudziesięciu edukatorów nie było bowiem w stanie dotrzeć do ponad 12 tysięcy szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych w Polsce, i je obsłużyć; nie było w stanie przeprowadzić więcej niż jedną, dwie lekcje tygodniowo w wybranych szkołach. Zmiana polegała m.in. na tym, że wyedukowaliśmy kolejnych edukatorów (nauczycieli zewnętrznych), którzy lekcje IPN-owskie wykładają do dziś w szkołach całej Polski; szeroka oferta edukacyjna IPN (w tym głównie „Teki edukacyjne”, fragmenty filmów z opisem historycznych oraz „Biuletyn IPN”) wyprodukowana w kilkunastu tysiącach egzemplarzy dotarła do wszystkich szkół w Polsce (jedynie „Biuletyn IPN” od lipca 2008 r. nie dociera do wszystkich szkół, za co publicznie przepraszam; winą za to należy jednak obarczyć panią minister Katarzynę Hall, która odrzuciła ofertę dalszej współpracy z IPN na dotychczasowych warunkach). Uznaliśmy także, że do młodzieży należy docierać poprzez sprawniejsze wykorzystanie nowych technologii, stąd IPN ma tak bogatą stronę internetową (WWW. ipn. gov. pl), na której m.in. internauci odnajdą całą serię portali historycznych (z ostatnich warto przypomnieć o ks. Jerzym Popiełuszce, czy też o Stefanie Korbońskim). Promujemy także kolejne filmy fabularne, których poziom merytoryczny jest przez nas oceniany pozytywnie (Katyń, A. Wajdy, Popiełuszko, R. Wieczyńskiego, czy też Fieldorf, R. Bugajskiego).

Podane wyżej przykłady aktywności BEP-u i całego Instytutu, to tylko wierzchołek góry lodowej, sygnalizujący bogactwo oferty historycznej kierowanej przez tą instytucję do społeczeństwa (głownie do młodzieży). Jeśli w tym państwo dostrzegają działania „szkodników Polski”, jak nas określił wicemarszałek Stefan Niesiołowski, ostatnio w „kropce nad i”, „popłuczyn endeckich”, jak nas nazwał marszałek sejmu Bronisław Komorowski, czy też historyków gorszych od NKWD-zistów, jak raczył nas przyrównać prezydent Lech Wałęsa, „Instytutu Kłamstwa Narodowego” – to z kolei prawdomówny Aleksander Kwaśniewski, to proszę nas rozwiązać. Jeśli nie – to może jednak, znajdzie się silne lobby (np. niezależnych intelektualistów: naukowców, dziennikarzy, itd.), które zmusi przyszłych autorów kłamstw, pomówień oraz chamskich wypowiedzi do przeprosin, bądź milczenia, a dyskusję o IPN-ie ustawi na właściwych torach. Polakom to się należy."
Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Nie Maj 03, 2009 8:04 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Problem dyskusji z Salonem i conDonium polega na tym, że tam często nawet nie przykrywa się prawdy kłamstwem. W takich wypadkach bowiem można byłoby się narazić na wykrycie i obnażenie falszu. Znacznie częściej korzysta się z atakowania w taki sposób, by wejść we mgłę. Aby nie można było zarzucić kłamstwa sprowadza się dyskusję na te obszary, gdzie manipulacja faktami jest prostsza, ze względu na różne niejednoznaczności, które oczywiście mający patent na nieomylność i trafność osądu salonowiec interpretuje na swoją korzyść i natychmiast przyznaje sobie kolejne punkty. W tekście Tematu takich momentów mamy wiele. Weźmy np.
Cytat:
W jednym z wywiadów prof. Andrzej Friszke („Dziennik. Europa”, 18-19 IV 2009 r.) był łaskaw stwierdzić, porównując okres rządów w BEP-ie prof. Pawła Machcewicza i mój, że „tamten zespół był bardziej pluralistyczny. Żaryn też się w tym mieścił [podjąłem pracę w IPN w grudniu 2000 r. – przyp. J. Ż.], ale dominantą była opcja bliższa centrum. To, z czym mamy do czynienia pod kierownictwem Żaryna, to rozrachunek z PRL z bardzo wyraźnych pozycji narodowych, by nie powiedzieć nacjonalistycznych”, a pewnie i gorszych – chciałoby się także dopowiedzieć. Wypowiedź powyższa przedstawiciela – zapewne także – „liberalnego centrum” jest dość typowa dla mentalności ludzi, którym się wydaje, iż kierowanie daną instytucją polega na niedopuszczaniu do głosu inaczej myślących.

Można zapytać na jakiej to podstawie wielki salonowiec Friszke może twierdzić o bliższości centrum, a także o tym, że bliskość centrum to jakiś wielki walor. Tak jakbyśmy ogladali czarne tkaniny i próbowali dopatrzyć się w nich bieli czy szarości. Friszke oburzałby się, że widzimy tylko czarne. Rzeczywiście w represyjnym apracie prosowieckiego reżimu szukać dobrych funkcjonariuszy to może być bardzo ambitne zagadnienie dla takich wybitnych badaczy jak salonowy Friszke. Mnie i ja myślę wielu Polakom wystarczy jak IPN bedzie w stanie najpierw odłowić tę trywialną dla badania i liczną grupę upapranych po uszy. O ile pierwsza część cytatu mówi tylko o pewnej nie do końca porządanej strukturze grupy badaczy, to druga już w sposób iście czekistowski kwalifikuje pozycje badaczy jako "nacjonalistyczne", a więc dla salonu kompromitujące, co pozwala już stosującego takie metody i jego zespół traktować "z buta", przy całkowitym aplauzie salonu i sterowanej przez niego gawiedzi. Oczywiście stosujący "nacjonalistyczne" podejście nie może mieć racji i jego dowody są tyle warte co te, jaki przedstwiał amerykańskiemu sądowi policjant-'rasista' w sprawie OJ Simpsona. Jak bowiem współczesny świat może uznać dowody kogoś, kogo nie lubi? Najpierw muszą zaaprobować walory osoby, potem można go przyjąć lub odrzucić jako nieprzydatnego, gdyż może kalać ikony narodowe z przyznanymi certyfikatami 'poszkodowanych', 'uwielbianych' i im podobnych.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pon Maj 04, 2009 12:55 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Grzegorz - Wrocław napisał:
przy całkowitym aplauzie salonu i sterowanej przez niego gawiedzi.

Zawsze wzbranialem sie od okreslen takich jak "Cham", czy "Gawiedz". Niegdys bowiem w ten sposob pogardliwie nazywano ludzi prostych i niewyksztalconych. Dzisiaj jednak do chamstwa i gawiedzi naleza ludzie o bardzo wysokim wyksztalceniu, ktorym smialo mozna powiedziec:
Miales chamie zloty rog... Question

Czy nie nalezaloby na nowo zdefiniowac te okreslenia?
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Pon Maj 04, 2009 12:11 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Zgadzam się z Kazimierzem, że dobrze jest wypowiadać się przy pomocy precyzyjnie określonych słów. W moim pojęciu słowo 'gawiedź' ma mocno pejoratywny wydźwięk. Rzuciłem okiem do Internetu i w megasłowniku (pod http://megaslownik.pl/slownik/synonimy_antonimy/5443,gawied%C5%BA znalazłem
Cytat:
» rzeczownik gawiedź
synonimy: dzicz, gawiedź, hałastra, hołota, lumpenproletariat, męty, motłoch, pospólstwo, szumowiny, tałałajstwo, tałatajstwo, tłuszcza, zbieranina
» rzeczownik gawiedź
synonimy: banda, ciżba, czereda, ćma, gawiedź, gromada, hałastra, horda, hurma, kupa, mrowie, rój, rzesza, tłum, zbiegowisko, zgraja
czyli określenia grupy bliskiej tej, którą miałem na myśli. Na dodatek napisałem o 'gawiedzi sterowanej przez salon', gdyż faktycznie salonowa propaganda zajmuje się urabianiem licznych, zdezorientowanych uprzednio grup społecznych. Nie chodziło mi tu o niewykształconych, czy nawet o prostaczków. Co ciekawe na lep takiej prymitywnej w całej swej okazałości propagandy łapią się ludzie, którzy wydają się nie być jej targetem. Dobre określenie dla tej niby wykształconej grupy wymyślono w ojczyźnie brutalnej, prymitywnej propagandy, a L.Dorn za trafne przetłumaczenie tego pojęcia i wprowadzenie go do obiegu w Polsce, został surowo przez salon i jego wykształciuchów zbesztany.
Nieszczęściem tzw. demokracji jest to, że zdezorientowaną gawiedzią czy hałastrą jest stosunkowo łatwo manipulować i daje to później dobre przełożenie w wyborach, bo jak zauważa Pan Janusz Korwin-Mikke dwóch meneli ma więcej w takiej demokracji (wyborach) do powiedzenia niż profesor uniwersytetu. I to właśnie tłumaczy dlaczego opłaca się trzymać pod pełną parą i dobrze opłacać wszelkie TVN24, TOK FM czy bzyczące w różnych biurach i garażach RMF FM. Zmanipulowana gawiedź WIE to co ma wiedzieć i niczym zombie, wysterowana zdalnie przez swych salonowych nekromatów motywowana tym, że 'All Flesh Must Be Eaten' czyli w dość wolnym przekładzie 'watahę trzeba dorżnąć' popiera wmówione sobie idee.
Dla w pełni jednoznacznego określenia pewnych grup można też tworzyć nowe słowa. Dobrym przykładem dla określenia osób zgrupowanych przy Donaldzie jest conDonium, chyba nie budzące znaczeniowych wątpliwości i dość jednoznacznie się kojarzące.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pon Maj 04, 2009 1:43 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

dokladnie tak i ja mysle, drogi Grzegorzu! A Ty potrafiles to jeszcze tak wspaniale ujac w slowa... i to wszystko mimo bolu nogi! Very Happy RESPEKT!!!
Ale to jest jedna strona medalu.

Piszac o ponownym zdefiniowaniu slowa "gawiedz" itd. mialem namysli ze dotychczasowe definicje stracily na znaczeniu.
Czyli np. slowa:
"gawiedź, hołota, lumpenproletariat, męty, szumowiny, tałałajstwo" nie oznaczaja dzisiaj, tak jak napisales, ludzi nieorientujacych sie w rzeczywistosci, ktorymi latwo manipulowac, ale takze takich ktorzy doskonale sie orietuja i zdaja sobie sprawe ze skutkow swojego postepowania, tylko posiadaja inny system wartosci. Dla nich liczy sie tylko kasa i wlasne, osobiste korzysci, a dobro wspolne, narodowe jest bezwartosciowe. Wtedy takie slowa jak "patriotyzm", czy "tradycja", zamyka sie w okreslonym kregu i znaczeniowo sie wypacza.

pozdrawiam
Uwazaj na siebie, bo z kolanem nie ma zartow, no i pociechy w czwartym wnuku
k
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Pon Maj 04, 2009 2:35 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Pozwolę sobie jeszcze rzecz doprecyzować. Otóż w obronie tzw. salonu mamy zasadniczo dwie grupy. Jedną jest to co nazwałem gawiedzią, czyli ludzie niezorientowani, z których stosunkowo łatwo, ponosząc pewne nakłady na propagandę daje się salonowi stworzyć pożytecznych idiotów, mężnie i z przekonaniem występujących za swymi guru. Nie wiem czy wszyscy pamiętają taką panią, która jeszcze przed naszą akcesją Unii, wiele razy wystąpiła w reklamówce agitującej za UE, argumentując, że jej córka będzie mogła wyjechać do pracy za granicę. Ciekawi mnie jak to wygląda teraz. Czy córcia wyjechała i gdzie tę pracę znalazła? Czy jest banku, czy przy zmywaku, czy może pracuje w niewielkim przy Reeperbahnie w Hamburgu?
Druga grupa, to sami salonowcy. Nie tak liczni jak krzykliwi i wyposażeni w środki rażenia mózgów tej pierwszej grupy. Ich system wartości jest inny głównie przez zabicie własnych sumień. Nie wierzę, aby w tej grupie byli tacy, którzy jeszcze dziś wierzą, że czynią dobrze, że pomgają Krajowi, Rodakom. To są asystenci zła. Oni kręcą lody dla siebie oraz dla tych, co nimi powodują, o których można się wiele dowiedzieć czytając czy słuchając np. Pana S.Michalkiewicza, albo Pana A.Macierewicza.
Jest też jeszcze trzecia grupa, grupa ludzi nierzadko z dyplomami wyższych uczelni (najczęściej są to tzw. Fachidioten), którą trudno byłoby tak wprost zakwalifikować do pierwszej, choć de facto, ulokowali się tam sami. Mają niby znaczną wiedzę fachową, ale zamiast myśleć samodzielnie łykają i przyswajają bezmyślnie papkę propagandową przygotowaną dla takich, którzy myśleć sami nie potrafią. Znam osobiście kolekcjonerów GW, którym wysokie słupy roczników salonowej prawdy zajmują niemało przestrzeni mieszkalnej. Gdy się ponosi takie ofiary, to nie dziw. że można się dać za salon posiekać. Sad
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Maj 14, 2009 6:57 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/9133,304924_Zaryn__Walka_na_insynuacje_i_pomowienia_.html

"Walka na insynuacje i pomówienia
Jan Żaryn 13-05-2009, ostatnia aktualizacja 13-05-2009 20:44

Nie chcę dłużej odpowiadać na zarzut, że jestem narodowcem. Takie ustawianie mojej osoby przez Andrzeja Friszkego nazywam operacją wstępną, służącą wykluczaniu mnie z grona naukowców, którym wolno w Polsce pełnić funkcje publiczne

„Problemem Jana Żaryna”, że się posłużę cytatem z artykułu Andrzeja Friszkego, nie jest to, iż nie odciąłem się od „Glaukopisu”, by przyznać rację atakującym go publicystom z „Gazety Wyborczej”, ale problemem Andrzeja Friszkego jest to, że czyta gazety, w których zamieszcza się teksty i wypowiedzi nieautoryzowane, a ewentualne sprostowania wrzuca do śmieci. Jakie źródło informacji, taki efekt poznawczy – panie profesorze...

Autor jest doradcą prezesa IPN i profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Do niedawna był dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN – został z tego stanowiska zwolniony, gdy uznał za błąd wydanie Lechowi Wałęsie statusu poszkodowanego przez SB

Pełna wersja tekstu w czwartkowej „Rzeczpospolitej”
"
Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Stanislaw Siekanowicz
Weteran Forum


Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 1146

PostWysłany: Czw Maj 14, 2009 5:46 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Pan Grzegorz napisal:
Czy jest banku, czy przy zmywaku, czy może pracuje w niewielkim przy Reeperbahnie w Hamburgu?
A jeśli w Hamburgu, to może na Sankt Paoli czy jak to się tam nazywa.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Czw Maj 14, 2009 7:24 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O to mi chodziło. Reeperbahn to główna ulica dzielnicy St Pauli w Hamburgu ( http://en.wikipedia.org/wiki/Reeperbahn ).
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pią Maj 15, 2009 5:39 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/9133,304924_Zaryn__Walka_na_insynuacje_i_pomowienia_.html

"Walka na insynuacje i pomówienia
Jan Żaryn 13-05-2009, ostatnia aktualizacja 14-05-2009 15:35

Nie chcę dłużej odpowiadać na zarzut, że jestem narodowcem. Takie ustawianie mojej osoby przez Andrzeja Friszkego nazywam operacją wstępną służącą wykluczaniu mnie z grona naukowców, którym wolno w Polsce pełnić funkcje publiczne

Polemika z tekstami, których autorzy próbują usilnie ominąć sedno sprawy, jest trudna. By utrzymać jako taki poziom repliki, trzeba ominąć fragmenty nienadające się do komentarza albo zniżać się do poziomu szanownego polemisty. Oto krótkie przykłady tego, o czym piszę.

Prof. Andrzej Friszke doskonale wie, jakie książki są wydawane w IPN, a zatem świadomie myli czytelnika, pisząc, iż pomijamy w publikacjach Instytutu temat Zrzeszenia WiN (zob. np. „Biuletyn IPN” poświęcony tylko Zrzeszeniu WiN) czy też historię ruchu ludowego (zob. album o Stefanie Korbońskim, a za chwilę kolejne pozycje).

Wie także, że insynuacja, jakoby z mojego powodu odeszli z pracy uczniowie prof. Tomasza Strzembosza, jest chybiona. Tym niemniej pisze – co jest dla mnie obraźliwe – że wyrzucałem ludzi z pracy według tegoż właśnie klucza (to samo czyni Grzegorz Motyka).

"Wrażliwość współczesnych Ukraińców jest mi bliska, ale nie na tyle, bym zapomniał o polskiej"

W rzeczywistości każdy przypadek należałoby opisać indywidualnie (część odeszła z IPN, bo otrzymała lepszą ofertę pracy; inni nadal są w IPN, i to na wysokich stanowiskach itd.). Dla czytelnika nie są to historie ani zajmujące, ani wnoszące cokolwiek do debaty publicznej na temat działalności IPN. Wie o tym także prof. Friszke, a zatem sobie używa – jakby był propagandystą, a nie historykiem. Po co zatem pisze, „że odchodzili, bo czuli się zmuszeni do odejścia, poddani różnego rodzaju szykanom”. Nie będę odpowiadał, dalej się tłumacząc, by nie zniżać się do poziomu wyznaczonego przez polemistę (już zupełnym nieporozumieniem jest insynuowanie i publiczne pisanie o tym, że swą habilitację zawdzięczam nie sobie, a dobremu sercu recenzenta).

Operacja wykluczenia

Ma z kolei rację prof. Friszke, pisząc, że celem władz IPN jest wydanie i udostępnienie szerszej publiczności opracowanych źródeł, znajdujących się obecnie w gestii Instytutu. Nie traktujemy tego zadania jako mniej ambitnego z punktu widzenia naukowego; sama ustawa o IPN skłania i inspiruje kierownictwo Instytutu, by wprowadziło do obiegu naukowego nowy zasób wiedzy – dostępny także dla tych, którzy np. z przyczyn ideologicznych omijają budynek IPN, a chcą być nadal historykami dziejów najnowszych. Może się czegoś nauczą!

Jednocześnie w ostatnich latach ukazało się w wydawnictwie IPN wiele monografii, zbiorów artykułów czy też materiałów pokonferencyjnych, co powinno zaspokoić potrzeby wybredniejszych badaczy. Zarzut powyższy wydaje się, że omija sedno sprawy – czy chodzi o to, by Polacy znali akta IPN w wersji przygotowanej przez naukowców, czy też należy ograniczać ich dostępność jedynie do tych osób (historycy i dziennikarze), które ujęła ustawa o IPN? I może o tym warto podyskutować.

Nie chcę też dłużej odpowiadać na zarzut mówiący o tym, że jestem narodowcem. Jestem historykiem, który ma – jak każdy – poglądy, także ideowe i polityczne, ale to nie znaczy, bym miał się poddać logice etykietowania i się z tych poglądów tłumaczyć (w tym na temat oceny historii ruchu narodowego, chadeckiego czy socjalistycznego). Właśnie takie ustawianie mojej osoby przez Andrzeja Friszkego nazywam operacją wstępną, służącą wykluczaniu mnie z grona naukowców, którym wolno pełnić w Polsce funkcje publiczne. A to jest niegodne.

„Problemem Jana Żaryna”, że się posłużę cytatem z artykułu Andrzeja Friszkego, nie jest to, iż nie odciąłem się od „Glaukopisu”, by przyznać rację atakującym go publicystom z „Gazety Wyborczej”, ale problemem Andrzeja Friszkego jest to, że czyta gazety, w których zamieszcza się teksty i wypowiedzi nieautoryzowane, a ewentualne sprostowania wrzuca do śmieci. Jakie źródło informacji, taki efekt poznawczy – panie profesorze.

Redakcja „Glaukopisu” sama sobie poradzi, a zatem nie będę ich wyręczał („Atak niesprawiedliwy i niecelny, „Rz” 12.05.2009). Powiem tylko, że Andrzej Friszke ma rację, że wymienione przez niego osoby (Adam Doboszyński, Włodzimierz Marszewski i inni) zasługują na to, by się nad nimi „pochylić” – zachęcam do lektury kilku co najmniej słowników wydanych przez IPN, w tym o stratach osobowych działaczy obozu narodowego w latach 1939 – 1956. Naprawdę, trudno polemizować z kimś, kto wie, a pisze, jakby nie wiedział!

Żeby jednak wyjść naprzeciw – w tej sytuacji polemicznej – konstruktywnie, zapewniam pana profesora, iż wrócę do pisania monografii o Stronnictwie Narodowym. Teraz dzięki pomocnej, i to niejednej, dłoni mam więcej czasu. Muszę jednak zmartwić przyszłych czytelników tej pracy, że nie będzie się zaczynała od deklaracji autora, iż spuścizna narodowców jest haniebna – jak raczył napisać Andrzej Friszke. Mam nadzieję, że tej frazy nie trzeba używać, jak niegdyś cytatów z dzieł wybranych…

Roszczenia Ukraińców

Żarty się jednak kończą, gdy przychodzi mi polemizować z tekstem Grzegorza Motyki. Autor stwierdził w nim m.in., że piszę „zwykłe kłamstwa”, że jestem zwolennikiem tezy, iż akcja „Wisła” to przykład „usprawiedliwienia przymusowego wysiedlenia narodową racją stanu”, a w końcu, iż „w 2007 r. dyrektor BEP IPN Jan Żaryn naciskał na organizatorów konferencji na temat akcji „Wisła”, by zrezygnowali z poproszenia mnie [Grzegorza Motyki] o wygłoszenie referatu”.

Otóż, równie uprzejmie informuję, że mojemu polemiście pomylił się szyk zdania. To nie ja naciskałem, a za to wraz z prezesem IPN byliśmy naciskani w rzeczonej sprawie, czyli konferencji, której współorganizatorem był IPN. Sprawa nie jest incydentalna, a rzeczywiście bardzo ważna. Także dla przyszłych prezesów i dyrektorów w IPN.

Otóż, swego czasu przybyła do prezesa IPN delegacja Związku Ukraińców w Polsce, która w sposób daleki od form przyjętych w cywilizowanych krajach wystąpiła z roszczeniem, by IPN uznał de facto polskie zbrodnie, jakich się dopuszczaliśmy przez lata na narodzie ukraińskim. Następnie podyktowano nam obsadę i tytuły referatów, w tym autorów z IPN, którzy mogą wystąpić podczas konferencji.

Wrażliwość współczesnych Ukraińców jest mi bliska, ale nie na tyle, bym zapomniał o polskiej. Drogi czytelniku, proszę mieć świadomość, że są takie instytucje w Polsce i takie tematy historyczne w najnowszych dziejach, które podlegają testom wytrzymałości i uległości polskich decydentów. Otóż, mam nadzieję, że żaden podmiot – nawet tak szacowny jak jeden Związek – nie będzie narzucać Instytutowi Pamięci Narodowej wersji historii burzącej polską wrażliwość i pamięć o haniebnych czynach naszych sąsiadów bądź współobywateli.

W środku sporu

Testowanie takie w okresie, gdy byłem dyrektorem BEP IPN, nie ograniczało się – rzecz jasna – do kwestii stosunków polsko-ukraińskich. Grzegorz Motyka stał się poniekąd ofiarą sporu fundamentalnego, przy czym, podejmując decyzję o wycofaniu jego głosu z konferencji, liczyłem na jego lojalność wobec argumentacji, a nie dyrektora BEP.

Dodatkowym argumentem, poza oczywistym, że nie będziemy przyjmować dyktatu, był fakt, że Grzegorz Motyka chciał opowiadać o napięciach wśród historyków polskich badających skomplikowane dzieje tych dwóch narodów w XX wieku. W moim pojęciu było czymś nagannym, by temat ten zaprezentował badacz, który tkwi w środku tego napięcia, jest stroną dyskusji.

Z kolei opowiadanie, że kierownictwo IPN zabroniło Motyce wypowiadać się na temat wymordowania Ukraińców w Pawłokomie (a wie polemista o śledztwie prowadzonym w tej kwestii), jest ilustracją megalomanii, która go opanowała. Niemal każdy liczący się pracownik BEP i OBEP otrzymywał polecenie służbowe, by z powodów znanych w instytucji publicznej jedynie prezesowi, wstrzymał się do czasu otrzymania zgody od swego szefa z publiczną wypowiedzią, która mogłaby być traktowana w kategoriach oficjalnego stanowiska IPN (jak wiedzą czytelnicy BEP nie jest jedynym biurem występującym pod logo IPN). I znów, Grzegorz Motyka o tym wie, lecz insynuuje, że kierownictwo IPN to sami cenzorzy zamykający usta swoim pracownikom – wolnym badaczom.

Mam nadzieję, że przyjdzie jeszcze czas, by porozmawiać poważnie o polityce historycznej uprawianej przez IPN; mam nadzieję, że nie będziemy kontynuowali tego sporu, prowokowani przez polemistów rzucających insynuacje, pomówienia i wykluczające etykiety.

Na koniec bardzo dziękuję panu Danielowi Passentowi, który naśmiewając się ze mnie w ostatnim numerze „Polityki”, przypomniał, by w zapale walki polemicznej na słowa nie tracić miary w opisie swych osiągnięć. Ma rację!

Autor jest doradcą prezesa IPN i profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Do niedawna był dyrektorem Biura Edukacji

Publicznej IPN – został z tego stanowiska zwolniony, gdy uznał za błąd nadanie Lechowi Wałęsie statusu poszkodowanego przez SB."
Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum