Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wreszcie miało być normalnie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Sie 15, 2009 2:05 pm    Temat postu: Wreszcie miało być normalnie Odpowiedz z cytatem

Wreszcie miało być normalnie...
http://www.styl24.pl/article.php/art_id,2518/title,Poprawka-z-marzen/place,1/#art-top

Twój Styl nr 09 (230) 2009

Poprawka z marzeń

Wreszcie miało być normalnie. Pewna praca, tani kredyt. Dom, podróże. Proste reguły: pracujesz – masz. Polskich 30- latków nazwano "pokoleniem instant", wszystko dostawali od ręki. Pół roku temu obudzili się ze snu. Bezrobotni, z ratą we frankach po trzy złote. Maria, Natasza i Anna zdają teraz egzamin z ekonomii. Czy wciąż są optymistkami?
MARIA: URATOWAĆ WIZERUNEK
Jestem wykształcona, umiem pracować, takich ludzi rynek potrzebuje – myślałam. Przez 10 lat się sprawdzało. W styczniu przeżyłam szok – opowiada Maria, dziennikarka. – Zostałam bez etatu, bez pieniędzy, za to przyzwyczajona do komfortowego życia. Tylko że był to komfort na kredyt. Musiałam zrezygnować z wizyt u fryzjera, z manikiuru, sama podcinam końcówki włosów i maluję paznokcie. Dzięki temu starcza mi na internet, gazety, bo w moim zawodzie muszę być na bieżąco. Wciąż jednak nie mogę odmówić sobie kawy z mlekiem za 10 złotych w ulubionej kafejce. Spory wydatek, ale daje namiastkę dawnego statusu. Pomaga się nie załamać. Na spotkanie Maria zaprasza mnie do włoskiej knajpy na Kabatach. Zamawia niedrogą sałatkę. W trakcie spotkania kilka razy dzwoni jej telefon. Nie odbiera. To bank. Od czterech miesięcy zalega z ratami za dwupokojowe mieszkanie. Wczoraj dostała pismo z działu windykacji. Maria, 33 lata. Skończyła: kulturoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim i public relations w londyńskim college’u. Rok temu szefowa działu w dużej gazecie. Pensja sześć tysięcy złotych. Dziś: bez etatu, pisze na zlecenia. Zarabia dwa tysiące netto. Rata kredytu za jej mieszkanie po nowym kursie franka – 3100 złotych.

COŚ SWOJEGO
Lipiec 2008, hiszpańska wyspa Formentera. Maria na plaży spisuje wywiad, który przed urlopem zrobiła z pisarką Zadie Smith. Nie umie oderwać się od pracy. Sprawdza maila – wiadomość od Tomka: "Co u ciebie? U mnie praca, praca: restrukturyzuję departament analiz". Byli parą pół roku, zajęci, spotykali się tylko w soboty. Na wyspie mieli być razem, ale tydzień przed wylotem on stwierdził, że w burzliwym czasie nie może zostawić firmy. Teraz Maria decyduje, że zostawia Tomka. "Prawie się nie widujemy. To nie jest związek", pisze mu w mailu i idzie popływać na desce. Żeby nie płakać, cały urlop będzie pracować. "Nie możesz żyć jak Cyganka – słyszy po powrocie od mamy.
– Na walizkach, bez domu". Maria wynajmuje 28-metrowe mieszkanie. Resztę pensji wydaje na weekendowe wypady po Europie. Ściany wykleja zdjęciami: Maria na Grand Place i przed ratuszem w Brukseli, na plaży i w ogrodach Joana Miró w Barcelonie. "Trwonisz pieniądze, musisz mieć coś swojego", powtarza tata. – Z kupnem mieszkania chciałam poczekać, aż ułożę sobie sprawy osobiste – mówi. – Kiedy ten moment zaczął się oddalać, poszłam do banku. Zdolność kredytową wykorzystała maksymalnie: warszawski Wilanów – 60 metrów, dwa duże pokoje z kominkiem i przeszklonym tarasem. – Czułam, że kupuję szczęście. Rodzice byli ze mnie dumni. Opowiedzieli sąsiadom, jak dobrze sobie radzę.

http://www.styl24.pl/article.php/art_id,2518/title,Poprawka-z-marzen/place,1/#art-top

NIE STAĆ NAS NA CIEBIE
Wrzesień 2008. Media alarmują o kryzysie, a na budowie strzelają korki od szampana. Maria z przyjaciółkami świętuje zakup mieszkania. – Słyszałam o krachu bankowym i cieszyłam się, że w ostatniej chwili zdążyłam wziąć kredyt. Banki właśnie zaostrzały wymagania. Miesiąc później nie dostałabym tak dużej kwoty – wyjaśnia. W pracy Maria daje wymówienia dwóm dziennikarzom. "Polecenie prezesa, zaczęły się oszczędności", mówi. – O siebie się nie bałam. Przed urlopem dostałam podwyżkę. "Pismo cię potrzebuje", słyszałam od szefa.

Pod koniec stycznia zmienił zdanie: "Sorry, Maria, mam nóż na gardle, nie stać nas na ciebie. – Mogę pracować za mniej – powiedziałam drżącym głosem. – Obniżanie pensji obniża morale. Nie będziesz już tak wydajna. Przeczekamy kryzys i przyjmę cię znowu" – poklepał mnie po ramieniu. Maria wychodzi z budynku, idzie do parku. Przed oczami obrazek sprzed kilku miesięcy: uśmiechnięta pani w banku podaje jej umowę kredytową. Maria też się śmieje i podpisuje: 590 tysięcy na 36 lat. – W dniu, w którym dostałam wypowiedzenie, nie płakałam. Czułam tylko, że brakuje mi powietrza. Dzwoni do przyjaciółki. Słyszy: "I ty się martwisz? Z twoim nazwiskiem? Umiejętnościami?". W nocy do trzeciej patrzy w sufit. Rozmawia sama ze sobą: "Czym się przejmujesz? Tyle tytułów chciało cię podkupić. Odezwiesz się do nich i będzie po sprawie". Następnego dnia w kilku redakcjach słyszy: "Zobaczymy, co da się zrobić". Bez celu włóczy się po mieście. Kupuje płytę Faith No More, narzutę na sofę, blender. Na koniec... bilet do Hiszpanii. – Potrzebowałam złapać dystans – mówi. – Nie myślałam wtedy o oszczędzaniu. Przez tydzień zwiedza Pireneje, winnice w Andaluzji. Po powrocie znów dzwoni w sprawie pracy. "Nic dla ciebie nie mamy. Fatalna sytuacja, cięcia", odpowiedź jest wszędzie ta sama. Proponują, żeby pisała. – Honorarium? Mniejsze niż przed kryzysem, kilkaset złotych za tekst, który powstaje dwa tygodnie.

Ogólnopolski dziennik zaproponował mi 200 złotych za artykuł na sześć stron. "Do nas pisze się dla prestiżu", tłumaczyli. Brałam, co dawali, i szukałam dalej – wspomina Maria. – W dzień zbierałam materiały, w nocy pisałam, więcej i więcej, żeby mieć 1000 złotych na wynajem kawalerki, 150 na rachunek za komórkę, proszek do prania, krem Nivea. Odkryłam dobry bar mleczny. Obiad za 10 złotych był równie smaczny jak ten w knajpie znanego dziennikarza, gdzie kiedyś płaciłam średnio 40 złotych. Ale nawet jedzenie w tym barze było od święta. Żeby mniej wydawać, przeszłam na dietę. Z 52 kilo doszłam do 43. Rano jajko na miękko, w południe ryż, na kolację sałata z jogurtem. Uczty na 28 metrach. Gdy jeszcze pracowałam i wyjeżdżałam w delegacje, nie czułam ciasnoty. Teraz miałam klaustrofobię. Było coraz gorzej: ruszyła spłata rat. Frank poszedł w górę. Zapłaciłam jedną, kolejnej nie miałam z czego... Napisała podanie o wakacje kredytowe. Odmowa. Umowa tego nie przewiduje. Przy podpisywaniu nie interesowała się takimi detalami. I wtedy telefon od dewelopera: "Zapraszamy po odbiór mieszkania. Koszty notarialne: pięć tysięcy". – Dostałam krwotoku z nosa. Ze strachu.

KIESZONKOWE DLA 30-LATKI
Maj 2009, Szczecin, dom rodzinny. Tata, właściciel restauracji, nie umie pocieszać: "Tyle się uczyłaś i pół roku szukasz pracy?! To po co te studia?". Mama: "Kupiłaś za duże mieszkanie! Wystarczyłaby kawalerka, przecież jesteś sama". Wreszcie decyzja: "Będziemy ci wysyłać co miesiąc dwa tysiące".
–Jak się z tym czułam? Podle. Od drugiego roku studiów utrzymuję się sama. Teraz byłam trzydziestolatką, która prosi rodziców o kieszonkowe – mówi gorzko Maria. – Żeby oszczędzić sobie upokorzeń wśród znajomych, udawałam, że daję radę i szukam nowej pracy, bo mało zarabiam. Nie rozumieli, co znaczy "mało". Przyjaciółka proponowała wycieczkę do Genui, wykręciłam się, że jestem zawalona pracą. W dniu ślubu przyjaciółki Maria symuluje zapalenie oskrzeli. Zostaje w domu, bo nie ma na prezent. Gdy choruje naprawdę, brakuje jej na antybiotyk. Pożycza 30 złotych od sąsiadki. Mówi, że zapomniała PIN-u do karty. Telefon z banku: "Pani Mario, zalega pani ze zobowiązaniami. Zadłużenie: 10 300. Prosimy o przelew w ciągu pięciu dni". Tydzień później Maria przestaje odbierać telefony. – Zdecydowałam sprzedać mieszkanie. Nie było mi nawet żal, poczułam ulgę – mówi. Zgłasza je do pięciu agencji. Chętnych nie ma. "Na rynku jest przestój, nie sprzeda pani szybko", słyszy

http://www.styl24.pl/article.php/art_id,2518/title,Poprawka-z-marzen/place,1/#art-top

SYMPTOMY PROSPERITY
"60 złotych za dobę i samochód jest twój", tłumaczy Maria przez telefon. Dzień później oddaje koledze kluczyki do swojego clio. – Wypożyczam mu auto, płaci mniej niż w wypożyczalni, a ja uzbieram na kawę i kosmetyki – wylicza. – Teraz jeżdżę rowerem, to darmowy środek komunikacji. Ale samochodu nie sprzedam. Jeszcze mi się przyda, kiedyś sytuacja się polepszy. Na razie Maria odkryła, że Lidl jest tani. W koszyku: ryż biały, chociaż kiedyś kupowała basmati, ocet jabłkowy zamiast balsamicznego, trzy jogurty po 89 groszy, szampon z białej rzodkwi za 3,90 – już nie stać jej na Kérastase. – Mój dzienny budżet to 35 złotych. Do supermarketów chodzę z kalkulatorem. Ciuchów nie kupuję, wystarczająco dużo nagromadziłam przez lata. Kolejny sposób na przetrwanie: Allegro. Maria sprzedała dwie pary butów z Barcelony za 500 złotych, lustrzankę Nikona za 1500, sukienkę Tary Jarmon za 200, dwa krzesła z Wiednia – 300 zł za każde. Żal mi tych rzeczy, ale za to spędzę tydzień na Helu. – A co potem? – Byłam na rozmowie w tygodniku. Jesienią obiecują etat. Wtedy się odkuję. Pożyczę na wykończenie mieszkania. Wciąż jest moje. Bank wstrzymał windykację, bo straciło na wartości. Wolałabym, żeby je zabrali i przestali straszyć, bo czuję się jak bohaterka filmu Dług. Nie wiem, co mi grozi za niepłacenie rat, chyba nie więzienie? – Co jest najgorsze, gdy bankrutujesz? – Wstydzisz się przyznać, więc zostajesz z problemami sama. Niedawno przyjechała do mnie kuzynka ze Szczecina, lekarka. Tydzień żyła na mój koszt, "bogatej dziennikarki". Opowiedziałam jej, co się stało. Nie uwierzyła: "Gdybyś naprawdę mało zarabiała, tobyś nie miała dwóch mieszkań".

– Czego się nauczyłaś? – Że nie ma sensu oszczędzać. Gdy ma się pieniądze, trzeba żyć, bawić się, podróżować. Ja kupiłam sporo ciuchów, butów, gadżetów. Umiałam się nimi cieszyć. Kolega przed kryzysem niby rozsądnie zainwestował w fundusze. Stracił ponad połowę. Ja przynajmniej mam co sprzedawać. Tydzień temu zadzwonił Tomek, były chłopak, ten, który nie miał czasu pojechać z nią na urlop. W banku redukcje, szef zmniejszył mu pensję i zabrał część obowiązków. "Może pójdziemy w południe na spacer?", zaproponował. Miała czas. Nie odmówiła.

NATASZA: BĘDZIE DOBRZE
Kolejka do okienka rejestrującego bezrobotnych: kobiety z dziećmi na rękach, kasjerki, pielęgniarki. Natasza stoi czternasta. Wbija wzrok w tygodnik "Forum". Wygląda jak zwykle: krótkie włosy ą la Edie Sedgwick, proste dżinsy, jasny T-shirt. I jeszcze: okulary z dyskretnym napisem Gucci, kupione rok temu, gdy jej pensja netto wynosiła osiem tysięcy. – "Ostatnie miejsce pracy? – pyta pani w okienku. – Firma produkująca seriale – odpowiada. – Jestem producentką". W kolejce wrze: "Bezczelna! – Przyszłam tu, bo nie mam żadnych oszczędności" – tłumaczy. Natasza, 29 lat, absolwentka romanistyki i socjologii. Bez pracy pięć miesięcy. Przed kryzysem miała plan, kupno mieszkania na raty. Nie zdążyła. Ostatni ważny zakup: koń. Trzyma go w stadninie pod Warszawą. – Po odejściu z pracy skończyło mi się ubezpieczenie. Zarejestrowałam się jako bezrobotna, żeby w razie choroby mieć za darmo lekarza. Mówi się, że kryzys szybko się nie skończy.

http://www.styl24.pl/article.php/art_id,2518/title,Poprawka-z-marzen/place,1/#art-top

JESTEM DOBRA, NIE MAM STRESU
Pokłóciła się z szefem. Seksistowskie odzywki, praca po godzinach. Złożyła wymówienie. Bez stresu, była pewna, że szybko coś znajdzie. Miała oszczędności: sześć tysięcy. Chciała odpocząć, wyjechali z chłopakiem na Mazury, jedli węgorze, pili mleko od kozy. Po powrocie Nataszy zostało 3,5 tysiąca. – Nie wydałam dużo, zostało na przetrwanie – mówi. – Napisałam CV. Pierwsze w życiu, bo do tej pory firmy szukały mnie. Wybrałam dziesięć miejsc, w których chciałam pracować. Czekałam. Żyłam oszczędnie: mała kawa, gazeta, sukienka z wyprzedaży, bilet miejski, obiad u mamy, tańszy abonament za komórkę. Po miesiącu na koncie miałam 1500. Były też wiadomości od potencjalnych pracodawców: "W najbliższym czasie nie zatrudniamy. Będziemy o pani pamiętać". – Szok – wyznaje. – Czytałam, że ma być źle. Ale kryzys był takim samym newsem jak informacje o tarczy antyrakietowej. Nie sądziłam, że dotknie mnie bezpośrednio... Dziesięć dni później: 700 złotych na koncie, Natasza wysyła CV do kolejnych 20 firm, czeka. Pieniądze topnieją.

SINUSOIDA
Ocknęła się w szpitalu. Kilka godzin wcześniej wsiadła do samochodu przyjaciółki. Było zderzenie. Na ostrym dyżurze zapytali o ubezpieczenie. Skłamała, że dowiezie. – Założyli mi szwy na twarzy, ale ze złamanymi dwoma zębami musiałam poradzić sobie poza szpitalem. Koszt w prywatnym gabinecie: 1800 zł. Od rodziców brać nie wypadało: tata był na emeryturze, mama po pięćdziesiątce bała się redukcji w pracy. Zadzwoniłam do banku, żeby powiększyć debet na koncie. "Od kilku miesięcy nie ma pani wpływów. Przykro mi", usłyszałam od doradczyni, która prowadziła moje złote wciąż konto. Chłopaka nie chciałam prosić. Byłam zbyt dumna. Ukrywałam przed nim, że nie mogę znaleźć pracy. Jest ratunek. Telefon do babci. – Miała oszczędności. Przyjechała z dwoma tysiącami i walizką na kółkach pełną konfitur z jagód i malin. Na koncie debet 1300 zł, ale Natasza go nie widzi. "Dzień dobry, tu instytut Harmonia Spa, mamy ofertę dla stałych klientek: maseczka chłodząca i ajurwedyjski masaż ciała za pół ceny, 250 zamiast 500, tylko do końca tygodnia". Natasza zapisuje się na następny dzień. Należy się jej, potrzebuje relaksu. A co z pieniędzmi? Na pewno coś wymyśli...


Ostatnio zmieniony przez Robert Majka dnia Wto Sty 12, 2010 7:24 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Sie 15, 2009 4:43 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

USTRÓJ SIĘ ZMIENIŁ ALE ANTYPOLONIZM TRWA

Z prof. Piotrem Jaroszyńskim, kierownikiem Katedry Filozofii Kultury Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Czy nie odnosi Pan wrażenia, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zbyt mało uwagi poświęca dziś promowaniu i wspieraniu kultury polskiej?
- Ministerstwo to nie tylko nie jest zainteresowane kulturą polską, ale wręcz dąży do jej zniszczenia. I to na dwa sposoby: albo wspierając (finansowo) twórczość antypolską, albo pozostawiając własnemu losowi [odmowa finansowania] czy to zabytki polskie, które wymagają kosztowej renowacji (w zeszłym roku ministerstwo odrzuciło ok. 500 wniosków w sprawie dofinansowania remontu starych, nawet kilkuwiekowych kościołów), czy też nowe projekty, które choć są wartościowe, to same się nie przebiją.
A nie jest skandalem, że tak wiele pieniędzy Państwowy Instytut Sztuki Filmowej poświęca na współfinansowanie niemoralnych i uderzających w Kościół katolicki produkcji typu "Antychryst"?
- To dla ministerstwa nie jest skandal, to jest wypadek przy pracy, że te rzeczy zostały zbyt wcześnie ujawnione. Ministerstwo jest po to, żeby promować sztukę antykatolicką, a nazwa ministerstwa (dziedzictwo narodowe) jest dla zmyłki, to jest tylko maska, atrapa. Faktycznie bowiem głównym celem ministerstwa jest odcięcie Polaków od ich własnej kultury, by zmienić świadomość na antypolską i antykatolicką. A taką rolę budowania lub zamiany świadomości pełni właśnie kultura. Dlatego ministerstwo całkiem rozmyślnie finansuje i będzie finansować bluźniercze lub pogardliwe produkcje, a zawsze w uzasadnieniu może powiedzieć że chodzi o nową wizję artystyczną. Ale oni do tej wolty przeciwko katolicyzmowi długo się przygotowywali, ponieważ warto przypomnieć, że swego czasu obecny minister otrzymał od naszego Papieża - Order Rycerski Świętego Sylwestra. To mu pomogło w karierze, natomiast teraz do niczego już nie zobowiązuje, skoro wspiera produkcję filmów obrazoburczych.
Nie jest to jednak kwestia tylko filmu. W Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w przyszłym sezonie 2009/2010 nie będzie klasycznej polskiej pozycji operowej, a Moniuszko przewidywany jest dopiero na sezon 2010/2011. Czy nie uważa Pan, że dzieła tego kompozytora, tak samo jak Paderewskiego, powinny być w stałym repertuarze Opery Narodowej, która jest naszą wizytówką?
- W czasach PRL repertuar teatrów i oper był znacznie bardziej narodowy, niż to jest obecnie. Komuniści nie posunęli się jeszcze tak daleko, by pomijać arcydzieła polskich twórców lub, by je zbyt brutalnie zniekształcać. To dzieje się dopiero teraz. Wynika stąd, że mamy do czynienia z kolejną fazą "rewolucji kulturalnej", już taką na ostro, a jej kontynuatorzy wpisują się na czarną listę naszych prześladowców. Jest to oskarżenie tym mocniejsze, że państwo nasze nie jest ani pod zaborami, ani pod okupacją, a jednak... ktoś potrafi z urzędu prowadzić antypolską politykę kulturalną, taką, jak w czasie zaborów i w czasie okupacji. Chodzi bowiem o to, że nasz kanon arcydzieł literatury, teatru, muzyki, malarstwa musi być nieustannie dostępny całemu Narodowi, jeżeli ma pełnić swoją funkcję narodotwórczą (z tą myślą właśnie powstawał). W innym wypadku pojawia się luka pokoleniowa, zwłaszcza młodzi ludzie w wieku szkolnym przez brak kontaktu z arcydziełami nie wiedzą, kim są, nie wiedzą, co to znaczy być Polakiem. Opery Moniuszki, dramaty Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Wyspiańskiego, nie mówiąc o tematycznych wystawach naszego malarstwa, o muzyce Paderewskiego czy Szymanowskiego, to musi być ciągle obecne, ciągle promowane w skali lokalnej, ogólnopolskiej i międzynarodowej. Jeżeli natomiast tego nie ma lub jest w formie szczątkowej, to znaczy że osoby odpowiedzialne za to z urzędu albo są nieukami i z kulturą polską niewiele mają wspólnego, albo świadomie działają na naszą szkodę z racji choćby ideologicznych. Innej odpowiedzi nie ma. W tym kontekście warto zapytać dlaczego obecny minister kultury który jest magistrem filozofii [1983] i kulturoznawstwa [1985] na Uniwersytecie Wrocławskim [wówczas im. Bieruta], nie podał tematów i promotorów swoich prac. Jest to o tyle ważne, że wówczas i w filozofii, i w kulturoznawstwie panował z urzędu marksizm.
Dlaczego klasyczne dzieła nie są traktowane dziś jako nasze najwyższe dobro narodowe, i nie są chronione przed ich dowolnym cięciem, przerabianiem, deptaniem wręcz profanowaniem, jak to ma często miejsce?
- Dlatego że dzieła te mają jakąś niezwykłą moc odradzania polskiego etosu, polskiego charakteru, polskiej dumy. A ponieważ obecnym władzom chodzi o to, żeby ten etos się właśnie nie odrodził, to nie mogąc niczego formalnie zakazać (nie ma przecież cenzury), sterują za pomocą finansów polityką kulturalną państwa w stronę przeciwną, pomniejszają polskość, powiększają potworność, bo przecież szereg dzieł wspieranych przez to ministerstwo to są potworki. Tymczasem podstawowym obowiązkiem tego ministerstwa jest troska o zachowanie substancji kulturowej naszego Narodu, dziedzictwa, które jest przebogate, ale które - z wyjątkiem niektórych pokazowych "pocztówek" - albo niszczeje, albo popada w niepamięć. Jest to obowiązek tym większy, że po czasach PRL nie wykształciła się u nas warstwa ludzi majętnych, z małymi wyjątkami, którzy potrafiliby być autentycznymi mecenasami sztuki. Mecenasami, a nie sponsorami, dla których liczy się tylko interes.
Poruszmy temat muzyki poważnej. Od lat Jan A. Jarnicki, mecenas polskich muzyków i właściciel Wydawnictwa Muzycznego Acte Préalable nie otrzymuje wsparcia ze strony MKiDN. Wnioski o dotacje, które składał do ministerstwa w tym roku w sprawie nagrania dzieł Noskowskiego [w 100 rocznicę śmierci] i Maliszewskiego (w 70 rocznicę śmierci), zostały odrzucone. Dotacji nie dostał w tym roku także VII Festiwal Polskiej Muzyki Kameralnej w Warszawie profesora Andrzeja Wróbla, za to miliony idą na koncerty Kylie Minogue, Madonny, festiwale kultury żydowskiej. Jak Pan odbiera to?
- Wiele wskazuje na to, że polityka finansowa ministerstwa kultury jest bardzo dokładnie przemyślana, tak jak trzon kadry, łącznie z ministrem, to są osoby odpowiednio wyselekcjonowane. Chodzi o to, żeby z jednej strony kultury polskiej [zwłaszcza kultury wysokiej] maksymalnie nie wspierać a z drugiej, by tę, która pozostała, rozsadzać od wewnątrz kulturą różnych mniejszości albo zalewać najgorszego gatunku popkulturą. To są reguły niepisane, ale można je zrekonstruować, obserwując efekty. I jest to bardzo sprytne, bo gdy ktoś oponuje, to nazwie się go nacjonalistą albo antysemitą. Tymczasem ministerstwo kultury w Polsce jest odpowiedzialne przede wszystkim za kulturę polską.
Wiele dzieł wybitnych twórców malarstwa polskiego leży w magazynach muzealnych. To, co najczęściej prezentuje się w muzeach i galeriach, budzi niesmak i oburzenie, tak jak to często obserwujemy w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Czy jest to celowe działanie?
- Wielokrotnie przeglądając albumy, możemy się przekonać że właścicielem jest np. Muzeum Narodowe w Warszawie. Ale takich obrazów, zwłaszcza o wymowie narodowej, od lat tam nie uświadczysz. Jakie obrazy Wojciecha Kossaka, w których temacie pojawia się ułan lub legionista, obejrzymy w Warszawie? Ani jednego. Jest tylko jeden obraz: cesarz Wilhelm na polowaniu z psami. Pomijając kwestię, ile cennych obrazów zostało ukradzionych przez nomenklaturę komunistyczną, by przepaść bez wieści (Czy ktoś tę sprawę bada?), to w ramach tego, co zostało, chowa się przed oczami widzów arcydzieła. Po co? Aby nie przypominać naszej świetności. Bo świetność rodzi świetność. Ustrój się zmienił, ale antypolonizm trwa.
A może jest to kwestia dziwnej mody na brzydotę, antysztukę i zachwycanie się wszystkim tym, co obce, tylko nie własne, polskie?
- Modę ktoś i po coś lansuje. Zachwyt nad brzydotą pojętą jako wulgarność, monstrum czy zboczenie nie jest czymś normalnym. Jeżeli więc mimo wszystko taka właśnie antysztuka jest promowana, to w celu odebrania człowiekowi poczucia godności, tej godności, która płynie i umacnia się w kontakcie z tym, co wyższe, a nie niższe. Człowieka we współczesnej sztuce jakże często sprowadza się do poziomu fizjologii, biologii, to jest właśnie materializm praktyczny, jaki wyznają lansowani przez podobnych im urzędników antyartyści. Jednym słowem, mamy tu do czynienia z jawnie okazywaną pogardą dla człowieka, a to już jest kwestia nie tyle osobistego "gustu", co upodobania do brudu, tyle że w wymiarze nie bytowym, ale kulturowym. Oni nie rozumieją, co to znaczy "porządek miły dla oka", co to znaczy "szlachetność", co znaczy "czystość" wykonania utworu. Oni na to są ślepi, mają wrażliwość "zabitą deskami", ale za to się obnoszą i tytułują, i łaskawie przyznają coś lub nie.
Dlaczego tak ważne jest to, by stale czerpać z narodowego dziedzictwa?
- Warto tu jeszcze raz przypomnieć niezwykle aktualną sentencję Papieża, który stwierdził: "Człowiek swoją głębszą tożsamość ludzką łączy z przynależnością do narodu" ("Laborem exercens", II 10). My, jako Polacy, jeśli chcemy być ludźmi i by traktowano nas jak ludzi, czyli jako osoby obdarzone godnością, musimy żyć, oddychać i rozwijać się w polskiej kulturze, w jej arcydziełach, zwłaszcza że wcale nie tak wiele narodów posiada tak wspaniałą i bogatą kulturę. Toczy się walka o nasze przetrwanie, a kultura narodowa pozwala nam łatwiej rozpoznać, jakie są nasze cele, kto jest wrogiem, a kto sprzymierzeńcem, wewnątrz i na zewnątrz. Dlatego nie łudźmy się, że przeciwnik tak łatwo ustąpi. Ale poddawać się nie wolno. Trzeba mieć świadomość, że kultura nie jest wstążką ku ozdobie, to jest w najważniejszym znaczeniu formowanie duszy człowieka, to jest sposób bycia człowiekiem.
Co więc robić, gdy Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które powołane jest do tego, by nam to dziedzictwo przybliżać i udostępniać, przeszkadza nam w tym?
- Trzeba podejmować rozmaite działania, ale sytuacja jest o tyle trudna, że musimy niejako walczyć z własnym państwem. Bo przecież jest to władza wybrana w demokratycznych wyborach, ma legitymację do rządzenia. Nie jest nielegalna. I ona dobrze o tym wie. Problem jest więc bardziej natury moralnej niż legalnej. Otóż, oni mają inną moralność. I tu jest klucz. Dla nich niszczenie kultury polskiej w ramach ministerstwa kultury polskiej jest czymś jak najbardziej normalnym, tak jak satysfakcja z oszukania klienta na bazarze. Nie można więc sto razy się dziwić, że tak robią lub dlaczego tak robią. Oni tacy są. Gdyby ich wysłać do Grecji, to z urzędu zaczęliby niszczyć Akropol, a gdyby znaleźli się we Francji, to przestawiliby do góry nogami Luwr. My musimy więcej wagi przykładać do skutków wyborów politycznych w wymiarze kulturowym, a nawet cywilizacyjnym. Perspektywicznie trzeba zrobić wszystko, aby więcej do władzy nie dochodziły tego typu środowiska, którym obca jest polska kultura, nawet jeśli powołują się na "Solidarność", czy nawet otrzymali jakieś ordery, bo to miało ich tylko uwiarygodniać dla programu niszczenia polskości. Jest zastanawiające, że oni konstruktywnie i pozytywnie nic nie potrafią, potrafią niszczyć, przedrzeźniać, wykoślawiać, ale wzorów i ideałów żadnych nie tworzą. A dla niszczenia muszą mieć oparcie instytucjonalne, bo sami są za słabi. To na przyszłość, obecnie trzeba z jednej strony maksymalnie nagłaśniać te wszystkie bezeceństwa, jakich dopuszcza się kierowane przez Zdrojewskiego ministerstwo kultury, z drugiej zaś strony, trzeba mieć większą wrażliwość i większe zrozumienie dla roli kultury polskiej w naszym życiu, by bronić się oddolnie poprzez rodzinę, środowiska, stowarzyszenia i prawdziwych mecenasów. - Dziękuję Panu za rozmowę.
Prof. Piotr Jaroszyński - Nasz Dziennik, 9 lipca, 2009 r.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum