Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Tragedia Romantyczna

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Wspomnienia, Relacje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Sro Gru 16, 2009 10:13 pm    Temat postu: Tragedia Romantyczna Odpowiedz z cytatem

Niezapomniana Tragedia
5 lipca 1981 roku w katowickim Spodku odbyła się premiera "Tragedii
Romantycznej". Spektakl zorganizowany przez Zarząd Regionalny NSZZ "Solidarność"
obejrzało kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Widowisko w Spodku, było dla
ówczesnej partyjnej wierchuszki, przysłowiową solą w oku - piszą Jędrzej
Lipski i Piotr Mielech w Dzienniku Zachodnim.

«Katowicki Spodek - monumentalna budowla, o kształcie latającego spodka -
powstał w 1971 roku. Sztandarowa budowla socjalizmu, znamionować miała
przodujące w budowie socjalizmu masy robotnicze. Zjazdy i masówki partyjne,
propagandowe wiece, dziękczynno-hołdownicze apele i akademie ku czci
sowieckich dygnitarzy, miały zapełniać harmonogram socjalistycznych imprez,
socjalistycznego narodu, socjalistycznej Polski. I tak było, bez mała przez
całą dekadę lat 70.

ROK 1980 OBRÓCIŁ W PERZYNĘ DZIAŁANIA KOMUNISTYCZNYCH WŁADZ PRL.
"Karnawał" Solidarności uwolnił entuzjazm, przyniósł nadzieję i powiew
wolności. Rewolta wolności nie ominęła także katowickiego Spodka. Dwa
wydarzenia z tamtych dni na zawsze zdjęły z tego miejsca odium socjalizmu. Pierwszym
było, zorganizowane właśnie w katowickim Spodku w październiku 1980
roku, spotkanie z Lechem Wałęsą. Drugim wydarzeniem, o wiele bardziej
znaczącym, było wystawienie w lipcu 1981 roku, monumentalnego widowiska teatralnego
pod znamiennym tytułem "Tragedia Romantyczna". Wymyślona i opracowana w
całości przez ówczesnych studentów reżyserii Wydziału RTV Uniwersytetu
Śląskiego, Adama Gesslera i Mirosława Kina, inscenizacja połączyła w
jedną całość dwa dzieła polskich wieszczów epoki romantyzmu: Kordiana -
Juliusza Słowackiego i Dziady - Adama Mickiewicza. Pomysł, by połączyć w
jednym dziele, niemal zderzyć ze sobą postacie, wszak przeciwstawiane sobie,
Kordiana i Konrada, to niemal prowokacja artystyczna. Prowokacja, która już
w chwili zamysłu stała się największym niezależnym widowiskiem
artystycznym od czasów dejmkowskich "Dziadów" z 1968 roku.

TRAGEDIA ROMANTYCZNA, NIE TYLE WPISAŁA, ILE WRYŁA SIĘ W UMYSŁY I DUSZE
MIESZKAŃCÓW ŚLĄSKA. Była to jednak nie tylko strawa duchowa. Tragedia
była wynikiem żmudnej, ciężkiej, a chwilami nadludzkiej pracy wielu setek
ludzi. Oprócz reżyserów, producentów, scenarzystów czy scenografów, w
sumie około 40 osób, jej sukces zależał od pracy wielu anonimowych ludzi,
członków Solidarności, pracowników śląskich i zagłębiowskich zakładów
pracy. Scenografię, ważącą ponad 60 ton wykonano w Hucie Katowice,
mundury żołnierzy carskich, uszyli pracownicy jednego ze śląskich zakładów
odzieżowych.

Tragedia Romantyczna wystawiana była w Hali Spodka tylko osiem razy.
Obejrzało ją aż ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi. O wiele za mało. Dla
władzy ludowej o wiele za dużo. Widowisko, było dla ówczesnej partyjnej
wierchuszki, przysłowiową solą w oku. Toteż, nic dziwnego, że twórcy i
organizatorzy przedsięwzięcia, co rusz napotykali trudności i przeszkody. A to
znikały nagle różne przedmioty, a to na czas nie docierały przesyłki ze
stolicy dematerializując się w drodze. Jednym z ewidentnych przykładów
takiego sabotażu było "zniknięcie" mikrofonów bezprzewodowych na dzień
przed premierą. Na szczęście po nagłym zniknięciu, nastąpiło "cudowne"
odnalezienie, chociaż premierę przesunięto, m.in. z tego powodu o jeden
dzień.

TRAGEDIA ROMANTYCZNA JUŻ W UMYSŁACH TWÓRCÓW, BYŁA MONUMENTALNYM
WIDOWISKIEM, zbiorowym misterium narodowym, wypełnionym esencją polskiego
romantyzmu. By zamysł wprowadzić w czyn potrzebni byli artyści. Kalina Jędrusik,
Daniel Olbrychski, Krzysztof Chamiec, Wirgiliusz Gryń, Bogusz Bilewski i
wielu, wielu innych, znanych i mniej znanych oddało swój talent,
umiejętności, duszę artysty, by dzieło sięgnęło szczytu. I sięgnęło. W sumie
kilkaset osób przewijało się podczas spektaklu przez deski spodkowej areny.

SUKCES WIDOWISKA BYŁ OLBRZYMI. NIESTETY, KOMUNISTYCZNE WŁADZE ZROBIŁY
WSZYSTKO BY ZMINIMALIZOWAĆ JEGO ZNACZENIE. By... zepchnąć go w niebyt.
Nastała zmowa milczenia. Media z oziębłą obojętnością potraktowały całe
wydarzenie. Kilka zdawkowych informacji, jeden fotoreportaż, a potem cisza.
Cisza trwająca przez niemal ćwierć wieku. Wystarczający czas by zniszczyć
dokumenty, spalić kilometry taśm filmowych i dźwiękowych, wyczyścić
archiwa. Można zniszczyć pamiątki, ale wspomnień wymazać się nie da. Nigdy
do końca. I tak było z Tragedią. Pozostała w pamięci, twórców,
artystów, świadków, a zwłaszcza tych, którzy widzieli.

To było jak msza...

wspomina Jędrzej Lipski

Obrazy, sztandary, krzyże, pobojowisko. .. Salwy, werble, tętent koni,
muzyka rosnąca dreszczem wzdłuż pleców i słowa... Słowa wielkie, wieszcze,
mocne i tragiczne. .. bijące w kopułę i spadające w dół lawiną
iskier. I monologi. .. Tak pamiętam "swoją" Tragedię Romantyczną. Dwadzieścia
pięć lat temu, lipcowym popołudniem, ówczesną katowicką aleją Armii
Czerwonej w stronę górującego nad miastem Spodka szedł tłum. Trochę
bezładnie, jak na wiec, manifestację, czy kolejną masową imprezę. Byłem
wtedy w tym tłumie. Trochę podekscytowany, podenerwowany, z setkami idących
ludzi, falą spłynąłem pod rondo i z falą wypłynąłem na plac przed
Spodkiem. Wszyscy szli w stronę bram wejściowych Spodka. Tłum gęstniał, coraz
dłuższa kolejka do wejścia, nad głowami unosił się gwar rozmów. W
końcu wszedłem. Usiadłem w "swoim" sektorze. Wysoko. Po chwili zgasły
światła, zapadła cisza... Potem rozbłysły reflektory, zajaśniała scena,
padły pierwsze słowa... Trudno dzisiaj opisać to, co wówczas ujrzałem, to
czego byłem świadkiem, to w czym wziąłem udział. To było jak msza,
zbiorowe misterium, pełne modlitw, uniesień i wzruszeń. Patos słów,
przeplatany burzami oklasków. Przede mną przewijały się postacie znane z
telewizyjnego ekranu: Jędrusik, Gryń, Chamiec, Olbrychski, Świderski, Bilewski...
Wielcy aktorzy, odgrywający role z dzieł Słowackiego i Mickiewicza, w tym
widowisku przestali być aktorami, a stali się bohaterami, których tragiczny
los przeplatał się losem narodu. Konrad, Kordian, ksiądz Piotr...
Pamiętam zdziwienie, gdy ujrzałem dojrzałego wiekiem Chamca wcielającego się w
postać młodego Kordiana. Zamysł, początkowo nie do pojęcia, zmienił się
w podziw dla tej właśnie interpretacji, wizji i samej aktorskiej gry. W
owym Misterium zatracała się granica pomiędzy realnością widowni, a magią
sceny. Ja

zatracałem się, w słowach konradowskiej improwizacji, w pieśni o
zemście, "Zemście na wroga, z Bogiem, a choćby mimo Boga", wyśpiewywanej w takt
muzyki Czesława Niemena... Przed oczami przetaczały się setki żołnierzy,
w uszach brzmiały szepty spiskowców, a ponad wszystkim płynęły strofy
"Do Przyjaciół Moskali".

I pamiętam jeszcze coś. Nabożną wręcz ciszę, unoszącą się nad
widownią, w skupieniu opuszczającą Spodek po skończonym spektaklu.

Dane mi też było bliżej poznać twórców "Tragedii". Zwłaszcza
Mirosława Kina, reżysera części opartej na Dziadach Mickiewicza. Był taki czas,
kiedy Mirek ze szczegółami opowiadał o kulisach pracy nad spektaklem, o
chwilach trudnych, dramatycznych, a nieraz zabawnych. Opowiadał też, jak po
spektaklach mieszał się z tłumem wychodzących i podsłuchiwał "gorących"
recenzji. Większość była bardzo podniosła i górnolotna. Najmocniej
jednak zapadły mu w pamięć słowa przechodzących obok nastolatków,
komentujących między sobą spektakl. W pewnym momencie jeden z nich powiedział:
...a Ona [nauczycielka j. polskiego, od red.] tak mi tego Mickiewicza
obrzydzała, a to takie fantastyczne. Pozostała mi, oprócz wspomnień, dzięki
zbiorom żony, nagrana amatorsko ścieżka dźwiękowa z tego spektaklu. Słuchana
później, setki razy, nie była zaledwie pocztówką dźwiękową z dawnych
lat. Stała się w pewnym momencie, nieomal kultowym nagraniem
rozbrzmiewającym w pokojach moich córek, zwłaszcza Pieśń Zemsty, wyśpiewywana przez
Daniela Olbrychskiego. To chyba właśnie ona, a jeszcze bardziej śpiew
Olbrychskiego otworzył bramy do krainy romantyków moim dzieciom. Setki godzin w
szkolnej ławie nie były w stanie wywołać takiego efektu jak te 3 minuty
i 45 sekund nagrania. A przy okazji, zupełnie niedawno, zaledwie kilka dni
temu, Daniel Olbrychski wspominając swoją rolę w Tragedii Romantycznej,
opowiedział mi rozmowę dwóch sprzątaczek, którą usłyszał, siedząc w
garderobie i przygotowując się do swojej roli: jedna z pań zapytała drugą:
idziesz na teatr?, a druga odpowiedziała: Nie, skocza ino na ta "Zemsta" i
biorą się dalej do roboty.»

"Niezapomniana Tragedia"
Jędrzej Lipski, Piotr Mielech
Dziennik Zachodni nr 156/06.07
07-07-2006

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Sob Gru 19, 2009 12:10 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://kurierplus.com/?module=displaystory&story_id=3275&format=html&edition_id=185

Dziwny był ten świat
Od redakcji

Poniższy wywiad został przeprowadzony w listopadzie 1989, podczas pobytu Czesława Niemena w Nowym Jorku. Mimo, że Artysta autoryzował swoje wypowiedzi, wywiad nie ukazał się na łamach pisma, dla którego był przeprowadzony. Po latach Krzysztof Winnicki odnalazł tę rozmowę w swoim archiwum i zdecydował się przesłać ją "Kurierowi Plus". Ze względu na wagę zawartych w niej informacji i na szacunek dla Czesława Niemena postanowiliśmy ją wydrukować w przeddzień czwartej rocznicy Jego śmierci.


Krzysztof Winnicki – W 1975 roku Kazimierz Rudzki przeprowadzał z Panem wywiad i jedno z jego pytań dotyczyło hasła, pod jakim chciałby Czesław Niemen figurować w encyklopedii. Odpowiedział Pan wówczas, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeżeli pod hasłem Norwid, na jego końcu, znajdzie się krótka informacja o tym, że w XX wieku żył popularyzator jego twórczości o nazwisku Niemen. A dzisiaj? Na ostatniej nagranej przez Pana płycie nie ma już wierszy Norwida.

Czesław Niemen – Z Norwidem obcuję dalej, chociaż wykonuję teraz własne teksty. Prawdopodobnie nie powstają one bez wpływu autora "Vademecum." Zmieniająca się sytuacja w świecie, zmusiła mnie poniekąd do tego, abym przekazał coś od siebie – w jaki sposób ja, późny wnuk Norwida, widzę tę rzeczywistość, która przecież przeobraziła się w ciągu tych stu lat, jakie minęły od śmierci poety. Co nie zmienia faktu, że pisarstwo Norwida ma ciągle współczesne brzmienie.


– Swoją ostatnią płytą, zatytułowaną "Terra deflorata," wypowiada się Pan jednoznacznie przeciwko współczesnej cywilizacji. Ale z drugiej strony, na jakich instrumentach grałby Czesław Niemen, gdyby nie techniczne osiągnięcia tejże cywilizacji?

– Tak, to jest paradoks. Występuję rzeczywiście przeciwko technokracji, która zawładnęła naszym globem, ale równocześnie korzystam z niej. Korzystam głównie z elektroniki. Wydarliśmy tę tajemnicę przyrodzie, ale w sumie tylko znikomy procent tej zdobyczy stanowi produkcja instrumentów, na jakich gram. To wszystko są ochłapy, jakie powstają w wyniku wielkich zbrojeń. Człowiek ustawicznie dąży do tego, by "stać wszystkiemu na czele" i wymyśla nowe sposoby zabijania. Kto i pod kim musi umierać – temu podporządkowana została olbrzymia część ludzkiego intelektu.


– W 1981 roku, w wigilię Bożego Narodzenia, wystąpił Pan w telewizji. Czy mógłby Pan krótko wyjaśnić jakie były przyczyny i reperkusje tego programu?

– Tego nie da się wyjaśnić krótko. Na to złożyło się wiele rzeczy i miały one swoje źródło znacznie wcześniej niż ta audycja. W 1967 roku nagrałem swoją pierwszą płytę "Dziwny jest ten świat" i ku zupełnemu zaskoczeniu dostałem również nagrodę na opolskim festiwalu. Byłem popularny. Prawdopodobnie dlatego właśnie zostałem objęty zakazem występowania w telewizji. Co mi specjalnie nie przeszkadzało, gdyż w czasie koncertów miałem komplety publiczności.

Usiłowano jednak ciągle zdyskredytować moje nazwisko. Nazwisko bardzo niewygodne. Wzięło się od miejsca urodzenia. Niemen, kiedyś – przynajmniej w znacznej swej części – należał do Polski. [chodzi o rzekę Niemen – red.] Byli ludzie, którym to przeszkadzało. W jednym ze swoich wierszy określiłem ich jako "departamenty tchórzliwych podejrzeń". Ciągle byłem szykanowany, nie tylko za nazwisko, ale i za Norwida, i za Herberta, którego w 1975 r. cenzura zabroniła mi śpiewać. I tak to trwało gdzieś do roku 1976, kiedy pierwszy raz – po śmierci sowieckiego ministra kultury – Jekateriny Furcewej – mogłem pojechać do Związku Sowieckiego. Przedtem nie mogłem. Koncertowałem wtedy w Moskwie, Leningradzie, Wilnie; zahaczyłem również o moje rodzinne strony, czyli Grodno, Pińsk, Baranowicze. Tak zwani decydenci chcieli mnie pozyskać. Ci, którzy rządzili rozrywką, ciągle mi coś proponowali. Zresztą, wszystkie agencje koncertowe zawsze podlegały pod Wydział Kultury KC PZPR.


– W 1979 roku wystąpił Pan w Sopocie i zdobył nagrodę. Plotka głosiła, że dzięki temu, iż wstąpił Pan do partii.

-To wiąże się z dalszym ciągiem dyskredytowania mojego nazwiska. Przed festiwalem w Sopocie wystąpiłem przecież na festiwalu studenckim na Kubie. Otrzymałem wówczas propozycję od reżysera Ryszarda Kubiaka zrobienia oratorium "Hymn do matki Ziemi." I on mi dał teksty, które powyrzucałem, ponieważ absolutnie mnie nie interesowały. Zrobiłem to całkowicie "po swojemu" i nie na zespół, jak mi sugerowano, tylko nagrałem to oratorium sam. W sumie, agencja "komsomolców" ze Smolnej nie chciała mi tego wydać, bo treść nie zgadzała się z ich linią polityczną, czy ideologiczną. W 1979 pierwszy raz zaproszono mnie do wzięcia udziału w festiwalu sopockim. Podkreślam, iż był to pierwszy raz. Do tego czasu nie miałem właściwie szansy na wystąpienie w Sopocie, w konkursie. Jerzy Gruza, który był nadwornym reżyserem tego festiwalu, zaproponował mi udział w charakterze gościa. Ja – trochę żartując – odpowiedziałem, że to mnie nie interesuje, chyba… że w konkursie. Za kilka tygodni zadzwonił do mnie Gruza i powiedział, że dobrze, mogę śpiewać. Akurat miałem skomponowaną muzykę do wiersza Jarosława Iwaszkiewicza "Nim przyjdzie wiosna." Opracowałem ten utwór i stało się tak, że wygrałem. Natychmiast po tym wszystkim pojawiły się insynuacje, że zapisałem się do partii; co było kompletnym nonsensem. Nigdy nie miałem nic wspólnego z żadną partią. A już jeśli chodzi o PZPR… To jest to dla mnie obca ideologia. Jak się okazało, te wszystkie plotki wychodziły z kół opiniotwórczych, czyli propagandy. Znowu, żeby zdyskredytować moje imię. Był to świetny chwyt z tym zapisywaniem się do PZPR. Przychodzi rok 1980. Otrzymuję propozycję napisania utworu na odsłonięcie pomnika w Gdyni. Na przełomie osiemdziesiątego i osiemdziesiątegeo pierwszego wyjeżdżam do Stanów Zjednoczonych. Po powrocie, wiosną 1981 dostaję propozycję skomponowania muzyki do spektaklu pt. "Tragedia romantyczna," który był sponsorowany przez Solidarność, a został wystawiony w katowickim Spodku. Dziesięć spektakli, a na każdym dziesięć tysięcy widzów. Kolejna sztuka teatralna, w tworzeniu której uczestniczyłem, nosiła tytuł "O poprawie Rzeczypospolitej." Reżyserował ją Adam Hanuszkiewicz, a premiera odbyła się 11 listopada 1981. Kilka dni przed stanem wojennym nagrałem program – specjalnie przygotowany na święta "A miłość największym jest darem." Napisałem do tego programu dwie kolędy, wykorzystałem poezję okolicznościową Norwida i fragment z "Listu do Koryntian" św. Pawła. I cóż… Za kilka dni mamy stan wojenny.

Po tygodniu zaczęli mnie szukać politrucy z MON. Wreszcie któregoś wczesnego ranka, około wpół do szóstej dorwał mnie jeden z tych zawiadujących rozrywką. Musiałem się ubrać i wyjść. W czasie rozmowy mówi: "Nagrał pan taką audycję świąteczną?" "Nagrałem." " Bo widzi pan, my chcemy ją nadać w święta." Zastanowiłem się o co tutaj w tym wszystkim chodzi i odpowiadam: "Dobra, nadawajcie." "Ale my chcemy, żeby pan jeszcze wyjaśnił, dlaczego taka muzyka jest w tym programie, dlaczego religijna?" Poradziłem się wówczas nieżyjącego już proboszcza z parafii św. Stanisława Kostki za Żoliborzu ks. Boguckiego. Ksiądz odpowiedział mi, że powinienem powiedzieć to, co myślę. I kiedy padło pytanie o przyczyny, jakie spowodowały, że w tym programie wykonywałem takie, a nie inne utwory, powiedziałem, że ze wszystkich idei, którymi mnie karmiono, została mi tylko jedna – wczesnochrześcijańska: nie czyń bliźniemu swemu, co tobie nie miłe. Zacytowałem następnie fragment z "Promethidiona":

Bo nie jest światło, by pod korcem stało,

Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,

Bo piękno na to jest, by zachwycało

Do pracy - praca, by się zmartwychwstało


Jak opacznie ironia tutaj zadziałała! W tym czasie właśnie zginęli górnicy w kopalni "Wujek." To się rzeczywiście perfidnie złożyło. Księża, których prosiłem o radę przed nagraniem, byli zachwyceni tą audycją. Tam nie padło nawet słowo z tego, co mi później przypisywano, że ja w tym programie dziękowałem generałowi! Ale… oni zrobili bardzo obrzydliwą rzecz. Wycięli fragment z kontekstu i nadali go wcześniej w dzienniku telewizyjnym. To był ten najbardziej przerażający zgrzyt między tym, co nagrałem i chciałem przekazać, a efektem finalnym.

Wpisano mnie wówczas na listę kolaborantów. Chodziłem jeszcze do teatru. Rozmawiałem z aktorami. Wszyscy wiedzieli, że ta kolaboracja, to czysty nonsens. Ja nawet początkowo się z tego śmiałem, ale później przestałem. To była poważna sprawa. Czułem, że jest w tym wszystkim jakaś polityczna gra. Chodziło w sumie o to, żeby mnie ostatecznie pognębić, jako artystę, jako człowieka. Pokalać imię Niemen, żeby naród nie chciał mnie słuchać. Pół roku później moje przypuszczenia się potwierdziły. W czasie występów w Szwecji organizowano jakieś pikiety wymierzone przeciwko mnie. Chodziłem nawet do biura Solidarności, żeby wyjaśnić tę sprawę i tam powiedzieli, że oni wszystko wiedzą i rozumieją, ale jest zbyt późno, by wszystko odwołać. Zrobiłem wówczas wywiad dla "Wolnej Europy" odcinając się od tego wszystkiego. A były minister Urban pod pseudonimem Klakson opublikował wtedy w "Szpilkach" taki parszywy paszkwil pt. "Czerwony Niemen." Zarzucał mi, że jestem na "ty" z "Wolną Europą", a z drugiej strony nie chcę się podporządkować założeniom ideologicznym.


-Najpoważniejszym zarzutem było to, że Niemen nigdzie nie należy i nie sposób go zaszufladkować.

-Tak, właśnie tak. Napisał, że ja potrafię sam sobie robić kłopoty, a sztuką według niego jest robienie kłopotów innym. Do rangi sztuki podniósł robienie świństw innym.


-Jednak plotka, że Niemen kolaboruje z Jaruzelskim, utrzymywała się bardzo długo.

- Wyrządzono mi wielką krzywdę, co musiałem ścierpieć. Początkowo byłem rzeczywiście obrażony na opozycję. Dopiero później, kiedy dotarłem do wielu ludzi, łącznie z biurem Solidarności za granicą, okazało się, że opozycja, razem z Lechem Wałęsą, nigdy nie miała do mnie pretensji. Doskonale wiedzieli, co jest grane. Tę plotkę podchwycili ci, co nie byli zorientowani i autentyczni agenci na usługach nomenklatury. Przykładowo, w Chicago w 1985 r. niejaka pani Bilik (bardzo partyjna osoba) nawoływała w Radiu Solidarność, żeby Polonia bojkotowała koncerty. Później okazało się, że jest ona podstawiona.


- Sądzę, że cała ta nieprzyjemna historia została wystarczająco wyjaśniona, wróćmy więć może do teraźniejszości. Po dziesięciu latach przerwy nagrał Pan nową płytę. Dlaczego tak długo musieliśmy czekać na nowy krążek z muzyką Niemena?

- Materiał do tej płyty miałem przygotowany znacznie wcześniej, tylko monopolista, jakim są Polskie Nagrania, nie kwapił się do jej wydania.


- Czy znów zadziałały przyczyny pozaartystyczne?

- W 1982 r. Urban powiedział, że rząd nie może zabronić młodzieży wychodzić na ulicę, ale może ją zneutralizować. Wprowadzono wtedy pierwszą w historii PRL telewizyjną listę przebojów. Grało w niej wielu młodych rockowych wykonawców…


- W latach siedemdziesiątych była już taka lista przebojów w telewizji.

- Nie, to było coś zupełnie innego. Ta "Giełda piosenki" z końca lat sześćdziesiątych miała inny charakter. Tego w ogóle nie można porównywać. W telewizyjnej liście przebojów, o której mówię, wykonawcy prezentowali bez pardonu teksty anty. Władza przechodziła nad tym spokojnie, żeby każdy odniósł wrażenie, iż zapanował liberalizm. W kręgach mocodawców Polskich Nagrań panowało przekonanie, że Niemen w tej grze się nie liczy, więc po co wydawać mu płyty. Co miałem robić? Zacząłem koncertować. Bez reklamy, bez radia, telewizji. Mogli mi tego zabronić, ale nie zabronili. Od tamtej pory, czyli przez sześć lat występuję w różnych regionach Polski przy pełnych kompletach na sali. Mimo wszystkich kłamstw, degradowania mojej twórczości, okazało się, że ludzie chcą mnie słuchać. Jestem im w jakimś sensie potrzebny. Musiałem jednak czekać do roku 1989, kiedy nastały inne czasy. Wystąpiłem wówczas w pierwszej audycji Solidarności (jeszcze przed wyborami), wydano mi płytę.


- Neutralizowanie młodzieży się nie powiodło. Jarocin i wszystkie nadzieje włądzy z nim związane, upadły.

- ZMS, który zawsze patronował tego rodzaju imprezom młodzieżowym zniszczył ten ruch i dzisiaj muzykom jest bardzo ciężko.


- Jaka publiczność przychodzi na Pana koncerty? Czy ci, co tak gremialnie chodzili na występy Lady Pank i Republiki, przychodzą dzisiaj słuchać Niemena?

- Początkowo nie przychodzili, ale ostatnio jest ich coraz więcej, często przychodzą rodzice z dziećmi. U nas pokutuje taki schemat, że jak kogoś zaliczą do muzyki młodzieżowej, a on przekroczy trzydziestkę, to wtedy nie wiadomo, co z nim zrobić. Czegoś takiego nie ma tutaj w USA.


- Rolling Stones podbili znów Amerykę, a są to już panowie pięćdziesięcioletni.

- Byłem na występie Rolling Stonesów. Nikomu ich wiek nie przeszkadzał. W Nowym Jorku grali dla sześćdziesięciu tysięcy młodych ludzi. Wiek wykonawców się nie liczył. Oni po prostu dobrze grali. W Polsce zawsze ubierano nas w krótkie spodenki i tak już zostawało.


- Jak Pan ocenia Program III Polskiego Radia? Pod względem propagandowym, jeśli chodzi o lansowanie gustów i światopoglądu była to zawsze najbardziej efektywna tuba. A redaktorzy tego programu kształtują już umysły drugiego pokolenia.

- Jeśli chodzi o lansowaną przez nich muzykę i gusty, to oni rzeczywiście skutecznie rozmiękczają mózgi. Mnie nigdy nie chcieli nadać coś nowego. Dopiero ostatnio coś się zmieniło. Nowy prezes Radiokomitetu zaczyna robić porządki… Musimy poczekać.


Dziękuję za rozmowę.


Uwaga: Niemen sie pomylił Premiera była w maju 1981 r. Wystawiał MKZ Katowice ( A. Rozpłochowski). Byl za te sztukę potwornie atakowany.
Nowy Zarząd Regionu Ślasko Dabrowskiego (Waliczewski) zrezygnował z planowanych na listopad spektakli. Zrezygnowano tez z turne po USA.

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Sob Gru 19, 2009 12:13 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://niemen.aerolit.pl/forum/viewtopic.php?f=1&t=1847



http://www.jstor.org/pss/1146180



http://www.dabrowiacy.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=46&Itemid=53



http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/4123995



http://www.sierpien1980.pl/portal.php?serwis=s80&dzial=944&id=7263&poz=&drukuj=1?keepThis=true&TB_iframe=true&height=500&width=700

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Wspomnienia, Relacje Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum