Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wywiad z Kornelem:Kiedyś żałowałem,że nie jestem dziewczyną

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maciej
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 1221

PostWysłany: Pią Sty 29, 2010 3:15 pm    Temat postu: Wywiad z Kornelem:Kiedyś żałowałem,że nie jestem dziewczyną Odpowiedz z cytatem

Kiedyś żałowałem, że nie jestem dziewczyną

Polska Gazeta Wrocławska | 29.1.2010 | rubryka: Magazyn | strona: 24


Dlaczego ożenił się już w wieku 18 lat, kiedy o mały włos nie utopił własnych rodziców, czego nauczyły go jego własne dzieci, czy ukochana żona wybaczyła mu, że zdradził ją z inną kobietą, i czemu jest nie najlepszym dziadkiem? Z Kornelem Morawieckim, założycielem Solidarności Walczącej, który wyraził chęć ubiegania się o fotel prezydenta RP, rozmawia Robert Migdał

Cały czas Pana nosi: nie może Pan usiedzieć w jednym miejscu, ciągle chce coś robić, działać. Nie za dużo spraw wrzuca Pan sobie na głowę?
Jest Pan już na emeryturze, może czas odpocząć?

Oj, to prawda. Nie pora na odpoczynek. Różne rzeczy w życiu robiłem. Chciałem być marynarzem. Kiedy skończyłem szkołę podstawową, postanowiłem iść do szkoły morskiej w Gdyni. I zdałem egzaminy, ale jak przyszło do badania stanu zdrowia, to lekarze powiedzieli: „Dziecko, ty masz chore serce. Nie jesteśw stanie być żadnym marynarzem".
To koniec z jednym marzeniem.
Niestety. Poszedłem do liceum im. Adama Mickiewicza w Warszawie. To moje miasto po II wojnie światowej było areną często dramatycznych przygód. Były takie miejsca, gdzie my, chłopcy, baliśmy się chodzić. Wszędzie gruzy.
Pełno podejrzanych typów.
To odcisnęło jakieś piętno na Panu, młodym człowieku? Tak. Żyłem w napięciu, często w strachu. Na szczęście ukojeniem byli mi rodzice, nasz dom. Jak mi przeszły marzenia o morzu, to postanowiłem zostać lekarzem. Zdawałem na medycynę, ale mnie nie przyjęli.

Czemu nie przyjęli?
Bo byłem za głupi, za mało wiedziałem (śmiech). No i dlatego, że nie byłem kobietą.
Kobietą?
Wtedy przy przyjmowaniu na studia medyczne faworyzowano kobiety. Jeden jedyny raz żałowałem, że nie jestem dziewczyną (śmiech). I że nie byłem z małego miasteczka.
Też miałbym większe szanse.
Koniec końców poszedłem na fizykę do Wrocławia.
Dlaczego do Wrocławia? Nie lepiej było studiować w rodzinnym mieście?
Zadecydował splot przypadków. Tylko we Wrocławiu, Krakowie i Toruniu były egzaminy w drugim terminie. W Warszawie już wszystkie miejsca były zajęte. Czemu fizyka i Wrocław? Miałem bardzo dobrą nauczycielkę fizyki, lubiłem ten przedmiot, brałem udział w różnych olimpiadach. A z tym Wrocławiem to jest taka historia, że tutaj mieszkała rodzona siostra siostry zakonnej, która mnie i moje rodzeństwo wychowywała w przedszkolu. I ojciec jej powiedział, że chce synka gdzieśwysłać na studia, ale nie wie gdzie. A na to ona mówi, że jej siostra ma we Wrocławiu duże mieszkanie i że mnie na pewno u siebie przyjmie. To byli państwo Waśkowscy, których syn Andrzej też studiował fizykę i do dzisiaj jest moim przyjacielem. U nich mieszkałem aż do czasu, kiedy w wieku 18 lat się ożeniłem.
Oj, bardzo szybko. Co, dziecko było w drodze?
Było w planach. Miałem 19 i pół roku, kiedy urodziła się nasza córka.
To czemu tak szybko?
Chciałem szybko żyć. Nie sądziłem, że długo pożyję.
Poza tym żona mi się spodobała, a ja obawiałem się, że mogę zostać starym kawalerem. A kiedy był już Pan żonaty, to wcale nie interesowało Pana życie domatora, ciepłe kapcie... Też Pana nosiło.
Góry, coścudownego. I żagle. Góry niskopienne?
Tatry. Ale nigdy nie byłem alpinistą, za to byłem bardzo zapalony do wspinaczki. Okazało się jednak, że był to słomiany zapał. Może dlatego żyję. Kilku moich kolegów odpadło od ściany. Podobnie było z żaglami: pływałem, ale nie robiłem żadnych stopni żeglarskich. Żeglowałem dla wiatru. Kochałem i ciągle kocham pływanie. Gdy się nauczyłem krytego kraula - to trudno było mnie wyciągnąć z jeziora. Jeszcze teraz lubię sobie wypłynąć daleko w morze. Ratownicy za mną płyną łódką, krzyczą, żebym wracał.
Zimą Pan na basen chodzi? Na basen nie bardzo. Interesują mnie tylko odkryte, najlepiej szerokie wody.
Odra?
Nieee, Odra nie. Za brudna.
Ale w Wiśle, jak byłem chłopcem, zdobywałem żółty czepek.
Lubi Pan żagle, góry. To takie sporty dla ludzi lubiących wolność, niezależność. Chyba taki jestem. Ale nie zawsze żeglowanie mi wychodziło. Raz, o mały włos, nie zakończyło się tragicznie.
Czemu tragicznie?
Utopiłbym własnych rodziców.
Jak to się stało?
Na Bełdanach, na Mazurach, z żoną i przyjacielem popłynęliśmy po moich rodziców do Mikołajek. Zabraliśmy ich na łódź. Była piękna pogoda, upał i cisza. I nagle zerwał się szkwał i przewrócił żaglówkę. Mama znalazła się pod łódką. Wtedy przydała mi się umiejętność pływania. Wyciągnąłem mamę spod łódki i po-płynąłem do brzegu po po-moc. Straszne przeżycie: rodzice mogli zginąć. Na dno poszły ich walizki z ubraniami i dokumentami. To jedno z bardziej dramatycznych przeżyć w moim życiu.
A w górach też coś nieprzyjemnego Pana spotkało?
W1967
r., w Tatrach, chcieliśmy z przyjacielem przejść z Murowańca do Pięciu Stawów przez przełęcz Krzyżne. Ostatni odcinek jest bardzo stromy. Ruszyła lawinka i śnieg poniósł nas kilkadziesiąt metrów w dół. Nieźle przestraszeni wracaliśmy w ciemnościach, w nocy, do schroniska.
Pływa Pan nadal pod żaglami? Chodzi w góry?
Niestety, nie. Ale gdyby mi ktośzaproponował, to chętnie popłynę.
Nie dostał się Pan do szkoły morskiej, na medycynę. Dwa razy Pan startował do Sejmu - bez skutku. Tak samo 20 lat temu wybory na urząd prezydenta - też bez skutku... Czemu Pan kolejny raz chce wziąć udział w wyborach?
Sytuacja w Polsce jest kiepska.
Trzeba kandydować.
Trzeba tę sytuację zmieniać. Ludzie są zniechęceni, żyje im się ciężko, są zmęczeni, często rozczarowani. Setki tysięcy bezrobotnych. Wielu młodych nie widzi tu swojej przyszłości. Uciekają za granicę. Tracą wiarę w sens własnego wysiłku, nauki. Nie wolno dopuścić, by zapanował marazm i beznadzieja.
Chcę tchnąć nowego ducha. Uważam, że mam ważne rzeczy do powiedzenia. Przygotowuję dobre rozwiązania w sprawach politycznych i społecznych.
Nie boi się Pan porażki?
Mało czego się boję, a porażki na pewno nie.
To może tyle o polityce wystarczy w tym wywiadzie...
Wiele Pan w życiu przeszedł: wzlotów, upadków. Ma Pan grubą skórę?
Mnie zahartowało podziemie, Solidarność Walcząca, którą tworzyłem z przyjaciółmi. To nas bardzo angażowało na różnych polach - psychiki, emocji, intelektu, moralności. Tworząc Solidarność Walczącą, mieliśmy dylematy: „Czy dobrze robimy? Będziemy obok, będziemy konkurencją dla związku. Może to nielojalność?". Z perspektywy czasu jak Pan to ocenia?
Teraz dobrze, ale wtedy to były poważne spory. Niektórzy z moich przyjaciół nie poszli za mną. Mówili: „Źle robisz".
Co było najważniejsze w tej Pana działalności podziemnej? Nos.
Nos?
Tak, wyczucie: czy ten facet, z którym rozmawiam, który kontaktuje się ze mną, jest czysty, czy jest nasłany, czy może jest agentem? To było najtrudniejsze: ocenić wiarygodność i uczciwość innych ludzi.
Wiele razy się Pan pomylił? Niewiele. Miałem intuicję do ludzi. To było dla nas, konspiratorów, bardzo obciążające psychicznie, bo przecież najważniejsze było: nie wpaść, budzić nadzieję.
Odchorował to Pan później? Jak mnie aresztowali, to miałem do siebie wielki żal, taką złość, że dałem się złapać.
Miałem wiele pretensji do siebie. Bo udawało mi się przez 6 lat ukrywać, mieszkałem w 60 różnych domach. Przez ten czas poznałem wielu życzliwych ludzi, musieli mi zaufać, ja ufałem im... I nagle wpadka.
Nadal Pan ufa ludziom?
Tak, ufam i jestem wobec nich otwarty.
Niewiele osób, w porównaniu z całym polskim społeczeństwem, zdecydowało się na walkę, na działalność w podziemiu. Wartości, które Pan reprezentował, zostały wyniesione z domu rodzinnego?
Ojciec był w Armii Krajowej, więc wartości patriotyczne miałem po ojcu, natomiast wartości europejskie - po matce. Ona tuż po wojnie powtarzała, że trzeba stworzyć zjednoczoną Europę. Dla pokolenia moich rodziców wojna była przeżyciem bardzo okrutnym. Polaków gniotło poczucie bezsilności. Co można było zrobić? Mój tato opowiedział mi taką sytuację z wojny: przechodził obok tworzonego getta w Warszawie.
Nie było jeszcze murów, tylko drut kolczasty. Była szarówka, jesień, mgła. Ojciec szedł do pracy i przechodził koło niemieckiego żandarma. I nagle widzi, jak on mierzy i strzela do małego Żyda.
Chłopiec zawisł na drutach, a z torby wypadły mu ziemniaki, marchewka. Ojciec mi powiedział: „Miałem, synku, nóż w kieszeni. Nikogo dookoła nie było. Mogłem temu draniowi wsadzić nóż w serce, bez świadków. Ale pomyślałem, że za tego jednego Niemca mogą z okolicznych domów wyciągnąć i zabić 200 Polaków.
I do dzisiaj, synku, nie wiem, czy zrobiłem dobrze, czy źle". W takim klimacie zostałem wychowany. Swoją wspaniałą nauczycielkę fizyki, Jadzię Wasilewską, pytałem, czy w 1940 roku, po klęsce Francji, gdy Rosja była z Hitlerem, a Ameryka neutralna, czy oni, czy młodzi Polacy mogli wierzyć w zwycięstwo? Odpowiedziała: wiedzieliśmy, że takie zło wygrać nie może.
Potem, w latach 70., 80., Pan podobnie myślał: takie zło komunizmu długo trwać nie może?
Dokładnie tak myślałem.
Komunizm był złem, które nas ograniczało. I wiedziałem, że musi przyjść jego kres. Nie można było czekać, należało działać.
Teraz sam Pan jest ojcem, swoim dzieciom przekazuje wartości. Ile ma Pan dzieci? Pięcioro: czwórka z żoną, Jadwigą, i jedno ze związku pozamałżeńskiego.
Jest Pan dumnym tatą?
Z dzieci - zawsze. Są dla mnie wielką wartością. Dzieci nas wzbogacają, rozwijają, uczą.
A czego Pana nauczyły dzieci?
Najwięcej mnie nauczyła moja córeczka, która umarła. Miała wrodzoną wadę i odeszła, kiedy jeszcze była maleńkim dzieckiem - miała pół roku. To było dla mnie bardzo ciężkie przeżycie.
Nauczyłem się wtedy bólu - umierała trzy miesiące, a my nie mogliśmy nic zrobić. A moje inne dzieci? Na przykład moja córka Marta, która skończyła szkołę muzyczną, nauczyła mnie wytrwałości - bo granie na fortepianie wymagało od niej wielkiego samozaparcia, pracy. Nie była wielce utalentowana i do perfekcji musiała dochodzić ciężką pracą. Rozmowy z dziećmi też wiele mnie uczyły - tego ich aktualnego świata. I tak razem staramy się mądrzeć.
Jest Pan nadal żonaty?
Tak. Żona jest na emeryturze. Wykładała chemię na uczelni, a potem uczyła w szkole laborantów medycznych.
A mówił Pan, że jedno dziecko jest ze związku pozamałżeńskiego.
To był taki epizod w Pana życiu?
Nie epizod, nazwałbym to miłością. W swoim życiu kochałem parę kobiet...
Ale nadal jest Pan z żoną?
Nie myśleliśmy o rozwodzie.
Żona Panu wybaczyła?
Nie wiem, raczej nie.
Jest Pan prawdomówny?
Ogólnie tak.
Ogólnie? Czyli zdarza się Panu trochę kłamać?
Pamiętam takie moje jedno kłamstwo. To było w szkole podstawowej. Była lekcja fizyki z eksperymentami, w których wykorzystywano żaróweczki do latarek. Teraz to może się wydawać dziwne, ale w tamtych czasach taka żaróweczka była cenną rzeczą.
I po zajęciach jedną żaróweczkę wsadziłem sobie do kieszeni, wziąłem ją...
Ukradł ją Pan po prostu.
Myślałem, że nauczycielka tego nie zauważy. Ale ona policzyła i zapytała, kto przez pomyłkę wsadził żarówkę do kieszeni. Ja się wtedy nie przyznałem i cała wina spadła na takiego urwisa - Ryśka. Ta sprawa nie dawała mi spokoju.
Poszedłem do siostry zakonnej, która uczyła nas religii, i opowiedziałem jej 0 wszystkim. „Jak z tego wybrnąć? Co mam robić?" -zapytałem, bo sumienie mnie gryzło. Siostra była genialna. Powiedziała: „To bardzo poważna sprawa. Ja się przez tydzień zastanowię, porozmawiam z innymi, mądrzejszymi ludźmi 1 za tydzień ci powiem".
Przez tych 7 dni żyłem w napięciu, z wyrzutami sumienia. Co też ta siostra wymyśli. Za tydzień siostra powiedziała: „Już wiem, co masz zrobić: musisz tę żaróweczkę oddać i przyznać się do kradzieży". To było z jej strony niesamowite zagranie psychologiczne: przeczołgała mnie strasznie, dostałem wielką karę, bijąc się przez tydzień z myślami. Żaróweczkę oddałem i do dzisiaj to moje kłamstwo pamiętam.
Ma Pan trudne dni, chandrę?
Chandry nie. Czasem miewałem dni takiego zawieszenia: nic nie robiłem, rozmyślałem. Zastanawiałem się nad sensem tego czy tamtego.
Co Pana pobudza do życia? Samo życie. Obowiązki, praca, otoczenie.
Kiedyś góry i żagle to była Pana pasja. A jak jest teraz? Myślenie i czytanie, i rozmowy najlepiej z ludźmi, od których mogę się dużo nauczyć.
Odmówił Pan, jakiś czas temu, przyjęcia Krzyża Wielkiego Odrodzenia Polski. Uważał pan, że za Solidarność Walczącą powinien Panu zostać przyznany Order Orła Białego - najwyższe polskie odznaczenie. Solidarność Walcząca zasługuje na najwyższe polskie odznaczenie. Moi przyjaciele, z którymi razem zakładaliśmy organizację, wręcz zabronili mi przyjmowania niższego orderu. Mówili, że skoro nie docenia się naszej wspólnej walki, to my sami też nie będziemy brali medali. Musiałem ich przekonywać, żeby odznaczenia przyjęli.
Duma Panu nie pozwalała na przyjęcie tego odznaczenia? Duma z Solidarności Walczącej. Byliśmy jedyną organizacją, która jawnie głosiła konieczność pokonania komunizmu i wieszczyła jego rychły upadek. Jesteśmy z tego dumni.
Ma Pan jakieś wady?
Zawsze sobie powtarzałem, że muszę wcześniej wstawać. Lubię wyspać się, poleżeć.
Do dzisiaj sobie mówię, że budzik musi wcześniej dzwonić, ale teraz to już mówię z mniejszą wiarę na poprawę (śmiech).
A z zalet?
Otwartość myślenia.
Przez wiele lat wykładał Pan na Politechnice Wrocławskiej. Brakuje Panu tych codziennych kontaktów ze studentami?
Lubiłem te spotkania. Cudownie było znaleźć takich, którzy byli zdolniejsi i bystrzejsi ode mnie. Lubiłem najbardziej takich, którzy przerastali mistrza. Pamiętam jednego z nich. Wyemigrował do USA i po kilku latach zadzwonił do mnie. Pytam: „Czemu ty jeszcze nie masz Nobla?". On się zaśmiał i mi odpowiada: „Ale mam taki grant za dwa miliony dolarów".
Cieszą Pana sukcesy innych? Bardzo.
Ma Pan wnuki?
Ośmioro.
Jakim Pan jest dziadkiem?
Nie najlepszym. Za mało się wnukami interesuję. Ostatnio zadzwonił mój wnuczek Franek, żebym przyszedł do niego na Dzień Dziadka, a ja musiałem wyjechać do Poznania. Chciałbym więcej czasu poświęcać wnukom. Sam miałem dobrych dziadków, którym zawdzięczam swoją wrażliwość i poczucie własnej wartości. Często mnie chwalili. Chciałbym i obiecuję sobie częściej chwalić swoje wnuki. Obiecuję, że będę lepszym dziadkiem.
Oprócz bycia lepszym dziadkiem, co Kornel Morawiecki będzie robił za pięć lat?
Będę się przygotowywał do drugiej kadencji prezydenckiej.

Zahartowało mnie podziemie, Solidarność Walcząca, którą tworzyłem

_________________
Maciej
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum