Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

POLECAM ! Le Monde - Przeszłość, która wraca

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pią Lut 09, 2007 1:20 pm    Temat postu: POLECAM ! Le Monde - Przeszłość, która wraca Odpowiedz z cytatem

http://wiadomosci.onet.pl/1390629,1292,kioskart.html


Célia Chauffour i Henri Tincq/08.02.2007 12:43

Upiory w polskim Kościele

Przeszłość, która wraca
W tej sprawie wszyscy są winni: badacze archiwów, bo zwlekali, kościelni dygnitarze, bo zlekceważyli powagę problemu i Watykan, bo nie był dostatecznie dociekliwy. Teraz Kościół w Polsce płaci za te zaniedbania, a wierni z niepokojem zerkają w stronę swoich duchowych przywódców.
REKLAMA Czytaj dalej

W swym dwupokojowym mieszkanku przy Kruczej w centrum Warszawy siedemdziesięciodwuletni ksiądz Eugeniusz Klimiński obraca w dłoniach pendrive’a. Zapisał na nim dziesiątki dokumentów, które mogą skompromitować wielu księży z Gdańska. "Ale czy myślicie, że już czas wyjawić te wszystkie historie?" – pyta, by zaraz odpowiedzieć sobie zrezygnowanym machnięciem ręki. Po całej Polsce krążą dziś upiory komunistycznej przeszłości. Polacy myśleli, że zostały pogrzebane pod szczątkami zniszczonych po 1989 roku archiwów. Teraz jednak, na użytek polityki "moralnej odnowy", wyciągnęła je z lamusa rządząca krajem konserwatywna prawica. I oto pierwszy efekt takiej polityki: wizerunek Kościoła trwającego jednomyślnie w bohaterskim oporze w czasach dyktatury trzęsie się w posadach.

Ojciec Klimiński – podobnie jak Karol Wojtyła, późniejszy Jan Paweł II, którego fotografie wiszą na ścianach pokoju księdza – wykładał na uniwersytecie i organizował młodzieżowe obozy, nadzorowane pilnie przez funkcjonariuszy SB zajmujących się infiltracją kleru. Pewnego dnia w 1968 roku zażądano, by stawił się w kawiarni Metropol niedaleko Pałacu Kultury na spotkanie z niejakim "majorem Stanisławem". Znakiem rozpoznawczym miało być trzymane przez oficera pod pachą pismo "Nasza Rodzina". Eugeniusz Klimiński udał się tam z półgodzinnym wyprzedzeniem. Gdy oficer przybył, ksiądz natychmiast podniósł się witając go tymi słowy: "Pan chciał się ze mną widzieć?". Zbity z tropu funkcjonariusz zapytał wtedy: "Pan mnie zna?". Ksiądz wygrał walkę psychologiczną. "Zrozumiałem, że jestem od niego silniejszy" – opowiada dzisiaj.

W tamtych czasach wszyscy księża i seminarzyści byli rejestrowani w milicyjnych kartotekach. Wybierano najsłabszych psychicznie i samotnych, obserwowano ich i zakładano podsłuchy, aż w końcu wyznaczano spotkanie w kawiarni czy na posterunku. Niektórzy, świadomie bądź nie, podpisywali deklaracje o współpracy i otrzymywali pseudonimy – na przykład "Adam" czy "Grey", jak młody ksiądz Stanisław Wielgus, tajny informator SB, którego wiele lat później, 6 grudnia 2006 roku, papież mianował arcybiskupem warszawskim. Jego spóźnione przyznanie się do błędu, a następnie dymisja 7 stycznia doprowadziły do wybuchu największego kryzysu w polskim Kościele od czasów wojny.

"Obowiązywały nas dwa zalecenia: nigdy niczego nie podpisywać i wszystko zgłaszać zwierzchnikom" – opowiada ojciec Klimiński przyznając, że łatwiej było stosować się do tych reguł zakonnikom i wiejskim proboszczom. Duszpasterze środowisk uniwersyteckich, centrów intelektualnych, instytucji związanych z Episkopatem i odizolowani księża z przedmieść byli w dużo gorszej sytuacji. Zdaniem Andrzeja Paczkowskiego, historyka, specjalisty od komunistycznych służb bezpieczeństwa i członka komisji badającej przeszłość księdza Wielgusa, "milicja próbowała rekrutować współpracowników dostarczających informacji na temat Kościoła, ale przede wszystkim usiłowała złamać duchowieństwo. Chodziło o to, by skompromitować jak najwięcej księży, nakłaniając ich do podpisania deklaracji lojalności".
Jak to robiono? Grano na nucie patriotycznej, szantażowano ujawnieniem malwersacji lub złego prowadzenia się albo proponowano jakiś handel wymienny. Dla opisania technik korumpowania księży powstała rymowanka: "korek, worek i rozporek" (czyli butelka alkoholu, prezent i groźba ujawnienia związku z kobietą). Do lat osiemdziesiątych 4-5 tysięcy osób zostało zwerbowanych przez zajmujący się "kontaktami" z księżmi Departament IV SB, zwany cynicznie biurem "ochrony Kościoła i wspólnoty wiernych". W policji politycznej pracowało wówczas 24 tysiące funkcjonariuszy. "Każdy oficer operacyjny miał zatem średnio 7,9 współpracownika!" – oblicza ze śmiechem Andrzej Paczkowski.

Krążąca dziś po Polsce informacja, jakoby 10 procent księży (z 15 tysięcy we wszystkich diecezjach) było "tajnymi współpracownikami", jest tyleż nieprawdopodobna, co niesprawdzalna. Poza tym nie każdy musiał być czynnym informatorem. Niektórzy księża "podpisywali papier", żeby móc wyremontować dzwonnicę, zdobyć materiały na dokończenie budowy kaplicy albo dostać paszport i wyjechać za granicę na dalsze studia czy wykłady. Oficer SB kładł paszport na stole, w zasięgu ręki księdza. Ceną była obietnica zebrania informacji na temat osób, które spotkało się w środowisku uniwersyteckim w Paryżu czy Rzymie. Kuszenie trwało niekiedy całymi tygodniami.

Informatorzy nie zawsze dostarczali oczekiwanych usług: czasem po powrocie znikali z oczu. Inni ulegali jednak naciskom i "sypali". Na przykład przesyłający informacje z Monachium Stanisław Wielgus, zwerbowany przez SB w 1967 roku (w wieku 28 lat), który był tak dobrym agentem, że milicja usiłowała (bezskutecznie) zrobić z niego swoją wtyczkę w radiu Wolna Europa. Dziś nie przypomina sobie, by "podawał jakieś nazwiska" lub "zrobił komukolwiek krzywdę", lecz ujawnione dokumenty dowodzą czegoś zupełnie przeciwnego.

Większość opierała się milicyjnej presji. Janusz Żyźniewski, emerytowany ksiądz ulokowany wygodnie w pięknym warszawskim kościele o murach z czerwonej cegły, opowiada: "Przyjęcie butelki koniaku było już znakiem dla SB, że można posunąć się dalej. Ja zawsze odmawiałem". Ale usprawiedliwiając tych, którzy się łamali, dorzuca: "Milicja nie była głupia. Dobrze wiedziała, jak korumpować młodych księży i seminarzystów, wyczuwając ich słabe punkty: chęć wyjazdu za granicę dla studiów lub kariery".

Ludzie o silnej osobowości, jak ojciec Żyźniewski, kierowali się światłym przykładem prymasa Stefana Wyszyńskiego będącego symbolem heroicznej walki z komunistycznym systemem, arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły i obecnego prymasa Józefa Glempa, którzy, jak wielu innych, trafili na listy SB, byli podsłuchiwani i śledzeni, mieli nawet pseudonimy, ale nigdy nie podpisali żadnych deklaracji.

W krakowskiej redakcji "Tygodnika Powszechnego", pisma katolickich intelektualistów, siedzący w wyliniałym fotelu pośród stert pożółkłych gazet Krzysztof Kozłowski – wiceminister spraw wewnętrznych w pierwszym wolnym rządzie Tadeusza Mazowieckiego – opowiada o swoich rozmowach w latach 1989-1990 roku z katolicką hierarchią i generałem Czesławem Kiszczakiem, ostatnim komunistycznym ministrem spraw wewnętrznych. Pytał biskupów, czy Kościół chce zapoznać się z kompromitującymi "papierami", które tajne służby zgromadziły przez 40 lat. Odpowiedź ówczesnego sekretarza Konferencji Episkopatu Polski Bronisława Dąbrowskiego brzmiała: "Nie, to nie jest interesujące dla Kościoła. To nie nasza sprawa. To sprawa państwa".
Kościół wierzył naiwnie, że kiedy upadał dawny ustrój, kompromitujące teczki zostały zniszczone. 4 września 1989 roku minister Czesław Kiszczak wydał rozkaz spalenia dokumentów zajmującego się duchowieństwem Departamentu IV, by zatrzeć ślady prześladowania Kościoła przez komunistów. Operacja zakończyła się w marcu 1990 roku, jednak dokumenty Departamentu I (wywiadu) dotyczące księży wyjeżdżających za granicę przetrwały w postaci mikrofilmów. W kwietniu 1990 roku tenże Kiszczak wyjawił cynicznie katolikowi Krzysztofowi Kozłowskiemu, że zachęcano go do zniszczenia materiałów archiwalnych na temat Kościoła, bo ich ujawnienie "byłoby katastrofą".

Krótko mówiąc, po upadku komunizmu Polska – w odróżnieniu od Czechosłowacji czy NRD – zdecydowała się wymazać przeszłość i patrzeć w przyszłość. Był to między innymi wynik niepisanej ugody między Kościołem a odchodzącymi komunistami. Ale po siedemnastu latach upiory przeszłości i tak wróciły. Dlaczego trzeba było czekać aż do roku 2003, by dotrzeć do przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej archiwów SB? "Winni są wszyscy – mówi Krzysztof Kozłowski – Instytut Pamięci Narodowej, który zwlekał, Episkopat, który nie chciał ryzykować skalania bohaterskiego wizerunku polskiego Kościoła, wreszcie nuncjusz apostolski, bo nie przekazał do Watykanu kompletu informacji dotyczących na przykład nominacji arcybiskupa Wielgusa".

Ważnym sygnałem mogła być książka historyka Andrzeja Grajewskiego "Kompleks Judasza" na temat związków Kościoła z komunistyczną władzą, ale jej opublikowanie w 1999 roku przeszło bez echa. Burza rozpętała się dopiero po śmierci Jana Pawła II, w roku 2005. Doszło wtedy do ujawnienia całej serii rewelacji dotyczących znanych księży: opiekuna polskich pielgrzymów w Rzymie Konrada Hejmo, przyjaźniącego się w Krakowie z Karolem Wojtyłą Mieczysława Malińskiego, oskarżonego o nadmierną gadatliwość oraz związanego z prestiżowym katolickim miesięcznikiem "Więź" Michała Czajkowskiego. Gdy mowa o tym ostatnim, znaleziono tysiące stron dokumentów świadczących o jego dwudziestoletniej współpracy z SB. "Był ofiarą ohydnego, długotrwałego szantażu na tle obyczajowym" – tłumaczy Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny "Więzi", który opublikował wyznania księdza.

W sierpniu 2006 roku w sanktuarium na Jasnej Górze Episkopat Polski ogłosił uroczyście memoriał stwierdzający jednoznacznie, że sam fakt podpisania deklaracji współpracy z SB jest "grzechem publicznym". Choć w tekście padły ostre sformułowania, kościelna komisja historyczna rozpoczęła prace dopiero w październiku. A wobec medialnego zamieszania po nominacji nowego arcybiskupa warszawskiego mogła zajmować się tylko sprawą agenta Wielgusa.

"Episkopat myślał, że jest nietykalny" – mówi dziennikarz "Rzeczpospolitej" Tomasz Terlikowski, jeden z tych, którzy rozpętali całą aferę. Kiedyś w Kościele obowiązywała "korporacyjna zmowa milczenia" – uważa szef krakowskiego Klubu Inteligencji Katolickiej Piotr Cywiński. Z czasem doszło do rozłamu między szukającymi prawdy świeckimi a kościelnymi dostojnikami. "Teraz po raz pierwszy osoby świeckie zabierają głos w debacie dotyczącej najżywotniejszych interesów Kościoła" – stwierdza Cywiński. "Co powiedzieć nastolatkowi, który pyta, czy ksiądz kłamie?" – zastanawia się młody jezuita z Warszawy Witold Sokołowski. Ma swoim zwierzchnikom za złe nie kolaborację, lecz to, że uparcie jej zaprzeczają.

Od sierpnia 2006 roku informacja, że arcybiskup Wielgus współpracował ze służbami specjalnymi, pojawiała się w poczytnych polskich czasopismach, jak "Przekrój". Potem temat podjęła "Rzeczpospolita". "Nikt nie zabrania nuncjuszowi czytać gazet – zauważa ojciec Sokołowski – ani dociekać, co jest w archiwach IPN. Niestety, w Polsce wizja Kościoła triumfującego przeżyła Jana Pawła II, który był jej wielkim architektem. Większość kleru nadal wierzy w autorytarną wizję katolicyzmu sprzed Soboru Watykańskiego II".

Po prasowych atakach na Kościół głos arcybiskupa lubelskiego Józefa Życińskiego drży z emocji. On sam domagał się otwarcia swojej teczki i powołania komisji, która starannie zbada działania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jednak przeraża go "klimat obsesyjnego polowania na czarownice" – jego ofiarą padają starzy księża, "jedyna grupa społeczna, od której wymaga się co dzień dowodów niewinności". (...)

Większość Polaków zgadza się, że Kościół musi za wszelką cenę ujawnić całą prawdę o sobie. "Jako instytucja zaufania publicznego ma obowiązek odsłonięcia swojej przeszłości" – mówi ojciec Sokołowski. Z rezerwą podchodzą do tego pomysłu liberałowie, spadkobiercy pokolenia solidarnościowego, którzy jako pierwsi przejęli władzę od komunistów. Dziś pozostają wierni pierwotnemu założeniu, by nie grzebać się w bagnie przeszłości. I tak centroliberalna "Gazeta Wyborcza" zajęła w debacie umiarkowane stanowisko. Skrajne poglądy głoszą natomiast słuchacze Radia Maryja, którzy do końca stali murem za arcybiskupem Wielgusem, nie stroniąc po jego dymisji zatwierdzonej przez Benedykta XVI od antypapieskich haseł.

Na tej fali rządząca prawica z braćmi Kaczyńskimi na czele zaproponowała projekt prawa wymierzonego w byłych funkcjonariuszy SB. "Popełniliśmy błąd myśląc, że w kraju, gdzie Kościół stawiał tak silny opór, możemy uniknąć debaty na temat przeszłości – mówi marszałek Sejmu Marek Jurek – Teraz musimy zająć się katami".


Dość ciekawy wątek :

Na tej fali rządząca prawica z braćmi Kaczyńskimi na czele zaproponowała projekt prawa wymierzonego w byłych funkcjonariuszy SB. "Popełniliśmy błąd myśląc, że w kraju, gdzie Kościół stawiał tak silny opór, możemy uniknąć debaty na temat przeszłości – mówi marszałek Sejmu Marek Jurek – Teraz musimy zająć się katami".


Nic dodać nic ująć. Mamy Ubekistan w najczystszej postaci.
Rolling Eyes
Powstaje pytanie , kto jest wrogiem Kościola katolickiego w Polsce , ci co przypominają tajny uklad z Magdalenki z 1988r i mówią o jego przerażających konsekwencjach dla Narodu Polskiego i jego Kościola , czy Ci ,którzy nabrali wodę w usta po 1988 r i udają jakby nic się nie stalo???????

Robert Majka z Przemyśla, tel.506084013 mail: robm13@interia.pl
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum