Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Andrzej Gwiazda _Jak pierwsza Solidarność była zwalczana

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Czw Kwi 29, 2010 6:12 pm    Temat postu: Andrzej Gwiazda _Jak pierwsza Solidarność była zwalczana Odpowiedz z cytatem

To historyczny teks. Niezależnie od upływu czasu , jest bardzo ważny,
pokazuje gdzie jest przyczyna kryzysu w Polsce
i całe pokazuje zjawisko kłamstwa i obłudy.
Ważne , aby każdy myślący człowiek uważnie go przeczytał.
Dziś przed wyborami prezydenckimi AD 2010 nabiera również
ważnego znaczenia. Daje do myślenia, bynajmniej powinien,
dlatego go Państwu gorąco polecam.


Robert Majka , 29_kwietnia 2010_


Andrzej Gwiazda


Jak Solidarność była zwalczana

Tekst opracowany na podstawie zapisu magnetofonowego z wystąpienia Andrzeja Gwiazdy
31 sierpnia 2005 na niezależnych obchodach
25 rocznicy „Solidarności” w sali NOT w Gdańsku.


Nie będę opowiadać, jacy byliśmy dzielni, a jak nas prześladowano. Ważniejsze jest zastanowienie się, nie tyle nad metodami prześladowań, lecz nad celami zwalczania Solidarności przez cały system komunistyczny. Walka z Solidarnością prowadzona była dwiema metodami stosowanymi równolegle.

Walka jawna, można powiedzieć z zewnętrz i poprzez agenturę umieszczoną wewnątrz Solidarności. Włączenie agentury, zarówno w szeregi opozycji przedsierpniowej jak i Solidarności, było łatwe. Działania opozycji były znane i każdy mógł się do opozycji przyłączyć. Weryfikację kandydatów do Solidarności przeprowadzało koło, najmniejsza struktura organizacji, czyli koledzy w miejscu pracy. Okazało się, że każdy kandydat witany był z aplauzem i choć wiedzieliśmy, że nie każdy wywiąże się z dobrowolnie przyjętego obowiązku solidarnych działań, nic nie mogliśmy na to poradzić. Mieliśmy świadomość, że w naszych szeregach działa agentura, choć nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę w tym samym stopniu. Wykrycie agentów na etapie powstawania organizacji jest praktycznie niemożliwe. Każdy agent skierowany do organizacji stara się zająć jak najwyższą pozycję, sprawia wrażenie, że działa szczerze dla dobra grupy. Niesłychanie trudno jest uchwycić ten moment, kiedy agent przystępuje do realizacji swoich zadań. W bardzo wielu przypadkach tego nie potrafiliśmy, choć pamiętam, jak przyjazna współpraca z kolegami z opozycji przedsierpniowej nagle urywała się, ponieważ okazywało się, że oni gdzieś skręcają, zmieniają poglądy i kierunek działań. Większość członków Solidarności nie miała żadnego doświadczenia w rozpoznawaniu działań agenturalnych. Bardzo wielu ludzi nie mogło uwierzyć, że szczery antykomunista może okazać się agentem. Ktoś, kto deklaruje przywiązanie do Solidarności, wygłasza płomienne patriotyczne przemówienia, przystępuje do komunii i uczestniczy w każdej mszy świętej jest poza podejrzeniami. Człowiek, który nosi Matkę Boską w klapie nie może być zdrajcą. Wróćmy zatem do podstawowego pytania - jaki był cel zwalczania Solidarności. Dzisiaj już wiemy, że celem tym nie była obrona komunizmu. Jaruzelski po wygraniu wojny z narodem komunizm zlikwidował i zezwolił na założenie organizacji pod nazwą „Solidarność”. W międzyczasie odbyła się „pieriestrojka”. Pewnego dnia w 1986 r I sekretarz KC KPZR ogłosił transformację, czyli likwidację komunizmu i przejście na kapitalizm. Jest to fakt zdumiewający, lecz taki szaleniec może się znaleźć w każdym zespole. Znamienne jest to, że w systemie, który w imię realizacji idei marksizmu wymordował 60 milionów ludzi, Gorbaczowa natychmiast nie postawiono przed plutonem egzekucyjnym. A to oznacza, że ci, którzy powinni go przed plutonem egzekucyjnym postawić, już byli w spisek likwidacji komuny wciągnięci. To 1 oznacza, że kiedyś, ktoś, w zaciszu gabinetów, zaproponował likwidację komunizmu i do tej idei zdołał przekonać ideologów partyjnych, partyjnych wyżeraczy wyznających komunizm dla własnych korzyści, a przede wszystkim „zbrojne ramię” komunizmu - policję polityczną oraz wyższe dowództwo wojska z wywiadem i kontrwywiadem na czele. Jakich argumentów użył by przekonać tak różnorodne gremia.
Nie sądzę by argument, że robotnikom w kapitalizmie będzie się żyło lepiej był przekonywujący. Jedynym naprawdę przekonywującym argumentem mogła być obietnica ogromnych korzyści osobistych.

Dzisiaj już wiemy, co zostało zaproponowane i jak ta obietnica została zrealizowana - rozgrabimy majątek narodowy i z zarządców przetransformujemy się we właścicieli tego majątku.

Bo przecież PZPR w Polsce, tak jak KPZR w Związku Radzieckim były tylko zarządem narodowego majątku. Ci zarządcy, przez 50 lat zmuszali nas do pracy niezwykle ciężkiej, w trudnych i szkodliwych warunkach, przy ogromnym wyzysku. Lecz właścicielem majątku byliśmy my, ogół obywateli. Byliśmy właścicielami nie tylko nominalnymi, ale faktycznymi, bo majątek ten naszą pracą został zbudowany. Wywłaszczeni zostaliśmy dopiero w procesie tzw. „prywatyzacji”. W Polsce ten proces rozpoczęto znacznie wcześniej przed jego oficjalnym ogłoszeniem w 1989 r. Od początku stanu wojennego zaczynają działać prywatne, tzw. „spółki nomenklaturowe” pasożytujące na przedsiębiorstwach pod zarządem państwowym. Lecz raporty oficerów SB z wydziału gospodarczego, donoszące o horendalnych nadużyciach, są przez centralę ignorowane. To ilustruje jak skomplikowany i powolny musiał być proces włączania kolejnych obszarów władzy w transformacyjne porozumienie. Ile wymagał delikatności, sprytu, cierpliwości, „zdolności politycznych”
i czasu. Proces przygotowania pieriestrojki nie przebiegał gładko. Świadczy o tym choćby szybka seria śmierci pierwszych sekretarzy KPZR - Breżniew, Czernienko, Andropow. Sądzę, że realizacja pieriestrojki nie przebiegała zgodnie z pierwotnym planem, że wymagał on wielu korekt i z całą pewnością miał przeciwników. Lecz proces przygotowania transformacji, mimo upływu 20-tu lat, otoczony jest do dzisiaj ścisłą tajemnicą. Historycy, nawet jeśli coś wiedzą, nie mogą nam o tym powiedzieć pod groźbą zwolnienia z pracy. Ważnym wnioskiem jest, że na dość wysokim stopniu zaawansowania planu likwidacji komuny tajne służby wszystkich krajów bloku rozpoczęły budowę struktury, która miała w przyszłości zabezpieczyć gładkie przejmowanie majątku przez partyjno-ubecką nomenklaturę. To radykalnie zmieniło zapotrzebowanie na typ agentów. Zbędni, a nawet szkodliwi stali się agenci gotowi do współpracy w obronie komunizmu. Pożądani stali się agenci o przekonaniach antykomunistycznych. Czytając raporty kapusiów z lat 70-tych, spotykamy takie oskarżenia: „uważa robotników za ciemną masę”, „lekceważy klasę robotniczą” itp., które w miarę zbliżania się do roku 80-tego, całkowicie zanikają. Antykomunistyczni agenci pracowali dla bezpieki, by wspólnie obalić komunizm i dostać nagrodę od swych oficerów prowadzących. Beneficjenci pierestrojki mieli zostać bankierami, właścicielami fabryk, spółek, ministrami, premierami i prezydentami. Wiele faktów niezbicie świadczy, że strajk sierpniowy był prowokowany. Wtedy myśleliśmy, że chodzi o odsunięcie Gierka, o zmianę rządzącej ekipy. Podobnie jak w 1956, 1970, a także w 1968 i 1976, kiedy wykorzystywano bunty społeczne do swoich celów, a potem buntujących się sprawnie wymanipulowywano. Dzisiaj sądzę, że rok 1980-ty miał być pretekstem do uwiarygodnienia transformacji, do przeprowadzenia jej jako reakcji na ruch oddolny. Okazało się jednak, że społeczeństwo, któremu w tej rozgrywce wyznaczono rolę pionka, posiada własny napęd i przewróciło im całą rozgrywkę.

Można powiedzieć, że „Solidarność” to był dla bezpieki wypadek przy pracy. Społeczeństwo wykorzystało tę prowokację, przejęło ją i narzuciło takie tempo samoorganizacji, że bezpieka nie mogła za nami nadążyć. Ten ruch przerósł ich możliwości, uciekł im do przodu. Powstała struktura, która zamiast dać się użyć do osłony przejmowania majątku, sama zażądała kontroli nad zarządzaniem tym majątkiem.


Bunt 1980 r. był de facto buntem przeciwko złemu zarządzaniu naszym narodowym majątkiem.

Głównym problemem „S” było znalezienie sposobu na zmuszenie komuny do dobrego rządzenia Polską. W czasie kolejnych rozmów z rządem na zarzut antykomunizmu odpowiedziałem, że Porozumienie Gdańskie daje wam szansę. Jeżeli chcecie i potraficie dobrze zarządzać naszym majątkiem, „S” nie będzie zagrożeniem dla waszych stanowisk. Temu dążeniu społeczeństwa nie mogła zaradzić ani zewnętrzna presja, ani liczna, 1800 osobowa agentura we władzach „S”. Pierwsze objawy, że w kierownictwie „S” działa grupa sterowana przez władze ujawniły się bardzo wcześnie - w czasie budowy pomnika zamordowanych stoczniowców. W miejscu gdzie padli zabici 16 grudnia 1970 opozycja gdańska w rocznicę składała kwiaty. W 1977 było nas 30 osób, w 1978 -300, w 1979 - 3000. To już weszło w tradycję i od początku strajku budowa pomnika „Poległych Stoczniowców” była jednym z żądań strajkowych. I co się okazało.Że budujemy pomnik pojednania! Pomnik pojednania morderców z zamordowanymi!
To oszustwo wykryła Anna Walentynowicz, od niej dowiedziały się załogi i wtedy już sprzeciw Wałęsy był bezskuteczny, pomnikowi przywrócono pierwotne znaczenie. Warto zauważyć jak ściśle ten fakt jest przemilczany przez całe 25 lat. Taki schemat przeciwdziałania wpływom agentury sprawdzał się przez cały okres legalnego działania Solidarności. Licznym dywersjom w kierownictwie ze strony grupy Wałęsy, mogliśmy przeciwstawić jedynie decyzje załóg. W ostatnich dniach otrzymałem szereg nowych informacji: W książce „Kto tu wpuścił dziennikarzy” czytamy: „ Jagielski dzwoni /z Gdańska/ wieczorem do dwóch naszych kolegów, prosi o wyznaczenie kilku ekspertów w porozumieniu z komitetem strajkowym.....Jagielski powiedział, że wszystko będzie załatwione, nawet miejsce w hotelach......Na lotnisku....okazało się, że cała grupa została aresztowana przez milicję. Po jakiejś godzinie przyjechał pułkownik milicji, zaczął ich strasznie przepraszać. Tymczasem samolot odleciał. Zaczęły się starania ze strony tego pułkownika o jakiś specjalny samolot.” W styczniu lub lutym 1981 r na zebraniu Krajowej Komisji Porozumiewawczej doradcy zgłosili ofertę władz - „Solidarność” otrzyma dostęp do telewizji, jeśli zgodzi się na aresztowanie 20 osób z kierownictwa. Przed chwilą dostałem kopię Biuletynu z Powstania Warszawskiego, którego rocznica przypada jutro. Czytamy: „Moskwa... oświadczyła, że zgadza się na pomoc dla Warszawy w wypadku zgody państw anglosaskich na postawienie przed sądem wojennym dowódców Armii Krajowej w Warszawie”. Ostatni numer Biuletynu IPN zawiera informacje o przeprowadzanej przez bezpiekę operacji „Gotowość”, której celem było utworzenie pod osłoną stanu wojennego nowych władz „S”. Ciekawe jest zalecenie, by nowych władz nie tworzyć z samych tajnych współpracowników, że należy wmontować tych działaczy, którzy mają ugodowe poglądy i łatwo nimi sterować wykorzystując wygórowane osobiste ambicje i zamiłowanie do pieniędzy. Realizacja tego planu została porzucona w 1983 r. Okazało się, że nawet takie zarządy nie są w pełni godne zaufania, że konieczne jest, by nowa „Solidarność” miała na czele Wałęsę. Właśnie wtedy dyrektorem Wolnej Europy został Najder, TW „Zapalniczka”, który zdezintegrował całkowicie środowisko redakcji, a z RWE mogliśmy się dowiedzieć jedynie, jakiego leszcza złapał Wałęsa i niewiele więcej.

W Katowicach i Krakowie pokazana została wystawa STASI.

Wśród eksponatów znalazł się cytat z przemówienia gen. Kiszczaka na zebraniu ministrów spraw wewnętrznych Paktu Warszawskiego: „Celem wprowadzenia stanu wojennego jest zmiana gremiów kierowniczych „Solidarności”. Natomiast w 1988 r w czasie słynnej „debaty” Wałęsy z Miodowiczem, Wałęsa złożył następujące deklaracje: „Nowa Solidarność będzie zupełnie inna niż ta z 81-go roku”. „Do nowej Solidarności wejdą zupełnie nowi ludzie.” „Jesteśmy gotowi do wyrzeczeń.” „Będziemy pracować za miskę zupy.” W 1989 r, prof. Karol Modzelewski w wywiadzie dla Tygodnika Mazowsze, jak zwykle precyzyjnie, określił cel i rolę drugiej „Solidarności”- „ Przyjęliśmy na siebie niewdzięczną rolę ochrony rządu przed społeczeństwem” /rządu Tadeusza Mazowieckiego i planu Balcerowicza/. Pamiętamy też całe miasta oklejone plakatami z parasolem z napisem „Solidarność” rozpiętym nad rządem. Kilka dni temu dostałem „Zaułki zbrodni”, książkę Mirosława Krupińskiego, (zastępcy Wałęsy po I Zjeździe). Na stronie 93 przeczytałem o rozmowie z Władysławem Frasyniukiem w więzieniu w Łęczycy: „Władek miał dziwnie wiele do powiedzenia .... nic o „Solidarności”.... ani o sytuacji Polski .... Było natomiast bardzo wiele o strategii dojścia do władzy i władzy tej składzie. A ów skład był z grubsza ..... pomagdalenkowy”. Ten zestaw faktów i cytatów tak wyraziście określa genezę drugiej „Solidarności”, że nie wymaga komentarza.
Pozostaje zastanowić się, jaką rolę odegrał tzw. „Zachód” w procesie zwalczania, a ściśle mówiąc w procesie przerabiania pierwszej „Solidarności” na drugą „Solidarność”. USA o przygotowaniu stanu wojennego wiedziały. Natomiast ucieczkę płk. Kuklińskiego można porównać do wysłania informacji z poświadczeniem odbioru. Moskwa miała gwarancje, że informacja dotarła do adresata, a Waszyngton wiedział, że Moskwa to wie. W takiej sytuacji, brak reakcji, brak sprzeciwu, stanowi przyzwolenie, zielone światło. Rok wcześniej nie była potrzebna ucieczka szpiega, by USA ostrzegły, że nie zgadzają się na interwencję radziecką. Od dawna już wiemy z przekazanych Władimirowi Bukowskiemu protokółów obrad Biura Politycznego KPZR, że Związek Radziecki inwazji nie zamierzał. Znajdujemy tam zapisy: „Wytłumaczcie w końcu Jaruzelskiemu, żeby przestał nas nagabywać o interwencję. Powiedzcie mu wyraźnie, że pomocy nie dostanie.
Ma to zrobić własnymi siłami, bo pomocy nie dostanie.” A także słowa ministra spraw zagranicznych Susłowa: „Jeżeli wygra „Solidarność” wot bida (to trudno), ale nasza interwencja przekreśliłaby nasze interesy na następne 200 lat”. Dlaczego „Zachód” nie bronił pierwszej „Solidarności”„Solidarność” była niesłychanie popularna w zachodnich społeczeństwach, więc rządy tych państw też musiały taką sympatię deklarować, chociaż dzisiaj sądzę, że ta deklarowana sympatia była nieszczera. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że w latach 70-tych, zachodni „demokratyczny kapitalizm”, w którym finanse były kontrolowane przez społeczeństwo został zmieniony na „neoliberalizm”, w którym kapitał uchylił się spod społecznej kontroli, uzyskując tym samym kontrolę nad polityką. „Solidarność” z lat 1980/81 była śmiertelnym zagrożeniem dla komunizmu, ale nie tylko dla komunizmu. Była równie groźna dla „neoliberalizmu” lub, jak kto woli, „globalizmu”, czyli systemu, w którym liczy się wyłącznie zysk wielkich korporacji finansowych, a potrzeby społeczne, takie jak edukacja czy leczenie traktowane są jako zbędne koszty i marnotrawienie bankowych pieniędzy. Pierwsza „Solidarność” uniemożliwiała przekształcenie komunizmu w neoliberalizm, system korzystny tylko dla wielkich korporacji, bo zyskiem małych warsztatów i sklepików nikt się tam nie przejmował. To dlatego dzisiaj, tuż obok, święci się tak bogato tryumf drugiej „Solidarności”.

Bo druga „S” to był ten parasol ochronny, te końskie okulary, które nam założono, byśmy nie zauważyli, jaki jest cel transformacji i zgodzili się na to wszystko, co w Polsce zrobiono i czego skutki odczuwamy na własnej skórze.
Dlatego organizacji osłaniającej transformację komunizmu w neoliberalizm musiano nadać nazwę „Solidarność”, a na czele postawić Lecha Wałęsę. W 1989 r i później próbowaliśmy ostrzegać każdego, kto tylko chciał słuchać, że okrągły stół nie jest porozumieniem narodowym ani nową umową społeczną, lecz zmową elit, czy raczej klik, gdyż w ramach tej umowy nie otrzymaliśmy żadnych gwarancji, nawet żadnych obietnic, których wypełnienia moglibyśmy się domagać.
W Magdalence, a potem przy okrągłym stole zasiadła samozwańcza grupa, w skład której wchodziło zaledwie czterech członków 106-cio osobowej Komisji Krajowej. Lecz ludzie tworzący tę grupę cieszyli się dużym zaufaniem społecznym z lat 1980/81. Naprzeciw nich stanęła władza, reprezentowana przez ministra spraw wewnętrznych, która miała wszystko z wyjątkiem społecznego zaufania. Przedmiotem handlu (łac. negotio = handel) między tymi grupami była więc wymiana posiadanego zaufania na stanowiska, którymi dysponowała władza. Na zakończenie obrad w Magdalence Tadeusz Mazowiecki zapytał: - „Kto będzie podmiotem tego porozumienia ”, na co Czesław Kiszczak odpowiedział: - „Sygnatariusze tego porozumienia”. Gdy ostrzegałem ludzi o fatalnych skutkach magdalenkowych narad, na każdym spotkaniu wstawał przynajmniej jeden uczestnik z krzykiem: - „Ja nigdy nie uwierzę, że Wałęsa z komunistami rozmawia”.
Później, gdy już władze drugiej „S” konsekwentnie opowiadały się po stronie pracodawcy we wszystkich sporach płacowych, gdy znani „związkowcy” zostawali dyrektorami banków, jak np. Jacek Merkel, gdy stawali się z dnia na dzień właścicielami przedsiębiorstw, jak Bujak czy Frasyniuk, na wszelkie ostrzeżenia reagowano z oburzeniem: - „Nie przeszkadzać Wałęsie!” Nawet ci, którzy zgadzali się, że polityka Wałęsy wygląda przerażająco, twierdzili, że Wałęsa robi tak specjalnie by komunistów oszukać. Jeśli dzisiaj słyszę w koło nawoływanie, że brak nam jest autorytetów. Że koniecznie musimy autorytety wytworzyć - odpowiadam Broń Boże! W 1980 r. wygrywaliśmy dlatego, że jeszcze nie mieliśmy autorytetów, które mogłyby nas zdradzić. Przegraliśmy wtedy, gdy zamiast myśleć, poszliśmy ślepo za wykreowanymi „autorytetami”.

Andrzej Gwiazda

P.S. Był jeszcze inny powód, dla którego „Zachód” zgodził się na likwidację pierwszej „Solidarności” i poparł jej zamianę na drugą „Solidarność”. Była nim spłata komunistycznych długów. Nie jest tu specjalnie ważna sama suma długu, była to kwota niewielka ok. 40 miliardów dolarów wraz z procentami. Decydująca była polityczna funkcja długu. W styczniu 1982, gdy Pentagon zaproponował uznanie Polski niewypłacalną, przeciwko wystąpili przedstawiciele finansjery,
m. in. wiceprezes banku Chase Manhattan, Roger Robinson (Peter Schweizer - „Victory czyli zwycięstwo”, s 8Cool. Spowodowałoby to śmierć polityczną Jaruzelskiego, lecz uwolniłoby Polskę z pętli zadłużenia, dając jej niezależność na polu politycznym i gospodarczym w przyszłości. Sądzę, że istotnym powodem wizyty prezydenta G. Busha w Warszawie 10.07.1989 i jego nalegania, by Jaruzelski został prezydentem III RP, było zagwarantowanie spłaty komunistycznych długów (Antoni Dudek - „Reglamentowana rewolucja”-str 363/364).

W stanie wojennym Wałęsa wystosował oświadczenie o przejęciu odpowiedzialności za spłatę komunistycznych długów.

Przeciwko temu oświadczeniu napisałem protest, iż jest to prywatne zdanie pana Wałęsy, nie uzgodnione z jakąkolwiek władzą „S”.

Protest ten podpisał również Jan Rulewski i Marian Jurczyk. Być może, że to nie tyle prywatne animozje Wałęsy, a właśnie podpisy pod tym protestem zamknęły Rulewskiemu i Jurczykowi drogę do stanowisk w „IIgiej Solidarności (pomimo współpracy Jurczyka z SB).

W 1989 misję organizowania Związku w regionach Bydgoskim i Zachodnio - Pomorskim Wałęsa powierzył innym ludziom, nie przewodniczącym tych regionów. Dawał mu do tego prawo zmieniony statut.



Dodatkowo polecam ;

1980 Solidarność 1990 - 10 lat później

scenariusz, reż. Piotr Zarębski

Film ujawnia walkę o wpływy i polityczne manipulacje dokonywane w NSZZ "Solidarność" w okresie od powstania związku zawodowego, porzez stan wojenny i później, aż po tzw. Okrągły Stół. Koncentruje się zwłaszcza na okresie przełomu lat 80. i 90. i "drugim" Zjeździe NSZZ "Solidarność". W filmie występują m.in. Andrzej Gwiazda, Marian Jurczyk, Jan Rulewski, Andrzej Słowik. Mimo pozytywnych ocen na kolaudacji, film do dziś nie został wyemitowany w telewizji publicznej ani też w żadnej z prywatnych stacji.
Podobno Polska , to kraj wolny, gdzie szanuje się zasadę wolność słowa.?
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Czw Kwi 29, 2010 7:09 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Agenci i ich obrońcy

Andrzej Gwiazda, fragment książki "Poza Układem", pierwodruk: “Obywatel” nr 5(31)/2006.

Spór, czy raczej walka o ujawnienie agentów, donosicieli i prowokatorów kierowanych przez aparat ucisku bloku komunistycznego, trwa już 16 lat.

Mimo że spór ten zdominował całe życie społeczno-polityczne, a jak wynika z kolejnych afer, również ekonomię i gospodarkę, niemożliwe, a przynajmniej bardzo trudne jest określenie stron sporu. Niebezpieczne jest wskazanie konkretnych osób, a nawet środowisk, które zainteresowane są dalszym blokowaniem ujawnienia agentury.

Powód tej paradoksalnej sytuacji jest oczywisty: Jedna ze stron sporu jest utajniona. Wykorzystując tajność przynależności, członkowie czy uczestnicy tej strony sporu występują w roli bezstronnych autorytetów, urzędników, sędziów, a przede wszystkim w roli redaktorów naczelnych i dziennikarzy.

Strona domagająca się ujawnienia agentury jest mało spójna, gdyż składa się z ludzi, których nie jednoczy żaden osobisty interes, a motywem ich działań i postaw jest interes państwa, interes ogółu obywateli. Korzyści ekonomiczne osiągnięte w wyniku wygrania przez nich tej walki zostaną podzielone na wszystkich i nie skompensują poniesionych nakładów pracy i strat. Ta strona jest paraliżowana nie tylko brakiem środków materialnych (dziwnym zbiegiem okoliczności do majątków i stanowisk dochodzili w III RP niemal wyłącznie zwolennicy zatajenia agentury), lecz przede wszystkim dotychczasową polityką państwa. Całą “czwórwładzą” tego państwa. Zwolennicy ujawnienia agentów są bezradni wobec wyroków sądowych.

Po upublicznieniu w 1992 r. przez ministra Antoniego Macierewicza listy 64 agentów w sejmie, rządzie i kancelarii prezydenta, tylko jeden z nich, Wiesław Chrzanowski przyznał się do współpracy publicznie. Przed kamerami TV przeprowadził spowiedź i przeprosił współobywateli. W tej kategorii ludzi, uważam, zasłużył sobie tym na uznanie. Po kilku latach sąd lustracyjny wydał jednak wyrok: “Wiesław Chrzanowski nie współpracował”. Marian Jurczyk odwrotnie – po wyjściu z sali sądowej, gdzie uzyskał wyrok “nie współpracował”, oświadczył dziennikarzom, że współpracował, ale “nieskutecznie”.

Dlaczego agentura walczy o utajnienie akt, jest oczywiste. Współpraca z aparatem ucisku dawała od 62 lat wymierne i znaczne korzyści materialne w postaci bezpośrednich zapłat za donosy. Ale korzyści niewymierne były większe, a ich destrukcyjny wpływ na społeczeństwo odczuwamy do dzisiaj. Współpraca z UB czy SB pozwalała wyminąć zdolniejszych w awansach w pracy, w dostępie do nauki, w uzyskaniu tytułów naukowych, w publikacjach tekstów i wyjazdach zagranicznych. Pozwalała też wyminąć bardziej potrzebujących, oczekujących w kolejce do uzyskania mieszkania, lodówki, pralki czy samochodu. Współpraca dawała też praktyczną bezkarność w przestępstwach gospodarczych i zwykłych kradzieżach.

Wszyscy ci pracownicy i współpracownicy pragną nadal wmawiać otoczeniu, że swe majątki, tytuły, dyplomy i pozycję zawdzięczają nie donosicielstwu, lecz wyłącznie zdolnościom, rozumowi i własnej pracy. Pragną też nadal patrzeć z pogardą na tych, którzy wskutek ich donosów nie mogli ukończyć studiów, awansować w pracy ani uczciwie dorobić się majątków.

Powstała sytuacja, w której zdrada nie tylko nie jest karana, lecz jest tolerowana, a w praktyce nagradzana. Obawiam się, że naród, który zatraci zdolność postrzegania zdrady jako największego zagrożenia, nie ma szans przetrwania. W stosunku do zdrajców stosuje się nieustannie zacieranie różnicy między potępieniem przestępstwa, karaniem przestępców, a współczuciem dla przestępcy, którego być może nieszczęśliwy splot okoliczności sprowadził na złą drogę i który cierpi odbywając karę. Co więcej, żąda się od nas współczucia dla przestępców, których nikt jeszcze nie ujawnił i przebaczenia przestępstw, których jeszcze nie znamy.

Najniższy poziom zdrady stanowi opuszczenie grupy, np. sojuszników, a klasycznym przykładem jest dezercja z pola walki. Opuszczenie sojuszników i przejście na stronę przeciwników jest zdradą ewidentną. Lecz jest zdradą jawną, otwartą. Zdrajca dokonując zdrady, jest gotów ponieść jej konsekwencje.

Szczególnie nikczemną postacią zdrady jest zdrada tajna. Zdrajca korzystając z zaufania grupy, do której przynależność deklaruje, działa na jej szkodę przez udzielanie przeciwnikowi informacji, przekazywanie “swoim” informacji fałszywych czy sabotowanie działań grupy od wewnątrz.

We wszystkich cywilizacjach, kulturach i religiach, a także w obyczajowości ludowej wszystkich ras i narodów, zdrada jest uważana za szczególnie obrzydliwe, godne pogardy przestępstwo, jest bezwzględnie potępiana i z reguły karana najsurowiej.

Wytworzenie tak silnych wzorców kulturowych potępienia zdrady świadczy, że od wieków, w każdej populacji znajdują się jednostki o skłonnościach zdradzieckich. Jeśli skłonności do zdrady są przypadkowe, z czym musimy się zgodzić, to uwzględniając rozkład prawdopodobieństwa, musiał powstać pewien procent kultur tolerujących, a nawet akceptujących zdradę. Zdumiewające jest jednak, że nie znamy takich kultur.

Wytłumaczenie takiego stanu rzeczy jest tylko jedno. Populacje, które zaakceptowały zdradę jako czyn dozwolony, nie przetrwały do naszych czasów. Nie przetrwały, bo przetrwać nie mogły w warunkach ostrej konkurencji z innymi grupami. Szczególnie jest to wyraziste, gdy działania konkurencyjne przyjmują charakter starć zbrojnych. Ale nie trzeba wielkiej wyobraźni, by zobaczyć, że zdrada jest równie niszcząca w warunkach konkurencji ekonomicznej, choć upadek następuje wolniej. Pamiętamy hasło neoliberałów z lat 90-tych: “słabszy musi upaść”. Otóż słabszym jest zawsze ten, który nie potrafi obronić się przed zdradą.

Przed kradzieżą możemy się bronić przy pomocy zamków, krat i kłódek oraz przez stosowanie odstraszających kar wobec złodziei. Przed zdradą nie mamy żadnej obrony z wyjątkiem strachu zdrajcy przed konsekwencjami jego czynu.

Może ktoś powiedzieć: przecież Polacy zniknąć nie mogą. Owszem, mogą. Mogą zniknąć tak, jak znikły plemiona Słowian Zachodnich, jak zniknęli Prusowie, Jadźwingowie i setki plemion i narodów, po których pozostały tylko bezimienne groby i gliniane skorupki.

Obecnie znajdujemy się na progu badań nad archiwami tajnych służb PRL. Wciąż istnieją zbiory akt, do których nie mają dostępu nawet pracownicy IPN. Akta te chronią tajność najważniejszych agentów i prowokatorów, zajmujących dziś tak poważne stanowiska, że mogą wpływać na losy obywateli i państwa.

Rozstrzyganie o stopniu winy poszczególnych donosicieli i prowokatorów być może stanie się realne po publicznym ujawnieniu całej zawartości archiwów. Być może wtedy poszczególni donosiciele będą mogli udowodnić, że celowo wprowadzali w błąd swych oficerów prowadzących. Takie przypadki muszą być jednak udowodnione materialnie, gdyż nie można się oprzeć na gołosłownych deklaracjach delatorów: “donosiłem, ale tylko nieważne informacje”.

Donosiciel nie jest bowiem nawet w najmniejszym stopniu kompetentny w ocenie ważności dostarczanej informacji. Nie jest też kompetentna osoba “pokrzywdzona”, której donos dotyczył. A już z całą pewnością najmniej kompetentny jest sąd. Nawet sąd absolutnie uczciwy – nie mylić z sądem, który mając w rękach własnoręcznie napisane zobowiązanie do współpracy, wydał “wyrok”, że Marian Jurczyk nie współpracował.

Jeśli SB była organem kompetentnym, a sądzę że była, to budowała swą wiedzę i tworzyła strategię na podstawie żmudnej układanki szczegółów zawartych w ważnych i zupełnie wydawałoby się idiotycznych donosach. Opozycja przedsierpniowa, “Solidarność” i opozycja antyjaruzelska, nie mając żadnych informacji archiwalnych ani donosów, potrafiły identyfikować agentów SB. Odbywało się to na podstawie żmudnego kolekcjonowania drobnych, w oderwaniu nic nie znaczących zdarzeń. Zająknięć, przejęzyczeń, a także reakcji emocjonalnych, których nawet szkolony agent przez ułamek sekundy nie potrafi ukryć. Sądzę, że SB stosowała taktykę podobną, a więc najbardziej nawet z pozoru błahy donos mógł zawierać informację pozwalającą zamknąć łańcuch drobnych faktów w spójną, logiczną całość.

Opowiem o dwóch zdarzeniach. Gdzieś w późnych latach 70. spotkany M. wita mnie słowami: “Słuchaj, bezpieka zupełnie oszalała. Maglowali mnie, co robiłem w kawiarni z K., więc opowiedziałem im, co jedliśmy i pili, a oni to zapisywali”. Po pół roku spotykam roztrzęsionego K. – “Ta cała nasza opozycja to kompletna bzdura. Bezpieka wie absolutnie wszystko. Absolutnie! Wiesz, co mi na przesłuchaniu powiedzieli? Co pół roku temu jadłem i piłem w »Złotym Ulu« z M.! A my bawimy się w konspirację. To idiotyzm!”. Był tak załamany, jakby podpisał współpracę. Podobne zdarzenie opisał też Jan Żaryn w wywiadzie “Operacja Kościół”[1].

W 2005 r. czytam kopię akt IPN kolegi. Donosiciel ze Szczecina raportuje, jak nawiązał kontakt z Ruchem Młodej Polski w Gdańsku. Podaje nazwiska oraz adresy i opisy mieszkań konspiracyjnych, drukarni, punktów kontaktowych. Następnie jadą do Warszawy i znów nazwiska, adresy, drukarnie, redakcje, kontakty. Czytam i popadam w coraz większe osłupienie. Wszystkie wymienione nazwiska to już ujawnieni na podstawie innych akt IPN agenci bezpieki! Informacje zebrane przez donosiciela, z pozoru bardzo wartościowe, dla SB były bezużyteczne.

Te przykłady pokazują, jak zawodne może być ferowanie oceny “szkodliwości” donosu na podstawie jego treści. Pokazują, jak intencje informatora mało mają wspólnego z wagą przekazanych informacji. Przecież M. był przekonany, że sobie zakpił z bezpieki, a szczeciński kapuś wierzył, że dokonał wielkiego szpiegowskiego dzieła.

Nieporozumieniem jest też sprowadzanie szkód spowodowanych przez donosiciela do krzywdy wyrządzonej osobie, której bezpośrednio dotyczył donos. Jest to wprost zastosowanie prawa szariatu, ale filoubecy zapominają, że w krajach, w których obowiązuje szariat, zdrada karana jest śmiercią. Traktowanie tajnej współpracy z SB jako prywatnej sprawy między pokrzywdzonym i donosicielem, daje szerokie pole do apeli o zaniechanie zemsty i przebaczenie. Część społeczeństwa ulega temu, z pozoru chrześcijańskiemu podejściu, nie zastanawiając się, jak działał system komunistyczny.

Zgodnie z listą kolejki, mieliśmy otrzymać mieszkanie w 1965 roku. Jednak poza kolejnością na listę oczekujących zostali wpisani pracownicy i współpracownicy SB i protegowani aktywiści PZPR. Wskutek tego czekaliśmy na sublokatorkach do 1968 r. Wynajęcie takiego mieszkania, jakie należało się nam ze spółdzielni, kosztowało wówczas równowartość mojej pensji. Moją stratę można dokładnie określić: wynosiła ona wartość 3-letnich zarobków. Lecz nie przypominam sobie, by wśród tych, co mnie przy pomocy SB wypchnęli z kolejki, znajdowali się moi znajomi, czyli prawdopodobnie nikt z nich akurat na mnie nie donosił. Zostali wynagrodzeni moim kosztem za donosy na zupełnie innych ludzi, a ci, co donosili na mnie, byli nagradzani kosztem nieznanych mi osób. To “organ” zabrał spółdzielni 200-300 mieszkań i obsadził je “swoimi”.

Jeszcze gorzej przedstawia się sprawa awansów. Trudno byłoby udowodnić, że brygadzistą lub kierownikiem został donosiciel tyko i wyłącznie dlatego, że donosił. A jeszcze trudniej ustalić, kto zostałby awansowany, gdyby kolaboranta nie było. Nawet ok. 30 uczestników Wolnych Związków Zawodowych zwolnionych z pracy w latach 1978-80 w większości nie mogłoby udowodnić, że zostali wyrzuceni na podstawie donosu konkretnego kapusia.

Delatorzy składali donosy i pobierali zapłatę. Nie mieli najmniejszego wpływu, w jaki sposób ich donosy zostaną wykorzystane. Decyzję o zwolnieniu podejmował “organ” i przekazywał swe życzenie dyrekcji, która to życzenie realizowała. Jak zatem określić winę kapusia?

Jeśli filoubecy żądają, abyśmy dowiedli, że ich działalność przyniosła konkretne straty, to proszę bardzo, można to zrobić. Można obliczyć sumę strat, jakie poniosła Polska i jej obywatele wskutek panowania systemu komunistycznego oraz “transformacji ustrojowej” i podzielić przez ilość kolaborantów. I niech już oni między sobą uzgodnią, kto ma zapłacić większe, a kto mniejsze odszkodowanie.
Bowiem 90%, a być może 95% informacji koniecznych systemowi do obezwładnienia społeczeństwa, dostarczała bezpiece agentura. Bez informacji agentury, aparat represji byłby ślepy i głuchy, a monopol propagandy nie mógłby nie tylko istnieć, ale nawet powstać, gdyż od samego początku byłby łamany przez podziemne wydawnictwa.

Trudno rozstrzygnąć, czy bazą, na której opierał się w Polsce sowiecki komunizm była bardziej polska agentura, czy władza Kraju Rad, też zresztą oparta na donosach. Ale można z całą pewnością stwierdzić, że bez agentury UB, SB, NKWD, KGB, Stasi itd. komunizm musiałby się załamać. Można donosicieli obarczyć winą za całe zło komunizmu, co oczywiście nie zwalnia z odpowiedzialności tych, którzy zdrajcom płacili i wykorzystywali ich donosy.

Argument przeciwników lustracji – najpierw rozliczmy ludzi z aparatu partyjnego, tylko z pozoru jest słuszny i sprawiedliwy. W praktyce oznacza odłożenie lustracji ad Calendas Graecas. Podział na “my” i “oni” był przez cały czas istnienia PRL jawny. Wiemy, kto jakie zajmował stanowisko w aparacie władzy i jakie ta władza podejmowała decyzje. Możemy tych ludzi rozliczyć, możemy im przebaczyć, a przede wszystkim, nie czekając na żadne polityczne decyzje o rozliczeniu i szczegółowe ustalenia historyków o roli poszczególnych osób, możemy na ludzi z PRL-owskiego aparatu władzy nie głosować w wyborach. “Oni” podlegają społecznemu osądowi, byli naszymi jawnymi przeciwnikami politycznymi, nie zdrajcami. Natomiast wielu spośród tajnych współpracowników wciąż zaliczamy do tej części społeczeństwa, o której mówiliśmy “my”. Dopóki nie poznamy ich nazwisk, rozliczenie i przebaczenie pozostaną pojęciami pustymi.

W którymś z aresztów śledczych, naczelnik zapytał mnie, czemu pomagam kryminalnym. Przecież “Solidarność” była zdecydowanie przeciwna wszelkim przestępstwom. Odpowiedziałem mu, że każde rozwinięte społeczeństwo wyłania aparat, któremu powierza wykrywanie, ocenę i karanie przestępstw. Zwalnia to pozostałych członków społeczeństwa z obowiązku nienawiści, zemsty czy dyskryminowania tych, którzy się przestępstw dopuścili. Ci, z którymi zostałem zamknięty, zostali już złapani, osądzeni i odbywają karę. Więc ja nie mam już prawa ich dyskryminować i mogę ich traktować jak współtowarzyszy niedoli oraz mogę im pomagać tę niedolę przetrwać. Ja już nie muszę ich potępiać, choć potępiam postępki, za które do więzienia trafili. A tym bardziej nie mam prawa ani możliwości, aby im przebaczać, gdyż takie “przebaczanie” byłoby jednocześnie pochwałą popełnionych przestępstw oraz wyrazem pogardy dla moich kolegów spod celi. Taki pozostał do dzisiaj mój stosunek do złapanych przestępców.

Przeciwnicy ujawnienia agentury przedstawiają tajnych współpracowników jako biedne ofiary systemu, którym winniśmy współczucie, a nie potępienie. W pewnych przypadkach może dotyczyć to tych, którzy podjęli współpracę przed 1956 r. w warunkach przymusu bezpośredniego, pod wpływem tortur lub zagrożenia śmiercią. Sam siedziałem zaledwie 3 lata, ale to wystarczy, by poznać uciążliwość więzienia, a także móc ocenić, że obietnica “wyjścia” nie jest dostatecznym usprawiedliwieniem dla zdrady.

Po 1956 r., jeśli bezpieka stosowała tortury, to w szczególnych, odosobnionych przypadkach. Nabór agentów odbywał się w drodze przekupstwa. Właśnie przekupstwa, a nie szantażu. Bo trudno nazwać szantażem ofertę składaną złodziejowi: “Jeśli zgodzisz się donosić, to nie oddamy sprawy do prokuratora”. Przypadki takie były częste i jednoznacznie interpretowane przez otoczenie. W Elmorze[1] pamiętam dwa: jeden pracownik wywoził kilka blaszanych garaży wykonanych w fabryce, drugi beczkę drogiej farby. Zostali złapani “na gorącym” i wrócili do pracy, jakby nic się nie stało. Nikt nie miał wątpliwości – kapują. Każde przestępstwo kryminalne czy drogowe było dobrym powodem do werbunku. Ale ten powód musiał być. Musiał być dostarczony przez “biedną ofiarę systemu”.

Nie wiem jak werbowano innych, którzy takiego “powodu” nie dostarczyli. Wiem jak werbowano mnie. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek użyto prób szantażu czy choćby nacisku. Pamiętam tylko jedną otwartą propozycję. Poczynając od szkoły średniej, otrzymywałem wiele szczerych, przyjacielskich rad i zawoalowanych sugestii, jak można sobie pomóc, by dostać paszport, zostać przyjętym na studia, dostać lepszą pracę, awans. Wysłuchałem też wielu rzewnych opowieści o ubekach – szczerych patriotach, którzy ratowali antykomunistów. Przy różnych okazjach otrzymywałem też karteczki z numerem telefonu: w razie jakichś kłopotów niech pan do mnie zadzwoni, pomogę. Ostatni taki “pomocny” telefon zaoferował nam Bogdan Borusewicz, kiedy działaliśmy w WZZ-ach.

To nie znaczy, że bezpieka nie stosowała szantażu. Informacje o powikłaniach uczuciowych, zdradach małżeńskich czy skłonnościach homoseksualnych były dla niej zawsze łakomym kąskiem. W 1976 r. szybko zdaliśmy sobie sprawę, że przy podsłuchu można swobodnie wyrażać swą opinię o panującym ustroju i jego prominentach, ale absolutnie nie wolno nawet wspominać o prywatnych sprawach kolegów z opozycji.

Osobliwy szantaż pojawiał się przy uchylaniu się od współpracy. W 1979 r. koleżanka uległa namowom ubeka, by spotkać się z nim w kawiarni. Gdy na trzecim spotkaniu odmówiła dalszych kontaktów, usłyszała: Proszę pani, spotykamy się już trzeci raz. Wszystkie spotkania były nagrywane i filmowane. Jak pani będzie wyglądać, jeśli te materiały pokażemy pani znajomym i kolegom w pracy? Wtedy przyszła do nas, opowiedziała tę historię i spytała, co robić. Już nic, opowiedziałaś to wszystko przy podsłuchu i nie będziesz mieć więcej propozycji spotkań. Rzeczywiście, następnych propozycji nie miała.

Kolega z opozycji został aresztowany akurat wtedy, gdy miał w mieszkaniu materiały, które mogły zdekonspirować całą grupę. Aby nie dopuścić do rewizji, podpisał współpracę i został zwolniony. Wyczyścił mieszkanie, a rano złożył w prokuraturze pisemne doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez SB, polegającego na wymuszeniu szantażem zgody na współpracę, oraz oświadczenie o odmowie współpracy. Następnie objechał wszystkich znajomych i powiadomił ich o tym. Kolega, który był literatem i podziemnym dziennikarzem, przez dwa lata nie mógł pisać, czuł, że coś jednak nie było w porządku.

Te dwa przykłady pokazują, że nie tylko odmowa współpracy była możliwa, możliwe było też zerwanie współpracy i to w każdej chwili. Dla zerwania współpracy nie było wystarczające złożenie takiego oświadczenia oficerowi prowadzącemu, gdyż SB mając w archiwach dowody współpracy, mogła w każdym momencie pod groźbą ich ujawnienia zmusić delikwenta do świadczenia dalszych usług. A już na pewno niemożliwe jest, by agent, który tajnie zerwał współpracę lub z którym SB zaprzestała współpracy, został niezależnym działaczem opozycji. Przystępując do opozycji ponownie stawał się obiektem zainteresowania SB. Możliwe są tylko dwa warianty: albo SB kompromitowała działacza ujawniając jego przeszłość, albo zostawał narzędziem bezpieki w opozycji aż do momentu ujawnienia.

Ujawnienie współpracy było i jest jedynym pewnym sposobem jej przerwania. Im bardziej publiczne jest takie ujawnienie, tym jest pewniejsze, a przy tym bardziej bezpieczne. Tajne służby dobrze się czują i rozwijają wielką sprawność tylko w warunkach tajności. Wywleczenie ich spraw na światło dzienne tę sprawność im odbiera. Dotyczy to również możliwości szkodzenia agentowi, który jawnie zerwał współpracę, gdyż wtedy to szkodzenie staje się również jawne, czego “służby” nie znoszą.

Być może niewielu ludzi stać na taką odwagę, by zrywać współpracę przez prokuratora, ale w przeciętnych przypadkach nie jest to konieczne. Są prostsze i tańsze sposoby. Ponieważ w każdej knajpie, niezależnie od kategorii, przy barze tkwił dyżurny donosiciel, wystarczyło udając napitego, zwierzać się kolegom od kieliszka ze swych moralnych problemów związanych z donoszeniem, by zostać zakwalifikowanym jako nie nadający się do współpracy z przyczyn naturalnych. Kobietom musiała wystarczyć metoda pani Z., czyli zwierzania się przyjaciółkom, najlepiej żonom oficerów.

Dlaczego nie korzystano z tych prostych sposobów? Bo jak wyznał jakiś ksiądz, wtedy nie dostawałby paszportu. W PRL odmowa paszportu była normą, a pozwolenie na wyjazd – wyjątkiem zarezerwowanym dla wybranych. A więc znów okazuje się, że nie żaden szantaż, żadne jakieś tam “uwikłanie”, tylko zwyczajna, chamska korupcja. Okazuje się, że jedynym powodem, dla którego te “biedne, uwikłane ofiary systemu” doznały “chwilowego załamania” i nadal donosiły na przyjaciół, była egoistyczna chęć korzystania z przywilejów, których “władza” odmawiała ogółowi przyzwoitych obywateli.

Dlatego czuję się zażenowany, gdy z telewizora, a szczególnie z ambony zmuszony jestem wysłuchiwać rzewnych wezwań do wybaczania. Najbardziej ohydną i żenującą sceną, jaką zdarzyło mi się widzieć, to tłum wrzeszczący przed Komendą Stołeczną: “przebaczamy, przebaczamy, przebaczamy” – bezpośrednio po pogrzebie ks. Popiełuszki. Dla mnie takie “przebaczanie” ma ewidentny charakter pochwały przestępstwa, a przestępcy odbierają to jako zachętę lub przynajmniej zielone światło. Wkrótce zamordowano jeszcze kilku księży.
Moim nieszczęściem jest zapamiętywanie tego, czego się kiedyś nauczyłem. Do dziś pamiętam katechizm, którego z zapałem uczyłem się po powrocie z Syberii. Do dziś pamiętam warunki, na jakich sprawiedliwy i miłosierny Bóg przebacza winy grzesznikom. Są to: wyznanie winy, szczery żal za grzechy, pokuta i zadośćuczynienie. Po 60 latach dowiaduję się, że nauki ówczesne są nieważne. Teraz mam przebaczać nie wiadomo co i nie wiadomo komu. Teraz ludziom przyznaje się kompetencje do przebaczania nieporównywalnie szersze niż te, które wyznaczył Bóg sobie i ludziom, jak mnie nauczano w dzieciństwie. A ja to zapamiętałem i dziś nie mogę się opędzić pytaniom: czy to jeszcze ten sam Kościół? Czy to wciąż kościół św. Bernarda, który powiedział: “I nie będziemy bez winy przed Panem Bogiem, jeśli wybaczymy tym, których winniśmy karać”?

Autor: Andrzej Gwiazda

[1] Zakłady Okrętowych Urządzeń Elektrycznych i Automatyki ELMOR – miejsce zatrudnienia autora tekstu po zwolnieniu go z pracy na Politechnice Gdańskiej w 1973 r. (zwolnienie miało podtekst polityczny). Andrzej Gwiazda pracował w ELMOR-ze z długą przerwą, kiedy to w stanie wojennym, po opuszczeniu więzienia, był objęty nieformalnym zakazem zatrudnienia. Przywrócony do pracy w tym zakładzie na mocy ustawy z 1991 r., był w nim zatrudniony do momentu przejścia na emeryturę w 1998 r.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Czw Kwi 29, 2010 7:16 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Paczkowski: Komorowski wprowadził IPN do kampanii wyborczej
2010-04-29 18:20

Gdyby Bronisław Komorowski zaskarżył nowelizację IPN do Trybunału Konstytucyjnego, sprawa IPN zniknęłaby z porządku dziennego w kampanii wyborczej, a tak będzie w niej odżywać, bo "PiS nie odpuści" - uważa członek kolegium IPN prof. Andrzej Paczkowski. Dlatego Paczkowski określił jako "niezbyt zręczne" podpisanie przez Komorowskiego tej nowelizacji.


Komorowski w IPN
http://www.info.wiara.pl/doc/511919.Komorowski-w-IPN
DODANE 2010-04-28 17:46 PAP

W środę po południu w Sejmie zaczęło się spotkanie p.o. prezydenta Bronisława Komorowskiego z Kolegium IPN w sprawie nowelizacji ustawy o IPN autorstwa PO, która zmienia zasady wyboru władz Instytutu i poszerza dostęp do jego akt.


PAP/LESZEK SZYMAŃSKI ©



Spotkanie p.o. prezydenta Bronisława Komorowskiego z Kolegium IPN w sprawie nowelizacji ustawy o IPN autorstwa PO, 28 bm. w Warszawie

PAP/LESZEK SZYMAŃSKI ©
Spotkanie p.o. prezydenta Bronisława Komorowskiego z Kolegium IPN w sprawie nowelizacji ustawy o IPN autorstwa PO, 28 bm. w Warszawie.
Komorowski wcześniej zapowiadał, że decyzję w sprawie nowelizacji ogłosi w czwartek; podkreślał, że nie ma wątpliwości wobec niej. Zdaniem przedstawicieli PiS i współpracowników tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Komorowski powinien uszanować jego wolę i zaskarżyć nowelizację do Trybunału Konstytucyjnego.

W ubiegły wtorek Kolegium IPN ogłosiło konkurs na nowego prezesa Instytutu po śmierci Janusza Kurtyki w katastrofie pod Smoleńskiem. Nowelizacja - która w razie podpisania weszłaby w życie w dwa tygodnie od jej opublikowania - odbiera Kolegium prawo do rozpisania konkursu, choć przewiduje trwanie tego gremium do chwili powołania nowej Rady IPN. Na 11 członków Kolegium, ciała doradczo-kontrolnego prezesa IPN, 10 wybrała koalicja PiS-LPR-Samoobrona lub prezydent Kaczyński.

Dziewięciu członków kolegium było za konkursem, wstrzymał się dotychczasowy szef Kolegium prof. Andrzej Chojnowski, który nie zgadzał się, by rozpisywać go przed zapowiadanym spotkaniem z Komorowskim. Konkurs odbywałby się według obecnych zapisów ustawy o IPN. Według przytaczanych w mediach opinii prawników, gdyby nowelizacja weszła w życie, konkurs byłby automatycznie unieważniony.

"Jeśli zależy nam na szybkim powołaniu prezesa, to czekanie na nowelizację na pewno ten proces wydłuża, rozpisanie konkursu wedle obowiązującej ustawy ten proces powoływania nowego prezesa przyspiesza, a przecież decyzja należeć będzie i tak do rządzącej koalicji" - tłumaczyła wtedy Barbara Fedyszak-Radziejowska, nowa szefowa Kolegium. Przedstawiciele IPN przyznawali, że może dojść do pata przy wyborze prezesa. Chojnowski oceniał, że wariant optymistyczny - to wybór prezesa w ciągu kilku miesięcy; wariant pesymistyczny - to wielomiesięczny klincz.

Gdy w grudniu 2009 r. PO złożyła swój projekt, politycy PO mówili, że "trzeba naprawić tę źle kierowaną przez prezesa Janusza Kurtykę instytucję", bo IPN "zaczął mówić podobnym językiem jak PiS" i mieć "podobną wizję historii". PO zapewniała, że nie chciała odwoływać Kurtyki przed upływem jego kadencji pod koniec 2010 r. Politycy PiS i Kurtyka mówili o próbie "upolitycznienia" Instytutu.

Nowelizacja stanowi, że prezesa ma powoływać zwykłą większością głosów Sejm na wniosek Rady IPN (według dzisiejszej ustawy, prezesa powołuje Sejm większością 3/5 głosów na wniosek Kolegium IPN). By rozpisać konkurs na prezesa, Rada musiałaby najpierw powstać, a procedura jej wyboru jest skomplikowana i może zająć dużo czasu.

Kandydatów do Rady IPN wskazywałoby Zgromadzenie Elektorów, wyłaniane przez renomowane uczelnie oraz Instytuty Historii i Studiów Politycznych PAN. Spośród tych kandydatów członków Rady wybierałby Sejm (pięciu z 10 kandydatów) i Senat (dwóch z czterech). Prezydent RP wybierałby dwóch członków spośród zgłoszonych mu przez krajowe rady sądownictwa i prokuratury. Główny problem jest to, że według nowelizacji pierwsze posiedzenie Rady ma zwołać prezes IPN. Tymczasowo IPN kieruje wiceprezes Franciszek Gryciuk.

Zgodnie z nowelą, Rada IPN ma ustalać priorytetowe tematy badawcze i rekomendować kierunki działań IPN; opiniować powoływanie i odwoływanie szefów pionów IPN. Odwołanie prezesa, na wniosek Rady IPN, byłoby możliwe m.in. w przypadku odrzucenia jego rocznego sprawozdania przez Radę bezwzględną większością głosów.

Nowelizacja zachowuje generalną zasadę, że każdy obywatel ma dostęp tylko do swojej teczki (co jest prawem od 1999 r.). IPN ma dawać obywatelowi oryginały akt służb specjalnych PRL na jego temat (chyba, że byłyby w złym stanie - wtedy byłyby to kopie) i bez anonimizacji jakichkolwiek danych osobowych. Agenci i oficerowie służb PRL mogliby dostawać kopie wszelkich dokumentów tajnych służb PRL na swój temat.

Wykreślono zapis o odmowie udostępniania akt służb PRL osobom, których służby te traktowały jako "tajnych informatorów lub pomocników przy operacyjnym zdobywaniu informacji". Osoba, która dostała wgląd w swe akta z IPN (a nie była oficerem lub agentem służb PRL), może zastrzec, że nie będą udostępniane informacje ujawniające jej pochodzenie etniczne lub rasowe, przekonania religijne, przynależność wyznaniową oraz dane o stanie zdrowia, życiu seksualnym i stanie majątkowym. Zapisano, że IPN udostępnia w 7 dni dokumenty, których sygnatury są znane, a ich odnalezienie nie wymaga kwerend. Do końca 2012 r. IPN miałby opublikować inwentarz archiwalny. (PAP)

sta/ abr/ mow/

źródło informacji:
http://www.info.wiara.pl/doc/511919.Komorowski-w-IPN
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Czw Kwi 29, 2010 7:30 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

"Nie zrobię tego, bo chciał tak Lech Kaczyński"



Bronisław Komorowski
(fot. / Czarek Sokolowski)

zródło informacji;
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Komorowski-ws.-IPN-postapi-inaczej-niz-Lech-Kaczynski,wid,12205331,wiadomosc.html

IAR | dodane 2010-04-24 (23:00)

Bronisław Komorowski zapowiada, że nie skieruje do Trybunału Konstytucyjnego nowej ustawy o IPN, tylko dlatego, że zamierzał tak zrobić Lech Kaczyński. Pełniący obowiązki prezydenta marszałek sejmu mówi "Newsweekowi", że zrobi to wyłącznie wtedy, gdy w ustawie znajdzie zapisy mogące kolidować z konstytucją.

- Do Trybunału należy odsyłać jedynie ustawy wątpliwe z punktu widzenia konstytucyjności. Jeśli ktoś traktuje serio państwo polskie, nie powinien traktować Trybunału jako przechowalni pomysłów - mówi Bronisław Komorowski.

Marszałek sejmu w wywiadzie dla "Newsweeka" zapowiada też, że w najbliższym czasie, po konsultacji z szefem MON, powoła szefa Sztabu Generalnego i szefa operacyjnego sił zbrojnych.

Z powołaniem szefów rodzajów sił zbrojnych można natomiast poczekać do wyboru prezydenta - uważa Komorowski.

Rzecznik klubu PO Andrzej Halicki: nie ma podstaw do zanegowania procesu legislacyjnego dotyczącego ustawy o IPN.

- Nie ma podstaw do tego, żeby zanegować proces legislacyjny - powiedział poseł Halicki. Pytany o podaną w telewizji PolsatNEWS informację, że pełniący obowiązki prezydenta marszałek Bronisław Komorowski podpisze ustawę o IPN, Halicki zaznaczył - Dobrze, żeby marszałek to sam powiedział.

Według niego, skoro istnieją pewne wątpliwości, np. wśród członków kolegium IPN, "to jest przecież możliwość bezpośredniej rozmowy z pełniącym obecnie funkcję głowy państwa marszałkiem Komorowskim. Nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby taka rozmowa się odbyła".

Halicki podkreślił jednak, że "proces legislacyjny odbył się pełen i zanegowanie tego procesu, wetowanie, jak i odsyłanie całości ustawy do Trybunału, nie powinno mieć miejsca, bo nie ma ku temu powodu".

Zdaniem rzecznika klubu PO, ustawa o IPN powinna być podpisana, a jeśli - jak zaznaczył - są wątpliwości natury konstytucyjnej, jeśli ktoś takie ma, jeśli takie będą, to powinna odbyć się rozmowa z marszałkiem.

W ubiegłym tygodniu Kolegium IPN - ciało doradczo-kontrolne prezesa Instytutu - podjęło decyzję o rozpisaniu konkursu na szefa Instytutu śmierci dotychczasowego prezesa Janusza Kurtyki w katastrofie pod Smoleńskiem.

Kolegium jest zobligowane do rozpoczęcia konkursu w przypadku zaistnienia "innej przyczyny opróżnienia stanowiska prezesa IPN" - stwierdza uchwała Kolegium. Dziewięcioro obecnych we wtorek członków kolegium było za konkursem, wstrzymał się prof. Chojnowski. Przed tym głosowaniem został on odwołany; w jego miejsce powołano Barbarę Fedyszak-Radziejowską (przy siedmiu głosach "za" i trzech "przeciw"). Na 11 członków Kolegium 10 wybrała koalicja PiS-LPR-Samoobrona lub prezydent Lech Kaczyński; jedynym członkiem z rekomendacji PO jest prof. Andrzej Paczkowski.

Marszałek sejmu Bronisław Komorowski jest zaskoczony decyzją Kolegium IPN o rozpisaniu konkursu na nowego prezesa - powiedział rzecznik marszałka Jerzy Smoliński. Dodał, że Komorowski podtrzymuje chęć spotkania się z Kolegium na początku przyszłego tygodnia.

(ms, meg)
TAGI: bronisław komorowski, lech kaczyński, IPN, ustawa, trybunał konstytucyjny

zródło informacji;
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Komorowski-ws.-IPN-postapi-inaczej-niz-Lech-Kaczynski,wid,12205331,wiadomosc.html

29 kwietnia 2010
Bronisław Komorowski i IPN

Pełniący obowiązki prezydenta marszałek Komorowski podpisał ustawę o IPN. To niewielkie zaskoczenie, wiadomo było, ze Platforma pragnie tej ustawy jak kania deszczu. Ważniejsze jest dla mnie co kandydat na prezydenta Polski powiedział przy okazji. Otóż oświadczył on, że nie wie co Lech Kaczyński sądził o tej ustawie i ze gdyby chciał ją przesłać do Trybunału Konstytucyjnego to by przesłał. Wszyscy wiemy co świętej pamięci prezydent myślał i dlaczego nie mógł przesłać ustawy do Trybunału. Więc pytam jak mam te wypowiedź marszałka

Komorowskiego rozumieć ? Czy to był, przepraszam, żart? Jeśli tak to makabryczny i więcej niż niestosowny. I to nie pierwsza wypowiedź pana Komorowskiego po której włosy stają na głowie. Niedawno twierdził, że pieniądze na leczenie metodą in vitro będą mogły dostać tylko rodziny, które dają gwarancje, ze dobrze wychowają swoje dzieci.
tego typu poglądy i wypowiedzi nie mieszczą się w żadnych cywilizowanych standardach. I Polacy przy całej swojej miłości do Platformy Obywatelskiej powinni się głęboko zastanowić czy naprawdę chcą by ktoś tak dalece nie panujący nad tym co mówi reprezentował nas w Waszyngtonie, Moskwie, Brukseli Pekinie, gdzie liczy się nie tylko każde słowo, ale nawet najdrobniejszy gest. Prezydent to zbyt poważne stanowisko, żeby na nie wybierać człowieka, którego jedyną kwalifikacją jest psia wierność wobec Donalda Tuska. W każdym razie jeśli chcemy być traktowani poważnie.
Marek Ławrynowicz (11:32)

źródło informacji:
http://blog-marka-lawrynowicza.blog.onet.pl/Bronislaw-Komorowski-i-IPN,2,ID405495920,n
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Czw Kwi 29, 2010 8:34 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem



OSTATNIA "LASKA" GEREMKA

http://www.moto.gda.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=342:ostatnia-qlaskaq-geremka&catid=39:parking-niestrzeony&Itemid=82

PARKING NIESTRZEŻONY


"Dzięki Ci Boże, że go od nas już zabrałeś"...

Tej treści napis na transparencie towarzyszącym uroczystościom pogrzebowym niejakiego Bronisława Geremka oddaje dosyć wymownie, a przy tym w oględnej, chrześcijańskiej formie, stosunek wielu Polaków do czołowego przedstawiciela internacjonalistycznej lewicy.

Oczywiście, "drogi Bronisław" mógł liczyć także na wielu dozgonnych adoratorów lecz jakoś żaden z nich nie potrafił odpowiedzieć mi rzeczowo na jedno pytanie:

"Skoro Geremek miał tak wielkie zasługi dla budowy demokratycznej Polski, to dlaczego ostentacyjnie łamał jej prawo, odmawiając m.in. poddania się procedurze lustracyjnej na okoliczność ewentualnej współpracy z UB i SB?".


Już ten epizod z biografii lidera Unii Wolności wystarczy w zupełności, aby spuścić zasłonę milczenia nad jego przejściem w doczesny niebyt.

Jeśli zatem wracam do osoby znanego polityka w felietonie motoryzacyjnym to tylko z powodu okoliczności wypadku drogowego w konsekwencji którego polska ziemia przestała nosić Geremka, a także - z powodu bulwersującego sposobu wyjaśniania tychże okoliczności przez prokuratorów z Nowego Tomyśla, jakby nie patrzeć funkcjonariuszy państwowych 3/4 RP z obowiązkowymi dyplomami uczelni wyższych w zakresie prawa.

Od ponad trzydziestu lat zajmuję się publicystyką motoryzacyjną lecz nigdy dotąd nie spotkałem tak oczywistego zdarzenia badanego w tak niekompetentny sposób i w tak długim czasie. Można by przyjąć, że przyczyną jest tutaj skandaliczna tępota nowotomyskich prokuratorów lecz tej tezy nie da się obronić bez narażania na śmieszność. Po pierwsze - każda tępota ma swoje granice, zwłaszcza gdy na biurku leżą zdjęcia, szkice sytuacyjne i zeznania świadków. Po drugie - sprawa śmierci "wielkiego Polaka" stała się zbyt głośna, aby władze wahały się przed wymianą prokuratorów na mądrzejszych, gdyby zaistniała taka potrzeba. Pozostaje zatem wariant ze świadomym gmatwaniem sprawy.

Zacznijmy od faktów bowiem ich jednoznaczna wymowa nie podlega jakiejkolwiek dyskusji. W niedzielę, 13 lipca 2008 roku, przy dobrych warunkach pogodowych na prostym odcinku międzynarodowej trasy E30 w pobliżu miejscowości Lubień (gmina Miedzichowo, Wielkopolska), osobowy Mercedes zjeżdża na przeciwległy pas ruchu i uderza czołowo w dostawczego Fiata Ducato. Sprawa - wydawałoby się - prosta jak konstrukcja cepa, do prokuratorskiego wyjaśnienia w kilka, najwyżej kilkanaście dni.

Sęk w tym, że za kierownicą luksusowej limuzyny siedział Bronisław Geremek, jeden z liderów "opozycji demokratycznej" w PRL i czołowy twórca ustroju 3/4 RP, gdy tymczasem "dostawczakiem" podróżowali dwaj zwykli obywatele tejże RP - Edward Paterek oraz jego zięć Sebastian Sołtysiak jako pasażer. Orzeczenie ewidentnej winy "wielkiego autorytetu" oraz przyznanie racji (i odszkodowania) dwóm przeciętnym Polakom widać nie bardzo pasowało "demokratycznej" władzy, bowiem jej prokuratorskie narzędzia biedziły się ze sprawą nie kilka lub kilkanaście lecz prawie dwieście dni... Co ciekawe, mimo ponad półrocznego okresu wytężonej pracy, spod prokuratorskich rąk wyszło dzieło wyjątkowo trefne, by nie rzecz - śledcze gówno.

Nic jednak dziwnego, skoro główne wysiłki prokuratorów z Nowego Tomyśla szły w kierunku jakby zupełnie przeciwnym od przewidywanego; zamiast wyjaśniać okoliczności wypadku, starano się je jeśli nie zatuszować, to przynajmniej rozbudować o nowe, zaciemniające sprawę, wątki.

Na potwierdzenie jeden z nich. Oto użyteczni idioci, występujący w roli "rzeczoznawców" posunęli się do stwierdzenia, że Geremek zjeżdżając na przeciwny pas ruchu stał się mimowolną ofiarą tzw. syndromu autostradowego, czyli podświadomego przekonania, że droga, którą jedzie to ciągle dwupasmowa, jednokierunkowa jezdnia autostrady A2, którą opuścił w okolicach Nowego Tomyśla. Problem w tym, że nawet małpie wystarczy kilka sekund, aby dostosować się np. do zmienionych warunków jazdy skuterem po cyrkowym wybiegu. Tymczasem Geremek, zgodnie z teorią darwinizmu lansowanego przez jego współplemieńców, przewyższał małpę intelektualnie przynajmniej o jeden szczebel, a ponadto miał na dostosowanie się do nowej sytuacji drogowej nie kilka sekund lecz... kilkanaście minut. Kto nie wierzy, niech spojrzy na mapę i sprawdzi odległość od końca autostrady A2 do miejsca wypadku.

Istotne światło na sposób powadzenia postępowania prokuratorskiego rzuca także relacja pasażera Fiata Ducato, Sebastiana Sołtysiaka dla dziennika "Polska", opublikowana 30 październik ub.r. Poniżej cytujemy jej kluczowy fragment:

"... Sołtysiak nie stracił wówczas przytomności. Pamięta, jak auto polityka nagle wyjechało na jego pas i uderzyło w samochód. Tak świadek zeznał podczas pierwszego przesłuchania przez policjantów, tuż po wypadku. Ale podczas kolejnego przesłuchania, prowadzonego przez panią prokurator z Nowego Tomyśla, zmienił zeznania.

>>Mówiłem jej to samo, co policjantom<< - relacjonuje Sebastian Sołtysiak. >>W końcu doszliśmy do kwestii samego zderzenia. Wówczas pani prokurator po raz kolejny powiedziała o grożącej mi odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. Pytała, czy aby na pewno wszystko pamiętam. Stwierdziła, że napisze, iż to policjant zasugerował mi treść poprzednich zeznań. Przestraszyłem się. Bałem się, że będę miał kłopoty i zmieniłem zeznania<< - przyznaje pasażer fiata".

Rozmówca dziennika "Polska" wytknął ponadto śledczym zbyt późne powiadamianie go o możliwości wzięcia udziału w przesłuchaniach innych świadków. Np. o bardzo istotnym dla przebiegu sprawy przesłuchaniu kierowcy z Niemiec dowiedział się... trzy tygodnie po fakcie.

Pamiętać przy tym należy, że zarówno 31-letni Sołtysiak jak i jego teść z powodu braku środków do życia i poniesionych wskutek wypadku strat poddani byli szczególnej presji czasu. Od terminu zakończenia śledztwa zależało bowiem uruchomienie procedury wypłacenia im odszkodowań. W takiej sytuacji łatwo "wymiękczyć" poszkodowanych i skłonić do przedstawienia wersji wydarzeń, najlepiej pasującej prowadzącym śledztwo.

Plon tego ostatniego, w postaci decyzji o umorzeniu postępowania prokuratorskiego, poznaliśmy dopiero 22 grudnia ub. r. Tak kuriozalnego uzasadnienia nie czytałem od dawna. Oto za pośrednictwem Magdaleny Mazur-Prus, rzeczniczki Prokuratury Okręgowej w Poznaniu dowiedzieliśmy się, że "PRAWDOPODOBNĄ (podkreślenie moje - H. Jez.) przyczyną wypadku było zaśnięcie profesora za kierownicą", a tę wersję potwierdzają świadkowie tragedii, głównie "kierowcy samochodów, które jechały za mercedesem polityka".

I jeszcze jedno ciekawe sformułowanie: "W trakcie śledztwa przesłuchano m.in. osoby, które podróżowały w okolicy aut uczestniczących w wypadku, policjantów pracujących na miejscu zdarzenia, a także osoby postronne, które w chwili wypadku znajdowały się w okolicy i widziały zdarzenie".

Nigdzie, podkreślam nigdzie, nie ma ani słowa o zeznaniach najbardziej kluczowego świadka zdarzenia, tj. pasażerki Mercedesa, która - w przeciwieństwie do "drogiego Bronisława" - uszła z życiem. Ba, jej obrażenia okazały się mniej groźne niż urazy kierowcy i pasażera Fiata Ducato. "Dama" towarzysząca europosłowi zniknęła z pola widzenia prokuratorów oraz mediów jak kamfora.

Nasuwa się pytanie: dlaczego? Próbą wyjaśnienia tej kluczowej wątpliwości była krążąca po internecie teza, iż Geremek zginął od "laski", czyli seksu oralnego uprawianego z pasażerką podczas jazdy samochodem. Jest to teza wielce prawdopodobna, zważywszy tajemnicze zniknięcie "damy" oraz minimalne skutki wypadku jakich doświadczyła, możliwe dzięki przebywaniu podczas zderzenia pod tablicą rozdzielczą, we wnęce na nogi, chronionej przez najlepszą strefę zgniotu, czyli komorę silnikową.

Pozostaje faktem, że była to ostatnia "laska" Geremka. Bez względu na to, czy pod pojęciem "laski" będziemy rozumieli osobę (czytaj: pasażerkę Mercedesa), czy też czynność seksualną. I niech tak zostanie.

Przynajmniej do czasu, gdy jacyś filosemici z IPN trafią na "nowy" ślad i zdemaskują skandaliczną profanację członka "wielkiego Polaka", który miał prawo być np. obrzezany, a okazał się także... odgryziony.

Henryk Jezierski
(03.01.2009)

Źródło informacji:
http://www.moto.gda.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=342:ostatnia-qlaskaq-geremka&catid=39:parking-niestrzeony&Itemid=82

Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Maj 01, 2010 6:18 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Źródło informacji:
http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=D01492_Okr%C4%85g%C5%82y_St%C3%B3%C5%82

Okrągły Stół, zwyczajowa nazwa negocjacji toczonych 6 II – 5 IV 1989 między przedstawicielami władz PRL i części „S” skupionej wokół Lecha Wałęsy.

Z propozycją rozpoczęcia rozmów przy okrągłym stole wystąpił min. spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak, reagując w ten sposób na falę strajków z VIII 1988, podczas której żądano m.in. legalizacji „S”. Poczynając od pierwszego spotkania L. Wałęsy z Cz. Kiszczakiem 31 VIII 1988 przez kilka kolejnych miesięcy toczyły się, z przerwami, poufne rozmowy, których celem było ustalenie tematyki Okrągłego Stołu oraz składu jego uczestników. Do I 1989 rozpoczęcie rozmów uniemożliwiał m.in. brak zgody kierownictwa PZPR na wstępny warunek stawiany przez L. Wałęsę, by władze PRL wyraziły już przed oficjalnym początkiem negocjacji zgodę na legalizację „S”. Dopiero zmiana stanowiska władz tej sprawie, wyrażona w uchwałach drugiej części X Plenum KC PZPR obradującego 16-17 I 1989 umożliwiła pozytywne zakończenie rozmów przygotowawczych, w których ostatniej fazie główną rolę odgrywali sekretarz KC PZPR Stanisław Ciosek, doradca przew. „S” Tadeusz Mazowiecki oraz reprezentujący Episkopat ks. Alojzy Orszulik. Ustalono, że przy Okrągym Stole zasiądzie 56 osób, w tym 20 z opozycji, 6 z OPZZ, 14 z koalicji (obok PZPR, ZSL i SD obejmowała ona także Stowarzyszenie Pax, Unię Chrześcijańsko-Społeczną, Polski Związek Katolicko-Społeczny), 14 tzw. niezależnych autorytetów (5 z nich delegował KO) oraz 2 przedstawicieli Kościoła. W tym gronie, przy słynnym okrągłym stole, wykonanym specjalnie na tę okazję w fabryce mebli w Henrykowie, debatowano tylko dwukrotnie: z okazji inauguracji i zakończenia rozmów. Właściwe obrady prowadzono w 3 gł. zespołach roboczych: gospodarki i polityki społecznej (przew. ze strony koalicji rządowej: Władysław Baka, ze strony „S”: Witold Trzeciakowski), reform politycznych (przew. odpowiednio: Janusz Reykowski i Bronisław Geremek) oraz pluralizmu związkowego. Ten ostatni zespół miał 3 przewodniczących: Aleksandra Kwaśniewskiego, T. Mazowieckiego i Romualda Sosnowskiego z OPZZ. Takie rozwiązanie było konsekwencją postępującej emancypacji prorządowych związków zawodowych. Obok głównych zespołów powołano także podzespoły: rolnictwa, górnictwa, reformy prawa i sądów, stowarzyszeń, samorządu terytorialnego, młodzieży, środków masowego przekazu, nauki, oświaty i postępu technicznego, zdrowia i ekologii. Łącznie w obradach wszystkich tych gremiów uczestniczyły 452 osoby. W rzeczywistości jednak najistotniejsze kwestie sporne rozstrzygnięto poza oficjalnymi zespołami, w trakcie poufnych spotkań kierownictw wszystkich delegacji, które najczęściej odbywały się w ośrodku MSW w podwarszawskiej Magdalence. W toczonych tam rozmowach uczestniczyły w sumie 42 osoby, ale istotną rolę odegrało kilkanaście z nich. Po stronie PZPR byli to S. Ciosek, Andrzej Gdula, Cz. Kiszczak, A. Kwaśniewski i Janusz Reykowski. Natomiast w reprezentacji „S” kluczową rolę poza L. Wałęsą odgrywali: Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, B. Geremek, Jacek Kuroń, T. Mazowiecki, Lech Kaczyński i Adam Michnik. W rozmowach w Magdalence brali też udział przedstawiciele Kościoła: bp Tadeusz Gocłowski i ks. A. Orszulik.
Najistotniejsze znaczenie przy Okrągłym Stole miały reformy polityczne. Władze chciały skłonić opozycję do udziału w tzw. niekonfrontacyjnych wyborach parlamentarnych, co miało stanowić wstęp do wbudowania jej w system polityczny PRL w sposób nienaruszający jego fundamentu, czyli kierowniczej roli PZPR w państwie. Do najostrzejszych sporów doszło w trzech sprawach: ordynacji wyborczej, kompetencji prezydenta, którego urząd PZPR postanowiła reaktywować, oraz relacji między Sejmem i mającym powstać Senatem. Strona solidarnościowa z góry godziła się na niedemokratyczny charakter wyborów, domagając się jednak, aby opracowana przy Okrągłym Stole ordynacja dotyczyła wyłącznie jednej kadencji parlamentu. Kolejne wybory, do jakich miało dojść najpóźniej po upływie 4-letniej kadencji, miały być już wolne. Dlatego nie kwestionowano samej zasady wcześniejszego podziału miejsc w parlamencie, starano się jedynie, aby podział ten był jak najbardziej korzystny dla opozycji. Niekonfrontacyjny charakter wyborów zapewnić też miała wspólna lista krajowa zawierająca nazwiska czołowych reprezentantów obu stron. Ostatecznie, wskutek zdecydowanego oporu strony solidarnościowej, plany te nie zostały zrealizowane, ale władze pozostawiły w ordynacji listę krajową, która miała być złożona wyłącznie z kandydatów koalicji rządzącej.

2 III, w czasie obrad w Magdalence, pragnąc przełamać impas, jaki zaistniał w sprawie podziału mandatów do Sejmu i zakresu władzy prezydenta, którego strona koalicyjna chciała wyposażyć w bardzo szerokie kompetencje, A. Kwaśniewski zaproponował, aby wybory do Senatu były całkowicie wolne.

Propozycja ta została podchwycona przez drugą stronę, która dostrzegła w niej szansę na stworzenie – niezależnie od mocno ograniczonej konstytucyjnie roli Senatu – organu państwa o w pełni reprezentatywnym charakterze. Zgoda władz na wolne wybory do Senatu skłoniła przedstawicieli opozycji do akceptacji kompromisowego podziału mandatów w Sejmie. Przewidywał on, że 65 proc. miejsc w Sejmie (299 mandatów) zostanie z góry zagwarantowane dla członków PZPR, ZSL, SD oraz 3 prorządowych organizacji katolickich (Pax, PZKS i UChS), natomiast o pozostałe 35 proc. (161 mandatów) walczyć mieli kandydaci bezpartyjni. Dla reprezentantów koalicji ogromne znaczenie miał zapis dot. większości, jaką Sejm będzie mógł przełamywać ewentualne weto senackie. Bardzo długo obstawali oni przy większości 3/5, do osiągnięcia której wystarczyłyby głosy 65 proc. posłów. Zdając sobie z tego sprawę, negocjatorzy „S” konsekwentnie postulowali wpisanie do Konstytucji większości 2/3 głosów. W końcu 3 IV sprawę rozstrzygnięto po myśli opozycji, jednak za cenę jej ustępstw w kwestii uprawnień prezydenta.
Dla PZPR prezydent wyposażony w szerokie kompetencje miał być gwarantem zachowania wpływów w państwie przez formację komunistyczną. Nie ukrywano też, że kandydatem koalicji na stanowisko szefa państwa będzie gen. Wojciech Jaruzelski. Opozycja, zachęcona zgodą władz na wolne wybory do Senatu, zgodziła się w końcu, że prezydenta PRL wybierać będzie na 6-letnią kadencję Zgromadzenie Narodowe, tj. połączone izby Parlamentu. Został on wyposażony w prawo weta ustawodawczego (uchylanego przez Sejm większością 2/3) oraz rozwiązywania parlamentu, jeśli Sejm w terminie 3 mies. nie powoła rządu, nie przyjmie budżetu bądź uchwali ustawę lub podejmie uchwałę uniemożliwiającą Prezydentowi wykonywanie jego konstytucyjnych uprawnień. Do kompetencji prezydenta zaliczono m.in.: sprawowanie zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi, przewodniczenie Komitetowi Obrony Kraju, występowanie do Sejmu z wnioskiem o powołanie i odwołanie Prezesa NBP, wreszcie wprowadzanie stanu wojennego i wyjątkowego. Ten ostatni mógł być ogłoszony na okres do 3 mies., a jego przedłużenie wymagało zgody Parlamentu. Wszystkie ww. zmiany ustrojowe zostały wprowadzone przez Sejm PRL do Konstytucji już 7 IV 1989.
Stosunkowo szybko osiągnięto przy Okrągłym Stole zgodę co do sposobu legalizacji „S”, która ostatecznie nastąpiła 17 IV 1989 decyzją Sądu Wojewódzkiego w Warszawie. Statut „S” został jednak uzupełniony o aneks, w którym zawieszone zostały artykuły sprzeczne z ustawą o związkach zawodowych z 1982, w tym m.in. prawo do strajku. Takie rozwiązanie zostało później ostro skrytykowane przez radykalnych działaczy „S” i legło u podstaw utworzenia w II 1990 Solidarności ’80, zdecydowanie odrzucającej ustawę z czasów stanu wojennego i zawarte w niej ograniczenia. W trzy dni po rejestracji „S”, 20 IV zalegalizowana została także NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”.
Niewiele osiągnięto w sprawach dot. reformy prawa i sądownictwa, ograniczenia zakresu nomenklatury partyjnej w gospodarce oraz stworzenia podstaw rzeczywistego samorządu terytorialnego. Niewielkie też były sukcesy „S” na polu przełamywania monopolu PZPR w środkach masowego przekazu. Ostatecznie opozycja uzyskała prawo do emitowania raz na tydzień półgodzinnej audycji w telewizji i godzinnej w radiu. Zgodzono się także na wydawanie „Tygodnika Solidarność”, tygodnika „S” RI oraz ogólnokrajowego dziennika, który początkowo miał mieć formę gazety wyborczej sygnowanej przez KO. Dla rozwoju sytuacji gospodarczej w następnych miesiącach szczególnie niebezpieczny okazał się wynegocjowany przy Okrągłym Stole mechanizm indeksacji płac, który doprowadził w 2 poł. 1989 do hiperinflacji.
Kontrakt Okrągłego Stołu od chwili zawarcia budził liczne kontrowersje. Jego zwolennicy wskazują, że umożliwił rozpoczęcie pokojowej transformacji ustrojowej, która po kilku miesiącach doprowadziła do załamania się w Polsce dyktatury komunistycznej. Dowodzą też, że stał się impulsem dla procesów demokratyzacji w in. krajach bloku sowieckiego zakończonych tzw. jesienią ludów 1989. Z kolei krytycy upatrują w nim jednego z gł. źródeł późniejszego zaniechania rozliczeń ludzi aparatu władzy PRL, w skrajnej wersji uznają zawarty kontrakt za dowód zdrady, jakiej mieli się dopuścić przywódcy „S”.

autor: dr Antoni Dudek

Źródło informacji:
http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=D01492_Okr%C4%85g%C5%82y_St%C3%B3%C5%82
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Maj 01, 2010 6:31 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

APEL DO CZŁONKÓW NSZZ "SOLIDARNOŚĆ"

My, niżej podpisani uważamy, że celem działalności NSZZ "Solidarność" jest obrona interesów polskiego świata pracy, a nie uczestnictwo
w działalności instytucji ustrojowo-politycznych PRL.

Oświadczamy, iż NSZZ "Solidarność" istnieje z woli swych członków w niezmienionym kształcie programowym i statutowym, jak to uchwalono na I Zjeździe w Gdańsku w 1981 r.

Stwierdzamy, że wszelkie zmiany w programie i statucie mogą być
wprowadzane jedynie w oparciu o wyrażoną demokratycznie wolę członków Związku, przez Krajowy Zjazd Delegatów.

Dziś, gdy NSZZ "Solidarność" ponownie wraca do legalnego działania,
pamiętając o ideałach Sierpnia '8O oświadczamy:

1. Niedopuszczalne jest przekształcanie Związku w rodzaj partii poli-
tycznej, w istocie wspierającej PZPR i zabiegającej o współudział
w rządzeniu państwem. Uczyniłoby to z NSZZ "Solidarność" współsprawcę
wyzysku, a nie obrońcę wyzyskiwanych.

2. Związek zawodowy nie ma obowiązku ani potrzeby tworzenia programów politycznych reformowania systemu, gdyż nie aspiruje do sprawowania władzy. Związek zawodowy jest zobowiązany żądać od pracodawcy, by spełniał słuszne postulaty dotyczące warunków pracy i płacy.

3. Członkowie związku zawodowego - tak jak wszyscy obywatele - mają
prawo do działalności politycznej. Powinni to czynić zgodnie
z własnymi poglądami w odpowiednich partiach i stowarzyszeniach poli-
tycznych.

4. Stwierdzamy, że w rozmowach okrągłego stołu zaniedbano właściwego
rozwiązania spraw dotyczącychpołożenia ekonomicznego zatrudnionych
w gospodarce państwowej, zwłaszcza najniżej uposażonych. Zrezygnowano ze strajku, który jest podstawowym środkiem obrony interesów pracowniczych.

5. Budzi nasz niepokój stanowisko władz PRL, które nie uznały za
stosowne potępić szkodliwej polityki stanu wojennego, zadośćuczynić
za krzywdy represjonowanym i zwrócić w całości zagrabiony majątek
związkowy. Zamiast tego władze zapewniają, że darują nam nasze
wykroczenia aktem abolicji.

6. Grupa polityczna uzurpująca sobie prawo do kierowania związkiem
posługując się hasłem jedności, prowadzi bezwzględną politykę elimi-
nacji działaczy i struktur organizacyjnych, łamiąc zasady pluralizmu,
demokracji i solidarności. Narusza zasadę niezależności i samorząd-
ności Związku, angażując administrację państwową w rozstrzyganie
sporów wewnątrzzwiązkowych.

7. Załączniki do porozumienia okrągłego stołu nadal nie są publiko-
wane, rodzi to obawę co do ich treści i konsekwencji dla Polski,
ludzi pracy i Związku.

Obecnie niejasna i moralnie dwuznaczna sytuacja powoduje liczne napięcia i podziały w NSZZ "Solidarność". O programie i linii działa-
nia Związku powinni decydować jego członkowie. Dlatego sprawą najwyż-szej wagi jest przeprowadzenie demokratycznych wyborów w NSZZ
"Solidarność".

Wzywamy wszystkich, którym drogie są ideały Sierpnia '8O do współ-działania w Porozumieniu na rzecz Demokratycznych Wyborów w NSZZ "Solidarność".

1. Grzegorz Durski - Szczecin

2. Marek Gabryś - Gliwice

3. Andrzej Gwiazda - Gdańsk

4. Seweryn Jaworski - Warszawa

5. Marian Jurczyk - Szczecin

6. Stanisław Kocjan - Szczecin

7. Zbigniew Kokot - Częstochowa

8. Marian Krokus - Szczecinek

9. Witold Kowalczyk - Piotrków Trybunalski

1O. Jerzy Kropiwnicki - Łódź

11. Wiesław Łęczycki - Płock

12. Marek Łukaniuk - Piotrków Trybunalski

13. Eugeniusz Matyjas - Leszno

14. Edward Mizikowski - Warszawa

15. Cezary Miżejewski - Warszawa

16. Zbigniew Mroziński - Piotrków Trybunalski

17. Grzegorz Palka - Łódź

18. Daniel Podrzycki - Dąbrowa Górnicza

19. Jan Rulewski - Bydgoszcz

2O. Andrzej Słowik - Łódź

21. Romuald Szeremietiew - Leszno

22. Stanisław Wądołowski - Szczecin

23. Grażyna Wendt - Płock

24. Krzysztof Wolf - Warszawa

25. Ryszard Wyczachowski - Bełchatów

____________________________________________________________

UCHWAŁA

uczestników Porozumienia na rzecz Przeprowadzenia Demokratycznych
Wyborów w NSZZ "Solidarność"

Uczestnicy porozumienia na rzecz przeprowadzenia demokratycznych
wyborów w NSZZ "Solidarność" stwierdzają co następuje:

Oczekiwana przez całe społeczeństwo legalizacja Związku nastąpiła
w formie budzącej głęboki niepokój i będącej zaprzeczeniem zasadni-
czych ideałów "Solidarności".

Uczestnicy "okrągłego stołu" nie zdołali uzyskać relegalizacji "Solidarności". Związek zarejestrowany w dniu 17 kwietnia 1989 r. jest pod względem prawnym nową organizacją, w zasadniczy sposób odmienną od powstałej w dniach sierpniowych 198O r. i działającej legalnie do grudnia 1981 r. "Solidarności", kontynuującej swą działalność w okresie stanu wojennego i trudnych lat następnych.

"Solidarność" dni sierpniowych formowała się od dołu, od załóg
fabrycznych i zakładów pracy, od grup rolników i inteligencji.
Formowała się w wielkie regiony i władze centralne oddolnie,
zasadnicze decyzje podejmowano przy publicznych obradach, słuchanych
przez setki robotników. Przeprowadziła jedyne w historii PRL w pełni
wolne i demokratyczne wybory.

Obecnie na podstawie ponownego zarejestrowania Związku tworzy się strukturę odgórnie, podporządkowuje się ludzi z góry wybranemu kierownictwu, wąskie grono decydentów działa, kryjąc się za autorytetem jednego człowieka. Dla wielu aktywnych członków Związku sytuacja ta rodzi bolesne pytanie: "Czy NSZZ 'Solidarność', zarejestrowany 17 kwietnia 1989 r. jest tym samym Związkiem, który powstał w wyniku protestu robotniczego i umów społecznych Sierpnia 1980 r. oraz przetrwał represje; czy mamy już dwa związki, czy nadal jeden ?"

Solidarność lat 198O-1981 łączyła się z nauką społeczną Kościoła
w sposób zasadniczy pozostając związkiem świeckim i będąc głęboko
demokratyczną. Z tej demokracji wynikały czasem błędy polityczne, ale
była ona generalnie prawidłową busolą i pozwoliła przetrwać idei
"Solidarności" w sercach milionów Polaków przez okres stanu wojennego
i trudne lata późniejsze.

Metody działania Związku były demokratyczne. Teraz mówi się, że
w trudnych warunkach dnia dzisiejszego trzeba odłożyć demokrację na
cztery lata - choć zresztą nikt za cztery lata demokracji nam nie
obiecuje. Lecz drogą do demokracji są tylko metody demokratyczne.
Metody partyjne i to partii z okresu stalinowskiego - nie mogą
prowadzić do demokracji. Prowadzić mogą tylko do takiej czy innej
formacji totalitarnej. Ma jej cechy i układ dzisiejszy - monopol
władzy z jednej strony i udzielony przez państwo i partię rządzącą
jednej grupie monopol opozycji ze strony drugiej.

Reasumując, pragniemy wrócić do ideałów Sierpnia. Odbudować jedność
"Solidarności", aby nie występowała w jej imieniu tylko część
"Solidarności", podająca się za całość zarówno "Solidarności", jak
i polskiej opozycji. Pragniemy wrócić do decyzji podejmowanych przez
ogół członków "Solidarności" i przez ten ogół aprobowanych.

Sytuacja dzisiejsza jest nierównie lepsza od tej, w której
znajdowaliśmy się w latach 198O-1981. Nie grozi nam bezpośrednio
ingerencja radziecka, władza państwowa pogodziła się z przywróceniem
pluralizmu związkowego, bliski wydaje się istotny postęp w zakresie
pluralizmu politycznego.

Chcemy mieć jeden Związek i chcemy, aby był to Związek ten sam.
Potwierdzeniem tego może być tylko jedno: demokratyczne wybory,
wspólnie przeprowadzone przez Komisje Wyborcze w regionach, powołane
wspólną wolą wszystkich ponadzakładowych struktur NSZZ "Solidarność"
istniejących w dniu 17 kwietnia 1989 r. Związek, który przyjął nazwę
"Solidarność" nie może pominąć nikogo, ani tych, którzy mandat
przyjęli w wyborach 1981 r., ani tych, którzy nabyli go w okresie
represji. Jedni i drudzy złożyć go mogą tylko w jeden sposób - wobec
Walnego Zgromadzenia Delegatów, w którego wyborach będą uczestniczyć na równych prawach. "'Solidarność' nie może dać się podzielić ani zniszczyć" (Lech Wałęsa na I Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ "Solidarność" - 1981 r.).

Proponujemy następujący kalendarz wyborczy:

I - wybory w Komisjach Zakładowych do końca września 1989 r.

II - wybory w Regionach do końca listopada 1989 r.

III - Zjazd Krajowy 31 stycznia 199O r.

Wzywamy Przewodniczącego Lecha Wałęsę, Krajową Komisję Wykonawczą i członków Grupy Roboczej Komisji Krajowej do pilnego utworzenia Krajowej Komisji Wyborczej.

"Solidarność" znów powinna stać się drogą do wolności dla
wszystkich Polaków.

Szczecin, 1O czerwca 1989 r.

SYGNATARIUSZE UCHWAŁY:

1. Wojciech Ziembiński - Warszawa

2. Kazimierz Świtoń - Katowice

3. Daniel T. Podrzycki - Dąbrowa Górnicza

4. Ryszard Śnieg - Szczecin

5. Stefan Kuczyński - Szczecin

6. Bogusław Filarowicz - Szczecin

7. Jerzy Ossowski - Bydgoszcz

8. Janina Trojanowska - Szczecin

9. Tadeusz Matuszewski - Szczecin

10. Marian Korczak - Szczecin

11. Andrzej Michałowski - Szczecin

12. Maria Olszewska - Szczecin

13. Jadwiga Dziewiałtowicz - Szczecin

14. Zbigniew Koziarski - Szczecin

15. Stanisław Kocjan - Szczecin

16. Henryk Maj - Wałcz

17. Stanisław Lewandowski - Szczecin

18. Grzegorz Durski - Szczecin

19. Antoni Alejski - Szczecin

20. Władysław Diakun - Trzebież

21. Krzysztof Sałaciński - Szczecin >>>>>>>>

22. Andrzej Słowik - Łódź

23. Grzegorz Palka - Łódź

24. Hanna Łukowska-Karniej - Wrocław

25. Jerzy Przystawa - Wrocław

26. Mieczysław Minczuk - Połczyn Zdr.

27. Lech Gajewski - Połczyn Zdr.

28. Wojciech Swakoń - Polkowice

29. Urszula Charazińska-Swakoń - Polkowice

30. Edward Wóltański - Lubin

31. Marek Gabryś - Gliwice

32. Leszek Żołyniak - Wrocław

33. Jerzy Rarkowski - Warszawa

34. Teresa Sawicka - Szczecin

35. Marek Marciniak - Wałcz

36. Ireneusz Steć - Szczecin

37. Eugeniusz Janiszewski - Szczecin

38. Zenon Meller - Szczecin

39. Witold Syguda - Szczecin

40. Jan Zabora - Płock

41. Jan Żuchowski - Płock

42. Stanisław Wądołowski - Szczecin

43. Krzysztof Wolf - Warszawa

44. Robert Horodeczny - Gryfice

45. Ryszard Wyczachowski - Piotrków Tryb.

46. Seweryn Jaworski - Warszawa

47. Zygmunt Augustyniak - Piotrków Tryb.

48. Tomasz Wójcik - Wrocław

49. Marek Muszyński - Wrocław

50. Tadeusz Przyborowski - Płock

51. Karol Adamczyk - Gostynin

52. Wiesław Łęczycki - Płock

53. Lech Stefan - Wrocław

54. Witold Korolewski - Szczecin

55. Edward Mizikowski - Warszawa

56. Edward Rohotyński - Szczecin

57. Jan Wójtowicz - Szczecin

58. Henryk Strzelczyk - Szczecin

59. Piotr Jurczyk - Szczecin

60. Marian Jurczyk - Szczecin

61. Andrzej Gwiazda - Gdańsk

62. Kazimierz Drzazga - Police

63. Zbigniew Smoliński Szczecin

64. Piotr Bielawski - Wrocław

65. Romuald Lazarowicz - Wrocław

66. Jan Rosiek - Szczecin

67. Andrzej Jagoszewski - Szczecinek

68. Tadeusz Baniewicz - Szczecinek

69. Czesław Podkowiak - Szczecinek

70. Jarosław Rynkiewicz - Szczecinek

71. Marian Krokus - Szczecinek

72. Bogusław Terpiłowski - Szczecin

73. Wiesław Płocharczyk - Gdańsk

74. Gerard Kreinbring - Gdańsk

75. Henryk Selwesiuk - Stargard

76. Józef Gaj - Stargard

77. Tadeusz Baran - Szczecin

78. Stanisław Maculewicz - Szczecin

79. Marian Cieszewski - Szczecin

80. Tadeusz Małek - Szczecin

81. Jerzy Janc - Świnoujście >>>>>>>>>>>>

82. Franciszek Flis - Szczecin

83. Marian Badocha - Szczecin

84. Tadeusz Wierzbicki - Szczecin

85. Jan Maculewicz - Stargard

86. Mieczysław Gruda - Szczecin

87. Barbara Szymańska - Szczecin

88. Marek Czudowski - Szczecinek

89. Józef Wójtowicz - Szczecinek

90. Sławomir Ponikowski - Szczecin

91. Jarosław Kaczorowski - Szczecin

92. Sławomir Staniak - Szczecin

93. Zbigniew Serafin - Szczecin

94. Władysław Siła-Nowicki - Warszawa

95. Marek Łukaniuk - Piotrków Tryb.

96. Romuald Szeremietiew - Leszno

97. Eugeniusz Matijas - Leszno

98. Marcin Gugulski - Warszawa

99. Jerzy Kropiwnicki - Łódź

Otrzymują:

1. Jego Świątobliwość Ojciec Święty Jan Paweł II, Watykan

2. Jego Eminencja Prymas Polski Kardynał Józef Glemp

3. Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup Kazimierz Majdański

4. Jego Eminencja Kardynał Henryk Gulbinowicz Metropolita Wrocławski

5. Sekretariat Episkopatu Polski, Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup
Bronisław Dąbrowski

6. Lech Wałęsa, Gdańsk

7. Krajowa Komisja Wykonawcza NSZZ "Solidarność", Gdańsk

8. Grupa Robocza Komisji Krajowej

9. Międzynarodowa Konfederacja Wolnych Związków Zawodowych

1O. Światowa Konfederacja Pracy

11. MRKS Warszawa

12. RKS Wrocław

13. Tygodnik "Solidarność" , Warszawa

14. "Gazeta Wyborcza" , Warszawa

15. wszystkie czasopisma regionalne

______________________________________________________________________

UCHWAŁA

Uczestnicy Porozumienia na Rzecz Przeprowadzenia Demokratycznych
Wyborów w NSZZ "Solidarność", zebrani w Szczecinie w dniu 11 czerwca
1989 r., nawiązując do wyborów do Sejmu i Senatu dokonanych w dniu
4 czerwca 1989 r., zmuszeni są stwierdzić, że - wyniki na tzw. Listę
Krajową są wiążące i nie mogą wbrew ustawie o ordynacji wyborczej ulec
zmianie w drodze jakichkolwiek innych ustaleń. Próby takich zmian
świadczą o ignorowaniu woli wyborców i kwestionowaniu ograniczonego
zakresu podmiotowości, jaki przyznały społeczeństwu ustalenia
"okrągłego stołu".

Lista uczestników - jak wyżej.

Pisałem o tym wcześniej
http://swkatowice.mojeforum.net/temat-vt8009.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum