Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Wałęsa tylko skrytykował prezydenta"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Sob Lut 17, 2007 7:20 pm    Temat postu: "Wałęsa tylko skrytykował prezydenta" Odpowiedz z cytatem

http://fakty.interia.pl/fakty_dnia/news/walesa-tylko-skrytykowal-prezydenta,872490,2943

"Wałęsa tylko skrytykował prezydenta"

Czy Lech Wałęsa zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za swoje słowa? /INTERIA.PLSobota, 17 lutego (16:02)

Posłowie PiS Jolanta Szczypińska i Karol Karski zapowiedzieli, że jeszcze w sobotę złożą do Prokuratora Krajowego zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa - publicznego znieważenia prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego przez b. prezydenta Lecha Wałęsę.

Według prawnika, prof. Zbigniewa Hołdy z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka piątkową wypowiedź b. prezydenta należy traktować jako krytykę, a nie jak znieważenie głowy państwa.

- To była wypowiedź drastyczna pod adresem urzędującego prezydenta. Jednak należy ją traktować jako krytykę - powiedział w sobotę prof. Hołda. - Polityk powinien mieć twardą skórę, musi się liczyć z tym, że będą padać ostre słowa pod jego adresem - dodał.

czytaj dalej



Jak napisali w oświadczeniu posłowie PiS, chodzi o wypowiedź Wałęsy, który w piątek w TVN24, komentując raport z weryfikacji WSI, nazwał prezydenta "durniem".

- Uznałam, że wypowiedzi Lecha Wałęsy nie mieszczą się w dopuszczalnych ramach krytyki głowy państwa i mają jedynie na celu oczernianie Prezydenta - napisała Szczypińska w oświadczeniu przesłanym PAP. Dodała, że jest to wyłącznie inicjatywa obywatelska, nie inspirowana żadnymi sugestiami prezydenta lub premiera.

- Nie chciałam czekać jako obywatelka, czy postępowanie będzie wszczęte z urzędu, więc złożyliśmy zawiadomienie - podkreśliła.

Tymczasem Lech Wałęsa uważa, że to on został "obrażony i poniżony" sformułowaniami użytymi w raporcie z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych.

Wałęsa komentując zawiadomienie posłów PiS powiedział: "To ja zostałem poniżony, oni mnie obrazili" - mówiąc o autorach raportu.

Dodał też, że "w żadnym wypadku" nie odwoła swoich słów, a które parlamentarzyści uznali za obrazę głowy państwa.

W piątek były prezydent nazwał też raport o WSI "bzdurą" i "niewypałem". Autorzy opracowania wskazali go, jako jedną z osób odpowiedzialnych za nieprawidłowości i zaniechania w WSI.

- W tym czasie na najwyższych stanowiskach od bezpieczeństwa byli Kaczyńscy. Dlaczego tam ich nazwisko nie pada, przecież to oni byli w tamtym czasie na kluczowych stanowiskach. Ja ich później wyrzuciłem, bo nic nie robili - mówił w rozmowie z RMF FM Lech Wałęsa.

- Kaczyńscy chcą wykazać swoje bohaterstwo i działanie. To im nie wychodzi. Okazuje się, że nic nie działali. W ogóle nikt się nimi nie interesował. Byli lekceważeni, dlatego że w tamtym czasie nic nie znaczyli. Oni poszukują swojego bohaterstwa w przeszłości, i stąd te bzdurne działania - zaznaczył były prezydent.

Źródło informacji: INTERIA.PL/RMF/PAP

A więc pan Lech Walęsa może wszystko,poniżać,obrażać,.....? Polecam. www.sw.org.pl (Relacje - Robert Majka kontra Lech Walęsa , mój wniosek z 28.08.2006r do Prokuratora Generalnego, sprawa nadal w toku.... już 6 miesięcy ... ??? Rolling Eyes Rolling Eyes Rolling Eyes

Robert Majka z Przemyśla,tel.506084013 mail: robm13@interia.pl
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
mariusz kresa
Stały Bywalec Forum


Dołączył: 19 Wrz 2006
Posty: 51

PostWysłany: Nie Lut 18, 2007 12:02 pm    Temat postu: Apokaliptyczny cień Lecha Wałęsy... Odpowiedz z cytatem

Apokaliptyczny cień Lecha Wałęsy
Z Anną Walentynowicz rozmawia Zbigniew K. Rogowski
Nasza Polska


- Pani nazwisko pojawiało się i pojawia częściej w zachodnich analizach współczesnej polityki polskiej niż we własnym kraju. Jest Pani bez wątpienia jedną z najważniejszych postaci w naszej nowożytnej historii. Fakt ten sankcjonuje obiegowe stwierdzenie, że "w stoczni gdańskiej wszystko zaczęło się od Anny Walentynowicz...". Owszem, utrwalono Panią w dokumentacji filmowej, pojawiła się Pani w sztuce "Relacje", w której na scenie warszawskiego Teatru Małego wcieliła się w Pani postać znana aktora Zofia Kucówna. Bywała Pani przyjmowana przez szefów rządów, w Holandii ogłoszono Panią Kobietą Roku, a w amerykańskim mieście Buffalo ośrodkowi dla uchodźców politycznych władze municypalne nadały Pani imię. W Polsce Pani solidarnościowy mit jest mocno tuszowany, w najlepszym razie sytuuje się Panią na drugim planie. A przecież była Pani także sygnatariuszką sierpniowych porozumień. I czy przestało mieć większe znaczenie to, że swoje zapasy z komunistycznym reżimem okupiła Pani 19-miesię-cznym więzieniem? Czym Pani tłumaczy owo wymazywanie Pani z historii współczesnej Polski?

- Jest to m.in. wynik działań służb specjalnych, no i samego Lecha Wałęsy. Wspomniał Pan o uhonorowaniu mnie w Holandii tytułem Kobiety Roku. Niemało czasu minęło, nim się o tym dowiedziałam. Ale nawet wiedząc o tym wyróżnieniu, nie mogłabym wyjechać po odbiór dyplomu, gdyż nie wypuszczono by mnie z kraju, a nawet z Gdańska! Stanowiła o tym uchwała nr 33 władz Regionu, podjęta na prezydium I zjazdu "Solidarności", który odbył się 1 września 1981 roku.



- Wyrugowano Panią z szeregów "Solidarności"...

- Zostałam usunięta karnie jako niegodnie reprezentująca Związek. W podtekście - za przeciwstawianie się Wałęsie. Postanowiono się mnie pozbyć z ruchu solidarnościowego, gdyż byłam niepokorna, nieprzekupna, bezkompromisowa. I uważałam, że z rządem komunistycznym należy rozmawiać z pozycji siły. Taką charakterystykę mej osoby mogłam niedawno znaleźć w dokumentach, do których dotarł Instytut Pamięci Narodowej. Dlatego podejmowały przeciw mnie działania m.in. służby specjalne.



Życie Anny Walentynowicz zagrożone...

- Dziś wiemy, że zagrożone było Pani życie...

- Tak. Potwierdzają to dokumenty IPN. Zaplanowano otrucie mnie środkiem o nazwę furosemidum, silnie odwadniającym, który podany samodzielnie wywołuje zawał i jest nie do wykrycia, bo organizm wydala go w ciągu kilku godzin. Miano mi go podsunąć z jedzeniem, gdy będę nocować w jednym z domów w Radomiu, do którego pojechałam na posiedzenie zarządu tamtejszego Regionu. Opatrzność nade mną czuwała, gdyż niemal w ostatniej chwili postanowiłam nie nocować, lecz powrócić do Gdańska. Zadanie pozbawienia mnie życia przygotowywał niejaki Szczepanek z MO w Radomiu, a wykonawcą miała być radomianka, pracownica zarządu Regionu, sympatyk... KOR-u.



- Owo zagrożenie zostało wyśledzone w dokumentach IPN, ale czy Pani sama miała świadomość, że może paść ofiarą politycznego zabójstwa?

- Owszem. Było tak, kiedy przed sierpniem 1980 roku bezpieka zaproponowała mi współpracę, a ja oczywiście odmówiłam. Wtedy usłyszałam, iż może się zdarzyć nieszczęśliwy wypadek... Odparłam, iż wiem, że SB zamordowała krakowskiego studenta Pyjasa, pozorując to wypadkiem. Lecz moja śmierć nie przysporzy wam korzyści. Chodzicie za mną, ale za wami chodzą inni, więc może nie byłoby wam łatwo mnie zabić. I to był koniec jakichkolwiek tego rodzaju propozycji ze strony ubecji.



- Czy na tych przypadkach zakończyło się owo zagrożenie Pani życia?

- Ono mnie właściwie nie opuszczało, gdyż miałam świadomość roli tak zwanych "nieznanych sprawców". Ale wspomnę jeszcze o jednej sytuacji, w której miano chętkę wyprawienia mnie na tamten świat, i to przez snajpera. Miało do tego dojść podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w 1970 roku, kiedy to nasz zakład otoczyły czołgi. Dowództwo garnizonu ogłosiło wtedy w koszarach alarm, obwieszczając żołnierzom, że mają wyruszyć w kierunku Gdańska, do którego podążają Niemcy... Gdy usłyszałam tę piramidalną bzdurę, przemówiłam do robotników stoczni. Na moje wystąpienie zareagował przybyły tam wiceminister bezpieki Franciszek Szlachcic. Widząc moje wystąpienie, zapytał stojącego obok pułkownika Rypalskiego, czy ma dobrych snajperów. Gdy ten przytaknął, Szlachcic powiedział: - Zdejmijcie ją! Świadek tej sceny, gen. Antos, stanowczo odmówił. Nawiasem mówiąc, sprawa tego alarmu wywołanego rzekomym ruszeniem Niemców na Gdańsk znalazła swoje echo w toczącym się procesie Jaruzelskiego.



- Była Pani obecna na czerwcowym pogrzebie Ryszarda Kuklińskiego. Kim był dla Pani Pułkownik?

- Tak jak dla milionów Polaków - wielką postacią. Brakuje mi słów, by wyrazić, co czuję, gdy myślę o jego samotnej, heroicznej walce. Postawił na jedną kartę życie swoje i swojej rodziny. Uratował Polskę! Pokonał sowieckie Imperium Zła. Polska nie stała się polem atomowego kataklizmu!



- Lech Wałęsa jako prezydent uznał Pułkownika za zdrajcę, więc odrzucił wniosek o rehabilitację i ułaskawienie, co musiało cieszyć Jaruzelskiego. Czy nie sądzi Pani, że Lech Wałęsa powinien złożyć spóźniony hołd Ryszardowi Kuklińskiemu?

- Oczywiście, że powinien! Z drugiej strony uważam, iż nie należy o to zabiegać również dlatego, że on się na to nie zdobędzie. Znam Wałęsę od podszewki.



- Lech Wałęsa pokazał się na uroczystości pogrzebowej Kuronia przed blokiem na Żoliborzu, gdzie zmarły mieszkał. A dlaczego Pani nie pojawiła się na ceremonii żałobnej?

- Być na pogrzebie pułkownika Kuklińskiego, a niemal zaraz potem na pogrzebie Kuronia? To biegunowo różne postacie. O zmarłym Kuroniu źle nie chciałabym mówić, a dobrze mówić bym nie mogła... Więc raczej zamilknę.



- Jak Pani wytłumaczy obecność księdza Bonieckiego, redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego", na pogrzebie Kuronia, który był przecież stalinowcem i zatwardziałym ateistą?

- No cóż, przychodzą mi na myśl niegdysiejsi "księża patrioci"... Krakowski tygodnik podawano sobie z rąk do rąk jeszcze w 1980 roku, był zaczytywany. Potem stał się bliskim kuzynem "Gazety Wyborczej". Nie byłam więc zdziwiona obecnością redaktora "Tygodnika Powszechnego" na Powązkach.


Jak zrodziło się ziarno konfliktu z Wałęsą

- 7 sierpnia 1980 roku zwolniono Panią z pracy, co było reakcją władz na aktywność w jawnych, ale nielegalnych Wolnych Związkach Zawodowych WZZ, których była Pani współzałożycielką. Tydzień po Pani zwolnieniu wybuchł strajk z żądaniem przywrócenia do pracy Pani oraz wcześniej zwolnionego Wałęsy. Domagano się także podwyżki płac i budowy Pomnika Ofiar Grudnia 1970 roku. Na czele protestu stanął elektryk Lech Wałęsa i Pani, operator dźwigu. Po spełnieniu postulatów przez dyrekcję stoczni, Lech Wałęsa przerwał strajk już trzeciego dnia...

- Tak. Przekonywał ludzi, że strajk zakończony, więc żeby się rozeszli do domów. Razem z Aliną Pieńkowską, współzałożycielką WZZ, z zawodu pielęgniarką, udało mi się podtrzymać strajk, gdyż rysowała się szansa zalegalizowania WZZ.



- Czy w przypadku zaprzestania strajku przez Panią, Alinę Pieńkowską i dużą liczbę stoczniowców wygasłyby strajki w Trójmieście?

- Gdyby wtedy strajk został wygaszony, pewnie nieprędko doszłoby do sytuacji, w której narodziłaby się przyszła "Solidarność". Jeśliby się w ogóle narodziła. Tu wspomnę, że strajk protestacyjny w mojej i Wałęsy obronie zainicjował Piotr Maliszewski, którego nazwiska nigdzie Pan nie zobaczy, młody robotnik z Lidzbarka Warmińskiego, w czym mu dopomógł stoczniowiec Bogdan Felski. To nie był Wałęsa! On się włączył dopiero trzeciego dnia i zaraz strajk zakończył. Owego trzeciego dnia, po pokrzykiwaniach Wałęsy o rozejściu się do domów, dostrzegłam go siedzącego na wózku akumulatorowym. Podeszłam do niego i powiedziałam, że strajk ma trwać dalej. Pachniało odeń alkoholem, którym wcześniej uraczył go dyrektor stoczni Gniech. Może nie tyle moje słowa, co widok powracających stoczniowców, którzy zareagowali na mój i Aliny Pieńkowskiej apel, sprawił, że Wałęsa poprosił (tak, poprosił!), by mógł kontynuować strajkowy protest. Powiedział: - Jak się nie będę nadawał, to mnie wyrzucicie.



- Czy właśnie wtedy powstało zarzewie Pani ostrego konfliktu z Lechem Wałęsą?

- Tak, potęgujące się jeszcze tego samego sierpniowego dnia na skutek jego poczynań. Tamtego trzeciego dnia strajku stoczniowcy pokrzykiwali, żeby Wałęsa nie składał w dyrekcji ugodowego podpisu, bo otwierała się szansa zalegalizowania WZZ, ale on ludziom nawymyślał od głupców, argumentując, iż dyrekcja dała więcej niż żądaliśmy, a więc przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy oraz przyznanie podwyżki (tzw. drożyźnianej - przyp. Rog.); w pewnej chwili zanucił Jeszcze Polska... i ludzie zaczęli śpiewać hymn. Tak oto Wałęsa postarał się o patriotyczną oprawę. Nadmienię, że poprowadzeniem strajku owego sierpniowego dnia nic nie ryzykował, bo zwolniony z pracy dostawał od stoczniowców pięć tysięcy złotych miesięcznie tytułem zapomogi i tyleż od KOR-u.



- A jednak okazała się Pani wobec Lecha Wałęsy lojalna, bo kiedy była Pani osadzona w obozie dla internowanych w Gołdapi w 1982 roku i SB podrzuciła Pani dokumenty kompromitujące Wałęsę, Pani je zniszczyła, mimo iż nie przestała Pani go obwiniać o zdradę ideałów Sierpnia. Co się znajdowało w tych dokumentach?

- Były to 4 strony maszynopisu, w których ujawniono Wałęsę jako współpracownika SB o pseudonimie "Bolek", za co otrzymywał pieniądze. Esbecy chcieli, żebym to rozgłosiła, a - w myśl ich intencji - oni mnie wtedy skompromitują jako występującą przeciw Wałęsie. Spaliłam ten esbecki maszynopis wspólnie z aktorką Haliną Mikołajską, a resztki wrzuciłyśmy do muszli klozetowej. Sprawa "Bolka" i tak wyszła na jaw, co odnotowano także w archiwach partii, konkretnie jako przedmiot rozmowy towarzysza Ullmana z kierownikiem wydziału bezpieczeństwa i organów państwowych KC PZPR towarzyszem Atlasem. Wynikało z tego dokumentu, że Lech Wałęsa został zwerbowany przez SB jako tajny współpracownik 29 grudnia 1970 roku przez inspektora KWMO w Olsztynie kapitana Graczyka...


Nie skok Wałęsy, lecz desant od morza...

- Wygaszanie strajku w obronie Pani owego sierpniowego dnia według głoszonej przez Panią opinii było dla Wałęsy zadaniem zleconym. Czy tak?

- Zgadza się. Później dowiedziałam się, że całą rzecz zaaranżował kontradmirał Janczyszyn! Wałęsa został przywieziony z całą dyskrecją motorówką Marynarki Wojennej. A więc nie dostał się do stoczni przez rzekomą dziurę w płocie czy też przez jego przesadzenie!



- Tymczasem do dzisiaj funkcjonuje mit o tym płocie między pierwszą a drugą bramą stoczni.

- W stosownym czasie sprawdziłam ten teren. Tam nie było ani płotu, ani dziury, bowiem na wolnej przestrzeni znajduje się budynek Ubezpieczalni i baza PKS.



- Skąd ta pewność, że to Janczyszyn zaaranżował przerzucenie Wałęsy do stoczni?

- Tak się złożyło, że w dwudziestą rocznicę Sierpnia u księdza prałata Henryka Jankowskiego spotkałam byłego pierwszego sekretarza PZPR i przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej Tadeusza Fiszbacha, który w pewnej chwili podszedł i powiedział: - Muszę się przywitać z bohaterką Sierpnia. Kiedy wspominaliśmy w obecności księdza Jankowskiego tamte wydarzenia, przypomniałam, jak to w 1980 roku przyjechałam do Fiszbacha w nocy z prośbą, by cofnął zakaz odprawiania Mszy świętej.

Po czym zasugerowałam: - Skoro już jesteśmy myślą przy tamtych dniach, to najwyższy czas na obalenie owej obiegowej historyjki o przeskoczeniu przez Wałęsę płotu, gdyż to kłamstwo na zawsze urośnie do legendy. Przecież Lecha przywieziono motorówką na polecenie admirała Piotra Kołodziejczyka...

Na to Fiszbach: - Nie na polecenie admirała Kołodziejczyka, a na polecenie kontradmirała Janczyszyna! Wtedy zwróciłam się do księdza Jankowskiego: - Słyszysz, kapłanie? To trzeba sprostować! Do dzisiaj nikt tego nie sprostował. Mit żyje więc nadal swoim życiem...


- ... nawet utrwalony tabliczką w miejscu publicznym.

- Właśnie. Przed salą BHP w stoczni ustawiono fragment jakiegoś płotu z owąż tabliczką, na której zwiedzający mogą przeczytać, że nikomu nieznany elektryk Lech Wałęsa przeskoczył przez płot i obalił komunizm... Powiedziałam obecnemu prezydentowi Gdańska Adamowiczowi, że któregoś dnia obalę ten "zabytek".



- Proszę powiedzieć, kiedy Lech Wałęsa obrósł w pychę, stał się zarozumiały, arogancki?

- On niemal "od zawsze" był taki. Teraz rzecz ma się jeszcze gorzej, bo uwierzył w swój geniusz. Te jego ciągłe "ja", "ja", "ja"...



- Jak Pani odbierała politykę Lecha Wałęsy, który jak tylko potrafił wspierał "lewą nogę"?

- Jak najgorzej! Przecież to doprowadziło między innymi do obalenia rządu Jana Olszewskiego - notabene z takim wnioskiem wystąpił puszący się dziś Jan Rokita - a wcześniej umożliwiło desygnowanie na premiera Tadeusza Mazowieckiego, inicjatora nieszczęsnej "grubej kreski". W efekcie nie doszło do lustracji i dekomunizacji. A esbecy, ubecy, kaci Polaków żyją dziś wolni i są często ludźmi zamożnymi, bo swobodnie włączyli się w biznes i koligacje z gangsterami.



- Czy podtrzymuje Pani pogląd, że przy "okrągłym stole" zaprzepaszczono szansę na prawdziwą niepodległość Polski wskutek konformistycznego stanowiska Lecha Wałęsy?

- On taką postawę przyjął wcześniej. Przez całe szesnaście miesięcy po powołaniu "Solidarności" dogadywał się z komunistycznym establishmentem! Był taki dłuższy czas, kiedy Wałęsa raz w tygodniu jeździł do Warszawy, o czym w zarządzie Regionu nie wiedzieliśmy. O tym fakcie dowiedziałam się jakoś dopiero po wydarzeniach w Bydgoszczy, kiedy to pobito działacza "Solidarności". Przycisnęłam go wtedy do muru, wiedząc już o wypadach do Warszawy. Zapytałam stanowczym głosem: - Po co wczoraj byłeś w Warszawie?



- Proszę wybaczyć tę dygresję: była Pani z Wałęsą po imieniu?

- Mówiłam do niego per ty, on do mnie per pani. Byłam od niego czternaście lat starsza, no i może ten przywilej kobiety. Wracam do postawionego Wałęsie pytania - po co był w Warszawie, i o czym rozmawiał z premierem Rakowskim? Odpowiedział wymijająco i chciał wyjść. On stosował szkołę Kuronia: Jak ci stawiają trudne pytania, to wyjdź, trzaskając drzwiami! Znając ten obyczaj, zastąpiłam mu drogę i lekko wepchnęłam do pomieszczenia. Huknęłam: - Siadaj! Oczekuję odpowiedzi. Inni mnie poparli. Wtedy usiadł i powiedział: - Tak, byłem wczoraj w Warszawie na rozmowie z Rakowskim. I premier oświadczył, że realizacja porozumień sierpniowych będzie uzależniona od tego, kto zasiądzie we władzach "Solidarności". No cóż, Wałęsa kupczył nami cały czas. Nawiasem: na posiedzeniu "Solidarności" z komisją rządową Andrzej Gwiazda widział, jak Wałęsa przekazywał pod stołem karteczki z uwagami i takie same odbierał. Nigdy się nie dowiedzieliśmy, jaka była ich treść. Pełna konspiracja!



- Przy "okrągłym stole" zabrakło tych przedstawicieli sierpniowej "Solidarności", którzy podobnie jak Pani byli w opozycji do Wałęsy. Pani tam nie zaproszono, gdyż była Pani już pozbawiona mandatu członka prezydium, członka Związku w ogóle. Czy tak?

- Tak. Od lipca 1981 roku uznano mnie za prywatną osobę. Więc jak mogłabym się znaleźć w Magdalence? Ale i tak nigdy bym tam nie pojechała. Tam doszło do zdrady! Zresztą Magdalenka to było zwykłe hasło wywoławcze. Spotykano się w leśniczówce w Wilanowie, w Pałacu Namiestnikowskim i w innych miejscach. Kiszczak serwował mnóstwo alkoholi, były bankiety, rozmiękczał delegatów. Esbecy kręcili potajemnie film, by mieć na nich haka. Nie dotrzymacie zobowiązań, pokażemy taśmę publicznie i ludzie się do was dobiorą.


Wariackie papiery dla Anny Walentynowicz

- W PRL-u przypisywano pani chorobę psychiczną, by zmusić panią do współpracy...

- Rzeczywiście. Chciano mnie w to wrobić, wykorzystując perfidnie pewne papiery. Otóż, kiedy w 1971 roku, mój mąż był umierający, ja będąc w głębokiej depresji, zwróciłam się do lekarza psychiatry o odpowiednie leki uspokajające, co zostało odnotowane w przychodni. Gdy siedziałam w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie, tamtejsze lekarki, panie Poniatowska i Mazurowa na podstawie notatki z przychodni zażądały, bym przyjęła tak zwane żółte papiery, krótko mówiąc: papiery wariackie... Kategorycznie domagałam się zbadania i te panie okazały się na tyle rzetelne, że potwierdziły, iż jestem w pełni przy zdrowych zmysłach! Ich ubeccy szefowie musieli być wściekli.


Geremek: "Solidarność" bez Matki Boskiej w klapie

- Przy "okrągłym stole" pierwsze skrzypce grał Bronisław Geremek, który w PRL należał do betonu partyjnego, był chwalcą sowieckiego ustroju i samego Stalina. Ta jego przeszłość wpłynęła na rolę hamulcowego, gdy szło o realizację postulatów związkowych i niepodległościowych.

- Zgadza się... Jaruzelski z Kiszczakiem nasłali na nas Geremka i Mazowieckiego w charakterze doradców samolotem rządowym. Z miejsca udali się do wojewody i ustalili taktykę, jaką mają wobec nas stosować. Obaj, podobnie jak Kuroń, nie chcieli się godzić na zalegalizowanie WZZ, ale wbrew nim Andrzej Gwiazda i Krzysztof Wyszkowski powołali takie związki w kwietniu 1978 roku, ów zaczyn przyszłej "Solidarności". Później KOR-owcy obsiedli "Solidarność" jak muchy plaster miodu...



- Czy kiedykolwiek dowiedziała się Pani o treści poufnego telegramu ambasadora NRD, w którym depeszował on do Berlina na temat stosunku Geremka do tej pierwszej sierpniowej "Solidarności"?

- Nie, nie znałam jego treści.



- Ambasador enerdowski informował Berlin, cytując wypowiedź Geremka: "Solidarność" w obecnej formie jest nie do pogodzenia z realnym socjalizmem. Po zlikwidowaniu obecnej wersji "Solidarności" mogłaby ona powstać na nowo, ale jako rzeczywisty związek zawodowy, bez Matki Boskiej w klapie, bez programu gdańskiego, bez sięgania po władzę. Być może zostaną zachowane umiarkowane siły, takie jak Wałęsa".

- No cóż, treść depeszy potwierdza, że Geremkowie i Kuroniowie nie chcieli się godzić na niezależne samorządne związki zawodowe zgodnie ze stanowiskiem rządu.



- Jak by Pani określiła rolę Geremka w "Solidarności"?

- Oceniam go w tej roli jako wielce negatywną postać. Dam przykład jego zachowania: gdy Joanna Gwiazda przedstawiała na prezydium zarządu Regionu "Solidarność" referat na temat taktyki i strategii już zalegalizowanych WZZ, Geremek wtrącił się, mówiąc, jakim prawem porusza ona to zagadnienie, bo to on jest od tego. Odpowiedzieliśmy, że o meritum to my będziemy decydować, a on może być tylko doradcą. Był nachalny, obrzydliwie nachalny, uzbrojony, podobnie jak wszyscy KOR-owcy w koncept, że oni mają monopol na władzę. Więc i związki zawodowe chcieli sobie podporządkować!



- Czym różniła się "Solidarność" sprzed i po stanie wojennym?

- Po stanie wojennym zarejestrowano Związek pod ukradzionym szyldem! Poza nazwą niewiele miał wspólnego z tym Sierpniowym z roku 1980. - Płodem nowego układu był Sejm kontraktowy... - Następstwem tego, co powtarzał Andrzej Gwiazda, mózg i motor tej pierwszej "Solidarności" - dlatego Wałęsa wyeliminował go z pierwszego planu - była kapitulacja. Gwiazda stale przypominał, że kompromis z komunistami zawsze kończy się kapitulacją. Gdy obserwowałam, co dzieje się w naszym parlamencie, powiedziałam któregoś dnia do Michnika: - Dlaczego nie reagujesz w Sejmie na te wszystkie ograniczenia narzucane nam na drodze ku większej wolności? On na to: - Nie możemy się stawiać, bo jesteśmy w mniejszości. Wtedy mnie poniosło: - Ty draniu, to w Magdalence nie wiedziałeś, że liczba trzydzieści pięć jest mniejsza od liczby sześćdziesiąt pięć?!



- Jak Pani ocenia Michnika?

- Absolutnie negatywnie! Zresztą jak prawie cały KOR. W IV Rzeczypospolitej, a ta powinna szybko nastać, KOR-owcy będą żyć w niesławie. Michnik wiele złego wyrządził również swoją "Gazetą Wyborczą".



- Niejednokrotnie broniła Pani księdza prałata Jankowskiego przed zarzutem antysemityzmu. Czym w ogóle zasłużył na taki epitet?

- Odwagą mówienia prawdy!



- W swojej książce "Cień przeszłości" pisze Pani, jak to prezydent Lech Wałęsa zatelefonował do Pani - bodaj w 1993 roku - i do innych członków pierwszej "Solidarności" z ofertą współpracy. Pani podobno otrzymała propozycję objęcia teki ministra spraw zagranicznych, którą to propozycję Wałęsa określił później w wywiadzie jako "oczywisty żart"...

- To była próba "unieszkodliwienia przeciwnika", bo przecież nie miałam stosownych kwalifikacji. Powiedziałam Wałęsie dosłownie tak: - Niedouczony prezydent próbuje dobrać niedoświadczonych ministrów, czym wystawi polski rząd na pośmiewisko. On tą nonsensowną propozycją chciał się uwiarygodnić: Patrzcie, Walentynowicz, która odnosi się do mnie tak krytycznie, teraz dla mnie pracuje. Nie przystałam także na zaproszenie do Belwederu, wiedząc, że Wałęsa będzie chciał sobie zrobić ze mną zdjęcie...



- Skoro już jesteśmy przy MSZ: ostatnio Lech Wałęsa został uhonorowany na Zamku Królewskim w Warszawie, właśnie przez ten resort, dyplomem za promowanie Polski w świecie. W uroczystości uczestniczył Cimoszewicz i byli ministrowie MSZ - Geremek i Olechowski, a Skubiszewski nadesłał list gratulacyjny... - ... osobliwy zbieg okoliczności. Wszyscy ci czterej politycy znaleźli się na "liście Macierewicza" - choć w przypadku Geremka Macierewicz uznał, iż nie posiadał na to wystarczających dowodów - jako tajni współpracownicy SB, względnie wywiadu PRL.



- Jak Pani przyjęła ów fakt uhonorowania Lecha Wałęsy przez tych postkomunistycznych dygnitarzy?

- Nie był on dla mnie zaskoczeniem. Wałęsa dobrze się przysłużył także tym panom, torpedując lustrację i dekomunizację. Są mu wdzięczni. Jak wygląda Polska - spuścizna po Wałęsie - sami widzimy. Nobla dostał za utrącenie radykalnego skrzydła "Solidarności", a to skutkowało zaniechaniem rozprawienia się z tyranami Polaków.


Wałęsowe faux pas u Papieża

- Zdarzyło się jednak, że było Pani z Lechem Wałęsą po drodze... Mam na myśli wspólną wizytę z delegacją "Solidarności" u Papieża.

- Było to dwukrotne spotkanie w ciągu dwóch lat z Ojcem Świętym w styczniu 1981 roku. Ale i tam zaiskrzyło między Wałęsą i mną. O tym dalej. Pierwszego dnia audiencji na czele naszej grupy szedł Wałęsa i on jako pierwszy przekroczył próg papieskiej biblioteki. Na zapraszający znak sekretarza Jana Pawła II ostro oderwał się od naszej grupy, nie bacząc na dość głośne zawołania: - Leszek, Leszek - żony Danuty, która zapewne chciałaby mu towarzyszyć. Po kwadransie zaproszono do biblioteki resztę naszej grupy. Tak się złożyło, że byłam na jej przodzie i po wejściu na widok Ojca Świętego z wrażenia ugięły się pode mną nogi. Wówczas Jan Paweł II wyszedł mi naprzeciw, przytuliwszy, powiedział: - Papież także co nieco czytał i słyszał...



- Czy do tego Wałęsowego faux pas doszło właśnie tego dnia?

- Tak. Oto w pewnej chwili podeszłam do Ojca Świętego z książką o tematyce sakralnej, jedną z tych, które dla nas przygotowano i poprosiłam o wpisanie błogosławieństwa dla mojej ciężko chorej przyjaciółki. Wtedy Wałęsa wyskoczył z grupki i stanąwszy bezceremonialnie między Papieżem a mną, powiedział: - Pani jest bezczelna, jak Pani śmie?! Ja mam pierwszeństwo do takiego błogosławieństwa, ja mam dzieci. Łzy napłynęły mi do oczu, a Jan Paweł II wyprostował się i głosem mocnym jak dzwon rzekł: - Panie Wałęsa, porozmawiacie o tym później, dobrze? W czasie drugiego spotkania z Ojcem Świętym ksiądz Dziwisz posadził mnie podczas śniadania po lewej stronie Jana Pawła II. Wspomnienie na całe życie! Po tym incydencie z Wałęsą powiedziałam sobie, że nigdy więcej nie pokażę się z nim publicznie. W ślubie jego córki Magdy uczestniczyłam na jej zaproszenie jako matka chrzestna.



- Pani Anno, czy Pani głosowała za akcesją do Unii Europejskiej?

- Nie! To oczywiste! Unia stanowi zbyt wielkie zagrożenie dla Polski. Każdy dzień to potwierdza. Wspomniałam o tym ostatnio ambasadorowi USA Christopherowi Hillowi, zaproszona na przyjęcie pożegnalne w związku z zakończeniem jego misji w Polsce.



- Często bywała Pani gościem ambasadora?

- Dość często. Szczególnie polubiłam jego żonę i córkę. Z żoną Patrycją byłam zaprzyjaźniona. Obie mówiły, że będą tęsknić za Polską.



- Obecnie coraz więcej polskich polityków i zwykłych obywateli chciałoby wystąpienia z Unii. Wobec tych głosów zdecydowanie protestuje Lech Wałęsa. Ostatnio oświadczył: "Będę się sprzeciwiał wszystkim, którzy nawołują do wystąpienia Polski z Unii. Dostarczę argumentów, by nie podejmować takich niedobrych decyzji". Co Pani na to?

- To cały Wałęsa. Pewnie mu się marzy prezydentura Europy.



- Pani Anno, na koniec naszej rozmowy wrócę jeszcze do owego sierpniowego dnia 1980 roku, kiedy to Lech Wałęsa został potajemnie dowieziony motorówką Marynarki Wojennej do stoczni w celu wygaszenia strajku. Trzeba przypomnieć, że przecież na tej jego akcji nie zakończyły się strajki w Trójmieście.

- Skądże! Wałęsa wygasił strajk w stoczni i tylko na jeden dzień, czyli w sobotę szesnastego sierpnia. Wspólnie z Aliną Pieńkowską ogłosiłyśmy bowiem strajk solidarnościowy z Trójmiastem, które nadal stało. W niedzielę siedemnastego sierpnia została odprawiona Msza święta, po której stoczniowcy, blisko 16-tysięczna załoga, podjęła strajk! Tym naszym działaniem zostało ostatecznie wymuszone podpisanie porozumień sierpniowych w dniu 31 sierpnia... Alina Pieńkowska określiła naszą akcję jako działania solidarnościowe - w tym przypadku także z Trójmiastem - i to określenie stało się inspiracją do przyjęcia dla Samorządnych Niezależnych Związków Zawodowych szyldu "Solidarność".



- Od Pani, od żywiołowego protestu w jej obronie - a szybko potem Pani i Aliny Pieńkowskiej akcja solidarnościowa z Trójmiastem - miały się stać zaczynem "Solidarności" owego najgorętszego miesiąca w najnowszej historii Polski. Czy wobec znanego stosunku Lecha Wałęsy do Pani, nigdy nie da on świadectwa prawdzie, iż to casus Walentynowicz zapoczątkował wydarzenia na Wybrzeżu? I tym samym nie uzna Pani historycznej roli w najnowszych dziejach Polski?

- Było tak, jak Pan przypomina. Ale Wałęsa zakłamuje historię, więc trudno, by się zdobył na uznanie, o którym Pan mówi.

Serdecznie pozdrawiam
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum