Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

58. rocznica śmierci generała Augusta Emila Fieldorfa

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Lut 24, 2011 6:52 am    Temat postu: 58. rocznica śmierci generała Augusta Emila Fieldorfa Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110224&typ=my&id=my03.txt

NASZ DZIENNIK Czwartek, 24 lutego 2011, Nr 45 (3975)

"58. rocznica śmierci generała Augusta Emila Fieldorfa "Nila"

"Nil desperandum" - wczoraj i dziś

Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk

Nie wystarczyło zabić generała Augusta Emila Fieldorfa "Nila". Trzeba go było jeszcze w chwili śmierci upokorzyć, bo nie umierał jak oficer, od kuli przed plutonem egzekucyjnym, lecz na szubienicy, jak pospolity przestępca. Do dziś nieznane jest miejsce jego pochówku, żaden z uczestników zbrodni sądowej nie poniósł też kary, choć kilkoro z nich żyło jeszcze długo po roku 1990.

Jak co roku przypominamy w "Naszym Dzienniku" kolejną rocznicę śmierci gen. bryg. Augusta Emila Fieldorfa "Nila" - zastępcy komendanta głównego Armii Krajowej, zamordowanego na podstawie "wyroku" wydanego "w imieniu Rzeczypospolitej" (!) przez sowiecki sąd w Polsce, złożony z funkcjonariuszy sądowych narodowości żydowskiej. Śmierć nastąpiła we wtorek, 24 lutego 1953 r., o godzinie 15.00 w więzieniu mokotowskim.
Trzeba tę śmierć stawiać nieustannie przed oczyma Polaków, ponieważ okoliczności "sprawy generała 'Nila'" wskazują na wolę oprawców, by tę śmierć "celebrować", by z niej uczynić ostrzeżenie dla tych Polaków, którzy w walce o "Świętą Sprawę" narodowej niepodległości nie wahali się przeciwstawić potężnej machinie kontroli, inwigilacji i deprawacji, budowanej dla umocnienia dominium sowieckiego w Polsce.
Pierwsze i najważniejsze z tych ostrzeżeń brzmiało: Polacy, porzućcie nadzieję. Liczy się tylko lojalność wobec Związku Sowieckiego. Nie będzie żadnych postaw "neutralnych". Kto nie jest z nami, jest przeciw nam. Oto na waszych oczach zabijemy waszego generała, wybitnego oficera, wielkiego Polaka. I nie będzie miało żadnego znaczenia to, że był bohaterem konspiracji antyniemieckiej w czasie wojny. Umrze, ponieważ odmówił współpracy z władzą sowiecką w Polsce, a takich sytuacji ta władza nie toleruje.
Napisali w aktach sprawy, że "Nil" nie nadaje się do "resocjalizacji", ponieważ już w roku 1920 "walczył z młodym państwem radzieckim". Za to go zabili, a nie za rzekome akcje dywersyjne Armii Krajowej na tyłach wojsk sowieckich przeciwko tym wojskom skierowane. Przedtem pytali go w śledztwie, jaki jest jego stosunek do Związku Sowieckiego. Był zbyt dumny, by się tłumaczyć przed śledczymi w służbie sowieckiej. Powiedział, że jest do Sowietów uprzedzony po tym, co widział i przeżył. Nie nadawał się do "resocjalizacji" i do życia w państwie Bieruta. W państwie Gomułki też by się nie odnalazł.

"Moje miejsce jest w kraju"
Kiedy generał "Nil" umierał, młodzież studencka w Polsce miała za obowiązkową lekturę, niezależnie od kierunku studiów, tłumaczoną z rosyjskiego "Historię Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)", gdzie o bolszewickim marszu "przez trupa Polski" na zachód Europy pisano, że to "najazd jaśniepanów polskich na kraj radziecki". Więc on, "jaśniepan" z kolejarskiej polskiej rodziny, musiał umrzeć, bo stanął wraz z innymi na drodze tego pochodu.
Nie wystarczyło zabić generała. Trzeba go było jeszcze w chwili śmierci upokorzyć, bo przecież nie umierał jak oficer, od kuli przed plutonem egzekucyjnym, lecz na szubienicy, jak pospolity przestępca. Upokorzono jego i cały niepokorny Naród. Sowieci nie życzyli sobie na terenie zdominowanej Polski ludzi, którzy mogliby dla Polaków - zwłaszcza tych młodych - stanowić wzór do naśladowania. Nawet jeśli nie uprawiali już konspiracji, nie prowadzili czynnej walki z nowym okupantem. Sama ich obecność wśród nas była niebezpieczna. Okupanci znali historię Polski, szczególnie historię polsko-rosyjskich zmagań o niepodległość kraju, i pamiętali, że pogrzeb generałowej Sowińskiej, wdowy po bohaterze Powstania Listopadowego, był jednym z impulsów do Powstania Styczniowego. Generałowa nie prowadziła żadnej działalności niepodległościowej. Niebezpieczne było samo to, że BYŁA. I on też chciał BYĆ. Nie na londyńskim bruku, by słuchać żalów i złorzeczeń: "Biada nam, zbiegi, żeśmy w czas morowy lękliwe nieśli za granicę głowy"... On chciał być TU, w Łodzi czy w Warszawie, bo tu stawiano przed "sądami" i skazywano na śmierć jego podkomendnych. Bo tu umierali niedawno najmłodsi z nich - żołnierze spod znaku "Zośki" i "Parasola". "Głos mu drżał ze wzruszenia, kiedy mówił o nich"... - wspominała później Janina Fieldorfowa, żona generała. "Zaczęłam się bać, zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mu grozi w kraju, gdzie szaleje bezpieka, a byli akowcy są tropieni, aresztowani, 'likwidowani'. Błagałam, żeby się starał przedostać za granicę. Nie chciał. 'Moje miejsce jest w kraju. Tutaj są moi harcerze, moi ludzie, nikt nie powie, że uciekałem przed niebezpieczeństwem'"...
A przecież byli tacy, co uciekali, i nie mieliśmy im tego za złe. Można bowiem wymagać od człowieka godnej postawy, ale nie można żądać heroizmu. On się wykuwa w modlitwie i w zawierzeniu Bogu. Oparciem dla niego staje się ta najważniejsza, najszlachetniejsza nić życia, ale nie życia za wszelką cenę.
"Drugiego lutego 1953 roku ostatni raz widziałam Emila. 'Czy wiesz, dlaczego mnie skazali? Bo odmówiłem współpracy z nimi. Pamiętaj, żebyś nie prosiła ich o łaskę. Zabraniam tego'!".
I jeszcze jeden zapis-świadectwo:
"28 marca 1957 roku. Wczoraj zjawił się Lichtszajn Chaim, żeby opowiedzieć o swoim zetknięciu się z Emilem na Mokotowie (...). 'Panie muszą być dumne z takiego męża i ojca. Takich było na Mokotowie może dziesięciu, a może i tylu nie było'"...

Polska Antygona
Mieliśmy niezwykłe szczęście w ostatnich latach, bo mogliśmy słuchać do końca głosu córki generała "Nila" - Marii Fieldorf-Czarskiej. Broniła dobrej pamięci ojca, zabiegała o sprawiedliwość. Była jak Antygona po latach. Tych, którzy ją znali osobiście, porywała entuzjazmem i radością życia - niespotykanymi u ludzi starszych. Miała nieustającą nadzieję na dobrą przyszłość Polski - contra spem, na przekór życiowym doświadczeniom i tragedii rodziny. Tę nadzieję nadwerężyła - ale nie skruszyła - tragedia smoleńska, bo pani Maria nie wierzyła w wypadek. Odeszła od nas w niedzielę, 21 listopada 2010 roku. Wcześniej rozpoczęła wielkie dzieło w postaci Sztafety Pokoleń - symbolicznego przekazu wartości, którymi się kierowało pokolenie dziewcząt i chłopców Armii Krajowej - współczesnej polskiej młodzieży. Pożegnaliśmy ją na Powązkach. Uczyła nas dzielności, odwagi w obronie czci i honoru Narodu Polskiego. Uczyła nas uporu w dochodzeniu do prawdy, która wyzwala, uczy i uszlachetnia.
Niech zapłoną dziś światła na symbolicznym grobie generała "Nila", jego żony Janiny i córki Marii na warszawskich wojskowych Powązkach. Niech się dziś przy nim zameldują ostatni, odchodzący już żołnierze Armii Krajowej i ich młodzi następcy. Niech płoną światełka pamięci w naszych sercach.
Panie Generale, Polska pamięta o Tobie i o Twoich Bliskich. Polska nie pogrąży się w beznadziei. Powtarzamy za Tobą nieśmiertelne słowa Horacego: "Nil desperandum"!"


Ostatnio zmieniony przez Witja dnia Czw Lut 24, 2011 7:38 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Lut 24, 2011 6:54 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110224&typ=my&id=my02.txt

NASZ DZIENNIK Czwartek, 24 lutego 2011, Nr 45 (3975)

"Wujaszek Emil

Ciocia Janka i nasza mama Kazia to były rodzone siostry, z domu Kobylińskie, urodzone i mieszkające w Wilnie. Janka wyszła za mąż za Augusta Emila Fieldorfa, którego nazywaliśmy wujaszek Emil, a Kazia za Tadeusza Zacharę. Wujaszek Emil był zastępcą dowódcy 1. Pułku Piechoty Legionów w Wilnie, a nasz tatuś służył w tym pułku jako oficer. W rodzinie Fieldorfów były dwie córki: Krysia i Marysia, a w rodzinie Zacharów: syn Andrzej i córka Krysia, czyli my. Do września 1939 roku mieszkaliśmy w Wilnie niedaleko rodziny Fieldorfów. Gdy wybuchła wojna, wujaszek Emil i nasz ojciec wzięli udział w walkach w obronie Ojczyzny. Ojciec poległ 20 września w Puszczy Kampinoskiej, wujaszek Emil przeżył wrześniowe walki, a potem działał aktywnie dla Państwa Podziemnego, służąc w Armii Krajowej. W czasie wojny obie nasze rodziny zamieszkały razem. Po wojnie zostaliśmy wysiedleni z Wilna, wyjechaliśmy do Łodzi, gdzie zajmowaliśmy wspólne mieszkanie przy ul. Próchnika. W 1947 roku dołączył do nas wujaszek Emil, który wrócił z sowieckiego łagru.

W roku 1950 wujaszek Emil został aresztowany i osadzony w więzieniu w Warszawie, gdzie toczyły się przeciw niemu rozprawy sądowe. W tej sytuacji Marysia była osobą, która z racji młodego wieku najczęściej jeździła do Warszawy, by uzyskać informacje o ojcu. Oszczędzała w ten sposób swoją matkę chorą na serce.
W marcu 1953 roku Marysia wyjechała do Warszawy po jakieś wiadomości o swoim ojcu. Był późny wieczór. Usłyszałem ciche stukanie do drzwi. Otworzyłem je i zobaczyłem Marysię. Na twarzy widziałem smutek, którego nie sposób opisać, a który zostanie mi w pamięci do końca życia. Szeptała cicho, że wyrok śmierci został wykonany. Nie chciała wejść do domu, bo nie zamierzała mówić swojej mamie o tym, co się stało, a bała się, że jak ją zobaczy, to się załamie i wybuchnie płaczem. I martwiła się, co dalej będzie, bo ciocia była chora. Powiedziała, że pójdzie przenocować do swojej przyjaciółki, a na drugi dzień wymyśli jakąś wersję dla matki. Tak też zrobiła i ciocia Janka przez kilka lat nie znała prawdy o losie swojego męża, aż do roku 1957, kiedy przyszła odpowiedź z Londynu na jej list. Napisano, że trzeba porzucić złudzenia i podano wszystkie znane im fakty na temat śmierci wujaszka. Był to dla cioci wielki cios. Byłem świadkiem, jak w trakcie czytania listu krzyknęła, upadła na podłogę i głośno płakała. Ale ciocia była twardym człowiekiem. Ta wiadomość jej nie załamała i nie zniszczyła. Wydaje się, że pociechą po stracie męża było kultywowanie jego pamięci, choćby w taki sposób, w jaki było to wtedy możliwe.
Ciocia Janka umarła w roku 1979 w wieku 81 lat. Przed śmiercią mówiła o wielkim szczęściu, jakie ją spotkało, że doczekała wyboru Karola Wojtyły na Papieża i przyjazdu Jana Pawła II do Polski. Z czteroosobowej rodziny Fieldorfów Marysia żyła najdłużej, osiągnąwszy wiek 85 lat. Do końca aktywna, mimo wielkich dolegliwości zdrowotnych zachowała młodzieńczy głos, którego nikt nie kojarzył ze starszą panią po osiemdziesiątce.

Krystyna Zachara-Jędrzejewska, Andrzej Zachara"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum