Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Bratkowskiego rojenia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Sro Lip 13, 2011 10:10 pm    Temat postu: Bratkowskiego rojenia Odpowiedz z cytatem

Warto przeczytać - by wiedzieć KTO JEST KTO


http://alfaomega.webnode.com/products/stefan%20bratkowski%3a%20%C5%BCeby%20wiadomo%20by%C5%82o%2c%20co%20przerabia%C4%87/

Stefan Bratkowski:

Żeby wiadomo było, co przerabiać


Kolejny mój polemista, po moim artykule na temat skłonności do faszyzowania w PiS, zamiast podjąć dyskurs na argumenty, sprawił mi nowy życiorys, nieznany ani mnie ani najbliższym znajomym. To nie pierwszyzna - od byłego cenzora już dowiedziałem się, że zajmowałem się cenzurą! Teraz od innej un peu canaille, że należałem do klasy „właścicieli Polski Ludowej”. Ale już kiedyś jeszcze inni, i to kolejni odważni, robili mnie ojcem wybitnego publicysty, Piotra Bratkowskiego, żeby sprawić przykrość nam obu. Wyjaśnię, na wszelki wypadek, żeby go nie obciążać: owszem, Piotra znam od pieluszek – a wtedy właśnie, w styczniu 1957 r., jego matka, Hanna Bratkowska, zastępczyni redaktora naczelnego w „Po prostu”, osoba niezwykła, jedna z dwóch najmędrszych postaci tej redakcji, udzieliła mi na moim tekście jedynej w życiu, parogodzinnej lekcji dziennikarstwa („zasady informacji”, do znalezienia na witrynie studioopinii.pl, to głównie Jej instrukcje i uwagi). Hankę uwielbiali wszyscy, zarówno przyszły Jan Olszewski, wtedy znakomity reporter, jak przyszły Urban, wtedy świetny publicysta, znienawidzony przez aparat partyjny za tekst „Wyjąć konserwę z puszki” z owego stycznia 1957 (z zakazem pisania na długie lata).

Rozczaruję poszukiwaczy materiału do nienawiści. Mój prawdziwy życiorys był niesłuszny, ale nie szczególnie bohaterski, nie ma czego wywracać na opak – jak Adamowi Michnikowi, którego bezpieka uprzejmie wynosiła z domu za ręce i nogi, by nie fatygował się iść do „suki” o własnych siłach, a którego przeciwnicy polityczni darzą większą nienawiścią niż dawniej bezpieka. Moja biografia zawiera tylko trochę anegdoty, ilustracji epoki. Co najwyżej. Nic szczególnego.

Mieliśmy swoją rewolucję. Kompletnie niesłuszną

W 1944 r. z matką i młodszym bratem wyszliśmy z piwnic pod gruzami i płonącymi resztkami domu żywi i cali, oswojeni na zawsze ze śmiercią i grozą, ale i z matczynym optymizmem, że nic już gorszego stać się nie może.

Obaj z bratem dostaliśmy się na studia jako wychowankowie Państwowego Domu Młodzieży, domu trzystu sierot i półsierot wojennych. Inaczej dla synów konsula II RP, oficera przedwojennego polskiego wywiadu, byłoby to nieco trudne. Pierwszy raz mieliśmy być aresztowani z kolegami w 1955 r. za dyskusje Klanu Płonącego Pomidora (to my byliśmy za socjalizmem, przeciw czerwonej burżuazji!), po 40 latach spotkałem przypadkiem szefa krakowskiej bezpieki, który nas wtedy nie aresztował – choć żądał tego odeń już w 1954 r. towarzysz G., czujny sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Uratował mnie Marek Waldenberg, kierownik katedry podstaw marksizmu-leninizmu UJ, dając mi w niej asystenturę (tak!). Uczyłem studentów… jak się robi rewolucję, czyli jak inteligencja, zgodnie ze wskazaniami towarzysza Lenina, ma dla rewolucji szukać sojuszu z robotnikami; co się niebawem praktycznie przydało.

W maju 1956 zorganizowałem pierwsze ogólnokrakowskie Juwenalia (na ryzyko Stasia Gugały, przewodniczącego Rady Okręgowej ZSP), mój młodszy brat i jego koledzy z „lądówki” Politechniki wyprowadzili na ulice miasta hasłem „chodźcie z nami” pierwszą wielotysięczną, niezależną manifestację. We wrześniu rozwiązałem ZMP na Uniwersytecie Jagiellońskim i założyliśmy Rewolucyjny Związek Młodzieży, zaraz potem i Politechnika Krakowska. Tu trzeba podstawowej informacji - tę rewolucję w imię „prawdziwego socjalizmu” (tak, nie „socjalizmu z ludzką twarzą” jak Praga 1968!) przeciw „czerwonej burżuazji” robiliśmy pod przewodem redakcji „Po prostu”, która wezwała do budowania RZM-u.

W październiku 1956 nasz Studencki Komitet Rewolucyjny zwoływał wielotysięczne wiece dla poparcia demokratyzacji i żądania praworządności, czyli dla ostatecznego obalenia stalinizmu. Z poparciem robotników Nowej Huty, ich sekretarza KZ, Zbyszka Jakusa, obaliliśmy egzekutywę Komitetu Wojewódzkiego (z owym G. w składzie), rozwiązywaliśmy na wsi „spółdzielnie produkcyjne”, Studencki Komitet Rewolucyjny ze swą milicją studencko-robotniczą jakiś czas rządził miastem, do jej szefa, Adam Kreislera, przyszło kilku dziwnych panów i zapytało, jak długo będzie tej władzy. Usłyszawszy, że jeszcze jakieś dwa tygodnie, zadeklarowali, że przez te dwa tygodnie nie będą… kraść; wyjaśnili, że są delegacją zawodowych złodziei krakowskich. Życzę takiego etosu moim dzisiejszym polemistom.

W grudniu 1956 z ramienia „Po prostu” organizowałem pierwszy zjazd RZM w Warszawie, jednym z sekretarzy Komitetu Centralnego został mój przyjaciel, Jerzy Grotowski, przyszły rewolucjonista teatru...

Potem zostałem z dnia na dzień – reporterem „Po prostu”, a nasz RZM, połączony z ZMR-em w ZMS, dał się fachowcom z aparatu partyjnego wymanipulować; mnie oczywiście „wyprowadzono” ze składu KC ZMS. Centralna Komisja Kontroli Partyjnej PZPR, usuwając z partii ludzi „Po prostu”, nie zauważyła mnie (zaniedbaliśmy wpisania mnie na listę członków POP, Podstawowej Organizacji Partyjnej). Oburzonemu i dotkniętemu, wytłumaczono mi, żebym nie składał sam legitymacji, bo demonstrować samotnie należy dopiero wtedy, kiedy się ma nazwisko i to coś znaczy – i też gdy mnie wyrzucono z partii jako prezesa wolnego już Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i organizatora „struktur poziomych” w partii, które mogły odbudować PPS, sprawiło to, że posypało się tysiące legitymacji partyjnych.
Nad rzeką Kwai

Niemniej Październik 1956 uczynił PRL wyjątkowym barakiem w obozie sowieckim, z prywatnym gospodarstwem chłopskim i katolicką opozycją w sejmie z mianowania. Bez żadnej idylli, oczywiście. Sam pracę straciłem po raz pierwszy z rozpędzeniem redakcji „Po prostu” w 1957 r. Pętałem się po różnych redakcjach, które też rozpędzano, lub rozpędzano co najmniej ich kierownictwa. Pierwszy raz - świetny „Sztandar Młodych”, z winy mojej i Dariusza Fikusa, bo na czołówce numeru dał mój tekst „Szeregowcy zostali wykiwani” o fanach dixielandu, których opuścili muzycy, grający już modern jazz, a partia mówiła, że wie, o jaki tu jazz chodzi… Drugi raz – padło kierownictwo „Dookoła świata”, bo tow. Gomułka wściekł się na pomysł konstruowania przez młodzież minisamochodziku o nadwoziu wstępnie sprężanym (projektu inż. de Mezera).

„Cywilizowanie” minionego ustroju konstruktywnymi wysiłkami podejmowało tysiące polskich fachowców i ja w miarę swoich skromnych dziennikarskich możliwości - z nimi. Wiadomo było, że zostaliśmy jak po Kongresie Wiedeńskim sprzedani na kolejne sto lat, trzeba więc robić dla kraju, co możliwe, i to - uwaga! - porządnie. Naszą filozofię wyrażał nie oglądany u nas „Most na rzece Kwai” (gwizdaliśmy tylko melodię z niego jako swój hymn). Uczył, że należy robić jak najlepiej wszystko, co się robi – choćby po to, żeby nie zapomnieć, jak się to robi. Wielu naszych przyjaciół i kolegów, czasem – geniuszy jak Jacek Karpiński, wielkich konstruktorów jak Edward Nowak, mimo to reżim zniszczył, ja tylko traciłem pracę, parę razy pojedynczo, po życzliwych radach, żebym sam odszedł, kilka razy z rozpędzanymi redakcjami.

Uczyłem się wiedzy o praktyce demokracji i o gospodarce rynkowej stopniowo, razem z moimi czytelnikami, nie doznałem żadnego objawienia. W latach 60-tych spotykaliśmy się w gronie popularyzatorów nauki i techniki, też podejrzanym, poza strukturami (zacząłem zbierać materiał do książki o pieniądzu, bo kiedyś przecie musi wrócić), i w 1969 r. wyszła moja „Księga wróżb prawdziwych”, o tym, co ludzkości obiecuje postęp nauki i techniki. Dzięki niej dostałem do redagowania z inicjatywy pani Kazimiery Muszałówny „Życie i Nowoczesność”, tygodniowy dodatek do dziennika „Życie Warszawy”. W 1970 r., przed upadkiem Gomułki, dzięki Andrzejowi Wasilewskiemu, wydawcy, i Stefanowi Olszowskiemu (tak!) wyszła książka moja i mojego brata „Gra o jutro”, ukazująca, jak działają gospodarki zachodnie; przekonywała, że lepiej oceniać przedsiębiorstwa wedle sprzedaży, miast wykonania planu, że warto zdecentralizować gospodarkę, usamodzielniając przedsiębiorstwa i w pełni akceptować „prywatną inicjatywę”. Po miesiącu towarzysz J. kazał rzecz wycofać z księgarni, ale już było za późno, bo nakład się rozszedł.

Nasz dodatek, przynoszący w czwartek „Życiu Warszawy” sto tysięcy sprzedaży więcej, mogliśmy robić i tak dłużej, niż sami przewidywaliśmy. Z naszych gier symulacyjnych wynikało, że nas nie wytrzymają już w początku roku 1973. Prezentowaliśmy, co można zrobić i jak to się robi, ale konstruktywizm dla minionego ustroju był nie do zniesienia (wedle Julka Owidzkiego – „najgorsi są ci konstruktywiści; opozycja zaświadcza o naszym istnieniu, konstruktywiści ujawniają, że nas nie ma”). Rozpędzono nas jesienią 1973 r., tegoż roku zlikwidowano zakład Jacka Karpińskiego, też późno, bo nie brano pod uwagę, że minikomputer K-202 już wejdzie w całej serii do użytku. Nie bito nas, nie sadzano do więzienia, nie aresztowano jak np. konstruktora nowego Ursusa, „zdjętego” z lotniska...

Najdotkliwsze w systemie „realnego socjalizmu” nie było to, że był wrogi wolności i represyjny; bo nie aż tak, jak nawet w Czechosłowacji, gdzie profesorowie słynnej Politechniki Praskiej zamiatali ulice. Był przede wszystkim – głupi. Systemowo.
Jako niegroźny wróg ludu na własnym rozrachunku

W latach 1973-80 bezrobotny członek partii, nie mogąc dostać nawet ryczałtu w piśmie na zagranicę, studiowałem kwalifikacje zawodowe Tadeusza Kościuszki („Z czym do nieśmiertelności”), pisałem szkice o Ameryce („Oddalający się kontynent”) i scenariusze do serialu „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”, za co dawało się przeżyć; nauczyłem się prowadzenia budżetu domowego. To rzeczywiście zawdzięczałem systemowi. Nie wolno było tylko moich książek recenzować, ale i tak się rozchodziły, a wydawnictwa książkowe nie podlegały Biuru Prasy KC.

W 1978 r. organizowaliśmy z Bohdanem Gotowskim i Andrzejem Wielowieyskim Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość”, DiP, grono intelektualistów, którzy chcieli zabierać głos na temat kraju zgodnie ze swoimi kompetencjami. Nie można było DiP-u rozwiązać, ani oskarżyć, bo nie mieliśmy ani listy członków, ani statutu, ani zarządu, ani prezesa. Do Zespołu Usługowego, który nie był żadną władzą, zgłosiło się 10 panów, którzy się przedtem nie znali, ale od razu przeszli „na ty”. Kiedy po pierwszym spotkaniu zakazano dalszych, Zespół Usługowy rozpisywał ankiety, opracowywał i podpisywał raporty, pierwsze egzemplarze dostawała władza, obok niej - przedstawicielstwo polskiego papieża, kardynał Wyszyński, prof. Kotarbiński i Niezależna Oficyna Wydawnicza do publikacji w drugim obiegu. Pierwszy raport opisał nadchodzący kryzys społeczny i nawet przewidział jego negocjacyjne rozwiązanie.

Nie wymagało to bohaterstwa, wystarczało się nie bać, więc nie mogłem na to bezrobocie narzekać. Ryzykowali naprawdę, zdrowiem i życiem, ludzie KOR-u i robotnicy gdańscy, którzy potem utworzyli „Solidarność”. Jak przedtem ci z Trójmiasta i ci ze Szczecina (tych ostatnich mądre, bo nie tylko płacowe postulaty w 1970 r. przepisywałem na swojej Olivetce, nb pochodzącej z 1960 r. z Konga, którą dostałem od Ryśka Kapuścińskiego).

Wybrany prezesem niezależnego już Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, w latach 1980-81, tym bardziej nie mogłem narzekać. Ani potem jako prezes nielegalnego. Nie wykończył mnie pierwszy pełnościenny zawał – przemarzłem, czekając godzinę na mrozie pod więzieniem na odebranie Narożniaka i Sapełły, bo nie mogło więzienie znaleźć ich koszulek gimnastycznych. Myślałem, że to atak nerwicy, i od 3 w nocy jeszcze do 6 rano, ledwo mówiąc, negocjowałem w Ursusie porozumienie między kierownictwem partii a przywódcami „Solidarności” Warszawy. Przeżyłem, żadnego więc bohaterstwa, czyste zadowolenie z życia. Dopiero potem odkryto, że mogłem już nie żyć.

Oczywiście, miałem wtedy okazję poznać ludzi rządzących Polską. Niektórych jak Kazia Barcikowskiego czy Józka Tejchmę poznałem jeszcze w Polskim Październiku jako działaczy środowisk młodzieży wiejskiej. Zachowali inteligencję i przyzwoitość nawet na najwyższych stanowiskach. Paru innych moich rówieśników, którzy poszli do aparatu partyjnego, by go przerabiać od środka, to on przemacerował kompletnie. Ale i Jurek Wójcik, i Zbyszek Regucki, zrobili wiele dla przybliżenia demokracji w Polsce.
Satysfakcje, może niewielkie, ale zawsze

Swoim sercem się nie przejąłem, miałem dość zdrowe nerwy. W czasie wojny polsko-jaruzelskiej zatrzymany raz pierwszy po „wyjściu spod szafy” wręcz uspakajałem przesłuchującego mnie, bardzo spiętego i agresywnego oficera bezpieki, by się nie denerwował, skoro ja się nie denerwuję. Trudno, żebym dziś denerwował się kanaliami.

Samopowielająca się na magnetofonach kasetowych (były wynalazkiem antypaństwowym), moja „Gazeta Dźwiękowa” przynosiła mi, na odwrót, niemało satysfakcji; trafiała po same krańce Polski, Wolna Europa nadawała każdy numer po kilka razy. Bezpieka niepotrzebnie, poza rewizją, włamała się do mojego mieszkania, ponieważ nie miałem nic do ukrycia; coś może zostawiła, trudnego do znalezienia, ale uważało się w domu na to, co się mówi. Pokpiwszy do telefonu, że nie znalazła pod biurkiem darowanego mi koniaku, straciłem przy następnym włamaniu i ten koniak. Ale mistrza, który oprawiał moje nagrane teksty w opozycyjne piosenki, poznałem dopiero po 1989 r. – był nim dr Piotr Szwemin, znakomity… fizyk z Politechniki.

Chroniła kontakt z nim i całą jego fantastyczną sieć dwustu odbiorców pierwszych kaset z jego „fabryki” do dalszego przegrywania solidna konspiracja (bez żadnej mojej zasługi). Nie opisana, jak i system druku „Tygodnika Mazowsze” (dochodził do 80 tys. nakładu, z 24 nielegalnych drukarni), bo to nie tematy dla IPN. Jak i „struktury poziome” wewnątrz partii w roku 1981, zainicjowane przez Zbyszka Iwanowa w toruńskim „Towimorze”, które, jeszcze trochę, a byłyby jednak odtworzyły PPS…

Kiedy od 1982 r. latami w dziesiątkach kościołów po kraju starałem się przyswoić słuchaczom naukę społeczną Kościoła, do dziś w nim dość mało znaną, a naprawdę świetną propozycję ideową i praktyczną (też na dziś), miło mi było, że pomagam jakoś polskiemu inteligentowi na papieskim tronie (mówił w homiliach krajowych nawet o gospodarce morskiej i o Eugeniuszu Kwiatkowskim, bardzo treściwie, ale kto to zauważył?). Czasem przeszkadzano mi w dojeździe na miejsce, czasem tak, żebym już nigdy nigdzie nie dojechał, ale jakoś udawało mi się dotrzeć. Rozkręcono koła w „maluchu” mojej żony (kupionym za własne pieniądze, bez ulg w cenie, bo i dlaczego?) i mechanik odmówił potem napraw. Ale dokręcił. W liczbie ataków i potępień ze strony Urbana zająłem zaszczytne, ale całkowicie niezasłużone drugie miejsce za Wałęsą; to było raczej wyróżnienie prywatne.

U mego młodszego przyjaciela, Jurka Popiełuszki, prowadziłem przez rok uniwersytet parafialny, wedle Jego pomysłu. Jurek życzył sobie m.in., żeby słuchacze byli przygotowani do prowadzenia rozmów z drugą stroną, bo „pan Stefan mówi, że oni będą musieli z nami rozmawiać”. I chyba nie przypadkiem najwyższą ocenę zyskały zajęcia Jacka Santorskiego – trening negocjacyjny. Jurek tych rozmów nie doczekał, siepacze zamordowali go, by do nich nie doszło. Ale jego "Zło dobrem zwyciężaj" powstrzymało sporą grupę młodych ludzi od podjęcia partyzantki miejskiej. Mnie się to nie udało. Usłyszałem - "Rozumiemy pana, bo jak będą zabijać, to zaczną od takich jak pan". Jurek ich jednak przekonał. I to jego zabito.

Mogłem i ja, toutes proportions gardees, żyć krócej, owszem. Po 1989 r Komisja Sejmowa dowiedziała się z przesłuchań, że polecono mnie zlikwidować, ale wysoki oficer SB odmówił wykonania rozkazu. SB ograniczyła się do telefonów typu "Już go mamy, dół z wapnem czeka" i do sugestii, co zrobią moim najbliższym...

Mogłem żyć krócej, owszem. Po 1989 r. dowiedziała się komisja sejmowa, że polecono mnie „zlikwidować”, ale wysoki oficer SB odmówił wykonania rozkazu, więc tym bardziej trudno mi narzekać. Nie szukałem winnych, bo zemsta szkodzi na mózg, a ważne było, że społeczeństwo się nie poddało, zaś klasa panująca pokojowo oddała władzę w wyniku porozumienia z resztą narodu. Co uważam za cud dziejowy, zasługujący na mit narodowy i wielki mit międzynarodowy. Zjawisko, które historia odnotowała w Polsce, było w skali światowej bez precedensu, a zapoczątkowało proces, który zmienił mapę świata i stosunki między ludźmi od Portugalii po Kamczatkę. Dopiero teraz wraca hasło – „dawaj się dzielić”.
Z wyrazami współczucia dla ubikacyjnej frustracji

W czasach wolności – nie oczekiwałem, że ktoś mnie będzie nagradzał, czy dawał mi ordery, dopiero teraz oblewają mnie pomyje, co mi przydaje poczucia ważności. Jak być kombatantem, nawet bym nie wiedział. Kiedy rozpędzono „Po prostu”, przyrzekaliśmy sobie, że nie będziemy kombatantami, czyli że nie będziemy żyć przeszłością, skoro tyle jest do zrobienia.

Dalszy ciąg mojego życiorysu nie wymagał najmniejszego bohaterstwa. „Gazeta i Nowoczesność”, dodatek do GW – nie był ukochanym dzieckiem gazety. A samodzielny byt „Nowoczesności” bez reklam nie miał długiego żywota. Trzeba było spłacać przez 5 lat zadłużenie już na własny rachunek. Wyświadczono mi praktycznie sporą przysługę: po 30 latach gromadzenia materiału pisałem przez lat 7 dzieje banków, bankierów i obrotu pieniężnego („Nieco inna historia cywilizacji”), z cichą nadzieją, że nasze banki nauczą się jednak bankierskiej wyobraźni, badania rynków i umiejętnego kredytowania.

Nieco dłużej, bo w sumie 23 lata pisałem po trosze dzieje planowo zapomnianej, a wymordowanej przez Iwana Groźnego republiki kupieckiej dawnej Rosji, republiki, która w 1136 r. przybrała dumny tytuł „Gospodin (Pan) Wielikij Nowgorod”; ten niebezpieczny dla satrapii wzór demokracji („Atlantyda, tak nie daleko”) polecam wyznawcom jedynowładztwa.

Teraz, jak 40 lat temu, napisaliśmy (w parę lat) z moim bratem, zawodowym menedżerem i byłym ministrem wolnej RP, „Grę o jutro 2” – żeby w miarę naszych skromnych możliwości wywołać dyskusję o tym, co jest do zrobienia, o jutrze, miast o tym, co wczoraj (postulaty mojego brata na temat gospodarki mieszkaniowej, formułujące m.in. warunki uruchomienia boomu budowlanego, pochodziły z 1993 r.).

Co do wcześniejszych grzechów pracowitości, mam ich, niestety, na sumieniu więcej. Napisałem, po latach zbierania materiału, raz opublikowaną w podziemiu, we Wrocławiu w 1983 r., drugi raz legalnie w 1989 r., opowieść, faktograficzną, jak wbrew zasadzie walki klas pracodawcy współdziałali z pracownikami w prowadzeniu przedsiębiorstwa - poprzez udział pracowników w zyskach, zarządzaniu i własności (spółki pracownicze jako partnerów pracodawców wymyślił Fourier, wyeksponował Pius XI, a Ronald Reagan spopularyzował poprzez swój Plan Pracowniczej Własności Akcji). Myślałem, że to się komuś u nas przyda, ale marksizm ze swoją walką klas się utrzymał, i to jako obowiązek „Solidarności”. Dalszymi aktami zbędnej pracowitości nie będę się tu już kompromitował.

Dla jasności: obaj mieszkamy, i brat, i ja, każdy ze swoją żoną od 45 lat, każdy w tych samych gomułkowskich 46 metrach co 42 lata temu, w spółdzielni mieszkaniowej, na której założenie namówiłem Zdzisława Sulmirskiego, jednego z działaczy Polskiego Października w Warszawie. Na wszystko, co mamy, zwłaszcza na tysiące książek, musieliśmy zarobić sami. Nie skarżymy się na los. A nawet, choć odeszło z tego świata wielu naszych wspaniałych przyjaciół, powiedziałbym, że jesteśmy szczęśliwi. Proszę nam wybaczyć tę złośliwość. Jest niezamierzona, współczujemy obaj nieszczęśliwym, którzy muszą nienawidzić, pluć i pisać po internetowych ubikacjach lub w ubikacyjnych czasopismach. Niezadowolenie z życia to ciężkie i bolesne obciążenie, a przykro nam obu odbierać nieszczęśliwym satysfakcję wiadomością, że nas ta brudna ślina, pluta widocznie pod wiatr, nie dosięga.

Przykro jest mi też osobiście, że stowarzyszenie, które mnie zrobiło swego czasu swoim honorowym prezesem, stało się od dłuższego czasu przybudówką polityczną pewnej dość groźnej dla kraju partii, ale każdy ma prawo chcieć umrzeć. Stowarzyszenia też.

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Sro Lip 13, 2011 11:34 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Stefan Bratkowski: Kaczyński to nasz Mussolini, czerpiący z Goebbelsa
Czy warto wspominać kogoś takiego?
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Pią Lip 15, 2011 11:47 am    Temat postu: Tow. Bratkowski w rojeniach swych niezłomny Odpowiedz z cytatem

Tow. Bratkowski w rojeniach swych niezłomny

Już kiedyś ― za Łukaszem Łańskim ― przytoczyłem

(http://swkatowice.mojeforum.net/post-vp19258.html#19258)

pewną wypowiedź Zespołu "Głosu" o Stefanie Bratkowskim i jego działalności sprzed 30 lat: "W 1981 roku nie tylko Kania, Jaruzelski, Siwak jeździli do Moskwy. Jeździł tam też, i co dziwniejsze, publicznie w mowie i piśmie tym się chwalił, Stefan Bratkowski. Częścią jego zabiegów był tak zwany >>list 35<<, w którym przekonywano Sowiety, że PZPR nie powinna mieć monopolu na urzędowe wdrażanie przyjaznych uczuć wobec ZSRR [...]".

Tenże Bratkowski 20 lat temu, kiedy jeszcze bliźniacy Kaczyńscy i inni działacze Porozumienia Centrum pracowali w kancelarii prezydenta Wałęsy, wynalazł nazwę dla aktualnego ustroju w Polsce: "kancelariat" (brzmi dobrze: jak np. "szariat", "kalifat" itp. pomysły różnych innych lewicowców, którzy polską prawicę starali się deprecjonować poprzez przyrównywanie jej do islamu), zaś prezesa ZCh-N Wiesława Chrzanowskiego uczęstował smakowitym epitetem "Führer".

Później red. Bratkowski sugerował (felieton pt.: "Rodzina", "Rzeczpospolita", nr 284 z 6-7 grudnia 1997 r., dodatek "Plus Minus", nr 50), że Radio Maryja jest... pro-moskiewskie; powołał się na istnienie wówczas na Uralu przekaźników, transmitujących sygnał tej rozgłośni dla Polaków mieszkających w azjatyckiej części byłego (?) ZSRS. Przyganiał kocioł garnkowi!

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Pon Lip 18, 2011 10:01 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Tam w salonie coś im się okropnie porobiło. Coraz dalej brną w wirtualne światy. Ostatnio okazało się, że Jarosław Kaczyński zyskał nowych obrońców w osobach Henryki K. i Stefana N. o czym można przezczytać u Seawolfa. w tekście pt. "Dziurawy Stefan, obrońca Jarosława!". W jednym z fragmentów pisze:
Cytat:
Nie takie rzeczy już widzieliśmy. Ot, choćby Bolek Wałęsa. Przecież nie było takiego wyzwiska, jakiego by mu oszczędzono na salonach, aż tu, prawdziwe błogosławieństwo dla zapomnienego i wyszydzanego herosa, Kaczyńscy doszli do władzy, i nagle stał się potrzebny, nagle go podniesiono z kupy śmieci, otrzepano, nadęto, jak balon i puszczono na szerokie wody, Wszystko, czego od niego oczekiwano, to by pluł na Kaczyńskich, no, a do tego, to akurat nie trzeba go było namawiać.

Gdzie indziej zauważa, że:
Cytat:
Jak się ma takich przyjaciół, to w zasadzie już nie potrzeba wrogów.
Smile
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Wto Lip 19, 2011 9:16 am    Temat postu: Wałęsę Salon docenił dużo wcześniej Odpowiedz z cytatem

Wałęsę Salon docenił dużo wcześniej

Seawolf napisał trochę niedokładnie, sugerując, że przyjaźń Salonu z Wałęsą nastała dopiero w 2005 r.

Nie, różne paroksyzmy tej przyjaźni bywały wcześniej, np. podczas wspólnego oburzenia Wałęsy i "Gazety Wyborczej" na "psycholi od Rydzyka" z powodu pamiętnych "Rozmów niedokończonych" z udziałem Krzysztofa Wyszkowskiego. No, ale to już był rok 2005, tylko że luty, a więc jeszcze na sporo miesięcy przed wyborczymi sukcesami PiS.

Wcześniej przejawem takich paroksyzmów przyjaźni z pośrednictwem jest postać Andrzeja Olechowskiego, który w 1993 r. elokwentnie i gestykulacyjnie agitował w telewizji na rzecz pro-wałęsowskiego BBWR, a w 8 lat później zakładał PO. (Olechowski ― narzucony przez MFW Olszewskiemu w miejsce Lutkowskiego jako nowy min. finansów, potem bywalec listy Macierewicza, tymczasem w książce Dakowskiego i Przystawy o aferze FOZZ przedstawiony jako "bliźniak Balcerowicza"...)

Chociaż Salon docenił Wałęsę dużo wcześniej ― jednak również z powodu braci Kaczyńskich (a przynajmniej ― jednego z nich).

Dopóki bliźniacy Lech i Jarosław (+ inne osoby z PC) pracowały w kancelarii prez. Wałęsy, dopóty Wałęsa był dla salonu (tymczasowo, nie od zawsze! - dopiero od wiosny 1990 r., kiedy zaczął mówić o "wojnie na górze" i zamiarze kandydowania na prezydenta) "be".

Owszem, z niechęcią poparli go w II turze wyborów przeciwko Tymińskiemu. Ale potem i tak był jeszcze "kancelariat". Kiedy jednak Wachowski doprowadził do wyrzucenia z kancelarii tych, którzy pomogli Wałęsie zostać prezydentem, jakoś dziwnie Salon przybrał postawę neutralną.

A po raz pierwszy PO STRONIE prez. Wałęsy Salon opowiedział się, kiedy chodziło o obalenie rządu Jana Olszewskiego. No, a dzięki komu powstał ten gabinet? Dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu.

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
husarz
Weteran Forum


Dołączył: 14 Maj 2011
Posty: 119

PostWysłany: Wto Lip 19, 2011 10:56 am    Temat postu: salon popłuczyn po... Odpowiedz z cytatem

Szanowny Esse Quam Videri.

Ale się namęczyłeś tym grzebaniem w kloace, a czy jakieś wnioski z tego wyciągasz???

Pewnie jeszcze nie pojmujesz, że całe ZŁO TEGO ŚWIATA ma swe korzenie w konstytucjach bez wyjątków.

Nasz Oddolny Ruch Społeczny spakował tych "znachorów" do jednego WORA i niebawem wyśle ten WÓR na Berdyczów.

No ale skoro polubiłeś to grzebanie w... to nic mi do tego.

Pewnie i nawoływanie do OPAMIĘTANIA się - nie będzie skuteczne, bo nawyki na to Ci nie pozwolą.

Pozdrawiam - Kazimierz z Kęt - rzecznik Duchowych Pielgrzymów do POLSKI bez lichwy i podatków.

Więcej na FORUM www.husarz33.fora.pl

_________________
husarz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Wto Lip 19, 2011 8:25 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rzeczywiście 4. czerwca 1992 był wyłożeniem kart na stół. Wtedy każdy, kto miał oczy otwarte zobaczył i zapamiętał gdzie przebiega granica i zobaczył obnażone wilcze pyski, po tym jak im z karków opadły owcze skórki. Pamiętam do dziś Wałęsę mówiącego "żeby już jutro do biuraRolling Eyes nie przyszedł". Widać, że się bardzo tego musiał bać. Przypomina to trochę przejęcie władzy prezydenckiej po tragedii smoleńskiej przez Bula. Od razu zaczęli 'urzędować'.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Wto Lip 19, 2011 9:05 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Husarzu,
Chyba Pan nieco przesadza pisząc że "Pewnie jeszcze nie pojmujesz, że całe ZŁO TEGO ŚWIATA ma swe korzenie w konstytucjach bez wyjątków". W końcu konstytucje państwa mają mniej niż 300 lat. Gdyby prawdą było to, co Pan pisze, to do wprowadzenia pierwszej konstytucji (chyba była to napisana i sygnowana przez licznych masonów konstytucja amerykańska) świat pownien był być rajem. A czy był?
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
husarz
Weteran Forum


Dołączył: 14 Maj 2011
Posty: 119

PostWysłany: Sro Lip 20, 2011 7:44 am    Temat postu: konstytucje Odpowiedz z cytatem

Panie Grzegorzu z Wrocławia.

Nie rozumiem zawiłości Pańskiego tekstu. Kojarzenie masońskich konstytucji z dobrem jest karkołomną kombinacją.

Pytanie czy był? zdradza Pańskie niezrozumienie SPRAWY.

Z powodu masońskich knot-stytucji NIE MÓGŁ BYĆ Świat RAJEM - czego Pan jak widać nie zrozumiał.

Świat przed-konstytucyjny był jedną wielką gehenną dla mieszkańców ziemi.

_________________
husarz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum