Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

PiS studzi lustracyjny zapał

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Administrator
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 907

PostWysłany: Pon Wrz 11, 2006 7:34 pm    Temat postu: PiS studzi lustracyjny zapał Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20060911&id=po02.txt

PiS studzi lustracyjny zapał

Ustawa dekomunizacyjna przygotowana przez senatora Piotra Andrzejewskiego (PiS) może w ogóle nie trafić do laski marszałkowskiej. Wygląda na to, że deklarowany przez PiS w kampanii wyborczej zapał do przeprowadzenia szerokiej lustracji i dekomunizacji skutecznie studzi obawa przed "spustoszeniem", jakie mogą poczynić obie ustawy w szeregach własnej partii. W sobotę szef klubu PiS Marek Kuchciński telefonował do parlamentarzystów, przekonując, by głosowali za odwołaniem z funkcji sekretarza klubu Zbigniewa Girzyńskiego, współautora ustawy o udostępnianiu informacji organów bezpieczeństwa państwa komunistycznego.

- Widząc to, co się dzieje wokół ustawy lustracyjnej - jak zależy niektórym środowiskom na tym, żeby prawda nie wyszła na jaw, tylko żeby dalej była sterowana przez byłych funkcjonariuszy SB, mam wątpliwości, czy ustawa dekomunizacyjna ma szansę być przyjęta przez Sejm. Panuje olbrzymi strach przed ujawnianiem przeszłości, pokazywaniem tego, co było naprawdę - mówi senator Piotr Andrzejewski (PiS).
Choć liderzy PiS i PO wielokrotnie rywalizowali w zapewnieniach o konieczności ujawnienia byłych funkcjonariuszy i współpracowników SB czy przeprowadzenia skutecznej dekomunizacji, w chwili gdy ustawa ujawniająca materiały dawnej SB jest o włos od przyjęcia, zaś ustawa dekomunizacyjna praktycznie na ukończeniu, zaczynają się dystansować od obu projektów. A to oznacza, że w najważniejszym momencie - w trakcie sejmowych głosowań nad przyjęciem np. ustawy dekomunizacyjnej, jeżeli w ogóle trafi ona pod obrady - może zabraknąć, jak miało to miejsce w czasie rządów AWS - UW, kilku głosów.

- Doświadczenie bycia już kilka kadencji w parlamencie uczy mnie, że nawet najlepsze rozwiązania legislacyjne, niepoparte wolą polityczną większości decyzyjnej, w Sejmie i Senacie nie przechodzą. Nie jestem jednak w tej chwili zorientowany, jak dalece "faluje" wola polityczna, natomiast na pewno zakres zagrożenia wielkiej liczby środowisk w Polsce, dotąd nienaruszalnych, tym, że ujawni się materiały SB, jest spory i budzi opór tych środowisk - uważa Andrzejewski.

Ryzykowne zachowania

- To nie chodzi tylko o Gilowską. "Układ" wygrywa, bo trzeba chronić "starych, sprawdzonych działaczy" - uważa jeden z polityków PiS. Prosi o niepublikowanie nazwiska, bo - jak mówi - otwarte poparcie dla lustracji w tym ugrupowaniu nagle zaczęło być zachowaniem ryzykownym.
Nowa ustawa lustracyjna stawiałaby w niekorzystnym świetle nie tylko wicepremier Gilowską, ale również mogłaby spowodować negatywne konsekwencje dla innego polityka PiS: ministra Wojciecha Jasińskiego, który - czego zresztą on sam nigdy nie ukrywał - w II połowie lat 70. był członkiem PZPR, był też szefem Wydziału Spraw Wewnętrznych w Urzędzie Miasta w Płocku. Zdaniem dr. Antoniego Dudka, historyka IPN, wydziały te pełniły funkcje usługowe wobec MSW. A to oznacza, że nie można wykluczyć sytuacji, w której minister Jasiński otrzymałby z IPN zaświadczenie wskazujące, że w dokumentach SB figuruje jako OZI.
PiS opóźnia przyjęcie ustawy o udostępnianiu informacji organów bezpieczeństwa państwa komunistycznego, mimo że przypomina ona aż do złudzenia funkcjonującą od dawna w Niemczech ustawę lustracyjną zwaną "ustawą Gaucka" czy czeską ustawę lustracyjną. W obu tych krajach dokument doprowadził do oczyszczenia życia publicznego z agentury komunistycznej. Nieprzypadkowa jest też próba wyciągnięcia sankcji dyscyplinarnych wobec jednego z twórców ustawy lustracyjnej - Zbigniewa Girzyńskiego, który już w miniony piątek miał zostać pozbawiony funkcji sekretarza klubu. W sobotę szef klubu PiS poseł Marek Kuchciński telefonował do parlamentarzystów, agitując, by głosowali za odwołaniem Girzyńskiego. - Kuchciński powołuje się na Kaczyńskiego. Mówi, że to polecenie premiera - mówi jeden z polityków PiS.
Problemy mają też zwolennicy szerokiej lustracji w Platformie Obywatelskiej. Donald Tusk, który negatywnie ocenia projekt ustawy, ma jednak problem z rysującymi się coraz wyraźniej w PO podziałami na "platformiarską prawicę", skupioną wokół Jana Rokity i Marka Biernackiego, oraz "frakcję lewicową", kojarzoną z Tuskiem i Grzegorzem Schetyną. Dlatego też nie może pozwolić sobie na bezpośrednią krytykę współautora ustawy lustracyjnej - posła Sebastiana Karpiniuka. Jak się jednak nieoficjalnie dowiedzieliśmy, nie szczędzi mu szykan i drobnych złośliwości. Zdaniem jednego z parlamentarzystów, "są to niby żartobliwe, a jednak obraźliwe określenia".

Dekomunizacja nie przejdzie?

O przygotowywanym przez senatora Piotra Andrzejewskiego projekcie ustawy dekomunizacyjnej, wzorowanej na podobnym projekcie z początku lat 90. i zakładającej, że wysocy funkcjonariusze PZPR oraz pracownicy i współpracownicy peerelowskiej bezpieki nie będą mogli pełnić kierowniczych funkcji w administracji państwowej i samorządach, informowaliśmy jako pierwsi - przed ponad dwoma tygodniami. Prace nad kształtem ustawy niemal dobiegły końca, nie wiadomo wszak, czy trafi ona pod obrady.

- Już sobie wyobrażam ten straszliwy tumult, jaki spowoduje samo wniesienie ustawy dekomunizacyjnej. Ale czy zostanie wniesiona? Więcej zależy od woli politycznej niż woli poszczególnego senatora - powiedział nam Piotr Andrzejewski.
A tej woli może po prostu zabraknąć w samym PiS. I choć jeszcze kilkanaście miesięcy temu dekomunizacja była sztandarowym hasłem wyborczym PiS, dziś już niektórzy politycy tego ugrupowania wydają się o tym nie pamiętać.
PiS nie podjęło decyzji, czy przygotuje projekt ustawy dekomunizacyjnej. W związku z tym senator Piotr Andrzejewski został poproszony o przygotowanie założeń i propozycji ewentualnych regulacji. Czekamy na nie. Czy w ogóle będziemy nad tym pracować, zobaczymy - powiedział Marek Kuchciński, szef klubu PiS, w rozmowie z PAP.

Wojciech Wybranowski
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Harcownik
Weteran Forum


Dołączył: 07 Wrz 2006
Posty: 131

PostWysłany: Pon Wrz 11, 2006 7:55 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.glos.com.pl/Archiwum_nowe/Rok%202006/023/strona/dekomunizacja.html

Zamiast wikłać się w dalsze debaty o amoralności agentury, trzeba uchwalić ustawę dekomunizacyjną, odsuwającą ludzi zbrodniczego reżimu od urzędów

Potrzebna dekomunizacja


Ustawodawstwo lustracyjne przygotowywane obecnie w sejmowej komisji jest reakcją na działania Trybunału Konstytucyjnego, który najpierw poprzez orzeczenia szczegółowe, a ostatnio poprzez ingerencje w działania IPN próbuje uniemożliwić lustrację. Może więc, skoro Trybunał blokuje lustrację, wprowadzić ustawę dekomunizacyjną, czekającą na uchwalenie już 14 lat?


Dziś widać gołym okiem, że antylustracyjna ofensywa nabiera tempa a rządzący poszukują pola kompromisu, którego istotą ma być zasada “jawność za jasność”.


Lustracyjne blokady


Kompromis ma się dokonać etapami. Najpierw w ustawie o IPN zlikwidowano by status pokrzywdzonego, a dopiero później - w ramach ustawy o powszechnym dostępie do akt – uchylono by ustawę lustracyjną, tym samym likwidując Sąd Lustracyjny itd.

W tej procedurze tkwi oczywiste niebezpieczeństwo, że to co działa na niekorzyść lustracji zostanie przyjęte, a to co ma ją usprawnić - będzie odrzucone. Te niebezpieczeństwa widać dzisiaj zapewne lepiej niż jeszcze dwa tygodnie temu, gdy nie oczekiwano wybuchu tak potężnego kryzysu lustracyjnego. Tymczasem decyzje Kardynała Stanisława Dziwisza oraz reakcja Prezydenta Lecha Kaczyńskiego pokazały, jak bardzo trudne są w Polsce sprawy lustracji. Potwierdza się, że jedyna prawdziwa reguła brzmi: lustracja jest dobra, dopóki nie dotyczy naszego środowiska.


Młodzież nie boi się lustracji


W tej sytuacji powstaje pytanie: co robić, jak rozwiązać narastający problem?

Dodajmy od razu, że wbrew pozorom i nadziejom agentury kwestia nie kończy się i nie znika wraz z oddalaniem się od czasów PRL. Można by rzec, że jest wręcz przeciwnie - najbardziej radykalnie stawia sprawę młodzież, która nie bardzo potrafi zrozumieć, jak można było popełniać tak jednoznacznie haniebne czyny. Co więcej, młodzi ludzie są w tych kwestiach bezkompromisowo obiektywni i domagają się pełnej prawdy, chcąc wiedzieć co naprawdę działo się w Polsce pod rządami komunizmie i jaki był los ich rodziców i dziadków. Przez 16 lat trzymano kolejne pokolenia poza historią, więc nic dziwnego, że teraz pragną poznać cała prawdę o tej przeszłości.

Ludzie pamiętający czasy PRL są skłonni wiele zrozumieć i wiele wybaczyć, a problem lustracji ma dla nich przede wszystkim charakter polityczny. Patrzy się więc na tę kwestię przede wszystkim z perspektywy bezpieczeństwa państwa, degeneracji struktur gospodarczych, grabieży mienia narodowego, powstawania zamkniętego klanu “grupy trzymającej władzę” itp.

Dla młodych problem ten ma charakter przede wszystkim moralny i historyczny, a więc w dużo mniejszym stopniu podatny na kompromis.


Przestroga dla rządzących


Piszę to przede wszystkim po to, by przestrzec rządzących obecnie Polską polityków, którzy rozpaczliwie poszukują takiego kształtu ustawodawstwa lustracyjnego, który równocześnie pozwoliłaby manipulować całą tą problematyką. Można by powiedzieć, że poszukuje się sposobu na lustrację bez lustracji.

Oczywiście wszyscy zarzekają się, że jest inaczej: są hierarchowie, którzy zamykając innym usta mówią, że chcą lustracji – byle uczciwej; są politycy, którzy mówią, że jedynie unikają niemądrego radykalizmu, są wreszcie dziennikarze, którzy z ulgą odetchną, gdy znów oddali się wisząca od lat nad nimi groźba lustracji. Lecz odepchnięcie tej kwestii o następny rok czy dwa lata nie stanowi żadnego jej rozwiązania.

Z politycznego punktu widzenia lustracja miała na celu przede wszystkim ochronę interesów państwa i gospodarki, wyeliminowanie z rządzącej elity ludzi uwikłanych w system komunistyczny tak dalece, że podatnych na szantaż obcych mocarstw, mafii i przestępców. Dziś, gdy uwaga opinii publicznej skupia się przede wszystkim na rozliczeniu z przeszłością, ten pragmatyczny cel coraz bardziej się oddala, a my zanurzamy się w niekończącą się debatę moralistyczną. Nie neguję jej wagi, jest ona potrzebna i powszechny dostęp do akt jest konieczny. Boję się jednak, że sprawa ta będzie długo jeszcze przedmiotem walk i kompromisów - i słabo wierzę w determinację tych, którzy najgłośniej mówią, że zmierzają do jej rozwiązania.


Dekomunizacja


Dlatego proponuję, by - nie rezygnując oczywiście z ustawy o powszechnym dostępie do akt itd. - uchwalić ustawę dekomunizacyjną: taką, która odsunie od sprawowania w naszym państwie funkcji (gospodarczych, urzędniczych, politycznych i w wymiarze sprawiedliwości) tych wszystkich, którzy:

1. pełnili w latach 1944-1989 funkcje kierownicze w aparacie państwowym i partyjnym (począwszy od sekretarza miejskiego PZPR i jego odpowiedników; dotyczy to także stronnictw sojuszniczych oraz organizacji takich jak np. FJN czy PRON);

2. pełnili funkcje kierownicze w aparacie represji, czyli w wymiarze sprawiedliwości i ścigania: sądach, prokuraturze czy MO;

3. byli funkcjonariuszami organów bezpieczeństwa państwa lub byli przez nie traktowani jako osobowe źródła informacji.

Ustawa taka nie byłaby żadną nowością. W krajach, które przeszły przez totalitarne okupacje dużo radykalniejsze regulacje przeprowadzili po II wojnie światowej Norwegowie a w latach 1989-1992 Czesi i Niemcy. W Polsce byliśmy bardzo blisko podobnych rozstrzygnięć. W czerwcu 1992 roku, już po upadku uchwały lustracyjnej, ustawę dekomunizacyjną przyjął Senat. Jej projekt zgłosił wówczas - i skutecznie przeprowadził ją w Izbie Wyższej parlamentu - senator Zbigniew Romaszewski.

Ówczesna kontrofensywa koalicji strachu, a przede wszystkim sojusz “Gazety Wyborczej”, Lecha Wałęsy i partii komunistycznej, zablokowały wówczas i uchwałę lustracyjną i ustawę dekomunizacyjną. Dziś, gdy lustracja napotyka na niespodziewane blokady, warto sięgnąć po ustawę Romaszewskiego, która oparta była na dobrych czeskich wzorach.


Antoni Macierewicz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Gość






PostWysłany: Pon Wrz 11, 2006 9:44 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Andrzej Zybertowicz
USTRACJA I DEKOMUNIZACJA - PROPOZYCJE 2004-07-05



Histeryczne wypowiedzi na temat LiD można spotkać zarówno wśród zwolenników jak i przeciwników tych przedsięwzięć. W dyskusji wokół UD zaistniało już wiele nieporozumień, przekłamań i przeinaczeń. Układ sił politycznych w Polsce wydaje się sprzyjać sytuacjom skrajnym: prawdopodobne wydaje się, iż albo LiD nie będzie wcale, albo zrealizowane zostaną one w wyniku jakiegoś przesilenia w sposób brutalny i szkodliwy. Jeśli UD zostaną przeprowadzone źle, to stanie się tak m.in. za przyczyną tych autorów i środków masowego przekazu, które starając się tym operacjom przeciwstawić, robią to w sposób utrudniający rzeczową analizę ich znaczenia i kształtu. Książka ta została napisana m.in. po to, by powiodła się droga środka - praworządne przebudowanie układu sił społecznych na rzecz demokracji.

Nie ustosunkowuję się tu do poszczególnych projektów ustaw lustracyjno- dekomunizacyjnych. Staram się natomiast podejść do zagadnienia LiD w taki sposób, by wykazać, że można te operacje przeprowadzić tak, by uchylić większość zarzutów, jakie są przeciw LiD wysuwane.

PROBLEM LUSTRACJI

„Jeśli ktoś mówi, że mamy mieć porozumienie narodowe - również, rozumiem, z tymi agentami - to najpierw musimy wiedzieć kto był agentem, a dopiero potem zawierać porozumienie.”(1)

Rozpatrując kwestię lustracji nie kieruję się (niezwykle ważnymi skądinąd) względami moralnymi. Jako badacz spraw społecznych, nie sądzę bowiem, iż z punktu widzenia pomyślności naszego kraju, to akurat ukaranie winnych jest dzisiaj najważniejsze.

Rezygnuję też z próby skomentowania sposobu wykonania uchwały lustracyjnej przez min. Antoniego Macierewicza. Zbyt wiele niezgodnych ze sobą i niekiedy świadomie przekłamywanych informacji krąży w obiegu. Generalnie rzecz biorąc, przychylam się do opinii, iż ci, którzy od kilku lat starali się nie dopuścić do podjęcia sprawy agentów, przyczynili się do tego, że uczynione zostało to w pośpiechu i w sposób daleki od rozwiązań zgodnych z zasadami praworządności. Trudno mi się również pogodzić z sytuacją, gdy oskarżany jest Macierewicz, a agenci SB (tak, tak, rzeczywiści agenci) chodzą w aureoli męczenników.

KTO I DLACZEGO JEST PRZECIW LUSTRACJI/DEKOMUNIZACJI?

Po pierwsze ci, do których skierowana jest ta książka. Ludzie, którzy kierowani wrażliwością moralną i swoim rozpoznaniem naszej sytuacji, doszli do wniosku, iż operacje te przyniosą więcej szkód niż pożytku, że przyniosą ze sobą krzywdzenie niewinnych, ograniczenie praw obywatelskich, czy nawet coś w rodzaju polowania na czarownice; pogłębienie chaosu i zamieszania w życiu publicznym i państwowym, masowe zastępowanie doświadczonych i kompetentnych przez osoby jedynie z poprawnymi życiorysami.

Szanuję ludzi, których niechęć do lustracji wynika z motywów tego rodzaju. Uważam jednak, iż ich ocena sytuacji oparta jest na nietrafnych argumentach. Czasem na niepełnym obrazie sytuacji oraz braku wiedzy o mechanizmach działania i możliwościach służb specjalnych, niekiedy na zbyt ogólnikowym pojmowaniu kwestii bezpieczeństwa państwa lub na informacjach nieprawdziwych (w tym cynicznie rozpowszechnianych przez drugą grupę przeciwników LiD, o której za chwilę). Wchodzi też w grę spora zapewne grupa ludzi, którzy w swym życiu otarli się w taki czy inny sposób o działalność w PZPR, lub kontaktowali z organami MSW i są przeciw LiD z powodów emocjonalnych. Ogromnej większości tych ludzi LiD nie będzie w ogóle dotykać, jednak próbuje się straszyć ich na wyrost - opowieściami o milionach obywateli drugiej kategorii - w tym prostym celu, by wykorzystując ich zrozumiałe obawy, zmobilizować ich przeciw tym operacjom i by uzyskać zamieszanie, w którym naprawdę winni będą mogli się rozpłynąć.

Po drugie, wrogami tych operacji są ludzie, w których interesy LiD faktycznie pośrednio lub bezpośrednio uderzy. To nie tylko sami agenci, ich oryginalni kontrolerzy/mocodawcy czy osoby i instytucje (w tym nie-krajowe), które dane agentów uzyskały. To nie tylko przedstawiciele nomenklatury i ludzie tak czy inaczej związani z SLD. To także ci, którym udało się uzyskać orientację, co do przeszłości agenturalnej niektórych znaczących osób, wystarczającą do tego by uczestniczyć w grze na „haki”. W grze o pieniądze, o władzę, o przymykanie oka na rozmaite kombinacje partyjne i międzypartyjne. Nie można też wykluczyć, iż część nowych elit politycznych otrzymała od ludzi starego systemu swoiste agenturalne ochłapy archiwalne. Przypomina się w tym kontekście, nie wyjaśniona sprawa listy agentów, jaką Kiszczak miał pozostawić w spadku min. Kozłowskiemu. Kiszczak: „Przekazałem mu (...) obszerny, bardzo tajny dokument kompromitujący dużą liczbę ludzi. Postąpiłem źle, powinienem go był zniszczyć, gdyż później Kozłowski zapoznał z nim ludzi spoza resortu, swoich znajomych”.(2) Z. Kozłowski w „Glinarzu z Tygodnika” o „prezencie” tym nie wspomina.

Nie może ulegać wątpliwości, iż ludzie służb tajnych nie robią takich rzeczy ot, tak sobie. Czy to kukułcze jajo było podrzucone specjalnie w tym celu, by nowe elity władzy głębiej wciągnąć w grę? Jeśli tak, to rola pełniona przez UD, KLD, czy „Wyborczą”, w sprawie lustracji wskazuje, iż udało się to w pełni.

Kto wchodzi do gry, ten, chcąc nie chcąc, zaczyna przestrzegać jej - często niepisanych - reguł. Jeśli ktoś za pomocą tego rodzaju materiałów uwikłał się w grę, to nic dziwnego, że teraz konsekwentnie przeciwstawia się wszelkim próbom lustracji.

Dlaczego Unia Demokratyczna, partia, w której jest tylu inteligentnych, światłych, posiadających doświadczenie polityczne ludzi, nie skorzystała na czas z pouczających przykładów NRD, Czecho-Słowacji i Litwy? Unia gromadzi prawdopodobnie największą ilość elit opozycji antykomunistycznej. Paradoksem historii jest, iż w tej sytuacji prawdopodobnie jest to stronnictwo o największym nasyceniu agenturą. Linia polityczna UD, jej rzeczywista czy tylko rzekoma lewicowość, nie ma żadnego związku z owym przypuszczeniem. Przemawiać za nim zdaje się czysta statystyka.(3)

Skoro już jesteśmy przy UD, nie sposób też nie wskazać na argument jeszcze innej natury, który rzuca pewne światło na postawę Unii wobec lustracji. Przyjmijmy tu, iż statystyka jest w tym przypadku zawodna, tzn. iż Unijne elity wcale nie są nasycone agenturą w stopniu wyższym niż inne kręgi postsolidarnościowe. Ba, załóżmy nawet, iż wśród czołowych działaczy Unii nie ma żadnego TW.

Jednak już same dotychczasowe uwikłania polityczne UD mogłyby powodować, iż tak zawzięcie przeciwstawia się ona lustracji. Człowiek UD - Krzysztof Kozłowski - jako jeden z pierwszych miał okazję uzyskać bezpośredni wgląd w informacje o agenturze SB w kręgach opozycji. W książce „Gliniarz z 'Tygodnika”, wcale nie kryje się z tym faktem (podobnie jest w przypadku Jana Widackiego). Również Adam Michnik przeglądał archiwa MSW. Także KLD, mi. n. dzięki ministrowi Henrykowi Majewskiemu w MSW i Jackowi Merklowi jako ministrowi stanu w Urzędzie Prezydenta ds. bezpieczeństwa państwa, miał wgląd w te sprawy. Nasuwa się brzydkie podejrzenie, iż być może nie potrafiono oprzeć się pokusie potraktowania tej wiedzy jako kapitału politycznego, ułatwiającego posunięcia polityczne. Kapitału, którego wartość zostałaby radykalnie zmniejszona przez lustrację. Może sugerować to argument Krzysztofa Kozłowskiego twierdzącego, iż „gdyby nawet jakiś eks-agent policji politycznej znalazł się dziś na wysokim stanowisku państwowym i rzetelnie pracował dla kraju, a jego przeszłość znana byłaby zwierzchnikom, tak by uniemożliwić szantaż z zewnątrz, należałoby postawić sobie pytanie, czy ujawnianie jego błędów młodości ma sens i czy w efekcie nie zagrozi stabilizacji państwa...”(4) Abstrakcyjnie rzecz biorąc, może być to podejście właściwe. Nie do przyjęcia jest jednak w naszej konkretnej sytuacji politycznej, gdy państwo polskie bardziej traktowane bywa jako łup partyjny niż dobro wspólne. Owi wtajemniczeni zwierzchnicy zbyt silnie uwikłani są w międzypartyjne rozgrywki, w których sięga się również po środki ~ niezbyt godziwe. Czy nie musi to prowadzić do wspomnianych już sytuacji typu: „my nie ujawnimy waszych agentów, jeśli wy nie ruszycie naszych?”

Wreszcie, trzeba wskazać i tę część solidarnościowych elit, która zdążyła już wejść z agentami lub/i nomenklaturowcami w rozmaitego rodzaju interesy gospodarcze. Wydaje się, że to właśnie okoliczności tego rodzaju tłumaczą bardzo liberalny (nomen omen) charakter projektu ustawy lustracyjnej Kongresu Liberalno-Demokratycznego.(5) Jeszcze jako poseł PC, Maciej Zalewski mówi o tego typu związkach otwarcie: „Jeżeli zmierzamy do przebudowy systemu, musimy dysponować władzą, a żeby mieć władzę, trzeba iść na kompromisy. Dlatego kiedy moi partyjni koledzy rzucali nagie hasło dekomunizacji, ja mówiłem: nie. Trzeba umieć asymilować tę infrastrukturę, nie ukrywając różnic politycznych.”(6) Już na marginesie dodajmy, iż zazwyczaj to słabszy asymiluje się do silniejszego.

Przeciw lustracji wysunięto już wiele argumentów. Część z nich wygląda sensownie - przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zdarzają się wszakże i argumenty przedziwne. Niekiedy absurdalne do tego stopnia, iż trudno uciec od przypuszczenia, że wysunąć je mógł tylko ktoś, komu przerażenie ograniczyło zdolność rozumowania. Oto przykład.

W lipcu '91 Senat za pomocą uchwały wezwał rząd do sprawdzenia, czy kandydaci do Sejmu i Senatu nie znajdują się na listach pracowników lub świadomych współpracowników byłych organów bezpieczeństwa i wojskowych służb specjalnych. Cytuję za „Wyborczą”: „Gdyby kandydat był na takiej liście, powinien, zdaniem Senatu, dowiedzieć się o tym. Gdyby nie sprostował takiej informacji, zostałaby ona podana do publicznej wiadomości.

Przyjęcie takiego trybu postępowania pozwoli byłym funkcjonariuszom i ich byłym współpracownikom na niewysuwanie swoich kandydatur bez potrzeby ujawniania takiego kroku - uchwalił Senat. Obecność byłych agentów w Sejmie i Senacie byłaby zagrożeniem dla państwa, bo tacy parlamentarzyści byliby podatni na szantaż, także ze strony służb specjalnych państw ościennych.”(7)

Tyle „Wyborcza” w wydaniu z 20-21.07.91. Osiem dni później w jednym z komentarzy krytykujących uchwałę Senatu, w tej samej gazecie czytamy: „Nieporozumieniem zgoła już monstrualnym i budzącym grozę jest pomysł, że nazwiska eksubeków kandydujących do parlamentu powinny być ujawniane także dlatego, że zapobiegnie to ewentualnemu szantażowi. Uznanie tej argumentacji przez Senat stanowi bardzo groźny precedens. Jeżeli rząd, oczywiście dla zapobieżenia szantażowi, zacznie zbierać i ogłaszać wszystkie informacje [podkr. AZ] o politykach, które mogłyby zainteresować potencjalnych szantażystów, to będzie musiał poddać ich (polityków, rzecz jasna, nie szantażystów) szczegółowej inwigilacji, a czytelnicy będą się dowiadywać, kto jest homoseksualistą, kto lubi hazard, kto zdradza żonę i kto leczy się u psychoanalityka nie z prasy brukowej (stanowiącej jeden z filarów demokracji, o czym mówią [chyba miało być „mówię” - AZ] bez cienia ironii), lecz od ministra sprawiedliwości. Przyjęta przez Senat uchwała wzywa rząd do podjęcia działań, które nie leżą w kompetencji demokratycznych rządów” (podkr. oryginału).(Cool

Przyjrzymy się żonglerce wykonanej przez autora „Wyborczej”. Oto Senat proponuje rządowi wykorzystanie istniejących w archiwach, zebranych wcześniej, informacji dla sprawdzenia pewnych, zaistniałych już faktów. Współpracownik bezpieki albo ma wycofać się z kandydowania do parlamentu, albo fakt jego agenturalności (a nie np. skłonności homoseksualnych) będzie ujawniony publicznie. W obu przypadkach eliminowana jest groźba manipulowania członkiem parlamentu przez szantażowanie go za pomocą wiedzy o jego agenturalnej przeszłości.

Co natomiast twierdzi autor „Wyborczej”? Sugeruje czytelnikom, iż Senat domaga się od rządu, by ten zbierał i ogłaszał „wszystkie informacje, które mogłyby zainteresować potencjalnych szantażystów”, a zatem by poddał polityków „szczegółowej inwigilacji”!

Można zrozumieć błąd myślowy autora, ale przecież chyba ktoś zatwierdza materiały do druku!? Czyżby właściwa linia tekstu była jedynym kryterium decydującym o jego publikacji?

ARGUMENTY PRZECIW LUSTRACJI

Rozpatrzmy teraz funkcjonujące w obiegu argumenty za i przeciw lustracji w sposób bardziej uporządkowany niż się to zazwyczaj czyni. A zatem lustracji nie należy - nie warto, nie wolno, nie trzeba, nie uda się dobrze - zrobić gdyż:

1. „Archiwa, o czym wszyscy wiedzą, są niekompletne (...)” (Jerzy Ciemieniewski).(9)

2. ,,(...) Wielu najważniejszych TW, tych obsługiwanych przez najwyższych funkcjonariuszy MSW (dyrektorów departamentu, a nawet przez ministrów!) nigdy nie była rejestrowana w biurze „C” (Widacki, były wiceminister SW).(10)

3. Ze względu na wytyczne kierownictwa MSW by każdy pracownik operacyjny SB prowadził ok. 10-12 informatorów tworzono fikcyjnych TW, martwe dusze.(11) Skrzywdzonych zostanie wielu niewinnych ludzi, którzy nie będą w stanie oczyścić się z zarzutów, iż są wielbłądami.

4. W teczkach TW są fałszywki sporządzone w celu kompromitacji solidarnościowych elit oraz właśnie na okoliczność ewentualnej lustracji.(12) A w dodatku, „Nikt nie jest w stanie zweryfikować prawdziwości dokumentów, a nawet mylna może być interpretacja.”(13)

5. Oddamy się w ręce byłych funkcjonariuszy SB, gdyż ich opinie staną się ostatecznym argumentem w sporze o to, czy ktoś był czy nie był agentem, zwłaszcza w warunkach braku istotnej części akt. „Z tego co wiem na temat prowadzenia dokumentacji konfidentów, nie istnieje możliwość wydawania autorytatywnej opinii w oparciu o same dokumenty” (Rokita).(14)

6. Ponieważ nie wolno było rekrutować na TW członków PZPR, lustracja zaszkodzi wszystkim, tylko nie politykom postkomunistycznym.

7. „Nie ma przecież bezpośredniego związku między małym lokalnym donosicielstwem na użytek byłej SB a bezpieczeństwem państwa i 'zagrożeniem interesów narodowych.”(15)

8. Nie trzeba się obawiać, że uczestniczący w polskim życiu politycznym ludzie będący niegdyś tajnymi współpracownikami bezpieki będą szantażowani, gdyż osoby oskarżające kogoś o taką współpracę muszą liczyć się z tym, że zostaną oskarżone o pomówienie. Jeśli natomiast dysponują dokumentami mogącymi współpracę udokumentować „to próbując je ujawnić popełnią przestępstwo ujawnienia tajemnicy państwowej. (...) Ryzyko jest chyba zbyt duże. (...) Przy świadomości niemożności ujawnienia ewentualnych dowodów szantaż jest nieskuteczny” (Widacki).(16)

9. Samo to wywlekanie błota na światło dzienne będzie kolejnym - tym razem już pośmiertnym - zwycięstwem SB; nie należy ludziom tej firmy dostarczać takiej satysfakcji.

10. Należy zastosować politykę przebaczenia, zgody narodowej - sprawdziła się ona w Grecji i Hiszpanii. Trzeba puścić wreszcie winy w niepamięć, przestać dzielić Polaków na obywateli różnych kategorii. Jaruzelski: „Wracam nieustannie do hiszpańskich doświadczeń. (...) Dlaczego oni mogli po krwawej, okrutnej wojnie domowej, po dziesięcioleciach faszyzmu, dyktatury, zamknąć kartę przeszłości, porozumieć się, pogodzić, zjednoczyć? (...) A co by było, gdyby po odejściu Franco siły demokratyczne, które przejęły władzę, zaczęły rozliczać, dyskryminować, 'defrankizować'?”(17)

11. Lustracja grozi utratą wiarygodności przez służby specjalne państwa. Ujawnianie dawnych agentów powoduje utratę zaufania do służb tajnych państwa przez agentów aktualnych, pozbawi państwo jego oczu i uszu (argument wysuwany m.in. przez Janusza Onyszkiewicza). Żadne normalne państwo nie ujawnia swych agentów.

ARGUMENTY NA RZECZ LUSTRACJI

Główny mój argument za lustracją jest następujący: nie rozprawienie się z dawną agenturą komunistyczną przedłuża paraliż państwa, podtrzymując istnienie takich układów interesów, wobec których nasze państwo jest bezsilne; uniemożliwia skuteczne przeciwstawianie się infiltracji także ze strony agentur wszelkich sił obcych; jest jedną z przyczyn niezrozumiałości zachowań wielu postaci naszego życia politycznego dla opinii publicznej i utraty autorytetu przez klasę polityczną. Jak pisze Janusz Korwin-Mikke: „Nie można działać efektywnie będąc sługą dwóch panów!!!

Jest to też kwestia psychologiczna: poseł musi być SAMODZIELNY w decyzjach politycznych - a agent wręcz przeciwnie: NIE MOŻNA efektywnie pełnić obydwu ról!!! (...) nie otworzenie owej 'puszki z Pandorą w czerwonym sosie' powodowało, że dowolny minister SW nadal miałby w rękach bat na część senatorów, posłów i. urzędników (uchwała więc odbiera im władzę i likwiduje szambo - a nie przeciwnie), jak kłamią agenci agentów...”(1Cool

Rozpatrzmy teraz argumenty przeciw lustracji jeden po drugim.

1. Biurokratyzacja działań w MSW,(19) wielokrotność rejestracji danych o TW,(20) powoduje, że pełne wyczyszczenie archiwów jest niezwykle trudne. Tak np. w sprawie porwań toruńskich z '84, funkcjonariuszy SB udało się postawić przed sądem, gdyż nie posiadali oni pełnej orientacji (lub kontroli) co do form dokumentacji wykorzystywania samochodów służbowych(21) i nie zniszczyli bądź nie sfałszowali niektórych dowodów rzeczowych. W praktyce liczne były przypadki niedbałego wykonywania roboty przez funkcjonariuszy SB, nie przestrzegania reguł sztuki operacyjnej nakazujących ochronę informatora. Przykładem niech będzie sytuacja, jaka przydarzyła się w stanie wojennym jednemu z mych kolegów. Po otrzymaniu od łącznika matrycy z tekstem nowego numeru gazetki, schował ją w jego obecności do pudełka z proszkiem do prania. Funkcjonariuszom przybyłym na przeszukanie tego samego dnia wieczorem, nie chciało się nawet pozorować kilkugodzinnej rewizji ukoronowanej znalezieniem dowodu rzeczowego. Niemal natychmiast po wejściu zabrali się za proszek. Wielu z nich traktowało swe zadania podobnie jak znaczna część pracowników gospodarki państwowej - robili na etacie. W niektórych przypadkach zatem błędy w pracy z TW i niedbałość przy niszczeniu dokumentów mogą rekompensować brakujące dane archiwalne.

2. Po pierwsze, nie sądzę, iż nie rejestrowanych TW było w istocie wielu. Mamy tu do czynienia z typowym argumentem służącym uspokojeniu wystraszonych TW, rozważających swoje wycofanie się z życia publicznego. Na ich miejscu obawiałbym się jednak, że w razie potrzeby materiały kompromitujące zostaną „znalezione”. Po drugie, ten niewątpliwy fakt, iż żadna policja na świecie nie jest w stanie pochwycić wszystkich złodziei i bandytów, nigdzie nie prowadzi do wniosku, iż należy zaniechać walki z przestępczością.

3. W ramach ustawy lustracyjnej można przyjąć takie kryteria uznania za agenta, które wykluczą od podejrzeń tzw. martwe dusze, tj. osoby zarejestrowane jako TW bez ich wiedzy(22) (uznać np. za kluczowe odnalezienie zobowiązania do współpracy, pokwitowań przyjętych wynagrodzeń, osobiście sporządzane raporty, czas współpracy, wielokrotność rejestracji agenta, ew. inne dane łącznie pozwalające na usunięcie wątpliwości).

Szary obywatel nie musi udowadniać swej niewinności. Praworządność opiera się na zasadzie jej domniemania. W tym przypadku nie chodzi jednak o skazywanie za współpracę z SB, lecz o czasowe ograniczenie prawa do pełnienia pewnych ważnych funkcji publicznych. W tym przypadku powinna obowiązywać reguła dmuchania na zimne. Obywatelowi zajmującemu ważne stanowisko państwowe nie wolno zignorować publicznego zarzutu, iż był/jest agentem lub złodziejem. Ma do wyboru - podanie się do dymisji lub wytoczenie procesu stawiającemu zarzuty. Gdy tego nie czyni, traci wiarygodność niezbędną do pełnienia funkcji publicznych.

Wydaje się, że rację ma Korwin-Mikke, twierdząc, iż „Całe (...) to gadanie o 'niewinnie skrzywdzonych ofiarach Macierewicza' służy ukryciu faktów, że większość wymienionych znajduje się tam zasadnie.”(23) Poseł Unii Polityki Realnej, Lech Pruchno-Wróblewski na posiedzeniu plenarnym Sejmu stwierdził: „Jako członek komisji zapoznałem się z materiałami dotyczącymi 21 Tajnych Współpracowników UB i SB w latach 1945-1990. W każdym z tych przypadków w udostępnionych mi przez pracowników MSW zasobach archiwalnych odnalazłem własnoręcznie napisane i podpisane zobowiązania podjęcia współpracy w charakterze Tajnego Współpracownika, odnalazłem napisane i własnoręcznie podpisane raporty, sporządzone przez te osoby, a także, w wielu przypadkach, podpisane pokwitowania odbioru pieniędzy albo prezentów w naturze, przy czym liczba tych pokwitowań wahała się - w zależności od przypadku - od kilku do kilkudziesięciu. W pozostałych przypadkach Tajni Współpracownicy wynagradzani byli za swoje usługi świadczeniami o charakterze niematerialnym np. umożliwieniem wyjazdów za granicę. Dokumenty, z którymi się zapoznałem uważam za wiarygodne.

Na podstawie tych ustaleń, a także ustaleń, jakie poczyniłem w trakcie prowadzonych przez komisję przesłuchań stwierdzam, że nazwiska 21 osób, których dokumenty archiwalne osobiście sprawdziłem, zostały umieszczone na liście dostarczonej 4 czerwca br. Konwentowi Seniorów zasadnie. Uprawnia mnie to do sformułowania oceny, że wykonanie uchwały Sejmu z 28 maja br., przynajmniej w tym zakresie, było prawidłowe, ponieważ ściśle odpowiadało zawartemu w niej poleceniu.”(24)

6 sierpnia '92 prasa podaje wiadomość, iż „Prokuratura poprze skargi o zniesławienie lub oszczerstwa osób, które czują się pokrzywdzone umieszczeniem ich na 'listach Macierewicza'. Zapewnia też, że jeżeli poszkodowani wystąpią na drogę sądową, prokuratura przejmie wszystkie te sprawy, obejmując je oskarżeniem publicznym.”(25) Do momentu napisania tych słów, tj. do drugiej połowy listopada '92, słyszałem o jednym przypadku (poseł PL, Antoni Furtak) skorzystania z tej możliwości.(26)

4. Po pierwsze, istnieją wyrafinowane, techniczne środki wykrywania nawet fachowo sporządzonych fałszerstw. Po drugie, dobre sfałszowanie złożonej i rozproszonej w wielu miejscach dokumentacji wymaga czasu, kontaktów i uwzględnienia sporej ilości czynników (np. teza jednego ze sprawców porwań toruńskich, funkcjonariusza SB, iż wśród porwanych był TW, została wsparta dokumentem sporządzonym na formularzu, jaki wszedł do użytku po czasie, w którym miał być rzekomo wypełniony). Po trzecie, wspomniana w p. 1 wielokrotność rejestracji powodowała, iż stworzenie pełnej dokumentacji wymagałoby dość złożonej operacji wykonywanej przez wiele osób.

Antoni Zieliński, w '91 dyrektor Centralnego Archiwum MSW, na pytanie dziennikarki czy możliwe było dopisywanie do spisów ludzi współpracujących z organami bezpieczeństwa „nazwisk ludzi nie mających z tymi służbami nic wspólnego na przykład w celu ich skompromitowania?”, odpowiada: „To dość mało prawdopodobne. Istnieje bowiem rozbudowany system kartotek i tego typu prowokacja jest do wykrycia. Obawiać się można natomiast innej sytuacji. Otóż resort gromadził o osobach publicznych bardzo różnorodne informacje, dotyczące ich życia prywatnego, zainteresowań, gustów. I jeżeli na jakimś przyjęciu opowiadała pani na przykład o swoim szefie, że lubi brunetki lub uznaje z alkoholi jedynie koniak, to znajdujący się tam funkcjonariusz SB umieści tę rewelację w sprawozdaniu, podając przy okazji pani nazwisko jako informatora.”(27) Zob. p. 3, gdy chodzi o obawę wyrażoną przez Zielińskiego.

Powstaje także pytanie jakimi motywami mieliby kierować się przygotowujący sławetne puszki Pandory z materiałami na ludzi przyszłej solidarnościowej władzy, skoro - jak zauważył jeden z b. funkcjonariuszy SB(2Cool - ten, kto za czasów władzy komunistycznej wystąpiłby z pomysłem fałszowania dokumentów pod tym kątem, zostałby uznany za szaleńca i natychmiast usunięty ze służby. Wchodzi oczywiście w grę możliwość sporządzania fałszywek po 4 czerwca '89, a przed wejściem Kozłowskiego do resortu SW (marzec '90), lecz trudno sobie wyobrazić, by dało się to zrobić solidnie w stosunku do większej liczby osób (choćby ze względu na wskazaną już wielokrotność rejestracji).

Po trzecie, choć można wyobrazić sobie przygotowanie fałszywek na wybitnych opozycjonistów, to nie mogło być motywacji sporządzenia fałszywek dla osób, które dopiero po obaleniu komunizmu stały się znaczącymi postaciami życia publicznego.

Wreszcie trzeba dodać, iż do wielu argumentów wysuwanych przeciw lustracji odnosi się - wygłoszona jeszcze przed burzą lustracyjną - uwaga gen. MSW Ochockiego: „wiele osób już się zabezpieczyło przed ewentualnym ujawnieniem, twierdząc, że w grę mogą wchodzić tak zwane 'fałszywki bezpieki.”(29) Rzecz jasna dotyczy to nie tylko samych agentów, lecz i ich mocodawców tracących w następstwie lustracji możliwości wpływu na elity polityczne.

5. Po tym jak Wydział Studiów powołany przez Antoniego Macierewicza wykonał już pewną pracę (niezależnie od tego jak jej jakość ocenimy - w tym punkcie przekazywano opinii publicznej skrajnie przeciwstawne oceny), wiemy prawdopodobnie znacznie więcej o technikach rejestracji współpracowników MSW niż Rokita w połowie '91. Komentując doświadczenia lustracji w Czechach Józef Darski mówi, iż „Praktyka wykazuje, iż zastrzeżenie to jest prawdziwe jedynie w sytuacji, gdy listy agentów pozostają nie zbadane przez komisje parlamentarne i nie opublikowane tkwią w sejfach KGB lub sejfach nowych kandydatów na dyktatorów i manipulatorów.”(30) Zobacz też argumenty przytoczone w p. 1. Wykorzystanie wiedzy b. funkcjonariuszy może być niezbędne dla ewentualnie powołanych komisji lustracyjnych do ogólnego zaznajomienia się z procedurami pracy z TW, itd. Nie musi to jednak wcale prowadzić do uzależnienia się od SB-ckich ekspertów przy wydawaniu przez komisje werdyktów w sprawach konkretnych osób.

6. Antoni Zieliński, dyrektor Centralnego Archiwum MSW: „sugestie, jakoby tajnych współpracowników nie można było rekrutować spośród jej [PZPR] członków, są nieuzasadnione.”(31) Wydaje się też, iż owa - stosowana jednak w jakimś zakresie - zasada nierekrutacji członków partii nie dotyczyła służb wywiadu i kontrwywiadu. Wielu członków partii wyjeżdżających za granicę (nie tylko na Zachód) stanowiło KO (kontakty operacyjne; casus m.in. Włodzimierza Cimoszewicza i Andrzeja Olechowskiego umieszczonych na liście Macierewicza.(32) W tym kontekście nie może dziwić kampania działaczy SLD, by odróżnić „dobry patriotyczny” wywiad od niegrzecznych pionów MSW. Odpowiadając na pytanie o rolę posłów SLD w komisji Jerzego Ciemieniewskiego, Janusz Zemke mówi: „Nasze pytania na jej forum dotyczą głównie funkcjonowania wywiadu i staramy się dowieść, że nie można stawiać znaku równości między współdziałaniem z wywiadem a współpracą z wewnętrzną policją polityczną.”(33)

Tymczasem jeszcze w '90 poseł OKP, Krzysztof Żabiński - będący wtedy członkiem komisji weryfikującej kadry centralne SB - stwierdził: „ - W zasadzie można powiedzieć, że cała SB włącznie z wywiadem i kontrwywiadem w okresie ostatnich dziesięciu lat skupiała swe działania wyłącznie na 'Solidarności' i Kościele.

- Chciał Pan powiedzieć - 'głównie'.

- Nie, chciałem powiedzieć - 'wyłącznie'.

- Czym więc zajmował się w tej działalności kontrwywiad?

- Zajmował się przechwytywaniem przesyłek z książkami, powielaczami, farbą drukarską.

- A wywiad zbierał informacje, skąd te przesyłki nadchodzą i kto je finansuje?

- Dokładnie tak”(34)

Niewątpliwie komisja nie miała pełnego dostępu do materiałów i Żabiński nieco przesadził, mówiąc: „wyłącznie”.(35) Liczne inne dane wskazują jednak, że generalna tendencja była właśnie taka. Piotr Naimski, który jako szef UOP uzyskał zapewne nieco lepszą orientację od Żabińskiego „stwierdził, że nie było żadnej merytorycznej różnicy pomiędzy tajnymi współpracownikami służby Bezpieczeństwa a współpracownikami I Departamentu, czyli wywiadu MSW. Wywiad ten zajmował się m.in. zwalczaniem opozycji demokratycznej w Polsce, a także rozpracowywaniem tzw. opozycji ideologicznej w kraju i za granicą (m.in. Radio Wolna Europa, 'Kultura' paryska, ośrodki polonijne na Zachodzie).”(36)

W sytuacji naszej ograniczonej suwerenności, prawidłowość była zapewne taka, iż czym lepszy nasz szpieg, tym bardziej przydatny dla KGB. Jakiż bowiem pożytek mogła mieć Polska, np. ze zdobytych przez super-agenta, Mariana Zacharskiego, planów amerykańskich antyrakiet „Patriot”?

7. Autor tego argumentu, prof. filozofii, Józef Lipiec, nie ma racji. Decyduje o tym skala zjawiska. A związek między lokalnym donosicielstwem a bezpieczeństwem państwa nie musi być bezpośredni, by zagrożenie było realne. Gdy przez ręce byłych i obecnych funkcjonariuszy państwa przeciekają tajemnice, gdy zapewne funkcjonuje wtórny rynek materiałów operacyjnych między obcymi służbami wywiadowczymi działającymi na naszym terytorium, mamy do czynienia nie tylko z zagrożeniami bezpieczeństwa państwa. Wchodzi w grę także „ogromne zagrożenie dla swobód obywatelskich. Służba Bezpieczeństwa bez skrupułów wkraczała w najintymniejsze sfery życia wielu ludzi. Jaka jest gwarancja, że w kolejnej książce któregoś z kombatantów SB nie zostaną ujawnione zapisy podsłuchanych rozmów pana X z jego przyjaciółką lub wykonane operacyjnie zdjęcia radosnych figli pana Y z panem Z? (...) Czy można mieć gwarancję, że krążące w prywatnym obiegu operacyjne dokumenty SB nie staną się podstawą już nie politycznych gierek, ale zwykłego przestępczego szantażu?”(37) Materiałami tego rodzaju mogą posługiwać się kontrolowane przez byłych funkcjonariuszy firmy detektywistyczne, niejednokrotnie wykonujące zadania znalezienia materiałów kompromitujących różne osoby.

8. Wspomniany już przypadek ujawnienia na procesie toruńskim dokumentów dotyczących osoby zarejestrowanej jako TW, wykazuje nietrafność rozumowania b. wiceministra SW. Poza tym, trzeba mieć sporo naiwności by uwierzyć, iż np. obce wywiady posiadając kompromitujące materiały nie znajdą operacyjnych sposobów bezkarnego ujawnienia ich - gdyby uznały taki krok za celowy.

9. Gdy się o sprawę lustracji nie spieramy, to i tak b. funkcjonariusze SB się cieszą - z tym, że jeszcze bardziej - z tego, że ich agenci mogą spokojnie pracować.

10. Czy rozsądne byłoby zastosowanie w Polsce wariantu grecko-hiszpańskiego? W Grecji po zakończeniu rządów „czarnych pułkowników” policyjne i wojskowe archiwa ponoć spalono publicznie,(3Cool a z kolei w Hiszpanii „zachowano umiar” w kwestii rozliczeń.(39) Jednak sytuacja Polski różni się od owych krajów istotnie pod co najmniej dwoma względami, które powodują, iż obecnie nie można zalecać u nas tego typu „grubo-kreskowej” polityki (choć miała ona, moim zdaniem, rację bytu w okresie, gdy Tadeusz Mazowiecki obejmował swój urząd). Są to względy następujące:

Po pierwsze, nasza świeżo (i ciągle nie do końca - o czym świadczą m.in. problemy z wycofywaniem wojsk b. imperium i z przejmowaniem majątku po nich) odzyskana niepodległość i dalsze istnienie w obliczu potężnego sąsiada, Rosji, oznacza, iż ex-agenci nie byli, i z pewnością nie są, kwestią tylko wewnątrzpolską. Ani Grecja, ani Hiszpania nie musiały wydobywać się spod ciągle groźnych zewnętrznych uzależnień. By użyć słów Korwina-Mikkego: „Z chęcią powitałbym (...) spalenie wszystkich teczek MSW. Cóż, kiedy w Moskwie (i zapewne nie tylko w Moskwie) są fotokopie; nasze 'teczki' to jedynie zabezpieczenie przed fałszerstwem.”(40)

Panu Jaruzelskiemu przypomnę zatem, iż niezależnie od tego, jak bardzo surowo ocenimy panowanie gen. Franco, to nigdy nie był on namiestnikiem obcej potęgi. Dlatego rozstanie się z frankizmem było o wiele prostsze niż nasze wyjście z komunizmu. Po drugie, żaden z tych krajów nie musiał budować aparatu swego państwa niejako od nowa, już nie tyle ze względu na wspomnianą niepodległość, lecz z powodu dokonywania potężnej transformacji ustrojowej obejmującej przekształcenie praw własności. Wiele, jeśli nie większość, instytucji państwa PZPR-owskiego jest dziś zupełnie nieprzydatna. Demokratyczne państwo prawa oparte na gospodarce rynkowej, to sieć instytucji zupełnie inna od tych, które istniały w państwie komunistycznym. W grę wchodzą zupełnie specyficzne i bezprecedensowe historycznie zadania nowego państwa, związane ze sterowanym odgórnie procesem przekształcania gospodarki. Skala możliwych - w tym korupcyjnych - nadużyć jest też niepowtarzalna, koszty społeczne wysokie, a równowaga społeczna na tyle nietrwała, iż nie możemy sobie pozwolić na to, by rozgałęzione sieci tajnych powiązań wyprowadzały ten proces tak poza zakres społecznej wytrzymałości.

11. ,,Jestem przeciwny ujawnianiu tajnych współpracowników wojskowych służb specjalnych - powiedział Janusz Onyszkiewicz przesłuchiwany przez sejmową komisję obrony narodowej jako kandydat na ministra. Przyznał jednak, że kontrwywiad wojskowy był w latach 80-tych używany do zadań wykraczających poza jego normalne funkcje.” „Wyborcza”, za którą tu cytuję, podkreśliła pierwsze zdanie - ja drugie. A owo wykraczanie, to nic innego jak używanie służb LWP do rozpracowywania opozycji politycznej.

„Onyszkiewicz opowiedział też, że po wybuchu afery lustracyjnej zaczęli zgłaszać się do niego tajni agenci wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, prosząc o zatarcie wszelkich śladów współpracy. „Tych, którzy dotarli do mnie, zapewniłem, że nigdy nie zostaną ujawnieni publicznie (...)” (podkr. AZ).(41) To skądinąd interesujące - czy wszyscy agenci mogą osobiście kontaktować się z szefem resortu? Czy może dotyczy to tylko agentów-prominentów? Jaka pragmatyka reguluje takie formy kontaktów z agenturą?

Mimo wszystko jest to jeden z nielicznych rzeczowych i poważnych argumentów w sporze o lustrację. Wskażmy przeto, że wiele osób zostaje agentami nie na zasadzie kontraktu, lecz w sytuacjach życiowo przymusowych. Decydują pieniądze lub szantaż (ew. jedno i drugie). Są też ludzie, którzy muszą gdzieś donosić, z potrzeby wewnętrznej; kiedyś dostarczali informacji dla Sanepidu, teraz Urzędowi Kontroli Skarbowej... Już taki mają charakter. Dla tych zaś, co zostają tajnymi informatorami dlatego, iż dzięki otarciu się o tajne służby uzyskują potrzebny ich organizmom wzrost poziomu adrenaliny, groźba ujawnienia nie jest taka straszna. Oczywiście, przedstawiciele służb specjalnych zawsze będą przeciw tego typu ujawnieniom protestowali, choćby z tego prostego względu, iż utrudnia im to pracę, wymaga stosowania bardziej subtelnych technik werbunku, a nikt nie lubi, gdy mu się utrudnia pracę.

Uciekając w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych na Zachód, wysoki funkcjonariusz UB, Józef Światło ujawnił nie tylko liczne tajemnice szczebla centralnego. Rozszyfrował też zachodnim służbom specjalnym tysiące drobnych ogniw kontrwywiadu (kelnerów, konduktorów, fryzjerów, taksówkarzy, itd.), których wykazy przed ucieczką uzyskał. Według ówczesnych wypowiedzi ludzi z UB(42) zepsuł służbom specjalnym efekty wielu lat pracy. Przeciwnicy lustracji traktują tego typu sytuacje jako argument dla tezy, że istnieją takie sfery funkcjonowania państwa, gdzie odnowa nie wchodzi w rachubę. Ten styl myślenia reprezentuje autor „Trybuny”: „A tak w ogóle, to dziwny naród ci Brytyjczycy. Nie dekonspirują własnego wywiadu i kontrwywiadu z powodu zmiany rządu (...).”(43)

Drugie zdanie tej wypowiedzi zawiera jednak cztery nieprawdy czy półprawdy. Po pierwsze, jeśli, chodzi o wszelkie znane mi projekty lustracyjne, jak i wcześniejszą operację Macierewicza, nikt nie zmierzał do ujawniania ani zaplecza i struktur tych instytucji, ani faktycznych agentów, tj. obywateli państw obcych pracujących dla naszych służb. Po drugie, jest b. wiele wątpliwości co do tego, by służby o których tu mówimy, można było w pełni uznać za nasze własne; były to w znacznej, jeśli nie przeważającej mierze wypustki służb obcego mocarstwa. Po trzecie, wiemy już dziś dostatecznie dużo, by wątpić w to, że faktycznie mieliśmy wywiad i kontrwywiad czy raczej odgałęzienia policji politycznej. Po czwarte - i tu mamy do czynienia z największym (choć całkowicie dla komunistów typowym) przekłamaniem - rzecz nie polega na zmianie rządu, zaś co do argumentu, że normalne państwa agentów nie ujawniają, Joanna Duda-Gwiazda zauważa: „Argument jest słuszny, ale posługiwanie się nim oznacza, że (...) państwo policyjne utworzone pod patronatem Armii Czerwonej i NKWD, posługujące się ideologią marksistowską w celu wyzysku i terroru, jest państwem normalnym.”(44)

Rok '89 dla Polski to nie jedynie zmiana partii rządzącej, lecz rozpoczęcie procesu zmiany ustroju i odzyskiwania niepodległości. Z perspektywy bieżących interesów tajnych służb może się wydawać korzystne przejęcie po starym systemie informatorów i funkcjonariuszy doświadczonych w ich prowadzeniu. W dłuższej perspektywie czasowej okaże się jednak, że wraz z tym dobrodziejstwem młode demokratyczne państwo polskie przejmuje garb, którego ciężar uniemożliwi budowę państwa prawa.

W sumie autor „Trybuny” ma rację, podobnie jak miało ją radio Erewań. Z tym, że... w grę nie wchodzi dekonspiracja, rzecz nie dotyczy prawie wcale wywiadu i kontrwywiadu, ani służb własnych i nie dzieje się przy okazji zmiany rządu. Ale poza tym, to cała reszta cytowanej wypowiedzi jest świętą prawdą.

Szkody wiążące się z lustracją należy widzieć we właściwej perspektywie. Rzecz wygląda raczej tak, iż rozstanie się z krajowymi agentami i funkcjonariuszami komunistycznych tajnych służb jest niezbędne, jeśli nasze państwo ma zacząć funkcjonować normalnie. To brak lustracji umożliwia b. funkcjonariuszom służb tajnych i innym osobom posiadającym dostęp do danych, szafowanie oskarżeniami pod adresem ludzi niewygodnych, umożliwia dalsze wycie ,profitów z działań służących niegdyś panowaniu nad narodem polskim.

„O DOPEŁNIANIU SIĘ” LUSTRACJI I DEKOMUNIZACJI

Zasada niewerbowania partyjnych na TW była jednak w pewnym zakresie stosowana. Jest to dodatkowy argument na rzecz dekomunizacji. Bez niej lustracja uderzyć może w tych b. agentów, którzy na jakimś etapie swego życia z komunizmem walczyli, a ominąć ich mocodawców.

DEKOMUNIZACJA - PROBLEM DO ROZWAŻENIA

„Oddając władzę polityczną komuniści nie pozostawili za sobą gruzów, lecz BAGNO. Zasadniczy spór toczy się dziś między tymi, którzy zalecają kontynuację nowej Polski na tym podłożu, a tymi którzy twierdzą, że przede wszystkim należy bagno osuszyć.”(45)

Problemem centralnym tej książki nie jest moralny rozrachunek z przeszłością, lecz stworzenie warunków dla przyszłości. Stworzenie podłoża społecznego, na którym można budować demokratyczne państwo prawa oparte na nowoczesnej gospodarce rynkowej. W tej perspektywie kwestia dziedzictwa komunizmu - w tym układu postnomenklaturowego - to nie sprawa moralnej oceny przeszłości i postaw pewnych ludzi, lecz kwestia tego, jak ludzie o pewnych biografiach zostali uformowani, w jakie zależności zostali uwikłani, słowem: kim dzisiaj są i mogą być.

Historycy i socjologowie analizujący niepowodzenia w budowie zdrowej gospodarki rynkowej w krajach Trzeciego Świata wskazują, iż jedną z głównych przeszkód jest tkanka społeczna jaką te kraje odziedziczyły po przed-kapitalistycznych formach ładu społecznego. Na przykład, tradycyjne więzi plemienne blokują rozwój etosu pracy i szacunek dla norm prawnych stanowiących niezbędny kontekst dla nowoczesnego rynku. Wszechobecna korupcja i nepotyzm paraliżują zdolności państwa do zabezpieczania właściwego przebiegu reguł gry gospodarczej. Podobnie, układ postnomenklaturowy stanowi pozostałość takich form stosunków społecznych, które sprzyjają rozwojowi kapitalizmu niesprawnego, peryferyjnego, zależnego od obcych ośrodków wpływu.

Panująca w Polsce odmiana systemu sowieckiego była zaprzeczeniem nie tylko tego, co z praworządnością jest kojarzone na gruncie standardów kultury Zachodu. W państwie peerelowskim masowo naruszane były jego własne reguły legalności. Biorąc to pod uwagę, chcąc wypracować jakieś stanowisko wobec systemu, jaki w Polsce panował i dziedzictwa, jakie nam pozostawił, możliwe są trzy zasadnicze postawy.

1/ Uznanie, iż PRL stanowiła państwo nielegalne, niesuwerenne, zbrodnicze i antynarodowe, a wszyscy ci, którzy mu służyli winni są zdrady stanu i należy ich stosownie do stopnia winy ukarać.

2/ Przyjęcie, iż mimo występowania pewnych cech typowych dla sytuacji powyższej, komunizm w naszym kraju miał jednak pewną, korzystną dla narodu specyfikę (przypomina się dowcip, iż nasz barak w Obozie najweselszy), że sporo osób prowadzących działalność polityczną postępowało - w danych warunkach - w sposób korzystny dla naszego społeczeństwa. Uznanie przeto w takiej sytuacji, że np. PZPR i SB to organizacje przestępcze, i hurtowe ukaranie wszystkich osób z nimi związanych byłoby niezgodne choćby z normalnymi, potocznymi ludzkimi odczuciami moralnymi. Trzeba zatem znaleźć drogę jakiegoś selektywnego rozliczenia się z balastem pozostawionym przez stary ustrój.

3/ Postawa trzecia polega na uznaniu, że komunizm był takim specyficznym systemem, który w zasadzie nie czynił nic złego z psychiką jego twórców, tj. ludzi nomenklatury. Bolszewizacji umysłów podlegali jedynie ci, którzy albo z komunizmem walczyli, albo byli szarymi, biernymi obywatelami. Jeśli przeto kogokolwiek trzeba tak naprawdę dekomunizować, to jedynie zwolenników LiD. Kto bowiem pragnie dziedzictwo komunizmu z naszego życia usunąć, daje tym samym dowód, iż jego dusza została skomunizowana. Kto natomiast wszelkim przedsięwzięciom tego rodzaju konsekwentnie przeciwstawia się, daje dowód, iż reguły demokracji, praworządności, humanizmu - w sumie europejskości - już przyswoił. Innymi słowy, ten kto twierdzi, że tak naprawdę to najlepiej o komunizmie w Polsce powojennej zapomnieć, ten jest dobrym, rozumnym, przywiązanym do prawa obywatelem.

Mamy zatem do czynienia z trzema opcjami. Przyjąć pierwszą z nich znaczyłoby domagać się rewolucyjnego przenicowania całej tkanki życia społecznego, ze wszystkimi strasznymi skutkami, jakie rewolucje ze sobą niosą. Przyjąć opcję ostatnią, to znaczy w istocie nie zrobić nic (może poza reedukacją antykomunistów). Do tego bowiem wbrew pozorom prowadzi propozycja autora tekstu redakcyjnego „Kultury” paryskiej, wedle którego „Miast zajmować się ustawami dekomunizacyjnymi, Sejm i Senat powinny wreszcie zająć się rzeczywistym usuwaniem z życia polskiego pozostałości komunizmu. Wymaga to osądzenia tych wszystkich, którzy w czasach PRL popełnili przestępstwa w rozumieniu obowiązującego wtedy prawa. Jakoż torturowanie więźniów, wymuszanie zeznań, fałszowanie dowodów, nadużywanie władzy, w tym również dla osobistych korzyści - wszystko to było karalne w świetle prawa PRL (...) Doprowadzenie do sądu wszystkich spraw stłumionych w czasach PRL (...) powinno być pierwszym krokiem rzeczywistej dekomunizacji. Powinno nim być również pociągnięcie do odpowiedzialności wszystkich osób, którym można udowodnić, że były agentami sowieckimi. A potem już niech niezawisłe sądy Rzeczypospolitej orzekają o winie i karze.”(46)

Zgromadziłem w tej książce dostatecznie liczne informacje o sposobie, w jaki nomenklatura oddała władzę i o tym, jak obecnie funkcjonują aparaty naszego państwa, by stało się jasne, że bez LiD „usuwanie z życia polskiego pozostałości komunizmu” to tylko mrzonka. Kluczowe dokumenty państwowe i partyjne zostały zniszczone lub są w rękach prywatnych, a ważne pozycje w aparatach państwa są bezpośrednio lub pośrednio kontrolowane właśnie przez tych, „którzy w czasach PRL popełnili przestępstwa w rozumieniu obowiązującego wtedy prawa.” Wiele z osób, mogących wystąpić jako świadkowie w procesach przeciw ludziom dawnej nomenklatury po prostu się boi - tak jak dawniej - wiedząc, że dawni przestępcy wcale nie znaleźli się na marginesie życia społecznego. Bez LiD „doprowadzenie do sądu wszystkich spraw stłumionych w czasach PRL” czyli postulowane usuwanie „z życia polskiego pozostałości komunizmu” jest nie do zrobienia nawet w małej części.

Autor cytowanego tekstu przyznaje, iż członkowie b. nomenklatury dokonali wielu przestępstw i że bezprawie było systemowo uwarunkowane. Zdaje się jednak nie rozumieć, że obecny aparat prawa nie jest w stanie ich za te czyny rozliczyć.

Obie opcje - pierwsza i trzecia są dla mnie nie do przyjęcia. Pozostaje wariant pośredni. Ograniczenie ciężaru garbu, jaki nam po komunizmie został poprzez operację prawną, o ograniczonym zakresie, która usunie z tkanki życia społecznego pasożytniczy twór, którym zaowocowała transformacja ustrojowa: układ postnomenklaturowy.

W tym kontekście powiedzmy raz jeszsze czym dekomunizacja być nie powinna:

- przedsięwzięciem naruszającym zasady praworządności;

- wyrównywaniem krzywd, rozdawaniem ciosów na oślep i próbą realizacji dziejowej sprawiedliwości;

- wyznaczaniem linii demarkacyjnej między tymi, którzy byli ludźmi komunizmu, i tymi, którzy byli jego przeciwnikami; innymi słowy nie chodzi o osąd ludzi, osąd ich życiorysów, lecz ocenę ich uwikłań i uzależnień. Rzecz bowiem nie w szukaniu winy w ludziach, lecz w instytucjach, które ich uformowały;

- działaniem o charakterze ekonomicznym, próbą ekonomicznych rewindykacji w stosunku do uwłaszczonej nomenklatury.

Dekomunizacja ekonomiczna jest bezcelowa, gdyż spółki nomenklaturowe zdążyły kilkakrotnie wyprać swoje brudne pieniądze. Oznacza to, iż - poza wyjątkowymi przypadkami - standardowymi środkami prawnymi żadnych rewindykacji przeprowadzić nie sposób. Wywłaszczyć postnomenklaturowców można byłoby jedynie sposobem bolszewickim, tj. za pomocą swoistej nacjonalizacji prywatnych majątków. Skutki takiej operacji byłyby jednak opłakane: przeczyłyby samej logice budowy gospodarki rynkowej.

ISTOTA DEKOMUNIZACJI

Istotą dekomunizacji jest przejściowe uniemożliwienie grupie osób, zajmujących w PRL tzw. stanowiska nomenklaturowe, pełnienia określonych funkcji publicznych.

Dekomunizacja winna być zgodną z prawem, uregulowaną ustawowo, procedurą rozbicia (a przynajmniej osłabienia) układu postkomunistycznego, poprzez czasowe pozbawienie pewnej precyzyjnie określonej grupy osób prawa do obsadzania stanowisk umożliwiających wywieranie znaczącego wpływu na bieg spraw publicznych, dzięki posługiwaniu się zasobami stanowiącymi własność państwową.

DEFINICJA NOMENKLATURY

Mówiąc o nomenklaturze w tym tekście mam na myśli dwie - zachodzące na siebie - grupy ludzi.

Po pierwsze, etatowych pracowników politycznych PZPR. Po drugie, te osoby, które zajmowały decydenckie stanowiska państwowe, w organizacjach „spółdzielczych” i „społecznych”, których obsada przed nominacją lub „wyborem” wymagała uprzedniej pozytywnej decyzji instancji partyjnej odpowiedniego szczebla. Ustawa dekomunizacyjna powinna zawierać kompletny wykaz wchodzących w grę stanowisk (w żadnym razie nie powinien być on ustalany przez Radę Ministrów w drodze rozporządzenia).

Omówmy teraz kryteria zastosowane przy tym ujęciu nomenklatury. Kryterium etatowości jest ważne, wyłącza ono bowiem ludzi, którzy np. byli w pewnym okresie życia I sekretarzami POP czy KZ(47) w swym zakładzie pracy, lecz wykonywali tę funkcję społecznie. W niektórych przypadkach od decyzji samych zainteresowanych zależało, czy pełniąc funkcję przejdą na etat partyjny, i czy będą działali społecznie. Kryterium etatowości było ważne dla kierownictwa instancji partyjnych. Znany jest mi osobiście przypadek, gdy instruktor z KW kontaktujący się telefonicznie z II sekretarzem Komitetu Gminnego uzależnił przekazanie mu (pod nieobecność etatowego I sekretarza) pewnych informacji od tego, czy ów II sekretarz jest na partyjnym etacie. Pracowników politycznych wyodrębniam, by dekomunizacja nie obejmowała takich ludzi zatrudnionych na etatach w PZPR jak: sekretarki, palacze, kierowcy. Według danych ogłaszanych pod koniec lat '80 liczba pracowników politycznych PZPR wynosiła ok. 15 tysięcy osób.

W przypadku drugiej grupy także trzeba będzie dokonać zawężeń, by nie objąć mechanicznie mianem nomenklatury wszystkich stanowisk, których obsadzanie instancje partyjne starały się kontrolować. Na przełomie lat '70-80 liczba tych stanowisk kierowniczych (od najniższego szczebla), była szacowana na 800-900 tysięcy. W PZPR, a zwłaszcza w jej niższych instancjach istniała tendencja (o różnym natężeniu w różnych latach) do zwiększania władzy i wpływów tych instancji poprzez poszerzanie listy stanowisk nomenklaturowych. Rakowski wskazał kiedyś, iż jeden z Komitetów Dzielnicowych w Krakowie zatwierdzał obsadzanie stanowiska kierownika świetlicy dla emerytów. W Toruniu Komitet Miejski w latach '80 upominał się o swe prawo do zatwierdzania prezesa spółdzielni kominiarskiej.

Nie widzę potrzeby, by ludzie pełniący tego typu stanowiska byli poddawani dekomunizacji. Ograniczyć się można np. do wykazów stanowisk zatwierdzanych przez KC i Komitety Wojewódzkie oraz Komitety Miejskie i Dzielnicowe (odpowiedniki miejskich w dużych miastach). Być może warto przyjąć zasadę, iż z dekomunizacji wykluczone są te osoby obejmujące nomenklaturowe stanowiska gospodarcze, które nigdy nie pełniły funkcji w partii (np. dyrektorzy większych przedsiębiorstw nierzadko jednocześnie bywali członkami egzekutyw Komitetów Wojewódzkich), czyli rzeczywiści fachowcy. Rzecz wymaga jednak dokładniejszej analizy.

Osobnym kryterium zmniejszającym liczbę osób objętych dekomunizacją mógłby być czas zajmowania stanowisk nomenklaturowych. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że zdekomunizowane powinny być osoby przez dłuższy czas orbitujące na tzw. nomenklaturowej karuzeli kadrowej. Na przykład, raz będące dyrektorem mleczarni, kiedy indziej Wydziału Kultury Fizycznej i Turystyki w urzędzie wojewódzkim, prezesem Wojewódzkiego Związku Spółdzielni Pracy, dyrektorem Centrum Projektowania, Badań i Realizacji Obiektów Kultury czy szefem Zjednoczenia Przemysłu Olejarskiego (nie żartuję, były takie instytucje).

Potrzebne są dokładniejsze szacunki, sądzę jednak, iż liczba osób zaliczanych do nomenklatury określonej w powyższy sposób nie powinna przekraczać 150-200 tysięcy. Oczywiste jest, że liczba podlegających rzeczywistej dekomunizacji będzie znacznie mniejsza - tylko część z wchodzących w grę osób sprawuje ważne funkcje publiczne.

Poza nomenklaturą - określoną w powyższy sposób - dekomunizacja powinna objąć jeszcze funkcjonariuszy tajnych służb PRL (tj. w MSW: SB, wywiadu i kontrwywiadu, Zarządu Zwiadu WOP; w MON: wywiadu i kontrwywiadu).

WYŁĄCZENIA Z DEKOMUNIZACJI

Proponuję, by procedurami dekomunizacyjnymi nie były objęte następujące osoby:

- ci członkowie partii, którzy rozstali się z nią przed ustalonym ustawowo terminem (wydaje się, że wprowadzenie stanu wojennego jest dobrą cezurą);

- te osoby bezpartyjne, które piastowały tylko jedno stanowisko nomenklaturowe i przez okres nie dłuższy niż (powiedzmy) trzy lata - pod warunkiem, iż nie działo się to w okresie '86-89.

W sytuacji, gdy i tak niezbędne wydaje się powołanie całkiem nowej (nowych?) służby specjalnej budowanej od podstaw (zob. niżej) zrezygnowałbym z obejmowania automatyzmem ogólnej ustawy dekomunizacyjnej stanowisk w obecnych resortach ON i SW. Tutaj potrzebne są bardziej subtelne rozwiązania.

UZASADNIENIE DEKOMUNIZACJI

Oczywiście będzie to dla osób z grona b. nomenklatury, pragnących obecnie i. czynnie uczestniczyć w życiu publicznym, spora dolegliwość. Jakie jest zatem uzasadnienie takiego kroku? Główny powód jest moim zdaniem taki, że właśnie z grona tych osób rekrutują się ci, którzy stanowią rdzeń tego, co nazywam tu układem postnomenklaturowym, i układem paraliżującym budowę w Polsce demokratycznego państwa prawa wspartego na nowoczesnej gospodarce rynkowej. Grupa ludzi b. nomenklatury stanowi też - moim zdaniem - zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Wśród, członków nomenklatury na pewno możemy znaleźć ludzi uczciwych. Jednakże jako całość grupa nomenklaturowa lojalna była wobec interesów obcego państwa. W najlepszym razie (najlepszym dla jej wizerunku) nomenklatura tolerowała w swym gronie tych, którzy nie kryli się z tym, iż lojalni są przede wszystkim wobec Moskwy. Funkcjonowanie w ramach nomenklatury wychowywało oportunistów - a dzisiejszy oportunizm byłych nomenklaturowców wobec zachodnich instytucji ekonomicznych wcale nie jest mniej groźny od dawnej służalczości wobec towarzyszy radzieckich. Koncentrując uwagę na problemie lustracji elit państwowych pod kątem eliminacji osób podatnych na szantaż ze względu na dawną tajną współpracę z policją polityczną, nie dostrzeżono innej ważnej grupy ludzi, także podatnych na szantaż. Tych członków nomenklatury, którzy dokonali czynów przestępczych na gruncie peerelowskiego prawa. Mogą być oni szantażowani przez swych b. towarzyszy jak i wszystkich tych, którym udało się uzyskać jakieś dowody ich nielegalnych działań. Wchodzą tu w grę wszelkie służby specjalne operujące w Polsce - niezależnie od kierunku geograficznego.

Niezależnie od powyższego, postnomenklaturowcy w ogóle, to ludzie uformowani przez praktykę funkcjonowania w państwie, w którym szacunek dla prawa był na b. dalekim planie. To ludzie albo kiedyś oczadzeni komunistyczną ideologią, albo ludzie podwójnych języków i myśli. Teraz stroją się w etos „fachowości”. Jacy z nich fachowcy, jeśli kadrowe ruchy nomenklaturowe z reguły podlegały zasadzie selekcji negatywnej?

Podsumujmy ten wątek. Postnomenklaturowcy to grupa, która powinna być przejściowo pozbawiona bezpośredniego wpływu na bieg spraw państwowych, ponieważ jest wśród nich sporo ludzi, którzy popełnili przestępstwa w związku z pełnieniem swych funkcji; mamy zatem do czynienia z grupą o wyższej od przeciętnej podatności na szantaż oraz o wyższej od przeciętnej skłonności do działań niezgodnych z prawem;

- ich pozycje społeczne w znacznej mierze wywodzą się nie z pracowitości i fachowości, lecz wypływają z mechanizmów selekcji negatywnej, nepotyzmu i lojalności wobec układów nie formalnych - w tym przestępczych;

- jako grupa stanowią obecnie uprzywilejowany, nieformalny układ paraliżujący praworządne funkcjonowanie gospodarki i państwa.

Jak czytelnik zauważy, charakteryzując grupę nomenklaturową pomijam wielce złożoną i niełatwą do rozstrzygnięcia kwestię, w jakim stopniu ze względu na niesuwerenny, namiestniczy charakter PZPR należałoby uznać ludzi nomenklatury za zdrajców narodu. Jest to sprawa warta osobnej analizy i nie sądzę, by prowadząc ją w rzeczowym tonie, można było uzyskać jednoznaczne, dające się zastosować do tej grupy jako całości, oceny.

Wśród argumentów przeciw dekomunizacji jest i taki: „Nie dostrzega się istotnego problemu braku kadr, a ewentualna dekomunizacja ten 'stan zapaści' drastycznie pogłębi” (Milczanowski).(49) Rzecz jasna, że dekomunizacja pewne problemy kadrowe spowoduje. Jednakże w dyskusji nad LiD pomijana bywa pewna korzyść, jaką mądra realizacja tych operacji może przynieść. Otóż jest w naszym kraju nie tak mała grupa ludzi wykształconych, posiadających doświadczenie w działaniu społecznym, nierzadko przetartych w świecie, znających języki obce, zorientowanych w mechanizmach działania społeczeństw demokratycznych. W ostatnich latach wycofali się z życia publicznego (lub świadomie postanowili się doń nie włączać) z powodów - że tak powiem - estetycznych.

Zbyt nieprzejrzysta i brutalna jest dla nich polska scena polityczna, dziwaczne konfiguracje, zmiany frontów, niespełniane obietnice. Zbyt częste są sytuacje, w których wczorajsi oszczercy, cyniczni ideolodzy i dyrygenci życia mas występują w roli wzorów przedsiębiorczości i obrońców demokracji. Ludzie, o których mówię - emigranci wewnętrzni ery postkomunistycznej - nie wierzą, by w naszej schorowanej polityce było miejsce dla uczciwych, dla kierujących się racjami moralnymi, a zarazem nie uderzających bez potrzeby w bębny wartości ostatecznych. Można mieć nadzieję, że oczyszczenie polskiej sceny politycznej Uzyskane dzięki LiD skłoni tych ludzi do oddania swych zdolności na służbę publiczną.

CO NALEŻAŁOBY ZROBIĆ PRZED LUSTRACJĄ I DEKOMUNLZACJĄ?

Jako krok na drodze do usuwania ważnych patologii systemowych, dekomunizacja powinna zostać poprzedzona fachowym rozpoznaniem pozycji i rzeczywistych zagrożeń, jakie ludzie b. nomenklatury stwarzają. Należałoby sporządzić jakiś rachunek symulacyjny możliwych skutków UD - nie tylko kosztów materialnych tej operacji, lecz oczywiście przede wszystkim kosztów ludzkich i instytucjonalnych. Gdyby zwolennicy LiD od tego zaczęli, to zapewne w ogólnopolskiej dyskusji nad tą operacją byłoby nieco mniej emocji, taniego moralizowania i ducha rewanżu.

Koniecznie zacząć należy od ustalenia wstępnych szacunków liczby osób, które ze względu na spełnianie kryteriów ustawy byłyby pozbawione możliwości obejmowania pewnych stanowisk, tak samo jak trzeba wyznaczyć liczbę wchodzących w grę stanowisk. Wreszcie trzeba ustalić przybliżoną liczbę osób, które faktycznie ucierpią w wyniku przeprowadzenia dekomunizacji. Czy autorzy senackiego projektu ustawy wykonali te kroki?

Mając te dane należy rozwinąć mądrą kampanię propagandową wskazującą na ograniczony - liczbowo i czasowo - charakter dekomunizacji. Chodzi m.in. o to, by szeregowi członkowie partii nie czuli zagrożenia, tak jak mogą je czuć ludzie będący wieloletnimi etatowymi funkcjonariuszami czy najemnymi ideologami PZPR. Nie należy ułatwiać starym nomenklaturowym wyjadaczom ustawiania się w jednym szeregu z szarymi członkami partii (lub ludźmi pełniącymi w niej przejściowo i społecznie najniższe funkcje wybieralne) i wykorzystywania tego dla celów propagandowych.

Zgodny z prawem byłby chyba kadrowy przegląd Rzeczypospolitej - prowadzony od dwu stron jednocześnie. Z jednej strony, policzyć trzeba, ile stanowisk państwowych ważnych dla życia publicznego obsadzonych jest przez ludzi dawnej nomenklatury (może okazałoby się, iż w niektórych sferach życia społecznego o dekomunizację nie ma co kruszyć kopii, bo zostały tylko niedobitki). Z drugiej strony - w tym punkcie nie mam jasności, co do zgodności z prawem takiego przedsięwzięcia (tu muszą wypowiedzieć się instancje kompetentne) - niejako na odwrót należałoby ustalić, jakie role społeczne, pozycje publiczne i majątkowe obsadzają dziś ci, którzy należeli do nomenklatury.(50) Gdyby np. Porozumienie Centrum miało ludzi z głową, to zamiast od dłuższego czasu ogólnikowo rzucać hasło dekomunizacji, powinno samo, niejako w czynie społecznym, sporządzić taki wykaz-analizę, zaczynając np. od wybranego regionu (choćby gminy) czy dziedziny życia społecznego.

Niezależnie od takiego przeglądu kadrowego, podjęta powinna być systematyczna kontrola środowisk ludzi b. aparatu władzy PRL, w tym b. funkcjonariuszy służb specjalnych.(51) Nawiasem mówiąc, niektóre służby specjalne (jeśli dobrze pamiętam, np. FBI) rutynowo sprawdzają dalsze losy życiowe swych byłych pracowników. Powód jest prosty - w grę wchodzą ludzie, którzy uzyskali wiedzę i kontakty atrakcyjne zarówno dla obcych służb specjalnych jak i dla rodzimego podziemia kryminalnego. Ciekawe byłoby też przebadanie, jak wygląda skala bezrobocia wśród byłych funkcjonariuszy MSW czy nomenklaturowców w ogóle.

Warto też ustalić, czy zgodna z prawem byłaby podatkowa pilotująca analiza stanu majątkowego byłych nomenklaturowców (np. wybranych losowo z mądrze sporządzonego wykazu): jaki majątek obecnie deklarują, jakie są znamiona ich majątku i stylu życia, jakie podatki w ostatnich latach zapłacili. Porównać deklaracje z faktami. Z tym, że nie mogą takiej operacji wykonać te izby skarbowe, które nasycone są ludźmi b. nomenklatury.

Wtedy wiadomo byłoby, jak wilk faktycznie wygląda. Gdzie ma jeszcze kły, a gdzie jest już bezzębny.

Przeprowadzona w sposób ustawowy dekomunizacja potrzebna jest właśnie dlatego, iż nie istnieją - praktycznie, ze względu na naturę i społeczny kontekst popełniania przestępstw - możliwości zidentyfikowania i ukarania nawet małej części z tych, którzy okradali i okradają Rzeczypospolitą. W tej perspektywie dekomunizacja może się jawić jako wybór mniejszego zła, mniejszej szkody w skali społecznej, strukturalnej.

JAK DEKOMUNIZOWAĆ?

Dekomunizacja powinna być zakrojona wąsko i precyzyjnie. Wydaje się, że rozwiązaniem korzystnym byłoby coś w rodzaju piramidy czasowej - szerszej w momencie jej wprowadzenia, stopniowo zwężającej się i wreszcie po pewnym okresie (sądzę, iż 8-10 lat byłoby okresem wystarczającym) samolikwidującej się. Innymi słowy, na początku lista stanowisk państwowych, do obsadzenia których nomenk1aturowcy nie byliby upoważnieni, liczyłaby po przykładowo - nie robiłem rzeczywistych szacunków) 25.000. W okresach np. trzyletnich następowałoby jej zawężanie, tj. w trzecim roku od jej wprowadzenia liczyłaby 15 tys., w szóstym 10 tys., w roku ósmym 5 tys., a po dziesięciu latach następowałoby automatyczne wygaszenie wszelkich procedur dekomunizacyjnych.

Tytułem przykładu przyjmijmy, iż osoba X będąca w przeszłości instruktorem Komitetu Wojewódzkiego PZPR jest obecnie dyrektorem szkoły średniej. Osoba ta wiedziałaby, iż przez najbliższe 3 lata wyżej awansować nie może, lecz po tym okresie już tak. Z kolei przez następne 3 lata nie byłaby uprawniona do objęcia funkcji kuratora wojewódzkiego, lecz
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum