Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Służba Bezpieczeństwa Okrągłego Stołu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Sro Kwi 23, 2008 10:15 pm    Temat postu: uzupełnienie - przyczynki do sprawy "Bolka" Odpowiedz z cytatem

uzupełnienie ― przyczynki do sprawy "Bolka"


<><><><>


Anna Walentynowicz o przeszłości Lecha Wałęsy

"Trzecią relację nagraliśmy w 79-tym roku, w domu Andrzeja Gwiazdy, kiedy Wałęsa zrobił dla trzydziestu młodych osób takie historyczne sprawozdanie z wydarzeń grudniowych. I mówił, że on wtedy szedł dwa metry przed tłumem, że wszedł do komendy, i widział, jak rozdawali ostrą amunicję, i on wtedy miał powiedzieć ― >>no[,] chłopaki, chyba nie będziecie strzelali<<. Dalej, opowiadał, że w styczniu 71-go wzywali go na komendę i puszczali filmy z demonstracji grudniowych. On na tych filmach rozpoznawał ludzi. Joanna Gwiazda powiedziała wtedy >>toś ty zrobił nam niedźwiedzią przysługę, dopiero teraz rozumiem, dlaczego było tyle aresztowań w 71-ym roku<<. Wałęsa odpowiedział wtedy: >>Głupia jesteś, w milicji też są ludzie, z którymi trzeba współpracować<<. On teraz tych spraw nie pamięta, ale tak najlepiej mówić."

(Bogdan Rymanowski, "Anna Walentynowicz bez cenzury", "TAK", nr 13(18 ) z 29 maja 1992 r.)


<><><><>


Andrzej Gwiazda o przeszłości Lecha Wałęsy

"B. K. ― [...] czy uważa pan, że to możliwe, aby Lech Wałęsa był agentem?

A. G. ― Co do tego nie mam wątpliwości od 1981 r. Wskazywało na to i jego zachowanie w różnych sytuacjach i podejmowane decyzje. Dla mnie najważniejsza jest obserwacja zachowań. Natomiast oświadczenie >>ubeka<<, że ktoś jest >>ubekiem<<[,] dla mnie osobiście ma mniejsze znaczenie. [...]"


(">>Nie mam wątpliwości. Wałęsę obciąża jego zachowanie.<< Wywiad Andrzeja Gwiazdy dla redakcji >>Odgłosów<< w Łodzi. Rozmawiała Beata Kostrzewska", "Poza Układem", nr 7(35) z lipca 1992 r., str. 1, przedruk)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

W lecie 1992 r. dwaj mieszkańcy Brzegu na Opolszczyźnie, Mariusz Sokołowski (wtedy student i tamtejszy radny) oraz Adam Harłacz, zorganizowali "demonstrację przeciwko agentom we władzach RP" (Jan Ewaryst, "Szeryf z Brzegu", "TAK" nr 37(42) z 29 listopada 1992 r., str. 3). Z tego powodu wszczęto przeciwko nim postępowanie karne, o obrazę prezydenta RP oraz o... "zdradę tajemnicy państwowej" (art. 273 kodeksu karnego). Współoskarżonym chciał w tej sprawie zostać Andrzej Gwiazda, pisząc do Sądu:

"Współpracowałem z Lechem Wałęsą najdłużej, znałem jego poziom intelektualny i postawę moralną i od lat prowadziłem walkę o prawdziwy wizerunek >>wodza<<. Po wyjściu z więzienia w 1984 roku poinformowałem kierownictwo >>Solidarności Walczącej<<, że Lech Wałęsa jest agentem SB. [...] Jeżeli ujawnienie przeszłości polityka jest czynem z art. 270 kk, to jestem jednym z przestępców o najdłuższym stażu. Dlatego wnoszę o rozszerzenie aktu oskarżenia również na moje publiczne działania w przedmiocie ujawniania agenturalnej przeszłości Prezydenta."


(pismo Andrzeja Gwiazdy z 18 stycznia 1993 r. do Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Brzegu (sprawa III K 607/92), "Poza Układem", nr 1(39), ze stycznia 1993 r., str. 14; pismo okazało się... bezskuteczne!)


<><><><>


Bruno Kreisky
o przeszłości Lecha Wałęsy


">>W sierpniu 1980 r. kiedy rozgrywały się wydarzenia, o których opowiada film ("Człowiek z żelaza") była w Budapeszcie, gdzie Szabo kręcił Mefista. Grałam niewielką rolę obok Klausa Marii Brandauera. Nie znałam wtedy jeszcze niemieckiego, którym posługiwała się ekipa. Zorientowałam się, że w Polsce coś się dzieje, kiedy pod oknami hotelu przeszła manifestacja, wykrzykując: Lendiel! Lendiel! [poprawnie: "lengyel" = po węgiersku: "Polak" ― E.Q.V.] Wyszłam na ulicę i zobaczyłam, że kierują się pod pomnik Bema. Pobiegłam do Instytutu Polskiego, ale zastałam drzwi zamknięte na głucho. Następnego dnia przyjechał z Wiednia Brandauer i mówi mi, że w Polsce wybuchła rewolucja, na czele stoi jakiś Wałęsa, podstawiony agent Moskwy, a głupi Polacy mu wierzą. Powoływał się na Bruno Krajsky'ego, od którego podobno usłyszał tę rewelację w czasie proszonego obiadu.<< Krystyna Janda opowiada o sobie Bożenie Janickiej ― >>Tylko się nie pchaj<<, s. 47 i 48, BGW 1992."

Cytat (wraz z pisownią) za: "Zachód wiedział", "Poza Układem", nr 3 i 4(41) z marca-kwietnia 1993 r. str. 7/8. W książce Jandy ten fragment posiada IDENTYCZNĄ pisownię. Zaraz po nim następuje zdanie: "Było dla mnie jasne, że to nie może być tak, ale nie wiedziałam, co się dzieje naprawdę" (być może asekuracyjnie?).

Bruno Kreisky (a nie "Krajsky"!) był w latach 1970-83 r. kanclerzem Austrii i jednym z czołowych przywódców Socjaldemokratycznej Partii Austrii (SPÖ).

<><><><>

Inga Rosińska
i Paweł Rabiej o przeszłości Lecha Wałęsy



"[...] w 1979 r. na jednym z zebrań Wolnych Związków Zawodowych wyznał, że współpracował z bezpieką przyznając jednocześnie, że pobierał za to gratyfikacje pieniężne, które umożliwiły mu m. in. zakup mieszkania i samochodu [...] klęcząc przed Szołowem [właściwie: Kazimierz Szołoch ― dopowiedzenie E.Q.V.], jednym z działaczy WZZ[,] i ze łzami w oczach wyznając mu szczegóły donoszenia na kolegów."

(Inga Rosińska i Paweł Rabiej, ">>Droga cienia<<. Wachowski bez cenzury", wydawnictwo "AXEL", Łódź 1993 r., str. 45)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"[...] sam przewodniczący Związku nie stronił wtedy od kontaktów z bezpieką. Spotykał się m.in. z gen. Krzysztoporskim, szefem gdańskiej bezpieki, najczęściej w hotelu >>Posejdon<<. Wałęsa nie utrzymywał tych spotkań w tajemnicy, był nieostrożny."

(tamże, str. 84.)


Swoją drogą, interesującym byłoby wiedzieć, czy wymieniony w tym przytoczeniu "gen. Krzysztoporski" jest tożsamy z "gen. Krzysztoforskim", o którym pisał przed Sierpniem inny autor: "Pomysł jest prosty: w przeddzień procesu zadzwonić do gen. Krzysztoforskiego i powiedzieć […] Czy szef SB?" (Jan Walc, "My, wolna wałkowa", "Biuletyn Informacyjny", nr 4(38 ) z czerwca 1980 r., str. 9; w kontekście jest tam mowa o procesie przeciwko Mirosławowi Chojeckiemu i 3 innym osobom, oskarżonym o kradzież powielacza ― wiosna 1980 r.); przy tym chodzi tu nie o nieznaczną różnicę w pisowni tych dwóch (albo jednego?) nazwisk, lecz o to, czy ten sam generał K. mógł być najpierw szefem całej SB, a potem tylko gdańskiej bezpieki? Może wytłumaczenie jest inne? Może szef całej bezpieki fatygował się osobiście w takim celu do Gdańska? Albo może w bezpiece pracowało dwóch braci o tym samym (albo prawie tym samym, to się czasem zdarza w jednej rodzinie) nazwisku, obaj w randze generałów?

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Wiele światła na te sprawy rzuciłoby np. wyjaśnienie, czy Lech Wałęsa w przededniu strajku [w sierpniu 1980 r. ― dop. E.Q.V.] był w Zarządzie WSW na Oksywiu, a jeśli był[,] to dlaczego i w jaki sposób trafił do stoczni w pierwszych dniach strajku."

(tamże, str. 88.)

WSW = kontrwywiad Ludowego Wojska Polskiego; tu mowa o placówce w Dowództwie Marynarki Wojennej w Gdyni na Oksywiu, a wszystko to w związku z domniemaniem, jakoby Lech Wałęsa w sierpniu 1980 r. w ogóle nie "przechodził przez płot", aby dostać się do Stoczni Gdańskiej (od wielu miesięcy nie był już jej pracownikiem, więc nie mógł wejść normalnie wraz z innymi przychodzącymi do pracy), lecz został tam przywieziony wojskową motorówką z Oksywia. Jeśli to domniemanie jest trafne, to jedna z najszerzej znanych opowieści o roli Lecha Wałęsy w najnowszej historii ("skok przez płot") polega na CAŁKOWITYM ZMYŚLENIU, jest legendą ― podobnie jak np. (rozsławiona przez Adama Mickiewicza) bohaterska samobójcza śmierć Juliana Ordona (~1810-1886) na jego słynnej reducie podczas powstania listopadowego...

Istnieją wszak rozbieżne dane na temat tego, KIEDY twierdzenie o przywiezieniu Lecha Wałęsy z jednostki wojskowej w Gdyni-Oksywiu na strajk w Stoczni Gdańskiej motorówką zostało po raz pierwszy sformułowane publicznie:


Już coraz powszechniej podawany jest w wątpliwość do niedawna uznawany za bezsporny, skok Lecha Wałęsy przez płot w Stoczni Gdańskiej. Umożliwić on miał mu pokierowanie strajkiem, a z czasem zapewnić przywództwo w NSZZ "Solidarność". Obecnie coraz więcej osób dowiaduje się, że ów skok ― to najzwyklejsza konfabulacja "Bolka" i jego otoczenia. Zasługa to niewątpliwie Anny Walentynowicz, że opinia taka zaczyna przeważać. Za jej sprawą, dzięki jej relacjom dowiadujemy się, że Lecha Wałęsę podrzucono do stoczni, przewożąc go motorówką marynarki wojennej "na polecnie kontradmirała Janczyszyna". Dla wielu Polaków, ulegających nadal legendzie Wałęsy, informacja podawana przez Annę Walentynowicz stanowi rewelację, której nie zawsze daje się wiarę. Przekazywaną wersję usłyszała Anna Walentynowicz w obecności ks. prałata Henryka Jankowskiego, od Tadeusza Fiszbacha byłego I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR i przewodniczącego Wojewódzkiej Rady narodowej w Gdańsku, w 2000 r. w XX rocznicę Sierpnia. Od tego czasu wersja Anny Walentynowicz jako jedyne istotne źródło trwa i pozostaje w obiegu medialnym. [...] Informację o tym przekazał, jako pierwszy, sędziwy aparatczyk PRL Włodzimierz Sokorski, stary agent NKWD, a być może z czasem również KGB i GRU. Znał on doskonale tajniki tzw. służb w Polsce. Opublikował w 1990 r. broszurę pt. "Udana klęska". W niej na stronie 128, pisząc o Lechu Wałęsie, podał, że do stoczni tajnie "podrzucił go motorówką admirał Kołodziejczyk". Dodał następnie, że był to tenże admirał Kołodziejczyk, który po objeciu przez Lecha Wałęsę prezydentury, został za jego sprawą ministrem obrony. [...] Otwarta pozostaje jedynie kwestia, z kim przepłynął Lech Wałęsa motorówką do stoczni? Z kontradmirałem Ludwikiem Janczyszynem, jak twierdzi Tadeusz Fiszbach, czy z admirałem Piotrem Kołodziejczykiem, jak opisuje Włodzimierz Sokorski.

(Ryszard Bender, "Katolicki czy nie? Wokół lubelskiego KIK-u", "Najwyższy Czas!", nr 12(774) z 19 marca 2005 r., str. X/XI)


Gwoli ścisłości: Piotr Kołodziejczyk dopiero 30 sierpnia 1980 r. objął dowództwo 3. Flotylli Okrętów, stacjonującej (głównie) w Gdyni, nie był wtedy admirałem, a dopiero komandorem (podobnie jak jego bezpośredni poprzednik Marian Sucharzewski i bezpośredni następca Bogusław Gruchała na tym stanowisku). W 1986 r. wiceadmirał Piotr Kołodziejczyk przejął dowództwo całej Marynarki Wojennej po admirale Ludwiku Janczyszynie (który pełnił tę funkcję od 1969 r.). Nie wydaje sie prawdopodobnym, aby którykolwiek z nich (bez względu na to, kto ew. wydał rozkaz użycia motorówki do tego właśnie celu) osobiście towarzyszył Wałęsie w owej motorówce. Dlatego "otwarta kwestia" sformułowana przez prof. Bednera wydaje się kwewstia rzekomą...

Istnieje wypowiedź Anny Walentynowicz stwierdzająca że 14 sierpnia 1980 r. Lech Wałęsa przybył do Stoczni Gdańskiej przez płot: "Koło godziny 10.00 przez płot dostał sie na teren Stoczni Wałęsa i stanął na czele strajku, na czele Komitetu Strajkowego" (w: "Gdańsk Sierpień 1980. Rozmowy Komisji Rządowej z Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym w Stoczni Gdańskiej (23-31 sierpnia 1980 r.)", Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych, Warszawa 1981, na str. 6). Z kontekstu w wypowiedzi Anny Walentynowicz wynika, że ona nie była przy tym, zatem wersję o "skoku przez płot" musiała po prostu usłyszeć od samego Wałęsy albo innej osoby. Wersję o przywiezieniu motorówką usłyszała (jak sama stwierdziła) w 20 lat później od tow. Tadeusza Fiszbacha. Wersję o skoku przez płot bardzo niedawno podtrzymał ze swej strony Paweł Zyzak (w: "30 lat po Sierpniu ― symbole i legendy", "Arcana" nr 4(94) z 2010 r., na str. 136-147). Autor jednak nie ukrywa, że ta wersja istnieje w kilku sub-wersjach, różniących się co do tego, GDZIE konkretnie ów legendarny skok miał nastąpić; jedna z nich zdaniem tego młodego naukowca jest bardzo prawdopodobna (dwie inne sub-wersje lansował był ― chociaż oczywiście nie jednocześnie ― sam Lech Wałęsa).

Bez sugerowania środka transportu Rosińska i Rabiej w cytowanej wyżej książce sugerują, że Wałęsa mógł bezpośrednio przez udaniem się do Stoczni przebywać w siedzibie konstrywiadu LWP. Książka Rosińskiej i Rabieja nie mogła jednak odwoływać się do rozmowy Anny Walentynowicz z tow. Tadeuszem Fiszbachem, gdyż ukazała się na siedem lat przed ową rozmową.



<><><><>


Krzysztof Wyszkowski
o przeszłości Lecha Wałęsy


"Wałęsa, przemawiając jako pierwszy, poczuł się zobowiązany do kilkakrotnych zapewnień, że nie był agentem. Dla słuchaczy był to dramatyczny przykład sytuacji, gdy na złodzieju czapka gore. Pani Ania nie zdzierżyła i wygłosiła jedną ze swych znanych filipik. Wałęsa w odpowiedzi wykrzyczał swoje oburzenie w tak chaotyczny sposób, że tylko uwiarygodnił sens zarzutów. Przez pewien czas niezborność wywodów Wałęsy mogła być uznawana za powodowaną spontanicznym oburzeniem, ale po ponad 10 latach, jakie minęły od sławnego wystąpienia Kazimierza Świtonia w Sejmie, gdy ujawnił, że Wałęsa znajduje się na liście agentów SB, chaos i powierzchowność argumentacji nie ma już usprawiedliwienia i jest traktowana jako objaw mówienia nieprawdy. Wałęsa publicznie zademonstrował, że mając właściwą sposobność swobodnej wypowiedzi potrafi tylko zaprzeczać swojej agenturalności, nie odnosząc się do znanych powszechnie ustaleń. W ten sposób upoważnił innych do powiedzenia prawdy za niego. Niszczenie dokumentów nie jest skutecznym unicestwieniem dowodów. Przecież to wcale nie ze strony Walentynowicz grozi mu największe niebezpieczeństwo. Są nim świadkowie, a nade wszystko systematyczny proces naukowy, nieuchronnie prowadzący do ujawnienia jego różnorodnych ról. Wałęsa liczy dziś na obronę ze strony Bogdana Borusewicza. Chcąc pozyskać jego milczenie, wielokrotnie starał się mu podlizać. Ale to taktyka skazana na niepowodzenie. Borusewicz, nie mówiąc jeszcze wszystkiego, co wiedział i wie, nie robi tego tylko do czasu. Na konferencji chciał osiągnąć cel, którym było udokumentowanie roli Wolnych Związków Zawodowych w dochodzeniu do >>Solidarności<<. Gdy cel ten został osiągnięty, dalsze ukrywanie prawdy nie jest już potrzebne. [...] Okazało się, że nie miał on nic istotnego do powiedzenia, poza powszechnie znanymi od lat nieznośnymi głupstwami ― ja, wszystko ja, tylko ja, ja sam, ja wszystko sam."

(Krzysztof Wyszkowski, "Jak naprawdę rodziła się >>Solidarność<<", "Nasza Polska", nr 44(419) z 4 XI 2003, str. 10)


Niewykluczone, że Wyszkowski miał tu na myśli to, iż (w latach osiemdziesiątych) mówiło się, że to właśnie Bogdan Borusewicz miał być w posiadaniu nagrania magnetofonowego z wypowiedzią Lecha Wałęsy, w której on sam przyznaje się do tego, że na samym początku lat siedemdziesiątych współpracował z SB.


<><><><>


Przyczynki do sprawy "Bolka" (taśma Bulca)


http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp12649.html#12649


18 czerwca 2008 r. w dyskusji nadanej przez program I Telewizji Polskiej po godz. 22.30 Bogdan Lis potwierdził odbycie się spotkania w gronie działaczy WZZ (jeszcze przed Sierpniem), na którym Lech Wałęsa mówił o niechlubnych momentach ze swego życia. Bogdan Lis potwierdził także istnienie nagrania magnetofonowego z tej wypowiedzi Wałęsy, znajdującego się (przynajmniej wtedy) w posiadaniu Bogdana Borusewicza. To o tym spotkaniu mówiła Anna Walentynowicz dla tygodnika "TAK" oraz o tym spotkaniu pisali Inga Rosińska i Paweł Rabiej w swej książce o Mieczysławie Wachowskim; obie te relacje sprzed kilkunastu lat przypomniane powyżej. Skoro ex-prez. Jaruzelski może domagać się, aby w jego sprawie zeznawali jako świadkowie np. Margaret Thatcher i Michaił Gorbaczow, to ex-prez. Wałęsa może pozwać przed sąd nie tylko Krzysztofa Wyszkowskiego, Janusza Kurtykę i Andrzeja Urbańskiego, ale również m. in. Krystynę Jandę, Klausa Brandauera i Bogdana Rymanowskiego...

Esse Quam Videri



<><><><>


Taśma Bulca jak gorący kartofel?


http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp12924.html#12924


Andrzej Bulc twierdzi, że na nagranej przezeń taśmie jest przyznanie się Lecha Wałęsy do kolaboracji z bezpieką. Ci, którzy taśmą dysponowali później (Bogdan Borusewicz, Mirosław Chojecki) zaprzeczają. Antoni Mężydło twierdzi ("kompromisowo"?), że to, co tam Lech Wałęsa powiedział, dotyczy rozpoznawania tożsamości osób, sfotografowanych przez SB podczas tzw. "wydarzeń grudniowych", natomiast nie ma tam nic o regularnej aktywności Wałęsy jako TW SB.

Przerzucają się – jak gorącym kartoflem – nie tyle samą taśmą, ile twierdzeniami o jej treści. Najwygodniej byłoby móc powiedzieć, że Talibowie ją przechwycili, polecieli z nią do Afganistanu i ani myślą oddać...



nowe lotnisko w Gdańsku

W wywiadzie udzielonym w grudniu 1986 r. Bogdan Borusewicz powiedział, że w Komisji Robotniczej w "Elektromontażu" był agent. Nie powiedział jednak, kto nim był: "W Elektromontażu była próba strajku storpedowana przez bezpiekę, bo w grupie Wałęsy był agent. [...] Wałęsa jeszcze w marcu usiłował wywołać strajk w Elektromontażu, ale, jak mówiłem, w grupie był agent i bezpieka znała wszystkie ich zamiary." (zob.: "„Potrzebna jest wytrwałość”. Wywiad z Bogdanem Borusewiczem", "Przegląd Polityczny" nr 9, str. 43 i 45, w sieci pod adresami: http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=008587009043 i http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=008587009045). Borusewicz przy tej okazji przyznał się do autorstwa nazwy "Komisja Zakładowa": "Utworzyli Komisję Robotniczą (wzorowaną w nazwie na hiszpańskich Comission Obreros). [...] Nazwa „Komisje Zakładowe” była, jak się zdaje, moim pomysłem. Chodziło o nawiązanie do doświadczeń hiszpańskiej lewicy [...]" (tamże, str. 45 i 48, w sieci pod adresami: http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=008587009045 i http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=008587009048; nieściśle: w rzeczywistości zachęta do naśladowania tego pomysłu została wyrażona wcześniej przez Adama Michnika, który nie użył słów: "komisje zakładowe", lecz nazwał to przetłumaczywszy dosłownie nazwę "comisiones obreras" (zob.: https://pl.wikipedia.org/wiki/Komisje_Robotnicze): "Myślę tu oczywiście o słynnych „komisjach robotniczych”, niezrównanym instrumencie walki o robotnicze prawa i interesy." (zob.: Gustaw Herling-Grudziński i Adam Michnik, "Dwugłos o eurokomunizmie", w: S. Carillo, G. Herling-Grudziński, K. S. Karol, H. Kissinger, B. Kreisky, L. Kołakowski, A. Michnik, L. Moczulski, "Eurokomunizm", Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1977, str. 45).

Chodzi o pierwszy kwartał 1980 r. – w styczniu Komisja powstała, w marcu podjęto w "Elektromontażu" próbę wzniecenia strajku, nieudaną (właśnie z winy owego "agenta"), jak powiedział Bogdan Borusewicz.

WZZ-owcy w Trójmieście znali w tym czasie dwóch agentów (a przynajmniej jednego) w swoim środowisku.

Jednym był Edwin Myszk, którego zdemaskowano latem 1979 r. (uwaga: niedawno Bogdan Borusewicz sobie przypisał zdemaskowanie agenturalności Myszka – w stosownym numerze "Robotnika Wybrzeża" nazwisko Borusewicza w takim kontekście, tj. jako demaskatora agenturalności Edwina Myszka, nie pojawia się tam jednak: https://wzzw.wordpress.com/robotnik-2/#jp-carousel-57236 i https://wzzw.wordpress.com/robotnik-2/#jp-carousel-57237).

Drugim mógł być były agent Lech Wałęsa, o ile rzeczywiście było tak, że na owym zebraniu w grudniu 1979 r. Wałęsa przyznał się do roli TW.

W składzie Komisji Robotniczej w "Elektromontażu" nie było Myszka, był zaś Wałęsa. Czy Borusewicz miał zatem na myśli Wałęsę, mówiąc o "agencie"?

Jeśli miał na myśli Wałęsę, to widocznie BB zakładał, że LW agentem pozostawał nadal, a nie przestał nim być kilka lat wcześniej (od 1992 r. wiadomo, że LW, w każdym razie jako TW pseud. "Bolek", został wyrejestrowany z czynnej agentury przez SB w czerwcu 1976 r.).

Jeśli NIE miał na myśli Wałęsy, to w grę wchodzi bardzo niewiele innych nazwisk – Komisja Robotnicza liczyła zaledwie parę osób.

Zresztą nie jest jasne, do czego Wałęsa się przyznał. Nie byłem obecny na tym spotkaniu u Gwiazdów (chociaż w grudniu 1979 r. bywałem w Gdańsku), nie słyszałem nigdy zawartości owej taśmy, chociaż już wkrótce potem (przed Sierpniem 1980, a najpóźniej przed Grudniem 1981 r.) wiedziałem od jednego z działaczy WZZ o jej istnieniu i o zawartym tam przyznaniu się Lecha Wałęsy do niegodnych zachowań.

Relacja Anny Walentynowicz, spisana przez Bogdana Rymanowskiego w tygodniku "TAK" w 1992 r., mówi tylko o owym rozpoznawaniu ze zdjęć a raczej filmów, nakręconych przez SB w grudniu 1970 r. (rozpoznawanie miało się odbywać w styczniu 1971 r. czyli już po zarejestrowaniu TW "Bolek"! – zresztą, jedno nie wyklucza drugiego...). No i o tym, że to spotkanie zostało nagrane na taśmę magnetofonową. Być może zatem zdarzenie, którego przebieg był utrwalony na owej taśmie, to INNE niż to, o którym jest mowa w książce Rosińskiej i Rabieja? Temu jednak przeczy przywołana powyżej wypowiedź Antoniego Mężydły.

Relacja zawarta w książce "„Droga cienia”. Wachowski bez cenzury" Ingi Rosińskiej i Pawła Rabieja z 1993 r. mówi o tym, że Wałęsa – w 1979 r. podczas zebrania WZZ-owców – na kolanach, ze łzami w oczach, wyznawał Kazimierzowi Szołochowi (= stoczniowiec, uczestnik wydarzeń Grudnia 1970 r.) swoją odpłatną, intratną współpracę z SB; natomiast tam nie ma mowy o nagraniu tego zdarzenia na taśmę magnetofonową.

Nie znałem w 1979 r. Lecha Wałęsy osobiście, znałem go tylko z imienia i nazwiska, pojawiającego się w prasie drugiego obiegu. Jednak wydaje się bardzo mało prawdopodobne, by te dwie relacje (wydrukowane w 1992 i 1993 r.) dotyczyły dwóch podobnych zebrań WZZ z 1979 roku, zapewne chodzi o jedno zebranie. Być może część słów Wałęsy, wypowiedzianych wtedy, jest (albo tylko: była?) utrwalona na owej taśmie, a inna ich część nigdy utrwalona nie została?

Swoją drogą, pismacy z pewnej berlińskiej gazetki zupełnie nie są ciekawi TAKIEGO "kartofla", a to chyba dziwne...


<><><><>


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Wto Sie 25, 2015 7:25 am, w całości zmieniany 27 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Wto Maj 06, 2008 2:58 am    Temat postu: uzupełnienie - studium przypadku: A. Gawronik Odpowiedz z cytatem

uzupełnienie ― studium przypadku: Aleksander Gawronik


<><><><>


"Gazeta wrocławska >>Słowo Polskie<< [...] 2 grudnia 91 wydrukowała >>Gawronik story<<. Z tej nowej >>story<< dowiadujemy się, że jeden z najbardziej dynamicznych i pomysłowych biznesmenów RP, Aleksander Gawronik, który swój potencjał intelektualno-biznesowy publicznie szacuje na 6 mld zł miesięcznie[,] to do niedawna podrzędny funkcjonariusz SB. Tam się na nim nie poznano, tymczasem jest to człowiek o takiej sile wyobraźni i zdolności przewidywania, że już >>12 marca 89, dokładnie w minutę po północy i minutę po wejściu nowego prawa dewizowego otworzył na zachodnich przejściach granicznych sieć własnych kantorów wymiany walut<<. Oczywiście, Bagsik, Gąsiorowski, Gawronik, Dziewulski to jakby trochę grubsze odpryski jigsaw-puzzle, monstrualnej układanki przedstawiającej sieć strukturalno-mafijnych powiązań, w jakiej spętana jest gospodarka Polski, przede wszystkim jej system bankowo-finansowy. [...] wczorajsi >>łapacze<< zamienili się dzisiaj w znakomicie prosperujących biznesmenów mniejszego i większego kalibru, szefów spółek, udziałowców joint-ventures[,] albo po prostu robią jakieś interesy za granicą. I rzecz doprawdy zdumiewająca: jakoś tym łapaczom transformacja z policjanta czy donosiciela w prosperującego biznesmena przychodzi niesłychanie łatwo, jakby całe życie nic innego nie robili. Tymczasem sztuka ta prawie zupełnie nie udaje się ludziom, skądinąd pomysłowym, wykształconym, z inicjatywą, którzy mają jednak tę wadę, że z aparatem władzy, starym czy nowym, nie weszli w żadne >>układy<<."

(Mirosław Dakowski i Jerzy Przystawa, "Via bank i FOZZ. O rabunku finansów Polski", wydawnictwo "Antyk", Komorów 1992, str. 176/177)

Chodzi o nowe "Prawo dewizowe" (Dz. U. nr 6/1989, poz. 33) obowiązujące począwszy od 15 marca 1989 r., a NIE 12 marca 1989 r. (jak sugeruje powyższy cytat). WEJŚCIE W ŻYCIE TEJ USTAWY ODBYŁO SIĘ PODCZAS OBRAD "OKRĄGŁEGO STOŁU"!



<><><><>


"[...] w dniu wejścia w życie ustawy zezwalającej na obrót walutą przez osoby prywatne Aleksander Gawronik uruchomił sieć kantorów wzdłuż całej granicy zachodniej PRL. [...] zostały one wzniesione nocą przez żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza. Nad całością tej operacji czuwał zaś dowódca Pomorskiej Brygady WOP, pułkownik Henryk Grzybowski. To on nie dopuścił nad Odrę i Nysę jakiejkolwiek konkurencji Gawronika. A pomagało mu w tym najwyższe kierownictwo MSW. W całą aferę był też zamieszany wicepremier w rządzie Zbigniewa Messnera[,] Zdzisław Szałajda, który występował jako polityczny protekor Aleksandra Gawronika. Dziś płk. Grzybowski jest emerytem i pracuje w firmie pana Aleksandra jako szef ochrony jego kantorów, jego żona jest zaś ich kierowniczką. Szałajda również nie narzeka na biedę. Kilka tygodni temu zaczął robić interesy na terenie byłych baz radzieckich w Polsce. Można się tylko domyślić, kto tak naprawdę za tym stoi..."

(A.K., "Czy Gawronik jest oszustem?", "TAK", nr 21(26) z 7 sierpnia 1992 r.)

WOP = Wojska Ochrony Pogranicza = formacja (wbrew nazwie) podległa MSW PRL.


<><><><>


"Kiedy piszę te słowa, Aleksander Gawronik siedzi sobie bezpiecznie, jak niemowlak w żłobku ― za kratkami warszawskiego aresztu, dokąd trafił prosto z restauracji eksluzywnego hotelu Holiday Inn. I na nic zdała się ochrona ośmiu uzbrojonych po zęby goryli, którzy zwykle towarzyszą mu nawet w wędrówce do ubikacji. [...] Osobiście jestem jednak przekonany, że [...] sprawa z jego aresztowaniem wygląda [...] od początku do końca na jeden wielki bluff. [...] Moim zdaniem [...] chodzi o pokazanie temu całemu motłochowi, czyli nam, jak to dzielnie pan prezydent walczy z korupcją i aferami. [...] Kochani złodzieje ― nie bójcie się! Pan prezydent tylko żartował. [...] to wy musicie dać pieniądze na kolejną kampanię wyborczą i tzw. partię prezydencką. O żadnym >>zapuszkowaniu<< nie może więc być mowy."

(Henryk Wypych, "Zabawa w Gawronika", "TAK", nr 29(34) z 4 października 1992 r.)



<><><><>


"Był on jednym z wielu nie wyróżniających się drobnych przedsiębiorców ― hodowcą kur. Miał jednak swoje >>układy<< i dzięki nim poznał dokładną datę (Sylwester 1988) zniesienia monopolu państwa na obrót walutą. Informacja ta była rzeczywiście na wagę złota i to ona właśnie zbudowała fortunę Gawronika. W ciągu jednej nocy wzdłuż całej polskiej granicy postawił on (a właściwie żołnierze WOP) sieć kantorów legalnych już >>cinkciarzy<<. [...] Jako człowiek majętny, zaprzyjaźniony z elitą władzy, a ponadto filantrop, uchodził za solidnego, jemu więc po ucieczce Bagsika i Gąsiorowskiego powierzono prowadzenie interesów ART-B. Po miesiącu z powierzonego zadania nieoczekiwanie zrezygnował. Jak się obecnie okazuje, ten krótki okres wystarczył mu, by miliardowe sumy gangsterskiego majątku spółki włączyć w swoje imperium finansowe. Dopiero teraz staje się nieco jaśniejsze, dlaczego do ochrony swej osoby Gawronik zatrudniał własny, aż trzydziestoosobowy oddział paramilitarny, złożony z byłych esbeków i komandosów. [...] Na dwa dni przed aresztowaniem Aleksander Gawronik był podejmowany przez wicepremiera Henryka Goryszewskiego."

(Romuald Lazarowicz, "Samotny Gawronik", "TAK", nr 29(34) z 4 października 1992 r.)

Chodzi o nowe "Prawo dewizowe" (Dz. U. nr 6/1989, poz. 33) obowiązujące począwszy od 15 marca 1989 r., a NIE 31 grudnia 1988 r. (jak sugeruje powyższy cytat). WEJŚCIE W ŻYCIE TEJ USTAWY ODBYŁO SIĘ PODCZAS OBRAD "OKRĄGŁEGO STOŁU"!



<><><><>


"Jedno jest pewne. Olek był postacią wybitną od zawsze. Wyróżniał się w młodości. Jako uczeń był przerośnięty. Nie fizycznie, nie umysłowo, był przerośnięty... politycznie. Poza szkołą przebywał w towarzystwie starszych od siebie osób, które mówiły do siebie per towarzyszu. Był zaangażowany. [...] Olek napisał wypracowanie nie na temat. Przerabialiśmy (to była już dziesiąta klasa) epokę romantyczną […] Wykonując owo fatalne zadanie domowe […] Olek obficie wyposażył swój wywód w cytaty z Władysława Gomułki. Powiedzmy otwarcie[: ] bez merytorycznego uzasadnienia. Profesor stracił cierpliwość. Napisał mu w zeszycie czerwonym ołówkiem reprymendę: że duby smalone i inne brednie można sobie pisać w innych zeszytach, ale nie w zeszycie od polskiego[,] i że praca nie nadaje się do oceny. […] Nie wiem, kiedy zdał maturę, co robił później. Dowiedziałem się tego kilka lat temu, gdy prasa zaczęła przedstawiać energicznego biznesmena, który trochę pracował w więziennictwie, trochę w Służbie Bezpieczeństwa, potem otworzył pierwszy kantor wymiany walut, a wreszcie wyprzedził wszystkich refleksem i otworzył kantory na granicy z dokładnością co do minuty. Tak, Olek był szybki. Udał się z tym zeszytem do dyrektora natychmiast, Dyrektor, członek szkolnej egzekutywy POP PZPR przeczytał wszystko dokładnie. Stosunek prof. Dąbrowy do tow. Wiesława ujawnił się tym jaskrawiej. Profesor poszedł na dywanik. Zwrócono mu uwagę i przypomniano o emerytalnym wieku. [...] Jedna gazet poznańskich nazajutrz po aresztowaniu zareagowała nagłówkiem >>Uwolnić Gawronika!<< i wyjaśnieniem naczelnego redaktora, że przyczyny są polityczne, a nowa władza potrzebuje poklasku (incydent wydarzył się właśnie teraz, gdy najgorsze za nami ― najokrutniejszych dekomunizatorów odsunięto przecież od >>nowej władzy<< w czerwcu). Spokojna głowa. Olek się nie boi."

(Lech Dymarski, "Trzymaj się, Olek!", "Tygodnik Solidarność", nr 42(213) z 16 października 1992 r.)



<><><><>


"Wprawdzie jakieś anonimowe siły w prokuraturze zdecydowały się na jego uwięzienie, ale zabrakło im już odwagi na przedstawienie poważnych zarzutów. Ten zabawny pat trwał trzy tygodnie. [...] W areszcie przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie stworzono mu [...] cieplarniane warunki. Cela bossa z Poznania przypominała luksusowy apartament, [...] jego ludzie stawali wręcz na głowie, żeby wydobyć go z opresji. Rozdmuchano więc gigantyczną kampanię na rzecz jego uwolnienia, której ton nadawał pewien poznański tygodnik, kierowany przez ostatniego szefa propagandy KC PZPR ― Marka Króla. Aresztowanie Gawronika przedstawiono jako zamach na polski kapitalizm [...] Dla lepszego efektu kupiono sobie poparcie czołowych osobistości z nowej nomenklatury [...] 27 września w rannej audycji Radia >>Zet<<, pani premier Suchocka oświadczyła, że aresztowanie Aleksandra Gawronika było dla niej zaskoczeniem, bo zna pana Gawronika jako rozsądnego, zrównoważonego człowieka interesu. Żeby było śmieszniej[,] pani premier odwołała się również do tradycji wielkopolskiej gospodarności. [...] czyż mogło być inaczej, skoro panna Hania już dawno temu piła bruderszaft z Gawronikiem. [...] jest to totalna kpina z wymiaru sprawiedliwości i wymyślonej jeszcze przez Monteskiusza zasady trójpodziału władzy. [...] minister sprawiedliwości, Zbigiew Dyka obiecał już dziewięć miesięcy temu, że w ciągu trzech miesięcy rozpracuje wszystkie poważne afery gospodarcze. Jak dotąd nie rozpracował ani jednej. Gra pozorów trwa. Aferzyści drżyjcie! Ze śmiechu."

(Henryk Wypych, "Gawronik na wolności", "TAK", nr 32(37) z 25 października 1992 r.)

Henryk Wypych pisząc o poznańskiej gazecie broniącej Gawronika (a w poprzednim cytacie Lech Dymarski prawdopodobnie również) miał na myśli tygodnik "Wprost".



<><><><>

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Czw Mar 11, 2010 6:57 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Sob Maj 24, 2008 2:16 pm    Temat postu: Uzupełnienie - studium przypadku: Dariusz Ledworowski Odpowiedz z cytatem

Uzupełnienie – studium przypadku: Dariusz Ledworowski


<><><><>


Edmund Krasowski (ówczesny poseł Porozumienia Centrum z Elbląga) o przygodzie w Moskwie:

"Wiosną 1991 roku pojechałem – mówi Krasowski – do Moskwy, negocjować razem z ministrem współpracy gospodarczej z zagranicą w rządzie Bieleckiego, Dariuszem Ledworowskim, zapłatę przez Rosjan za statki wyprodukowane w polskiej Stoczni Północnej w Gdańsku, za cysterny produkowane w Zielonej Górze i za parę innych rzeczy. Uczestniczyłem we wszystkich rozmowach i mogę stwierdzić, że były to normalne handlowe negocjacje – twarde, ale uczciwe. Wieczorem, na kilka godzin przed odlotem do Warszawy, odwiedziliśmy naszą placówkę w gmachu RWPG. Siedzieliśmy, gaworzyliśmy, było na luzie. W pewnym momencie do pokoju, gdzie siedzieliśmy, wszedł wicepremier rządu radzieckiego (było to jeszcze za czasów Gorbaczowa) – Switarjanow. Siedzieliśmy dalej, gaworzyliśmy, było nieoficjalnie i na luzie. Nie widziałem nic uwłaczającego w tym, że poseł Rzeczypospolitej Polskiej uczestniczy w rozmowach ministra, którego Sejm tejże Rzeczypospolitej wybierał na to stanowisko, z ministrem innego kraju. W pewnym momencie pan minister Ledworowski powiedział mi po cichu, żebym wyszedł, bo on z panem wicepremierem Switarjanowem chce porozmawiać w cztery oczy. Zbaraniałem i wyszedłem. Do dziś nie mogę zrozumieć, jak to się dzieje, że rozmowy na tak wysokim szczeblu mogą się odbywać w cztery oczy. O czym mogli rozmawiać ci panowie? O jakich dalekosiężnych planach? Może o niezależności Polski? A może chodził im po głowie pomysł z wielką rurą?"

(Elżbieta Isakiewicz, "Afery UOP mafia", Wydawnictwo ANTYK, Komorów 1993, str. 53/54)


<><><><>


KO/DI – „LEDWOR” – DARIUSZ LEDWOROWSKI, minister (12.01 – 23.12.1991), zarejestrowany w listopadzie 1978 roku wykreślony z rejestru 28 stycznia 1980 r. W 1991 roku prowadził rozmowy w Moskwie w sprawie rurociągu Jamajskiego [tak w oryginale, zapewne powinno być: jamalskiego – E.Q.V.]. W pewnej chwili sowiecki wicepremier ds. gospodarczych, tow. Switarjanow zażyczył sobie rozmowy w cztery oczy z „Ledworem”. Na temat treści tej rozmowy bez świadków nic nie wiadomo. Nasuwa się pytanie: Czy KO „Ledwor” był w Moskwie przez swojego sowieckiego rozmówcę szantażowany sugestią o posiadaniu „materiałów kompromitujących”?

„Ledwor” zadbał o swoją przyszłość; był organizatorem Banku Rolno-Przemysłowego (1993) powołanego z inicjatywy Europejskiego Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej. Wśród akcjonariuszy był również Polsko-Amerykański Fundusz Przedsiębiorczości (USA bez ludzi I Departamentu nic nie robi w Polsce) i kilka podmiotów krajowych. „Ledwor” został prezesem banku, jego akcjonariuszem został holenderski Rabobank (1995), który wykupił wszystkie jego akcje, zmieniając mu nazwę na Rabobank (1997/1998). Prezes Rabo Bank Polska S.A. pozostał oczywiście „Ledwor”; wstąpił oczywiście do warszawskiej (Piskorskiego) PO (2002).


("Rejestr ujawnionych konfidentów. Organy i Instytucje Państwowe", http://www.polonica.net/rejestr_konfidentow_rzad.htm)


Informacja o KO "Ledwor" po raz pierwszy ukazała się w "Gazecie Polskiej" nr 4 (czerwiec 1993 r.) na str. 3. gdzie omyłkowo podano imię Ledworowskiego jako "Mariusz". Ściśle mówiąc, Ledworowski jest tam opisany dwojako, jako: TWk = "kandydat na tajnego współpracownika SB", oraz jako KO/DI = "kontakt operacyjny Departamentu I" = odpowiednik TW SB w I Departamencie MSW (tj. w wywiadzie policyjnym).


<><><><>


"Czy rzeczywiście sowiecki wicepremier Switarjanow szantażował polskiego ministra Ledworowskiego groźbą skompromitowania go jako byłego komunistycznego szpicla? Czy celem tego szantażu było wymuszenie na Polsce zgody na bardzo niekorzystną umowę dotyczącą budowy gazociągu Jamał – Europa? Prawdziwe odpowiedzi na te pytania znają tylko Switarjanow i Ledworowski! – gdyby choć jedna z tych odpowiedzi miała być twierdząca, nie należy spodziewać się jej ujawnienia, bo któż dobrowolnie oskarży siebie o to, że posłużył się szantażem, albo, że szantażowi uległ? Że wymusił na obcym państwie podporządkowanie się, albo, że działając w imieniu swojego państwa, przyczynił się do zawarcia szkodliwej dlań umowy?"

(Antoni Kosiba, "Kariera wybitnego mężczyzny", "Orientacja na Prawo" 23 lutego 2004 r., http://www.abcnet.com.pl/node/886)


<><><><>


"Dyplomacją kierował tam Krzysztof Skubiszewski, współpracownik wywiadu o pseudonimie >>Kosk<<, a resortem współpracy gospodarczej z zagranicą – Dariusz Ledworowski, także były agent wywiadu, o pseudonimie >>Ledwor<<. Ten ostatni w 2001 r., gdy tworzyła się Platforma, znalazł się w gronie jej założycieli w Warszawie. Czy należy do niej i dziś – tego nie wiemy."

(Paweł Siergiejczyk, "Platforma z agenturą w tle", Nasza Polska" nr 46(616), 11 listopada 2007 r., http://www.medianet.pl/~naszapol/0746/0746si2i.php)


<><><><>

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Czw Mar 11, 2010 6:59 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Sro Cze 18, 2008 11:44 pm    Temat postu: uzupełnienie - Krzysztof Wyszkowski o roli Kuroniady Odpowiedz z cytatem

uzupełnienie ― Krzysztof Wyszkowski o roli Kuroniady



<><><><>




2002 Krzysztof Wyszkowski o roli Kuroniady



"Pod wpływem koterii przykomunistycznej i mediów z Zachodu utarło się mówienie o całym ruchu antykomunistycznym jako >>dysydentach<< i >>opozycji demokratycznej<<. To poważny błąd, skutkujący nierozróżnianiem dwóch zasadniczo różnych nurtów środowisk niezależnych. >>Dysydenci<< to tylko inna nazwa >>rewizjonistów<< ― członków PZPR, często ludzi partii wewnętrznej, którzy w różnych okresach czasu byli usunięci z partii lub (rzadziej) sami z niej wystąpili. Wielu z nich nie miało żadnych pretensji do ideologii i praktyki komunistycznej, a poza PZPR znalazło się tylko z powodu czystek antysemickich. W ich perspektywie PZPR pozostawała obiektem tęsknot, które mogłyby zostać zrealizowane gdyby zrezygnowała z zakazu działania frakcji. W ich oczach nazwa >>opozycja demokratyczna<< oznacza w ich wypadku właśnie taką >>pozapartyjną, demokratyzacyjną frakcję partyjną<< starającą się o reformę systemu, a nie o jego upadek."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 9.)



"Przywrócenie nazewnictwa umożliwiającego rozróżnianie pomiędzy opozycją antysystemową a dysydentami z PZPR zdecydowanie rozjaśni obraz działań obu nurtów i wiele niezrozumiałych bez niego wydarzeń. Stosowanie terminu >>opozycja demokratyczna<< służy zamazywaniu różnic, dzięki czemu środowiska zawsze nakierowane na kontakt z PZPR mogą wykorzystywać sytuacyjne sąsiedztwo antykomunistów do bezzasadnego pozyskiwania korzystnych obecnie opinii o działaniu przeciw komunizmowi. A przecież wola demokratyzacji sowietyzmu zamiast walki o wolność i niepodległość to radykalnie nie to samo, co walka o wolność i niepodległość. Termin >>opozycja<< (także z przymiotnikiem >>demokratyczna<<) w odniesieniu do >>oporu i sprzeciwu społecznego<< w latach 1976-1980 nie powinien być obecnie stosowany [...] jako mylący i niepotrzebny eufemizm. [...] Termin ten pojawił się wraz z odchodzeniem grupy pezetpeerowskich >>rewizjonistów<< od służby systemowi. Odchodząc z PZPR lub pozostając w niej aż do wyrzucenia, ludzie ci pozostawali wierni ideologii socjalizmu, proponując dla Polski zamianę systemu poststalinowskiego na różne wersje trockizmu, luksemburgizmu i nawet demokratyzacji w kierunku >>socjalizmu z ludzką twarzą<<. Ta grupa istotnie ma powody, by mówić o sobie jako o opozycjonistach, ponieważ chodziło jej [...] o reformę systemu, a nie jego obalenie. Nie postrzegali go jako systemu ludobójczego i z gruntu zbrodniczego, a uznawali tylko jego >>błędy i wypaczenia<<. Grupa ta ― składająca się nierzadko z dawnych czynnych stalinowców ― kierowała reprezentacją >>Solidarności<< przy >>okrągłym stole<<, gdzie porozumiewała się przeciw narodowi ze swymi następcami z PZPR. Ta służebna wobec ZSRS >>młodszość<< aparatu Jaruzelskiego i Kiszczaka wobec Geremka, Kuronia czy Mazowieckiego (który też, jako funkcjonariusz PAX w okresie stalinowskim, powinien być uznawany za członka aparatu komunizującego Polskę z sowieckiego mandatu) nie była wydarzeniem przypadkowym, a metodą zastosowaną z całą świadomością za wiedzą i zgodą sowieckich nadzorców polskich przemian ustrojowych i zaakceptowaną przez stronę >>solidarnościowo-opozycyjną<<."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 9.)



">>Dysydenci<< sami siebie uważają po prostu za awangardę moralną człowieczeństwa. szlachetnych ludzi, niewierzących apostołów dobra, którzy po rozczarowaniu realnym komunizmem podjęli walkę z błędnym upostaciowaniem zawartych w komunizmie szlachetnych idei. Sądzą, że ich naiwność ― jako płynąca z wiary w człowieka i zapatrzenia w świetlane perspektywy ― nie obciąża ich sumień, lecz przeciwnie, dowodzi, że byli ofiarami represji w istocie daleko bardziej niesprawiedliwych, (bo wymierzanych im za samo ukochanie człowieka) od tych, którymi komunizm gnębił antykomunistów (w samoobronie, a więc poniekąd z przyczyn usprawiedliwionych). Dlatego uważają, że komunistycznej ofierze >>błędów i wypaczeń<< należy się szacunek i przywództwo, a antykomunistom najwyżej współczucie dla ich kalekiego, bo >>zredukowanego<< człowieczeństwa. Dlatego nie może być spotkania >>opozycji demokratycznej<< z >>opozycją antykomunistyczną<<. Szczególnie w Polsce, która jako jedyna w całości i jednocześnie przeciwstawiła się dwóm bliźniaczym totalitaryzmom."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 9.)



"Seweryn Blumsztajn (w materiałach do przygotowywanego w Paryżu przez >>Kontakt<< filmu o KOR) >>w naszej grupie panowała taka partyjna, właściwie wojskowa, dyscyplina<<. Grupa ta ― zwana >>lewicą korowską<< albo popularnie >>kuroniadą<< ― posiadała wszystkie przewagi, jakie ma bolszewicka jaczejka w kontaktach z organizacjami demokratów. [...] Kuroniada była środowiskiem obcym, wewnętrznie wrogim patriotyzmowi, powstałym przez walkę wewnętrzną wewnątrz obozu polskiego sowietyzmu, (czyli antypolskiego obozu, wywodzącego się ewolucyjnie z walki z Polską i polskością, z dążeń do wcielenia Polski do ZSRS jako sowieckiej republiki). Środowisko to reprezentowało obcą polskości mentalność bolszewicko-internacjonalistyczną, w swych działaniach powtarzając stosowane od 1944 roku przez PPR i UB metody wchodzenia w struktury patriotyczne i przechwytywania ich na własny użytek przez eliminowanie ich kierownictw. Kuroniada – i jako środowisko drugiego pokolenia komunistów polskich, i jako ugrupowanie nie będące agendą służb specjalnych ― różniła się istotnie od poprzednich, realizowanych służbowo przez komunistów operacji dywersyjnych. Nie stosowała przecież mordu politycznego i w ogóle pozostawała w roli zwalczanego przez SB odpadu z obozu sowietyzmu. Szczególnym czynnikiem antagonizującym środowisko >>rewizjonistów<< z PZPR był w tym okresie silny antysemityzm partii komunistycznej (a szczególnie jej służb specjalnych) wytworzony w toku okupacji Polski w ramach operacji >>unaradawiania<< tych służb oraz w wyniku tendencji płynących z ZSRS. Choć Kuroniada swoimi korzeniami była bliższa fundamentalnemu sowietyzmowi niż oficjalny nurt realnego socjalizmu, to uprawiany przez nią leninizm (jako system walki o władzę) oraz bolszewickie narzędzia operacyjne dawały jej lepsze możliwości przystosowania się do wyzwań nowych czasów[,] niż potrafił to robić obóz urzędowy. (Za patronkę metod politycznych kuroniady może być uznana Luna Brystygierowa, autorka ― razem z Iwanem Sierowem ― przerobienia obozu Bolesława Piaseckiego na sowietyzm z polsko-katolicką twarzą.)"

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 9.)



"Środowisko to utrzymało powiązania towarzyskie z kręgami władzy, a nawet miało swoje własne koneksje w ZSRS. Każdy, kto zetknął się osobiście z ludźmi należącymi do kuroniady, pamięta zaskoczenie, jakie wywoływała stała obecność w ich języku i świadomości kulturowej elementów kultury rosyjskiej. W podobnym czasie w ZSRS pojawiło się zjawisko prasy niezależnej. [...] Powrót do polityki mógł dokonać się wyłącznie przez przystąpienie do środowisk patriotycznych, co wymagało uznania za własne ogólnych wartości polskich [...]. Dzięki grupowemu akcesowi kuroniada unikała kłopotliwych wyjaśnień w sprawach własnej przeszłości, wytwarzając dynamikę organizacyjną niejawnie zorientowaną na podporządkowanie sobie środowisk, z którymi wchodziła we współpracę. Ta operacja udała się wspaniale. Pojedynczy ludzie i całe grupy [...] łatwo ulegali wchłonięciu i podporządkowaniu przez zetknięcie z działającą jak odkurzacz Kuroniową jaczejką. W szybkim tempie ludzie dotąd niezależni podlegali >>alternatywnej sowietyzacji<<, stając się posłusznymi trybikami akceptującymi zastaną wewnętrzną hierarchię władzy w grupie. Ponieważ zakorzenienia w patriotyzmie nie można było znaleźć w >>linii<< Bermana-Zambrowskiego-Staszewskiego] z lat 1954-56 [...], ani nawet w konfrontacji z Moczarem z 1968 roku, starano się po roku 1975 nabrać barw narodowych przez ustawienie się przy harcerzach z >>Czarnej Jedynki<<. Innego ważnego waloru ― barwy narodowej ― Kuroniada nabywała przez ustawianie się przy takich ludziach jak np. ks. Jan Zieja, kapelan AK."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 10.)



"Zdaje się, że [...] podział partii wewnętrznej w czasie wojny >>chamów z żydami<<, na trwałe zdominowała światopogląd Kuronia i jego towarzyszy. Rok 1968 tylko to sekciarskie widzenie świata utrwalił. Dlatego po roku 1989 mogli, może nie wyłącznie cynicznie, mogli powtarzać brednie o zagrożeniu polskim nacjonalizmem. >>Okrągły stół<< nie był dla Kuroniady przełomem w kierunku niepodległości i demokracji; nie tam zrodziły się myśli o usunięciu z Polski wojsk sowieckich i przystąpieniu do NATO. Był on powrotem do oficjalnego współrządzenia Polską jako cząstką światowego systemu socjalistycznego. Starzy stalinowcy, tacy jak Geremek i Kuroń, razem ze swoimi wychowankami, zresztą dziećmi jeszcze starszych stalinowców, powracali do władzy w glorii reformatorów systemu, powtarzając manewr Gomułki [w oryginale: Gomółki ― E.Q.V.] z października 1956 roku. Dowodem na to, że kuroniadę więcej z polskim sowietyzmem łączyło niż dzieliło, była idea ― powstała w roku 1990 ― wspólnego z PZPR stworzenia partii reformatorskiej, która mogłaby zatrzymać pełnię władzy. Taka monopolistyczna partia, obwołana jako postępowo-postsolidarnościowa, miała nie dopuścić do powstania w Polsce systemu demokratycznego. To właśnie wspólne interesy komunistów i komunistycznych dysydentów spowodowały, że w Polsce wolne wybory parlamentarne odbyły się dopiero jesienią 1991 roku. [...] Choć nowa, wspólna, jedynie słuszna partia nie powstała i nie sparaliżowała Polski, to nawet obecnie, przy pozorach pluralizmu politycznego, władza w całości pozostaje w rękach zlepu wszystkich sił postkomunistycznych, który w polityce ma postać współdziałania postkomunistów i rewizjonistów. Lewicowa część elity politycznej narodu, który pierwszy wyzwolił się z komunizmu, najdłużej z całego bloku potrafiła opierać się wprowadzeniu demokracji i uniezależnieniu się od ZSRS. Kuroniada publicznie wysunęła hasło >>spowolnienia polskich reform dla zwiększenia szans demokracji w ZSRS<<. Mogła to uczynić właśnie dzięki temu, że w latach 1976-1980 pozyskała tytuł do nazywania się środowiskiem patriotycznym. Pokazem niejawnej koordynacji działań tego przymierza było obalenie rządu Jana Olszewskiego w 1992 roku, jedynego w pełni niezależnego od postkomunistów rządu polskiego po 1989 roku. Uznając, że patriotyzm tego rządu jest zagrożeniem dla ich interesów, wszystkie siły posowieckie zawiązały spisek w celu jego obalenia i sprawnie tego dokonały. Jednocześnie udowodniły, że polska demokracja może istnieć tylko w takich formach i zakresie, które nie naruszają interesów posowietyzmu. Jeżeli obecnie mówi się o utworzeniu nowej partii, której filarami mają być Michnik i Kwaśniewski, to jest to tylko nowa wersja od dawna istniejącego przymierza przeciwko demokracji w Polsce."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 10.)



"Publiczna obrona funkcjonariuszy partii wewnętrznej, pozostających zawsze na usługach imperium sowieckiego (takich jak Jaruzelski i Kiszczak) jako >>ludzi honoru<< jest nie tylko znieważeniem ich ofiar, ale również pochwalaniem ideologii komunistycznej. Jaruzelski wyrzekł się swojego ojca, zamordowanego przez komunistów, wyrzekł się swojej wiary niemożliwej do pogodzenia ze służbą ateizmowi, wyrzekł się polskości, niemożliwej do pogodzenia ze służbą Rosji sowieckiej, i wyrzekł się godności ludzkiej, niemożliwej do pogodzenia ze służbą komunizmowi. Jego obrona jest podejmowana w złej wierze i w pełni fałszywą obroną zdrajców i komunistów. Wybierając polskość jako własną narodowość Michnik nie mógł zrzec się swego pochodzenia żydowskiego, którego konsekwencje nadal go obowiązują. Jako dziecko komunistów i jako Żyd polski ma obowiązek znać komunizm i nazizm, a wiedza ta powinna go doprowadzić prostą drogą do zrozumienia bliźniaczości obu totalitaryzmów. Dlatego broniąc komunizmu popełnia Michnik – jako Polak pochodzenia żydowskiego – dwa karygodne występki naraz: usprawiedliwia komunizm i relatywizuje zbrodnie nazizmu. Poniża się więc zarazem jako Polak i jako Żyd. Interesy polityczne jego środowiska nie stanowią godnych uwagi argumentów na jego obronę. Jeżeli obecną kondycję demokracji w Europie można postrzegać jako tymczasowy rozejm pomiędzy silnymi tendencjami postnazistowskimi (postfaszystowskimi) i postkomunistycznymi, to antydemokratyczna dywersja uprawiana w Polsce przez kuroniadę razem z całym blokiem postkomunistyczno-rewizjonistyczno-dysydenckim, jest niebezpiecznym wzmacnianiem tych tendencji. Polska jako jedyny kraj w Europie ma narodową tradycję jednoczesnej walki z nazizmem i komunizmem. Popieranie w dzisiejszej Polsce postkomunizmu jest również działaniem na rzecz europejskiego postnazizmu. To działanie niegodne żadnego Polaka i żadnego Żyda."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu" , "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 10.)



"Walkę z Moczulskim Kuroniada prowadziła według metod Gwardii Ludowej. W roku 1979 byłem świadkiem następującej sceny. W trakcie mojej rozmowy z Kuroniem w jego mieszkaniu, przyszedł jakiś człowiek i naszeptał mu coś do ucha, a Kuroń zrobił z tego notatkę. Gdy gość wyszedł, Kuroń powiedział, że był to jego informator działający w otoczeniu Moczulskiego. Po czym, podnosząc głowę i odchylając się od biurka, tubalnym głosem odczytał swoje zapiski o tym, że dnia tego i tego, o godzinie tej i tej, Moczulski ma spotkanie z chłopami ze wsi takiej to a takiej, w chałupie takiego i takiego. Zdumiony zapytałem, co robi, ponieważ było to jawne zawiadomienie Służby Bezpieczeństwa za pomocą mikrofonów podsłuchowych. Kuroń odpowiedział mi na to, że daje słowo, iż Moczulski jest agentem Służby Bezpieczeństwa, a Jan Lityński to potwierdził. Zapytałem, skąd ma taką pewność, na co usłyszałem, że od pewnego znajomego z SB. Nasza rozmowa prowadzona była głośno, więc jej zapis może znajdować się w posiadaniu Instytutu Pamięci Narodowej w tej samej teczce, co donos Kuronia. Warto przeprowadzić badanie, czy przekazywanie przez Kuronia informacji do SB miało związek z obroną przez niego (po 1989 roku) funkcjonariusza SB Lesiaka. To dzięki Kuroniowi Lesiak (który był szefem ekipy SB inwigilującej Kuronia) został zatrudniony w UOP, gdzie inwigilował przeciwników politycznych kuroniady. "

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu" , "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 10.)



"Edwin Myszk nie był zwykłym agentem SB, lecz ofensywnym prowokatorem. Bardzo chciał, by jego nazwisko znalazło się wśród osób, które podpisały deklarację założycielską Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, a po ujawnieniu jego agenturalności wydawał fałszywą wersję >>Robotnika Wybrzeża<<. Dlatego wyjaśnienie sprawy Myszka byłoby istotnym przyczynkiem do poznania mechanizmów prowokacji służb specjalnych w strukturach ruchów patriotycznych. Myszk, z czego wówczas nie zdawaliśmy sobie sprawy, był agentem niezwykle groźnym, odpowiedzialnym za nieszczęścia wielu ludzi. Jako prowokator zakładał na przykład w szkołach kółka antykomunistyczne, a napływającą młodzież przekazywał do obróbki SB. Niektórzy z tych ludzi zostali złamani i zwerbowani jako agenci. Jednym z zadań Myszka były próby kompromitacji Lecha Wałęsy. Dzięki pomocy ludzi, którzy znali Myszka z dawniejszych czasów, udało się nam potwierdzić jego agenturalność, do czego się wobec mnie przyznał. Podpisaną przeze mnie informację o jego agenturalności opublikował >>Robotnik Wybrzeża<<, biorąc za nią w ten sposób współodpowiedzialność. Nasza >>dzika<< lustracja spotkała się z całkowitym poparciem Kuronia, który, tak jak i Michnik, dobrze znał Myszka. Kilka lat temu duży reportaż na temat działalności Edwina Myszka przygotował gdański oddział >>Gazety Wyborczej<<. Artykuł od wielu lat nie może się jednak ukazać z powodu zakazu Michnika. Podjęcie przez IPN sprawy agentury w szeregach przedsierpniowych organizacji antykomunistycznych mogłoby zostać zainicjowane zwróceniem się do >>GW<< o udostępnienie gotowego materiału."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu" , "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 10.)



"* Kuroniada udzieliła początkowo Wolnym Związkom Zawodowym Wybrzeża poparcia jako narzędzia w próbach przejęcia katowickiego WZZ, założonego podobno pod wpływem Moczulskiego. Kazimierz Świtoń miał zostać zdominowany przez ludzi urobionych przez kuroniadę, a oba komitety WZZ miały zapewnić temu środowisku dominację w kręgach robotniczych. Jednak manewr nie powiódł się i Kuroń zrezygnował z WZZ. Twierdził, że robotnicy zostali skutecznie i ostatecznie skorumpowani przez system, czego dowodzić miała utrata kontaktów kuroniady z robotnikami Ursusa i Radomia, którym KOR pomagał finansowo. Robotniczą nieufność do >>potomstwa partyjnych notabli<< Kuroń, z właściwą sobie znajomością polskiej klasy robotniczej, uznał za wierność komunizmowi.

* Zamiast WZZ Kuroń propagował komisje robotnicze, czyli grupki pracowników tego samego zakładu, co było koncepcją całkowicie błędną.

* Jan Lityński wymusił na mnie usunięcie z deklaracji założycielskiej WZZ zdania o powołaniu pisma >>Solidarność<<. Następnie, zgodnie z zasadą centralizmu demokratycznego, wmówiono tytuł: >>Robotnik Wybrzeża<< (hasło >>Solidarność<< udało mi się umieścić dopiero jako tytuł dodatkowy Strajkowego Biuletynu Informacyjnego wydawanego w Stoczni Gdańskiej).

* Na rok przed Sierpniem`80 kuroniada doprowadziła do odrzucenia przygotowanego przez WZZ Wybrzeża dojrzałego programu związkowego i ogłoszenia prymitywnej, >>ciasnej, ale własnej<< Karty Robotniczej.

* Kuroniada tak długo przeciwdziałała powołaniu WZZ w Szczecinie, aż bracia Witkowscy spóźnili się z jego założeniem i strajk sierpniowy zdominowali ludzie w rodzaju Mariana Jurczyka (wymaga dopiero wyjaśnienia, dlaczego zamiast WZZ powołano tam właśnie postulowane przez Kuronia komisje robotnicze. W każdym razie mówiono sobie per >>towarzysze<< i zakończono strajk wbrew umowie z Gdańskiem).

* Gdy Kuroń 2 września 1980 r. przyjechał do Gdańska, pamiętał jeszcze swoje błędne stanowisko i rozumiał, że musi się do niego odnieść. Rozłożył ramiona i krzyknął: Krzysiu, przepraszam, pomyliłem się! Wieczorem zabrał się do snucia nowych, zabójczych intryg.

Spisek w celu przechwycenia kierownictwa rodzącego się ruchu zakładał:

a) wymuszenie na Wałęsie nominacji dla Kuronia jako doradcy Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego w zespole prof. Edwarda Lipińskiego (bez jego wiedzy
[powinno być: zgody – E.Q.V.], której jednak następnie udzielił),

b) plan ogłoszenia Wałęsy agentem SB i usunięcia go z funkcji przewodniczącego gdańskiego MKZ,

c) plan odesłania członków MKZ do macierzystych zakładów pracy i przejęcia kierowania Związkiem przez Kuronia i jego ludzi (Bogdan Borusewicz jako dyrektor biura, Helena Łuczywo jako redaktor naczelny >>Solidarności<<).

d) tworzenie w zakładach pracy Komisji Zakładowych, które będą wyrażały stanowiska załóg, jako reprezentatywne procentowo przedstawicielstwa związków zawodowych (w ten sposób związek mniejszościowy nie mógłby samodzielnie ogłosić strajku, nawet gdyby chciało tego 100 proc. jego członków).

Gdy zapytałem, jak można głosić, że członkom MKZ grozi natychmiastowa utrata więzi z robotnikami, a będzie ją w stanie utrzymać i nigdy nie pracujący Kuroń i nigdy i nigdzie nie pracujący Borusewicz – otrzymałem od Borusewicza odpowiedź, że jemu to nie grozi, bo on całe swoje życie poświęcił robotnikom (Kuroń miał więź zapewnioną ex officio)."


(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu" , "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 10/11)



"Po porażce w sprawie komisji oraz fiasku spisku mającego na celu obalenie Wałęsy i przejęciem gdańskiego MKZ Kuroń oderwał się od bezużytecznej już w tej sytuacji grupy WZZ (późniejszego >>Gwiazdozbioru<<) i podjął się zostać zaufanym powiernikiem swojego niedawnego >>porucznika w okopach<<, Lecha Wałęsy, czyli człowieka, któremu chwilą wcześniej chciał zadać śmieć cywilną. […] Dążenie do przeprowadzenia >>dzikiej<< lustracji przez ogłoszenie Wałęsy agentem SB (tak samo jak poparcie dla dokonanego wcześniej ogłoszenia agenturalności Myszka) stoją w jawnej sprzeczności z postawą, jaką Kuroń i Michnik zajęli wobec agentury w czasie spisku na rzecz obalenia rządu Jana Olszewskiego w 1992 roku. Pamiętać jednak trzeba, że Michnik miał już wtedy za sobą przegląd teczek z archiwum SB. Jeżeli ktoś z działaczy >>Solidarności<< swoim zachowaniem wpłynął na wprowadzenie stanu wojennego, to właśnie kuroniada. Podczas posiedzenia Komisji Krajowej Tadeusz Mazowiecki nazwał działania kuroniady w >>Solidarności<< (prowadzone przy wykorzystaniu Zbigniewa Bujaka i Władysława Frasyniuka jako >>robotniczej gęby<<) niedopuszczalnym stosowaniem metody szantażu moralnego. Chodziło o stałe ekstremizowanie w celu osłabienia pozycji Wałęsy i wzmocnienia roli kuroniady. Pomysł Kuronia utworzenia rządu pod jego kierownictwem w grudniu 1981 roku to nie tylko jeszcze jeden przykład opętania żądzą władzy, ale i cicha podstawa zależności od Jaruzelskiego i Kiszczaka."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu" , "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 11)



"System płacił Jaruzelskiemu za wyrzeczenie się ojca i polskości, bo potrzebował syna patriotycznego szlachcica, by kazać mu lizać buty swoich generałów. Dlatego dzisiaj brakuje Jaruzelskiemu sił, by zaprzeczyć swojej wierze w komunizm. Musiałby nie tylko nazwać się bandytą i zdrajcą, ale musiałby się również wyrzec domu i renty a może i pójść do przytułku. A więc i dzisiaj mówi o swej fascynacji socjalizmem. To utrudnia mu przygotowanie się do ostatecznego spotkania z ojcem. Rewizjoniści nie byli w KOR dokładnym odpowiednikiem V komendy WiN wśród powojennego podziemia antykomunistycznego, ale była to sytuacja częściowo analogiczna do tamtej konstrukcji wytworzonej przez UB pod nadzorem NKWD. Środowisko leninowców weszło w 1976 roku do KOR, udając szacunek dla interesu narodowego, by w chwili decydującej opowiedzieć się w roku 1989 po stronie antypolskiej władzy. Dlatego wbrew twierdzeniom tych, którzy mówią, że analiza sytuacji rodzinnej środowiska kuroniady (a obecnie >>Gazety Wyborczej<<) jest nieuzasadniona, przeprowadzenie takiej analizy jest konieczne z powodów czysto politycznych ― ponieważ to właśnie ona pokazuje niezbywalne cechy tego środowiska ― jego zakorzenienie, jego dawniejsze dokonania, źródła stosowanych przez nie metod."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 11.)



"Czym była naprawdę kuroniada (publicznie prezentująca się jako spontanicznie uformowana grupa przyjacielska)? Kierownictwo grupy pragnęło sprawdzić stopień agenturyzacji własnego środowiska u źródła. To dlatego Michnik domagał się od Krzysztofa Kozłowskiego dostępu do akt SB. Chcąc ominąć ograniczenia służbowe, Kozłowski poprosił ministra edukacji (sprawującego z urzędu nadzór nad wszystkimi archiwami), o pomoc w stworzeniu pretekstu. Henryk Samsonowicz wysłał do wytypowanej przez Michnika czwórki list z zaproszeniem na naradę do MSW. Kozłowski udawał, że to nic nie znaczące zaproszenie jest oficjalnym powołaniem komisji z prawem do wglądu w tajne archiwa. Dalej już pomogła życzliwość funkcjonariuszy SB, którzy nie wymagali od Michnika i innych żadnych normalnie niezbędnych procedur od Michnika i innych. Co Michnik oglądał i zobaczył w archiwach, tego opinia publiczna może się tylko domyślać, choć wie to np. Kiszczak. Ale okoliczności umożliwienia Michnikowi kontroli agentury oznaczają, że sprawdził on jej skalę i pewne konkretne osoby we własnym środowisku i wśród przeciwników."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 11/12)



"[…] Siłą intelektualną środowiska lewicy korowskiej stanowili nie po prostu poszukujący i wątpiacy intelektualiści, ale funkcjonariusze sowieckiego zniewolenia duchowego, […] Ten zespół ludzi jest grupą interesu politycznego i to rozumianego po leninowsku, a więc gdyby w interesie grupy leżała lustracja, to by ją poparła z całą swoja jawną i niejawna mocą. Gdyby zatem okazało się, że zawartość archiwów bardziej obciąża przeciwników kuroniady niż jej członków, to można przyjąć, że natychmiast (lub raczej dopiero po usunięciu z archiwów dokumentacji obciążającej kuroniadę), mielibyśmy pokaz wściekłej kampanii prolustracyjnej w wydaniu jej obecnych przeciwników. Całkowicie jawna i pełna lustracja całej agentury komunistycznej byłaby przecież jednocześnie najskuteczniejszą metodą likwidacji najgorszej polskiej choroby, z którą kuroniada podjęła bezkompromisową walkę, a mianowicie nacjonalizmu i antysemityzmu. […] Tymczasem nic podobnego się nie dzieje, bo Kuroniada, stara się ukształtowa opinię, iż to ona stworzyła Wolne Związki Zawodowe i kierowała nimi, a nie sięga po autorytet mogący płynąć z tego, co było jej autentyczną aktywnością. A przecież właśnie głębokie badania moczaryzmu mogłyby posłużyć kuroniadzie jako doskonały dowód zagrożeń płynących z nacjonalizmu i antysemityzmu. Tą absurdalną bierność tłumaczyć może tylko jedna przyczyna – kuroniada wie, że na takich badaniach zyskałaby niewiele, a straciła może wszystko; przestałaby istnieć jako formacja. Tym tłumaczy się niesamowita w swym cynizmie reakcja kuroniady na ujawnienie, iż w najbliższym otoczeniu Kwaśniewskiego pełno jest moczarowców. Okazało się, że to im nie przeszkadza. Powodem, dla którego można razem z esbeckimi moczarowcami jechać do Jedwabnego, gdy Świtoń jest absolutnie niemożliwy do tolerowania, jest prosty fakt – Świtoń nie był agentem."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 12)



"Zagwarantowanie w 1989 roku prezydentury Jaruzelskiemu i odkładanie w latach 1990-91 pierwszych wolnych wyborów parlamentarnych było realizacją interesów sowieckich i wszystkich innych czynników wrogich niepodległości Polski. Zmiana trybu wyboru prezydenta z wyboru przez zgromadzenie narodowe na wybory powszechne (choć powodowana kalkulacjami wyborczymi Mazowieckiego) również miała cechy działania na szkodę Polski, a to przez stworzenie dualistycznego systemu władzy, który uczynił Polskę państwem nierządnym, w którym wielką rolę odgrywają ośrodki niejawne."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 12.)



"W roku 1990 koncepcja przeistoczenia sowietyzmu w kryptosowietyzm okazała się niemożliwa do realizacji ze względu na załamanie się sowietyzmu w innych krajach podległych ZSRS. Okazało się wówczas, że Polska stała się ofiarą wprowadzenia rewizjonistów do środowisk antykomunistycznych w roku 1976, dzięki czemu mogli oni w roku 1989 ― już jako reprezentanci >>Solidarności<< ― stać się partnerem wspomagającym komunistów w wysiłku zatrzymania rozpadu systemu. W tych krajach, w których nie było skrystalizowanych środowisk niezależnych, środowiska rewizjonistów nie mogły używać legitymacji patriotyzmu i do władzy doszli autentyczni przedstawiciele narodu, czyli antykomuniści. Wejście kuroniady do KOR można więc postrzegać jako klucz do prób obrony systemu w skali całej Europy środkowej i Bałkanów. Dawna kuroniada (a obecnie środowisko >>Gazety Wyborczej<<), nadal kręci tym kluczem, wspierając różne, ale nie polskie interesy."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 12.)



"Może najwyraźniejszym objawem ochrony SB i jej najnowszych transfiguracji była w latach dziewięćdziesiątych oficjalna naiwność w traktowaniu aktów >>antysemickich<<. [...] Afiliacji ludzi prowadzących B. Tejkowskiego nie potrafi rozpoznać ani doświadczenie funkcjonariuszy >>GW<<, ani jej zdolność śledcza, ani szerokie znajomości. [...] To, co zaczęło się wraz z wejściem do Polski do NKWD i SMiersz, kontynuowane jest ― na szczęście w daleko słabszej ― do dzisiaj. Przed 1989 rokiem służył do tego specjalny wydział w Departamencie III MSW, obecnie jego funkcjonariusze trudzą się swą robotą w jeszcze bardziej godnych miejscach. Traktowanie prowokacji ścisle wymierzonych w Polskę i Polaków jako rzekomych aktów polskiego antysemityzmu jest niegodne środowiska, którego rodzice byli wybitnymi specjalistami od takich działań. Ta przygnębiająca zbieżność odwracania się tyłem do ważnych faktów i hałasu robionego z powodu incydentów dowodzi, że kontakt z komunizmem powoduje trwałą utratę poczucia polskości, ale też wydziedzicza z żydostwa. [...]" (str. 11) [I dalej w przypisie (5): "Uważam ― i podkreślam to zdecydowanie ― że wyprowadzanie czy łączenie czyjejś zdrady z jego żydostwem jest całkowitym fałszem i równoważnikiem twierdzenia, że polskość skłania do zaprzaństwa. Julian Stryjkowski twierdził, że Żyd ogłaszający się komunistą przestawał być Żydem. Tak samo Stefan Żeromski uznawał, że Feliks Dzierżyński i Julian Marchlewski przestali być Polakami ― odmawiał im nawet piędzi polskiej ziemi na grób. Drugi argument polega na tym, że żaden zwykły, wierzący Żyd nie może sprzysięgać się z ludobójczym wrogiem Polaków i dzieje się tak z oczywistych względów ― tych samych, z jakich żaden zwykły, wierzący Polak nie może sprzysięgać się z ludobójczych wrogiem Żydów. Na pytanie: kim są wobec tego ci ludzie pochodzenia żydowskiego, którzy okazują brak szacunku do polskości, a nawet spiskują na jej szkodę, odpowiadam, że są to zwykli łajdacy, jakich wszędzie wielu."

](Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 12.)



"Sprawa przełomu strategicznego, jakim było przyjęcie Polski do NATO, pokazuje, że wobec postawy polskiego posowietyzmu decydującą rolę odgrywają czynniki zewnętrzne. Dlatego przedmiotem uważnej analizy powinna stać się rola ambasady amerykańskiej w Warszawie i stosunki lobbies amerykańskich do Polski i interesów Polaków. Na początku analiza ta mogłaby skupić się na osobie ambasadora Johna R. Davisa, który w latach osiemdziesiątych odgrywał rolę przyjaciela Polaków i >>Solidarności<<, regularnie przekazującego Bronisławowi Geremkowi czarny neseser z dolarami. [I dalej w przypisie (6): "Płynące z Zachodu różnymi kanałami pieniądze po części stawały się narzędziem infiltracji podziemia przez SB. Polityka ambasadora Davisa i >>selekcja<< SB były tak skuteczne, że w istotnej mierze przyczyniły się do wytworzenia wiosną 1989 roku takiej reprezentacji >>Solidarności<<, że przy >>okrągłym stole<< nie zasiadł ani jeden Reytan).", tamże ― E.Q.V.] Ten sam Davis, wraz z innym reklamowanym przyjacielem Polski ― Richardem Pipesem, w latach dziewięćdziesiątych stał się czołowym aktywistą grupy usilnie walczącej przeciwko wejściu Polski do NATO. Przy tym wszystkim nie przestał być gorąco fetowanym przyjacielem >>Gazety Wyborczej<<! [I dalej w przypisie (7): "Oczywiście nie tylko to sprawia, że opinię łączącą wejście Polski do NATO z działalnością rewizjonistów należy uznać za z gruntu fałszywą.", tamże ― E.Q.V.] Tak jak >>okrągły stół<< może być objaśnieniem roli kuroniady w latach 1976-1980, tak aktywność Davisa w latach dziewięćdziesiątych na rzecz pozostawienia Polski w rosyjskiej strefie wpływów należy wykorzystać do analizy jego wcześniejszej działalności w Warszawie. Davis nie tylko przy pomocy nesesera z dolarami sterował personalnym kształtem kierownictwa >>Solidarności<<. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy wspierając środowiska rewizjonistyczne realizował Davis oficjalną amerykańską politykę, czy tylko jakiegoś partykularnego lobby. [...] Trzeba pamiętać, że rola Ameryki była wówczas nawet większa niż obecnie, ponieważ Niemcy (zapewne pod presją Ameryki i całego Zachodu obawiającego się porozumienia rosyjsko-niemieckiego za cenę zjednoczenia Niemiec), siedziały cicho jak mysz pod miotłą."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 12.)



"Po stronie >>solidarnościowej<< przechwycenie >>Gazety Wyborczej<< jest moralnym odpowiednikiem afery FOZZ. Mocodawcami Żemka byli ci sami, którzy poparli uczynienie z >>Gazety Wyborczej<< nowej >>Trybuny Ludu<<. Bez wsparcia ze strony Jaruzelskiego, Kiszczaka, Rakowskiego (oraz ich agenta, prezesa D.), >>GW<< pozostałaby gazetką środowiska i największą byłaby tylko między Aleją Róż a Zatoką Czerwonych Świń. [...] Do czasu, gdy na łamach >>Gazety Wyborczej<< nie ukaże się jasne i wyraźne potępienie komunizmu (jako z gruntu zbrodniczej, ludobójczej ideologii i praktyki), a jej funkcjonariusze i wyznawcy nie zostaną uznani za współwinnych, (w stopniu odpowiednim do swojej jawnej i tajnej roli i udziału) w tworzeniu >>imperium zła<< na szkodę ludzkości ― każdy ma prawo i obowiązek wskazywać na rolę właścicieli i współpracowników >>Gazety Wyborczej<<, jako na dobrowolnych wykonawców roli utrwalaczy postsowietyzmu."

(Krzysztof Wyszkowski, "Kuroniada, opozycja i utrwalanie postsowietyzmu”, "Głos", nr 24(934) z 15 czerwca 2002 r., str. 12.)



"Czy z komunizmu i nazizmu można się podnieść? Według prokuratorów z Norymbergi, Warszawy i Jerozolimy z nazizmu nie można albo zdarza się to bardzo rzadko. W każdym razie koniecznym objawem podnoszenia się jest całkowite wyrzeczenie się jego zgromadzonych indywidualnie owoców, publiczne przyznanie się do winy i dobrowolne zaprzestanie na zawsze pełnienia jakichkolwiek nie charytatywno-służebnych ról publicznych. Tak jak Eichmann nie zatarł swoich win, umożliwiając wielu Żydom uniknięcie śmierci, tak żaden komunista nie zatarł swoich win, wykazując ludzką postawę w poszczególnych przypadkach. O winie decyduje dobrowolny udział w systemie od początku i w całości zbrodniczym. Skoro prokuratorzy uznali, że udział w nazizmie trwale zatruwa jego uczestników, to należy dosłownie przełożyć tę zasadę na komunistów – członków partii wewnętrznej. Oskarżenie w jerozolimskim procesie Eichmanna udowodniło, że w III Rzeszy został zawiązany spisek, którego celem była zagłada europejskich Żydów, podobnie zadaniem IPN jest badanie zawiązanego przez komunistów spisku przeciwko wolności i godności człowieka, bez względu na to, czy i kiedy należeli do frakcji stalinowskiej, trockistowskiej, zinowiewowsko-bucharinowskiej, beriowskiej, chruszczowowskiej, breżniewowskiej czy jakiegokolwiek innego jej lokalnego odpowiednika.

Komuniści są winni wszystkim zbrodniom przeciwko ludzkości, które uznano za zbrodnie nazistowskie:

* mordowania,
* wyniszczania,
* zapędzania w niewolę,
* głodzenia i wysiedlania ludności cywilnej,
* prześladowania ze względów narodowościowych, rasowych, politycznych (oraz dodatkowo w przypadku komunizmu: społecznych i kulturowych),
* spiskowania w celu wywoływania wojen,
* pozbawiania niepodległości i wolności narodów,
* rabunków mienia,
*niszczenia dorobku cywilizacyjnego.

Komunizm i nazizm są w swej istocie skrajną postacią żądzy władzy, osiągającą stadium odrzucenia sumienia. Dlatego do uleczenia nie ma żadnej innej drogi, niż całkowite i ostateczne wyrzeczenie się władzy, a gadanie o przeprosinach przy jednoczesnym kontynuowaniu walki o władzę jest umacnianiem w sobie tej zbrodniczej istoty. Niemcy powojenne, dysponujące doświadczeniem nazizmu, wykazały jego zrozumienie, zakazując komunistom pracy w służbie państwowej i szkolnictwie (oczywiście zasada ta obowiązywać musiała również w stosunku do nazistów)."


(Krzysztof Wyszkowski, "Między komuną a zdradą", "Głos", nr 25(935) z 22 czerwca 2002 r., str. 10)



"Zbrodnie polskich komunistów, choć zasadniczo należące do tego samego rodzaju – ludobójstwa, są, na szczęście dla Polaków i nich samych, istotnie mniejsze od zbrodni Eichmannów czy Kaganowiczów. Ale w zbrodniach polskich komunistów jest jednocześnie coś gorszego niż w zbrodniach Niemców i Rosjan. Otóż w przeciwieństwie do komunisty rosyjskiego czy nazisty niemieckiego, polski komunista, był jeszcze dodatkowo* zdrajcą. Był zdrajcą w narodzie szczególnie dumnym ze swej odwagi cywilnej. Bycie cywilnym tchórzem wśród rzeszy odważnych czyniło udział Polaka w komunizmie profesją szczególnie łajdacką. Wśród Polaków wykazanie nieposłuszeństwa wobec komunizmu było daleko łatwiejsze niż antynazizm dla Niemca niż antykomunizm dla mieszkańca Związku Sowieckiego. Bycie komunistą wymagało czegoś więcej niż bycie tchórzem i oportunistą, wymagało zaprzaństwa narodowego, a z udziału w tej zbrodni nie wychodzi się przez zdanie legitymacji partyjnej. Zaprzaństwo narodowe obciążą polskich komunistów bardziej nawet niż dokonane na Polakach ludobójstwo. Jeżeli Polska nie potrafi sądzić swoich katów, to powinna znaleźć siły, by choćby moralnie osądzić zdrajców. […] Niestety, w Polsce tym, którzy kiedyś dokonali zdrady, nadal brakuje odwagi cywilnej do nazwania zbrodni zbrodnią. Jest haniebne, ale zrozumiałe, gdy znany rzekomo >>opozycyjny<< miesięcznik pisze, że komuniści to Żydzi lat dziewięćdziesiątych. Jeszcze bardziej przytłaczające niż kłamstwo, jest zawarte w nim znieważenie ofiar holokaustu. W Polsce tacy ludzie nie tylko się nie wstydzą, nie tylko nie uważają, że ich obowiązkiem jest pokora i wycofanie się z życia publicznego, ale z wysokości urzędów i masowych mediów nauczają naród moralności. […] należy przypomnieć proces Eichmanna, który naród wolny wytoczył swojemu krzywdzicielowi, porywając go aż z obcego kraju. My dzisiaj mamy na co dzień sowieckiego generała w polskim mundurze, który na korzyść komunizmu zestawia los stoczniowców Szczecina z roku 1970 i 2002."

(Krzysztof Wyszkowski, "Między komuną a zdradą", "Głos", nr 25(935) z 22 czerwca 2002 r., str. 11)



"Sformułowanie oskarżenia, że największym zagrożeniem dla uwolnionej od komunizmu Polski jest polski nacjonalizm[,] należy traktować jako dywersję przeciw niepodległości Polski i wolności Polaków. Ta antypolska kampania pozwalała osłonić spisek rewizjonistów z komunistami i plan ratowania systemu. Dostarczała sowieckiej okupacji usprawiedliwienia przez jej rzekomo cywilizującą rolę w ciemnej katolickiej Polsce. Tworzyła negatywny obraz Polski, który do dziś stanowi jedną z głównych przeszkód w zdobyciu przez nas równoprawnej pozycji wobec państw Zachodu. Ta operacja, posiadająca typowe cechy wielokrotnie wcześniej stosowanej prowokacji sowieckich służb specjalnych, nawet bez ustalenia powiązań tej kampanii z ambasadą sowiecką, powinna być uznana za akt zdrady narodowej. Jest faktem znaczącym, że kampania ta odbyła się przy udziale tych uczestników >>opozycji demokratycznej<<, którzy stanowią grupę bliźniaczą wobec grupy użytej przez Stalina do komunizacji Polski w latach czterdziestych."

(Krzysztof Wyszkowski, "Między komuną a zdradą", "Głos", nr 25(935) z 22 czerwca 2002 r., str. 11)



"To w Stanach Zjednoczonych nie mający nic wspólnego z Polską historyk Lawrence Goodwyn, napisał najlepszą i kompletnie w Polsce zlekceważoną książkę o etiologii >>Solidarności<<: (>>Jak to zrobiliście? Powstanie Solidarności<<, wydaną przez KAW Gdańsk dzięki darczyńcy Robertowi Gamblowi). Śmiem twierdzić, że książka została przemilczana, ponieważ autor trafnie rozpoznał fenomen aktywności robotniczej i oddał jej sprawiedliwość."

(Krzysztof Wyszkowski, "Między komuną a zdradą”, "Głos", nr 25(935) z 22 czerwca 2002 r., str. 11)



"Patrząc zza Atlantyku, Goodwyn zobaczył, że istnieje związek (i to ścisły związek) między powstaniem WZZ Wybrzeża a utworzeniem MKS, w którym członkowie WZZ mieli większość, dzięki czemu w Stoczni Gdańskiej komunistom nie powiodły się manipulacje takie jak w Szczecinie i Jastrzębiu: Sierpień'80 zdarzył się nie dlatego, że panią Walentynowicz wyrzucono z pracy, lecz dlatego, że pracowano usilnie, dyskutowano, uzgadniano i spierano się o to, co robić. Anna Walentynowicz była działaczką WZZ i inni działacze WZZ umieli wszcząć i poprowadzić strajk w taki sposób, by nie dać go przechwycić ani komunistom, ani kolegom z KOR, ani przysłanym z Warszawy ekspertom."

(Krzysztof Wyszkowski, "Między komuną a zdradą", "Głos", nr 25(935) z 22 czerwca 2002 r., str. 12.)


_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Sro Mar 03, 2010 12:17 am, w całości zmieniany 13 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Wto Sty 27, 2009 12:01 am    Temat postu: Kuroniada własnymi słowami sprzed 20 lat Odpowiedz z cytatem

Kuroniada własnymi słowami sprzed 20 lat

redakcja, "W przededniu kompromisu"
"Tygodnik Mazowsze" nr 279 z 25 I 1989







Tadeusz Mazowiecki, "Podejmijmy tę próbę"
"Tygodnik Mazowsze" nr 280 z 1 II 1989







Bronisław Geremek, "Polityka w okresie przejściowym"
"Tygodnik Mazowsze" nr z 8 II 1989







Henryk Wujec, "Droga do legalizacji >>Solidarności<<"
"Tygodnik Mazowsze" nr 282 z 15 II 1989







Jacek Kuroń, "Zamiast rewolucji"
"Tygodnik Mazowsze" nr 286 z 8 III 1989






przy okazji:


Oto, jak bez wymieniania nazwiska Jacka Kuronia publicysta z Bochni znakomicie (zwięźle i celnie!) zsyntetyzował ― nazwijmy to eufemistycznie ― "elastyczność" tego polityka:


"Ten sam osobnik może raz prezentować się jako ateista, by za chwilę do głębi przejmować się przykazaniami Kościoła, być wodzem powstania narodowego bez szans[,] lecz w następnym wcieleniu wystąpić jako rzecznik ewolucyjnego przekształcania systemu w raczej żółwim tempie. Może odmieniać oblicze niby księżyc i ani trochę nie tracić twarzy, czy ponieść jakikolwiek uszczerbek na wiarygodności. Dzieje się tak zawsze[,] ilekroć autorytet tworzy się przez zasadę niekwestionowania go pod żadną postacią. Wielkie nazwisko jest ponad wszelką legitymację"

(Teodor Bossak, "Najjaśniejsza rzecz popularna", "Głos", nr 60/61, maj-czerwiec 1990 r., str. 58 )

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Wto Lut 03, 2009 11:16 pm, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Wto Lut 03, 2009 11:08 pm    Temat postu: Stan Tymiński - studium przypadku Odpowiedz z cytatem

Stan Tymiński ― studium przypadku


"[...] Polacy znaleźli sposób, by przynajmniej pośrednio wyrazić swe zdanie – nieufność wobec rządzącej ekipy >>okrągłego stołu<< – oddali głosy Tymińskiemu. RWE [= Radio Wolna Europa – dopow. E.Q.V.] uznała, że naród zwariował. Zamiar powierzenia kierownictwa państwa człowiekowi nieznanemu rzeczywiście wydaje się pomysłem wariackim. Lecz co mieliśmy zrobić? Postawiono nas w wariackiej sytuacji, wyznaczono nam rolę przygłupów, którzy według scenariusza mieli się nie połapać, że wszystko stoi na głowie. Polacy przyjęli reguły gry i zabawili się w wariatów z tymi, którzy chcieli z nich wariatów zrobić. [...] 60% Polaków, nawet nie darząc zaufaniem żadnego kandydata, wzięło udział w wyborach, by wyeliminować kandydatów, których obawiali się najbardziej. Tak więc, by prezydentem nie został Mazowiecki – głosowano na Wałęsę, przeciwnicy Wałęsy – oddawali głosy na Mazowieckiego. Lecz gdy tylko podano, że popularność Tymińskiego rośnie, ludzie odkryli, iż istnieje szansa głosowania przeciwko obu, przeciwko i Wałęsie[,] i Mazowieckiemu jednocześnie. [...] Wszyscy kandydaci związani byli układami. Wałęsa i Mazowiecki – to główne postacie >>okrągłego stołu<< i naczelni piewcy i realizatorzy >>wyrzeczeń<<. [...] Dwaj pozostali pochodzą z tego samego obozu, który demonstrował jedność z komuną przy >>okrągłym stole<<. [Chodzi o Cimoszewicza z b. PZPR i o Bartoszczego z b. ZSL – dopow. E.Q.V.] Moczulskiego odsunięto wprawdzie >>od stołu<<, a ale nie od gabinetowych układów. O wszystkich kandydatach społeczeństwo wiedziało wiele złego i mogło sprecyzować szereg zarzutów. Jedynie o Tymińskim nikt nie wiedział nic. Świat przyjął proste wytłumaczenie – Polakom demokracja odebrała rozum – zapachniały im amerykańskie dolary i wybierają na prezydenta człowieka bez przeszłości, bez organizacji, nawet bez znajomych w Polsce. A to był największy atut Tymińskiego – nie ma kumpli kombatantów, których musiałby nagrodzić państwowymi stanowiskami i fabykami, nie należy do żadnej koterii, które gdzieś na górze kłócą się i godzą, dzielą i jednoczą, nie troszczą się o ciemną masę na dole – zanim stworzy swoją sitwę[,] może da się w Polsce coś zrobić i zarobić."

(Andrzej Gwiazda, "Wybory mniejszego zła", "Poza Układem" nr 12 [21], grudzień 1990 r., str. 2)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Z bardziej znanych liderów, Kornel Morawiecki nie uzyskał wymaganego przez ordynację poparcia swej kandydatury, natomiast z dużym nadmiarem zdobył podpisy nieznany Stanisław Tymiński. [...] Czarnym koniem tych wyborów nie stał się ani Morawiecki z konspiracyjnej do lipca b.r. >>Solidarności Walczącej<<, ani Moczulski z Konfederacji Polski Niepodległej. Wyborcy, którzy zdecydowali się głosować przeciwko nowemu Frontowi Jedności Narodu [FJN w latach 1956-83 był "koalicją" wszystkich legalnych w PRL partii i stronnictw politycznych, ostatnio w składzie: PZPR + ZSL + SD + PAX + ChSS + PZKS], wybrali apolitycznego Tymińskiego. Przyczyna nie leży w osobowości kandydatów. Jakkolwiek nieprzekonywujący i bezbarwni byliby liderzy SW i KPN, Tymiński jest bardzo przeciętny. Pozbawiony refleksu, o martwej twarzy i drewnianym głosie prezentuje się bardziej, jak urzędnik lub, jak twierdzą niektórzy, wzorowy policjant niż pełen zapału przedsiębiorca, podróżnik, człowiek czynu i idei. Nie ma historii i nie ma stosunku do historii. Spodobał się ludziom zmęczonym bezskutecznością polityki neo-S [neo-S = "neo-Solidarność" = NSZZ "Solidarność", zarejestrowany w kwietniu 1989 r. (nazwa używana w kręgu "Gwiazdozbioru" dla odróżnienia tej organizacji od NSZZ "Solidarność", zarejestrowanego w listopadzie 1980 r.) – dopow. E.Q.V.], którym równocześnie zabrakło odwagi i nadzieji, aby poprzeć jawną opozycję. Głosując na Tymińskiego wybrali mniejsze zło, ponieważ walkę o dobro uznali za beznadziejną. [...] Wybory prezydenckie neo-S ma szanse przegrać z >>białą kartą<< i >>czarną teczką<<, której Wałęsa tak się przestraszył, że stracił polityczny instynkt samozachowawczy. [...] Nie ważna jest przeszłość – patrzmy w przyszłość. Historia pokaże, czy rację miał Jaruzelski czy Solidarność, ale do czego doprowadziły rządy Solidarności, każdy widzi gołym okiem. – Tak powiedział przybysz z Kanady i gładko poszedł do przodu. W ROAD [ROAD = Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna = partia popierająca Tadeusza Mazowieckiego w prezydenckiej kampanii wyborczej 1990 r., bezpośredni poprzednik Unii Demokratycznej – dopow. E.Q.V] i Centrum [Centrum = Porozumienie Centrum, ówczesna partia Jarosława Kaczyńskiego, popierająca Lecha Wałęsę w prezydenckiej kampanii wyborczej 1990 r. (w pewnym sensie poprzednik Prawa i Sprawiedliwości) – dopow. E.Q.V.] zapanowała panika. >>On nie siedział w więzieniu<< – mówi Wałęsa, >>on nie walczył z komuną tak jak my<< – ostrzegają doradcy Wałęsy. Wobec obcego przybysza musimy zjednoczyć się wokół ideałów Solidarności, bronić naszego Westerplatte – apeluje ksiądz Tischner, autorytet w sprawach etyki i ethosu. Przybysz wygrywa w wolnych, demokratycznych wyborach na prezydenta RP z orłem w koronie i wolna prasą, nie jest komunistą lecz kapitalistą, co więcej komuny już nie ma, policji politycznej też nie, a ta co jest, wiernie służy Mazowieckiemu. O co ten krzyk? – dlaczego ci, którzy spełnili >>swój obywatelski obowiązek<< są nazywani: homo sovieticus [Anachronizm: ks. prof. Józef Tischner zastosował ten epitet do Polaków rozczarowanych przemianami w Polsce, ale o pół roku wcześniej, kiedy popularność Tymińskiego nie tylko nie zagrażała żadnemu innemu ew. kandydatowi na prezydenta, ale nawet nie istniała jeszcze, mianowicie w artykule "Homo sovieticus. Między Wawelem a Jasna Górą", "Tygodnik Powszechny" nr 25(2130) z 24 czerwca 1990 r., str. 1 i 2 – dopow. E.Q.V.], naród, który zwariował? Jeśli wariactwo, to normalna rakcja na nienormalną sytuację (jak uważają niektórzy psychiatrzy), to naród rzeczywiście zwariował. Na szczęście takie psychozy są uleczalne, mijają gdy sytuacja wraca do normy. Gorzej rokuje przypadek aktorów zaangażowanych do odegrania przedstawienia, którzy ogłosili, że jeden z nich jest Napoleonem, ponieważ też jest mały i dosłużył się w wojsku kaprala [To o kapralu Lechu Wałęsie – dopow. E.Q.V.]. Bezradna publiczność zamiast ich przepędzić – uznała, że Napoleonem jest przypadkowy [To o Stanisławie Tymińskim – dopow. E.Q.V.] facet, który dostał się na scenę – jest to świadectwo raczej braku odwagi niż wariactwa. Wołanie ze sceny – ludzie ratujcie!, to uzurpator nasłany przez reżysera – nie mieści się już w żadnej konwencji. Przypadek wygląda na nieuleczalny."

(tekt anonimowy pt. "Bumerang","Poza Układem" nr 12 [21], grudzień 1990 r., str. 3-4; fragment przepisany z zachowaniem usterek jezykowych)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Zwolennicy Lecha Wałęsy oskarżyli Stanisława Tymińskiego, że jest agentem KGB, lecz on uparcie zaprzecza. Pomijając subtelności językowe (agent, współpracownik, czy może konsultant?), prezydentem RP zostanie albo człowiek, który własnoręcznym podpisem potwierdził, że od lat współpracuje z SB, albo drugi kandydat podejrzany o współpracę z KGB, bo tych oskarżeń nikt już nie zdoła ani udowodnić, ani przekonywująco odrzucić (co też jest charakterystyczną cechą policyjnego państwa). Sytuacja jest paranoiczna. Czołowi bojownicy z systemem komunistycznym najpierw uzgodnili z szefem SB, że komuny już nie ma, potem ogłosili rozwiązanie SB i powołanie nowej policji, która KGB nie podlega. Teraz każą nam bronić kariery Lecha Wałęsy jak Częstochowy, jak Westerplatte, przed KGB, które chce obsadzić urząd prezydenta niepodległej RP. Skąd się to KGB w Polsce wzięło? Ano, przyjechało z Peru w liczbie dwóch osób i wtedy okazało się, że swobodnie hula tu rój agentów. Dlaczego KGB podłożyło Wałęsie tę świnię? Linia polityczna reprezentowana przez Wałęsę i Mazowieckiego podobno cieszy się poparciem Gorbaczowa. Dlaczego jeden laureat Pokojowej Nagrody Nobla [= Gorbaczow – dopow. E.Q.V.] nasłał na drugiego [= Wałęsę – dopow. E.Q.V.] swoją policję polityczną? A zatem, jeśli nie KGB, to kto? Jedynym logicznym wytłumaczeniem zaciekłej wojny przed drugą turą wyborów byłaby hipoteza, że Tymiński jest agentem GRU – radzieckiego wywiadu wojskowego, który zbuntował się przeciw Gorbaczowowi. Polska byłaby zatem areną walki dwóch od zawsze rywalizujących pionów służb specjalnych radzieckiego imperium – KGB i GRU. W wersji serwowanej nam przez elity władzy w dwóch tygodniach szczerości [między I a II turami wyborów prezydenckich w jesieni 1990 r. – dopow. E.Q.V.], tak wyglądałaby niepodległość ogłoszona przez wszystkie autorytety, które teraz wzywają do obrony Westerplatte. Jeśli to lipa, oszustwo wyprodukowane przez wałęsowskie służby specjalne, to Stanisław Tymiński jest rzeczywiście kandydatem niezależnym, a hasło – brońmy Wałęsy jak niepodległości – jest obrzydliwym nadużyciem. Komu i czemu zagraża polski emigrant, pozbawiony wpływów i znajomości, na stanowisku prezydenta? Pomyślnie reformujemy Polskę z prezydentem Wojciechem Jaruzelskim, dlaczego ze Stanisławem Tymińskim byłoby to absolutnie niemożliwe? Elity polityczne, intelektualiści, hierarchia kościoła katolickiego, wszystkie autorytety, które wmawiały nam, że Związek Sowiecki nie jest już groźny, że komuny nie ma i Rzeczpospolita Polska jest niepodległa, kompromitują się w tej grze."

(A.Z. /inicjały nie rozwiązane/ "Wolne wybory", "Poza Układem" nr 12 [21], grudzień 1990 r., str. 5)


+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++


"Stanisław Tymiński zagroził dwóm faworytom w wyborach prezydenckich, którzy cieszyli się zaufaniem Moskwy. Zapanowała panika. Na głowy Polaków wylano kubły pomyj – >>homo sovieticus<<, blask dolarów odebrał im rozum, wariaci, półgłówki. Aby ostatecznie zdyskwalifikować Tymińskiego, poszła informacja, że jest to człowiek podstawiony przez KGB. Posługiwano się przy tym nastepującym argumentem – niemożliwe jest, aby bez poparcia KGB ktoś mógł odnieść sukces w wyborach na prezydenta RP. Nagonka na Tymińskiego była zbyt zajadła, dowody na jego agenturalne powiązania sypały się jak z rękawa. Ludzie zaczęli podejrzewać, że jest to kandydat niezależny, gdyż prawdziwego agenta KGB nie tak łatwo zdemaskować. Wtedy pojawiła się następna interpretacja – na pewno jest to agent KGB, gdyż całe zamieszanie wokół jego osoby miało na celu zwiększenie jego popularności. I jeszcze jednak ciekawa teoria – Tymińskiego podstawiło KGB, aby wywołać odruch obrony >>naszego Lecha<< i napędzić Polaków do urn wyborczych. Czy po tylu woltach można w tej sprawie coś twierdzić jednoznacznie? Według mnie, panika była prawdziwa i jeśli Tymiński jest agentem, to Japończyków. Ale to moja prywatna fantazja."


(Joanna [Duda-]Gwiazda, "Spiskowa teoria historii czyli odwracanie kota ogonem", "Poza Układem", nr 9 i 10 [29], wrzesień i październik 1991 r., str. 12)


+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++


"H. Łuczywo nie może jednak nie pamiętać histerycznych oskrażeń Stanisława Tymińskiego, kandydata na prezydenta o agenturalne powiązania, kiedy jego popularność zagroziła pozycji Tadeusza Mazowieckiego i Lecha Wałęsy. Wówczas powoływano się na wydruk komputerowy, z którego wynikało, że S. Tymiński wizy do Polski załatwia przez ambasadę w Trypolisie. Po wygraniu wyborów przez Lecha Wałęsę, okazało się, że komputer się omsknął i zamiast Toronto podał Trypolis. Na ile znam się na komputerach, taka pomyłka nie jest możliwa. Tak czy inaczej, strzeliste akty w obronie polityków oskarżonych o współpracę nie brzmią wiarygodnie po nagonce na S. Tymińskiego, w której >>Gazeta Wyborcza<< grała pierwsze skrzypce."

(Joanna [Duda-]Gwiazda, "O lustracji jeszcze raz", "Poza Układem" nr 1-2 [69], styczeń i luty 1997 r., str. 17/18 )



+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++


"Zastanawiająca jest rola w kampanii prezydenckiej w 1990 r. Stanisława Tymińskiego i jego słynnej >>czarnej teczki<<. Zastanawiano się, skąd wyciągnięto Tymińskiego i jakie siły reprezentuje ten kandydat oraz jakiego typu materiały na Lecha Wałęsę posiadał w swojej >>czarnej teczce<<, której otwarciem kilkakrotnie w kampanii groził. Niewykluczone, że stanowił on antidotum na zamiary Wałęsy i swojego rodzaju straszak, gdyby ten nie zechciał podporządkować się ustaleniom >>okrągłego stołu<<. W służbach specjalnych rozpowszechniony jest pogląd, że Tymiński był odpowiedzią na sojusze, które Wałęsa zawierał z częścią wojskowych starając się o pozyskanie wpływów w armii. Część tej tajemnicy może wyjaśnić uważne przyjrzenie się pracownikom sztabu wyborczego Stanisława Tymińskiego. Był on w większości zdominowany przez pracowników i współpracowników SB oraz wywiadu. Rzeczywistym szefem sztabu wyborczego Tymińskiego był Andrzej Palimąka, były sekretarz gen. Wojciecha Jaruzelskiego. W czasie kampanii wyborczej Palimąka bardzo często spotykał się z Jaruzelskim. Ich rozmowy trwały nierzadko kilka godzin. Kluczową rolę w kampanii Tymińskiego miały odgrywać znajdujące się w czarnej teczce dokumenty pochodzące z zasobów archiwalnych MSW. Po klęsce Tadeusza Mazowieckiego w pierwszej turze informacje o charakterze tych materiałów sztab Wałęsy otrzymywał dzięki umiejscowionym w sztabie Tymińskiego agentom WSW. Informacje o zawartości czarnej teczki przekazał Krzysztofowi Wyszkowskiemu wysoki urzędnik MON. Agentowi ustawionemu bardzo blisko Tymińskiego, a pracującemu dla strony solidarnościowej, udało się odkryć, czym dysponuje drugi kandydat na prezydenta. Tymiński posiadał m. in. napisany odręcznym pismem i podpisany przez Wałęsę dokument. Była to typowa lojalka, którą Lech Wałęsa podpisał 14 grudnia 1981 r., w drugim dniu stanu wojennego. Lojalka była napisana odręcznie na blankiecie Prokuratury Generalnej. A Wałęsa zobowiązał się w niej do niepodejmowania żadnej działalności. Nie była to rzecz śmiertelnie kompromitująca, ale ciężka moralnie i mogąca stanowić argument w wyborczej grze. Według relacji Krzysztofa Wyszkowskiego Wałęsa >>był ucieszony, że to tylko tyle<<. Przyznał, że odpisał, ale machnął na ten fakt ręką. Tymczasem Tymiński nie mógł znaleźć grafologa, który podjąłby się rozstrzygnięcia, czy podpis Lecha Wałęsy na lojalce był autentyczny. Służby specjalne sterowały Tymińskim bardzo precyzyjnie. Być może dokumentu nie ujawniono dlatego, że sytuacja szantażowania kontrkandydata obciążającymi go dokumentami, dawania mu do zrozumienia, że mogłyby zostać użyte, powodowała, że Wałęsa byłby zmuszony do rokowań z dysponującymi nimi siłami, gdyby takie jednoznaczne propozycje były. Możliwe, że to właśnie wówczas rozstrzygnęły się losy wyborczego programu Wałęsy i jego wolty od >>przyspieszenia<< do stanięcia na lewej nodze."

(Inga Rosińska i Paweł Rabiej, ">>Droga cienia<<. Wachowski bez cenzury", wydawnictwo "AXEL", Łódź 1993 r., rozdz. pt. "Czarny koń", str. 103-104)


+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++


zob. także: http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp13745.html#13745 i http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp13091.html#13091.

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Pią Lis 26, 2010 2:04 pm, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Wto Lut 03, 2009 11:37 pm    Temat postu: uzupełnienie - Polska w PODWÓJNEJ strefie wpływów Odpowiedz z cytatem

uzupełnienie ― Polska w PODWÓJNEJ strefie wpływów


JESZCZE w rosyjskiej:


"Musimy sobie uzmysłowić, że celem zapoczątkowanej w połowie lat 80. >>gorbostrojki<< było odnowienie imperium, a nie uwolnienie podbitych narodów. Związek Sowiecki był bliski bankructwa, co spowodowałoby żywiołowy ruch oddolny, który obaliłby rządy komuny. Dlatego bolszewicy nie mogli inaczej postąpić. Alternatywą dla zmian, które perspektywicznie wzmacniały bolszewię, był sąd i więzienie. Z życia publicznego zostałby w maksymalnym stopniu wyeliminowany bolszewicki wrzód. Kompromis >>O.S.<< powodował, że nadal żeruje on na tkance społecznej, powoli rozprzestrzenia się, odzyskując utracone miejsce. […] Nie należało przyjmować żądań bolszewików i zawierać tajnych układów w Magdalence. Obecna sytuacja w Polsce jest ich konsekwencją. Uważam, że wyjątkowo sprawnie przebiega zlewanie się obu nomenklatur. Dawnej komunistycznej (nie mylić z obecnymi członkami SdRP) i nowej solidarnościowej, która rozmiarami afer, korupcją, malwersacjami i okradaniem społeczeństwa prześcignęła komunę. […] Na szczęście żaden scenariusz nie sprawdza się w 100 procentach. Można mówić jedynie o potwierdzeniu istnienia pewnych tendencji. Im planowanie obejmuje dłuższy okres, tym musi być ogólniejsze, dlatego mogą zaistnieć nieprzewidziane, żywiołowe wydarzenia. Ale ogólnie rzecz biorąc kontrola naszego regionu przez Moskwę nie została naruszona. Jedynie na peryferiach wypadki wymknęły się spod kontroli […] musimy zadać sobie pytanie, czy na tym etapie rozpadu Związku Sowieckiego nie może nastąpić jego odbudowa, choć już w innej formie. Moim zdaniem rozpad nie poszedł wystarczająco daleko, aby nie nastąpił proces odwrotny. W tym momencie państwem kluczowym jest Polska, gdyż nie będzie można odbudować imperium bez podporządkowanej Polski w jego części. […] Istnieją dwa ośrodki, które wywierają wpływ na sytuację w Polsce: jest to Moskwa oraz Kościół. […] Obecnie w Polsce, przy określaniu możliwych układów w przyszłości, możemy wyróżnić trzy obozy. Pierwszym z nich jest prezydent ze swoim otoczeniem, który stanowi gwarancję wpływów Moskwy i Kościoła. Kościół mógłby porzucić Wałęsę, gdyby inna grupa udzieliła mu takich samych gwarancji, a Wałęsa przestałby być skutecznym narzędziem manipulowania, co zostało już zapoczątkowane. Drugi obóz to Unia Demokratyczna i jej partnerzy. Są oni gwarantem wpływów Moskwy w Polsce, ale już nie Kościoła. Dlatego sami nie mogą sprawować władzy. Jedni przedstawiciele tego obozu nie interesują się sprawami suwerenności kraju. Inni, przekonani, że Moskwa zawsze zwycięży, uważają, że trzeba zagwarantować sobie miejsce przy jej boku. Jeszcze inni nie mogą zapomnieć biologicznych uroków >>pierestrojki<<. Trzecią siłą jest kształtujący się dopiero i jeszcze słaby obóz premiera Olszewskiego. Mógłby on stanowić gwarancję wpływów Kościoła, gdyby był silniejszy, ale właśnie został odrzucony przez Moskwę. Próba współżycia, polegająca na oddaniu Moskwie >> na żądanie Wałęsy<< MSZ przy zachowaniu własnych wpływów w MON i MSW, zakończyła się fiaskiem. Obóz ten w obecnych warunkach nie może sprawować władzy. […] Sparaliżowano wszelkie próby pozbycia się agentów KGB z państwowych stanowisk, tak że niedługo pod względem dekomunizacji wyprzedzi nas Bułgaria. Już to zresztą nastąpiło, ponieważ uchwalono ustawę zabraniającą zatrudniania byłych funkcjonariuszy partyjnych w bankach na stanowiskach kierowniczych. W Polsce byłoby to niemożliwe, gdyż wszystkie banki utraciłyby swoich prezesów, nie wspominając już strat, jakie ponieśliby bankierzy w Genewie. Nie jest przypadkiem, że rząd Olszewskiego upada w momencie, kiedy zainteresował się problemem suwerenności kraju. Kryzys rządowy rozpoczął się w chwili, kiedy rozpoczęto przeprowadzać w MON zmiany zagrażające wpływom Moskwy. Dlatego reakcja drugiej strony była tak gwałtowna. Gdyby Moskwa pozwoliła za zmiany w MON, nieuchronnie musiałyby nastąpić później w drugim kluczowym resorcie, w MSZ. W dalszym ciągu kluczowe ministerstwa będą w gestii Moskwy, jakiekolwiek próby zmian są skazane na fiasko. Gen. Pożoga w swojej książce potwierdza powszechnie panujące przekonanie, oprócz >>G.W.<<, że niezależnie od SB działała konkurencyjna siatka KGB. Było tak zresztą w każdym kraju. Polska nie jest wyjątkiem, ale to nie jest argument, żeby rezygnować z dekomunizacji rozumianej jako odebranie wpływu byłej agenturze. Możemy sobie wyobrazić, jak zostaną wykorzystane w przyszłości te wpływy, będziemy wykorzystywani do penetracji Europy Zachodniej. Na razie Moskwie chodzi jedynie o zachowanie kontroli swoich wpływów do korzystniejszych czasów, kiedy będzie można przejść do realizacji celu podporządkowania Europy. [...] Co będzie dalej, w dużym stopniu zależy od tego, czy Związek Sowiecki dalej będzie pogrążał się w entropii, czy też zostanie przywrócony do życia przez Zachód. W drugim przypadku nie mamy żadnych szans. [...] Niestety, są to tylko pobożne życzenia, ponieważ powoli realizuje się scenariusz przekształcenia systemu na warunkach maksymalnie korzystnych dla komunistów. Polska tego scenariusza nie przekreśliła, jest to za zgodą komunistów, na warunkach komunistów."

(Piotr R. Bączek, "Jesteśmy >>koniem trojańskim<< Rozmowa z Józefem Darskim", "Najwyższy Czas!", nr 31(122) z 1 sierpnia 1992 r., str. III-V; pogrubienia jak w oryginale)



"[...] praktycznie cała scena polityczna, […] od lewicy po lewicę oddelegowaną do robienia tzw. prawicy jest zainteresowana w tuszowaniu afery FOZZ czy innych afer gospodarczych: alkoholowej, paliwowej, Art.-B itp. Dlatego jesteśmy bezbronni. Państwo zostało zawłaszczone przez siły okrągłego stołu, a urzędy i instytucje mają tego status quo bronić. […] Jest to konsekwencja >>OS<< i stworzonego przez tę ugodę postkomunistycznego systemu, w którym złodziej bezkarnie obnosi się ze swym złodziejstwem. Choć i wcześniej mieliśmy ogromną demoralizację i korupcję w szeregach opozycji. W sposób bezpardonowy zawłaszczano pieniądze z Zachodu, które były przeznaczone dla podziemia. Najsłynniejszym przykładem jest choćby organ Udecji >>GW<<, której powstanie wiąże się z kradzieżą pieniędzy ofiarowanych wszystkim niezależnym środowiskom politycznym w Polsce. […] ta postkomunistyczna instancja, jaką jest >>GW<<, w ogóle nie odpowiedziała na udowodnione jej w książce [mowa o książce "Via bank i FOZZ" Mirosława Dakowskiego i Jerzego Przystawy, której wydawcą jest Marcin Dybowski ― E.Q.V.] świadome tuszowanie sprawy i używanie kłamstwa. Fakt ukazania się takiego tekstu w >>GW<< [jego autorem jest Waldemar Kumór, ukazał się w >>GW<< 15 czerwca 1992 r. ― E.Q.V.] wynika z tego, że to środowisko jest uwikłane w machloje finansowe jeszcze z okresu tzw. opozycji. Sam A. Michnik stwierdził w wywiadzie z Jaruzelskim, że było to środowisko spenetrowane przez agenturę. Takie teksty potwierdzają tylko słowa Michnika. Usprawiedliwiają ataki agresji, tak jak to robiła >>Trybuna Ludu<< wobec ks. Popiełuszki przed jego zamordowaniem. To może smutne takie porównanie, ale korzenie intelektualne >>Trybuny<< i >>Gazety Wyborczej<< coraz wyraźniej są sobie bliskie. Stanowisko wobec prawdy i wobec faktów obnaża >>GW<<. Tak było zawsze z kłamstwem. […] Ja, wychowany w tradycyjnym świecie katolickich wartości, potomek powstańców, nie mogę zgodzić się na sytuację, kiedy państwo polskie nie istnieje. Obecna struktura państwowa służy mafii. [...] Dzisiejsze nawoływanie do bycia >>karczmą Europy<< jest powtórzeniem słów carskich dyplomatów przygotowujących Rzeczpospolitą do rozbiorów. Przypomnijmy sobie konsekwencje tego i przypomnijmy sobie, że dziś o tym marzy Adam Michnik i jego środowisko, które znam od 1977 r., gdyż działałem w opozycji do lewicy w grupie >>Głosu<< Antoniego Macierewicza. […] Dokumenty, które przejąłem, dowodziły powiązań finansowych SdRP z Moskwą, kompromitowały obecną ekipę polityczną, świadczyły o agenturalnym charakterze spółek powstających w oparciu o majątek po armii sowieckiej. [dokumenty zostały odebrane Dybowskiemu przez policję 17 grudnia 1991 r. ― E.Q.V.] Nie widzę szans na ponowne dotarcie do tych dokumentów. […] Z informacji, jakie uzyskałem, wynika, że mój łącznik miał mniejsze szczęście niż ja. Szansa, że żyje, jest niewielka. Był to mój dawny znajomy z czasów opozycyjnych. Ze Wschodem mieliśmy własne kontakty […] to była od początku ciężka konspiracja i niebezpieczna gra z KGB. Do tej pory nie odezwał się. Nic więcej na ten temat już nie powiem. Być może jest już niewiele czasu i pewne tajemnice trzeba będzie zabrać do grobu."

(Piotr R. Bączek, ">>Dzisiaj polują czarownice.<< Rozmowa z Marcinem Dybowskim", "Najwyższy Czas!", nr 34(125) z 22 sierpnia 1992 r., str. IV, V i VII)


+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++


JUŻ w niemieckiej:


"Niemiecki minister finansów Theo Weigel w niczym się nie pomylił nazywając Leszka Balcerowicza najlepszą inwestycją niemiecką w Polsce. [...] Podstawy prawne takiego wchodzenia do >>Europy landów<< są już przygotowane w traktacie Skubiszewski ― Genscher. Zawarta jest tam obietnica przyszłych ułatwień w osiedlaniu się (czytaj kolonizowaniu) Niemców na terenach Polski. Podstawy ekonomiczne tej fazy rozbioru zostały przygotowane zbankrutowaniem PGR-ów. Są one bowiem skoncentrowane w piętnastu województwach na ziemiach byłej III Rzeszy. Mają być odłogowane i zalesiane oraz parcelowane w >>działkach<< latyfundialnych 500-1000 ha. Jeśli przypomnimy sobie założenia planu premiera Brandenburgii Stolpego zmierzające do skolonizowania w formie leśno-rekreacyjno-rolniczej polskich ziem na wschód od Odry, to układanka do siebie pasuje."

(Wojciech Błasiak, "Nowa Targowica czyli polska droga do Europy", "TAK" nr 8(13) z 3 kwietnia 1992 r. str. 6)




"Sens tej III ekonomicznej wojny światowej sprowadza się do hegemonicznego wyścigu gospodarczo-technologicznego między USA, Japonią i RFN. Jest to wyścig o schedę ekonomiczną po hegemonie gospodarczym świata, czyli po silnie już osłabionej, acz stawiającej jeszcze mocny opór gospodarczy USA. To właśnie strategiczne interesy globalne wyznaczają pierwotne cele agresji ekonomicznej przeciw Polsce. Są one wszakże zasadniczo modyfikowane wtórnie interesami narodowo-etnicznymi dwóch głównych centrów agresji. USA przegrywając w tej walce szukają sojusznika w Japonii przeciw RFN i niemieckiej EWG. Rysuje się dzięki temu coś, co prof. Józef Balcerek od kilku lat nazywa >>sojuszem ― symbiozą<< USA ― Japonia. Motorem takiego sojuszu wydaje się być wielki kapitał finansowo-przemysłowy Zachodniego Wybrzeża USA. Gotów on jest prawdopodobnie podporządkować się ekonomicznie Japonii, w ramach upadku ekonomicznej potęgi Ameryki. Natomiast wielki kapitał finansowy Wschodniego Wybrzeża USA wydaje się tą symbiozą nie być zainteresowany, sterując w stronę Wielkich Niemiec. Warunkiem ekspansji gospodarczej RFN, a nawet chyba tylko utrzymania pozycji już zdobytej, jest stworzenie niemieckiej gospodarki Europy kontynentalnej. Wymaga to zjednoczenia Europy po Pacyfik, pod niemiecką hegemonią co najmniej gospodarczą. Musi w tym celu powstać centralny rynek zachodnioeuropejski Niemiec (EWG i EFTA) i peryferyjny, neokolonialny niemiecki rynek wschodnioeuropejski (z Rosją włącznie). Tylko taka skala, od Atlantyku po Pacyfik, i tylko taka struktura, od imperium po półkolonie, gwarantuje RFN, a ściślej już prawdopodobnie nowym Wielkim Niemcom, przeciwstawienie się, jak również od lat twierdzi J. Balcerek, sojuszowi USA ― Japonia."

(Wojciech Błasiak, "Ukryta wojna czyli rzecz o ekonomicznej agresji na Polskę", "TAK" nr 23(28 ) z 21 sierpnia 1992 r.)


Wygląda na to, jak gdyby Błasiak prognozował coś podobnego do tego, co wiele lat przed nim wymyślił pisarz Philip Dick w swojej powieści "Człowiek z wysokiego zamku" (II wojna światowa zakończona zwycięstwem Osi, dlatego USA podzielone na dwie strefy okupacyjne: wschodnią niemiecką i zachodnia japońską), z tą różnicą, że wg Błasiaka do czegoś podobnego może dojść bez gorącej (zbrojnej) wojny, a tylko poprzez agresję ekonomiczną. Z tego punktu widzenia owa finansjera Wschodniego Wybrzeża USA i jej niemiecka sojuszniczka byłyby WSPÓLNYMI przeciwnikami dla Amerykanów i dla Polaków.



<><><><>


Poniższe cytaty prasowe (dot. "osi Berlin - Moskwa" oraz relacji Polska : USA) pochodzą z artykułu Łukasza Łańskiego pt.: "Orientacja najprawdziwiej główna", dostępnego w internecie pod adresami: http://www.polis2008.nazwa.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=209:orientacja-najprawdziwiej-gowna&catid=39:dzielnica-publicystow&Itemid=95, http://dezinformacja.net84.net/index.php?module=Pagesetter&func=viewpub&tid=1&pid=7 i http://www.eioba.pl/a94268/lukasz_lanski_orientacja_najprawdziwiej_glowna.

Różne warianty eurazjatyckiej osi:


"Zacieśnia się współpraca Rosji z Niemcami; dzieje się to kosztem USA. [...] Obecnie Niemcy pod rządami kanclerz Angeli Merkel cenią sobie współpracę Gerharda Schroedera z Moskwą w latach 1998-2005 i jego poparcie dla rurociągu bałtyckiego między Rosją a Niemcami, który omija Polskę i Ukrainę."

(Iwo Cyprian Pogonowski, "Od kooperacji Rosji z Niemcami do osi Rosja ― Niemcy?", "Nasz Dziennik" nr 249 (2659) z 24 października 2006 r., str. 11)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Iran jest wspierany przez Rosję i Chiny za to, że jest krajem antyamerykańskim. Obok Iranu mamy inne kraje, jak Syria i Sudan, które zagrażają światu, wspomagając ruchy terrorystyczne. [...] w przeszłości Niemcy i Rosja realizowały swe cele ekspansjonistyczne bez względu na liczbę ofiar. Totalitarnemu państwu towarzyszyło totalitarne zniszczenie. Powrót do nacjonalizmu, tak wyraźnie zaznaczony przy kanclerzu Schroederze oraz ścisła współpraca z Rosją budzi niepokój Europejczyków i innych krajów. [...] I według specjalistów rosyjskich Merkel staje się lepszym partnerem niż Schroeder. [...] Postawa UE jest zdeterminowana przez Niemcy i Francję. Polityka rządów określają firmy tych krajów, które szukają partnerów w Rosji. [...] Wizyta potwierdziła niemieckie dążenie do zbudowania rosyjsko-niemieckiego partnerstwa strategicznego. [...] Rosji odpowiada taka sytuacja, żeby UE była zbiorem konkurencyjnych państw, a forsując oś Paryż — Berlin — Moskwa osłabi NATO."

(bez nazwiska autora, "Antyeuropejska oś Moskwa ― Berlin", "Głos", nr 21-22(1140-1141) z 27 maja — 3 czerwca 2006 r., str. 18-19)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Z końcem września 2004 roku ministrowie spraw zagranicznych Chin, Indii i Rosji spotkali się w Nowym Jorku w ramach trzystronnych rokowań, które zaczęły się dwa lata temu [...] Niektórzy uważają, że formuje się >>trójkąt strategiczny<< lub >>nowa oś<< jako przeciwwaga Stanów Zjednoczonych i ich >>jednobiegunowej<< pozycji siły, od czasu rozpadu Związku Sowieckiego."

(Iwo Cyprian Pogonowski, "Chiny, Indie, Rosja — nowa oś?", "Głos" nr 45(1059) z 6 listopada 2004 r., str. 11).


<><><><>


Post(?)komuna sprzyja owej osi, przeciwdziała współpracy Polski z USA



"Styl, w jakim pisze >>Nie<< o polskiej polityce zagranicznej, nie jest jednak ślepym atakiem. [...] Pismo Urbana nie ukrywa, że uważa za błąd odsunięcie się Polski od Wschodu w kierunku NATO i Unii Europejskiej, sugerując [...] że w interesie naszego kraju leży związanie go sojuszem gospodarczym i obronnym ze Wspólnotą Niepodległych Państw."

(Jacek Borkowicz, "W tym świństwie jest metoda", "Więź" nr 2(460), luty 1997 r., str. 32-33)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Wspieranie przez Polskę linii Busha wpisuje się w długą tradycję polskiej polityki idiotycznej i samobójczej polegającej na równoczesnym drażnieniu Niemiec i Rosji. Nazwę ją polityką imienia Powstania Warszawskiego. [...] Sukcesy dziewiętnastowiecznych powstań Polaków i polityki rządu londyńskiego z okresu drugiej wojny światowej są tego przykładami. Jeszcze nie weszliśmy do Unii Europejskiej, a już wspieramy polityczne w niej rozłamy. [...] Na całym wielkim świecie jedynym państwem [...] realnie zainteresowanych Polską są teraz Niemcy. Naród ten najlepiej też ze wszystkich zna Polskę i Polaków. [...] On naprawdę i serio realizować się pragnie poprzez budowę struktury szerszej niż same Niemcy — zjednoczonej Europy. [...] jednostronnie proamerykańska orientacja Polski idąca na przekór interesom Niemiec i wzniecająca lęki Rosji nie zabezpiecza przyszłości naszego kraju dlatego między innymi, że według zgodnych prognoz dominacja Stanów Zjednoczonych nad światem wkrótce zacznie słabnąć."

(Jerzy Urban, "Niemiec już nie pluje nam w twarz. Nie ma w co spluwać. Niech dzieci nam germani", "Nie" nr 7(646) z 7 lutego 2003, str. 3)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"W takich sprawach ideologicznych jak aborcja, świeckość państwa, cały pakiet spraw obyczajowych — program lewicy powinien być wyrazisty i odważny. (...) Podobnie jak w kwestii zmierzchu państwa narodowego, do którego prowadzi integracja Europy. [...] Chodzi nie tylko o integrację gospodarczą, ale także mentalną, która pozwoliłaby ludziom przestać być więźniami tradycji narodowej, państwa narodowego, języka polskiego."

(Piotr Bączek, "Rozstrzyga się kształt Europy i Polski: lewicowa czy chrześcijańska?", "Głos" nr 254(986) z 14 czerwca 2003 r., str. 11, słowa Jerzego Urbana przedrukowane z wywiadu udzielonego przezeń „Trybunie”)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"[...] delegacja Samoobrony [...] uczestniczyła w Międzynarodowym Spotkaniu Słowiańskich Partii i Organizacji Społecznych >>Słowianie w warunkach globalizacji<<. [...] rosyjskie środowiska panslawistyczne widzą w Samoobronie nie tylko partnera do rozmów, ale także ideowego sprzymierzeńca. Tymczasem odradzająca się w Rosji idea utworzenia słowiańskiego imperium, obejmującego kraje dawnego Układu Warszawskiego, posiada zdecydowanie cechy antypolskie i antykatolickie. [...] Jednym z głównych rosyjskich guru tego nurtu jest Aleksander Dugin [...] pomysłem, mającym ukształtować elitę rosyjską jest >>długi marsz przez instytucje<<. Jego zwolennicy powinni wchodzić do instytucji politycznych, finansowych oraz mediów [...] Dugin głosił, że [...] potrzebne jest antyamerykańskie porozumienie euroazjatyckich stolic. Twierdził, że tylko współpraca Tokio, Pekinu, Delhi, Teheranu, Berlina, Paryża oraz Moskwy uwolni Eurazję od obcej kulturowo dominacji. [...] poglądy Dugina stały się także popularne w Polsce w radykalnych organizacjach młodzieżowych, odwołujących się do tradycji narodowych. Ostatnio prasa informowała, że część działaczy z tych środowisk zasiliła Samoobronę. Przypadek, czy zaplanowany scenariusz?"

(Piotr Bączek, "Antyzachodni szczyt eurazjatycki? Słowiańska tożsamość Samoobrony", "Głos" nr 23(1037) z 5 czerwca 2004 r., str. 9)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Do pierwszego spotkania Andrzeja Leppera i szefa Jednej Rosji Borysa Gryzkowa doszło podczas ubiegłotygodniowej konferencji Rady Europy, która odbyła się w Moskwie. [...] obaj politycy uzgadniali tam zasady współpracy pomiędzy Samoobroną a Jedną Rosją."

(Michał Krzymowski, "Lepper zawiera sojusz z Putinem. Największa rosyjska partia będzie strategicznym partnerem Samoobrony", "Życie Warszawy" nr 250 z 25 października 2006 r., str. 1)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++


"[...] Andrzej Lepper stworzył nawet koncepcję zwaną Czworokątem Eurazjatyckim, w skład którego miałyby wejść Polska, Niemcy, Francja i właśnie Rosja. [...] Partia kierowana przez Andrzeja Leppera utrzymuje [...] bardzo zażyłe stosunki z Chinami. Ta współpraca polega przede wszystkim na prowadzeniu wymiany młodzieży z Chińską Partią Komunistyczną."

(brak nazwiska autora, "Czworokąt Eurazjatycki i wymiana młodzieży z Chińczykami. Główne założenia polityki zagranicznej Samoobrony", "Życie Warszawy" nr 250 z 25 października 2006 r., str. 3)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++


"Polska może zostać poproszona o złożenie wyjasnień w tej sprawie. Korea Północna obok Iranu, Iraku, Chin i Rosji znalazła się na amerykańskiej liście państw tworzących tzw. >>oś zła<<. >>Komunistycznym partiom trudno ukryć prawdziwe oblicze<< — skomentował incydent [...] emerytowany weteran wojny koreańskiej, generał Clyde F. Autio. Dodał, że nie powinno się tej podróży traktować jako inicjatywy pojedynczego polityka."

(tp [= Tomasz Pompowski - ?], "SLD u koreańskich towarzyszy", "Głos", nr 28(938) z 13 lipca 2002 r., str. 5)


<><><><>


Argumenty za związaniem Polski (i jej otoczenia) z USA:


"Ocieplenie na linii Moskwa-Berlin może świadczyć, że Niemcy dokonały już wyboru [...] Putin pragnie zrealizować wariant rozwoju Rosji zakładający otwarcie zarówno na państwa Dalekiego Wschodu, jak i Unię Europejską, zwłaszcza Niemcy. W momencie utworzenia trwalszej osi Berlin-Moskwa-Pekin-Phenian Rosja mogłaby wygrać rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi i odzyskać utraconą pozycję supermocarstwa, oczywiście w przypadku braku konfliktów pomiędzy członkami tej osi. Polska zajmuje w Eurazji bardzo ważne miejsce [...] opanowanie Europy środkowo-wschodniej prowadzi do władania całą Europą, kto zaś opanuje Eurazję ... ten będzie miał otwartą drogę do zawładnięcia całym światem."

(Piotr Bączek, "Polski klucz do Eurazji", "Głos" nr 34(892) z 25 sierpnia 2001 r., str. 13 i 17)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"[...] ani Niemcy, ani Rosja nigdy nie traktowały Polski jako partnera i sojusznika. Stanowiliśmy tylko przeszkodę na drodze do europejskiej lub eurazjatyckiej ekspansji. [...] naszym sprzymierzeńcem jest każdy, kto sprzeciwiać się będzie zdominowaniu Europy przez Rosje lub przez Niemcy. [...] Finalizację tych zamiarów przewiduje się na początek drugiej dekady XXI wieku. [...] Rosja wejdzie do Unii Europejskiej już za dziesięć lat. [...] Jest tylko jeden kraj na świecie, dla którego taka perspektywa jest nie do przyjęcia [...] Tym krajem są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Dla Polski porozumienie Niemiec i Rosji oznaczało zawsze rozbiory, likwidację naszej podmiotowości politycznej i groźbę dla bytu Narodu. Dla USA sojusz euroazjatycki to perspektywa katastrofy geopolitycznej. […] Czy w tej sytuacji należy się dziwić, że komisarz Verheugen żegnając się w Warszawie z p. Millerem powiedział >>spasiba<<? Rzeczywiście Niemcy i Rosjanie mają za co dziękować Millerowi i SLD: czyni bowiem z Polski korytarz łączący oba kraje i umożliwia powstanie eurazjatyckiego superpaństwa, [...] Nie jest przypadkiem, że są to przeważnie ludzie wyrośli z tradycji komunistycznej, którzy w przeszłości nie widzieli alternatywy wobec sowietów, potem wobec >>okrągłego stołu<<, a następnie wobec polityki Balcerowicza. Wszystkie te rozwiązania były dla Polski katastrofalne, choć korzystne dla grupy spadkobierców sowieckich najeźdźców."

(Antoni Macierewicz, "Geopolityka polska XXI w.", "Głos" nr 2(964) z 11 stycznia 2003 r., str. 7)

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++


Polska musi stawiać na Amerykę. Nie ma innego wyboru. […] Rosja w ciągu najbliższych kilku lat powróci nad polską granicę. Poprzez Białoruś oraz w regionie Karpat. […] Rosyjska akcja w Gruzji zadziałała jednak jak dzwonek budzika wobec USA. Ameryka zawsze budzi się późno, ale jak już się obudzi, to szybko przystępuje do działania. USA zdały sobie sprawę z tego, że Władimir Putin odbudowuje imperialną potęgę Rosji. A co za tym idzie rozpoczyna ekspansję na Zachód. Polska znajduje się w wyjątkowo newralgicznym punkcie – pomiędzy Rosją a Europą. To sprawia, że jesteście dla Ameryki naturalnym sojusznikiem, jedynym krajem, który będzie w stanie powstrzymać rosyjskie ambicje. Tak więc, czy obie strony tego chcą, czy nie – zbliżenie między naszymi krajami jest nieuniknione. To kwestia geografii. […] rosyjskie i niemieckie interesy – choćby w sprawach energetycznych – są obecnie zgodne. Niemcy nie są potencjalną siłą antyrosyjską, tylko państwem, które może stworzyć sojusz Europy Zachodniej z Rosją. Taki sojusz zaś dla Ameryki jest absolutnie niedopuszczalny. To byłaby zbyt potężna kombinacja. Dlatego właśnie teraz Polska stanie się naszym strategicznym sojusznikiem w tym regionie. […] Tym, czego chcą Amerykanie, jest powstrzymanie Rosji przed ekspansją na Zachód, obrona linii Karpat. A żeby to zrobić, będą potrzebowali potężnego sojusznika. Kogo wybiorą do tego zadania? Wystarczy spojrzeć na mapę. […] Ameryka zrobi wszystko, żeby Polska była jak najsilniejsza. […] Ameryka wie, że polska kultura jest znacznie bardziej prężna i silniejsza niż kultura niemiecka. […] Niemcy od czasu II wojny światowej są w psychologicznej defensywie. […] To bardzo ważny moment w historii. Merkel zamiast jechać do Waszyngtonu, pojechała bowiem do Petersburga, opowiadając się wyraźnie po stronie Rosji, a nie Ameryki. To punkt krytyczny, który pokazuje słabość Niemiec wobec Rosji. Niemcy nie mają najmniejszego apetytu na konfrontację z Rosją. […] Ameryka działa zgodnie ze swoim narodowym interesem. A że interesy Polski i Stanów Zjednoczonych się pokrywają, to tylko lepiej dla was. USA zależy teraz na Polsce bardziej niż na większości innych państw na świecie. Gdy Rosja była w stanie upadku, amerykańskie interesy w Polsce były marginalne. Amerykanie muszą sobie zadać pytanie: jak zneutralizować Rosję bez podejmowania wielkiego ryzyka samemu. Dlatego właśnie przeznaczą wielkie nakłady na rozwój Polski. A gdy Polska stanie się silniejsza, to stanie się liderem Europy Środkowo-Wschodniej. Czechy, Słowacja, Węgry, państwa bałtyckie i Bałkany, które do tej pory patrzyły na Niemcy jako na ekonomiczny motor regionu, teraz zwrócą się w stronę Polski. […] Polska odzyska swoją historyczną rolę regionalnego lidera. Rolę, jaką odgrywała I Rzeczpospolita. To będzie długi proces. […] Wojna w Gruzji podważyła wiarygodność NATO, a kryzys finansowy podważył wiarygodność Unii. Jeżeli te lekcje zostaną odrobione w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, a polska ekonomia stanie się potężna, to proces zbliżenia pomiędzy Polską a mniejszymi krajami regionu będzie nieunikniony. […] Ważne będzie to, że Polska stanie się mocarstwem, wokół którego skupi się wiele innych krajów. […] No cóż, przewiduję, że ostatecznie Rosja nie wytrzyma rywalizacji z USA. Podczas gdy Polska będzie rosła w siłę, Rosja będzie słabnąć. Będzie borykała się z coraz poważniejszymi kłopotami wewnętrznymi. Demograficznymi, gospodarczymi i innymi. Ona może się wydawać teraz bardzo żywotna, ale to tylko pozory. Pod powierzchnią już występują te same objawy, które doprowadziły do upadku Związku Sowieckiego. A w obliczu załamania Rosji Polska może rzeczywiście skorzystać terytorialnie. […] Zresztą, o czym my tu mówimy, tak się po prostu stanie – nie macie wyboru. […] w mojej nowej książce – w której opisuję to, jak się potoczy historia świata w najbliższym stuleciu – pomiędzy innymi mapami zamieściłem mapę przedrozbiorowej Polski. Historia lubi się powtarzać.


("Nowe mocarstwo nad Wisłą. Wywiad Piotra Zychowicza z George’em Friedmanem", "Rzeczpospolita" z 21-11-2008, http://www.rp.pl/artykul/61991,222924.html)


<><><><>


Polska na tle „Strzaskanej Strefy”

Nie dziwota, że Friedman tak powiedział, skoro to właśnie dorobkiem amerykanskiej geografii jest pojęcie Shatter Zone:

Berlin, Wiedeń Stambuł i Petersburg to cztery stolice stworzone pomiędzy Limes Sorabicus a „Rubieżą Waregów”, na obszarze środkowowschodniej Europy; wszystkie należą do organizmów państwowych, jakie do tej części kontynentu przeniknęły od zewnątrz, zza jej zachodniej bądź wschodniej rubieży, i czynnie uczestniczyły w podziale między siebie obszaru zawartego między obu rubieżami. […] Z wszystkimi tymi potęgami Rzeczpospolita zmagała się zbrojnie bądź tylko rywalizowała politycznie, pozostając osamotniona między ludami, które utraciły niezależność. […] Oglądany z szerszej, kontynentalnej perspektywy los zniszczonej przez rozbiory Rzeczypospolitej przestał by czymś wyjątkowym; rozbiory te stanowiły ostatni akt wielowiekowego procesu likwidacji niezależności narodowej państw tej części kontynentu europejskiego, które współczesna geograficzna literatura amerykańska obdarzyła terminem „The Shatter Zone” [G. East: The Koncept of Political Status of the Shatter Zone, w: Geographical Essays on Eastern Europe, Bloomington 1961; s. 1-27]; w zależności od tego, które z bliskoznacznych odpowiedników czasownika „to shatter” zdecydujemy się przyjąć, otrzymamy: strefa ― rozbita, stłuczona, pogruchotana, roztrzaskana. Wymowa każdego z tych terminów jest jednoznaczna. (str. 135-137).

[…] cała ta Shatter Zone podzielona była między cztery domy panujące: Hohenzollernów, Habsburgów, Romanowych i sułtański. Na gruzach podzielonej Rzeczypospolitej, na ziemiach ujarzmionych narodów dojrzewać jednak poczęły zasadnicze sprzeczności interesów między zaborczymi państwami. [...] wszystko to złożyło sie na odzyskanie niezależności przez narody zamieszkujące pomiędzy dawną Limes Sorabicus i >>Rubieżą Waregów<<. [...] Tak przedstawia się interpretacja przestrzenna rozbiorów Rzeczypospolitej przeprowadzona w skali całej Shatter Zone. […] (str. 138-139)



GWOLI JASNOŚCI:

http://www.halat.pl/Europes_oldest_civilization_1.jpg Limes Sorabicus

http://pl.wikipedia.org/wiki/Grafika:Varangian_routes.png Szlak Wareski



[…] O rozbiorach Polski powiedziano, że ich skutki były katastrofą nie tylko dla Polski, lecz dla całej Europy. Trzy mocarstwa absolutyzmu oświeconego, które Rzeczypospolitą podzieliły między siebie, traktowały być może swój czyn jako dokonaną w imię filozofii oświecenia rozbiórkę przedzielającego je zmurszałego muru. Mur ten jednak okazał się konstrukcją nośną w gmachu równowagi europejskiej i gdy go zabrakło, pokojowy rozwój kontynentu raz po raz w tym właśnie miejscu doznawał poważnych pęknięć. Spór z początku stulecia […] o to, czy miejsce Polski w Europie jest „pomostowe”, czy „przejściowe”, okazuje się zależeć od tego, jaką strukturę przestrzenną reprezentuje sobą Polska. Jeżeli jest to struktura zdeterminowana przez rodzimy, piastowski system szlaków komunikacyjnych ― to taka Polska jest pomostem pomiędzy poszczególnymi rejonami Europy, podmiotem dziejów Europy, odgrywającym w tych dziejach indywidualną, niezależną rolę. Jeżeli natomiast jest to struktura przestrzenna narzucona przez wpływy obce ― zdeterminowana przez równoleżnikowe szlaki ekspansji „Drang nach Osten” ― to taka Polska jest wśród mocarstw Europy tworem przejściowym w zmaganiach przetaczających się przez ziemie polskie na osi wschód-zachód. Potwierdzeniem tego są porozbiorowe dzieje Polski. Złowrogi równoleżnikowy szlak wojen europejskich powstał dosłownie na „trupie” Polski, w wyniku rozbiorów pozbawiających państwo polskie niepodległości i wymazujących Polskę z mapy Europy. Szlak ten odtąd decydował o kształcie rozwiązań politycznych dyktowanych przez zwycięzców ziemiom polskim i narodowi polskiemu. […] Po okresie tym pozostała wielekroć powtarzana opinia Napoleona Bonapartego o wybitnych walorach strategicznych położenia Warszawy. Istotnie, na wojennym szlaku równoleżnikowym z Berlina na wschód, strzegąca przeprawy przez największą w Europie środkowej rzekę Wisłę, była Warszawa niezwykle ważnym punktem strategicznym. Te jej „walory” miały się potwierdzić we wszystkich prowadzonych na ziemiach polskich kampaniach wojennych XIX i XX wieku. […] (str. 285/286)


[…] Wojna światowa na terenie Europy Środkowej zakończyła się w sposób całkowicie nietypowy: załamaniem się obu stron walczących ― najpierw (w 1917 roku) państwa rosyjskiego, a następnie, jesienią 1918 roku, obu państw centralnych: Niemiec i Austro-Węgier. Wytworzyła się w tej części kontynentu swoista próżnia polityczna, stwarzająca złudzenie możliwości realizacji najbardziej nawet niezwykłych rozstrzygnięć terytorialnych. […] (str. 288)

[…] Rysunek 66 przedstawia rozwój koncepcji sieci autostrad niemieckich według programów z 1927 roku, a następnie już w Trzeciej Rzeszy: z 12933, 1934 i 1935 roku. Wymowa przebiegu tych tras autostrad na wschód od Nysy Łużyckiej jest jednoznaczna: w kolejnych programach spotykamy coraz bardziej wzmacniany układ tych dróg zgodny z trzema równoleżnikowymi pasmami tradycyjnej ekspansji „Drang nach Osten” w głąb ziem polskich. Trasy te, jak trzy macki, wybiegają z centrum dyspozycyjnego ― z Berlina. […] (str. 291)

Północna z tych autostrad, pomorska, stała się zresztą bezpośrednią przyczyną wybuchu II wojny światowej, kiedy Polska odrzuciła żądania niemieckie, wśród których poprowadzenie przez ówczesne polskie Pomorze eksterytorialnej autostrady z Berlina do Królewca stanowiło jeden z głównych postulatów strony niemieckiej. Najpierw Europa, a wkrótce reszta świata wciągnięte zostały do wojny, której zarzewie znajdowało się na równoleżnikowych szlakach ekspansji „Drang nach Osten” przez Polskę. (str. 294)



(Andrzej Piskozub, „Dziedzictwo polskiej przestrzeni. Geograficzno-historyczne podstawy struktur przestrzennych ziem polskich”, Ossolineum 1987; wkleiłem to już uprzednio na Forum SW: http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp18081.html#18081)

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Sro Wrz 08, 2010 11:14 pm, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Wto Lut 10, 2009 2:43 am    Temat postu: Uzupełnienie - tym razem w lżejszym tonie Odpowiedz z cytatem

Uzupełnienie ― tym razem w lżejszym tonie

Andrzej Marceli Cisek
Bajka o dzielnym Lechu co obalił komunę



Lech Wałęsa stoi na brzegu rzeki i łowi ryby.
Aż tu przylatuje Andrzej Drzycimski i woła:
- Wasza Dostojność, komuna wyraża życzenie by ją obalić.
A on nic tylko stoi i łowi ryby.
Aż tu przylatuje Wielebny ksiądz Cybula i woła:
- Synu Bezgrzeszny, wszystkie gwiazdy kremlowskie szepcą o Tobie jako przyszłym Zbawicielu Ojczyzny. Spiesz obalać komunę.
A on nic tylko stoi i łowi ryby.
Aż tu przylatuje Mieczysław Wachowski i woła:
- Bolek! K.... twoja mać! Ty się tu opier...sz, a tam komuna czeka. Zapier..laj ją obalać, bo ją jeszcze jakiś pier...lony oszołom obali.
To on wytarł wąsy, przeskoczył przez płot i obalił komunę .


No i doczekał się. Pomnika. Pamiętamy, jak wołano (niektórzy z nas też wołali): "Chcemy Lecha, nie Wojciecha!". I się doigraliśmy:

http://4.bp.blogspot.com/_jLdEId-uwUE/SYuMpHHGwoI/AAAAAAAAAwM/aScx6_HdPv4/s1600-h/wojtek+i+Bolek.jpg

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Czw Lut 12, 2009 10:46 am    Temat postu: uzupełnienie - ks. Małkowski proroczo o lewicy laickiej Odpowiedz z cytatem

uzupełnienie ― ks. Małkowski proroczo o lewicy laickiej

Poniżej są fragmenty artykułu, napisanego z powodu ukazania się książki "Kościół lewica dialog" Adama Michnika, zachęcającej do współdziałania Koscioła Katolickiego i tzw. "lewicy laickiej" przeciwko komunizmowi jako wspólnemu przeciwnikowi. Ksiądz Stanisław Małkowski pisał z punktu widzenia katolickiego duchownego. Może także dlatego starał się dostrzec w "lewicy laickiej" przede wszystkim cechy, skłaniające do ufnego potraktowania oferty Michnika. Niemniej jednak delikatnie wypowiedział także swoje zastrzeżenia i obawy. Z perspektywy minionych ponad 30 lat te właśnie jego spostrzeżenia ks. Małkowskiego czynią wrażenie niezwykle przenikliwych, trafnie obrazujących to, czego "lewica laicka" (to jej nazwa własna, wylansowana w w/w książce Michnika) ― zwana także (raczej przez jej krytyków) "Kuroniadą" ― później dokonała.



+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Opozycja antytotalitarna, jeśli broni prawdy i rozwija życie społeczne, ma sama przez się sens i program pozytywny, natomiast atak na totalitaryzm nie musi sam przez się sprzyjać tworzeniu czegokolwiek i może zwrócić się przeciwko temu marginesowi życia, który w totalitaryzmie jeszcze istnieje. Przy tym opozycja w totalitaryzmie może sama być totalitarna, skażona totalitaryzmem."

(ks. Stanisław Małkowski, „Kościół a totalitaryzm (Próba nawiązania dialogu z lewicą laicką)”, „Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” nr 3, str. 34)




+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Gdy już totalitaryzm skutecznie sparaliżował niezależne życie społeczne i tylko Kościół ma jeszcze względną swobodę działania, budzi to pewien wewnętrzny spokój połączony z wiarą, że Kościoła nic nie zniszczy. Jednak Kościołowi chodzi nie o przetrwanie, ale o zbawienie ludzi oraz o ich rozwój, o miłość, na którą w totalitaryzmie nie ma miejsca. Miłość w życiu społecznym zarazem jednoczy ludzi i wyodrębnia. Totalitaryzm forsuje nieprawdziwą jedność, która niweczy odrębność osoby ludzkiej. Ale miłości sprzeciwia się także anarchia, samowola, taki skrajny indywidualizm, który niszczy jedność, który upatruje źródła wartości tylko w jednostkowym autentyzmie."

(ks. Stanisław Małkowski, „Kościół a totalitaryzm (Próba nawiązania dialogu z lewicą laicką)”, „Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” nr 3, str. 35)



+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Narzędzia, którymi posługuje się totalitaryzm, instytucje, ludzie, nie są źródłem totalitarnego zła. Dlatego uderzenia w ludzi i instytucje państwowe nie może być słuszne i skuteczne. Zasadniczym złem w totalitaryzmie jest nihilizm, instrumentalne i doraźne traktowanie wartości oraz kult siły i skuteczności na drodze do nikąd. [...] Kościół nie może przyjąć, że totalitaryzm jest jego jedynym wrogiem na świecie (bo proste przeciwieństwo totalitaryzmu ― anarchia ― również), ani że opozycja antytotalitarna jest eo ipso całkowicie słuszna ― bezdyskusyjna, ani że sam Kościół powinien stać się opozycją w totalitaryzmie, ani że sam Kościół ma wobec opozycji jakieś polityczne obowiązki pod grozą (sankcją) sprzeniewierzenia się kościelnym i ewangelicznym ideałom. […] Zbliżenie Kościoła i środowisk opozycyjnych uświadamia totalitarnemu państwu, że antyspołeczna i nieludzka państwowa działalność jest dysfunkcjonalna wobec założonych celów rozkładania i skłócenia społeczeństwa, osamotnienia ludzi w izolacji i bezbronności , tworzenia nowej sztucznej >>jedności moralno-politycznej<<. Oto tworzy się jedność, ale zwrócona przeciw totalitaryzmowi. [...] Obie strony mogą się sobą nawzajem rozczarowywać i dla dobra obu stron zbliżenie i współpraca pociągają za sobą pewne niebezpieczeństwa. Cele opozycji są początkowo dosyć doraźne, a program mało sprecyzowany. Dopóki więc chodzi o podejmowanie zdań oraz dialog, obustronne oczekiwania i nadzieje powinny być duże. Ale już deklaracja poparcia o charakterze politycznym sprzeciwiałaby się celom Kościoła. Opozycja może przecież dążyć (teraz już czy w przyszłości) do stworzenia koalicji czy partii politycznej. W tym nie byłoby nic złego. A Kościół musi być bezpartyjny. Opozycja jest pluralistyczna (jeżeli jest antytotalitarna rzeczywiście); skoro pluralistyczna ― to siłą rzeczy trochę skłócona, poróżniona w mniej czy bardziej ważnych sprawach. I znowu Kościół musi się trzymać od tego z daleka."

(ks. Stanisław Małkowski, „Kościół a totalitaryzm (Próba nawiązania dialogu z lewicą laicką)”, „Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” nr 3, str. 36/37)







+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Kościół nie przestanie być Kościołem. Natomiast opozycja, prędzej czy później przestanie być opozycją. I co wtedy? Do czego opozycja dąży? Być może na razie nie musi jeszcze odpowiadać na to pytanie. Ale z czasem okaże się ważne, jakie modyfikacje systemu lub spełnienie jakich postulatów zaspokoi opozycję. Kolejny problem to: czy opozycja będzie sobie wierna? Znane są z historii liczne przykłady działalności opozycyjnych, które zmieniały swoje zasady i rezygnowały z wielu ideałów. Inaczej zachowuje się człowiek, gdy długo czeka na autobus, a inaczej ― gdy wsiądzie wreszcie do środka. Jeżeli opozycji chodzi przede wszystkim o udział we władzy, to można obawiać się dużej elastyczności metod i założeń oraz nagłych przewartościowań. [...] Jeżeli opozycja deklaruje tolerancję i pluralizm, ważne aby już teraz była tolerancja wewnątrz i zewnątrz. Tolerancja może wiązać się z wielością orientacji personalnych, zadawnionych lub politycznych; może też wiązać się z niejednakowym stosunkiem do totalitaryzmu albo do Kościoła."

(ks. Stanisław Małkowski, „Kościół a totalitaryzm (Próba nawiązania dialogu z lewicą laicką)”, „Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” nr 3, str. 39)



+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Różne praktyczne cele opozycji sprawiają, że przeciwnika widzi się jako kogoś, z kim można rozmawiać, a nawet porozumieć się. I o ile początkowo opozycja gotowa byłaby zarzucać Kościołowi zbytnią ugodowość, o tyle później poczuje się być może zawiedziona jego >>aktywnością i nieprzejednaniem<<. Co z kolei przypomni Kościołowi powiedzonko: >>nie kładź palców między drzwi<< ― teraz się kłócą, potem się pogodzą."

(ks. Stanisław Małkowski, „Kościół a totalitaryzm (Próba nawiązania dialogu z lewicą laicką)”, „Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” nr 3, str. 40)



+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Uszanować także trzeba sprawę postawy tych ludzi dobrej woli, którzy do działalności opozycyjnej w dotychczasowych formach nie przywiązują większej wagi, bo np. sądzą, że [...] chodzi [...] o wybór takich spraw, które uważa się za zasadnicze. Jedna z nich, sprawa palącą niezależnie od działań opozycji, a nawet niezależnie od działań totalitaryzmu, jest ratowanie życia dzieci nienarodzonych. Kościół przywiązuje do tej sprawy wielką wagę, zaś szereg środowisk opozycyjnych uważa ten problem za kontrowersyjny i mało ważny. [...] Totalitaryzmy różnie odnosiły się do tej sprawy. Po raz pierwszy w świecie zezwolono na masowe przerywanie ciąży (ze względów tzw. społecznych) właśnie w państwie totalitarnym ― ZSRR, wkrótce po rewolucji. Po prostu totalitaryzm traktuje ludzi jako materiał, którego raz jest za duże a raz za mało. Kościół broni życia każdego człowieka i każde przerywanie ciąży uważa za zabójstwo. [...] Bezprawna (chociaż zalegalizowana) ustawa oraz praktyka przerywania ciąży w Polsce powinna wyzwolić społeczną inicjatywę, która może się nazywać opozycyjną, albo nie ― ważne, aby doprowadziła do ratowania dzieci, które giną."

(ks. Stanisław Małkowski, „Kościół a totalitaryzm (Próba nawiązania dialogu z lewicą laicką)”, „Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” nr 3, str. 42)



+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Opozycja antytotalitarna staje wobec konieczności określenia samej siebie. Czy jest to jakiś czynnik trzeci, totalitaryzmowi przeciwny, a wobec Kościoła równoległy? Adam Michnik przedstawia taką opozycję w Polsce jako lewicę laicką."

(ks. Stanisław Małkowski, „Kościół a totalitaryzm (Próba nawiązania dialogu z lewicą laicką)”, „Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” nr 3, str. 43)



+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Opozycja jest dla Kościoła partnerem w sprawach kultury i moralności, ale nie jest jeszcze partnerem politycznym, co zresztą stanowi jej siłę, bo na razie skłania ją do uniwersalizmu. W jakich teraz sprawach opozycja uzna partnerstwo Kościoła i czy w przyszłości nie zechce ona utworzyć systemu dualistycznego, w którym Kościół miałby zagwarantowane prawa, ale cała sfera kultury i polityki zdominowana byłaby przez to, co wyrosło z laickiej lewicy? Deklarowany pluralizm wypadłby dosyć blado, gdyby wszystko, co w tym kraju interesujące, było albo kościelne, albo lewicowe, a do tego jeszcze kościelność zlałaby się z lewicowością w formacji intelektualnej, która by połączyła lewicowy program społeczny z chrześcijaństwem (s. 19). Póki opozycja jest ruchem antytotalitarnym, póty zasługuje na poparcie. Ale co będzie po upadku totalitaryzmu? To, że lewica laicka przestała zwalczać Kościół i propagować ateizm, a nawet zadeklarowała >>totalne odrzucenie tępego i prymitywnego ateizmu<<, to że chce >>zrezygnować z pseudowiedzy o prawach dziejowych<<, że widzi iż >>wartości lewicy laickiej (wolność, tolerancja, prawa człowieka) wyrosły z tradycji chrześcijańskiej<< i >>wartości te są dzisiaj głoszone przez Kościół<< (s. 88, 93, 108, 109), to wszystko jest bardzo piękne i cenne. Przyszły program nie powinien jednak prowadzić do politycznego dualizmu. [...] To co jest moralną siłą opozycji teraz, może okazać się polityczną słabością później. Hasła antytotalitarne jednoczą tak długo, jak długo totalitarne zagrożenie istnieje. A wówczas, gdy totalitaryzmu już nie ma, funkcje krytyczno-antytotalitarne (s. 86 za Metzem) i opozycji bledną. Nie będzie wspólnego wroga, czy pozostanie zgoda na wspólne wartości?"

(ks. Stanisław Małkowski, „Kościół a totalitaryzm (Próba nawiązania dialogu z lewicą laicką)”, „Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” nr 3, str. 51)



+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

"Czy opozycja stawia na Kościół tak, jak stawia się na konia, który wprawdzie biegnie trochę z tyłu, ale wiadomo, że wygra? Totalitaryzm już się rozkłada wewnętrznie. Związek z totalitaryzmem niedługo okaże się kompromitujący w oczach wszystkich. Znakiem mądrości politycznej jest wiązanie się z taka siłą, która przed sobą ma przyszłość."

(ks. Stanisław Małkowski, „Kościół a totalitaryzm (Próba nawiązania dialogu z lewicą laicką)”, „Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” nr 3, str. 52)



+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++


dopowiedzenie ― Doktora Humoris Causa ― o lewicy laickiej, sprzed niemal dokładnie 20 lat:

Fragment relacji z wiecu w Łodzi w dniu 22 lutego 1989 r., w którym uczestniczył Lech Wałęsa:

"Dlaczego ostatnio otaczasz się ekspertami z lewicy laickiej? ― pytano. >>W Polsce jak ktoś mądry, to zaraz mówią, że Żyd ― odpowiadał Lech Wałęsa. ― Dziś nie ma problemu Żydów, jest Polska, kto idzie z Polską, ten brat.<<"

(P. H. [= Paweł Hofer, właśc.: Helena Łuczywo], "Będę rozmawiał i z szatanem. Lech Wałęsa w Łodzi", "Tygodnik Mazowsze", nr 283 z 22 lutego 1989 r. ― czyli z tego samego dnia, a to wszak DWUTYGODNIK! ― str. 4, w lewym dolnym narożniku).


Nawiasem: TO SIĘ NAZYWA "SKRÓT MYŚLOWY"! A nie to, co tak nazwał Antoni Macierewicz, gdy zarzucono mu, że spostponował także niewinnych wśród byłych ministrów spraw zagranicznych (pposądzeniem o konfidentyzm). No tak, ale Macierewicz to doktor (po prostu), zaś Wałęsa to Doctor Septemdecimplex Humoris Causa.



Powyżej we wpisie o adresie: http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?p=10107#10107 odwołałem się do tekstu Leszka Żebrowskiego o tzw. "funkach" (zob. np.: Leszek Żebrowski "POCHODZENIE KAPEPOWSKIE - Ludzie UB – trzy pokolenia", http://www.abcnet.s4w.pl/node/785); w owym tekście jest także ciekawostka dot. w/w "Pawła Hofera" czyli Heleny Łuczywo:

"Ferdynand Chaber przed wojną 10 lat był funkiem KPP, był też więziony za działalność skierowaną przeciwko niepodległości Polski. Po wojnie wysoki działacz partyjny, doszedł do funkcji zastępcy kierownika wydziału KC PPR, a później PZPR. W KPP nosił pseudonim (nomen omen) >>Bolek<<. [...] Szefem wydawnictwa [rok 1993] (spółki Agora) jest pani Helena Łuczywo, córka funka KPP Ferdynanda Chabera." Więcej: http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp13277.html#13277.

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Wto Lip 27, 2010 12:23 am, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Stanislaw Siekanowicz
Weteran Forum


Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 1146

PostWysłany: Czw Lut 12, 2009 11:25 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

.
W nawiazaniu do umieszczonej w troche wczesniejszym poście "Bajki o dzielnym Bolku" - cytat:
Aż tu przylatuje Wielebny ksiądz Cybula i woła (...).
Ale na powaznie. Czy coś gdzieś wiadomo, skąd sie wziął ten duchowny w orbicie "Bolka"? Jakaś w sumie tajemnicza postać, ale ważna w Kancelarii Prezydenta, chyba tuż po Wachowskim, w czasie gdy "Bolek" obalał rząd Olszewskiego, wzmacniał lewą noge i robił sobie kwerende w archiwum UOP w Gdansku. A potem ks. Cybula zniknął jak kamfora z życia publicznego. Kiedyś czytalem jakieś plotki, ze ponoć został wysłany do Watykanu, ale tak własciwie to nikt nic nie wie.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marek-R
Weteran Forum


Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 1476

PostWysłany: Czw Lut 12, 2009 8:19 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Stanisław Siekanowicz napisał:
Cybula zniknął jak kamfora z życia publicznego. Kiedyś czytalem jakieś plotki, ze ponoć został wysłany do Watykanu, ale tak własciwie to nikt nic nie wie.

No właśnie, a może niczego nie przesądzając, warto by było zajrzeć do archiwów IPN pod tym kątem.



Marek Radomski - Rada Oddziałowa SW - Jelenia Góra.

_________________
"Platforma jest przede wszystkim wielk?
mistyfikacj?. Mamy do czynienia z elegancko
opakowan? recydyw? tymi?szczyzny lub nowym
wydaniem Polskiej Partii Przyjació? Piwa....." - Stefan Niesio?owski - "Gazeta Wyborcza" nr 168 - 20 lipca 2001.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Pią Lut 13, 2009 11:42 pm    Temat postu: Uzupełnienie - oferta Rakowskiego i przestroga Morgiewicza Odpowiedz z cytatem

Uzupełnienie ― oferta Rakowskiego i przestroga Morgiewicza

Wyżej (http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp9924.html#9924) napisałem, że o przeprowadzenie obrad "okrągłego stołu" (pod taka nazwą!) apelował Jerzy Surdykowski, który liczył na to, że porozumienie przywróci do znaczenia dysydentów, którzy (w różnych etapach historii PRL) z PZPR wystąpili albo zostali usunięci, że rządząca lewica dogada się z opozycyjną lewicą, a nie z opozycyjną prawicą. Apel ex-tow. Surdykowskiego ukazał się na 5 lat i pół roku przed okrągłym stołem. Tymczasem już na (dokładnie) 10 lat przed okrągłym stołem pojawiło się ze strony rządzącej lewicy zaproszenie do współdziałania, którego to zaproszenia adresatem była zapewne lewica opozycyjna. Zaproszenie znajduje się w wywiadzie redaktora naczelnego tygodnika "Polityka" tow. Mieczysława F. Rakowskiego, udzielonym włoskiemu dziennikowi "Corriere della Sera" (w wydaniu z 5 marca 1979 r.). Jego polskie tłumaczenie (pt.: "Dlaczego Polska toleruje dysydentów?") ukazało się w dwóch wydawanych poza zasięgiem PRL-owskiej cenzury miesięcznikach:

"Opinia" (= pismo Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela) nr 2(22) z lutego 1979 r.

http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=007679022036

http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=007679022037


i "Głos" (= pismo prawego skrzydła Komitetu Samoobrony Społecznej "KOR") nr 2(14) z lutego-marca 1979 r.

http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=003079014022

http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=003079014023

Dalsza kariera Rakowskiego (od objęcia funkcji wicepremiera w lutym 1981 r. aż po rolę ostatniego I sekretarza KC pełnioną do stycznia 1990 r.) pokazuje, że nie był on w 1979 r. jakimś niezbyt miarodajnym politykiem, lecz raczej ― liderem frakcji, która zwyciężyła w wewnątrz-PZPR-owskiej rywalizacji o schedę po ekipie Gierka. W tym samym numerze "Opinii" ukazała się przestroga przed możliwością ziszczenia się takiego projektu, jaki naszkicował Rakowski. Autorem przestrogi jest Emil Morgiewicz, wtedy uczestnik Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, wcześniej członek Komitetu Obrony Robotników.



Justyn Szary (właśc. Emil Morgiewicz), "Kontredans polityczny Rakowskiego", "Opinia", nr 2(22) z lutego 1979 r.

"Postawa demonstrowana ostatnio przez Mieczysława F. Rakowskiego […] zda się świadczyć, że […] ambicje Rakowskiego daleko wykraczają poza pozycję, jaką zajmuje w hierarchii partyjnej. […] Coraz częściej materiały, których cenzura nie zezwala drukować w Polityce, jakoś przeciekają do prasy opozycyjnej, choćby związanej z lewicą laicką. […] Na przełomie lutego i marca 1979 r. M. F. Rakowski (MFR) udziela wywiadu wysłannikowi poczytnej mediolańskiej gazety >>Corriere della Sera<< na temat …roli opozycji w PRL. […] Wygląda jednak na to, że Rakowskiemu zależało jeszcze więcej na krajowych reperkusjach wywiadu. Rakowski udzielając wywiadu włoskiemu dziennikarzowi, mówił przede wszystkim do opozycji w PRL. Można domniemywać, że liczył się bardzo również z Moskwą. […] Jest to nie tylko wyraźnie zaakceptowanie opozycji w PRL, ale także coś w rodzaju >>zaproszenia do tańca<< w ratowaniu komunistycznego systemu władzy. […] Rakowski stwierdza, że są teraz sprzyjające warunki polityczne do przeprowadzenia zmian, a w partii jest dość ludzi gotowych je przeprowadzić. […] Musiałby to być manewr co najmniej na skalę Października 1956 r. […] Żadna przemiana struktury władzy mimo wszystkiego nie może się obejść bez udziału sił, które kojarzą się społeczeństwu z opozycja albowiem tylko ich obecność może upowszechnić przekonanie o autentyczności reform."


Oto pełny tekst artykułu Morgiewicza:







Jakże odmiennie ― SKWAPLIWIE! ― na podobną (bardziej skonkretyzowaną) propozycję, wyrażoną przez Jerzego Urbana ("Polityka" z 31 stycznia 1981 r.) zareagował w imieniu nie nazwanego przezeń środowiska Stefan Kawalec! (Zob. wyżej: http://swkatowice.mojeforum.net/tutaj-post-vp9924.html#9924.) Nie dziwota: można wszak zgadywać, że owym środowiskiem była "lewica laicka".


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Pon Maj 07, 2012 8:57 am, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marek-R
Weteran Forum


Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 1476

PostWysłany: Czw Lut 19, 2009 9:51 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Źródło:http://www.prawica.net/node/15437

Ukradzione zwycięstwo

Równo 20 lat temu rozpoczęły się obrady „okrągłego stołu”, przy którym zawarto umowę o podziale władzy nad narodem polskim między przedstawicielami komunistycznego establishmentu, reprezentowanego przez wysokich funkcjonariuszy wywiadu wojskowego z generałem Czesławem Kiszczakiem na czele oraz tak zwaną „stroną społeczną”, zdominowaną politycznie przez „lewicę laicką”, czyli dawnych stalinowców, którzy z różnych przyczyn wystąpili przeciwko PZPR, tworząc jeden z nurtów opozycji demokratycznej.

Okrągły stół był jednym z elementów demontażu sowieckiego imperium w Europie Środkowej, koordynowanego przez Michała Gorbaczowa z jednej i Ronalda Reagana z drugiej strony, podczas kolejnych spotkań: w 1985 roku w Genewie, w 1986 roku w Reykjaviku na Islandii, w 1987 roku w Waszyngtonie, w 1988 roku – w Moskwie, a po zakończeniu drugiej kadencji Ronalda Reagana, co nastąpiło w styczniu 1989 roku - z nowym prezydentem USA Bushem na Malcie (grudzień 1989) i w 1990 r. w Waszyngtonie. Przypominam o tym z uwagi na samochwalstwo uczestników rozmów okrągłego stołu, przypisujących sobie „suwerenne autorstwo” tego pomysłu, podczas gdy naprawdę tylko statystowali w widowisku zaaranżowanym przez prawdziwych graczy.

Inna rzecz, że widowisko przekazywania władzy w Polsce było staranniej przygotowane, niż, dajmy na to, transformacja ustrojowa w Bułgarii, gdzie w roli niezłomnego opozycjonisty obsadzono Żeliu Żelewa, „dysydenta śniadaniowego”. Opowiadał mi Guy Sorman, jak to w styczniu 1989 roku prezydent Mitterrnad złożył wizytę w Sofii. Ponieważ podczas wizytowania krajów komunistycznych, gwoli poprawienia sobie reputacji u lewicowców, miał zwyczaj zapraszać jakiegoś dysydenta, francuski ambasador w Sofii dostał polecenie dostarczenia dysydenta na śniadanie. Aliści nie mógł żadnego znaleźć, więc kiedy termin wizyty Mitterranda nieubłaganie się zbliżał, w desperacji zwrócił się do tamtejszego MSW. Bezpieczniacy najpierw z oburzeniem odparli, że w Bułgarii wszyscy wierzą w socjalizm i żadnych dysydentów nie ma – aliści po godzinie zadzwonili jeszcze raz – że jest dysydent! Był to własnie prof. Żeliu Żelew, który nawet został potem prezydentem, podobnie jak u nas Lech Wałęsa.

„Wobec Boga, wszystkich świętości i całego świata oświadczam, że żadna manipulacja czy zdrada nie miała miejsca. Że nikt, żadna inna siła nie została dopuszczona do decyzji podejmowanych w mojej obecności przez naszą wolnościową, a potem solidarnościową stronę” - zapewniał Lech Wałęsa podczas uroczystego spotkania parlamentarzystów 29 sierpnia 2005 roku. Jednak kto słucha Lecha Wałęsy, ten sam sobie szkodzi, bo oto jeden z uczestników rozmów okrągłego stołu Stefan Bratkowski, odpowiadając w „Gazecie Wyborczej” na list Stanisława Jankowskiego „Agatona” i innych AK-owców perswadował, że żadnych rozliczeń z komuną być nie może, gdyż „strona solidarnościowa” udzieliła „drugiej stronie” gwarancji zachowania stanu posiadania. Podobnych niedyskrecji dopuścił się Andrzej Brzeziecki, informując w „Gazecie Wyborczej”, że przy okrągłym stole uzgodniono zablokowanie dostępu do władzy formacjom katolicko-narodowym.

Ale najważniejszym elementem zmowy okrągłego stołu było ustanowienie funkcjonującego do dzisiaj i nawet na skutek rządów Donalda Tuska - umacniającego się modelu kapitalizmu „kompradorskiego”. Ten model kapitalizmu różni się od zwyczajnego, tzn. „dzikiego”, zwanego także „wilczym” tym, że o ile w kapitalizmie zwyczajnym o dostępie do rynku i szansach na odniesienie na nim powodzenia decyduje przedsiębiorczość, rzutkość, innowacyjność i szczęście, to w kapitalizmie kompradorskim – przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem jest razwiedka i jej agentura. To jej właśnie „strona solidarnościowa” udzieliła gwarancji, które obowiązują do dnia dzisiejszego, stanowiąc prawdziwą konstytucję III Rzeczypospolitej. Ta konstytucja na nasze państwo, a zwłaszcza – na gospodarkę oddziałuje fatalnie, gdyż stwarzając przywileje dla sitwy, wypycha całą resztę społeczeństwa poza główny nurt życia gospodarczego, nieodwracalnie marnotrawiąc narodowy potencjał.

Stanisław Michalkiewicz



Marek Radomski - Rada Oddziałowa SW - Jelenia Góra.

_________________
"Platforma jest przede wszystkim wielk?
mistyfikacj?. Mamy do czynienia z elegancko
opakowan? recydyw? tymi?szczyzny lub nowym
wydaniem Polskiej Partii Przyjació? Piwa....." - Stefan Niesio?owski - "Gazeta Wyborcza" nr 168 - 20 lipca 2001.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Czw Mar 05, 2009 12:19 am    Temat postu: 30. rocznica oferty Rakowskiego i 10-letni poślizg Odpowiedz z cytatem

30. rocznica oferty Rakowskiego i 10-letni poślizg

Dokładnie 30 lat temu ― 5 marca 1979 r. ― był datowany ten numer "Posłańca Światła" ("Corriere della Sera"), w którym ukazała się zawoalowana oferta Mieczysława F. Rakowskiego, adresowana do pewnej części opozycji. Zob.: http://swkatowice.mojeforum.net/post-vp18839.html#18839.

Pierwszy swój wpis w niniejszym wątku (czyli w: http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?p=9924#9924) rozpocząłem od cytatu z książki Witolda Wirpszy. Jej autor tam w 1971 r. domniemywał, że więźniowie polityczni Jacek Kuroń i Karol Modzelewski po 10 lat będą u władzy. Nie byli, mieli jednak (w 1981 r.) wpływ na zachowanie się "Solidarności". Karol Modzelewski w ostatnich dniach przed stanem wojennym zdawał się wierzyć, że sięgnięcie po władzę jest realne, a Jackowi Kuroniowi już wtedy przypisywano gotowość tworzenia nowego rządu (od czego on sam jednak się odżegnywał).

A co działo się w 10 lat od daty owej oferty Rakowskiego? 5 marca 1989 r. był akurat półmetek obrad konferencji okrągłego stołu!


Tak, nie dopiero w I kwartale 1989 r., ale już równo o 10 lat wcześniej istniał podział na "opozycję konstruktywną" i tę pozostałą ("destruktywną"?), chociaż wtedy jeszcze "obowiązywała" moda na inne przymiotniki w tym zakresie.

Interesujące światło na różnice między owymi dwoma odłamami tego, co wówczas nazywało się opozycją, rzuca fragment artykułu, już na tym forum przywołanego, zob.: http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?p=18777.html#18777, a mianowicie:


Łukasz Łański


Orientacja najprawdziwiej główna

(fragment; przypisy zostały przeniesione do wnętrza tekstu z zachowaniem ich numeracji; to w nich, co nie pochodzi od Łańskiego, jest zaznaczone kolorem oliwkowym, wtrącenia Łańskiego w głównym tekście są zaznaczone kolorem brązowym, pochodzące ode mnie wyróżnienia w tekście są zaś zaznaczone kolorem czerwonym)

W tym samym bowiem czasie, gdy we Włoszech wydrukowano wspomniany wywiad red. M. F. Rakowskiego, w Polsce ukazał się interesujący artykuł [przypis 30: Jacek Kuroń, "Sytuacja kraju a program opozycji", "Biuletyn Informacyjny" nr 3(29), marzec 1979 r., str. 15 i 17-18; podkreślenia moje ― Ł.Ł.] Jacka Kuronia, gdzie czytamy: "Zasadniczą przesłanką tych rozważań jest obawa, że grozi nam eksplozja społecznego gniewu na skalę większą niż czerwiec 56, grudzień 70[,] czerwiec 76 i marzec 68 roku razem wzięte. [...] Postawmy sprawę jasno, zainicjowany przez nas ruch nacisku staje się [...] społeczną siłą tego ugrupowania w kierownictwie partii, którego program najpełniej realizuje żądania społeczne. [...]. Problem, czy tego typu działanie stanowi udział w grze frakcji partyjnych, nie jest nowy, ale za to naiwny. [...] Jeśli chcemy uzyskać ustępstwo władz, to liczymy na to, że zorganizowany przez nas nacisk społeczny jakieś ugrupowanie w kierownictwie zechce wykorzystać do własnych celów. [...] Odrzucać programowo wszelkie działania, które wspierają jakieś ugrupowanie w kierownictwie można tylko wówczas, gdy dąży się już teraz do obalenia systemu lub też przyjmuje się, że eksplozja nie nastąpi, a im jest gorzej w kraju, tym lepiej dla przeciwników systemu [...] W przypadku, gdy zasygnalizowany tu program minimum opozycji stałby się programem ruchu rewindykacji, ruch ten miałby większą kontrolę nad frakcją, która zechciałaby zyskać jego poparcie i większe szanse na usamodzielnienie się". Punkt drugi tego samego tekstu zawiera (na str. 16) m. in. takie oto zdanie: "Dążenie do obalenia systemu już teraz — jeśli nie zostaniemy do tego zmuszeni (patrz p. 7 niniejszych notatek) — uważam za awanturnictwo.". Można dyskutować słuszność poglądu wyrażonego w tym zdaniu, ale nie o to tutaj chodzi; punkt siódmy (i ew. dalsze) nie [przypis 31: Zamiast punktu siódmego, i zapewne ostatniego, redakcja zamieściła krótką notatkę pt. "Rocznica Konstytucji 3 maja", wypełniającą — w górnej części str. 19 tego wydania "BI" ― tylko około połowy miejsca, zaoszczędzonego na opuszczeniu punktu siódmego artykułu J. Kuronia. Na tym polegało ocenzurowanie Kuronia: bez pozostawienia samej tylko białej plamy.] ukazał[y] się w druku, a co było jego (lub ich) treścią, pozostało tajemnicą autora i kilkorga redaktorów "BI". Cenzurować Kuronia?! I to w miesięczniku, który de facto przecież był "jego" pismem? Horribile dictu! A jednak tak się stało…

Podobne do Kuroniowych poglądy wyrażali jego najbliżsi polityczni przyjaciele, z tegoż lewicowego skrzydła KSS "KOR" ― na przykład tymi [przypis 32: Jan Józef Lipski, Adam Michnik, "Uwagi o opozycji i sytuacji w kraju", "Biuletyn Informacyjny", nr 7(33) październik 1979 r., str. 39-41; podkreślenia moje ― Ł.Ł.] oto słowami: "Kuroń słusznie polemizuje z argumentacją, która odwołując się do jakichś mniemanych walk frakcyjnych — proponuje rezygnację z aktywności. [...] Jedynym sensownym poparciem dla frakcji >>liberalno-reformatorskiej<< jest nacisk na władze jako całość. [...] Bywało, że władza ― czy pewne jej ośrodki ― próbowała odwoływać się do społeczeństwa. Byłoby absurdem sądzić, że opozycja w takim momencie może uchylić się od zajęcia stanowiska politycznego. [...] Albowiem uznając, że spór o reformę państwa jest po prostu oszukańczą kłótnią między komunistami, opozycja ryzykowałaby samoizolację. [...] To nieprawda, że żadne zmiany inspirowane przez grupy w partii nie mogą być dla społeczeństwa korzystne. [...] Nie jest obojętne [...] jakie koncepcje obrony monopolu władzy wezmą górę w tej partii i na jakie reformy będzie musiała się zdecydować pod naciskiem społeczeństwa. Skala możliwości jest ogromna. W każdej sytuacji opozycja będzie musiała strzec swej tożsamości — lecz nie może założyć, że pod żadnym warunkiem nie podejmie dialogu na konkretny temat wówczas[,] gdy otworzą się szanse poszerzenia swobód obywatelskich w Polsce.". Kolejny numer tego KOR-owskiego miesięcznika przyniósł deklarację [przypis 33: por.: ZESPÓŁ REDAKCYJNY BIULETYNU INFORMACYJNEGO, "Po czterech latach", "Biuletyn Informacyjny" nr 8(34), listopad-grudzień 1979 r., str. 4; podkreślenie moje ― Ł.Ł.] jeszcze bardziej (by tak rzec) "oficjalną": "Opozycja demokratyczna występuje w imię niepodległości, demokracji, sprawiedliwości społecznej takie ― takie są racje jej istnienia. Nie może się wyrzec wizji przyszłej Polski opartej na tych wartościach, bowiem nie może zaprzeczyć samej sobie. Ale nie może poprzestać na deklamowaniu tych haseł, bo wtedy będą pustymi frazesami. Musi szukać sposobów walki o te cele już dzisiaj, w konkretnej rzeczywistości, musi tłumaczyć te hasła na język codziennego doświadczenia. Musi konkretyzować program zmian, możliwy do realizacji, a zarazem w pełni zrozumiały dla polskiego społeczeństwa. Program taki musi zawierać co najmniej postulat autentycznej reprezentacji [przypis 34: Po 6 latach jeden z działaczy tego środowiska skonkretyzował: "Niezbędny ― choć moim zdaniem nieprawdopodobny ― jest wariant kompromisu z ekipą Jaruzelskiego; niezbędny jest też projekt kompromisu z tej ekipy następcami. Niezbędna wreszcie jest praca nad wariantami porozumienia polsko-rosyjskiego. [...] >>Solidarność<< powinna odrzucić filozofię >>wszystko albo nic<<. Dotyczy to zarówno stosunku do ZSRR jak do polskich komunistów, [...] Wyjściem mogłoby być rozwiązanie umożliwiające społeczeństwu autentyczny wybór do Sejmu choćby 30 procent spośród deputowanych." (Adam Michnik, "Takie czasy... Rzecz o kompromisie", wydawnictwo "ANEKS", Londyn 1985, str. 99 i 138).] społeczeństwa, praworządności, musi proponować uzdrowienie sytuacji rynkowej, musi żądać zaniechania fałszywej polityki wobec wsi, która opiera się na niszczeniu indywidualnych gospodarstw rodzinnych i wiedzie logicznie ku kolektywizacji. Program taki musi społeczeństwo wywalczyć własnym naciskiem, który może być kosztowny, ale który jest niezbędny, jeśli w polskie życie publiczne ma być wpisana na powrót zasada >>nic o nas bez nas<<.". Na tym ów artykuł się kończy, ale wcześniej zawiera fragment [przypis 35: por.: ZESPÓŁ REDAKCYJNY BIULETYNU INFORMACYJNEGO, "Po czterech latach", "Biuletyn Informacyjny" nr 8(34), listopad-grudzień 1979 r., str. 3-4. Podobne obawy już o dwa lata i pół roku, wcześniej w dyskrecji swojego "Dziennika", wyrażał mąż Haliny Mikołajskiej (zresztą w ślad za nią): "Powodem zmartwień Haliny są >>młodzi radykałowie<< Wojtka Onyszkiewicza, marzącego nieustannie o gwałtownych, efektownych demonstracjach, przy zupełnym nieliczeniu się z wymogami aktualnej sytuacji ogólnej." (Marian Brandys, "Dziennik 1976-1977", Iskry, Warszawa 1996, str. 292, zapis z dnia 10 czerwca 1977 r.); podkreślenia moje ― Ł.Ł.] jeszcze bardziej interesujący, zajmujący aż ponad 25% objętości całego artykułu, co jest zdumiewające, skoro w podsumowaniu czterech lat opozycji aż tyle przeznaczono na odniesienie się do jednego tylko dnia, stosunkowo bardzo (wtedy) niedawnego: "Odpowiedzialności społeczeństwo oczekuje nie tylko od władz. Również od opozycji. Słusznie sformułowano to w Komunikacie Konferencji Episkopatu Polski z grudnia br. >>W kraju naszym muszą istnieć takie warunki bezpieczeństwa i ochrony prawnej dla wszystkich, którzy wypowiadają swoja troskę o wspólne dobro, wychodząc z różnych motywacji. Każdy jednak podejmując działanie musi kierować się roztropnością i poczuciem odpowiedzialności za naród, uwzględniając okoliczności miejsca i czasu.<<. Przypominamy te słowa Biskupów Polskich w związku z faktem, który wydarzył się w czasie niedawnych obchodów dziewiątej rocznicy wydarzeń grudniowych. Do obchodów tych wezwał KSS >>KOR<< zapowiadając msze żałobne w Warszawie, Gdańsku, Kaliszu, Krakowie i Wrocławiu i apelując do społeczeństwa innych miejscowości o uczczenie w podobny sposób pamięci ofiar Grudnia. Po zakończeniu Mszy św. w kościele O.O. Kapucynów w Warszawie młody człowiek poinformował obecnych, iż planowana była manifestacja i złożenie wieńców pod pomnikiem Kilińskiego, jednak ze względu na liczne zatrzymania o obawę prowokacji, organizatorzy odstąpili od tego zamiaru. Następnie odczytał tekst podpisany przez 10 osób (B[ronisław] Komorowski, M[arian] Piłka, L[udwik] Dorn, U[rszula] Doroszewska, A[ntoni] Macierewicz, P[iotr] Naimski, A[ndrzej] Czuma, K[azimierz] Janusz, E[mil] Morgiewicz, W[ojciech] Ziembiński), który miał być wygłoszony pod pomnikiem Kilińskiego. Wydaje się nam, że podejmowanie działań polegających na odwołaniu się do demonstracji ulicznych wymaga głębokiego namysłu i precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, jakim to celom ― konkretnym, obywatelskim, politycznym ― taka demonstracja ma służyć. I nie wystarczy tu odpowiedź, że jest to wyraz szacunku dla symbolów. Jeśli bowiem podejmuje się takie działania ze znaczna częstotliwością, to należy poddać publicznej ― w miarę możności ― dyskusji cele polityczne pełnego cyklu takich poczynań. Są to bowiem sprawy zbyt poważne, by uznać za normę pełną spontaniczność inicjatyw i działania nieprzemyślane. Szukanie każdej okazji do ulicznej demonstracji, do wzmagania napięcia za wszelka cenę, może świadczyć o braku odpowiedzialności, który może społeczeństwo polskie wiele kosztować. I jeszcze jedno: warunkiem koniecznym przy organizowaniu ulicznej manifestacji jest uczciwe uprzedzenie o tym fakcie jej ewentualnych uczestników. Zaskakiwanie demonstracją uliczna ludzi, którzy udali się np. na Mszę św. Do kościoła, jest postępowaniem nieuczciwym. Jest marnotrawieniem zaufania, które sadowiska opozycji demokratycznej uzyskały w społeczeństwie dzięki swej prawdomówności, zaufania, które trudno zdobyć, ale łatwo utracić. Wypowiadamy te słowa z goryczą, zwielokrotnia naszą gorycz fakt, że w trakcie warszawskich obchodów rocznicy masakry grudniowej nadużyto zaufania Kościoła. Jesteśmy najgłębiej przeświadczeni ― i wierzymy że wypowiadamy tu pogląd przytłaczającej większości środowisk opozycyjnych ― iż dzisiaj, tak jak od wielu lat, kościół jest miejscem, gdzie wyrażają się religijne, narodowe i obywatelskie aspiracje Polaków. Wszelako teren kościoła nie może być według naszej opinii wykorzystywany do żadnych poczynań, na które władze kościelne nie wyrażają zgody. W tym przedmiocie winna obowiązywać środowiska opozycyjne niezmienna konsekwencja i żelazna lojalność. W przeciwnym razie my ludzie demokratycznej opozycji ryzykować będziemy uzasadniona nieufność ze strony największego autorytetu moralnego w Polsce.". Nie jest jasne, czy zdaniem autorów owego tekstu nieuczciwym zaskoczeniem uczestników mszy w kościele oo. Kapucynów było samo zaplanowanie demonstracji, mającej rozpocząć się po mszy, czy raczej wystąpienie młodego człowieka, odwołującego tę manifestację właśnie w trosce o fizyczne bezpieczeństwo ludzi. Zaskoczeniem jest także sam styl owego fragmentu, mógłby znaleźć się niemal w całości w liście pasterskim biskupów, już poczynając od zastosowanej ortografii. Można by odnieść wrażenie, że to jakiś katolicki odłam opozycji upomina swoich dalszych od Kościoła kolegów opozycjonistów, aby nie traktowali Kościoła instrumentalnie w imię jakiejś hurra-opozycyjności. (Rzeczywiście, w tamtych czasach oskarżanie o instrumentalne traktowanie Kościoła bywało adresowane pomiędzy "lewicą laicką" a opozycją tradycjonalistyczną w obydwu kierunkach …)

W następnym numerze ukazała się polemika z tą ostatnią wypowiedzią. Autor polemiki (współpracownik KSS "KOR") sprzeciwił się dzieleniu opozycji na złą i dobrą, rozwiązaniu pośredniemu pomiędzy dyktaturą PZPR a demokracją parlamentarną oraz przeciwstawianiu demokracji i niepodległości. Pisał [przypis 36: Ludwik Dorn, "Interesujący bilans", "Biuletyn Informacyjny", nr 1(35), styczeń 1980 r., str. 41-44; podkreślenia moje ― Ł.Ł.] m. in.: "Artykuł >>Po czterech latach<< został podpisany przez >>zespół redakcyjny<< — a więc zbiorowość szerszą niż >>komitet<< — co sugeruje, że wyrażone w nim opinie są podzielane w pełni przez grupę osób, która się wokół pisma skupia, z nim współpracuje i współtworzy jego linię polityczną. Jest to pierwszy przypadek wystąpienia grupy BI jako odrębnej politycznie zbiorowości. Dotychczas artykuły wyrażające stanowisko komitetu redakcyjnego były sygnowane podpisem >>Redaktor<<. Pozwala to przypuszczać, że zespół BI postarał się w dyskusji nad tekstem wykluczyć takie sformułowania, które dopuszczałyby do interpretacji sprzecznych z intencjami autorów.[...] Lektura takich akapitów rodzi wątpliwości, do kogo właściwie są one kierowane. [...] Opozycja niejednokrotnie dawała do zrozumienia, że nie jest zainteresowana w paleniu komitetów, ale z zupełnie innych przyczyn niż władze. Konstrukcja wypowiedzi zespołu BI nie wyklucza jednak wniosku, że z owej wspólnoty interesów wynikać może jakaś płaszczyzna porozumienia — także w działaniu. [...] czytelnik czuje się przestraszony perspektywą nieokreślonej >>katastrofy<< albo odnosi wrażenie, że autorom zależy na tym, by kogoś przestraszyć. Raz jeden sprecyzowano, czym ma być >>katastrofa<<: wtedy, gdy wspomniano o >>płonących komitetach partyjnych<<, co sugeruje, że straszy się władze. Inne fragmenty mówią natomiast o >>skłonności do działań desperackich<< [...] Dotychczas monopol na straszenie miała PZPR: straszono nas, że jeśli nie będziemy posłuszni, to wjadą rosyjskie czołgi. […] Najczęściej bodaj używanym w artykule słowem jest >>odpowiedzialność<<. [...] Opozycję demokratyczną w ogólności za odpowiedzialność pochwalono, ale z pewnym wyjątkiem: 10 osobom zarzucono >>szukanie każdej okazji do (...) wzmagania napięcia za wszelką cenę<<, a więc działania (lub chęci) zwykle określane jako nieodpowiedzialne. To rozdawnictwo pochwał i nagan odczytać można jako sugestię do podziału [przypis 37: Ten podział powrócił po 10 latach, kiedy opozycje dzielono na "konstruktywną" i "niekonstruktywną", tj., akceptującą i nie akceptującą porozumienie z komunistami, zawierane przy okrągłym stole. "Lewica laicka" zaliczała się w 1979 r. do opozycji "odpowiedzialnej", a w 1989 r. (w zmienionym nazewnictwie) do "konstruktywnej", ma się rozumieć.] opozycji na odpowiedzialną i nieodpowiedzialną jej część. Autorzy piszą także o kręgach umiarkowanych i radykalizujących się, bądź takich, które mogą się zradykalizować. Odnosi się wrażenie, że podziały te nie krzyżują się, lecz nakładają na siebie, to znaczy, że istnieją obecnie w opozycji umiarkowani-odpowiedzialni i nieumiarkowani-nieopowiedzialni, których działania, a co najmniej skłonności >>mogą społeczeństwo polskie wiele kosztować<<. [...] Autorzy konstruują [...] antynomię między demokracją i niepodległością, jako hasłami szczytnymi wprawdzie, ale nierealnymi, a ponadto podatnymi na degenerację we frazes, [a] codziennymi potrzebami społeczeństwa. Zabieg ten stosowany jest konsekwentnie; po jednej stronie występują określenia >>frazesy<<, >>deklamowanie haseł<<, >>puste frazesy<<, >>wizja<<, po drugiej: >>codzienny, konkretny wymiar<<, >>konkretna rzeczywistość<<, >>codzienne doświadczenie<<, >>w pełni zrozumiałe<<. [...] Demokratycznie wybierany parlament jest właśnie >>autentyczną reprezentacją<< całego społeczeństwa [...] Domyślam się, że autorzy BI podzielają ten pogląd, ale widzą jakieś, możliwe do zrealizowania już dziś, rozwiązanie pośrednie [przypis 38: Takim "pośrednim rozwiązaniem" okazała się IX kadencja Sejmu PRL (1989-91), w którym posłami zostali między innymi Jacek Kuroń i Adam Michnik; fragment Sejmu poddany w czerwcu 1989 r. wyborowi okazał się nawet o 5 punktów procentowych większy, niż to proponował kilka lat wcześniej (przebywając w areszcie śledczym MSW przy ul. Rakowieckiej w Warszawie) Adam Michnik, bo stanowił aż 35% całości izby.] między fikcją peerelowskiego Sejmu a demokratycznym parlamentem; rozwiązanie, które, choć niepełne i ułomne, byłoby dla społeczeństwa korzystniejsze niż obecny stan rzeczy. Temu właśnie rozwiązaniu nadali, jeśli dobrze się domyślam, miano >>autentycznej reprezentacji<<.". Tak zatem wyglądał kontekst wypowiedzi Macierewicza o tym, że on i jego grupa z zasady odrzucali uczestnictwo we wzajemnych oddziaływaniach z (którymkolwiek!) frakcjami w kierownictwie PZPR.

W rok po powstaniu "Solidarności" Komitet Samoobrony Społecznej "KOR" dokonał samorozwiązania. Ten fakt był bodźcem, aby jego czołowych działaczy prosić o podsumowanie pięcioletniej działalności. Jacek Kuroń, obok Jana Józefa Lipskiego i Antoniego Macierewicza, udzielił wywiadu gdańskiemu tygodnikowi "Samorządność". Z wywiadów udzielonych przez tych trzech działaczy wynika łącznie, że Jacek Kuroń był wtedy zwolennikiem "dogadywania się" i to już nie z "liberalną" frakcją w PZPR, ale bezpośrednio z Kremlem, kosztem i ponad głowami polskiej kompartii. Opowiadając się za ta ideą J. Kuroń odżegnał się [przypis 39: Ewa Górska, "Żeby dać świadectwo prawdzie. Z Jackiem Kuroniem rozmawia Ewa Górska", "Samorządność. Tygodnik Społeczno-Polityczny", nr 3(179) z 14 grudnia 1981 r., str. 8 i 10; wbrew swojej dacie, wymienione wydanie tego tygodnika zdążyło ukazać się tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego.] od swojego udziału w jej realizowaniu: "Uważam, że czas powiedzieć: nie PZPR jest gwarantem sojuszu. I ja to mówię. Tylko istnieje taki sposób czytania, że skoro ja to mówię, to ja chcę się dogadywać. To jest oczywiste nieporozumienie. Nawet, jeśli można by się z nimi dogadać, to musieliby to być ludzie, którzy są dla nich do przyjęcia. Ja jestem ostatnim, który mógłby to zrobić. [...] Nawet gdybym chciał... A nie chcę.". Zdystansował się od podejrzeń, jakoby on sam był skłonny, a przynajmniej gotowy, stawać na czele rządu w Warszawie, który miałby ewentualnie zostać wyłoniony w wyniku takiego (polsko-sowieckiego) porozumienia, eliminującego PZPR z jej dotychczasowej roli. Red. Ewa Górska pytała Antoniego Macierewicza nie tylko na ten sam temat. Oto większość [przypis 40: Ewa Górska, "Realizm i radykalizm, Rozmowa z Antonim Macierewiczem", "Samorządność. Tygodnik Społeczno-Polityczny", nr 3(179) z 14 grudnia 1981 r., str. 9 i 10; podkreślenia moje ― Ł.Ł.] tego wywiadu: PYTANIE: "Ze środowiska KOR wyodrębnia się określoną grupę ludzi związanych z Panem i szerzej, redakcją >>Głosu<<. Jaka rolę miał odgrywać miesięcznik >>Głos<<?" ODPOWIEDŹ: ">>Głos<< powstał jako pismo komitetu. Taka była jego pierwotna idea. Jednak już pierwsze numery >>Głosu<< potwierdziły odmienność naszych poglądów politycznych. Koledzy związani z myślą lewicową lepiej czuli się w redakcji >>Biuletynu Informacyjnego<< a później >>Krytyki<<. Konsekwencją tych różnic było wykrystalizowanie się grupy politycznej skupionej wokół >>Głosu<<, wywodzącej się ze starszoharcerskiej >>Gromady Włóczęgów<<. […] Byli to np. P[iotr] Naimski, L[udwik] Dorn, W[ojciech] Onyszkiewicz U[rszula] Doroszewska." PYTANIE: "Czy zgadza się Pan z zasadnością podziału środowiska korowskiego na orientację niepodległościową i lewicę laicką?" ODPOWIEDŹ: "Tak. Mam głębokie przekonanie, iż podział ten faktycznie funkcjonuje do dziś. Ostatnio niektórzy koledzy — dotąd utożsamiający się z terminem >>lewica laicka<< — traktują go jako obelgę. Wydaje mi się to najzwyklejszym nieporozumieniem, gdyż termin ten [przypis 41: Bardzo emocjonalnie sprzeciwił się temu poglądowi doc. Jan Józef Lipski, co można przeczytać tuż obok, na tej samej stronicy: "Absolutnie się z tym nie zgadzam! […] uważam, że nadużyty jest termin >>lewica laicka<<. Adam Michnik sformułował ten termin w swej książce >>Kościół, lewica, dialog<< dla określenia problematyki światopoglądowej. Co prawda, słowo lewica wskazuje na jej sens polityczny, niemniej jednak, było to określenie pewnej generalnej postawy. […] Na przykład Henryk Wujec, działacz KIK, katolik, na pewno nie jest gorszy od Antka Macierewicza. Nie wiem, dlaczego zresztą mieliby pod tym względem konkurować ze sobą? Więc przepraszam bardzo, czy Henryk Wujec to jakaś >>lewica laicka<<? Już w czasach istnienia Klubu Krzywego Koła ja i moi przyjaciele jasno sformułowaliśmy pogląd, że łączy nas stosunek do sprawy niepodległości i suwerenności Polski, do dyktatury partii. Natomiast nigdy nas nie dzielił stosunek do Boga, bez względu na to, czy ktoś wierzył czy nie. […] Mnie, żołnierzowi AK, który nigdy nie zmienił poglądu, iż Polska winna być niepodległa, czy to od Niemiec, czy to od ZSRR, powiedzieć, że nie jestem w nurcie niepodległościowym tylko dlatego, że nie jestem z Macierewiczem, jest oburzające. […] nie znam ani jednego człowieka w KOR, którego poglądy nie byłyby niepodległościowe." (Ewa Górska, "Lewica: laicka czy niepodległościowa? Rozmowa z Janem Józefem Lipskim", "Samorządność. Tygodnik Społeczno-Polityczny", nr 3(179) z 14 grudnia 1981 r., str. 10).] narodził się w ich własnym środowisku i był pozytywnie wartościowany." PYTANIE: "Zatem wokół jakich problemów ogniskował się ten spór?" ODPOWIEDŹ: "W KOR, jak i właściwie w całym środowisku opozycyjnym, konflikt ten przebiegał na kilku płaszczyznach. Dotyczył on przede wszystkim stosunku do tradycji niepodległościowej i socjalistycznej, marksizmu, genezy Polski Ludowej, jej przemian i sposobów, w jaki się one dokonywały. Niemnie jednak, problemy ideowe — tak sądzę — były bardzo słabo uzewnętrzniane i formułowane. Funkcjonowały one raczej jako nie werbalizowane podłoże różnic środowiskowych. Istniały natomiast spory stricte polityczne co do wyboru taktyki, metod działania, konkretnych posunięć. Były one znacznie ostrzejsze i wyraźniej artykułowane." PYTANIE: "W numerze styczniowo-lutowym (1980) >>Głosu<<, w artykule redakcyjnym pod tytułem >>Manifestacje i odpowiedzialność<<, czytamy: >>Mimo podkreślonych przez nas różnic z poglądami redakcji Biuletynu Informacyjnego uważamy, że nie przeszkadza to nam we wspólnej działalności. Kierujemy się tu zasadą: współpraca w tym, co nas łączy, tolerancja w tym, co dzieli, solidarność ze wszystkimi walczącymi o demokrację i [tu redakcja zaznaczyła ingerencję państwowej cenzury, kontekst pozwala zgadnąć, że wycięto słowo "niepodległość", które wówczas miałoby wydźwięk antysowiecki ― dopow. Ł.Ł.] A to, co nas łączy, jest ważniejsze od tego, co nas dzieli.<< Jakiego konfliktu dotyczyły te słowa?" ODPOWIEDŹ: "Artykuł ten powstał w bardzo dramatycznym momencie. W rocznicę wydarzeń grudniowych w 1979 r. redakcja >>Głosu<< była współorganizatorem manifestacji w Warszawie. Redakcja >>BI<< oskarżyła [przypis 42: Mowa o materiale sygnowanym przez: ZESPÓŁ REDAKCYJNY BIULETYNU INFORMACYJNEGO, pt. "Po czterech latach", opublikowanym w "Biuletynie Informacyjnym" nr 8(34), z listopada-grudnia 1979 r. Można tam (na str. 3) przeczytać m. in.: "Odpowiedzialności społeczeństwo oczekuje nie tylko od władz. Również od opozycji. Słusznie sformułowano to w Komunikacie Konferencji Episkopatu Polski z grudnia br." (słowa wyżej cytowane wraz z kontekstem).] nas wówczas o awanturnictwo polityczne, działalność godzącą w realia itd. Przypominając ten fakt chciałbym podkreślić zasadniczą różnicę dzielącą wówczas nasze środowiska. Najpełniej wyraża je dylemat: radykalizm — realizm. Innymi słowy, kwestie polityczne różniły nas tak samo albo nie mniej, niż te do końca nie zwerbalizowane różnice środowiskowe." PYTANIE: "Wydarzenia ostatnich tygodni uczyniły nadal aktualnym ten konflikt. Ma on jednak znacznie poważniejszy wymiar. Myślę o koncepcji Komitetu Ocalenia Narodowego, Frontu Porozumienia Narodowego etc. Pisał Pan w jednym z numerów >>Głosu Wolnego<<: >>Koncepcja sformułowana przez J. Kuronia i podjęta w Sejmie przez R. Reiffa nasuwa obawy, iż jej skutki znaczyć będą powrót do smutnych czasów z końca XVIII w., kiedy to poszczególne koterie polityczne ubiegały się w rosyjskiej ambasadzie o mandat sprawowania władzy w Polsce.<<" ODPOWIEDŹ: "Lata sześćdziesiąte przyniosły pewną kontynuację koncepcji działania politycznego w Polsce realizowanej chyba najpełniej przez ludzi, którzy po 56 r. mniej lub bardziej zerwali z partią komunistyczną. Koncepcji, której działania społeczno-polityczne nakierowane były na zmianę centrum partii, na jej demokratyzację. W ramach tej koncepcji zakładano, iż wśród aparatu partyjnego i elity przywódczej toczy się walka między liberałami a dogmatykami, w której należy poprzeć tych pierwszych. Upatrywano w tym rękojmię pozytywnych zmian. Otóż powstanie KOR było zaprzeczeniem tego typu myślenia politycznego. Nasza działalność nakierowana była na społeczeństwo, na tworzenie niezależnych instytucji społecznych, a nie na ewolucje partii komunistycznej. W tej sprawie, w samym KOR, były bardzo daleko idące spory które przede wszystkim uzewnętrzniały się w stosunku do kwestii manifestacji, wolnych związków zawodowych, bojkotu wyborów. Kulminacją tego sporu był rok 1979, kiedy to Kuroń opublikował w >>BI<< artykuł [przypis 43: Macierewicz najprawdopodobniej miał na myśli artykuł Jacka Kuronia pt. "Sytuacja kraju a program opozycji", opublikowany w "Biuletynie Informacyjnym" nr 3(29) z marca 1979 r. str. 15-19.] traktujący o sytuacji opozycji. Sformułował w nim tezę, iż program organizowania społeczeństwa wokół niezależnych instytucji poniósł klęskę, oraz twierdził, że należy zacząć się liczyć z możliwością współpracy z ta frakcja partyjną, która przeciwstawi się ówczesnemu centrum. To nas zawsze różniło i myślę, że różni nas nadal. W koncepcji KON [= Komitetu Ocalenia Narodowego ― dopow. Ł.Ł.] osobiście widzę kontynuację tego myślenia. Nie chcę przypisywać złych intencji Jackowi Kuroniowi, sądzę jednak, że nie docenia on diabła, którego można wypuścić z butelki. Myślę, że jest to po prostu nierozsądne. Cóż, być może jest to spór miedzy myślą lewicową a myślą niepodległościową, czy też między realizmem a radykalizmem...". Również pewna inna inicjatywa Jacka Kuronia z jesieni 1981 r. świadczy o pewnej podobnej kalkulacji politycznej. W dniu 16 listopada 1981 roku w Łodzi, w obecności piszącego te słowa, rozmawiali dwaj tamtejsi działacze lewego skrzydła opozycji post-korowskiej. Jeden z nich, Tomasz Filipczak, objaśniał swojemu rozmówcy celowość inicjatywy [przypis 44: Oto, co (m. in.) po latach napisał o "rewizjonistach" jeden z działaczy "pierwszego NZS": "Nurt rewizjonistyczny unika wyodrębnienia się w ugrupowania o charakterze partii politycznej. Jedyną taką próbą były Komitety Samorządnej Rzeczypospolitej, istniejące krótko przed stanem wojennym.". (Wojciech Bogaczyk, "Dwa nurty", "Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne", nr 1(56/57) styczeń-luty 1990 r., str. 78 ).] Jacka Kuronia, która doprowadziła niewiele później (22 listopada 1981 r.) do powołania Klubów Rzeczypospolitej Samorządnej "Wolność — Sprawiedliwość — Niepodległość". Otóż, według wiadomości posiadanych wtedy przez Jacka Kuronia ― tak mówił Filipczak do drugiego łodzianina ― istniał już wówczas projekt przekształcenia PZPR w partię o nazwie [przypis 45: Taka nazwa została użyta po raz pierwszy podobno właśnie w... Łodzi. Red. Dariusz Fikus w książce "Foksal 80" mianowicie tak m. in. pisał o Stefanie Bratkowskim: "Brnął w nią [tj. w politykę — dopow. Ł.Ł.] [...] popierając pomysł robotniczych zespołów partyjnych w Łodzi o zmianie nazwy partii na Polską Socjalistyczną Partię Robotniczą [...]" (Dariusz Fikus, "Lato'80 — polityka — SDP", "Vacat" nr 19/20, lato 1984 r., str. 81; podkreślenie moje ― Ł.Ł.). Wbrew trochę późniejszemu hasłu propagandy PZPR ("partia ta sama, choć nie taka sama" — głoszonemu z okazji 40-lecia PPR w 1982 r.) była[by] to realizacja hasła "partia taka sama, choć nie ta sama". Czyżby spiritus lodzensis = genius loci?...] "Polska Socjalistyczna Partia Robotnicza" (analogicznie do nazwy "Magyar Szocialista Munkáspárt" = "Węgierska Socjalistyczna Partia Robotnicza" dla kompartii na Węgrzech po zainstalowaniu tam kolaboranckiej ekipy Kádára przez Armię Czerwoną w 1956 r.), której przywódcą miałby zostać np. Tadeusz Fiszbach [przypis 46: Tadeusz Fiszbach rzeczywiście został (ale mniej więcej o dekadę później) przywódcą partii tego rodzaju — Polskiej Unii Socjaldemokratycznej, ale i on, i cała PUS poszły wkrótce w zapomnienie.] (a w każdym razie, ktoś uchodzący powszechnie w ówczesnej Polsce za nie skompromitowanego działacza PZPR). Filipczak wtrącił przy tym, że "nasi koledzy z prawicy" (ma się rozumieć: niekorzystnie) różnią się tym od "nas", że nie chcieliby mieć w ogóle żadnych kontaktów ze wschodnim supermocarstwem; prawdopodobnie Filipczak zapewne bezwiednie ulegał stereotypowi propagandowemu PRL, w myśl którego niechęć do Związku Sowieckiego jest nieodłączna od prawicowości; być może, że miał na myśli głównie lub tylko taką "prawicę" jak KPN. Zdaniem Filipczaka w zamyśle Jacka Kuronia chodziło o to, aby ubiec (oficjalnych) komunistów nie dopuszczając ich do monopolu, ani nawet do pierwszeństwa, na tworzenie socjaldemokracji. Co podczas tej samej jesieni robił Antoni Macierewicz i jego środowisko? Zainicjował m. in. z Wojciechem Ziembińskim i z Aleksandrem Hallem powstały 28 września 1981 r. Klub Służby Niepodległości. [przypis 47: "Istniejący jesienią 1981 roku Klub Służby Niepodległości był próbą skupienia wszystkich, poza KPN-em, organizacji nurtu tradycjonalistycznego, w tym również wywodzącej się z Komitetu Obrony Robotników Grupy >>Głosu<<. O ile bowiem ROPCiO [= Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela ― dopow. Ł.Ł.] był organizacją w całości tradycjonalistyczną, o tyle KOR skupiał środowiska wywodzące się z obu nurtów. Przy czym tradycjonalistyczne, kierowane przez Antoniego Macierewicza, harcerskie środowisko, występujące później pod nazwą Grupa >>Głosu<<, odegrało zasadniczą rolę w utworzeniu i pierwszym okresie działalności Komitetu." (Wojciech Bogaczyk, "Dwa nurty", "Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne", nr 1(56/57) styczeń-luty 1990 r., str. 75).] Daleko ― zarówno od potencjalnej PSPR, jak też od realnie powstałych o dwa miesiące później KRS "WSN".

W już wspomnianym wywiadzie [przypis 48: Zob.: "Dlaczego Polska toleruje dysydentów? Wywiad Mieczysława F. Rakowskiego, udzielony >>Corierre della Sera<< i opublikowany 5 marca 1979 roku", przedruk: "Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny", nr 2(14) z 1979 r., str. 22-23; tytuł >>Corierre della Sera<< można by przetłumaczyć na polski jako: "Posłaniec Światła"; czyżby ten znamiennie brzmiący tytuł nawiązywał do powiedzenia "Ex oriente lux"? ― w każdym razie była to gazeta chyba ulubiona (bo niejednokrotnie wykorzystywana) przez komunistów moskiewskiej "obediencji" jako tuba ich półoficjalnej propagandy.] udzielonym włoskiej gazecie Rakowski poruszył także międzynarodowy aspekt istnienia opozycji w Polsce: "Uważam wszakże, iż wiele ich propozycji ma charakter awanturniczy, zwłaszcza te, które dotyczą roli Polski w tej części [chyba brakuje słowa: "Europy" ― dopow. Ł.Ł.] i naszych stosunków z ZSRR. [...] Ktoś już podniósł [przypis 49: Dla przypomnienia: postulat "finlandyzacji Polski" został sformułowany w listopadzie 1976 r. w artykule Jacka Kuronia pt.: "Myśli o programie działania" ("Aneks" nr 13-14 z 1977 r., str. 32); upodobnienie Polski do Finlandii miałoby polegać na zastąpieniu aktualnego ustroju PRL przez demokrację parlamentarną ograniczoną "w polityce zagranicznej i wewnętrznej o tyle, o ile dotyczy to wyraźnie sformułowanych interesów Związku Radzieckiego".] problem finlandyzacji Polski. Nieprzyjazne stosunki z Rosją kosztowały nas ogromne ofiary i dlatego powtarzam, że uważam za swojego zasadniczego przeciwnika politycznego każdego, kto chciałby poddać stosunki z Rosją pod dyskusję.". W jesieni 1979 r. tenże Rakowski, bardziej skąpym językiem, ale za to w Polsce i po polsku, na łamach "swojej" gazety skrytykował [przypis 50: Mieczysław Franciszek Rakowski, "Orientacja główna", "Polityka" nr 45(1184) z 10 listopada 1979 r., str. 3.] obecne wśród odradzającej się opozycji tendencje antysowieckie: "Jest to wielki sukces tego pokolenia, które jeszcze w okresie drugiej wojny światowej obrało orientację realistyczną i płodną dla polityki przyszłej, niepodległej Polski. Jej autorami byli przedstawiciele obozu radykalnej lewicy z Polska Partią Robotniczą na czele. [...] Istotą zwycięskiej orientacji [...] było założenie, że Polska [...] powinna raz na zawsze odejść od tradycyjnej polskiej polityki antyrosyjskiej i przystąpić do ustanowienia przyjaznych stosunków z narodami tworzącymi Związek Radziecki. [...] Naszym naturalnym sojusznikiem na dziś, jutro i pojutrze może być jedynie Związek Radziecki, narody zamieszkujące ten olbrzymi kraj, a zwłaszcza Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini [...] Nie przeraża mnie, ale zdumiewa i niepokoi, iż są wśród nas ludzie, którzy lekceważąc podstawowe interesy narodowe próbują ożywić skompromitowany kierunek antyradziecki.". Środowisko lewicy laickiej zareagowało [przypis 51: Edward Lipiński, "Orientacja prawdziwie główna", "Krytyka", nr 5, 1979 r., str. 124.] następująco: "W >>Polityce<< z dnia 10 XI 1979 ukazał się artykuł naczelnego jej redaktora Mieczysława Franciszka Rakowskiego pt. >>Orientacja Główna<<. Autor pisze o niebezpieczeństwie postaw antyradzieckich w Polsce, o >>głupocie<< tych, którzy rzekomo te nastroje podniecają. Sprawa ma istotne znaczenie i nie można tego wystąpienia >>Polityki<< pozostawić bez odpowiedzi. [...] Artykuł mówi o >>polskiej racji stanu<<, o konieczności sojuszu i przyjaźni ze Związkiem Radzieckim wobec ewentualnego zagrożenia Polski ze strony Niemiec. Sojusz ze Związkiem Radzieckim w imię stabilizacji Polski, dla zabezpieczenia się przeciw terytorialnym roszczeniom niemieckim! (Niestety eskalacji tych roszczeń nie można nie doceniać, jak o tym świadczą wypadki ostatnie, spotęgują się one na pewno po dojściu do władzy Straussa). Zapewne sojusz ten jest na pewno usprawiedliwiony obecnym układem sił w Europie. Przyszłości nikt z nas nie może przewidzieć. [...] Rakowski usiłuje budzić nastroje antyzachodnie [...]". Już tu prof. Lipiński mimochodem wzmacnia propagandę PRL nakłaniającą Polaków do pogodzenia się z zależnością od Moskwy strachem przed zachodnioniemieckimi odwetowcami, dybiącymi na nasze Ziemie Odzyskane. Ale czytajmy [przypis 52: Edward Lipiński, "Orientacja prawdziwie główna", "Krytyka", str. 125.] dalej: ">>Polityka<< ubolewa i grozi moralnym i politycznym potępieniem ludziom, którzy >>z własnej głupoty bądź też z poduszczenia działają na rzecz ożywienia wspomnianej orientacji<< (to jest ― antyradzieckiej). Zapewniamy, że ludzi takich nie ma, [...] nie słyszeliśmy [przypis 53: Czyżby prof. Lipiński pod koniec 1979 r. naprawdę nie wiedział o istnieniu KPN, której proklamowanie nastąpiło 1 września owego roku? Nie sposób uwierzyć! Może kierował się zasadą swoich bolszewickich adwersarzy, w myśl której to, o czym się nie mówi, nie istnieje?] o istnieniu grup politycznych w Polsce, które by nie stały na stanowisku, że sojusz z Rosją stanowi konieczność historyczną. Ale jest poza tym jasne, że Polska stanowi część Zachodu, i musi się bronić przeciw temu ze wszystkich sił, ponieważ wierzymy w wolność, w sprzeczności, w swobodę myśli, w kreatywną moc ducha ludzkiego, który kwitnie tylko w atmosferze wolności. Duch >>Wschodu<< przynosi nam zniewolenie umysłu, ubezwłasnowolnienie człowieka i narodu. [...] uważamy, że zmuszenie Polski do utożsamienia się z systemem i polityką Rosji jest największym nieszczęściem, jakie nasz naród mogło w historii spotkać. Sam jestem socjalistą, ale ten typ >>socjalizmu<<, jaki istnieje w ZSRR[,] z socjalizmem nie ma nic wspólnego. [...] Jesteśmy dobrymi katolikami, gotowi jesteśmy Rosji wiele wybaczyć i mieć z nią nie tylko sojusz, ale nawet żywić uczucie przyjaźni, pod warunkiem, że stworzona zostanie odpowiednia atmosfera tej przyjaźni, [...]". Tu już można po prostu się dziwić. Artykuł prof. Lipińskiego na pierwszy rzut oka (począwszy od tytułu) sprawia wrażenie, że stanowi jakąś bardzo zasadniczą polemikę z artykułem red. Rakowskiego, ale potem okazuje się, że to tylko wrażenie. Zdaniem Lipińskiego, chociaż nasz kraj może mieć bardzo poważne pretensje do Sowietów (włącznie z tym, że w 1945 r. podbiły nas zamiast wyzwolić), ale uznaje sojusz z tym mocarstwem za nie tylko konieczny, ale także możliwy, ba: dodaje, że za możliwą uważa nawet przyjaźń. Deklaruje socjalizm (chociaż nie taki, jaki w Sowietach), deklaruje katolicyzm (w cudzym imieniu, sam wtedy nie wyznawał tej wiary, powrócił do katolicyzmu dopiero na łożu śmierci), ale możliwość i celowość zastąpienia wymuszonego sojuszu z Moskwą przez sojusz dobrowolny (i to motywowany podobnie jak w propagandzie PRL, czyli obawami przed zagrożeniem niemieckim) to coś, co mógłby powiedzieć ktoś z całkiem przeciwnego krańca polskiego spektrum politycznego, np. prof. Maciej Giertych [przypis 54: Prof. Maciej Giertych rzeczywiście powiedział 11 lat później coś bardzo podobnego w wywiadzie dla włoskiej "La Stampy": "Największe zagrożenie dla nas zawsze przychodziło z Niemiec, toteż jest w interesie Warszawy, by pozostać w sprzężeniu z Moskwą, nie opuszczać Układu Warszawskiego ani RWPG […]" (Antoni Lenkiewicz, "Typy i typki postkomunizmu", cz. IV, Wydawnictwo ― Biuro Tłumaczeń, Wrocław 2004, str. 36). Zbieżność (dziwna, a może wcale nie?) zachodzi z przykładem pochodzącym (zdawałoby się) z całkiem przeciwnego krańca politycznego spektrum. Oto bowiem dr Janusz Onyszkiewicz (nie należy go mylić z Wojciechem Onyszkiewiczem!), ściśle związany z kręgami "lewicy laickiej", jako wiceminister obrony w rządzie Tadeusza Mazowieckiego "[…] bronił Układu Warszawskiego. Sprzeciwiał się również działaniom zmierzającym do wycofania z Polski wojsk ZSRR.". Potem, jako minister obrony w rządzie Hanny Suchockiej, twierdził na łamach tygodnika "Wprost", że: "Domaganie się wejścia do NATO jest także sprzeczne z naszą polityką zagraniczną wobec wschodniego sąsiada […]" (Antoni Lenkiewicz, "Typy i typki postkomunizmu", cz. II, Wydawnictwo ― Biuro Tłumaczeń, Wrocław 2002, str. 89).] albo podobny doń narodowiec.

Jest to w gruncie rzeczy propozycja zamiany jednej orientacji moskiewskiej na inną orientację moskiewską. Czyli jeszcze mniejszy wybór niż zamiana orientacji moskiewskiej na berlińską (albo odwrotnie). Od czasów, kiedy pomiędzy zaborcami Polski w XIX wieku nasilały się przejawy współzawodnictwa, kolejne pokolenia polityków polskich dzieliły się na różne tzw. orientacje, nad czym ubolewało [przypis 55: Zespół "Głosu", "Chrześcijaństwo i geopolityka", "Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny", nr 2(43), maj-czerwiec 1983 r., str. 23.] środowisko Antoniego Macierewicza: "Ponieważ [...] jakąś >>orientację<< poważny polityk polski mieć powinien, pojawiła się, ze znacznym nasileniem w końcu lat siedemdziesiątych, >>orientacja moskiewska<<, program reformowania ustroju w Polsce w oparciu o Sowiety, ich przyzwolenie i zgodę. Rzecz w tym jednak, że program reformowania ustroju dzięki poparciu Kremla skutecznie od lat blisko czterdziestu realizuje PZPR, więc w naszych warunkach >>orientacja moskiewska<< sprowadza się do prób wyślizgania tej organizacji z roli funkcji namiestniczych. Wyślizgiwanie za pomocą perswazji oznacza przekonanie Kremla, że PZPR nie sprawdza się w powierzonej jej roli; wyślizgiwanie za pomocą siły to pomysł groźniejszy: polega na stwarzaniu przez praktyczną działalność polityczną takich sytuacji, w których PZPR rzeczywiście się nie sprawdza, co jeszcze nie jest niczym złym. Liczy się przy tym na to, że Moskwa nie chcąc lub nie mogąc interweniować zgodzi się na przekazanie władzy w niekomunistyczne, ale mniej pewne ręce. Elementy takiego pomysłu zawierał opublikowany już po 13 grudnia w prasie podziemnej tekst, który zalecał Polakom uderzenie siłą w centra władzy przy jednoczesnym sformułowaniu programu i ekipy kompromisowo nastawionej wobec ZSRR, która dzięki mobilizacji, poparciu społecznemu i zgodzie Moskwy przejmie z rąk PZPR i WRON-y władzę nad krajem.". W dziewięć lat później, przy okazji komentowania postawy mec. Władysława Siły-Nowickiego, Macierewicz nawiązał do dwóch apeli Jacka Kuronia napisanych w ośrodku odosobnienia w Białołęce i opublikowanych w podziemnej prasie.

Mowa o dwóch wypowiedziach internowanego w Białołęce pod Warszawą Jacka Kuronia. Pierwszy apel zawierał [przypis 56: Jacek Kuroń, "Tezy o wyjściu z sytuacji bez wyjścia", "Tygodnik Mazowsze" nr 8 z 31 marca 1982 r.] m. in. słowa: "[...] kierownictwo ruchu oporu musi jednocześnie przygotowywać społeczeństwo polskie do nawet najdalej idących ustępstw w kompromisie z władzą i do zlikwidowania okupacji w zbiorowym, zorganizowanym wystąpieniu. Sądzę, że wystąpienie takie może polegać na równoczesnym uderzeniu na wszystkie ośrodki władzy i informacji w całym kraju. [...] trzeba już dziś robić wszystko, co można, aby uświadomić kierownictwu ZSRR, że przy odrobinie dobrej woli z ich strony porozumienie narodowe Polaków ― nawet bez udziału obecnych władz PRL ― nie naruszy ich militarnych interesów, a dla ekonomicznych będzie niezwykle korzystne. [...] Przez wiele lat swojej opozycyjnej działalności głosiłem zasadę unikania wszelkiej przemocy. Poczuwam się więc do obowiązku zabrania głosu, aby oświadczyć, że obecnie przygotowywanie obalenia okupacji w zbiorowym wystąpieniu uważam za zło najmniejsze.". W drugim [przypis 57: Jacek Kuroń, "Macie teraz złoty róg. List otwarty do Zbigniewa Bujaka, Wiktora Kulerskiego i innych działaczy ruchu oporu", "Tygodnik Mazowsze" nr 13 z 15 maja 1982 r.] apelu Kuroń dopowiedział: "Trzeba przyjąć założenie, że przemoc ustępuje tylko wobec przemocy, i zapowiedzieć wyraźnie, że ruch nie cofnie się przed użyciem siły. [...] Jeśli [...] nie zapewnimy sobie współdziałania zdecydowanej większości żołnierzy i milicjantów, to strajk należało by połączyć z uderzeniem na wybrane ośrodki władzy i informacji [...]". Jest to jawne wezwanie do rewolty o to, aby potem móc z carem negocjować przestrzeganie konstytucji "Priwislińskiego Kraju" i przysłanie lepszego namiestnika w miejsce dotychczasowego, mniej więcej, jak tego domagano się w 1830 roku.

Otóż komentarz Macierewicza do tego wezwania brzmi [przypis 58: Wszystkie cytaty w niniejszym akapicie za: Antoni Macierewicz, "Gdy politykom brak odwagi, następne pokolenie płaci krwią. Rozmowa z Antonim Macierewiczem"; w: Jacek Kurski, Piotr Semka, "Lewy czerwcowy. Mówią: Kaczyński, Macierewicz, Parys, Glapiński, Kostrzewa-Zorbas", Editions Spotkania, Warszawa 1992, str. 198.] tak oto: "Obserwowaliśmy postawę Siły-Nowickiego w czasie majowego strajku w 1988 roku w Stoczni Gdańskiej, gdzie jak polityczny dement dawał się zwodzić enigmatycznym telefonom od Kiszczaka. Tamta uległość Siły-Nowickiego była ceną nieporównanie mniejszą niż ta, którą płacilibyśmy za politykę Jacka Kuronia w rodzaju apelu, by uderzyć w centra władzy w roku 82-gim, kierowane do polskiej młodzieży z gołymi rękoma.". Na słowa jednego z dziennikarzy sporządzających ten "wywiad-rzekę" z nim: "Niech pan to powie Kornelowi Morawieckiemu, który będąc w podziemiu tworzył >>Solidarność Walczącą<< i nie wyrzekał się działalności terrorystycznej.". Antoni Macierewicz w odpowiedzi przypomniał, że w owych apelach Jacka Kuronia są dwa elementy; jeden odnosi się do komunistów rządzących w Moskwie jako do faktycznego suwerena w imperium sowieckim, a drugi do komunistów w Warszawie czyli do ekipy sowieckich namiestników: "Tyle, że Kornel Morawiecki nie pisał później tekstu, w którym stwierdzałby, że gdyby się nie udało i przegralibyśmy w tym starciu, to tak czy inaczej zrobimy z komunistami kompromis. Przeczytajcie panowie oba teksty Kuronia. Pierwszy z lutego '82, o uderzeniu w centra władzy, drugi z marca '82: jak się nie uda, to się wtedy dogadamy.". Zbrojna walka w nadziei na wynegocjowanie z Moskwą lepszego namiestnictwa w Warszawie, niż istniejące, byłaby zaryzykowaniem powtórki po półtorawieczu błędu Powstania Listopadowego, które w pierwszych dwóch miesiącach toczyło się jeszcze nie o niepodległość, lecz tylko o wymuszenie na Rosji przestrzegania autonomii tzw. Królestwa Polskiego i jej ew. rozszerzenie na pozostały obszar zaboru rosyjskiego, a przecież to było jedyne z polskich powstań antyrosyjskich, gdzie po polskiej stronie uczestniczyło regularne, nominalnie polskie wojsko, dzięki czemu powstanie miało jakąś szansę na sukces...

Zaraz po fragmencie, mówiącym o "wyślizgiwaniu" PZPR z roli namiestniczki Moskwy, Generalnie w wypowiedzi [przypis 59: Zespół "Głosu", "Chrześcijaństwo i geopolityka", "Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny", nr 2(43), maj-czerwiec 1983 r., str. 23.] zespołu "Głosu" dostrzegamy następujące, zasadnicze stanowisko: "Podsumowując może nieco brutalnie: >>orientacja moskiewska<< to program stworzenia nowej, niemarksistowskiej, autentycznie i szczerze polskiej Targowicy. >>Orientacja moskiewska<< rozkwitła w polskiej publicystce niezależnej w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, ale jej początki są daleko wcześniejsze. W tej dziedzinie należy uznać i docenić prekursorską rolę Bolesława Piaseckiego. Stworzona przez niego organizacja PAX miała być niemarksistowską, katolicko-postępową, alternatywną wobec PZPR bazą rządów radzieckich w Polsce. […] W 1981 roku nie tylko Kania, Jaruzelski, Siwak jeździli do Moskwy. Jeździł tam też, i co dziwniejsze, publicznie w mowie i piśmie tym się chwalił, Stefan Bratkowski. Częścią jego zabiegów był tak zwany >>list 35<<, w którym przekonywano Sowiety, że PZPR nie powinna mieć monopolu na urzędowe wdrażanie przyjaznych uczuć wobec ZSRR [...] Trzeba powiedzieć jasno, że w tej sprawie nie powinno być najmniejszych wątpliwości: >>orientacja moskiewska<< musi być z polskiego myślenia i działania wykreślona. Przemawiają za tym wszelkie możliwe powody: moralne, narodowe, polityczne.". Wysiłki Bratkowskiego miały przybliżać sukces w Moskwie bez potrzeby odbywania zbrojnego starcia z reżymem PRL-owskim.

Środowisko Antoniego Macierewicza zdecydowanie zdystansowało się od pomysłów na "orientację pro-rosyjską". Zdaniem [przypis 60: Zespół "Głosu", "Chrześcijaństwo i geopolityka", "Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny", nr 2(43), maj-czerwiec 1983 r., str. 23 i 24.] Zespołu "Głosu" należy odstąpić od nieszczęsnego w polskich dziejach oscylowania pomiędzy różnymi tzw. "orientacjami" w każdym razie zaś ― pomiędzy "orientacjami", związanymi z państwami zaborczymi: "Polska myśl polityczna ma od dawna to do siebie, że czuje się w obowiązku posiadanie jakiejś >>orientacji<<, czyli programu oparcia polskich wysiłków narodowych na jakiejś zewnętrznej sile. Przed 1918 rokiem było to nawet dosyć łatwe: zaborców było trzech i ― stosownie do tego ― istniały w polityce polskiej trzy orientacje: rosyjska, niemiecka i austriacka. Po Jałcie zaborca był jeden, a zaboru dokonał za wiedzą i zgodą Potęg Sprzymierzonych. [...] Skoro odrzuca się >>orientację moskiewską<<, to czy można zarysować inne, realne rozwiązanie >>kwestii radzieckiej<<? Nazwijmy je >>orientacją polską<<. Zwiększenia niezależności Polski od ZSRR nie uzyska się drogą rozmów, konkurencji z PZPR czy WRON-ą, zabiegania o łaski Kremla. Wzrost niezależności Polski można uzyskać jedynie drogą faktów dokonanych, przez podejmowanie decyzji o najistotniejszych dla kraju sprawach niezależnie od woli Kremla. Aby móc postawić Moskwę wobec faktów dokonanych[,] naród musi dysponować wszystkimi elementami swojej siły; tu świadomość narodowa, poczucie moralnej racji i sprawiedliwości nie wystarczy, tu potrzebna jest siła wręcz fizycznie określona ― a więc potrzebne jest wojsko. Porozumienie narodowe[,] jeśli się w Polsce dokona, to niezależnie od Kremla i przeciw niemu, choć nie musi prowadzić do bezpośredniej walki zbrojnej. Ale warunkiem powodzenia takiej operacji jest udział w niej armii. Dlatego z porozumienia narodowego nikt[,] kto nie staje na pozycji Targowicy[,] nie może być wyłączony. Nawet ludzie, których dziś nienawidzimy. Może ktoś zapytać, czy tak się godzi. Godzi się! >>Nie masz na ziemi, pod ziemią i na niebie ― pisał wielki ideolog niepodległości, Maurycy Mochnacki ― środka, którego nie godzi się użyć narodowi polskiemu dla pognębienia dumy carów moskiewskich<<.". Antoni Macierewicz i jego współpracownicy odrzucali zatem koncepcję rywalizowania z komunistami o inwestyturę udzielaną przez Kreml, nie zamierzali (przynajmniej w swych deklaracjach) przelicytować polskich komunistów w zabieganiu o względy Sowietów ani (w szczególności) zastępować PZPR w roli siły pełniącej rolę namiestnika centrum imperium sowieckiego we władaniu Polską. Tak więc ów projekt sojuszu (podziemnej) "Solidarności" z [Ludowym] Wojskiem Polskim miał na celu coś innego niż zastąpienie PZPR przez LWP w roli struktury, sprawującej kontrolę nad naszym krajem. Czy taki pomysł był realny, to osobna kwestia. Najcenniejsze w tej wypowiedzi jest właśnie stwierdzenie, że jedyną dopuszczalną dla Polaków powinna być orientacja polska.



Samo sedno! Jedyne, czego tu ewentualnie brakuje, to przypis, objaśniający, jak to możliwe, że prof. Maciej Giertych z obozu narodowego i Janusz Onyszkiewicz z obozu lewicy laickiej byli tak ZGODNI w promoskiewskości.

TAMEN, NIHIL NOVI IN POLONIA:

"
Wyrazem ugodności SDKPiL oraz PPS-Lewicy było wzięcie — ramię w ramię z endecją — udziału w wyborach do carskiej Dumy." (zob.: Bohdan Urbankowski, "Kierunki poszukiwań. Szkice o polskich socjalistach", Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1983, str. 232).

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Wto Wrz 29, 2009 2:28 pm, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Pią Mar 27, 2009 1:11 am    Temat postu: ks. Jerzy i kard. Glemp o 18 XII 1983 r. Odpowiedz z cytatem

ks. Jerzy i kard. Glemp o 18 XII 1983 r.



"Zapiski" ks. Jerzego Popiełuszki (fragment):

Prasa podała wiadomość, że znaleziono obciążające mnie mocno materiały, w drugim mieszkaniu, o którym nie wiedziały ani władze kościelne, ani śledcze. [To zapewne ten lokal, o którym niejaki Michał Ostrowski /= Jerzy Urban?/ napisał w tamtym czasie artykuł "Garsoniera obywatela Popiełuszki", opublikowany w "Ekspresie Wieczornym", a przedrukowany potem przez różne inne reżymowe gazety ― E.Q.V.] 18 XII na mszach świętych księża odczytali w kościele moje oświadczenie wyjaśniające sprawę mieszkania i znalezionych w nim przedmiotów. (...) Wezwał mnie bp Romaniuk. Pojechałem do Seminarium i tam spotkałem przy furcie Ks. Prymasa. Weszliśmy do pokoiku. To co tu usłyszałem, przeszło moje najgorsze przeczucia. To prawda, że Ks. Prymas mógł być zdenerwowany, bo wiele kosztował Go list pisany do Jaruzelskiego w mojej sprawie. Ale zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniu szanowało mnie bardziej.



wywiad ks. prymasa Józefa Glempa opublikowany w "Famiglia Cristiana" nr 47 z 27 listopada 1985 r. (fragmenty):

Nie mamy żadnych obaw co do inicjatyw w rodzaju mszy za Ojczyznę. Chcemy jednak, by pozostały one katolicką modlitwą, a nie okazją do demonstracji, z którymi ludzie Kościoła nie mają nic wspólnego. [...] [o reprymendzie udzielonej ks. Jerzemu:] Publikacja, o której pan wspomniał, powiada, że spotkanie to miało się odbyć w Warszawie 18 grudnia. Sprawdzałem w moim notesie z 83: byłem wówczas w Toruniu, cały tydzień nie było mnie w Warszawie. [...] Biednemu księdzu zalecałem ostrożność, by nie dał się wciągnąć ludziom, których cele były przde wszystkim polityczne. Poza tym to normalne, że rozmowa biskupa ze swoim księdzem toczy się na wielu płaszczyznach, może być w niej również miejsce na ojcowskie napomnienie. On nie zawsze był z tego zadowolony. [...] [o zamiarze wysłania ks. Jerzego do Rzymu:] Nie, to nie był mój pomysł! Pewni jego przyjaciele, obawiając się o niego, przyszli do mnie i powiedzieli, że dla uratowania księdza dobrze byłoby, gdyby udał się na jakiś czas do Rzymu. Prosili, bym mu przekazał tę radę. Zrobiłem to, ale jemu pozostawiłem decyzję. Ks. Popiełuszko odpowiedział, że wyjedzie z kraju tylko wtedy, kiedy biskup mu tak rozkaże. Nie mogłem tego zrobić również dlatego, że podobny rozkaz wyglądałby na zapowiedź absurdalnej ustawy o banicji. Ci, którzy manipulowali księdzem Popiełuszką, nie byli ludźmi Kościoła.


Oba powyższe cytaty za: "Poza Układem. Miesięcznik społeczno-polityczny" nr 10[37] z października 1992 r., str. 3-4.



Ks. Popiełuszko nie żyje, więc nie można sprawić, aby wypowiedział się na temat tego, czy owa rozmowa z prymasem odbyła się 18 grudnia 1983 r. czy w innym czasie. Ale ks. prymas żyje i mógłby powiedzieć, kim byli ci zacni przyjaciele ks. Popiełuszki, których rady on (prymas) wysłuchał. Skoro przekazał tę radę swemu podwładnemu, to widocznie nie byli to (w jego prymasowskich oczach) jacyś manipulatorzy, ale "ludzie Kościoła", toteż nie powinni mieć za złe ks. prymasowi, gdyby ich nazwiska ujawnił. Ba, chyba nawet powinni czuć się mile połechtani po swojej próżności, gdyby zostali nazwani "przyjaciółmi" męczennika, kandydata na ołtarze, i to ― nazwani tak nie przez siebie samych, nie przez kogokolwiek, a przez samego prymasa!

Przy okazji: w dniu 18 grudnia 1983 r. były 54. urodziny ks. prymasa Glempa. Trochę dziwnym jest psuć sobie humor w dniu własnych urodzin udzielaniem reprymendy (przepraszam: "ojcowskiego napomnienia") podwładnemu. Ale chyba jeszcze dziwniejszym byłoby spędzać urodziny poza miejscem zamieszkania... Akurat w Toruniu na dodatek! Co za "genius loci" przywiódł(by) księdza prymasa właśnie do tego miasta?


A może jednak spotkanie kard. Glempa i wik. Popiełuszki
nastąpiło NIE 18 XII 1983 (lecz o cztery dni wcześniej):



cytat:

W liście z 1983 roku, skierowanym do biskupa Stanisława Miziołka i księdza
Zdzisława Króla, ksiądz Jerzy pisał m.in.: ,,Dnia 14 grudnia br. J. E. Ksiądz
Kardynał Prymas w rozmowie ze mną stwierdził, że nic nie zrobiłem w
Duszpasterstwie Medycznym i powinienem poprosić o zmianę pracy, a w
środowisku robotniczym szukam tylko własnego rozgłosu i własnej chwały".

Przyjaciel księdza Jerzego ks. Jan Sikorski w wywiadzie udzielonym
Biuletynowi IPN wspominał, że rozmowa z prymasem doprowadziła
ks. Jerzego do łez.

,,Płakał i u mnie po spotkaniu z księdzem prymasem. Byłem przypadkowym
świadkiem tego spotkania. Wychodziłem z nim z seminarium, kiedy z
przeciwka szedł ksiądz prymas, i natknęliśmy się na siebie. I powiedział:
,,a to chodź, to porozmawiamy", i wziął go ksiądz prymas do rozmównicy.
Jerzy potem przyszedł do mnie do mieszkania, był bardzo przejęty tym, że
- jak mówił - nie został zrozumiany."



źródło cytatu:

Aleksander Ścios NIESPEŁNIONY TESTAMENT JANA PAWŁA II

https://bezdekretu.blogspot.com/2010/01/niespeniony-testament-jana-pawa-ii.html


Co się tyczy innej zbieżności dat, związanej (m. in.) z osobą ks. Popiełuszki (mowa o dziewiętnastym października), to odsyłam do felietonu Konrada Turzyńskiego (nota bene, również uczestnika tutejszego Forum): "Strach Antypasa", http://www.polskieradio.pl/5/104/Artykul/174606,Strach-Antypasa.



A co to wszystko ma wspólnego ze "Służbą Bezpieczeństwa Okrągłego Stołu"?


Mianowicie ― to:



Krzysztof Wyszkowski, "20 lat zmowy milczenia"

http://swkatowice.mojeforum.net/temat-vt1583.html




Aleksander Ścios, "Czy III RP zaczęła się nad grobem księdza Popiełuszki?"

http://iskry.pl/index2.php?option=com_content&do_pdf=1&id=3471

lub

http://lista-obecnosci.blogspot.com/2008/10/czy-iii-rp-zacza-si-nad-grobem-ksidza.html


Tom Tomek, "Czy Ks. Popiełuszko musiał zginąć dlatego, że chciał przekazać Papieżowi dowody na współpracę Wałęsy z SB?"

http://www.conservativepunk.net/forum/viewtopic.php?t=4595




_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri


Ostatnio zmieniony przez Esse Quam Videri dnia Nie Paź 01, 2017 10:10 am, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 3 z 6
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum