Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kornel Morawiecki; Tylko prawda jest ciekawa
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 10, 2008 5:34 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/146264.html

Listy do "Rzeczpospolitej":

Protest

Sygnatariusze listu 10-06-2008, ostatnia aktualizacja 10-06-2008 00:04
Środowisko podziemia solidarnościowego działającego w Regionie Mazowsze w strukturze o kryptonimie „Armenia” w latach 1982 – 1989 wyraża stanowczy sprzeciw wobec kampanii oszczerstw i pogróżek wymierzonych w IPN oraz autorów nieopublikowanej jeszcze książki – panów Cenckiewicza i Gontarczyka – o Lechu Wałęsie.


Uważamy, że kampania ta jest w istocie próbą narzucenia cenzury i jedynie słusznej wersji historii opozycji demokratycznej w Polsce. Świetnie pamiętamy, że w podziemiu walczyliśmy o wolność, ale i o prawdę. Szczególną przykrość sprawił nam fakt, że w tych haniebnych działaniach wziął udział Zbyszek Bujak – człowiek, który był naszym bohaterem, przywódcą i uosobieniem idei właśnie prawdy i wolności.

Wojciech Stawiszyński „Roman Górny”, Stanisław Rusinek „Zegarmistrz”, Jan Abgarowicz, Wojciech Skowron „Jakub”, Elżbieta Gomulińska, Ewa Jarzębowska, Grzegorz Buczek „Łukasz”, Paweł Badzio, Janusz Radziejowski „Jerzy”, Jacek Arct „Marek”, Jolanta Wiśniewska „Alicja”, Andrzej Alama „Kolbe”, Marek Harasiuk „Generał”, Grzegorz Lipski „Oczko”, Małgorzata Stawiszyńska „Kasia”, Michał Chodurski, Barbara Fedyszak-Radziejowska „Janka”,

Warszawa, 7.06.2008 r.

Źródło : Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jacek Z
Weteran Forum


Dołączył: 17 Sty 2007
Posty: 163

PostWysłany: Wto Cze 10, 2008 4:33 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.remuszko.pl/akta_bolka/bolek.php
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Maciej Gawlikowski
Weteran Forum


Dołączył: 05 Maj 2008
Posty: 279

PostWysłany: Wto Cze 10, 2008 10:52 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Premiera książki 16-go.
Będzie się działo...
Wiem, że TVN zabiega o udział w "Teraz My" zarówno autorów, jak i Wałęsy (pewnie w studiu w Gdańsku). Szykuje się krwawa jatka Smile
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Cze 11, 2008 12:25 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/146778.html

"Lech Kaczyński: Wałęsy nie polubiłem
Kamila Baranowska, Piotr Semka 10-06-2008, ostatnia aktualizacja 11-06-2008 02:52

W sierpniu ‘80 roku władze PRL sądziły, że będą umiały wykorzystać posiadanego na Wałęsę haka. Nie przewidziały jednak skali rewolucji – wspomina prezydent RP Lech Kaczyński.

Rz: Panie prezydencie, w tym roku mija 30 lat od powstania Wolnych Związków Zawodowych. Okrągła rocznica przeszła bez większego echa. Dlaczego?

To nic nowego. Pamięć o tamtej Polsce, o walce z lat 70. przechodziła bez echa przez całe lata 90. W roku 1995, kiedy z polityki wróciłem do pracy na Uniwersytecie Gdańskim, zapytałem moich studentów o TKK. Nikt nie wiedział, co oznacza ten skrót, a przecież Tymczasowa Komisja Koordynacyjna „Solidarności” była symbolem oporu dla milionów Polaków w latach 80. W Radiu Wolna Europa, którego masowo słuchali Polacy, o TKK było bardzo głośno. Dlaczego po kilku latach nikt już o tym nie pamiętał? Pamięć zniknęła, ponieważ nikt jej nie podtrzymywał. To był wielki sen początku lat 90., zapomnienie, mieszanie wartości, znaczeń, była koncepcja wielu dróg dojścia do wolnej Polski. Dlaczego miano pamiętać akurat o WZZ?

Jak by pan określił swoją rolę w WZZ: działacz, doradca, współzałożyciel?

Takich wyraźnych podziałów nie było: albo się działało w WZZ, albo nie. To był podstawowy wyznacznik. Byłem doradcą w tym sensie, że nie pracowałem w żadnej fabryce, podobnie zresztą jak Bogdan Borusewicz czy Maryla Płońska.

Nie trafiłby pan do Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, gdyby nie decyzja o wyjeździe z Warszawy do Gdańska?

Do Gdańska przyjechałem, aby podjąć pracę na nowo powstałym Uniwersytecie Gdańskim w 1971 roku, kiedy panował niż nastrojów. Zaakceptowano gierkowską politykę i wierzono w to, że Polska jeszcze nadrobi opóźnienie gospodarcze, że nowa władza jest inna niż poprzednia. Takie nastroje zastałem w nieco zamkniętym świecie Wydziału Prawa powstałego rok wcześniej Uniwersytetu Gdańskiego.

Czuł pan, że w Gdańsku pamięć Grudnia, 70 wciąż jest żywa?

Dla mnie początkowo objawiało się to wyłącznie we wspomnieniach moich kolegów z Wydziału Prawa: tu czołg blokował ulicę, a tam stali żołnierze z karabinami. Był w tym jakiś uraz. Uznanie, że komunizm to jest constans, i chociaż go nie lubimy, to nic z tym nie da się zrobić. Można się jedynie starać, aby w ramach tego jarzma żyło się chociaż trochę lepiej. W Gdańsku jednak dawało się odczuć większą swobodę.

Dlaczego akurat Gdańsk dawał oddech?

Nie wiem, dlaczego Gdańsk był liberalniejszy od Warszawy i dlaczego Warszawa była z kolei liberalniejsza od Katowic. Gdańsk był z pewnością oknem na świat, choć to, że tam był większy oddech, nie oznacza, że nie było dużej ciszy. Przynajmniej w pierwszych latach po Grudniu'70. Moje pierwsze informacje o grupkach opozycji pochodziły od partyjnych. To był 1974 – 1975 rok. Koledzy uczęszczający na zebrania partyjne mówili, że martwiono się na nich, iż coraz więcej młodzieży skupia się wokół księży – chodziło o późniejszy Ruch Młodej Polski.

Choć w Gdańsku była większa swoboda działania, to pierwsze deklaracje powstania WZZ pojawiły się jednak w Katowicach z inicjatywy Kazimierza Świtonia.

O Świtoniu i katowickiej inicjatywie dowiedziałem się na przełomie 1977 i 1978 roku. Działałem wtedy w Biurze Interwencji KOR, czyli na innym odcinku frontu. Ale motyw pomocy robotnikom pojawił się już u zaczątków idei Komitetu, który w pierwszym okresie funkcjonował jako wielka akcja pomocy dla robotników Ursusa, Radomia i Płocka. Z tamtego czasu pamiętam przypadek robotnika stoczni, którego pijany aktywista partyjny, po rocznicy Grudnia ,70, przycisnął samochodem do ściany. Potem jako wysłannik korowskiego biura interwencji bywałem u jego rodziny na Chełmie, w jednej z ówczesnych uboższych dzielnic Gdańska. Poznawałem ten nowy świat – pełen sprzeczności i swoistej specyfiki.

Czy to wtedy zaczął pan odkrywać te „brzydkie” dzielnice Gdańska?

Na przykładzie odwiedzanych mieszkań dostrzegłem ogromne różnice pomiędzy robotnikami, o których mówił Jacek Kuroń. Widziałem to, patrząc na mieszkanie Anny Walentynowicz czy Macieja Miatkowskiego – małe, skromne, ale zadbane i czyste, oraz na inne mieszkania: brudne, zaniedbane. Ówczesna klasa robotnicza była grupą rozwarstwioną. Miał na to wpływ stopień wykształcenia, podstawy kulturowe czy stosunek do alkoholu.


Z „Robotnikiem” w torbie

Kto pierwszy w Gdańsku rzucił pomysł utworzenia WZZ?

Moim zdaniem Bogdan Borusewicz i Krzysztof Wyszkowski. Było to wiosną 1978 roku. Swego czasu zacząłem do Gdańska przywozić „Robotnika” (pismo, które było echem tradycji pomagania robotnikom Ursusa i Radomia) wydawane przez warszawskie środowisko korowskie. To było pierwsze realne wkraczanie KOR w świat robotniczy – już nie tylko pomoc doraźna, ale także kształtowanie światopoglądowe. Pierwsze duże transporty „Robotnika” dostawałem od brata, który brał je od Heleny Łuczywo (obecnie wiceszefowa „Gazety Wyborczej” – red.) , w co dzisiaj trudno uwierzyć. Ja pociągiem wiozłem je do Gdańska. W kwietniu 1978 roku Borusewicz polecił mi wziąć większą niż zwykle ilość „Robotnika” i przyjść z tym na spotkanie do mieszkania jednego z bohaterów Grudnia ,70 Kazimierza Szołocha na Gdańskiej Oliwie. Wziąłem torbę, do której napchałem, ile się da, egzemplarzy „Robotnika” i pojechałem.

I kogo pan tam zastał?

Znalazłem się w środowisku wysoce egzotycznym, z mojego punktu widzenia. Z jednej strony było tam mnóstwo ludzi z ówczesnej opozycji: Aleksander Hall, Andrzej Słomiński, a także największy agent w historii WZZ, czyli Edwin Myszk. Panowie w garniturach, krawatach, na stole wódka klubowa. Z drugiej strony była tam także grupa robotników, raczej z tzw. dołów. Rozmawialiśmy o prawie pracy i o tym, że ja jako prawnik będę prowadził wykłady z prawa pracy. Szybko się jednak zorientowałem, że jakiekolwiek usystematyzowane wykłady z prawa pracy robotników nie interesują, potrzebują raczej, aby ktoś im napisał pozew czy sprzeciw wobec kary regulaminowej. Toteż na spotkaniach opowiadałem im głównie o strajkach w dziejach PRL.

Co pchało robotników do opozycji?

Raczej nie niskie płace, bo niektórzy robotnicy zarabiali nawet 2,5 razy więcej ode mnie. Nie mieli do końca świadomości, w co się tak naprawdę pakują. Ale spotkania z tą pierwszą grupą trwały stosunkowo krótko – kilka tygodni. W tym samym czasie trwała dyskusja, czy w ogóle powoływać WZZ czy nie. Ja byłem zwolennikiem koncepcji niepowoływania nowej struktury. Chciałem kontynuować to, co robiliśmy, ale jako współpracownicy KOR. Do instytucjonalizacji najbardziej dążył Wyszkowski. Podczas tych rozmów wyjechałem na kilka dni do Warszawy, by tam wziąć ślub. I kiedy na początku maja wróciłem do Gdańska, dowiedziałem się, że 1 maja podpisano deklarację o powołaniu WZZ. Obiecałem jednak żonie, że pierwszy miesiąc małżeństwa spędzimy spokojnie. Miałem tylko pójść na jedno umówione wcześniej – na 4 maja w mieszkaniu Szołocha – spotkanie. Przychodzę, a tam pusto. Dowiaduję się o akcji milicji i o tym, że zamknęli Wyszkowskiego.

Jakie ta akcja milicji miała konsekwencje?

Szybko okazało się, że większość robotników, którzy się wokół nas skupili, dała się po tej akcji zastraszyć albo przekupić władzy. Zapanował chwilowy zastój. Wraz z WZZ powstała jednak inicjatywa Joanny Gwiazdy, czyli wydawanie własnego pisma. Pamiętam spór o jego nazwę. To wtedy po raz pierwszy Wyszkowski rzucił hasło „Solidarność”, ale wówczas jeszcze nie chwyciło i pismo zostało nazwane „Robotnikiem Wybrzeża”. Zacząłem tam pisać artykuliki prawnicze. Dopiero w czasie wakacji 1978 roku znów coś się ruszyło. Zaczęły się spotkania z nową grupą robotników, wśród których byli Lech Wałęsa, Alina Pieńkowska, Anna Walentynowicz.


Kult Wałęsy

Jaki był wówczas Wałęsa?

Postrzegałem go jako robotnika, który widział przeciwnika bardzo nisko – już na poziomie majstra. Gdy go poznałem, to już nie pracował w stoczni (wyrzucono go stamtąd w 1976 r.). Kiedy w 1978 roku wyrzucili go z Elektromontażu, udzielałem mu porad prawnych. Jawił się wówczas jako energiczny robotnik, który zgromadził wokół siebie sprawną grupę młodszych kolegów. Jeździli po różnych miastach, roznosili ulotki. Na ogół ci robotnicy byli sympatyczni, ale akurat Wałęsy od początku jakoś nie polubiłem. Jego styl bycia bywał niełatwy do zaakceptowania. Pod koniec 1978 roku musiałem przerwać moje „wykłady historyczne” z powodu ciężkiej choroby, co zresztą uratowało moją posadę na uniwersytecie. SB przestała interesować się kimś, kto zawiesił działanie w opozycji.

Kiedy wrócił pan do działalności w WZZ?

W lutym 1979 r., kiedy tylko wyzdrowiałem. Coraz częściej miałem do czynienia z Wałęsą. Narady odbywały się wtedy u Maryli Płońskiej. Na kolejne spotkania przychodziło coraz więcej robotników. Zaczęli dominować młodzi ludzie z hoteli robotniczych. Niejednokrotnie były to osoby niezwykle inteligentne – gdyby pochodziły z innych środowisk lub urodziły się w dzisiejszych czasach, to z pewnością ukończyłyby świetne studia. Znów zamiast udzielania porad prawnych opowiadałem im o historii współczesnej Polski, także o Katyniu. I widziałem, że oni tę wiedzę chłonęli. Jesienią 1979 roku na moje wykłady przychodziło już po kilkadziesiąt osób. A wszystko odbywało się z powrotem u Anny Walentynowicz, na 20 metrach kwadratowych jej niewielkiego mieszkanka.

W Gdańsku do dziś krąży opowieść o spotkaniu u Andrzeja Gwiazdy, na którym Lech Wałęsa opowiedział o incydentach ze swego życia z początku lat 70.

Nie wiem nic o takim spotkaniu. Było natomiast spotkanie, na którym podochocony alkoholem Wałęsa zarzucił agenturę Myszkowi, czym trafił, jak się później okazało, w samo sedno. Wycofał się jednak z tych oskarżeń i przeprosił Myszka. Te przeprosiny wielokrotnie sobie potem wyrzucał, bo Myszk okazał się wyjątkowo groźnym agentem.

Czy wówczas istniała jakakolwiek wątpliwość co do przeszłości Wałęsy?

Wałęsa, dzięki swojej aktywności i sile przebicia już wtedy dla wszystkich był mitem. Anna Walentynowicz opowiadała o nim historie, że sam buduje maszynki drukarskie. To, co widziałem dookoła, to był kult Wałęsy, którego nie podzielałem przez przekorność mojej duszy oraz przez to, że już wtedy niepokoiły mnie niektóre cechy jego charakteru.

Jak wówczas postrzegał pan Joannę i Andrzeja Gwiazdów?

Gwiazdowie cieszyli się wielkim prestiżem w grupie robotniczej, mieli liczne kontakty w Warszawie. Bywali na moich wykładach. Ich energia bardzo pomogła nabrać WZZ rozmachu.

A kiedy poczuliście, że zaczyna się kryzys, który wstrząśnie rządami Edwarda Gierka?

Na przełomie czerwca i lipca 1980 roku Polskę ogarnęły strajki. Najpierw w Ursusie, o tzw. kaszankę, kiedy w robotniczych bufetach zaczęto podwyższać ceny. Wtedy poczułem, że coś musi pęknąć. Wiedziałem to po otwartym spotkaniu partyjnym na Uniwersytecie Gdańskim z Pawłem Bożykiem, doradcą ekonomicznym Gierka. Ujawniono tam, że władze zamierzają zmieniać prawo pracy, czyli że planują podwyżki. Wtedy zrozumiałem, że ludzie tego nie wytrzymają, że to koniec.

Jesienią 1979 roku na moje wykłady przychodziło po kilkadziesiąt osób. Odbywały się u Anny Walentynowicz, na 20 metrach kwadratowych jej niewielkiego mieszkanka

Finansowo nie wytrzymają?

Już wiedziałem, że szykuje się draka. Prywatnie strasznie się tym martwiłem, bo akurat urodziła mi się córka, byłem więc w specyficznej sytuacji życiowej. Na spotkaniach z robotnikami zrozumiałem jednak, że dla nich wyznaczana przez władze komunistyczne norma pracy stanowi pewną obiektywną prawdę, której zmiana wyznacza ich los. Była w ich myśleniu pewna mistyfikacja – rozumowali, że jak zostanie podwyższona norma, to zarobią mniej, bo dotąd można było wyrabiać 200 proc. normy, a teraz da się tylko 120. W pragmatycznym sensie mieli rację. Ale władze istotnie planowały ukrytą obniżkę płac. Albo za pomocą obniżki stawki, albo zmiany normy.

Poczuł pan, że robotnicy tego nie wytrzymają...

Poczułem, że nastąpi wybuch. To miało być na jesieni, ale przyszło wcześniej z innego powodu. Zaczęło się od Ursusa, przerzuciło na Lublin.

A Gdańsk?

Któregoś dnia w sierpniu wpadł do mnie Borusewicz. Mówił, że coś się szykuje. Niedługo potem zgłosiła się Ania Walentynowicz z wieścią, że ją wyrzucają z pracy. Wykorzystując cały swój kunszt prawniczy, przez całą noc pisałem jej odwołanie. Rano, kiedy do niej z tym pobiegłem, już jej nie było w domu. Była w stoczni. Zaczął się strajk. Parę dni później ja też się tam znalazłem. Kiedy doszło do niewyobrażalnego zwycięstwa, to myślałem, że będzie wielka demokratyzacja, że jakiś drugi 1956 rok, tylko trwalszy w skutkach. Ale w najśmielszych snach nie zakładałem, że komuna zgodzi się na to, by powstało równoległe państwo, społeczeństwo zorganizowane przeciwko władzy.

Dlaczego władcy PRL zgodzili się na niezależne związki zawodowe?

ZMP-owskie pokolenie, które wtedy rządziło, nie chciało przelewu krwi. Oczywiście Jaroszewicz i Gierek byli znacznie starsi, ale otaczali ich ludzie z symbolicznego rocznika 1927: Kania, Tejchma, Barcikowski. To nie byli ludzie krwawi. Oni chcieli władzy, przywilejów, pieniędzy, a nie nowego Grudnia ,70.

Czyli poprzednie generacje z racji otarcia się o wojnę, okupację, walkę z niepodległościową partyzantką wychodziły z założenia, że jak jest kontra, to się strzela?

Ekipa Gomułki, mimo że jej dojście do władzy w 1956 roku uznawane jest za kres stalinizmu, mentalnie tkwiła w myśleniu, że do „kontrrewolucji” strzelać trzeba bez wahania. Sam Gomułka ma przecież krew na rękach. Znana jest sprawa dyrektora Miejskiego Handlu Mięsem w Warszawie Stanisława Wawrzeckiego, oskarżonego o udział w aferze mięsnej. To była sprawa, za którą osobiście stał Gomułka. To on kazał go skazać na śmierć w 1965 roku i dopilnował, aby go powieszono za przestępstwo, za które zgodnie z kodeksem można było dać najwyżej dziesięć lat. To mord, który obciąża Gomułkę za sprawstwo kierownicze.

Ci młodsi byli inni?

Ludzie z ekipy Gierka poważnie potraktowali doświadczenie z 1970 roku. Polała się wtedy krew i ówczesna władza upadła.Władze nie chciały rozlewu krwi

Rozumiem, że strajk w sierpniu 1980 r. się udał, bo Wałęsa wykazał zdolność bycia liderem?

Wtedy na pewno tak.

Czy władza, wiedząc, że Wałęsa miał w życiorysie epizod współpracy z SB, mogła to wykorzystać w czasie Sierpnia' 80?

Sądzę, że mogła, ale nie chciała.

Dlaczego władze PRL nie chciały takiego haka wykorzystać w czasie strajku?

Bo sądziły, że nad tym zapanują. Warszawa nie zdawała sobie sprawy, jak szybko tak powszechny w PRL strach w stoczni nagle osłabł. Ale był też w tym brak wyobraźni stoczniowców. Nie wierzę, że gdyby ludzie wiedzieli, co robią, gdyby wiedzieli, że tworzenie WZZ jest całkowicie sprzeczne z logiką komunizmu, to zdecydowaliby się na działalność. Jest oczywiste, że część ówczesnego aparatu władzy już chciała się pozbyć Edwarda Gierka. A w Polsce, jak wiemy, zmiany zawsze dokonywały się przez bunty społeczne.

Kontakty z SB z początku lat 70. zaciążyły na zachowaniu Wałęsy po roku 1990

Władze chciały buntu?

Władze czy jakaś grupa w łonie władzy chciały czegoś w rodzaju krótkiego spięcia, ale na pewno nie tego, czym były Porozumienia Sierpniowe.

Rozmawiałem kiedyś z Mieczysławem Jagielskim, szefem rządowej delegacji do rozmów ze strajkującą stocznią. W przypływie szczerości powiedział mi, że w Stoczni Lenina w trakcie strajku zorientował się, iż to, co się na jego oczach dzieje, może rozsadzić system. I że miał do wyboru: albo alarmować warszawskich towarzyszy, albo machnąć ręką. No i machnął ręką.

Na pewno była ogromna niechęć do krwawej rozprawy ze stoczniowcami. Zresztą w stanie wojennym, w którym liczono się z rozlewem krwi, także na większą skalę do niego nie doszło. Partyjni działacze woleli sobie spokojnie i dostatnio żyć niż uchodzić za ludzi z krwią na rękach. Warto pamiętać także o pogłębiającej się zależności od Zachodu. W tym okresie Polska straciła zdolność, jeśli chodzi o zwracanie długów. To też powstrzymywało przed strzelaniną.

Gwiazda mówi: władze PRL sądziły, że zapanują nad wybuchem, bo wiedziały, że mają papiery na Wałęsę.

Nie tylko na Wałęsę. Władza miała dowody uwikłania Jarosława Sienkiewicza, szefa strajku na Śląsku, czy Mariana Jurczyka, choć tysiące razy przysięgano, że nie był agentem SB, a przecież był. Władze sądziły, że będą umiały wykorzystać posiadanego na Wałęsę haka. Nie przewidziały jednak skali rewolucji.

A Wałęsa wiedział w Sierpniu ,80 więcej niż oni? Wiedział, że zrywa się rewolucja, w której ma mocną pozycję lidera?

To kolejny mit. Wałęsa miał na pewno instynkt przywódcy, który powodował, że sala go słuchała. Kiedy kolejne zakłady dołączały do strajku i ich przedstawiciele tworzyli Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, codzienne narady w stoczniowej Sali BHP stawały się coraz bardziej gorące. Panował niepokój. Sytuacja była napięta. Wałęsa potrafił wyjść, zaproponować hymn, a potem natychmiast zamknąć zebranie. Umiał doskonale wyczuć nastrój sali i łagodzić jej lęki.

Czyli okazał się typowym zwierzęciem politycznym?

Z tym że to się u niego łączyło z nieprawdopodobnymi lukami w wiedzy. Potrafił fenomenalnie panować nad tłumem. Jego instynkt pozwalał mu wierzyć, że będzie wszystkim sterował. Od strajku w Sierpniu wiedział też, że musi się oderwać od grupy, która go wyłoniła, w której był bardzo ważny, a do której, jak się okazało, specjalnie przywiązany nie był.

Od jakiej grupy?

Od WZZ. Wałęsa wyrósł ponad. MKS, które go popierały i patrzyły na niego jak na zbawcę, stały się tylko jedną z jego „nóg”, mówiąc w przenośni. Drugą „nogą” byli eksperci.

Czyli Mazowiecki, Geremek...

Tak. Dopiero trzecią „nogą” byli ludzie z WZZ. Notabene akurat z tej grupy mógł spodziewać się rywali do jego przywództwa nad nowym ruchem.Drogi się rozchodzą

Powstaje „Solidarność”. Co się dzieje z WZZ?

Początkowo np. Borusewicz twierdził, że WZZ dalej istnieje, mówił: „My jesteśmy opozycją i WZZ, a »Solidarność« działa osobno”. Ale to był incydent, kwestia godzin. Nawet nie pamiętam, czy on mówił, że WZZ jest osobno, czy opozycja jest osobno. WZZ szybko został wchłonięty przez przyszłą „Solidarność”. 2 września w Gdańsku pojawił się Jacek Kuroń. Spotkaliśmy się w Sopocie u Mariusza Muskata. Z nami był też Wałęsa.

Patrząc z boku, można powiedzieć, że Wałęsa był sprawniejszy niż wielcy z WZZ, a jednocześnie, będąc politykiem cynicznym, potrafił czasami upokarzać rywali. Jednak niektórzy, jak Waldemar Kuczyński, błogosławią dziś ówczesną bezwzględność Wałęsy za to, że chronił „Solidarność” przed ludźmi, którzy chcieli iść na całość...

W jakimś sensie Kuczyński ma rację, choć zazwyczaj się z nim nie zgadzam. Wałęsa istotnie lawirował, doprowadzał do tego, że napięcie w stosunkach z władzami PRL nie przekraczało granicy otwartego starcia. Później to otwarte starcie zostało zaplanowane i zrealizowane przez ekipę Jaruzelskiego. Ale w pierwszych miesiącach po Sierpniu'80 mogło być różnie.

Pod koniec lat 70. Wałęsa, dzięki swojej aktywności i sile przebicia, dla wszystkich był mitem

Można powiedzieć, że następstwem WZZ, już bez Wałęsy, była najpierw opozycja antywałęsowska w łonie NSZZ „Solidarność”, którą nazywano frakcją. Przez pierwsze miesiące spotykaliśmy się niemal codziennie u Anny Walentynowicz, naradzając się, co robić. Zwolennikiem rzucenia wyzwania Wałęsie był Jacek Kuroń. Początkowo miał duży wpływ na były WZZ. Doszło do skrajnie zaciekłej walki między korowcami a ekspertami, która w istocie zaczęła się już w czasie strajków.

Czyli?

Między korowcami z jednej strony a Tadeuszem Mazowieckim i Bronisławem Geremkiem z drugiej, bo oni dwaj byli głównymi doradcami politycznymi związku. Trochę dotyczyło to też Waldemara Kuczyńskiego.

Michnik i Kuroń kontra Mazowiecki i Geremek? To brzmi szokująco.

Tak było. Po stronie korowskiej początkowo to był głównie Kuroń, bo Michnik późno się w tym młynie pojawił, dopiero w drugiej połowie października 1980 r. W tej grupie przewodził Kuroń, fizycznie większość czasu spędzał na Wybrzeżu, wykorzystywał Gwiazdów. Ale pod koniec października 1980 roku Kuroń porozumiał się z ekspertami i wtedy ta grupa uległa osłabieniu.

Po wrześniu 1980 r. nie można już mówić o jakimkolwiek wspólnym działaniu ludzi z WZZ. Jednak z tego środowiska wyłoniły się osobowości, które nie zgadzały się na jedynowładztwo Wałęsy.

Wziąwszy pod uwagę rozkład sił w samym WZZ, w istocie WZZ przekształcił się we frakcję antywałęsowską. Z wyjątkiem może takich chłopaków jak Ludwik Prądzyński czy Henryk Borowczak, którzy nie byli na szczytach związkowej hierarchii.

Czy wtedy rozeszły się drogi Borusewicza i Gwiazdów?

Wtedy nie. Dopiero przed 13 grudnia 1981 roku ich drogi po części się rozeszły, ale to już jest kompletnie inna historia. Zjawisko gdańskie, jakim była frakcja antywałęsowska, zmieniło się w ogólnopolskie, choć skoncentrowane w Gdańsku. Z czasem bowiem prezydium gdańskie MKZ przestało w praktyce pełnić rolę kierownictwa krajowego. Najpierw powstała tzw. jedenastka, potem oficjalne prezydium KKP (Krajowa Komisja Porozumiewawcza).

Jak pan ocenia sposób, w jaki Wałęsa traktował w tamtym czasie Annę Walentynowicz czy Gwiazdów?

W wypadku Anny Walentynowicz była to zazdrość Wałęsy o oklaski. Początkowo nie było specjalnego konfliktu politycznego. Jak na salę wchodziła pani Ania i Wałęsa, to dostawali równą ilość braw. Wałęsa chciał to szybko zmienić na swoją korzyść. Jeżeli chodzi o Gwiazdę, to Wałęsa traktował go jako oponenta politycznego i nie bez powodu. W pierwszych dniach w olbrzymim mieszkaniu przy ul. Marchlewskiego w Gdańsku, w pierwszej siedzibie – wtedy jeszcze Niezależnego Związku Zawodowego w Gdańsku (nazwa „Solidarność” pojawia się dopiero 17 września) – doszło do wielkiej awantury o to, kto powinien być przywódcą związku. Krzyczeć tak jak Andrzej Gwiazda potrafi niewielu.

Wygrał Wałęsa?

Takiej walki nie da się wygrać na wrzaski. Natomiast Gwiazda rzucił wtedy, że to on powinien być liderem związku. Bardzo ciekawa historia. Od tej pory Wałęsa traktował go jak konkurenta, a Gwiazda jako wiceszef MKS, a potem wiceszef Komisji Krajowej kompletnie się pogubił. Zupełnie nie potrafił urzędować.

Oprócz Gwiazdy rywalami Wałęsy byli też Zbigniew Bujak i Jan Rulewski.

To bardziej skomplikowane. Pierwszym wyeliminowanym konkurentem Wałęsy był Gwiazda. Później coraz większą rolę zaczął odgrywać jako przywódca regionalny Bujak. Rulewski, uchodzący za skrajnego radykała, zawsze dostawał w wyborach jedynie 50 głosów, czyli zdecydowaną mniejszość. W zasadzie trudno ustalić późniejszą hierarchię rywali Wałęsy.Kostka trotylu i zapalnik

Czy kontakty Wałęsy z SB na początku lat 70. były jakoś wykorzystywane przez władze w latach 1980 – 1981?

Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć. Natomiast oczywiście zaciążyły one na zachowaniu Wałęsy po roku 1990.

Dlaczego Lech Wałęsa nigdy nie chciał jednoznacznie rozstrzygnąć sprawy swoich kontaktów z SB z lat 70.?

Bo się obawiał, że będzie go to zbyt dużo politycznie kosztować. Wałęsa chciał być prezydentem już na początku lat 80. Pamiętam, jak udzielał kiedyś wywiadu szwajcarskiemu dziennikarzowi, który zapytał, kto będzie prezydentem Polski po Jaruzelskim (który wtedy był co prawda premierem, ale ów dziennikarz miał dość nikłą wiedzę o Polsce). Wałęsa bez zastanowienia odparł: „Ja”. A była to ciemna noc stanu wojennego. Czy Wałęsa w latach 80. prowadził jakąś grę? Być może, ale czym innym jest prowadzić grę, a czym innym być agentem. Czym innym pisać sprawozdania, a czym innym wiedzieć, że jest bezpieka na świecie.

Ta niezdolność do zamknięcia tego rozdziału swojego życia nie zmieniła Wałęsy na gorsze?

Na pewno sprawiła, że był człowiekiem, który w 1990 roku stał na czele części społeczeństwa chcącej dokończenia rewolucji solidarnościowej. Sięgnął po prezydenturę, by następnie stać się gwarantem interesów najgorszej części nomenklatury. Poza elementem szantażu pośredniego w stosunku do Wałęsy po 1990 roku wykorzystano także jego brak wiedzy o świecie. To była klasyczna taktyka usuwania z jego otoczenia ludzi, którzy mogliby mu tej wiedzy dostarczyć.

Kto usuwał?

Mogę tylko spekulować, że wpływ na Wałęsę wywierali ludzie wojskowej bezpieki za pomocą Wachowskiego. Wykorzystano także jego głębokie przekonanie, że jeśli przeciwstawi się tym siłom, to mogą go one skompromitować. Z kolei – jeżeli z nimi pójdzie, to będzie rządził Polską przez 20 lat. To był argument życia. Ale nie przesadzajmy, że w okresie rozpadu systemu Zarząd II Sztabu Generalnego WP, WSW porozumiały się z departamentami I — IV MSW i uzgodniły razem plan, jak będą rozgrywać Wałęsę. Tak nie było. Jednak splot okoliczności, jaki wpłynął na zachowanie Wałęsy po 1990 roku, ciągle czeka na zbadanie.

Jak w całej historii opozycji można określić znaczenie WZZ? Czy bez WZZ nie byłoby „Solidarności”?

Jest coś takiego jak kostka trotylu – z wyglądu podobna do kostki mydła. To bardzo silny materiał wybuchowy, choć nie najsilniejszy. Taką kostkę trotylu można podpalać i nic złego się nie stanie. Żeby trotyl wybuchł, trzeba włożyć zapalnik. Tym zapalnikiem był dla „Solidarności” WZZ. Siła zapalnika w porównaniu z siłą kostki trotylu jest minimalna. Ale to zapalnik wywołuje iskrę, czyli miniwybuch, który powoduje o wiele silniejszą eksplozję ładunku wybuchowego.

Dziś tamta tradycja odchodzi w zapomnienie. Nie istnieje też żadna prężna instytucja, która zbierałaby wspomnienia działaczy „Solidarności” robotniczej, którzy często dożywają w ubóstwie.

Bardzo chętnie za pomocą jednej ustawy przyznałbym im godziwe emerytury, ale to nie jest takie proste. Dziś poprawność liberalna nakazuje oszczędzać na emeryturach. Bo na to trzeba pieniędzy, trzeba powiedzieć, że ktoś zapłaci za to 1 procent podatku więcej. Podtrzymywanie pewnych tradycji wymaga istotnych wydatków, które ja jestem gotów podjąć."

Źródło : Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Sro Cze 11, 2008 11:10 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Zapraszam na blog:
http://tosz.salon24.pl/78789,index.html

Kontrola jakości "najsilniejszej marki", czyli TW Bolka
Tagi: "Bolek"Wałesa
--------------------------------------------------------------------------------

Na portalach głosy POspolitego ruszenia: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,5302775,Sikorski__Walesa_jest_nasza_najsilniejsza__marka_.html

Radosław Sikorski uważa, że deprecjonowanie "marki polskiej" jaką jest Lech Wałęsa, nie służy interesom naszego kraju i wizerunkowi Polski na świecie. Sikorski podkreślił, że Wałęsa jest najbardziej znanym Polakiem za granicą.

Zgoda, no i co z tego? Według Radosława Sikorskiego i innych polityków, "Wałęsa jest najsilniejsza marka polską". Mam propozycję dla tych, którzy boją się tego, co będzie po publikacji książki Gontarczyka i Cenckiewicza. Badanie przeszłości Wałęsy potraktujmy jako "badanie jakości" owej marki...

I jeszcze jedna refleksja - co będzie, jeżeli w tej książce znajdą się jednak nieznane do tej pory dokumenty świadczące o tym, iz Lech Wałęsa był TW "Bolek"?

Czy to będzie >>strzał w stopę IPN<< oddany przez historyków tej instytucji ? Zaraz zapewne usłyszymy, że Leon Kieres (poprzedni prezes IPN) te dokumenty ukrył, aby proces lustracyjny L. Wałęsy doprowadził do przyznania mu statusu pokrzywdzonego

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sob Cze 14, 2008 10:33 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/wildstein/2008/06/13/w-sprawie-walesy-nie-chodzi-o-walese/

Niepoprawne
Bronisław Wildstein

"W sprawie Wałęsy nie chodzi o Wałęsę

Lista podpisów pod protestem przeciw wydaniu książki o Lechu Wałęsie może zadziwić. Prawie wszyscy jego sygnatariusze swojego czasu nie zostawiali na Wałęsie suchej nitki. Ci, którzy dziś protestują przeciw szarganiu imienia “największego Polaka” i uznają za skandal analizowanie jego życiorysu, gdyż jedyne zachowanie, jakie mu winniśmy, to nieustające dziękczynienie, a jedyna pozycja wobec niego, jaką można przyjąć, to na kolanach, otóż ci sami ludzie w latach 90. odsądzali lidera “Solidarności” od czci i wiary. Czy przeżyli więc zbiorowe nawrócenie, którego misterium nie chcą się z nami podzielić, czy raczej w sprawie Wałęsy nie o Wałęsę tak naprawdę chodzi?

Wszystko wskazuje raczej na to drugie. Niedawno sprawę nazwał bezpośrednio publicysta “Wyborczej” Marek Beylin, wzywając przy jej okazji do likwidacji IPN. Sprawa Wałęsy jest pretekstem do ataku na IPN. Chodzi więc o zablokowanie naszej wiedzy o najnowszej historii Polski. Ta wiedza ma być znowu kontrolowana przez grupę autorytetów w myśl orwellowskiej zasady, że “kto panuje nad przeszłością, panuje nad przyszłością”.

Stanem idealnym dla autorytetów III RP jest początek roku 1990, gdy do zamkniętych przed obywatelami archiwów SB ówczesny minister Krzysztof Kozłowski wpuścił trzech historyków, w tym Adama Michnika, który zawodu tego wówczas jednak nie wykonywał, aby przez kilka miesięcy sprawdzali oni ich zawartość. W efekcie redaktor “Wyborczej” stwierdził, że wiedza tam ukryta może nam zaszkodzić i dlatego do archiwów nie powinniśmy mieć dostępu.

Organizatorzy “kampanii nienawiści” przeciw IPN i autorom książki o Wałęsie, której nawet nie znają, dobrze wiedzą, że pokazanie trudnej prawdy o liderze naszej najnowszej historii naruszy tabu. Trudno będzie później blokować i potępiać publikacje dotyczące innych znaczących postaci naszej najnowszej historii, nawet jeśli będą one naruszały środowiskowe mitologie. Dlatego za wszelką cenę usiłują zdezawuować ją już przed wydaniem, a jeśli to się uda, zniszczyć IPN."
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Cze 16, 2008 5:17 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/149067.html

Zniekształcony krajobraz
Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz 16-06-2008, ostatnia aktualizacja 16-06-2008 01:27

Niekompetencja Machcewicza sprawiła, że Henryk Lenarciak, jedna z najważniejszych postaci trójmiejskiego Grudnia ,70, został przedstawiony niczym kupiony przez władze pacyfikator robotniczych protestów i kolaborant – piszą historycy

Ze zdziwieniem przeczytaliśmy artykuł Pawła Machcewicza w „Gazecie Wyborczej” („Grudzień, 70. Krajobraz po bitwie”, 9.06 2008 r.). Machcewicz (były dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN i profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu) dotąd nie dał się poznać jako specjalista od Grudnia, 70. W zarchiwizowanej w gdańskim i warszawskim IPN bogatej dokumentacji SB dotyczącej rewolty 1970 r., na którą historyk tak chętnie się powołuje, nie znajdziemy jego wpisów. A to oznacza, że przed napisaniem tekstu nie zapoznał się z podstawowym materiałem źródłowym na ten temat.


Błędy i nieścisłości

Wątpliwości nasuwa już warstwa merytoryczna tekstu. Dobrym przykładem błędów autora może być stwierdzenie, że „trójmiejskim Kościołem” kierował w tym czasie „nastawiony na kompromis z władzami” bp Lech Kaczmarek. W rzeczywistości bp Kaczmarek został ordynariuszem gdańskim 2 grudnia 1971 r. Machcewicz przeciwstawia biskupowi postać ks. Hilarego Jastaka z Gdyni, który pielęgnował pamięć Grudnia, 70. Paweł Machcewicz, jak widać, nie wie, że Gdynia nie należała wówczas do diecezji gdańskiej, lecz do chełmińskiej.

Szczególny sprzeciw budzi jednak uproszczony i krzywdzący opis pogrudniowej działalności tragicznie zmarłego niedawno Henryka Lenarciaka – uczestnika Grudnia, 70, a później przewodniczącego rady oddziałowej Związku Zawodowego Metalowców na Wydziale W-4 Stoczni Gdańskiej im. Lenina (Sławomir Cenckiewicz, „Źle urodzony”. Pamięci Henryka Lenarciaka (1933 – 2006), „Biuletyn IPN”, nr 5 – 6/2007).


Niezłomny Lenarciak

Cytując bliżej nieznany dokument SB, Machcewicz zakwalifikował Lenarciaka do grupy „zaangażowanych aktywnie na rzecz rozładowywania sytuacji i niedopuszczenia do jakichkolwiek nieodpowiedzialnych wystąpień”. W rzeczywistości po Grudniu, 70 Lenarciak, choć starał się studzić najbardziej radykalne nastroje, został jednym z najważniejszych „figurantów” (osoby rozpracowywane przez SB) Wydziału III KW MO w Gdańsku. Zapłacił wysoką cenę za to, że nigdy nie dał się złamać SB. Wiosną 1971 r. postulował odsłonięcie przy bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej tablicy pamiątkowej, a nawet pomnika poświęconego pamięci poległych stoczniowców. Wraz z najbliższymi przyjaciółmi i kolegami organizował zbiorowe wyjazdy na groby zastrzelonych kolegów oraz zbierał pieniądze na wieńce i kwiaty. To właśnie Lenarciak w styczniu 1971 r. wprowadził w osłupienie Edwarda Gierka, kiedy podczas spotkania z I sekretarzem KC PZPR publicznie wystąpił w obronie Kościoła, domagając się zgody na budowę świątyni w nowej dzielnicy Gdańska – Przymorzu, gdzie mieszkał. Pokazał pismo z ponad dwoma tysiącami podpisów.

Działalność Lenarciaka kontrolowano w ramach kwestionariusza ewidencyjnego kryptonim „Kobra”, później w ramach sprawy operacyjnej kryptonim „Len” oraz spraw obiektowych „Jesień, 70” i „Arka”. Już na początku 1971 r. Lenarciaka wciągnięto na listę „wrogich elementów” przewidzianych do zwolnienia z pracy w stoczni. Został osaczony przez tajnych współpracowników ulokowanych na Wydziale W-4 Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Jednym z nich był TW ps. Bolek, do którego Lenarciak miał spore zaufanie. W jednej z notatek kpt. Zenona Ratkiewicza ze spotkania z TW ps. Bolek, które się odbyło 24 listopada 1971 r., czytamy: „Co do poprzedniej informacji podanej przez TW „Bolek” 16.11.1971 r. dot [yczącej] wypowiedzi LENARCIAKA odnośnie do przyszłych wyborów do Rady Oddziałowej i Zakładowej, oświadczył, że LENARCIAK jedynie z nim samym mówił, a w związku z tym treść tej rozmowy nie może być wykorzystana”. Niekompetencja Machcewicza sprawiła, że Lenarciak, jedna z najważniejszych postaci trójmiejskiego Grudnia, niezłomny kustosz pamięci Grudnia, 70, współpracownik Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, a w 1980 r. przewodniczący Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców, został przedstawiony niczym kupiony przez władze pacyfikator robotniczych protestów i kolaborant.


Uproszczenia w sprawie Wałęsy

Machcewicz nie ukrywa, że napisał swój tekst w związku z dyskusją toczącą się wokół Lecha Wałęsy. Już na wstępie wyraźnie zaznaczył: „Zanim zaczniemy oceniać postępowanie Lecha Wałęsy i wielu innych robotników w kontaktach ze Służbą Bezpieczeństwa po grudniu 1970 r., trzeba zrozumieć, czego doświadczyli podczas kilku najbardziej dramatycznych dni protestu i w kolejnych miesiącach”.

W dalszej części autor wraca do sprawy Wałęsy. Sygnalizuje to śródtytuł: „Co podpisał Wałęsa”. Jednak z treści tego fragmentu czytelnik nie dowiaduje się praktycznie nic, w tym i tego, „co podpisał Wałęsa”. Machcewicz znów się myli – podaje błędną datę aresztowania Wałęsy: 17 grudnia zamiast 19 grudnia 1970 r. Następnie w znaczący sposób upraszcza, pisząc, że Wałęsa był „jednym z „prowodyrów” w demonstracjach ulicznych (m. in. pod komendą MO na ul. Świerczewskiego)”.

W rzeczywistości rano 15 grudnia 1970 r. Wałęsa wyprzedził tłum robotników idących w stronę Komendy Miejskiej MO, gdzie przetrzymywano aresztowanych stoczniowców. Zarzucono mu wówczas zdradę. Sam Wałęsa w „Drodze nadziei” tak pisze o tym wydarzeniu: „Biegnę. Dogoniłem tę grupę milicjantów. Mówię do nich, żeby się wycofali. Przecież pod Stocznią przed chwilą było mniej więcej tylu milicjantów i dostali od nas. (…) Nie zauważyłem, jak wszedłem do komendy milicji na Świerczewskiego. (…) W tym czasie tłum dotarł już przed budynek komendy. Rzuca kamieniami, lecą szyby. Podano mi skądś tubę. Staję w oknie. (…) Zawołałem: – Stójcie! – Tam było bardzo dużo moich kumpli. (…) Powiadam, że milicja się zgadza wypuścić naszych i nie będzie z nami walczyć. (…) Teraz z gromady ludzi padają pod moim adresem słowa: zdrajca, świnia. (…) Byłem u góry i dlatego kamienie mnie nie dosięgły”.

W kwestii Wałęsy u Machcewicza nie zgadzają się więc podstawowe fakty.

Pytanie o rzetelność

Wiele wskazuje na to, że swoją publikację autor oparł na artykule Janusza Marszalca (w mniejszym stopniu korzystał również z tekstu Wiesławy Kwiatkowskiej) zamieszczonym w pracy zbiorowej „To nie na darmo… Grudzień, 70 w Gdańsku i Gdyni” (pod red. M. Sokołowskiej, Pelplin 2006). Świadczą o tym obszerne zapożyczenia (m. in. relacje Wiesława Kasprzyckiego i Joanny Dudy-Gwiazdy, fragmenty donosu TW ps. Dąbrowski, ustalenia innych badaczy) z tekstów Marszalca (str. 118) i Kwiatkowskiej (str. 77 – 7Cool bądź aneksu źródłowego (str. 220, 236 i inne) zamieszczonego na kartach wymienionej książki.

W kwestii Wałęsy w tekście Machcewicza nie zgadzają się podstawowe fakty

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Machcewicz nie podaje źródeł swojej wiedzy przez zamieszczenie – jak się to często czyni – na końcu artykułu choćby krótkiej notki o wykorzystanych publikacjach innych autorów. Z lektury tekstu w „Gazecie Wyborczej” można odnieść wrażenie, że starano się zasugerować szczególne kompetencje autora wynikające rzekomo z przeprowadzonej kwerendy archiwalnej lub przynajmniej znajomości literatury przedmiotu.

Nie zmienia tego również fakt jednorazowego przywołania nazwiska Marszalca w kontekście jego „ustaleń” dotyczących statystyki pozyskań tajnych współpracowników SB po Grudniu, 70 w Trójmieście. Gdyby Machcewicz korzystał z akt tzw. spraw obiektowych o kryptonimach „Jesień, 70” (rozpracowanie uczestników rewolty 1970 r.) i „Arka” (kontrola operacyjna Stoczni Gdańskiej im. Lenina), to bez trudu przekonałby się, że tego typu ustalenia są dziełem gdańskiej SB, która począwszy od końca grudnia 1970 r. na bieżąco aktualizowała swoje dane na ten temat.


Wyważanie otwartych drzwi

W tym kontekście dość zabawnie brzmią słowa Machcewicza: „Nie sposób ocenić (m. in. ze względu na zniszczenie dokumentów SB, w Gdańsku wyjątkowo rozległe), jaka część tych przypadków była to współpraca krótkotrwała, a nawet pozorowana, wymuszona w dramatycznych okolicznościach, a następnie zerwana”.

Otóż mimo „wyjątkowo rozległego” niszczenia akt SB w Gdańsku akurat dokumentacja sprawy o kryptonimie „Jesień, 70”, licząca prawie 100 tomów, zachowała się w archiwum gdańskiego IPN. W procesie dochodzenia do prawdy historycznej przydatne są również akta sprawy o kryptonimie Arka (kilkanaście tomów), dokumentacja Inspektoratu Kierowniczego SB w Gdańsku czy też zgromadzone w centrali IPN materiały dotyczące analizy „uczestników zajść grudniowych” sporządzone w 1971 r. przez Departament III MSW przy współpracy grupy socjologów (kilkanaście tomów) itd.

Każdy historyk bez przeszkód może również korzystać z tzw. pomocy ewidencyjnych (m. in. kartoteka agentury), dzięki której (w połączeniu z dokumentacją operacyjną SB) można odpowiedzieć na nurtujące Pawła Machcewicza pytania dotyczące okresu współpracy agenturalnej osób zwerbowanych po Grudniu, 70. Kierownictwo SB w licznych dokumentach zwracało uwagę na doraźny charakter werbowanej agentury.

Problem postawiony przez Machcewicza, jako trudny lub wręcz niemożliwy do zbadania, rozstrzyga po części treść „Analizy wyników pracy operacyjnej Wydziału III KW MO w Gdańsku” ze stycznia 1971 r.: „W celu sparaliżowania działalności tzw. komitetów strajkowych, stosowanie przeciwdziałań wyprzedzających zamierzenia tych komitetów spośród członków komitetów pozyskano TW, zapewniając sobie równocześnie ich operacyjną kontrolę, jak to uczyniono w łonie komitetu strajkowego w Stoczni Gdańskiej. Agentura pozyskiwana była w zasadzie doraźnie podczas prowadzonych rozmów profilaktycznych lub podczas rozmów z osobami zatrzymanymi w trakcie zajść ulicznych. Pomijając presję psychiczną wywieraną przez fakt zetknięcia się opracowywanych osób ze Służbą Bezpieczeństwa, większość pozyskanych TW samorzutnie stawiała propozycję udzielania informacji, motywując to jako odkupienie swojego udziału w zajściach. Ok [oło] 90 proc. pozyskanych TW wywodzi się ze środowiska robotniczego, pozostali to pracownicy administracyjni większych zakładów produkcyjnych oraz osoby pochodzące ze środowisk kontrolowanych operacyjnie”.

Dlaczego tak znany badacz, niekojarzony dotąd z tematyką trójmiejską, podjął się trudu naszkicowania „krajobrazu po bitwie” 1970 r.?


Dokumentów o podobnej treści jest w archiwach IPN znacznie więcej i warto do nich sięgnąć, zanim naszkicuje się „krajobraz po bitwie” i sformułuje postulaty badawcze.


W czyjej obronie

Lektura artykułu Machcewicza skłania zatem do pytania o intencje autora. Trudno powiedzieć, dlaczego tak znany badacz, niekojarzony dotąd z tematyką trójmiejską, podjął się trudu naszkicowania „krajobrazu po bitwie” 1970 r. Wydaje się, że jego intencją była próba zarysowania kontekstu historycznego, w jakim znalazł się Lech Wałęsa w grudniu 1970 r. Przemawia za tym argumentacja, że „poddani presji bezpieki robotnicy nie mogli liczyć na niczyje wsparcie”, że „życiowe okoliczności – malutkie dziecko, brak własnego mieszkania i pieniędzy – sprawiały, że [Wałęsa] idealnie wręcz spełniał warunki, które bezpieka uważała za dogodne do wywierania nacisku”, że żaden z robotników „nie miał nawet najmniejszego pojęcia, jak należy się zachowywać i jakie przysługują prawa w trakcie przesłuchań i innych kontaktów z SB”, gdyż „przełomowy poradnik” „Obywatel a Służba Bezpieczeństwa” ukazał się „w drugim obiegu dopiero w 1976 r.”.

Nie jest tu najistotniejsze, czy Machcewicz rzeczywiście chce należycie zrozumieć kontekst historii, czy wprowadzić do niej swoisty ahistoryzm i immoralizm. Ważniejsze, że pisząc tak nieudolny tekst, zapomniał o rzeszy tych uczestników Grudnia, 70, którzy – choć znaleźli się w opresji – nigdy nie pozwolili się złamać bezpiece. Począwszy od 1971 r., formułowali postulaty, organizowali strajki i protesty, domagali się upamiętnienia ofiar Grudnia i osądzenia zbrodniarzy.

Za swoją niezłomność płacili wysoką cenę – więzienia, wyrzucenia z pracy, a nawet nakaz opuszczenia województwa gdańskiego. Anna Walentynowicz, Jan Jasiński, Józef Szyler, Kazimierz Szołoch, Józef Animucki, Ryszard Zając, Henryk Lenarciak, Szczepan Chojnacki i wielu, wielu innych pracowników Stoczni Gdańskiej (na wielu wymienionych donosił wówczas TW ps. Bolek) nie musieli czekać aż do 1976 r., kiedy ukazał się „przełomowy poradnik” postępowania wobec SB. Już w 1970 r. wiedzieli, jak mają się zachować w zderzeniu z komunistycznym aparatem przemocy. Dlatego dziś niepotrzebna jest im jest obrona Pawła Machcewicza.

Autorzy są pracownikami Instytutu Pamięci Narodowej. Wkrótce ukaże się ich książka na temat Lecha Wałęsy

Źródło : Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Cze 16, 2008 5:36 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.wprost.pl/ar/131833/Skaner/131812/SB-a-Lech-Walesa/

"Skaner
Numer: 25/2008 (1330)

SB a Lech Wałęsa

Książka

Najgłośniejsza, najgorętsza książka III RP ma enigmatyczny tytuł „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii". W księgarniach publikacja Instytutu Pamięci Narodowej (w serii „Monografie”, jako jej 40. tom) pojawi się 23 czerwca 2008 r.
Na 300 stronach Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk analizują stosunek Służby Bezpieczeństwa do Lecha Wałęsy i na odwrót oraz losy dokumentów dotyczących tajnego współpracownika o pseudonimie Bolek po 1990 r. Kolejne 350 stron zajmuje aneks źródłowy, pieczołowicie opracowany naukowo. Natomiast w 130-stronicowym aneksie ilustracyjnym znalazły się skany najważniejszych dokumentów analizowanych w pierwszej części książki. Wstęp napisał prezes IPN Janusz Kurtyka. Książka kosztuje 65 zł.
To chyba najbardziej konspiracyjnie wydawana książka w wolnej Polsce. Nawet pracownicy IPN nie wiedzieli, w której drukarni była drukowana, a dostęp do przygotowanego tekstu miało tylko kilku pracowników instytutu. Wszystkie pliki przygotowywanego materiału otwierały się dopiero po wpisaniu hasła, więc nawet gdyby ktoś je zdobył, nie mógłby ich przeczytać. Zabawne jest to, że jedno z haseł nawiązywało do słynnego serialu „Stawka większa niż życie". Książkę recenzowali socjolog, specjalista ds. tajnych służb, prof. Andrzej Zybertowicz; historyk, szef kolegium IPN Andrzej Chojnowski; historyk z UJ prof. Andrzej Nowak oraz prof. Marek Kazimierz Kamiński z Instytutu Historii PAN. Po nich książkę przeczytały jeszcze dwie osoby wskazane przez prezesa IPN, a ich uwagi zostały częściowo uwzględnione.
Obok dokumentów dotyczących tajnego współpracownika Bolka wielkie wrażenie na czytelnikach może wywrzeć operacja przygotowana przez SB wiosną 1981 r. w związku z wyborami przewodniczącego „Solidarności". Równie interesująca jest operacja Urzędu Ochrony Państwa (w latach 90.), którego funkcjonariusze zdobyli tajne dokumenty dotyczące TW Bolka, wyniesione przez funkcjonariusza SB z Trójmiasta. To, co się potem działo z tymi dokumentami, mogłoby być scenariuszem sensacyjnego filmu z Lechem Wałęsą, Andrzejem Milczanowskim i Gromosławem Czempińskim w rolach głównych. Co ciekawe, Lech Wałęsa nie jest jedynym byłym prezydentem RP, który się w książce pojawia, i którego dotyczą dokumenty Służby Bezpieczeństwa. (JP)

Fragmenty książki „SB a Lech Wałęsa" już w tym tygodniu w internetowym wydaniu „Wprost"
"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 17, 2008 6:10 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/149667.html

"Tajemnice teczki TW „Bolka”
Dział Opinii 17-06-2008, ostatnia aktualizacja 17-06-2008 06:03

Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk przedstawiają w „Rzeczpospolitej” swoją książkę „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”

Czy Lech Wałęsa to tajny współpracownik SB o kryptonimie „Bolek”? Czy przez parę lat od roku 1970 donosił na swoich kolegów ze Stoczni Gdańskiej i brał za to od esbeków pieniądze? Na te pytanie odpowiedzieć ma książka historyków Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza. Dziś, jutro i pojutrze w „Rzeczpospolitej” prezentujemy główne tezy tej pracy.


20 donosów „Bolka”

Pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej prześledzili losy dokumentów dotyczących TW „Bolka”. Zbadali dziesiątki dokumentów, treść wielu z nich szczegółowo zrekonstruowali na podstawie innych materiałów. W swojej książce wymieniają m.in. kwestionariusz ewidencyjny internowanego Wałęsy, w którym napisano, że był on „29.12.1970 pozyskany do współpracy z SB. W okresie 1970 – 1972 przekazał szereg informacji dotyczących negatywnej działalności pracowników stoczni”. Historycy piszą też o dokumentach zebranych w gdańskiej delegaturze UOP przez porucznika Krzysztofa Bollina. Ów oficer odnalazł w roku 1991 ponad 20 donosów TW „Bolka” – były to przepisane na maszynie odpisy oryginałów dotyczących pracowników wydziału W4 Stoczni Gdańskiej oraz członków komitetu strajkowego z roku 1970.

W książce Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza mowa jest także o dwóch dokumentach, które pojawiły się dopiero w 2000 roku przy okazji lustracji Lecha Wałęsy. To notatki esbeków z 1978 roku. Jeden z nich zapisał, że Wałęsa „jako TW ps. »Bolek« przekazywał nam szereg cennych informacji dot. destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. Na podstawie otrzymanych materiałów założono kilka spraw”. Oficer SB stwierdził, że „Bolek” za przekazane informacje był wynagradzany i w sumie otrzymał 13 100 złotych.


Czyszczenie teczki

Część dokumentów zniknęła z archiwów po obaleniu rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992 r. Tego także dotyczy praca Gontarczyka i Cenckiewicza. Wałęsa po raz pierwszy zażądał dostępu do zgromadzonych przez SB dokumentów na swój temat już parę dni po odwołaniu Olszewskiego, 6 lub 7 czerwca. Oglądał je w siedzibie kontrwywiadu UOP. W lipcu lub sierpniu tego samego roku teczkę dostarczono mu do Belwederu. Zwrócił ją we wrześniu – ale zdekompletowaną. Brakowało m.in. oryginału karty ewidencyjnej Lecha Wałęsy i licznych doniesień TW „Bolka”. Zaginione dokumenty według Wałęsy miały wrócić do UOP w oddzielnej kopercie – w której jednak, jak się potem okazało, ich nie było.

Historycy ustalili, że po raz kolejny Lech Wałęsa wypożyczył dotyczące go papiery SB we wrześniu 1993 r., parę dni po zwycięstwie SLD w wyborach – co poświadcza notatka Andrzeja Milczanowskiego. Badający tę sprawę trzy lata później – za zgodą następnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – eseldowski szef MSW Zbigniew Siemiątkowski stwierdził, że do UOP nie wróciły m.in. „notatki i doniesienia agenturalne L. Wałęsy” i „pokwitowania L. Wałęsy na odbiór wynagrodzenia za działalność agenturalną”.

Poproszono wtedy byłego prezydenta, aby zwrócił brakujące materiały. Wałęsa nigdy nie odpowiedział."

Źródło : Rzeczpospolita




Ostatnio zmieniony przez Witja dnia Wto Cze 17, 2008 6:25 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 17, 2008 6:20 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/149681.html

"Gdzie są akta TW „Bolka”
Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz 17-06-2008, ostatnia aktualizacja 17-06-2008 06:07

Po obaleniu rządu Jana Olszewskiego prezydent Wałęsa otrzymał zgromadzoną na jego temat dokumentację SB. Zwrócił ją po kilku miesiącach – zdekompletowaną. Zniknęły najważniejsze dokumenty świadczące, że urzędujący prezydent był „Bolkiem” – piszą historycy

O istnieniu agenta „Bolka” opinia publiczna dowiedziała się dokładnie 16 lat temu. Wówczas minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz, realizując słynną uchwałę z 28 maja 1992 r., przekazał Sejmowi RP informację, iż pod pseudonimem tym w ewidencji operacyjnej gdańskiej SB w latach 1970 – 1976 r. figurował prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Wałęsa.

Ale sprawa TW „Bolek” była dobrze znana poprzednikom ministra Macierewicza. Obejmując kierownictwo MSW, wspomniany dostał od swego poprzednika Andrzeja Milczanowskiego kopertę z kilkunastoma dokumentami dotyczącymi prezydenta. Wśród nich były m.in. oryginalna karta z kartoteki, wedle której w latach 70. Wałęsa był tajnym współpracownikiem SB. Analogiczne informacje podawał znajdujący się w kopercie wydruk z tzw. Zintegrowanego Systemu Karotek Operacyjnych, głównej bazy komputerowej bezpieki. Szereg innych dokumentów na temat przeszłości Wałęsy znaleźli pracownicy Wydziału Studiów powołanego już przez ministra Macierewicza.

Był wśród nich m.in. „Kwestionariusz Ewidencyjny osoby podlegającej internowaniu z 28 listopada 1980 r.”. W krótkiej charakterystyce personalnej ówczesnego przywódcy „Solidarności” napisano: „członek komitetu strajkowego, 29.12.1970 pozyskany do współpracy z SB. W okresie 1970 – 1972 przekazał szereg informacji dotyczących negatywnej działalności pracowników stoczni”.

Ciekawe archiwalia udało się odnaleźć w Delegaturze UOP w Gdańsku. Wprawdzie oryginalnej teczki personalnej i teczki pracy TW nigdzie nie było, ale w 1991 r. zidentyfikowano kilkadziesiąt doniesień TW „Bolek” zachowanych w sprawach prowadzonych przez gdańską SB. Donosy te dotyczyły przede wszystkim pracowników Wydziału W-4 i członków komitetu strajkowego funkcjonującego w Stoczni Gdańskiej w grudniu 1970 r. Były to miejsca i środowiska nierozerwalnie związane z życiorysem Wałęsy. Autentyczność dokumentacji zebranej w 1992 r. przez kierownictwo UOP nie budziła wątpliwości.

Odnalezione doniesienia powstały zgodnie z zasadami kancelaryjnymi obowiązującymi w SB i umieszczone były w kolejnych tomach akt w czasie rzeczywistym. Znajdująca się na nich numeracja stron stanowiła ciągłość z sąsiadującymi dokumentami, a nadto wykonana była tym samym środkiem kryjącym i przez tę samą osobę. Poszczególne tomy posiadały spisy treści, były przesznurowane i opieczętowane pieczęciami „KW MO Gdańsk” jeszcze w latach 70. Dokonanie w nich jakichkolwiek manipulacji post factum bez pozostawienia wyraźnych śladów było wykluczone. Oryginalna karta ewidencyjna z kartoteki dotycząca prezydenta nie pozostawiała cienia wątpliwości, kto ukrywał się pod pseudonimem Bolek.

Na podstawie tak zgromadzonej dokumentacji Wałęsa został umieszczony przez ministra Macierewicza na jego słynnej liście przekazanej parlamentowi 4 czerwca 1992 r. Jednak jeszcze tego samego dnia, przy walnym uczestnictwie ówczesnego prezydenta, rząd Jana Olszewskiego został odwołany i ujawnianie archiwów SB zablokowane. Sprawa kontaktów Wałęsy z SB z wielu powodów nie została należycie zbadana i wyjaśniona przez następne kilkanaście lat.

Dziś legendarny przywódca „Solidarności” powtarza, że dokumenty dotyczące tej sprawy to szczątkowe, nic nieznaczące „świstki” rzekomo spreparowane przez SB. Rzeczywiście, wiele istotnych dokumentów dotyczących tej sprawy nie zachowało się do naszych czasów. Większość z nich „wyprowadzono” z archiwum UOP na początku lat 90. Kluczową rolę w tej operacji odegrał sam Wałęsa.


Ludzie Wałęsy biorą MSW

Po obaleniu rządu Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. ludzie prezydenta Wałęsy szykowali się do przejęcia kontroli nad MSW. Ministrem spraw wewnętrznych miał zostać Andrzej Milczanowski, zaś szefem UOP – Jerzy Konieczny. Nim jednak pokonali wszystkie bariery formalne, prezydent Wałęsa miał zadzwonić do szefa UOP Piotra Naimskiego z jednoznacznym komunikatem: „Nie ruszać żadnych papierów i czekać”.

Zanim nowa ekipa zdołała przejąć obowiązki, Naimski powołał sześcioosobową komisję, która dokonała inwentaryzacji dokumentów dotyczących urzędującego prezydenta RP. W jej skład wchodzili m.in. zastępca szefa UOP Adam Taracha i szef Zarządu Kontrwywiadu UOP Konstanty Miodowicz. Komisja stworzyła „Protokół z przeglądu akt archiwalnych dotyczących agenturalnej działalności Lecha Wałęsy w latach 1970 – 1976 r.” enumeratywnie wymieniający wszystkie dokumenty, które do 4 czerwca 1992 r. zgromadziło w tej sprawie kierownictwo MSW.

W nocy z 5 na 6 czerwca 1992 r. nowa ekipa weszła do budynku UOP. Pierwszym obiektem zainteresowania Milczanowskiego i Koniecznego stała się kasa pancerna ministra Antoniego Macierewicza. Ponieważ nie było w niej dokumentów dotyczących Wałęsy, obaj pierwsze kroki skierowali do gabinetu Piotra Naimskiego. Tu protokolarnie przejęli wszystkie znajdujące się tam akta archiwalne dotyczące prezydenta. Protokół ten zachował się do naszych czasów i wymienia dokładnie te same dokumenty, które wcześniej spisano w „Protokole z przeglądu akt archiwalnych dotyczących agenturalnej działalności Lecha Wałęsy w latach 1970 – 1976 r.”. Były wśród nich m.in. oryginalna karta ewidencyjna Wałęsy z informacją, iż był on do 1976 r. tajnym współpracownikiem wyeliminowanym z sieci agenturalnej z powodu „niechęci do współpracy”, a także podający analogiczne informacje wydruk z bazy komputerowej byłej SB oraz wspomniany już kwestionariusz osoby przeznaczonej do internowania. W ręce Milczanowskiego dostały się też kopie rzekomych rękopiśmiennych dokumentów TW „Bolek”, które w latach 80. kolportowała SB. Kolekcję uzupełniały liczne raporty „Bolka” znajdujące się w przywiezionych z Gdańska tomach akt archiwalnych tamtejszej SB.

Po wkroczeniu nowej ekipy, drzwi od pokoi, gdzie znajdował się Wydział Studiów, zostały zaplombowane, a na korytarzach pojawili się wartownicy z Jednostek Nadwiślańskich MSW. Współpracowników Antoniego Macierewicza, którzy pojawili się w pracy 6 czerwca 1992 r. (sobota), odizolowano w specjalnie przygotowanej sali. Były funkcjonariusz SB, a później oficer Zarządu Śledczego UOP, płk Adam Dębiec miał kierować „postępowaniem wyjaśniającym”. Wszyscy odmówili mu składania wyjaśnień, domagając się jednocześnie zinwentaryzowania zabezpieczonych archiwaliów MSW w obecności przedstawicieli Sejmu. Mimo dużej wiedzy, jaką dysponowali, natychmiast wyrzucono ich z pracy.


Teczka „Bolka” w Belwederze

Około 6 – 7 czerwca 1992 r. za zgodą ministra Andrzeja Milczanowskiego Wałęsie udostępniono zgromadzoną na jego temat dokumentację. Prezydent oglądał ją w gabinecie szefa kontrwywiadu UOP płk. Konstantego Miodowicza. W lipcu lub sierpniu 1992 r. prezydent ponownie zwrócił się do Milczanowskiego o możliwość przeczytania akt, tym razem w Belwederze. Otrzymał na to zgodę. Szef Zarządu Śledczego UOP płk Wiktor Fonfara zapisał w notatce służbowej: „polecenie dostarczenia ich Prezydentowi otrzymał ówczesny Szef UOP Jerzy Konieczny oraz ja. Materiały osobiście zawieźliśmy Prezydentowi, który pokwitował ich odbiór na odwrocie protokołu zawierającego szczegółowy spis ich zawartości”.

Polecenia wydawane przez ministra Milczanowskiego budzą zasadnicze wątpliwości. Do najpoważniejszych należy kwestia, na jakiej podstawie prawnej i w jakim celu szef MSW przekazał Lechowi Wałęsie komplet kompromitujących go dokumentów. Udostępnienie ich w budynku UOP, tak jak to miało miejsce w czerwcu 1992 r., lub ewentualne przesłanie do Belwederu kopii można potraktować jako działania zgodne z obowiązującymi przepisami. Ale przekazanie oryginałów, to już inna sprawa.

Przede wszystkim warto wspomnieć, że akta te były opatrzone klauzulami tajności, a w UOP istniały stosowne zasady obiegu takich dokumentów. Przekazanie niejawnych akt archiwalnych SB dotyczących TW „Bolek” prezydentowi Lechowi Wałęsie z pominięciem wszelkich obowiązujących zasad i procedur, kancelarii tajnych etc. budzi zastrzeżenia. Nie tylko naruszało to obowiązujące reguły prawa, lecz także narażało ważne akta urzędowe na ich bezpowrotne utracenie. Co też niebawem się stało.

Paczka z dokumentami dotyczącymi TW „Bolek” wróciła do MSW 22 września 1992 r. Na pierwszy rzut oka było widać, że dokumenty zostały zdekompletowane. Zniknęły najważniejsze dokumenty dotyczące sprawy: oryginał karty ewidencyjnej Lecha Wałęsy, kopie doniesienia i pokwitowań tego TW, a także inne dokumenty wskazujące, że „Bolkiem” był urzędujący prezydent. W poszczególnych tomach akt, które przywieziono z Gdańska 1 czerwca 1992 r., dokonano czystki. W miejscach, gdzie wcześniej znajdowały się doniesienia „Bolka”, sterczały teraz fragmenty powyrywanych kartek.

Milczanowski przekazał płk. Fonfarze polecenie udokumentowania braków, co zrobiono w postaci stosownych notatek służbowych. Zapewne po interwencji Andrzeja Milczanowskiego w Belwederze następnego dnia, 24 września 1992 r., do MSW dotarła kolejna przesyłka od Lecha Wałęsy. Koperta miała zawierać brakujące dokumenty – jak to eufemistycznie określano w dokumentach urzędowych – „zatrzymane” wcześniej przez prezydenta.

Na drugi dzień po otrzymaniu wspomnianej przesyłki materiały dotyczące Wałęsy zostały zapakowane i zamknięte w kasie pancernej. Teoretycznie wszystko było w porządku. Początkowo prezydent „zatrzymał” część kompromitujących go dokumentów, jednak po interwencji ministra Milczanowskiego zwrócił je w kopercie. Kłopot w tym, że nikt tej koperty nie otworzył. Nie było takiej potrzeby. Kierownictwo MSW zapewne wiedziało, że brakujących dokumentów w kopercie nie ma, a rzekomy zwrot dokumentów przez Wałęsę był prawdopodobnie fikcją.


Doczyszczanie

19 września 1993 r. odbyły się w Polsce wybory parlamentarne. Ich zdecydowanym zwycięzcą były SLD i PSL. Łącznie partie te (171 plus 132) zdobyły 303 mandaty. Dla Lecha Wałęsy, którego dotychczasowa siła w znacznej mierze opierała się na słabości rozdrobnionego parlamentu, groziło to utratą wpływów i kontroli nad UOP i MSW. Zapewne perspektywa utraty stanowiska przez Andrzeja Milczanowskiego spowodowała kolejne ruchy w sprawie dokumentów dotyczących TW „Bolek”, wypożyczonych wcześniej do Belwederu.

28 września 1993 r. po południu Lech Wałęsa zadzwonił do Milczanowskiego, prosząc o ponowne pilne wypożyczenie dotyczących go dokumentów. W notatce służbowej Milczanowski zapisał: „Zaproponowałem dostarczenie dokumentów do Belwederu około godz. 22.00, co Pan Prezydent zaakceptował. Następnie o powyższym powiadomiłem p. Ministra Jerzego Koniecznego. Przed godziną 22.00 razem z P. Ministrem Jerzym Koniecznym udaliśmy się do Belwederu, gdzie Pan Prezydent Lech Wałęsa osobiście od nas przyjął i pokwitował wypożyczenie całości wspomnianych wyżej dokumentów”.

Rzeczywiście, na „Protokole zapakowania i zdeponowania akt” sporządzonym przez Milczanowskiego i Koniecznego 25 września 1992 r. znajduje się odręczna adnotacja: „Wypożyczyłem 28.09.1993 r. L. Wałęsa”.

Lech Wałęsa twierdzi, że nie zabrał akt TW „Bolek” ani nigdy ich nie czytał


Prezydent zwrócił dokumentację 24 stycznia 1994 r. Wedle notatki służbowej szefa MSW: „W dniu dzisiejszym, po otrzymaniu dyspozycji Pana Prezydenta Lecha Wałęsy, udałem się w godzinach wieczornych wraz z Szefem UOP p. Ministrem Gromosławem Czempińskim do Belwederu, po odbiór całości dokumentów dotyczących osoby P. Prezydenta L. Wałęsy, a wypożyczonych Mu w dniu 28 września 1993 r. Pan Prezydent Lech Wałęsa przyjął w Belwederze mnie i Pana Ministra Czempińskiego, po czym osobiście przekazał nam paczkę z dokumentami opakowaną w brązowy papier (…) P. Minister Gromosław Czempiński w mojej obecności paczkę z dokumentami opieczętował okrągłą pieczęcią o treści „Szef Urzędu Ochrony Państwa” i włożył do sejfu w swoim gabinecie, celem przechowywania. Andrzej Milczanowski”.

Jaki był sens ponownego wypożyczania przez Wałęsę całej dokumentacji? Otóż funkcjonariusze UOP musieli zorientować się, że za pierwszym razem akta „wyczyszczono” nieudolnie. Po działalności TW „Bolek” musiały pozostać wyraźne ślady, najprawdopodobniej w tomach akt wypożyczonych z Delegatury UOP w Gdańsku. Należy przypuszczać, że ktoś z kierownictwa MSW przekazał do Belwederu informację, iż akta należy „doczyścić”.

Po kilku latach funkcjonariusze badający tę sprawę nie mieli problemów z odtworzeniem prawidłowego przebiegu wypadków: „W paczce zwróconej przez Lecha Wałęsę w dniu 24.01.94 r. brak było nie tylko wspomnianych wcześniej notatek opisujących stwierdzone wcześniej braki, ale także dalszych 74 kart dokumentów dotyczących jego osoby, wytworzonych w b. SB i oznaczonych klauzulami »tajne« i »tajne specjalnego znaczenia«”.


Siemiątkowski: akt nie zwrócono

W lipcu 1996 r. nowy minister spraw wewnętrznych Zbigniew Siemiątkowski zwrócił się do urzędującego od kilku miesięcy prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego z prośbą o możliwość zbadania zawartości pakietu przesłanego przez Wałęsę do UOP: „Uprzejmie informuję Pana Prezydenta, iż w Urzędzie Ochrony Państwa znajduje się paczka zawierająca prawdopodobnie dokumenty dotyczące byłego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Wałęsy, opieczętowana z naniesioną klauzulą: »Bez zgody prezydenta RP nie otwierać«. Z uwagi na konieczność dokonania przeglądu tych materiałów, sprawdzenia ich stanu faktycznego oraz przygotowania do archiwizacji zwracam się do Pana Prezydenta z prośbą o zgodę na otwarcie tej paczki w celu komisyjnego wykonania stosownych czynności”.

Za zezwoleniem Kwaśniewskiego komisja powołana w UOP otworzyła pakiety i dokonała spisu znajdujących się w nich dokumentów. Z dokumentu tego jasno wynikało, że wielu dokumentów wypożyczonych przez prezydenta Wałęsę brakuje: „do chwili obecnej nie zostały zwrócone do UOP następujące materiały przekazane Lechowi Wałęsie wymienione w protokole z dnia 5.06.1992 r.:

1) teczka nr I – zawierająca materiały dot. agenturalnej działalności Lecha Wałęsy,

2) teczka nr II – zawierająca materiały jak wyżej,

3) teczka nr III – zawierająca notatki i doniesienia agenturalne od Lecha Wałęsy,

4) teczka nr IV – zawierająca dokumenty rejestracyjne Lecha Wałęsy (…) teczka nr VI – zawierająca między innymi pokwitowania L. Wałęsy i odbioru wynagrodzenia za działalność agenturalną”. Wedle innego fragmentu sprawozdania komisji: „W tomach archiwalnych brak jest spisów zawartości oraz kart w ilości: w tomie II – 14 kart; w tomie III – 20 kart; w tomie IV – 99 kart; w tomie V – 17 kart; w tomie VI – 27 kart”.

Po otrzymaniu sprawozdania Siemiątkowski pisał do prezydenta Kwaśniewskiego: „nie zostały zwrócone do chwili obecnej m.in. dokumenty dotyczące agenturalnej działalności Lecha Wałęsy, notatki i doniesienia agenturalne od Lecha Wałęsy, jego dokumenty rejestracyjne, pokwitowania Lecha Wałęsy na odbiór wynagrodzenia za działalność agenturalną, analiza sprawy operacyjnego rozpracowania krypt. „Bolek”, ekspertyzy kryminalistyczne i inne, a także materiały dokumentujące przepływ korespondencji między Lechem Wałęsą w okresie sprawowania przez niego funkcji Prezydenta a UOP”.

W miejscach, gdzie wcześniej znajdowały się doniesienia „Bolka”, sterczały fragmenty powyrywanych kartek

24 września 1996 r. szef UOP płk Andrzej Kapkowski zwrócił się pisemnie do Lecha Wałęsy o oddanie brakujących akt: „Zwracam się do Pana Prezydenta z prośbą o zwrot dokumentów – jeśli jest Pan w ich posiadaniu – które zostały wytworzone przez b. Służbę Bezpieczeństwa dotyczące Pańskiej działalności w okresie 1970 – 1989. Jak wynika z dotychczasowych ustaleń uprawnione jest przypuszczenie, iż część tej dokumentacji, która była udostępniana Panu w latach 1992 – 1994 przez ministra p. A. Milczanowskiego […] może znajdować się w Pańskim archiwum prywatnym”.Na pismo to Wałęsa nigdy nie odpowiedział.


„Wałęsowicze” w gdańskim UOP

Podobne jak w centrali MSW działania ukierunkowane na zatarcie śladów działalności TW „Bolek” podjęto w Delegaturze UOP w Gdańsku. Pierwszym krokiem było usunięcie płk. Adama Hodysza, który w 1992 r. przekazał Macierewiczowi akta „Bolka” i zapewne nie zgodziłby się na dokonywanie zniszczeń i manipulacji w archiwum. Jego dni były więc policzone.

W pierwszych dniach września 1993 r. w Gdańsku pojawił się płk Gromosław Czempiński, który wręczył Hodyszowi odwołanie. Jego obowiązki przejął protegowany Wałęsy mjr Henryk Żabicki – doświadczony funkcjonariusz SB, były lektor KW PZPR i członek egzekutywy POP gdańskiej SB, a w 1989 r. kandydat na delegata XI Zjazdu PZPR. Jego zastępcą został kpt. Zbigniew Grzegorowski – również były oficer SB.

Obaj w latach 80. byli w zespole zajmującym się inwigilacją Wałęsy. W czasie tzw. transformacji ustrojowej w latach 1989 – 1990 Żabicki i Grzegorowski zaczęli utrzymywać bliskie relacje z przywódcą „Solidarności” jako funkcjonariusze BOR ochraniający Wałęsę. Ze względu na ścisłe kontakty Żabickiego i Grzegorowskiego z prezydentem obu nazywano „wałęsowiczami”. Milczanowski zaprzeczał, jakoby za zmianami personalnymi w gdańskiej Delegaturze stał prezydent, jego słowa publicznie zdezawuował jednak sam Wałęsa.

Od objęcia przez nową (starą) ekipę SB kierownictwa gdańskiej Delegatury UOP pomiędzy mjr. Żabickim i jego ludźmi a naczelnikiem Wydziału Ewidencji i Archiwum por. Krzysztofem Bollinem, który znalazł donosy „Bolka” w 1991 r., rozpoczęła się gra. Bollin starał się zabezpieczać ślady działalności tego agenta, a jego przełożeni mieli przeciwne intencje. Pewnego dnia jeden z członków nowej ekipy zaproponował, żeby Bollin usunął kolejny ślad działalności TW „Bolek”.

Była to notatka datowana na 19 stycznia 1971 r., z której wynikało, że wspomniany tajny współpracownik zidentyfikował dla SB jednego z przywódców rewolty grudniowej w Gdańsku, pracownika stoczni Kazimierza Szołocha. Obawiając się o losy znaleziska, 22 grudnia 1993 r. por. Bollin sporządził notatkę służbową dokumentującą fakt istnienia takiego dokumentu i jej kopię wysłał do centrali w Warszawie. Najprawdopodobniej na drugi dzień został odwołany. Jego stanowisko zajął bardziej związany z nowym kierownictwem, także były funkcjonariusz SB Stanisław Rybiński. Zmiany w gdańskiej Delegaturze UOP zrobiły swoje. Wkrótce notatka z 1971 r. dotycząca okoliczności rozpoznania Kazimierza Szołocha została usunięta, a na jej miejsce podrzucono inny dokument.


Hodysz kontra Żabicki

W początkach 1996 r. nowy szef UOP Zbigniew Siemiątkowski z SLD dokonał zmiany na stanowisku szefa Delegatury UOP w Gdańsku. Dotychczasowego szefa mjr. Henryka Żabickiego zastąpił ppłk Adam Hodysz. Najprawdopodobniej miał on informacje na temat tego, co działo się za poprzedniego kierownictwa, toteż zaczął dokładnie sprawdzać, co stało się z dokumentami dotyczącymi Wałęsy.

Szybko ustalono, że z archiwum usunięto kopię korespondencji wysłanej w czerwcu 1992 r. ministrowi Macierewiczowi. W ten sposób zaginął ostatni komplet około 80 stron znanych wówczas donosów TW „Bolek”. Trzej członkowie byłego już kierownictwa Delegatury: Żabicki, Grzegorowski i Rybiński wszystkiego się wypierali lub ze względu na „kłopoty zdrowotne” nie byli w stanie złożyć wyjaśnień. Doniesienie w sprawie zaginięcia akt kompromitujących Lecha Wałęsę i udziału w niej trzech funkcjonariuszy UOP skierowano do prokuratury w 1997 r.

Wówczas do kontrataku przystąpił były szef Delegatury mjr Żabicki. Zaczął przedstawiać się jako „ofiara machinacji Hodysza i Bollina”. Twierdził, że w archiwum były tylko komunikaty z obserwacji Wałęsy, a nigdy nie było w niej raportów TW „Bolek”. Te miały zostać sfałszowane przez por. Bollina i ppłk. Hodysza, o czym Żabicki poinformował prokuraturę: „stwierdzam, iż Pan Krzysztof Bollin przy wydatnym wsparciu Pana Adama Hodysza manipulując skompilowanymi i nielegalnie wytworzonymi materiałami archiwalnymi, z zemsty podjął działania zmierzające do politycznego kompromitowania b. Prezydenta Lecha Wałęsy”.

Działania Żabickiego wsparł były prezydent. Wedle doniesień prasy: „Lech Wałęsa poprosił (…) Hannę Suchocką, minister sprawiedliwości, o szczególny nadzór na śledztwem w sprawie zniknięcia tzw. teczki »Bolka«. Byłego Prezydenta zaniepokoiły informacje w prasie mówiące, jego zdaniem, o kolejnej prowokacji – fałszowaniu dokumentów w delegaturze Urzędu Ochrony Państwa w Gdańsku. Do pisma do minister Suchockiej były prezydent dołączył artykuły z »Głosu Wybrzeża« i »Gazety Wyborczej«. Dotyczą one doniesienia do prokuratury złożonego przez ppłk. Henryka Żabickiego, byłego szefa Delegatury UOP w Gdańsku, przeciwko swojemu następcy płk. Adamowi Hodyszowi”.

Ostatecznie tylko mjr. Grzegorowskiemu udało się postawić zarzuty prokuratorskie. Mógł on jednak liczyć na pomoc kolegów z SB. Były szef UOP Gromosław Czempiński, uczestnik operacji „wyprowadzania” akt TW „Bolek” w Warszawie, wsparł Grzegorowskiego obciążając płk. Adama Hodysza. Proces sądowy przeciwko Grzegorowskiego przypomina farsę. Trwa już dziesięć lat i jego końca nie widać.


Ślady po „Bolku”

Dokumenty dotyczące lustracji z 1992 r. nie były jedynymi, które zaginęły w gdańskiej Delegaturze UOP w latach 90. Z dziennika rejestracyjnego byłego Wydziału „C” KW MO Gdańsk wyrwano kartę z numerami od 12514 do 12565. Na powyższej stronie, pod numerem 12535 rejestrowany był jako TW „Bolek” Lech Wałęsa. Kolejny brak w archiwaliach stwierdzili autorzy niniejszego artykułu w czasie kwerendy w 2007 r. Chodzi o dokumentację w sprawie Lecha Wałęsy znajdującą się w aktach sprawy krypt. „Gotowość”, dotyczącej akcji internowania członków NSZZ „Solidarność” z województwa gdańskiego. Usunięto z niej „Arkusz ewidencyjny osoby podlegającej internowaniu”, który zapewne też zawierał informacje o kompromitującej przeszłości Wałęsy. Dziś dysponujemy jedynie kopią tego dokumentu, podobnie jak w wypadku kilku innych dokumentów „wyprowadzonych” w czasach prezydentury Wałęsy z archiwum UOP.

W miejsce usuwanych dokumentów podrzucano inne, których nigdy tam nie było. W tomie XXII akt sprawy kryptonim „Jesień 70” znajduje się notatka następującej treści: „Gdańsk, 16.02.1971 r. TAJNE. Notatka służbowa z dn. 16.02.1971. W dniu 16.02.1971 ob. Lech Wałęsa nie podjął współpracy jako TW. kpt. E. Graczyk. Propozycja. W związku z odmową współpracy proponuję dalszą kontrolę jego działalności na W-4 poprzez TW KLIN. kpt. E. Graczyk”.

Dokument ten miał potwierdzać, że Wałęsa nigdy nie podjął współpracy z SB. Kłopot w tym, że analiza treści dokumentu oraz jego oględziny zewnętrzne w jednej kwestii nie pozostawiają wątpliwości: dokument podrzucono w latach 90. i wszystko wskazuje na to, że jest falsyfikatem. Jednak Lech Wałęsa posługuje się nim na każdym kroku. Zamieścił go na swojej stronie internetowej i opublikował w książce „Moja III RP”.

To nie koniec. W miejsce ukradzionych doniesień TW „Bolek” podrzucono inne dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy. Jest to kserokopia analizy SOR „Bolek” sporządzona 20 kwietnia 1982 r. przez inspektora Wydziału III Departamentu V MSW ppor. Adama Żaczka (pod kryptonimem „Bolek” Wałęsa był rozpracowywany w latach 1976 – 1989, czego nie można mylić z pseudonimem TW „Bolek” z lat 1970 – 1976). Ponieważ dotyczyła ona okresu, w którym Wałęsa był rozpracowywany przez SB i sporządzono ją na potrzeby śledztwa, nie zawierała ona żadnych informacji o jego wcześniejszych kontaktach z SB. Sęk w tym, że analiza ta nie jest w sprawie dokumentem nowym. Jej oryginał zniknął wraz z innymi dokumentami dotyczącymi Wałęsy w czasie „wypożyczania” ówczesnemu prezydentowi jego akt w Warszawie. Trudno o bardziej jaskrawy dowód na to, kto był inicjatorem i zleceniodawcą machinacji dokonywanych w archiwach UOP.

Co ciekawe, Lech Wałęsa twierdzi, że nie tylko nie zabrał akt TW „Bolek”, lecz nigdy ich nie czytał. W rozmowie z Agnieszką Kublik w „Gazecie Wyborczej”, można przeczytać interesującą wymianę zdań: „Czy jako prezydent prosił Pan Urząd Ochrony Państwa o teczkę »Bolka«? [LW:] Nic takiego nie było. [AK:] Nie kusiło nigdy Pana, by zajrzeć do swojej teczki? [LW:] – Pani Agniesiu – już Pani zapytała, ja odpowiedziałem. [AK:] Nie miał Pan nigdy tej teczki w ręku? – [LW:] Nie, oczywiście, że nie miałem”.

Jednak w świetle zachowanych dokumentów nie ma większych wątpliwości, że były prezydent mija się z prawdą. Nie tylko czytał dokumenty na swój temat, lecz doprowadził do ich „wyprowadzenia” z archiwum UOP. Zresztą dotyczy to nie tylko akt TW „Bolek”, lecz także dokumentacji kilku czołowych działaczy gdańskiej opozycji, na przykład Jacka Merkla, Bogdana Borusewicza, Bogdana Lisa i obecnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego.Dziś były prezydent twierdzi, że dokumenty dotyczące jego współpracy z SB zostały sfabrykowane. Jeżeli tak, to dlaczego, zamiast dążyć do wyjaśnienia sprawy, z taką konsekwencją usuwał wszystkie ślady działalności TW „Bolek”?

Autorzy są historykami Instytutu Pamięci Narodowej"

Źródło : Rzeczpospolita

Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 17, 2008 10:03 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rmf.fm/fakty/?temat=75

"Wt, 2008-06-17 08:02 (aktualizacja: 08:57)

Kurski: Gruba kreska dla przeszłości Lecha Wałęsy


Najpierw poznajmy prawdę, potem odkreślmy przeszłość Lecha Wałęsy grubą kreską - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Jacek Kurski, poseł Prawa i Sprawiedliwości. I apelował: Nie popadajmy w histerię. Książka IPN wzbogaci ocenę Wałęsy, natomiast nie zmieni jego pozytywnego bilansu dla Polski.

(...)
Jacek Kurski: Wałęsa jest był dla mnie, jest i pewnie będzie symbolem „Solidarności”. Cała moja młodość to zaangażowanie się w podziemną „Solidarność”, której symbolem był Lech Wałęsa.

Konrad Piasecki: Nawet jak pan przeczyta książkę IPN, w której jest napisane, że Lech wałęsa Był „Bolkiem”, że na początku lat 70. współpracował i że wziął za to 13 tysięcy złotych, to fascynacja nie minie?

Jacek Kurski: Fascynacja minęła wiele lat temu, kiedy został prezydentem i zmienił kurs. To wzbogaci ocenę Wałęsy, natomiast nie zmieni jego generalnego pozytywnego bilansu dla Polski. Nie popadajmy też w histerię, że w związku z nowymi faktami ma być jakiś zakaz i Lech wałęsa ma być immunizowany na prawdę historyczną. To jest naprawdę histeria, która zaczyna mi przypominać 4 czerwca 1992 roku.

Konrad Piasecki: Ale nawet wiceprezes IPN mówi, że ta książka to nagonka, inkwizycja i wstyd.

Jacek Kurski: Dlatego mi to przypomina 4 czerwca 1992 roku, bo pani Dmochowska nie jest dla mnie wiceprezesem IPN. Dopiero dzisiaj się dowiedziałem, że jest taki wiceprezes IPN. Ta publikacja trochę mi przypomina bunt prokuratorów po przegranej PiS. Pani Dmochowska jest posłanką Unii Demokratycznej.

Konrad Piasecki: Była, ale była też żołnierzem Armii Krajowej.

Jacek Kurski: Ale jeśli ktoś obalał rząd Jana Olszewskiego razem z Lechem Wałęsą to niech przynajmniej przy tej publikacji skorzysta z rady prezydenta Chiraca i nie wypowiada się zbyt intensywnie.

Konrad Pasecki: Pani Dmochowska powinna milczeć?

Jacek Kurski: Wydaje mi się, że jeżeli jej wypowiedź służy wyłącznie zakneblowaniu publikacji opartej na historycznych faktach to niech to ocenią słuchacze.

Konrad Piasecki: Ta książka się ukaże być może nawet jutro i co daje z tą wiedzą mamy zrobić? Lech Wałęsa, były prezydent, laureat nagrody Nobla, lider Solidarności, historyczna postać, dzisiaj na pomnikach.

Jacek Kurski: Wydaje mi się, że Polacy są przygotowani na przyjęcie nawet najbardziej trudnej prawdy o Lechu Wałęsie.

Konrad Piasecki: Zdejmować Wałęsę z pomników?

Jacek Kurski: Nie zdejmować.

Konrad Piasecki: Odbierać mu przywileje honorowe, przywileje dawnego prezydenta?

Jacek Kurski: Absolutnie nie. Nikt tego nie żąda i ja deklaruję, że dla mnie bilans Wałęsy będzie nadal pozytywny. Natomiast chętnie dowiem się, co było powodem tych wszystkich dramatycznych zwrotów prezydentury Lecha Wałęsy.

Konrad Piasecki: Ale wyobraża pan sobie dzisiaj Wałęsę jako twarz Euro 2012 albo jako przedstawiciela Polski w Konwencie Mędrców Unii Europejskiej?

Jacek Kurski: Oczywiście, że sobie wyobrażam. To jest sprawa, którą powinni znać Polacy i nie dajmy się zwariować. Ja chętnie się dowiem, jakie były powody tych wszystkich zwrotów akcji Lecha Wałęsy. Tych wszystkich Wileckich, Wachowskich, tych spotkań z Kiszczakiem, stawki na Jaruzelskiego i kontakty z nimi w czasie puczu Janajewa. Idiotyczne koncepcje NATO bis, RWPG bis, na sprzeciw wobec cywilnej kontroli nad armią – sprawa Parysa. Jakie były przyczyny i to jest tak naprawdę coś, co mnie i wszystkich ludzi podziemia Solidarności potwornie zabolało. Skąd się wzięło np. zdanie Lecha Wałęsy o tym, że Hodysz, czyli bohater Solidarności podziemnej, który był w bezpiece, ale współpracował z podziemiem, że Hodysza trzeba wyrzucić.

Konrad Piasecki: Zgodzę się z panem, że to zdanie było głęboko nieszczęśliwe i też się mu dziwiłem.

Jacek Kurski: Że kto zdradził, zawsze będzie zdradzał. A zdanie w sprawie pułkownika Kuklińskiego? To samo, że kto raz zdradził. Kogo zdradził Kukliński i Hodysz. Zdradzili Sowietów, zdradzili komunę, zdradzili bezpiekę.

Konrad Piasecki: Czyli przeszłość Lecha Wałęsy oddzielić grubą kreską?

Jacek Kurski: Zdradzili PZPR a nie zdradzili polskiego społeczeństwa. W pewnym momencie Lech Wałęsa jako prezydent staje po tamtej stronie.

Konrad Piasecki: Gruba kreska dla przeszłości Lecha Wałęsy?

Jacek Kurski: Gruba kreska pod warunkiem wyjaśnienia prawdy. Powtarzam, tylko prawda jest ciekawa, tylko prawa was wyzwoli, tylko Wałęsę może wyzwolić prawda. Tak, to do końca życia on będzie się zmagał z tym problemem. W jego interesie jest ta książka.

(...) "

Więcej:
http://www.rmf.fm/fakty/?temat=75
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 17, 2008 12:15 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.wprost.pl/ar/132017/Puzzle-Bolka/

"Puzzle Bolka
2008-06-17 12:22

Lech Wałęsa został zarejestrowany jako TW ps. „Bolek” pod numerem 12535 - przez Wydział III SB w Gdańsku
Sławomir Cenckiewicz
Piotr Gontarczyk


Historycy, pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej

„Nigdzie też nie jest napisane, że Wałęsa to »Bolek«" – oznajmił kiedyś Lech Wałęsa w rozmowie z dziennikarzami „Wprost". Nie wiadomo, co były prezydent RP miał na myśli wypowiadając te słowa. Być może wierzył, że sprawa kradzieży dokumentów SB na jego temat z archiwów UOP i MSW nigdy nie ujrzy światła dziennego. Ale nawet mimo „brakowania" dokumentów SB dotyczących Wałęsy w latach 90., historycy są w stanie zidentyfikować personalia TW ps. „Bolek".

Identyfikacja
Zachowane w archiwach IPN tzw. pomoce ewidencyjne (karty rejestracyjne, dzienniki korespondencyjne i zapisy w Zintegrowanym Systemie Kartotek Operacyjnych) potwierdzają fakt rejestracji Lecha Wałęsy pod numerem 12535 przez Wydział III SB w Gdańsku jako TW ps. „Bolek" w latach 1970-1976. Identyfikację TW ps. „Bolek" potwierdza m. in. notatka funkcjonariusza gdańskiej SB Marka Aftyki z 21 czerwca 1978 r. na temat Wałęsy: „Wymieniony do współpracy z organami bezpieczeństwa pozyskany został w dniu 29 XII 1970 r. jako TW ps. »BOLEK« na zasadzie dobrowolności przez st. insp. Wydziału II KW MO w Olsztynie kpt. [Edwarda] Graczyka". Potwierdzenie związków Lecha Wałęsy z SB znajdujemy także w innych dokumentach SB. Przykładowo w arkuszu ewidencyjnym z 28 listopada 1980 r. przeznaczonego do internowania Wałęsy czytamy: „29 XII 1970 r. pozyskany do współpracy z SB. W okresie 1970–1972 przekazał szereg informacji dot[yczących] negatywnej działalności pracowników Stoczni".

Ilu Bolków?
Czasem pojawiają się opinie, że w latach 1970-1976 na kontakcie Wydziału III KW MO w Gdańsku działało kilkudziesięciu tajnych współpracowników noszących pseudonim „Bolek". Wiele razy po ten argument sięgał sam Lech Wałęsa: „Równie dobrze mogliby ze mnie zrobić Felka. W samym Gdańsku agentów SB o pseudonimie »Bolek« było podobno 56. Wzięli więc trochę dokumentów z różnych teczek i zrobili ze mnie pięćdziesiątego siódmego. Proste!". Autorzy książki o Lechu Wałęsie dokonali szczegółowej analizy sieci agenturalnej gdańskiej SB w latach 1970-1976 pod kątem zbadania powyższego problemu. Okazało się, że w latach 1970-1976 Wydział III gdańskiej SB dysponował łącznie… czterema tajnymi współpracownikami o pseudonimie „Bolek", z których tylko jeden – ten rejestrowany pod nr 12535 – pracował w Stoczni Gdańskiej, i to na Wydziale W-4. Pozostali trzej agenci o ps. „Bolek", których zidentyfikowaliśmy z nazwiska, nie mieli ze stocznią nic wspólnego, a nawet nie mieszkali w Gdańsku.

Opiekunowie z bezpieki
TW ps. „Bolek" miał w okresie współpracy (1970-1976) trzech oficerów prowadzących: kpt. Edwarda Graczyka, kpt. Henryka Rapczyńskiego i kpt. Zenona Ratkiewicza. Ponadto, z jednego ze znanych nam dokumentów wynika, że w spotkaniu kontrolnym z TW ps. „Bolek" wziął udział kpt. Czesław Wojtalik. Na terenie stoczni z TW ps. „Bolek" utrzymywał kontakt (odbierał doniesienia, przekazywał zadania do wykonania i wręczał zapłatę) rezydent SB ps. „Madziar". Był nim emerytowany funkcjonariusz UB/SB kpt. Józef Dąbek. Jego pracę nadzorował ppor. Janusz Stachowiak, który na bieżąco oceniał, podsumowywał i opatrywał uwagami doniesienia i informacje odbierane przez „Madziara" od TW ps. „Bolek". Wszyscy wymienieni funkcjonariusze pracowali w elitarnej Grupie VI Wydziału III SB w Gdańsku (zwanej wcześniej grupą ds. przemysłu), w ramach której powołano Zespół ds. Stoczni Gdańskiej im. Lenina kierowany przez kpt. Zenon Ratkiewicza. Według kierownictwa SB w Gdańsku, była to nie tylko najliczniejsza, ale i „najtrudniejsza zagadnieniowo" grupa.

Agent doraźny
Pozyskany do współpracy z SB bezpośrednio po „wydarzeniach grudniowych" (być może już 19 grudnia 1970 r.) TW ps. „Bolek", podobnie jak wiele innych osobowych źródeł informacji Wydziału III w Gdańsku zwerbowanych w tym okresie, był agentem, przed którym stawiano przede wszystkim zadania o charakterze doraźnym. Związane to było z jednej strony z rozpracowaniem i kontrolą osób zaangażowanych w rewoltę grudniową, z drugiej natomiast z działalnością prewencyjną wobec osób organizujących od stycznia 1971 r. wiece, protesty i strajki w Stoczni Gdańskiej. W analizie wyników pracy z siecią agenturalną z lutego 1971 r. naczelnik Wydziału III SB w Gdańsku ppłk Jan Kujawa pisał: „W okresie wydarzeń grudniowych i w styczniu pozyskania TW podporządkowane były potrzebom zorganizowania szerokiego dopływu informacji o sytuacji wśród załóg zakładów pracy, a głównie spośród osób i grup, które inspirowały lub inicjowały strajki i wystąpienia. Z uwagi na powyższe, pozyskań dokonywano spośród robotników, zwłaszcza młodej generacji i mieszkańców hoteli robotniczych". Skalę prowadzonych działań i efekty pracy operacyjnej SB ukazują dane statystyczne z połowy stycznia 1971 r. W okresie „wydarzeń grudniowych" i bezpośrednio po nich zwerbowano do współpracy z SB 139 osób. „Pozyskane źródła TW w okresie samych wydarzeń i po wydarzeniach grudniowych wywodziły się głównie spośród robotników, aktywnych uczestników zajść i spośród komitetów strajkowych. Spośród komitetów strajkowych pozyskano 14 TW i 6 kontaktów operacyjnych" – czytamy w jednej z analiz SB. Treść cytowanego powyżej dokumentu odnosi się także do TW ps. „Bolek", który w grudniu 1970 r. należał zarówno do „aktywnych uczestników zajść", jak i był członkiem „komitetu strajkowego".

Agent efektywny
TW ps. „Bolek" był współpracownikiem aktywnym, zwłaszcza, jeśli chodzi o okres będący bezpośrednim następstwem Grudnia ’70 (lata 1970-1972). Tę obserwację potwierdza także treść notatki SB z 1978 r. „W latach 1970–[19]72 wymieniony już jako TW ps. »BOLEK« przekazywał nam szereg cennych informacji dot[yczących] destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. […] Za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13100 zł; wynagrodzenie brał bardzo chętnie". Poza wspomnianą już dokumentacją ewidencyjną na temat Wałęsy, historycy dysponują dzisiaj kilkoma obszernymi doniesieniami TW ps. „Bolek" (z 17, 22 i 27 kwietnia 1971 r. oraz 25 listopada 1971 r.), które w formie oryginalnych maszynopisów (są to kolejne egzemplarze doniesień przepisanych na maszynie) zostały odnalezione w gdańskim IPN. Ponadto, w podobnej formie, zachowały się, także odnalezione przez autorów, trzy fragmenty doniesień i podsumowań donosów TW ps. „Bolek" (z przełomu marca i kwietnia 1971 r., 26 maja 1971 r. i 3 października 1971 r.). Treść zachowanych donosów dowodzi, że TW ps. „Bolek" był agentem aktywnym, nieograniczającym się do relacjonowania wydarzeń, ale wykazującym dużo własnej inicjatywy w rozpoznawaniu „źródeł zagrożeń". Jako uczestnik i członek komitetu strajkowego w Grudniu ’70, a później formalny reprezentant załogi w rozmowach z dyrekcją stoczni, w tym również z samym I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem, cieszył się naturalnym autorytetem i zaufaniem wśród stoczniowej załogi. W znanych nam zaledwie kilku dokumentach dotyczących bezpośrednio działalności TW ps. „Bolek" przewinęły się dwadzieścia cztery nazwiska, z czego większość stanowią jego koledzy z Wydziału W-4 i Rady Oddziałowej oraz uczestnicy rewolty grudniowej 1970 r. i organizatorzy protestów w 1971 r. Wiele z tych osób było rozpracowywanych i represjonowanych przez SB. Prowadzono wobec nich jawną i tajną obserwację, wzywano na rozmowy profilaktyczno-ostrzegawcze, w czasie, których nagabywano do współpracy, a w miejscach zamieszkania i pracy zakładano podsłuchy (m. in. u Szczepana Chojnackiego i Henryka Lenarciaka). Niektórych z nich SB wytypowała do zwolnienia z pracy w Stoczni Gdańskiej. O tym wszystkim świadczą adnotacje funkcjonariuszy SB na doniesieniach TW ps. „Bolek", z których wynika, że ich kopie kierowano do spraw operacyjnych i tzw. podteczek osób występujących w jego donosach.

Lista ofiar
Na podstawie donosów TW ps. „Bolek" wszczęto sprawę operacyjną na Józefa Szylera, który jawi się zresztą, jako jedna z jego głównych ofiar. Inwigilowany i represjonowany przez SB w ramach operacji „Jesień 70", 8 lipca 1971 r. Szyler został przeznaczony do zwolnienia z pracy w stoczni. Jednak ze względu na traumę, jaką w Grudniu ’70 przeszła jego żona, w lipcu 1971 r. sam zrezygnował z pracy w stoczni i opuścił województwo gdańskie. Osiadł w Przeworsku, a później w Mielcu, gdzie również był inwigilowany przez SB. Dzięki doniesieniom TW ps. „Bolek" SB „uaktywniła pracę w sprawie" Jerzego Górskiego – w Grudniu ’70 członka Komitetu Strajkowego i Rady Delegatów, na którego prowadzono sprawę krypt. „Demagog". W swoich donosach wiele miejsca poświęcał TW ps. „Bolek" osobie Henryka Lenarciaka – uczestnika grudniowego protestu i przewodniczącego Rady Oddziałowej Związku Zawodowego Metalowców na Wydziale W-4 Stoczni Gdańskiej, którego Wydział III KW MO w Gdańsku rozpracowywał w ramach spraw krypt. „Kobra" i „Len" oraz „Arka" i „Jesień 70". Wiadomo dzisiaj, że TW ps. „Bolek” okazał się także przydatny w rozpracowaniu takich osób jak Kazimierz Szołoch (rozpracowywany w ramach sprawy krypt. „Kazek”), Henryk Jagielski (rozpracowywany w ramach sprawy krypt. „W-4”), Jan Jasiński, Mieczysław Tolwal, Alfons Suszek, Jan Miotk (rozpracowywany w ramach SOR krypt. „Sztabowiec”), Bogdan Opala, Czesław Michał Gawlik, Czesław Karpiński, Józef Animucki, Jan Górski, Jerzy Górski (rozpracowywany w ramach kwestionariusza ewidencyjnego krypt. „Demagog”), Szczepan Chojnacki (rozpracowywany w ramach kwestionariusza ewidencyjnego krypt. „Góral”), Klaus Bartel, Ryszard Zając, Maksymilian Szmuda Jan Weprzędz, Zygmunt Borkowski i Zarzycki. TW ps. „Bolek” przekazywał także drobne informacje na temat przełożonych z wydziału W-4 i dyrekcji Stoczni Gdańskiej (Władysława Leśniewskiego, Mieczysława Umińskiego i Stanisława Żaczka). Dzisiaj wiadomo, że TW ps. „Bolek” przyczynił się do tego, że wielu z tych osób dotknęły represje ze strony SB.

Punktualny, groźny i posłuszny
TW ps. „Bolek" był współpracownikiem aktywnym. Oficerowie prowadzący zwracali uwagę na jego punktualność, z jaką stawiał się w wyznaczonym miejscu na spotkanie. Bez zgody funkcjonariuszy SB nie przystępował do inicjatyw, których celem mogło być prowadzenie „wrogiej działalności". Wykonywał zadania operacyjne na terenie zakładu pracy nawet w okresie przebywania na zwolnieniu lekarskim. Uzyskał, a później przekazał SB dokumenty napisane własnoręcznie przez osoby ze swojego otoczenia. Jeśli ustalił, że pracownicy stoczni słuchają w czasie pracy Radia Wolna Europa, to starał się także uzyskać informację na temat treści słuchanych audycji („rozruchy w NRD"). Przekazywał także informacje wyprzedzające na temat planowanej przez pracowników Stoczni Gdańskiej próby zakłócenia obchodów pierwszomajowych w 1971 r. Relacjonował SB nastroje i opinie panujące na wydziale W-4, m. in. w związku z ponownym podpaleniem siedziby KW PZPR w Gdańsku, sprawę wypłacenia odszkodowań rodzinom poległych w grudniu 1970 r. stoczniowców oraz warunkami pracy i płacy w zakładzie.
TW ps. „Bolek" cechował też pewien spryt. Widać to przy okazji zgłaszanych SB w dniu 22 kwietnia 1971 r. pomysłów związanych z rozładowaniem napiętej sytuacji w stoczni poprzez złożenie załodze obietnic finansowych („Jednak wypłata powinna być wbrew oczekiwaniu dopiero po 1 Maja. Gdyby ludzie wiedzieli, że jest dla nich forsa, mogą jednak jej nie otrzymać, inaczej by patrzyli"), których ostatecznie nie trzeba będzie wcale zrealizować („TW sugerował, żeby stoczniowcom dać do zrozumienia, że zamierza się w krótkim czasie dokonać reorganizacji pod względem organizacji pracy w Stoczni, a z tym pójdą w parze zarobki pracowników fizycznych. To przyczyniłoby się do spadku agresywnych zamiarów pracowników Stoczni w dniu święta 1 Maja. Po 1 Maja poruszonych spraw można nawet nie realizować").
Jeśli TW ps. „Bolek" nie znał personaliów osób („zna ich tylko z widzenia"), którzy zwracali jego uwagę, to próbował zdobyć na ich temat jak najwięcej informacji („Mówił mi to ślusarz z W-4, którego nazwiska nie znam, mieszka pod Delikatesami, nazwisko mogę ustalić"), a nawet przybliżyć ich wizerunek i charakterystyczne cechy („jest on w wieku ponad 40 lat, wysoki, szczupły, bez zębów z przodu, lekko pokryty szronem, najprawdopodobniej będzie z W-5"), co pozwalało SB zidentyfikować te osoby (sprawa M. Tolwala). TW ps. „Bolek" przestrzegał i dbał o zasady konspiracji. Oficerom SB zwracał też uwagę na jednoźródłowość przekazywanych wiadomości, co w sytuacji ich wykorzystania mogłoby narazić go na dekonspirację. W notatce kpt. Zenona Ratkiewicza z 24 listopada 1971 r. czytamy: „Co do poprzedniej informacji podanej przez TW »Bolek« w dniu 16 XI 1971 r. dot[yczącej] wypowiedzi LENARCIAKA odnośnie przyszłych wyborów do Rady Oddziałowej i Zakładowej, oświadczył, że LENARCIAK jedynie z nim samym mówił, a w związku z tym treść tej rozmowy nie może być wykorzystana".

Identyfikator
Ważnym źródłem informacji na temat działalności TW ps. „Bolek" są dokumenty UOP i MSW wytworzone po 1989 r. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje notatka oficera UOP w Gdańsku z października 1993 r., w której znalazła się informacja, że w aktach sprawy obiektowej „Jesień ‘70" odnaleziono dokument dotyczący roli TW ps. „Bolek" w identyfikacji jednego z przywódców Grudnia ’70 – Kazimierza Szołocha. 13 października 1993 r. pracownik archiwum UOP w Gdańsku: „odnalazł w aktach sprawy obiektowej krypt[onim] »Jesień 70« nr arch. IV-15 (dot. wydarzeń grudniowych w 1970 r.) notatkę służbową z dn. 19 I 1971 r. dot[yczącą] Kazimierza Szołocha […]. Z notatki tej wynika, iż identyfikacja osoby K. Szołocha jako uczestnika wydarzeń grudniowych nastąpiła na podstawie informacji od tajnego współpracownika ps. »Bolek«. […] Notatka dotyczy zachowania się Kazimierza Szołocha w Stoczni Gdańskiej im. Lenina w trakcie wydarzeń grudniowych w 1970 r. Na pierwszej stronie karty w linii 18 znajduje się zapis, iż identyfikacji K. Sz. dokonał TW ps. »Bolek«".

Rozczarowanie i eliminacja
W 1974 r. SB odnotowała spadek aktywności TW ps. „Bolek". W tym czasie agentura przestała mieć charakter agentury doraźnej, wykorzystywanej do „rozładowania napiętej sytuacji" w zakładzie. SB zaczęła ściślej kontrolować treść doniesień i informacji od sieci TW, co było możliwe dzięki znacznej rozbudowie sieci osobowych źródeł informacji, operatywności rezydentury SB oraz zastosowaniu na większą skalę techniki operacyjnej. W latach 1974-1976 TW ps. „Bolek" na zebraniach związkowych zaczął krytycznie wypowiadać się o sytuacji w stoczni i w kraju. Jeden z funkcjonariuszy SB pisał o Wałęsie: „Po ustabilizowaniu się sytuacji w stoczni dało się zauważyć niechęć do dalszej współpracy z naszym resortem. Tłumaczył on to brakiem czasu i tym, że na zakładzie nic się nie dzieje. Żądał również zapłaty za przekazywane informacje, które nie stanowiły większej wartości operacyjnej. Podczas kontroli przez inne źródła informacji stwierdzono, że niejednokrotnie w przekazywanych informacjach przebijała się chęć własnego poglądu na sprawę, nadając jej niejako opinię środowiskową. Stwierdzono również, że podczas odbywających się zebrań dość często bez uzasadnienia krytykował kierownictwo administracyjne, partyjne i związkowe wydziału".
Na narastającą emancypację Wałęsy wskazuje również informacja przekazana przez TW ps. „Kolega" 15 lipca 1974 r.: „W dniu 8 VII 1974 r. o godz. 9.15 na Wydziale W-4 (hali produkcyjnej) odbyła się rozmowa zainicjowana przez Lenarciaka, który powiedział, że Związki Zawodowe nie zdają egzaminu bytu w obecnych warunkach, bo nie interesują się poprawą życia przeciętnych obywateli w kraju […] Następnie Wałęsa powiedział, że jedyną drogą jest organizacja związków mająca na celu pozbycie się »czerwonych pająków« w szeregu związków, którzy tylko patrzą »żeby wykorzystać sytuację budując domy, luksusowe samochody, odpoczywają na zagranicznych wczasach«. W obecnych warunkach reorganizacja jest niemożliwa, bo nie pozwoli na to partia, ale sytuacja umożliwiająca może powstać w wyniku nowego strajku, a że tak nastąpi, to jest pewne, bo już nie z roku na rok, ale co miesiąc jest coraz gorzej, fatalne zaopatrzenie, wzrost kosztów utrzymania przybliża »powtórkę« grudnia [19]70 roku, w tym wypadku trzeba by było wykorzystać go na zbudowanie związków na wzór państw zachodnich, gdzie związki organizują skutecznie strajki, gdy jest krzywda dla pracowników, a taki dobrobyt u nas, że małżeństwa młode mieszkają oddzielnie z braku mieszkania, oraz brak żłobków i przedszkoli, źle kształtują ludzi młodych do partii, bo jej polityka jest utopią. Należy zwrócić uwagę na penetrację bezpieki w stoczni i w wypadku rozmowy z ich przedstawicielami należy wyprzeć się, ponieważ gdyby zechcieli udowodnić muszą podać informatorów". Por. Janusz Stachowiak, który prowadził TW ps. „Kolega" napisał we wnioskach: „Z Wałęsą wielokrotnie były przeprowadzane rozmowy w związku z jego nieodpowiedzialnym zachowaniem się i wypowiedziami. Nie przyniosły one jednak jak dotychczas żadnego skutku". W lutym 1976 r. Lech Wałęsa otrzymał wypowiedzenie z pracy w stoczni.
Postawa TW ps. „Bolek" doprowadziła do „wyeliminowania go z czynnej sieci agenturalnej" 19 czerwca 1976 r. „z powodu niechęci do współpracy". Teczka personalna i robocza TW ps. „Bolek" została złożona w archiwum Wydziału „C" (archiwum) KW MO w Gdańsku. Tak kończył się pierwszy etap historii związanej z TW ps. „Bolek". W późniejszych latach odegrała ona ważną rolę w kolejnych etapach działalności legendarnego przywódcy „Solidarności" i późniejszego prezydenta RP Lecha Wałęsy.


Opisy zdjęć

1 i 2. Dokumenty IPN, w tym kopia karty ewidencyjnej E-14 z byłego Biura „C" MSW dotyczącej Lecha Wałęsy, na której odnotowano numer akt archiwalnych TW ps. „Bolek" (I-14713). Arch. IPN.

3. Spotkanie I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka ze stoczniowcami Trójmiasta w dniu 25 I 1971 r. Po lewej widoczny delegat załogi na spotkanie z I sekretarzem Lech Wałęsa. Fotografie pochodzą z Archiwum Państwowego w Gdańsku.

4. Załoga Wydziału W-4 w dniu 1 maja 1971 r. składa hołd poległym w grudniu 1970 r. stoczniowcom. Na zdjęciu widoczni m. in. Józef Szyler i Henryk Jagielski na których donosił TW ps. „Bolek". Fot. z arch. IPN.

5. Kapitan Henryk Rapczyński – funkcjonariusz SB w Olsztynie, którego w dniu 14 XII 1970 r. oddelegowano do pracy w Wydziale III KW MO w Gdańsku. Do lata 1971 r. prowadził TW ps. „Bolek". Wyróżniony za realizację zadań w ramach akcji i sprawy obiektowej „Jesień 70" w Gdańsku. Fot. z archiwum IPN w Olsztynie.

6. Kapitan Zenon Ratkiewicz – funkcjonariusz gdańskiej SB. Przez długie lata specjalizował się w „ochronie operacyjnej" pracowników Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Jesienią 1971 r. przejął „na kontakt" TW ps. „Bolek". Fot. z archiwum IPN w Gdańsku.

7. Kapitan Józef Dąbek ps. „Madziar" – emerytowany funkcjonariusz UB/SB, od 1971 r. jeden z dwóch rezydentów SB w Stoczni Gdańskiej im. Lenina (drugim był „Partyzant"). Okazjonalnie był jednym z oficerów prowadzących TW ps. „Bolek", od którego odbierał donosy na terenie stoczni. Fot. z archiwum IPN w Gdańsku.

8. Major Janusz Stachowiak – funkcjonariusz sekcji stoczniowej SB w Gdańsku. Nadzorował pracę rezydenta „Madziara" i kontrolował TW ps. „Bolek".. Fot. z archiwum IPN w Warszawie.

9. Podpułkownik Czesław Wojtalik – w latach 1970–1973 kierował Grupą VI Wydziału III, którą powołano do rozpracowania tzw. elementu pogrudniowego. Od czasu do czasu brał udział w spotkaniach z TW ps. „Bolek". W 1978 r. próbował ponownie namówić L. Wałęsę do współpracy z SB. Fot. z archiwum IPN w Gdańsku."

Autor: Slawomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk



Więcej:
http://www.wprost.pl/ar/132017/Puzzle-Bolka/
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Cze 18, 2008 5:38 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/150108.html

"Jak lustrowano prezydenta Wałęsę
Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz 18-06-2008, ostatnia aktualizacja 18-06-2008 02:32

Funkcjonariusze SB zanotowali, że TW „Bolek” przekazywał szereg cennych informacji, na podstawie których „założono kilka spraw”. A także, że za to otrzymał 13 100 zł wynagrodzenia – piszą historycy


W1996 roku ówczesny minister spraw wewnętrznych w rządzie SLD – PSL Zbigniew Siemiątkowski – za zgodą prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – zbadał opieczętowane pakiety, w których miały się znajdować dokumenty dotyczące przeszłości Lecha Wałęsy. Stwierdzono braki w dokumentacji wypożyczanej przez Wałęsę w czasach, gdy był prezydentem.

W tej sytuacji szef UOP płk Andrzej Kapkowski pisemnie zwrócił się do Lecha Wałęsy o zwrot brakujących akt. Gdy nie dostał odpowiedzi, powiadomił organy ścigania.


Umorzone postępowanie

29 listopada 1996 roku rzecznik prasowy UOP wydał oficjalny komunikat: „Urząd Ochrony Państwa poinformował Prokuraturę Wojewódzką w Warszawie, że pozostające w dyspozycji prezydenta Lecha Wałęsy tajne dokumenty Urzędu Ochrony Państwa i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nie zostały przez niego zwrócone w całości po zakończeniu urzędowania do wyżej wymienionych instytucji”.

Informacje o śledztwie przedostały się do mediów. Były prezydent publicznie przyznał, że pismo od Kapkowskiego dostał, ale nie odpowiedział. – Uważałem to za śmieszne i w ogóle na ten temat nie dyskutowałem – stwierdził. Kiedy w mediach zaczęły pojawiać się sugestie, że były prezydent zabrał dokumenty na swój temat, Wałęsa nazwał całą sprawę „polityczną prowokacją zdominowanego przez SLD nowego kierownictwa MSW i UOP”.

Podczas procesu lustracyjnego sędziowie nawet nie zapytali Lecha Wałęsy, gdzie podziały się dokumenty „Bolka” i jaką rolę w sprawie odegrał sam prezydent

Śledztwo w sprawie zaginionych akt (sygnatura V Ds. 177/96) prowadziła prokurator Małgorzata Nowak i trwało ono ponad dwa lata. Sprawa nie była prosta ze względu na liczne przeszkody stawiane przez UOP. Przede wszystkim narzucanie rozwiązań przez kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości już za czasów rządów AWS.

Początkowo prokurator Nowak miała ręce związane wąskim zakresem zwolnień z tajemnicy państwowej dla przesłuchiwanych przez nią świadków. Mogła przesłuchiwać w sprawie obiegu zaginionych dokumentów, natomiast nie wolno jej było pytać o ich treść, co oznaczało całkowite zablokowanie jakichkolwiek poważnych działań.

Dopiero po długotrwałych przepychankach, interwencjach ministra sprawiedliwości Leszka Kubickiego i premiera Włodzimierza Cimoszewicza udało się wspomniane zwolnienia z tajemnicy znacząco rozszerzyć. Prokurator mogła pytać o wszystko z wyjątkiem spraw dotyczących tajnych współpracowników SB. Był to więc swego rodzaju lex specialis, bowiem w całej sprawie przewijał się tylko jeden były agent: TW „Bolek”.

W czasie śledztwa przesłuchano wszystkich głównych uczestników i świadków wydarzeń, począwszy od Krzysztofa Bollina i Adama Hodysza, którzy przesłali w 1992 roku dokumenty TW ps. Bolek do Warszawy, przez Antoniego Macierewicza, Piotra Naimskiego, pracowników Wydziału Studiów Gabinetu Szefa MSW, którzy przeprowadzali czynności związane z lustracją w 1992 roku, Andrzeja Milczanowskiego, Jerzego Koniecznego, Gromosława Czempińskiego, Wiktora Fonfarę i Konstantego Miodowicza, skończywszy na funkcjonariuszach otwierających w 1996 roku paczki z dokumentami zwróconymi przez Wałęsę.

Oprócz zeznań tych osób prokurator Małgorzata Nowak dysponowała wszystkimi najważniejszymi dokumentami dotyczącymi losów „zaginionych” archiwaliów. Wyłaniający się ze śledztwa obraz funkcjonowania grupy najwyższych urzędników państwowych z Lechem Wałęsą i Andrzejem Milczanowskim na czele nie mieścił się w żadnych standardach cywilizowanego państwa prawa. Ale sami podejrzani zupełnie inaczej oceniali problem w czasie śledztwa. Andrzej Milczanowski zeznał na przykład, że zachowanie byłego prezydenta było zgodne z prawem: „uważam, że brak jest podstaw do przyjęcia, że pan prezydent Lech Wałęsa w jakikolwiek nielegalny sposób postąpił z jakimikolwiek tajnymi dokumentami”.

Jednak opinia prokuratury znacznie różniła się od opinii byłego szefa MSW, toteż już na początku śledztwa jemu, Jerzemu Koniecznemu i Gromosławowi Czempińskiemu postawiono zarzuty „utraty materiałów stanowiących tajemnicę ze względu na bezpieczeństwo Rzeczypospolitej Polskiej”.

Po ustaleniu wszystkich najważniejszych faktów dotyczących sprawy prokurator Nowak w 1999 roku umorzyła postępowanie. Oficjalnie ze względu na to, że z kodeksu karnego zniknął artykuł penalizujący „nieumyślną utratę dokumentów”.


Przełożeni blokują prokuratora

Kłopot polegał na tym, że wspomniany zarzut nie wyczerpywał wątpliwości, co do czynów osób objętych dochodzeniem. Nie wzięto pod uwagę takich działań jak przekroczenie uprawnień, niedopełnienie obowiązków i utrudnianie działalności wymiaru sprawiedliwości. Ponadto sekwencja zdarzeń (chodzi o dwukrotne wypożyczenie akt przy stwierdzeniu, że za pierwszym razem już usuwano i niszczono dokumenty) wskazywała, że zarzut „nieumyślnej” utraty dokumentów nie ma nic wspólnego z prawdziwym przebiegiem wydarzeń.

Sąd lustracyjny uznał, że gdyby SB w latach 80. miała oryginał teczki „Bolka”, wytoczono by Wałęsie proces. Tyle że w czasach komunizmu za współpracę z SB nikogo nie sądzono

Najpoważniejszym problemem, z którym przyszło się zmierzyć prokuraturze, była sprawa samego Lecha Wałęsy. Artykuł 145 Konstytucji RP stanowił, że „Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej za naruszenie konstytucji, ustawy lub za popełnienie przestępstwa może być pociągnięty do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu”.

Prokurator prowadząca sprawę nie mogła więc prowadzić żadnego postępowania w sprawie Wałęsy. Napisała więc długie umorzenie sprawy, które szczegółowo opisywało poszczególne wydarzenia. A w sprawie byłego prezydenta stwierdziła: „w zakresie przestępstwa opisanego […] w nowym kodeksie karnym w artykule 276 […] należy […] stwierdzić, iż w zakresie ewentualnego popełnienia przestępstwa kwalifikowanego jak wyżej z uwagi na treść art. 145 Konstytucji RP Prokuratura nie mogła prowadzić postępowania. Wobec powyższego w tym zakresie postępowanie należało umorzyć”.

Treść „umorzenia sprawy” wskazywała, że to Lech Wałęsa jest odpowiedzialny za przestępstwo polegające na „niszczeniu, uszkadzaniu, czynieniu bezużytecznymi, ukrywaniu lub usuwaniu dokumentów, którymi nie ma prawa wyłącznie rozporządzać”. Jednak w związku z art. 145 konstytucji gwarantującym mu immunitet nie mógł zostać objęty śledztwem i sądzony mógł być wyłącznie przez Trybunał Stanu.

Początkowo prokurator Nowak zamierzała powiadomić marszałka Sejmu RP o możliwości popełnienia przestępstwa przez Wałęsę, jednak taką możliwość zablokowali jej przełożeni. Śledztwo było bowiem nadzorowane przez Prokuraturę Apelacyjną i Prokuraturę Krajową, które narzucały konkretne rozwiązania. Zachowane dokumenty archiwalne pozwalają na wysunięcie hipotezy, że celem wspomnianego nadzoru nad śledztwem V Ds. 177/96 było głównie utrudnienie wyjaśnienia wszystkich istotnych okoliczności sprawy, a w szczególności roli Wałęsy w usunięciu dokumentów przekazanych mu w latach 1992 – 1994 przez Andrzeja Milczanowskiego, Gromosława Czempińskiego i Jerzego Koniecznego.

Naturalną tego konsekwencją było zapewnienie bezkarności wyżej wymienionym osobom, mimo zebrania dowodów pozwalających na skierowanie przeciwko nim aktu oskarżenia. Jednak dzięki postawie Prokuratury Okręgowej kopia umorzenia sprawy opisująca działania Wałęsy w sprawie dokumentów TW „Bolek” zapewne dotarła do ministra sprawiedliwości Hanny Suchockiej. Nie wywołała jednak żadnej reakcji. Śledztwo V Ds 177/96 skończyło się niczym. Informacje o jego przebiegu nie mogły przedostać się do opinii publicznej ze względu na fakt, że nadano im klauzulę tajności.


Otoczenie coś wymyśli

Ustawa lustracyjna z 11 kwietnia 1997 roku dawała każdej osobie, która znalazła się na liście ujawnionej w czerwcu 1992 roku przez ministra Antoniego Macierewicza, możliwość oczyszczenia się z zarzutów współpracy z SB. Lech Wałęsa z tego prawa nie skorzystał. W jednym z wywiadów prasowych stwierdził, że nikt nie uwierzy w fałszowanie przez SB dokumentów dotyczących jego osoby.

Charakterystyczny pod tym względem jest wywiad, jakiego udzielił Monice Olejnik w 2000 roku: „[M. Olejnik]: Dostał pan pseudonim Bolek? [L. Wałęsa]: Nie. Kryptonim Bolek to jest kryptonim rozpracowania. Powtarzam pani – rozpracowania Wałęsy, a nie pracy Wałęsy. Taka jest prawda. Czy pani w to uwierzy? Nie. Wielu w to nie uwierzy, bo wielu jest tchórzy, nie walczyli i nie są w stanie wyobrazić sobie, że Lech Wałęsa walczył i pokonał bezpiekę. Nie uwierzy pani i wielu z was. I to jest dramat mój”.

Półtora miesiąca później były prezydent zdecydował się na upublicznienie posiadanego dokumentu Służby Bezpieczeństwa na swój temat. Była to oznaczona klauzulą „tajne specjalnego znaczenia” analiza sprawy operacyjnego rozpracowania krypt. Bolek sporządzona w 1982 roku przez porucznika Adama Żaczka z Departamentu V MSW. Jej kserokopie Lech Wałęsa dał kilku dziennikarzom. Upublicznienie opracowania porucznika Żaczka było dla byłego prezydenta bardzo korzystne: mimo że stanowiło swego rodzaju podsumowanie życiorysu i działalności Wałęsy, nie zawierało żadnych informacji na temat jego kontaktów z SB w latach 1970 – 1976.

Na podstawie orzeczenie sądu lustracyjnego Lech Wałęsa otrzymał od IPN status pokrzywdzonego, mimo wielu wątpliwości, które targały częścią pracowników tej instytucji

Istotny medialnie był tu także kryptonim sprawy omówionej w analizie Żaczka. Pokrywał się z pseudonimem agenturalnym, pod którym w latach 1970 – 1976 Lech Wałęsa figurował w ewidencji operacyjnej SB. Wspomniana analiza znajdowała się w materiałach wypożyczonych Lechowi Wałęsie przez ministra Andrzeja Milczanowskiego, a potem zaginęła. To kolejna ważna wskazówka, kto przejął dokumenty „wyprowadzone” w latach 1993 – 1994 z archiwum UOP.

Początkowo były prezydent zapowiadał, że w ogóle nie podda się procedurom lustracyjnym. Jako oficjalny powód podał w Radiu Zet przeszłość rzecznika interesu publicznego sędziego Bogusława Nizieńskiego, któremu „Gazeta Wyborcza” piórem pisarza Andrzeja Szczypiorskiego (byłego agenta SB) fałszywie przypisała komunistyczną przeszłość: [L. Wałęsa:] „On może wzywać swoją żonę, nie mnie. Już moje otoczenie coś wymyśli, żebym nie musiał stawać przed tym sądem”.

Jednak otoczenie byłego prezydenta nie było w stanie zmienić obowiązującego prawa i oświadczenie lustracyjne musiało zostać złożone. W dokumencie tym Wałęsa stwierdził, że nigdy nie był świadomym i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa.


Wałęsa zbity z tropu

12 lipca 2000 roku sąd lustracyjny oficjalnie wszczął postępowanie w sprawie kandydata do fotela prezydenta RP Lecha Wałęsy. W wyniku kwerendy do sądu dotarło wiele tomów akt, z których większość obrazowała działalność Wałęsy jako przywódcy „Solidarności” w latach 80.

Wyraźnie odbiegała od tego część dokumentów przysłanych przez UOP. Notatka załączona do pisma dyrektora Biura Ewidencji i Archiwum UOP płk. Antoniego Zielińskiego informowała: „29.12.1970 roku Lech Wałęsa został zarejestrowany przez Wydział [III] KWMO w Gdańsku pod numerem 12535 w kategorii tajny współpracownik pseudonim Bolek. 19.06.1976 roku został wyrejestrowany, akta przekazano do archiwum Wydziału „C”, w którym nadano im sygnaturę I-14713”.

Powyższy fakt potwierdzały nieliczne dokumenty ocalałe (często tylko w postaci kserokopii) z „czyszczenia” dokumentów w latach 90.: wydruk z systemu komputerowego SB, kopia „Arkusza ewidencyjnego osoby podlegającej internowaniu” z 28 listopada 1980 roku, w której znalazła się informacja o współpracy Lecha Wałęsy z SB w latach 70., oraz kopia karty ewidencyjnej E-14 podająca informacje o wyeliminowaniu go z sieci agenturalnej w 1976 roku z powodu „niechęci do współpracy”.

Na rozprawę dotarły też dwa niezwykle istotne dokumenty, które wcześniej nie były znane. Były to kopie notatek funkcjonariuszy SB z 1978 roku. Pierwsza została sporządzona przez starszego szeregowego Marka Aftykę i stanowiła podsumowanie „akt archiwalnych nr I-14713 dotyczących obywatela Wałęsy Lecha”.

W notatce tej Aftyka pisał m.in.: „Wymieniony do współpracy z organami bezpieczeństwa pozyskany został 29 XII 1970 roku jako TW ps. Bolek na zasadzie dobrowolności przez st. insp. [ektora] Wydziału II KW MO w Olsztynie kpt. [Edwarda] Graczyka. Celem pozyskania było rozeznanie działalności kierownictwa Komitetu Strajkowego oraz innych osób wrogo działających w czasie i po wypadkach grudniowych 1970 roku w Stoczni Gdańskiej […] [Lech Wałęsa] jako TW ps. Bolek przekazywał nam szereg cennych informacji dot. destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. Na podstawie otrzymanych materiałów założono kilka spraw. W tym czasie dał się poznać jako jednostka zdyscyplinowana i chętna do współpracy. Po ustabilizowaniu się sytuacji dało się zauważyć niechęć do dalszej współpracy z naszym resortem. Tłumaczył on to brakiem czasu i tym, że na zakładzie nic się nie dzieje. Żądał również zapłaty za przekazywane informacje, które nie stanowiły większej wartości operacyjnej. […] Spotkania z TW „Bolek” odbywały się poza L.K. Za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13 100 zł, wynagrodzenie pobierał chętnie”.

Drugim dokumentem była kserokopia notatki z rozmowy przeprowadzonej z Lechem Wałęsą 6 października 1978 roku przez majora Czesława Wojtalika oraz majora Ryszarda Łubińskiego z SB KWMO w Gdańsku. Notatka dotyczyła „byłego TW ps. Bolek, aktualnie rozpracowywanego w sprawie krypt. Bolek”. Według planu zatwierdzonego przez komendanta wojewódzkiego MO ds. SB pułkownika Władysława Jaworskiego celem rozmowy miało być „podjęcie próby ponownego pozyskania L.[echa] W.[ałęsy] do współpracy” (Wałęsa odmówił wówczas podjęcia współpracy).

Oba dokumenty, okazane Lechowi Wałęsie na rozprawie lustracyjnej, wyraźnie zbiły go z tropu. Stwierdził m.in., że „jest zaskoczony istnieniem takich akt, bo, jako prezydent, oglądał swoje akta i nie było w nich takich dokumentów”. Wyznanie to wydaje się dość istotne, bowiem wcześniej Wałęsa pytany o to, czy kiedykolwiek czytał dossier agenta „Bolka”, konsekwentnie mijał się z prawdą.


Proces ucięty

Na procesie Wałęsa zaprzeczał treści wszystkich odczytywanych dokumentów: „Typowa agenturalna próba wrobienia mnie” – podsumowywał. Uważał, że archiwalia przedłożone sądowi lustracyjnemu są bezwartościowymi „śmieciami”. Wspierająca byłego prezydenta „Gazeta Wyborcza” prowadziła niezwykle bezwzględną i brutalną nagonkę na reprezentującego rzecznika interesu publicznego sędziego Krzysztofa Kaubę i w fałszywy sposób przedstawiała przebieg procesu.

Jego przebieg można uznać z wielu względów za niekorzystny dla Wałęsy. Wiarygodność przedłożonych sądowi dokumentów nie tylko nie została podważona, lecz nawet świadkowie – autorzy prezentowanych dokumentów, oficerowie SB Aftyka i Łubiński, potwierdzili ich autentyczność. Szczególnie istotne było to w przypadku wspomnianych notatek z 1978 roku zachowanych jedynie w postaci kopii.

Przed sądem zeznawali m.in. Piotr Naimski i Antoni Macierewicz, którzy dokładnie opisali znane sobie aspekty sprawy. Sąd postanowił też przesłuchać w charakterze świadka zgłoszonego przez obronę byłego szefa UOP Gromosława Czempińskiego. Wychodząc z sali sądowej, Lech Wałęsa stwierdził, że zależy mu na zeznaniach tego świadka, bo „Naimski jest amatorem, a Czempiński profesjonalistą”. Oświadczenie to, wobec roli i działań Czempińskiego w sprawie Lecha Wałęsy w latach 1993 – 2000, nabiera dość specyficznego znaczenia. Oczywiście Czempiński zeznał, że dokumenty dotyczące Wałęsy zostały sfabrykowane.

Proces lustracyjny Wałęsy cieszył się ogromnym zainteresowaniem mediów. Szczególną rolę odgrywała tu „Gazeta Wyborcza”, która rozpoczęła agresywny atak na rzecznika interesu publicznego, procedury lustracyjne i sam sens badania przeszłości Lecha Wałęsy.

Wedle interpretacji Adama Michnika sprawa była po prostu zamachem na polską godność narodową i demokrację: „Oskarżenie Lecha Wałęsy wymierzone jest w całą tradycję „Solidarności”, w całą tradycję demokratycznej opozycji. To „Solidarność” z sierpnia 1980 roku staje dziś przed sądem lustracyjnym. Dla nędznej gry politykierskiej poniża się i upokarza Polskę w oczach całego świata. Czego chcecie dowieść, panowie lustratorzy? […] W 20. rocznicę Sierpnia ,80, który zrodził „Solidarność”, odezwali się ludzie, którzy poniżają polską godność narodową i chcą przez lustrację uniemożliwić obywatelom naszego kraju demokratyczny wybór prezydenta”.

Przed ostatnim dniem rozprawy 11 sierpnia 2000 roku do sądu lustracyjnego wpłynęły dokumenty dotyczące operacji specjalnych Biura Studiów MSW dotyczących próby skompromitowania Lecha Wałęsy współpracą z SB. Treść tych dokumentów była oczywista. Mówiły one wprost, że w całej operacji chodziło o „“przedłużenie działalności” TW ps. Bolek, tj. Lecha Wałęsy, o minimum dziesięć lat”.

Do sądu wpłynęły też akta śledztwa V Ds. 177/96 prowadzonego przez prokurator Małgorzatę Nowak. Fakt ten miał znaczenie fundamentalne, bowiem dokumenty zgromadzone w śledztwie dokładnie pokazywały mechanizmy wyprowadzania akt TW „Bolka” z archiwum UOP oraz rolę, jaką w tej sprawie odegrał lustrowany. Ale po wpłynięciu wspomnianych akt proces został ucięty. Sąd odrzucił kolejne wnioski dowodowe i rozpoczęły się mowy końcowe. Zastępca rzecznika interesu publicznego sędzia Krzysztof Kauba wniósł o umorzenie postępowania ze względu na to, że procesowanie sądu de facto nie zostało zakończone; nie przesłuchano bowiem istotnych świadków i nie poczyniono istotnych ustaleń.

Obrońcy lustrowanego wnieśli o uznanie, że oświadczenie lustracyjne Lecha Wałęsy jest zgodne z prawdą. Jeden z nich nazwał dokumenty świadczące o współpracy Wałęsy z SB „makulaturą nic nieznaczącą dla tego procesu”: „W stosunku do laureata Nagrody Nobla i posiadacza ponad 100 doktoratów honoris causa znajdują się jedynie kserokopie jakichś dokumentów. Czy Lech Wałęsa przystępowałby do kampanii, gdyby wiedział, że na niego jest jakiś papier?”.

Sam Wałęsa był oburzony propozycją umorzenia postępowania: „Nie żartujmy, tylko tchórzom można umarzać procesy. Ja walczyłem, a nie bawiłem się, dlatego nie ma mowy, żeby umarzać”.


Problem pominięty milczeniem

Sąd stwierdził, że oświadczenie lustracyjne Lecha Wałęsy jest zgodne z prawdą, co można interpretować jako stwierdzenie, iż wspomniany nigdy nie współpracował z SB. Punktem wyjścia dla orzeczenia był wspomniany dokument Biura Studiów SB, w którym informowano, że w działaniach specjalnych przeciwko Wałęsie chodziło o „“przedłużenie działalności” TW ps. Bolek, tj. Lecha Wałęsy, o minimum dziesięć lat”. Cudzysłów oznaczał oczywiście, że „przedłużanie” to miało charakter nienaturalny, bowiem sprawa TW „Bolek” zakończyła się w 1976 roku.

Sąd jednak, posługując się zaskakującymi argumentami, uznał, że ów cudzysłów to dowód, iż Lech Wałęsa nigdy nie współpracował z SB. Nadto stwierdził, że autentyczna teczka „Bolka” nigdy nie istniała, a Antoni Macierewicz w 1992 roku dysponował dokumentami sfałszowanymi przez Służbę Bezpieczeństwa. Na jakiej podstawie wysnuł takie wnioski – nie wiadomo. Z jakością powyższych „ustaleń” koresponduje twierdzenie sądu, że gdyby SB w latach 80. dysponowała oryginałem teczki „Bolka”, wytoczono by mu wtedy proces. Kłopot w tym, że przypadki skazywania kogokolwiek przez komunistyczny sąd za współpracę z SB nie są historykom znane. Płaszczyznę do tego rodzaju rozważań zbudowało dopiero orzecznictwo sądu lustracyjnego.

W ten sam sposób sąd potraktował pozostałe dokumenty zgromadzone w sprawie. Na przykład o notatce starszego szeregowego Marka Aftyki, która była dokładnym opisem kontaktów Lecha Wałęsy z SB, sąd stwierdził: „jako notatka z przeglądu akt archiwalnych TW zawiera ona w istocie jedno enigmatyczne zdanie dotyczące efektów współpracy. Nie zawiera natomiast jakiejkolwiek informacji o składanych meldunkach przez TW, pobieranym wynagrodzeniu itd.”.

Warto więc powtórnie zacytować fragment wspomnianej notatki: „TW ps. Bolek przekazywał nam szereg cennych informacji dot. destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. Na podstawie otrzymanych materiałów założono kilka spraw. […] Spotkania z TW „Bolek” odbywały się poza L.K. Za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13 100 zł, wynagrodzenie pobierał chętnie”.

Pozostawmy bez podpowiedzi pytanie, jak w takim kontekście – treści cytowanego dokumentu i treści orzeczenia sądu – należy ocenić orzecznictwo lustracyjne.

Jednak kluczowy dla zrozumienia istoty orzeczenia w sprawie Lecha Wałęsy wydaje się fakt pominięcia ważnych ustaleń poczynionych w czasie śledztwa V Ds. 177/96 dotyczącego zaginionych dokumentów TW „Bolek”. Sędziowie: Paweł Rysiński, Krystyna Siergiej i Zbigniew Kapiński, podpisani pod orzeczeniem nie spytali Wałęsy na sali sądowej, gdzie podziały się dokumenty „Bolka” i jaką rolę w sprawie odegrał sam prezydent.

Zarówno w czasie procesu, jak i w orzeczeniu ów kluczowy problem pominęli całkowitym milczeniem. Natomiast na pierwszej rozprawie po wpłynięciu wspomnianych akt śledztwa Ds. 177/96 po prostu przerwali dalsze procedowanie. Jakby nie chcieli, żeby informacje na temat procederu „wyprowadzania” przez Wałęsę akt UOP dotarły do opinii publicznej.


„Moja III RP”

Na podstawie orzeczenia sądu lustracyjnego Lech Wałęsa otrzymał od IPN status pokrzywdzonego, mimo wielu wątpliwości, które targały częścią pracowników tej instytucji. Było to nieuchronne, zważywszy na treść orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który nakazywał w tej kwestii bezwzględne respektowanie ustaleń sądu lustracyjnego. Oba dokumenty (i wspomniane orzeczenie, i status pokrzywdzonego) Wałęsa uważa za dokumenty ostatecznie zamykające jego sprawę.

Generalnie Lech Wałęsa nie kwestionuje wiarygodności dokumentów archiwalnych Służby Bezpieczeństwa. W książce „Moja III RP” napisał na przykład: „teczki generalnie mówią prawdę. Przecież SB nie mogła własnych dokumentów fałszować, bo jak by mieli działać?”.

Ale w swojej sprawie uważa, że nie ma takich dokumentów, które świadczyłyby o tym, że współpracował z SB: „Nigdy nie byłem „Bolkiem” […] Nie ma mnie w dziennikach rejestracyjnych i innej dokumentacji oryginalnej (…) Zostało dziesięć kartek odbitek, z których wyciągają wnioski absurdalne”. Orzeczenie sądu lustracyjnego uważa za ostateczne załatwienie sprawy: „Jeszcze raz ja, Lech Wałęsa, oświadczam, że w moim przypadku sprawa agenturalna od początku do końca była robiona na zlecenie najwyższych władz PRL i dlatego jest nieźle przygotowana. […] Sąd lustracyjny w swoim wyroku wypowiedział się jednoznacznie na temat owych podróbek”.

Pytania o TW „Bolek” przyjmuje czasem z żalem, a czasem z agresją. Pyta: „Czy ja zasłużyłem sobie na coś takiego? Ja, który obaliłem komunizm?”.

Nagabywany o rozmaite szczegóły swojej przeszłości, Wałęsa ciągle kluczy i udziela niewiarygodnych odpowiedzi. W sprawie ewentualności „wyprowadzenia” akt na swój temat z archiwum UOP całkiem słusznie odpowiada, że w normalnej sytuacji byłoby to niemożliwe: „nawet prezydentowi nie daje się z archiwum oryginałów, tylko kopie. A jeśli nawet oryginały się pokazuje, to siedzi pracownik i pilnuje, żeby ich nie zniszczyć. Ja widziałem tylko kopie swoich akt. Lustrowany przez sąd byłem w 2000 roku, a więc gdy od przeszło pięciu lat nie byłem już prezydentem. Można było ujawnić, że zginęły jakieś dokumenty. Nie zrobiono tego”.

Faktycznie w demokratycznym państwie prawa podobne działania najwyższych funkcjonariuszy państwa, służb specjalnych, prokuratury i sądu byłyby wykluczone. Pytanie tylko, czy te standardy odnoszą się do kraju, który Lech Wałęsa z nutą nostalgii nazywa: „Moja III RP”.

Autorzy są historykami z Instytutu Pamięci Narodowej"

Źródło : Rzeczpospolita


Ostatnio zmieniony przez Witja dnia Sro Cze 18, 2008 6:00 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Cze 18, 2008 5:45 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/150109.html

"Bohaterowie nie uciekną przed historią
Janusz Kurtyka 18-06-2008, ostatnia aktualizacja 18-06-2008 02:49

Bogdan Borusewicz, nakłaniany niedawno do wypowiedzi na temat domniemanych związków agenturalnych Lecha Wałęsy z SB, odparł: „Niech to wyjaśni IPN”. Nie on jeden tak reagował – pisze prezes Instytutu Pamięci Narodowej

Dwudziestoczteroletni ppor. Stanisław Dydo „Steinert”, w czasie wojny wyróżniający się żołnierz AK, a potem kierownik łączności wewnętrznej Obszaru Południowego WiN, 21 czerwca 1946 r. został aresztowany w zasadzce urządzonej przez UB w kościele Kapucynów w Krakowie.

Częściowo zdekonspirowany, podczas przesłuchania przyznał się do roli łącznika. Chcąc uprzedzić możliwe postępy śledztwa, zgodził się podpisać zobowiązanie do współpracy agenturalnej z UB.

Jego zadaniem miała być pomoc w ujęciu poszukiwanego intensywnie płk. Franciszka Niepokólczyckiego, prezesa II Zarządu Głównego WiN. Po zwolnieniu Dydo natychmiast zameldował o swej sytuacji przełożonemu Ludwikowi Kubikowi „Stanisławowi”. Polecono mu zerwać kontakty organizacyjne i wysłano do Wrocławia. Od mjr. Łukasza Cieplińskiego „Pługa” otrzymał polecenie przejęcia resztek kontaktów Okręgu Wrocław „Wschód”. Włączył się aktywnie w reorganizację okręgu i tworzenie Obszaru Zachodniego WiN. Należał do najwybitniejszych działaczy konspiracji na tym terenie. Został ponownie aresztowany przez UB 18 grudnia 1947 r. W śledztwie był okrutnie torturowany. W sierpniu 1948 r. został skazany na karę śmierci. Zastrzelono go 27 listopada 1948 r. we wrocławskim więzieniu przy ul. Kleczkowskiej i pochowano w bezimiennym grobie na cmentarzu Osobowickim.

Nie wszyscy zwerbowani przez bezpiekę poddawali się aktywnie regułom współpracy agenturalnej

Oficer AK, wybitny organizator i utalentowany sportowiec (był kierownikiem Sekcji Lekkoatletycznej AZS Uniwersytetu Wrocławskiego), mógłby w wolnej Polsce zrobić świetną karierę, gdyby nie komunistyczna rzeczywistość. Po podjęciu współpracy z komunistyczną bezpieką być może mógłby tę karierę zrobić także w PRL – jednak pozostał wierny akowskiej przysiędze.


Najpierw było pokolenie AK

Los „Steinerta” był udziałem wielu Polaków, których zwerbowała komunistyczna bezpieka. Nie wszyscy poddawali się aktywnie regułom współpracy agenturalnej z UB/SB. Część z nich próbowała się od tej współpracy uwolnić, niektórym się udało – i było ich więcej, niż zwykle się uważa.

Każdy wstrząs w PRL, każdy z „polskich miesięcy” oznaczał dla bezpieki nieuchronne zjawisko kryzysu siatek agenturalnych, odmów współpracy i konieczność podejmowania wzmożonych wysiłków w celu werbowania nowych informatorów w nowych środowiskach na potrzeby zwalczania aktualnego kryzysu.

Nie bez przyczyny przywołany został powyżej przykład powikłanych losów przedstawiciela pokolenia, którego dziełem była Armia Krajowa – dziś stanowiąca już ważny element polskiej świadomości historycznej, mitologii społecznej i tradycji państwowej.

W najnowszych dziejach narodu polskiego równie ważną rolę historyczną odegrała dopiero rewolucja i konspiracja solidarnościowa lat 1980 – 1989. Można wręcz stwierdzić, iż doświadczenie „Solidarności”, z uwagi na jej specyfikę i czas powstania, w skali społecznej było o wiele bardziej intensywne i masowe, a w skali historycznej miało wymiar światowy – zapoczątkowało bowiem proces rozpadu systemu komunistycznego. I wreszcie ludziom „Solidarności” dane było podjąć trud budowy niepodległego państwa.


Doświadczenie „Solidarności”

Powszechnemu przekonaniu o historycznej roli rewolucji „Solidarności” nie towarzyszą jednak odpowiadające tej roli intensywne badania historyczne.”Solidarność” nie była dziełem jednego człowieka, lecz dziełem narodu zrodzonym z protestu przeciwko ciężkim warunkom materialnym, zakłamaniu życia publicznego i komunizmu w ogóle, z poczucia wspólnoty obudzonego po wyborze Jana Pawła II i jego pierwszej pielgrzymce, z marzenia o wolności i sprawiedliwości, a z czasem – niepodległości.

Ruch „Solidarności” od początku był wielonurtowy i organizacyjnie trudny do ogarnięcia – dzięki temu nie został przejęty przez nacisk skoncentrowanych sił państwa komunistycznego i agenturę bezpieki. Osłabiony dotrwał w podziemiu do upadku komunizmu i ocalił niezdezintegrowane środowiska na czas odbudowy niepodległości. Czytelnym dowodem wielonurtowości ruchu był zaskakujący jego ówczesnych liderów wynik wyborów czerwcowych 1989 r. Mimo dość już licznych badań (zwłaszcza regionalnych) wciąż zbyt mało jednak wiemy o społecznym zasięgu i oddziaływaniu „Solidarności” w okresie „karnawału” lat 1980 – 1981 i późniejszej konspiracji, o organizacyjnej kondycji ruchu w latach 1988 – 1989, o ideowych tendencjach (niezwykle zróżnicowanych) w środowiskach solidarnościowych, o szczegółach fenomenu obywatelskiej „rozproszonej konspiracji” lat 80., wreszcie o mechanizmach walki o przywództwo wewnątrz „Solidarności” na jej poszczególnych szczeblach organizacyjnych i regionalnych.

Sam charakter przywództwa w „Solidarności” jest intrygującym problemem badawczym – bo przecież nie była to zbiurokratyzowana i hierarchiczna struktura o utrwalonej tradycji organizacyjnej, lecz poszukująca swej tożsamości rewolucja (na drodze od „buntu niewolników” po „przystanek niepodległość”) improwizująca formy organizacyjne alternatywne do struktur administracji państwowej. Była to wreszcie „rewolucja bez rewolucji” (by użyć pamiętnej i proroczej formuły Leszka Moczulskiego), pozbawiona narzędzi represji i sama poddawana oddziaływaniu organów represji państwa komunistycznego.

W tych warunkach przywództwo ruchu musiało mieć zmienny charakter – na pewno jednak bardziej symboliczny i „ludowy” niż zbiurokratyzowany. Mechanizmy wyłaniania przywódcy (w okresie legalnej działalności będące wielką szkołą demokracji w działaniu), kształtowania się jego pozycji, rywalizacji o tworzenie otoczenia wokół przywódcy i jego wpływu na kształt tego otoczenia – to problemy wciąż oczekujące na pogłębione analizy naukowe.


Badajmy fenomen marszu do wolności

Potrzebne są także badania nad organizacją „Solidarności” w okresie działalności legalnej i konspiracyjnej: nad organizacyjnymi formułami działalności merytorycznej (politycznej i związkowej) i ich technicznym zapleczem, nad mechanizmami obiegu informacji wewnątrz struktur i kierowania jej „na zewnątrz” (ten podział zresztą w latach 1980 – 1981 często się zacierał, wielomilionowy ruch był bowiem de facto aktywnym politycznie społeczeństwem).

Potrzebne są badania nad formowaniem i nadzorowaniem kanałów komunikacji i przepływów finansowych – oraz nad mechanizmami i stopniem kontrolowania tych kanałów przez komunistyczne organy bezpieczeństwa. Wreszcie istotny jest problem funkcjonowania i zmiany formuły przywództwa „Solidarności” w warunkach „szoku wolności” i upadku systemu lat 1989 – 1990, czyli przejmowania przez zaplecze przywódcy „S” państwowej władzy zinstytucjonalizowanej i pozostawienia liderowi władzy symbolicznej (zatem czysto teoretycznej), co wymusiło na nim podjęcie walki o prezydenturę (czyli władzę realną na poziomie państwa).

Studia nad wyżej wymienionymi zagadnieniami oraz wieloma innymi tu pominiętymi są ważne – powinniśmy badać polski fenomen zwycięskiego marszu do wolności. Jednocześnie bowiem badamy mechanizmy towarzyszące upadkowi systemu komunistycznego w skali światowej. Powstanie i trwanie „Solidarności” system ten automatycznie podważało. Niekwestionowanym symbolicznym i legendarnym przywódcą tego marszu w latach 80. był lider „Solidarności” – Lech Wałęsa.

Wszystkie zasygnalizowane powyżej postulaty badawcze mogą jednak być podejmowane w sposób nieograniczony dopiero po szczegółowym wyjaśnieniu problemu i charakteru relacji Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa w pierwszej połowie lat 70. oraz po wyjaśnieniu, czy i jak wiedza o tych relacjach była przez bezpiekę wykorzystywana dekadę później, wreszcie czy fakt ten wpływał na sposób sprawowania urzędu prezydenta przez Lecha Wałęsę na początku lat 90.


Związki Wałęsy z bezpieką

Sprawa ta była znana w wąskim kręgu działaczy Wolnych Związków Zawodowych w Gdańsku pod koniec lat 70., była znana w gronie doradców kierownictwa NSZZ „S” w latach 80., a od 1992 r. stała się jedną z centralnych kwestii debaty publicznej. W latach 90. problem wiarygodności informacji o związkach Lecha Wałęsy z SB w pierwszej połowie lat 70. stał się równie symboliczny jak jego przywództwo w latach 80. – wskazywał bowiem wszystkie trudności rozliczenia okresu komunistycznej dyktatury.

Pokazywał jej realność (w konfrontacji z próbami „cepelizacji” PRL, przysłonięcia realnych dramatów pseudorealistycznymi obrazkami barów mlecznych i bezradnego wdzięku samochodu Syrena), pozwalał potencjalnie na pokazanie, w jaki sposób los jednego niepokornego i wybitnego (choć zwyczajnego przecież) człowieka „z ludu” może być wpleciony w bezwzględny system totalitarnej represji. Ale też – w jaki sposób od tych uwikłań może być uwolniony.

Potencjalnie bowiem otwarte zmierzenie się z tym epizodem może wymagać determinacji, którą u przywódcy „Solidarności” naród tak podziwiał w latach 80.


Wolność dla badaczy

Problem wykorzystywany w rozgrywkach politycznych oraz w gwałtownych, chaotycznych i tendencyjnych dyskusjach prasowych, jak dotąd, nie został poddany analizie naukowej uwzględniającej wszelkie kwestie źródłoznawcze i metodologiczne, a obecnie wiemy już sporo na temat funkcjonowania archiwów bezpieki, metod i zasad pracy operacyjnej SB oraz ich kontekstu społecznego.

Znaczna część uczestników tych debat odruchowo odrzuca możliwość, iż młody członek komitetu strajkowego Stoczni Gdańskiej w 1970 r. przez kilka następnych lat mógł – samotny w zderzeniu z machiną SB – być tajnym współpracownikiem bezpieki, a następnie zerwać tę współpracę i zaangażować się w działania opozycji demokratycznej i Wolnych Związków Zawodowych, odrzucić próby ponownego werbunku przez SB, a dzięki swej osobowości i momentowi historycznemu mógł zostać symbolicznym liderem wielkiego ruchu „Solidarności” i światową ikoną antykomunistycznego oporu. Wreszcie jako prezydent wolnej już Polski musiał ustosunkować się do tego epizodu własnej przeszłości – i że wszystkie powyższe odsłony dotyczą biografii jednego człowieka, któremu miejsca w historii Polski nikt nie odbiera.

W warunkach wolności badań i wolności słowa (a chyba nikt w Polsce tych wartości nie chce kwestionować) problem ten i tak będzie podejmowany, ponieważ postaci historyczne nie mają szans na ucieczkę przed historią.

Bogdan Borusewicz, jeden z legendarnych przywódców WZZ, inicjator wielkiego strajku 1980 r., nakłaniany niedawno do wypowiedzi na temat domniemanych związków agenturalnych Lecha Wałęsy z SB na początku lat 70., odparł: „Niech to wyjaśni IPN”. Nie on jeden tak reagował. Instytut Pamięci Narodowej ma obowiązek podejmowania szczególnie ważnych tematów najnowszej historii. Niniejsza książka jest próbą wypełnienia tego obowiązku.

Tekst jest wprowadzeniem do książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. Tytuł i śródtytuły od redakji"

Źródło : Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Cze 18, 2008 7:42 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rmf.fm/fakty/?id=138737

Śr, 2008-06-18 08:02 (aktualizacja: 08:23)

"Kurtyka: Wałęsa był „Bolkiem”, brał pieniądze od SB – podpisuję się pod tymi tezami

Instytut Pamięci Narodowej bierze odpowiedzialność za tezy zawarte w książce „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Janusz Kurtyka. Prezes IPN przyznał wprawdzie, że nie ma w niej stuprocentowego dowodu na to, że to właśnie Lech Wałęsa był „Bolkiem”, ale tylko dlatego, że „tego typu dokumenty zostały starannie na początku lat 90. wyprowadzone”.

Konrad Piasecki: Obok nas 751 stron „SB a Lech Wałęsa”. Panie prezesie, bierze pan pełną odpowiedzialność za każde słowo tego dzieła?

Janusz Kurtyka: Ta książka jest dziełem dwóch historyków, natomiast wydaje ją Instytut Pamięci Narodowej.

Konrad Piasecki: Instytut Pamięci Narodowej się pod nią podpisuje?

Janusz Kurtyka: Tak. Oznacza to, że Instytut Pamięci Narodowej bierze również odpowiedzialność za tezy tej ksiązki.

Konrad Piasecki: Pod głównymi stwierdzeniami, że Lech Wałęsa był „Bolkiem”, pobierał od Służby Bezpieczeństwa pieniądze a później czyścił i fałszował swoje teczki, pan – prezes Instytutu Pamięci Narodowej – podpisuje się bez żadnych wahań i wątpliwości?

Janusz Kurtyka: Z tej książki jednoznacznie wynika, że pan Lech Wałęsa na początku lat 90. przejął znaczną część archiwaliów dotyczących swej przeszłości z początku lat 70. Z tego faktu wynika szereg konkretnych wątpliwości.

Konrad Piasecki: A wcześniej był „Bolkiem” i pobierał za to pieniądze.

Janusz Kurtyka: Wynika również, że pan Lech Wałęsa był na początku lat 70. zarejestrowany jako tajny współpracownik. Zachowała się dokumentacja będąca następstwem tej rejestracji.

Konrad Piasecki: Ma pan stuprocentowe poczucie i przekonanie, że jeśli Lech Wałęsa wytoczy IPN-owi proces i zażąda – jak mówi – miliona euro, to jest pan w stanie udowodnić, że on „Bolkiem” był i wygrać ten proces?

Janusz Kurtyka: Panie redaktorze. Myślę, że tutaj porusza się pan w zupełnie innej rzeczywistości. Chciałbym zwrócić uwagę na to, że książka ta jest działem naukowym, jest produktem wolności badań i słowa, i odpowiada na olbrzymie zapotrzebowanie społeczne. Problem ten w latach 90. był jednym z centralnych punktów debaty publicznej. Nikt nie pokusił się do tej pory o to, żeby tak naprawdę zebrać wszystkie dokumenty, zanalizować je, poddać krytyce i przedstawić opinii publicznej.

Konrad Piasecki: To wszystko – zgoda. Pytam, czy ma pan poczucie i przekonanie, że pan na podstawie tego, co zrobili Cenckiewicz z Gontarczykiem, jest w stanie udowodnić Lechowi Wałęsie przed sądem, że był „Bolkiem”, bo inaczej pan zapłaci straszne pieniądze?

Janusz Kurtyka: My poruszamy się jednak w rzeczywistości badań naukowych.

Konrad Piasecki: Tak, ale te badania naukowe mają swoje odzwierciedlenie i swoje następstwa w sądach i polityce.

Janusz Kurtyka: Sądy nie są od tego, żeby decydować o prawdzie historycznej.

Konrad Piasecki: A jeśli będą musiały? Jeśli Lech Wałęsa wytoczy wam proces to?

Janusz Kurtyka: Zobaczymy, co przyniesie debata publiczna, która – mam nadzieję – będzie się odbywała.

Konrad Piasecki: Pytam dlatego, że przeczytałem tę książkę. Rzeczywiście ten ciąg poszlak, który w niej jest, trudno obalić.

Janusz Kurtyka: I dowodów źródłowych…

Konrad Piasecki: Ale jednocześnie tam nie ma dokumentu z podpisem Lecha Wałęsy, nie ma zobowiązania współpracy, nie ma pokwitowania odbioru pieniędzy. Tam takiego absolutnie stuprocentowego, jednoznacznego dowodu nie ma. Przyzna pan?

Janusz Kurtyka: Dlatego, że dokumenty tego typu zostały starannie na początku lat 90. wyprowadzone – jak to piszą autorzy – spod dyspozycji Urzędu Ochrony Państwa.

Konrad Piasecki: Czy uważa pan, że jest jakikolwiek margines błędu, procent szansy, że jednak powiązanie „Bolka” z Lechem Wałęsą jest oparte albo na fałszywych danych albo na jakimś błędzie?

Janusz Kurtyka: Z dokumentacji przedstawionej przez autorów i z ich argumentacji jednoznacznie wynika, że jest to wykluczone.

Konrad Piasecki: I pan ma takie przekonanie?

Janusz Kurtyka: Ja jestem przekonany.

Konrad Piasecki: Widzi pan jakieś słabości tej książki?

Janusz Kurtyka: Każda książka naukowa z pewnością ma słabości. Błędów nie popełnia ten, kto nic nie robi. Zobaczymy, jakie słabości zostaną wytknięte przez krytyków tej książki, których z pewnością nie braknie.

Konrad Piasecki: Czy nie jest tak, że jej grzechem pierworodnym i czymś, co wyziera z niemal każdej tej książki strony, jest to, że ona jest podszyta jednak negatywnymi emocjami wobec Lecha Wałęsy, że Gontarczyk i Cenckiewicz chcieli napisać szaro-czarny obraz Lecha Wałęsy?

Janusz Kurtyka: Chciałbym zwrócić uwagę, że ta książka dotyczy przede wszystkim epizodu z początku lat 70., dokumentacji wytworzonej wokół tego epizodu i losów tej dokumentacji.

Konrad Piasecki: Ale też dotyczy strajku sierpniowego. Jeśli historycy o strajku sierpniowym mają głównie do napisania to, że nie wiadomo, jak Lech Wałęsa wszedł do stoczni. Na pięciu-sześciu stronach opisują, że może wszedł w tę bramę, a może tym płotem, a może ktoś go przywiózł. Wygląda na to, jakby chcieli mnożyć wątpliwości i burzyć pomniki.

Janusz Kurtyka: Widać, że czytał pan bardzo pośpiesznie tę książkę. Przypomnę, że wszystkie rozmaite interpretacje i wersje, którędy Lech Wałęsa wszedł do stoczni opierały się na się na tym, że przerzuciła go tam służba bezpieczeństwa. Otóż, autorzy wykluczają wszystkie te możliwości, które były oparte na posądzeniach Lecha Wałęsy o współpracę z SB w 1980 r. Wykluczają zdecydowanie – Lech Wałęsa był wówczas autentycznym przywódcą strajku i nie ulega wątpliwości jego historyczna rola.

Konrad Piasecki: Przyzna pan, że ona jest podszyta emocją?

Janusz Kurtyka: Książki historyczne mogą być napisane w sposób absolutnie chłodny, bądź też mogą być podszyte emocją , to w historiografii jest rzecz absolutnie naturalna.

Konrad Piasecki: Ta jest podszyta emocją?

Janusz Kurtyka: Tak, sądzę, że rzeczywiście te emocje niekiedy dochodzą do głosu, ale to nie może być zarzut wobec ustaleń merytorycznych tej książki. Ona jest oparta na olbrzymiej kwerendzie, trwającej kilka dobrych lat, chyba około pięciu, na bardzo szczegółowych dyskusjach, na bardzo szczegółowych analizach tej dokumentacji. Ta książka jest owocem wielkiej pracy.

Konrad Piasecki: Lech Wałęsa ma dziś w ręku wyrok sądu lustracyjnego, ma w ręku status pokrzywdzonego, czy IPN zamierza coś z tym zrobić?

Janusz Kurtyka: Zobaczymy jaki będzie efekt dyskusji, jaki będzie efekt analiz.

Konrad Piasecki: Czy jest możliwe odebranie Wałęsie statusu pokrzywdzonego?

Janusz Kurtyka: Chcę zwrócić uwagę na to, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego nakazywał, wedle ówcześnie obowiązującego prawa, aby osoby, które zostały oczyszczone przez sąd lustracyjny z zarzutu kłamstwa lustracyjnego automatycznie dostawały status pokrzywdzonego nadawany przez Instytut Pamięci Narodowej i to była podstawa decyzji ówczesnego kierownictwa Instytutu, oczywiście wspomagana również innymi przesłankami.

Konrad Piasecki: Jest możliwe odebranie Wałęsie statusu pokrzywdzonego?

Janusz Kurtyka: Nie umiem w tej chwili na ten temat nic powiedzieć, tym bardziej, że status pokrzywdzonego obecnie już nie obowiązuje – pragnę zwrócić uwagę.

Konrad Piasecki: A co o Lechu Wałęsie powinny pisać ksiązki do historii? Czy to, że miał epizod współpracy, czy to, że do końca nie wyzwolił się w okopów współpracy z SB?

Janusz Kurtyka: Taka teza w tej książce nie pada.

Konrad Piasecki: Pytam, co pańskim zdaniem, teraz powinny głosić książki historyczne o Lechu Wałęsie, podręczniki do liceum, czy do szkoły podstawowej.

Janusz Kurtyka: Myślę, że życie Lecha Wałęsy jest kapitalnym przykładem dramatu Polaka pod rządami komunistycznymi, dramatu polegającego na tym, że ten sam człowiek mógł być współprzywódcą strajku w 1970 roku, ten sam człowiek mógł być zakleszczony w relacje z SB, ten sam człowiek zerwał współpracę z SB, ten sam człowiek odmówił podjęcia ponownej współpracy, ten sam człowiek był przywódcą strajku, był przywódcą narodu w latach 80. – to nie ulega najmniejszej wątpliwości i ten sam człowiek musiał zmierzyć się z tym epizodem swojej przeszłości jako prezydent Rzeczpospolitej.

Konrad Piasecki: Ale czy był to człowiek, który potrafił wyzwolić się z zależności ze związku ze Służbą Bezpieczeństwa?

Janusz Kurtyka: Myślę, że tak. Myślę, że po 1976 r. można mówić z całą pewnością o tym, że Lech Wałęsa był autentycznym uczestnikiem opozycji, a później autentycznym przywódcą, to nie ulega wątpliwości.

Konrad Piasecki: Nie ma pan wątpliwości, że dobrze się stało, że ta książka została wydana właśnie przez IPN, z tą pieczęcią z białym orłem?

Janusz Kurtyka: Wydaje mi się panie redaktorze, że Instytut Pamięci Narodowej jest od najtrudniejszych problemów naszej historii najnowszej.

Konrad Piasecki: A nie miał pan takich wahań, żeby jednak wydać ją poza Instytutem, nie podpisywać się pod nią?

Janusz Kurtyka: Myślę, że to IPN powinien tego typu problemy rozwiązywać i z nimi się mierzyć. Z resztą chcę zwrócić uwagę, że nic nie stało na przeszkodzie, żeby po 1990 r. jakikolwiek historyk tym problemem się zajął.

Konrad Piasecki: Dziękuję za rozmowę."

Więcej:
http://www.rmf.fm/fakty/?id=138737


Ostatnio zmieniony przez Witja dnia Sro Cze 18, 2008 9:50 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 4 z 7
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum