Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kornel Morawiecki; Tylko prawda jest ciekawa
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Cze 23, 2008 5:20 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/245/7621/Oswiadczenie_w_zwiazku_z_wypowiedziami_rzecznika_prasowego_Sadu_Apelacyjnego_Pan.html

Komunikaty
Data publikacji: 20 czerwca 2008

Oświadczenie w związku z wypowiedziami rzecznika prasowego Sądu Apelacyjnego Pani Barbary Trębskiej


Oświadczenie dla PAP Rzecznika Prasowego Sądu Apelacyjnego Pani Barbary Trębskiej zawiera szereg informacji, które nie znajdują żadnego merytorycznego uzasadnienia. Warto odnieść się do dwóch najważniejszych: „wniosek, iż Antoni Macierewicz dysponował w 1992 r. dokumentami sfałszowanymi przez SB, sąd rozpoznający sprawę wysnuł na podstawie opinii grafologicznej z listopada 1990 r. stwierdzającej, że własnoręczne „doniesienie” z dnia 12 stycznia 1971 r. i dwa pokwitowania odbioru pieniędzy z dnia 18 lutego 1971 r. i z dnia 29 czerwca 1974 r., nie zostały sporządzone przez Wałęsę” – stwierdziła Pani sędzia. To nieprawda. Wspomniana ekspertyza grafologiczna z 1990 r. w żadnym miejscu nie twierdziła, że omawiane wcześniej dokumenty nie zostały napisane ręką Lecha Wałęsy. W rzeczywistości treść tego dokumentu jest inna i znacznie bardziej skomplikowana. Zawiera ona bardzo ciekawą analizę wspomnianej kwestii i w konkluzji uchyla się od jednoznacznego rozstrzygnięcia. Treść tego dokumentu powinna być dla prawnika oczywista.

Znacznie poważniejszym zarzutem pod adresem naszego tekstu w „Rzeczpospolitej” z 18 czerwca 2008 r. są słowa: „Rzekomo absurdalny pogląd sądu jakoby komunistyczny sąd miał skazać Lecha Wałęsę za współpracę z SB jest wymysłem autorów artykułu” - oświadczyła Trębska.

Warto stwierdzić, że nigdzie nie napisaliśmy, że jakoby Wałęsa miał być kiedykolwiek skazany przez sąd za współpracę z SB. Przedmiotem naszej krytyki był fakt, że taką możliwość w ogóle brał pod uwagę w swym orzeczeniu Sąd Lustracyjny. Cytujemy stosowny fragment orzeczenia w sprawie Lecha Wałęsy z 11 sierpnia 2000 r. w sprawie zeznań b. oficera SB Adama Żaczka: Owe zeznania świadka o tyle mają, zdaniem Sądu, znaczenie dla ustaleń i rozważań w sprawie niniejszej, że o ile istotnie świadek dysponował oryginałami dokumentów sygnowanych przez tw. „Bolek” to nie wykorzystanie ich przez SB MSW w 1982 r. (stan wojenny) i później, dla wytoczenia Lechowi Wałęsie bądź skompromitowania go może świadczyć o tym, iż rzekome oryginały były spreparowane”. (s. 8 orzeczenia).

Bardzo krytycznie odnosząc się do treści wspomnianego orzeczenia wytknęliśmy mu szereg absurdalnych ustaleń. Potem napisaliśmy: „Z jakością powyższych >ustaleń< koresponduje twierdzenie sądu, że „gdyby SB w latach 80. dysponowała oryginałem teczki „Bolka”, wytoczono by mu proces. Kłopot w tym, że przypadki skazywania kogokolwiek przez komunistyczne sądy za współpracę z SB nie są historykom znane. Płaszczyznę dla tego rodzaju rozważań zbudowało dopiero orzecznictwo sądu lustracyjnego”. (Rz. 18.08.2008).

Jak widać więc, nasze twierdzenia oparte są na treści orzeczenia w sprawie lustracyjnej Lecha Wałęsy i, wbrew twierdzeniom Pani Trębskiej - nie są „wymysłami autorów”. Podtrzymujemy każde krytyczne zdanie napisane na temat orzeczenia Sądu Lustracyjnego w sprawie Lecha Wałęsy, zaprezentowane tak w „Rzeczpospolitej”, jak i w naszej książce na temat Lecha Wałęsy.

Możemy zrozumieć emocje związane z ujawnianiem faktów dotyczących wiarygodności intelektualnej orzeczeń Sądu Lustracyjnego (Pani sędzia Trębska przez kilka lat była rzecznikiem tego Sądu). Ale nie uważamy, by ten fakt był wystarczającym uzasadnieniem dla posługiwania się w przestrzeni publicznej tak wątpliwymi zarzutami.

Podsumowując, przytaczamy fragment z recenzji prof. dr. hab. Marka K. Kamińskiego z Instytutu Historii PAN; „Wstrząsnęło mną uzasadnienie Sądu Apelacyjnego z 11 sierpnia 2000 r. w sprawie lustracyjnej Lecha Wałęsy, doskonale zresztą przeanalizowane w rozdziale siedemnastym. Owo uzasadnienie może egzemplifikować rozziew pomiędzy wirtualną rzeczywistością kreowaną ze względu na bieżącą politykę a rzeczywistością, której ujawnienie jest wręcz obowiązkiem historyka”.


Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz - historycy IPN
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Cze 23, 2008 6:17 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.abcnet.com.pl/

PRZECZYTAJ TRZY PIERWSZE ROZDZIAŁY KSIĄŻKI PIOTRA GONTARCZYKA i SŁAWOMIRA CENCKIEWICZA O LECHU WAŁĘSIE:

http://www.generacja.s4w.pl/orientacjanaprawo/down/walesa_ksiazka_fr1a.pdf
http://www.generacja.s4w.pl/orientacjanaprawo/down/walesa_ksiazka_fr1b.pdf
http://www.generacja.s4w.pl/orientacjanaprawo/down/walesa_ksiazka_fr2.pdf
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Cze 23, 2008 6:29 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=424http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=424

"Kolejna „bitwa o Wałęsę”

Komentarz · tygodnik „Goniec” (Toronto) · 2008-06-22 | www.michalkiewicz.pl


Wygląda na to, że prawdziwi z nas szczęściarze. Mam oczywiście na myśli nie tylko referendum w Irlandii, które tyle radości przyniosło uniosceptykom w całej Europie, a w szczególności w Polsce. Okazało się, że jeśli tylko jakiś naród może się wypowiedzieć, to Eurosojuz zaraz chwieje się w posadach. Ale ta radość podszyta jest niepokojem, czy szajka tak zwanych mężów stanu, od której jak dotąd zdystansował się tylko czeski prezydent Wacław Klaus, nie przejdzie nad irlandzkim referendum do porządku i nie proklamuje Unii Europejskiej zgodnie z rozkazem jaki padł w Deklaracji Berlińskiej. W tym kierunku zmierza premier Donald Tusk, któremu Aniela Merkel już w kilka dni po irlandzkim referendum udzieliła w Gdańsku aktualnych wytycznych, przy okazji pozwalając mu na montowanie Partnerstwa Wschodniego, w którym Polska wystąpi w roli złego, a Niemcy – w roli dobrego sąsiada i strategicznego partnera Rosji. Premier Tusk z tego powodu cały jest w skowronkach, bo zanim z obydwu stron panie salwa, najeździ się i napolitykuje po całej Europie za wszystkie czasy.

Ale nie dlatego możemy uważać się za szczęściarzy, tylko dlatego, że przybywa nam skarbów narodowych. Jak wiadomo, do niedawna mieliśmy tylko dwa skarby narodowe; „drogiego Bronisława” i Władysława Bartoszewskiego. Spenetrowała tę wielką tajemnicę pani Magdalena Albright, więc nie wypada wątpić, tylko się radować. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że przybył nam kolejny skarb narodowy w osobie Lecha Wałęsy. W ten sposób zbliżamy się do ideału, który głosi, że omne trinum perfectum, czyli, że co potrójne – to doskonałe. To znaczy- zbliżalibyśmy się, gdyby nie to, że na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych i w przypadku Lecha Wałęsy nie jest do końca pewne, czy mamy do czynienia z prawdziwym skarbem, czy tylko – z jego imitacją.

Rzecz w tym, że właśnie dwaj historycy z Instytutu Pamięci Narodowej przygotowali książkę, w której na podstawie kilkuset stron dokumentów, które cudem zachowały się podczas kolejnych pucowań życiorysu byłego prezydenta dowodzą, iż Lech Wałęsa nie tylko był w początkach lat 70-tych konfidentem Służby Bezpieczeństwa, ale także „szkodził”, a nawet brał za to wynagrodzenie w kwocie 13 tys. złotych. Nie wiadomo, czy to dużo, czy mało, zwłaszcza w przeliczeniu na srebrniki, ale na przykład generał Gromosław Czempiński utrzymuje, że to dużo, a nawet – że za dużo, na czym, nawiasem mówiąc, buduje fragment linii obrony Lecha Wałęsy twierdząc, że jemu bezpieka by za donosy tyle nie dała. Ale z książki wynika też, że prezydent Wałęsa prawdopodobnie wykorzystał swój urząd do wyczyszczenia archiwów państwowych z najbardziej kompromitujących go dokumentów. Wałęsa swoim zwyczajem wszystkiemu zaprzecza, ale – jak to mówią Rosjanie – „łarczik prosto atkrywajetsia”, bo z uporczywych, retorycznych pytań, czy autorzy „mają oryginały” lub dokumenty „podpisane”, można się domyślić, co w pierwszej kolejności zniszczył.

Ale – co jeden człowiek zakrył, to drugi odkryje i Antoni Macierewicz jeszcze jako minister spraw wewnętrznych, 4 czerwca 1992 roku w dostarczonej posłom i senatorom „informacji o stanie zasobów archiwalnych MSW” zauważył, że przed rozpoczęciem akcji niszczenia dokumentów MSW, zostały one zmikrofilmowane co najmniej w trzech kompletach, z których dwa są „za granicą” a jeden – „w kraju”. Jest w związku z tym pewne, że Moskwa i Berlin dysponują dokumentacją, o której Lech Wałęsa naiwnie sądzi, że już nie istnieje. A skoro tak, to musimy postawić pytanie, jaki robiły i nadal robią z tego użytek i ile Polskę już kosztowało i nadal będzie kosztować podtrzymywanie legendy, jaką „drogiemu Bolesławowi” stworzył „drogi Bronisław” z pomocnikami. Bo trzeci komplet zmikrofilmowanych dokumentów, ten „w kraju”, prawdopodobnie został rozmnożony, niczym chleb w ewangelicznej przypowieści, a kopie zdeponowane w prywatnych archiwach wyższych funkcjonariuszy razwiedki. Zwracam uwagę, że z informacji min. Macierewicza nie wynikało, że trzeci komplet mikrofilmów jest w sejfie MSW. Gdyby tak było, to pewnie by tak właśnie napisał. Natomiast sformułowanie „w kraju” może oznaczać, że już wtedy wyszedł on poza MSW.

Ta okoliczność rzuca snop światła na przyczyny, dla których tylko w Polsce nie nastąpiło ujawnienie konfidentów, a tak zwane procedury lustracyjne raczej służyły blokowaniu takiej możliwości. Nie ma w tym nic dziwnego; w interesie strategicznych partnerów, którzy dysponują pełną dokumentacją polskich autorytetów moralnych i tak zwanych żywych legend, wcale nie leży ujawnianie kompromatów. Wiadomo bowiem, że z agenta ujawnionego żadnego pożytku już nie ma, natomiast agenta nie zdekonspirowanego można szantażować i eksploatować aż do śmierci. Interes razwiedki tubylczej jest z tym idealnie zbieżny i dlatego mamy w Polsce kolejne starcie w tak zwanej „bitwie o Wałęsę”.

Nie przesądzając wyniku tego starcia, bo może skończyć się ono na niczym, jak zresztą wszystko u nas, chciałbym jednak zwrócić uwagę na rozkład stron wojujących. Po stronie Lecha Wałęsy murem stanęły nie tylko autorytety moralne, nie tylko środowisko „Gazety Wyborczej” oraz premier Donald Tusk, ale przede wszystkim – najwybitniejsze osobistości razwiedki z generałem Gromosławem Czempińskim na czele. Ten sojusz więcej wyjaśnia, niż mówi, nie tylko o samym Lechu Wałęsie i popierającym go „Salonie”, ale przede wszystkim – o III Rzeczypospolitej, której fundamentem było przecież porozumienie okrągłego stołu, do którego jego gospodarz, generał Czesław Kiszczak, zaprosił swoich zaufanych. To wydarzenie jak to się mówi, „obrosło mitem”, którego dzisiaj rękami i nogami bronią jego uczestnicy, nie tylko w obawie przed kompromitacją, ale być może – również w nadziej dołączenia do grona „skarbów narodowych”, jeśli nawet nie już teraz, to może kiedyś, w przyszłości. A przecież na nich się nie kończy, bo w kolejce czeka santa subito Barbara Blida, której śmierć dzięki posłom SLD, PSL i Platformy Obywatelskiej zasiadającym w sejmowej komisji śledczej, z każdym dniem nabiera znamion swoistej cudowności. Więc w tym nieszczęściu prawdziwi z nas szczęściarze, nieprawdaż?



Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl


Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Cze 23, 2008 7:13 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.polskieradio.pl/jedynka/sygnalydnia/?id=14917

23.06.2008 07:15

"Obowiązek historyków

Sławomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk


Rozmawiał Marek Mądrzejewski
Marek Mądrzejewski: Historycy IPN – dr Sławomir Cenckiewicz, dr Piotr Gontarczyk – autorzy książki, która choć do dziś nieznana, już wzbudziła burzliwą, bardzo emocjonalną, rzadko, niestety, merytoryczną, toczoną w wielu mediach dyskusję. Do dziś, bo dzisiaj właśnie w 4 tys. egzemplarzy trafia do księgarń, „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” to jej tytuł. Poczucie sukcesu? Upewniam się, bo po twarzach tego nie widać.

Dr Sławomir Cenckiewicz: Poczucie ulgi, że wreszcie ta książka się ukazała. Praca nad nią kosztowała nas sporo czasu i pracy, więc cieszymy się, że ona się wreszcie ukazała, a poza tym od jesieni zeszłego roku trwała jakaś kanonada przeciwko nam i przeciwko Instytutowi...

Marek Mądrzejewski: To nie koniec, to nie koniec.

Dr Sławomir Cenckiewicz: I cieszymy się, że w końcu się ta książka ukazała.

Dr Piotr Gontarczyk: No, z całą pewnością to nie koniec, ale będzie nam zdecydowanie łatwiej bronić swoich argumentów i swoich tez, jeżeli książka będzie na rynku. Do tej pory obrzucano nas tak naprawdę wyzwiskami i nie było możliwości obrony.

Marek Mądrzejewski: Mało – ludzie, którzy brali udział w tych dyskusjach, o których wspomniałem, nie sprawiali wrażenia chęci poznania faktów przedstawionych w tej książce. Oni po prostu przenieśli spór na taki poziom ideologiczny, najkrócej mówiąc zawarty w haśle: walka III RP z IV.

Dr Sławomir Cenckiewicz: To jest właśnie zmora polskiej rzeczywistości, polskiej debaty publicznej na temat nawet takich spraw, jak książka historyków, że wszystko jest w Polsce polityką. I wczoraj, i przedwczoraj słuchałem socjologów, wypowiedzi socjologów, którzy mówili, że sprawa jest wykorzystywana właśnie przez jedną czy drugą partię do tego, żeby wzmocnić swoją pozycję po prostu społeczną. A nas to nie interesuje.

Marek Mądrzejewski: Ale prawda jest po prostu taka, że jest wykorzystywana, nie ma co zamykać na to oczu.

Dr Sławomir Cenckiewicz: Oczywiście, i my tego nie ukrywamy, że książka, jeśli chodzi o lata 90. przynajmniej, ona ma swój ciężar gatunkowy, oczywiście również polityczny, dlatego że opisaliśmy w końcu historię czy w jakimś sensie historię wolnej Polski, czyli ludzi, którzy są dalej aktywni.

Marek Mądrzejewski: Nie tak wolnej, jak sobie wyobrażaliśmy to w latach 70. i 80.

Dr Piotr Gontarczyk: Oczywiście, te badania nie mają... nie ma alternatywy dla tych badań. No przecież nie może być tak, żeby historycy nie zajmowali się historią najnowszą ostatnich kilkudziesięciu lat tylko dlatego, że będą się bali, że komuś może to służyć, że jakaś partia to może wykorzystać. Naszym obowiązkiem zawodowym jest pisanie prawdy, opisywanie tego, co wiemy. I będziemy robić swoje.

Marek Mądrzejewski: No tak, ale problem polega na tym, że panowie zważywszy na dokumenty, które przeglądaliście, a nie były tknięte, aczkolwiek od wolnej Polski minęło wystarczająco wiele czasu, aby historycy zdołali się tym zająć, panowie należycie do mniejszości. Cała nadzieja, że z racji waszego wieku, takich jak wy historyków czy ludzi myślących o historii, będzie więcej. Przy wszystkich błędach, jakie po drodze popełniać można. Konkretne pytanie: jakie dowody świadczą na rzecz tezy, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Bolek”?

Dr Sławomir Cenckiewicz: Tę sprawę żeśmy bardzo szczegółowo omówili w naszej książce. Można powiedzieć w ten sposób: wszelkiego typu materiały o charakterze rejestracyjnym, ewidencyjnym, właśnie karty rejestracyjne, dzienniki korespondencyjne, ale także notatki funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i same doniesienia agenturalne TW „Bolek” pozwalają na identyfikację Lecha Wałęsy jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Bolek”. Nie ma żadnej wątpliwości, że tak jest.

Marek Mądrzejewski: Przeciwnicy tez postawionych w książce mówią o tym... i przede wszystkim Lech Wałęsa, mówią o tym, że panowie nie mieli dostępu do żadnych oryginałów. Lech Wałęsa mówi: „Nigdzie nie ma mojego podpisu”. Skąd na przykład mieliście tę kartę E–14, bo rozumiem, że o niej mówimy.

Dr Piotr Gontarczyk: To są dwa bardzo różne problemy. Pierwszą zasadniczą sprawą jest to, że zawsze wedle pragmatyki Służby Bezpieczeństwa było tak, że dokumenty własnoręczne były przechowywane w teczce personalnej i w teczce pracy. Na zewnątrz, do innych spraw przekazywano tylko odpisy...

Marek Mądrzejewski: Maszynopisy.

Dr Piotr Gontarczyk: ...maszynowe, oczywiście, aby nie dekonspirować źródła.

Marek Mądrzejewski: No, to jest raz, a dwa – łatwiej czytać po prostu.

Dr Piotr Gontarczyk: Teczka personalna i teczka pracy TW „Bolek” już w archiwach jej nie było w latach 89–90, została... była po drodze jeszcze mikrofilmowana. No, waga tych materiałów była tak duża, że należy podejrzewać, że nie zostały zniszczone, tylko w jakiejś mierze sprywatyzowane i wyprowadzone z archiwów. Karta, o którą pan zapytał, jest jednym z najważniejszych dokumentów w sprawie, takich fundamentalnych. Każdy taką kartę, kim się SB interesowała, miał w kartotece. Oryginał tej karty...

Marek Mądrzejewski: No, taką kartę miał tylko ten, który zgodził się na to, żeby zainteresowanie przebiegało jako współpraca.

Dr Piotr Gontarczyk: Nie, nie, każdy... Karta tego typu E–14 dotyczyła każdej osoby, której sprawa już była zamknięta bez względu na to, czy to był figurant, czy to była osoba rozpracowywana.

Marek Mądrzejewski: Ale czy w tej karcie było napisane, w jakim charakterze SB się nią interesuje?

Dr Piotr Gontarczyk: Na tego typu karcie zawsze były dwie informacje – pierwsza na awersie to były dokładne dane personalne dotyczące danej osoby, po drugiej były informacje dotyczące charakteru zainteresowania. I tu na tej karcie jest jednoznacznie napisane, że jest numer archiwalny akt TW „Bolek” i informacja, że sprawa została zamknięta z powodu niechęci do współpracy. No, historia tej karty...

Marek Mądrzejewski: W roku 76.

Dr Piotr Gontarczyk: Ta historia tej karty jest bardzo ciekawa, o której pan mówi, bo dysponowały tą kartą pierwsze rządy III Rzeczypospolitej, kolejni szefowie MSW. Kolejną osobą, dopiero kolejną, która tę kartę dostała od swoich przełożonych w zamkniętej kopercie był szef MSW Antoni Macierewicz, ale jak powiadam, nie był on pierwszy, który sprawę znał. I oryginał tej karty, nie ma cienia wątpliwości, że był oryginał tej karty, do 92 roku, oryginał tej karty został wyprowadzony przez pana prezydenta z archiwum i przez jego współpracowników na początku lat 90. My dysponujemy dzisiaj kopią tej karty. Ale ze względu na to, że była to karta doskonale znana...

Marek Mądrzejewski: Czyli na początku lat 90., ale po dymisji rządu Jana Olszewskiego.

Dr Piotr Gontarczyk: Tak jest, tak jest, zdecydowanie tak. Ale bez względu na to, że ci ludzie, którzy tę kartę mieli w rękach, bezsprzecznie potwierdzają jej autentyczność, to jeszcze udało nam się tę kartę w sposób pewny uwiarygodnić, prześledziwszy jej przepływ, to znaczy odnotowanie przepływu tej karty ze stosownymi dziennikami korespondencyjnymi. Nie ma wątpliwości, że mamy kserokopie oryginalnego dokumentu, który niestety pan prezydent ze swoimi współpracownikami z archiwum wyprowadził.

Marek Mądrzejewski: Czy Lech Wałęsa przystępując do strajku w Stoczni Gdańskiej, był wolny już od uzależnienia od Służby Bezpieczeństwa?

Dr Sławomir Cenckiewicz: My ani przez chwilę pisząc naszą książkę, nie mieliśmy wątpliwości, ale oczywiście w oparciu o analizę źródłowa, co do tego, że w roku 80 Lech Wałęsa nie był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Bolek”. Ta formalnie zakończona współpraca została w 76 roku, ale w zasadzie od 74, tak nam się wydaje z tych materiałów, do których dotarliśmy.

Marek Mądrzejewski: Czyli urywają się donosy „Bolka”.

Dr Sławomir Cenckiewicz: Urywają się czy ona jest z punktu widzenia SB niezbyt zadowalająca, powiedziałbym w ten sposób, w 74 roku już. Więc trudno nam komentować. To są właśnie takie dyskusje o charakterze politycznym, a nie merytorycznym. To dotyczy jakby wszystkich stron konfliktu, ale są tacy, oczywiście, którzy twierdzą, że skoro był agentem w latach 70., to na pewno był agentem również w Sierpniu 80 roku. My takiej tezy nie stawiamy, bo nie mamy na to żadnych podstaw źródłowych.

Marek Mądrzejewski: Aczkolwiek przedstawiają panowie taki rozdział, który opisuje 500 dni Solidarności jako czas szczególnej opieki właściwie, jaką SB roztoczyła za zgodą władz partyjnych nad Lechem Wałęsą, dbając jakby o to, aby na przykład mechanizmy demokracji związkowej nie wykluczyły Lecha Wałęsy z przewodniczenia Związkowi.

Dr Sławomir Cenckiewicz: Tak, tak. To jest bardzo ważny rozdział. Myślę, że przede wszystkim dlatego, że pokazuje konflikt wewnętrzny w Solidarności, walkę o władzę w Solidarności, wykorzystywaną i wygrywaną przez Służbę Bezpieczeństwa. I w tym konflikcie nie ulega kwestii, że w zderzeniu pomiędzy Lechem Wałęsą a na przykład Andrzejem Gwiazdą Służba Bezpieczeństwa uważa Wałęsę za bardziej przewidywalnego i umiarkowanego i nie chce za wszelką cenę dopuścić do tego, żeby ludzie pokroju Andrzeja Gwiazdy objęli stanowisko na przykład szefa Solidarności. Zwłaszcza to widać po marcu 81 roku, czyli po konflikcie bydgoskim. I my to dość szczegółowo opisujemy, ale tylko z takim zastrzeżeniem, że nas to interesuje ze względu na ten kontekst relacji pomiędzy Lechem Wałęsą a Służbą Bezpieczeństwa. Często relacji nieformalnych również w latach 80–81. Publikujemy dwa bardzo ważne dokumenty Służby Bezpieczeństwa dotyczące tego, jak resort spraw wewnętrznych zachowa się w momencie, kiedy Lech Wałęsa zostanie odwołany z funkcji przewodniczącego Krajowej Komisji Porozumiewawczej.

Marek Mądrzejewski: Czy panowie nie strzelają sobie gola samobójczego, pisząc o takich działaniach SB, które miały spowodować wytworzenie dokumentów kompromitujących Lecha Wałęsę? Wczoraj wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski powiedział, że skoro dysponowali autentycznymi dokumentami potwierdzającymi jego współpracę, wystarczyło opublikować, upublicznić je, pokazać działaczom Solidarności te autentyczne.

Dr Piotr Gontarczyk: No, powiem tak – jest to myślenie zupełnie historyczne, należałoby odesłać pana marszałka jednak do przeczytania książki. No, nie wyobrażam sobie sytuacji, w której oficerowie Służby Bezpieczeństwa wsiedliby w samochód, umundurowani przyjechali do władz Związku: „Oto chcieliśmy pomóc Solidarności i przynosimy teczkę TW «Bolek»”. No, to po prostu są rozważania ahistoryczne i zupełnie niepoważne. Nie traktuję tego jako strzelanie w żadnej mierze jakiegokolwiek gola. Staraliśmy się ustalić wszystkie fakty związane z historią TW „Bolek”, między innymi to, jak Służba Bezpieczeństwa próbowała sprawę wykorzystać przeciwko Lechowi Wałęsie w latach 80. Naszym obowiązkiem było wyjaśnienie wszystkich aspektów sprawy. Przedstawiamy dokładnie te operacje i one tutaj w żadnej mierze, żaden z tych szczegółów tej operacji nie podważa oczywistego faktu dotyczącego rejestracji Lecha Wałęsy w latach 70. Tak że tutaj są dwie różne sprawy.

Marek Mądrzejewski: Są panowie wdzięczni Lechowi Wałęsie? Wczoraj premier powiedział, że to dzięki Lechowi Wałęsie możecie tak pracować. Można byłoby dodać tylko, że również dzięki Lechowi Wałęsie macie nad czym pracować.

Dr Sławomir Cenckiewicz: My możemy pracować, panie redaktorze, dzięki wszystkim, którzy walczyli w latach 70., 80, a nawet wcześniej o niepodległość Polski. W jakimś sensie zawdzięczamy to również panu, bo pan był również znamienitym działaczem Solidarności z Bydgoszczy i też w latach 80. podjął ten trud walki o niepodległość. Solidarność była ruchem narodowowyzwoleńczym, ruchem zbiorowym i my temu ruchowi zawdzięczamy to, że tutaj siedzimy i piszemy te książki. To nie jest...

Dr Piotr Gontarczyk: Milionom ludzie to zawdzięczamy.

Dr Sławomir Cenckiewicz: Dokładnie.

Dr Piotr Gontarczyk: Dokładnie milionom ludzi, także Lechowi Wałęsie.

Dr Sławomir Cenckiewicz: Mówienie o tym, że coś zawdzięczamy jednej osobie, jest jakimś nieporozumieniem, ale, oczywiście, nie możemy też powiedzieć, że Wałęsa nie był istotnym elementem tej walki. Był istotnym elementem tej walki, ale dyskusja w rodzaju „Czy wy uważacie, że to jest największy człowiek na świecie?, „Czy wy uważacie, że jest legendą?” jest – zwłaszcza dla naukowca – bardzo krępująca, bo naszym obowiązkiem jest pisać i analizować postawy konkretnych ludzi, również takich wielkich, jak Lech Wałęsa.

Marek Mądrzejewski: Zwłaszcza dyskusja w sytuacji takiego szantażu, iż z racji pozycji międzynarodowej Lecha Wałęsy, a dzięki temu pozycji Polski, nie można podejmować tematów, które budzą różnego rodzaju wątpliwości. Nawet jeżeli za cenę wątpliwości dociera się do prawy.

Dr Piotr Gontarczyk: Informacje, że cała sprawa może w jakikolwiek sposób zaszkodzić w poważniejszy sposób wizerunkowi Lecha Wałęsy jako przywódcy Solidarności i tego ruchu są troszeczkę przesadzone. Historycy na Zachodzie dysponują od lat książką Wasilija Mitrochina, w której jest... książce wydanej praktycznie w każdym języku europejskim, znaczącym języku europejskim, gdzie jest napisane wyraźnie, że w latach 80. w ośrodku odosobnienia, w internowaniu Lech Wałęsa był naciskany tą swoją właśnie przeszłością z lat 70., był konfrontowany z byłymi oficerami prowadzącymi. No, to są fakty. Pada w tej książce po prostu przy Lechu Wałęsie pseudonim „Bolek”. To są fakty znane historykom. Ja nie sądzę, żeby to odegrało aż tak poważną rolę.

Marek Mądrzejewski: Można powiedzieć, że każdy człowiek ma słabe momenty w życiu, takie, których się wstydzi. Nawiasem mówiąc, Lech Wałęsa w swojej książce „Droga nadziei” wspomina właśnie drugą połowę grudnia 70 roku w ten sposób. Ale może pojawiają się też takie etapy w życiu, których wstydzić się na pewno należy i w ten sposób traktuje to, co działo się przed obaleniem rządu Jana Olszewskiego i później, przyjmując panów interpretację. Co niszczył i w jaki sposób Lech Wałęsa? Bo rozumiem, że taką tezę panowie stawiacie.

Dr Piotr Gontarczyk: Jeżeli chodzi o ten problem, to należy sprawę postawić następująco – jeżeli ktoś miałby jakiekolwiek wątpliwości dotyczące no właśnie tego, że nie ma własnoręcznych dokumentów, że coś... są jakieś znaki zapytania jeszcze przy tych latach 70., no to działania Lecha Wałęsy w połowie... no, już po obaleniu rządu Jana Olszewskiego trudno traktować inaczej jak dosyć wyraźne, pośrednie przyznanie się do winy.

Otóż zarówno tutaj, w centrali MSW, jak i w Delegaturze Urzędu Ochrony Państwa w Gdańsku rozpoczęła się szeroka akcja kradzenia i niszczenia wszelkich śladów działalności tajnego współpracownika o pseudonimie „Bolek”. Lech Wałęsa wypożyczył do Belwederu wszystkie dokumenty, które były zgromadzone przez ministra Antoniego Macierewicza, przywiezione na czas sporządzenia jego znanej listy i te dokumenty zostały po prostu wyczyszczone w Belwederze. No, najważniejsze dokumenty, m. in. ta karta, o której wspominałem, wiele donosów „Bolka”, ponad 20 znanych wówczas donosów TW „Bolek”, te wszystkie najważniejsze dokumenty zostały ukradzione. Pan prezydent Lech Wałęsa wypożyczył te dokumenty i pokwitował te dokumenty. Po prostu publikujemy to w książce. A druga połowa akcji miała miejsce w Gdańsku, gdzie został odwołany szef delegatury Urzędu Ochrony Państwa...

Marek Mądrzejewski: Adam Hodysz. Dodajmy – człowiek, który współpracował kiedyś z Solidarnością i za to siedział w więzieniu, został odwołany?

Dr Piotr Gontarczyk: Tak jest.

Marek Mądrzejewski: A na jego miejsce przyszli oficerowie, którzy?

Dr Piotr Gontarczyk: Którzy byli dobrymi znajomymi Lecha Wałęsy jeszcze z lat 80. i jego ochroniarzami. No i w tych czasach zaczęła się ta brutalna akcja niszczenia właśnie wszelkich śladów TW „Bolek”, które my opisujemy. Te wszystkie wydarzenia po prostu politycznie, w sensie historycznym przede wszystkim, historycznym obciążają urzędującego prezydenta.

Marek Mądrzejewski: A dzisiaj każdy, kto będzie miał na to ochotę i szczęście, zdobywając egzemplarz, będzie mógł osobiście zapoznać się z ponad 700 stronami, z czego połowę stanowią dokumenty, a ciąg dalszy tego rodzaju rozmowy zapewne nastąpi również w naszym programie. Zapraszam na 13.00, potem na 20.00. Dzisiaj dziękuję już historykom IPN: dr Sławomirowi Cenckiewiczowi i dr Piotrowi Gontarczykowi.

Dziękujemy bardzo.

(J.M.)

* Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk(7,24 MB)"
http://www.polskieradio.pl/_jedynkafiles/20080602081605/2008062308003423.mp3


Ostatnio zmieniony przez Witja dnia Pon Cze 23, 2008 10:08 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Cze 23, 2008 7:34 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20080621&id=my12.txt

"Książka łamie tabu milczenia

Z założycielami Wolnych Związków Zawodowych i członkami władz pierwszej "Solidarności" - Andrzejem Gwiazdą, członkiem Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, i Joanną Duda-Gwiazdą, rozmawia Mariusz Bober

Inspirował Pan napisanie książki o związkach Lecha Wałęsy z SB? Jest Pan uważany za jednego z jego głównych krytyków...
Andrzej Gwiazda: - Nie, nie miałem wpływu na napisanie tej książki. Trzymałem się nawet z daleka od jej autorów, by nie dawać przeciwnikom pretekstu do oskarżeń, że autorzy działali pod moim wpływem.

Książka dr. Sławomira Cenckiewicza i dr. Piotra Gontarczyka wywołała burzę polityczną i ostrą krytykę m.in. ze strony byłego prezydenta, który uważa, że powielają oni tylko fałszywki SB...
- Obecne reakcje na książkę o Lechu Wałęsie to, według mnie, taki krzyk rozpaczy: "zdradzacie nasze tajemnice". Dlatego różne środowiska stają w obronie agentury. Bowiem książka złamała tabu milczenia przyjaciół agentów. Nie dotyczy ona tylko Lecha Wałęsy. Przeczy oficjalnej wersji historii narzuconej Polakom przez beneficjentów Okrągłego Stołu. Ostre sprzeciwy wobec tej publikacji świadczą o tym, że stanął problem cenzury, także badań naukowych. Spór, który teraz obserwujemy, toczy się też w dużej mierze między funkcjonariuszami bezpieki a ich tajnymi współpracownikami.
Joanna Duda-Gwiazda: - Wszystkie mafie są przeciwko tej książce. Oni wiedzieli wcześniej, co w niej jest. Pełny komplet dokumentów znajduje się pewnie na Łubiance.
A.G.: - Na pewno jest, ponieważ cała dokumentacja archiwalna była sporządzana w trzech egzemplarzach. Jeden zostawał w komendzie wojewódzkiej, drugi szedł do Warszawy, a gdzie trafiała trzecia kopia - można się tylko domyślać.
J.D.-G.: - Sądzę, że kopie tych dokumentów są w posiadaniu wielu wywiadów, także prywatnych, i mogą być wykorzystywane do szantażu w polityce i biznesie.

Z reakcji byłego prezydenta wynika, że materiały opublikowane przez IPN nie są wielką nowością?
J.D.-G.: - Przecież różne fakty z życia Lecha Wałęsy, opisywane w książce, są powszechnie znane.
A.G.: - Różnica polega na tym, że w książce Cenckiewicza i Gontarczyka przedstawiono na to dokumenty.

W takim razie, dlaczego niektóre środowiska bardzo boją się tej publikacji?
J.D.-G.: - Wałęsa jest zwornikiem układu, który boi się, że jeśli tyle powiedziano o byłym prezydencie, to można też napisać o innych naszych "autorytetach". Gdy PiS zaczęło walkę z korupcją i sięgnęło do "najwyższej półki", nie wahając się, by odpowiednie służby aresztowały nawet ministrów, podniósł się krzyk, bo złamano tabu bezkarności.
A.G.: - Ponieważ Wałęsa zataił fakt współpracy, bezpieka mogła go szantażować ujawnieniem dokumentów. Jeśli SB nie ujawniła dokumentów "Solidarności", to znaczy, że Wałęsa był im potrzebny.

Ale były prezydent broni się, że przedstawione w książce materiały to fałszywka SB, obliczona na to, by go skompromitować, go żeby nie otrzymał Nagrody Nobla.
A.G.: - Całkowicie co innego wynika z hasła w holenderskiej encyklopedii o przyznaniu mu tej nagrody. Można tam przeczytać, że Wałęsa otrzymał Nagrodę Nobla w rzeczywistości za poskromienie radykalnego skrzydła "Solidarności". Tak naprawdę dzięki przyznaniu mu nagrody podniesiono jego spadającą wówczas popularność.
J.D.-G.: - Po wyjściu z ośrodka w Arłamowie Wałęsa miał trudne chwile, bo wówczas jeszcze inni przywódcy siedzieli w więzieniu. Wszyscy spodziewali się, że po wyjściu wodza ruszymy do ataku. Tymczasem Wałęsa zaczął się migać. Chyba nie wiedział wtedy, co robić. Ludzie zaczęli się dziwić: przewodniczący, a siedział w jakimś ośrodku wypoczynkowym, gdy inni przebywają w więzieniu.

Lech Wałęsa mówił, że fałszywe dokumenty zostały podrzucone m.in. Annie Walentynowicz. Także ona uznała je za niewiarygodne. Skąd więc oskarżenia o współpracę z SB?
- Byłam niemalże świadkiem tego zdarzenia, gdy Ania dostała te materiały. Przebywałyśmy wtedy w obozie dla internowanych w Gołdapi. Ania otrzymała w pudełku z czekoladkami ksera materiałów, w których jakaś organizacja oskarżała Wałęsę o współpracę z SB. Zaczęłyśmy się zastanawiać, w jakim celu dostarczyła to bezpieka. Myślałyśmy więc, że albo Wałęsa "stawia się" SB i chcą go "zdyscyplinować"...
A.G.: - ...albo była to próba skompromitowania Ani Walentynowicz, obliczona na to, że na ich podstawie oskarży Wałęsę i będzie można jej zarzucić, że posługuje się materiałami, których wiarygodności nie można byłoby wtedy dowieść, by zdyskredytować przywódcę "Solidarności". Mogła to być również próba dezinformacji zmierzająca do tego, aby wzmocnić pozycję Wałęsy, pokazując, że nie ma wiarygodnych materiałów obciążających go.
J.D.-G.: - Dlatego ostatecznie spaliłyśmy te materiały. Władze szybko zorientowały się, że nie było próby przemycenia ich na zewnątrz. Wtedy mnie karnie przewieziono do Darłówka wraz z grupą ok. 30 koleżanek. Natomiast w Gołdapi w całym ośrodku przeprowadzono tak dokładną rewizję, że zrywali nawet parapety, szukając tych dokumentów. Kobietom przeznaczonym do transportu zrobiono niezwykle dokładną rewizję. Bezpieka przewijała nawet kłębki wełny w poszukiwaniu materiałów. To potwierdziło słuszność naszej decyzji.

Lech Wałęsa broni się też w ten sposób, że przecież otrzymał od IPN status pokrzywdzonego...
A.G.: - Status ten otrzymał bezprawnie w 2005 roku. Było to już po decyzji Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że status pokrzywdzonego przysługuje tajnym współpracownikom, na których donosili inni. A ponieważ bezpieka starała się umieścić w każdej grupie przynajmniej dwóch agentów, aby mieć nad nimi kontrolę, nie informując ich o tym, wszyscy agenci, którzy byli w opozycji, mogli dzięki temu otrzymać status pokrzywdzonego. Ponadto było jeszcze jedno absurdalne założenie, że jeżeli agent najpierw podjął współpracę z SB, a później rozpoczął działalność opozycyjną, wówczas należy mu się status pokrzywdzonego. Natomiast jeśli najpierw podjął walkę z systemem, a potem dał się zwerbować, wówczas taki status mu nie przysługuje. Wałęsa twierdzi, że był w komitecie strajkowym od 16 grudnia 1970 r., a więc najpierw podjął działalność opozycyjną, a współpracę z SB - 29 grudnia, co oznacza, że nie należy mu się status pokrzywdzonego, nawet według tego absurdalnego prawa. Więc decyzja poprzedniego prezesa IPN była bezprawna.

Podejrzewali Państwo podczas działalności w "Solidarności", że przewodniczący Komisji Krajowej może współpracować z reżimem?
J.D.-G.: - Od początku strajku byliśmy pewni, że był sterowany. Opieraliśmy to przekonanie na naszych obserwacjach. Nie mieliśmy jednak dowodów, a trudno było przekonać innych członków związku. Na zjeździe "Solidarności" Wałęsa otrzymał prawo dobierania członków prezydium. Pozwoliło mu to nie liczyć się ze zdaniem Komisji Krajowej. Po zjeździe jesienią 1981 r. zbierało się tylko prezydium, na którym doradcy, tacy jak: Geremek, Mich nik, Mazowiecki czy Kuroń, uzyskali pełne prawo głosu, tak jakby byli wybranymi reprezentantami związku. Jednak mimo destrukcyjnych działań Wałęsy aż do stanu wojennego "Solidarności" nie udało się przesterować albo wmontować w system.
A.G.: - Nawet jeśli wielu związkowców rozumiało, kim naprawdę jest Wałęsa, uważało, że nie trzeba o tym mówić, bo to osłabi "Solidarność", że trzeba zachować jedność wobec komuny.

Dziękuję za rozmowę."
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Cze 23, 2008 7:35 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20080623&id=my12.txt

"Nie możemy dać się zastraszyć medialnym szczwaczom

Rozmowa z prof. dr. hab. Andrzejem Nowakiem, historykiem, wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika "Arcana"

Jest Pan Profesor jednym z recenzentów głośnej już publikacji "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka - dwóch historyków IPN, którzy swą pracę poświęcili m.in. analizie dokumentów świadczących o "agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy na początku lat 70.". W opinii wielu komentatorów jest to jedna z najważniejszych książek kilku ostatnich lat. Na czym polega jej wartość i znaczenie?
- Doktorzy Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk zebrali olbrzymi, imponujący wręcz zakresem przeprowadzonych badań, materiał źródłowy, bynajmniej nie tylko w archiwach dawnej SB. Włączyli do obiegu naukowego dużą liczbę świadectw także samego Lecha Wałęsy, który wielokrotnie, jeszcze w latach 1980-1981, wypowiadał się na temat swojego uwikłania we współpracę z SB. Autorzy, zebrawszy wielki i różnorodny materiał, wykonali następnie niezwykle drobiazgową pracę źródłoznawczą, badając starannie pochodzenie, kontekst, cechy wewnętrzne i zewnętrzne każdego wykorzystanego przez siebie źródła. Ta staranność i drobiazgowość czyni ich książkę chwilami wręcz nudną w lekturze, lecz nie chcę - oczywiście - robić w ten sposób swoistej antyreklamy tej publikacji. Stwierdzam tylko, że staranność w dochodzeniu do bardzo ostrożnie stawianych wniosków zdecydowanie przeważa w tej książce nad zarzucaną jej pogonią za sensacją.
Wartość pracy obu historyków polega przede wszystkim na tym, iż jest pierwszym naukowym opracowaniem podejmującym jedno z kluczowych zagadnień naszej historii współczesnej. Do tej pory historycy unikali na ogół tych najbardziej drażliwych tematów. Nie ma żadnej biografii Jacka Kuronia, Adama Michnika, Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Nie ma nawet prób rzetelnej, naukowej, pełnej biografii głównych postaci życia nie tylko politycznego, ale kulturalnego, zaangażowanych w spory ideowe i polityczne ostatnich lat. Gdzie jest taka obszerna, wyczerpująca - na ile to dziś możliwe - biografia Czesława Miłosza, Leszka Kołakowskiego czy Wisławy Szymborskiej? W Anglii, we Francji, w Stanach Zjednoczonych postaci tak ważne w debacie politycznej i kulturalnej miałyby już co najmniej po pięć, dziesięć biografii. U nas strach przed salonową nagonką, broniącą poszczególnych idoli, albo szczwającą przeciwko idolom wrogim, paraliżował do tej pory wielu badaczy. Cenckiewicz i Gontarczyk dokonali w tej postawie przełomu. I to dla mnie - jako historyka i jako czytelnika, i jako obywatela - jest najważniejsze.

Jak jako zawodowy historyk ocenia Pan Profesor potrzebę ukazywania historycznej prawdy o wydarzeniach ze współczesnych dziejów naszego kraju, choćby w odniesieniu do kłamstw i manipulacji zawartych w paszkwilu pt. "Sąsiedzi", czy w innej tendencyjnej, a przy tym jawnie antypolskiej i antykościelnej książce Jana Tomasza Grossa wydanej w Ameryce pt. "Fear" oraz w jej krajowym odpowiedniku zatytułowanym "Strach", za którego wydanie odpowiada oficyna Znak, a zwłaszcza w odniesieniu do niezwykle potrzebnej i istotnej, rozliczeniowej pracy historyków IPN?
- Prawda, dochodzenie do prawdy jest podstawowym drogowskazem w pracy każdego uczciwego badacza i dlatego nie powinniśmy bać się ukazywania prawdy nawet trudnej, nawet bolesnej. Problem z książkami Grossa polega na tym, iż w oczywisty sposób pisane są one z intencją inną niż dochodzenie do prawdy. Co więcej, są one pisane z pogwałceniem elementarnych zasad warsztatu historyka (notabene Gross nie jest z wykształcenia historykiem, lecz socjologiem). Często obecnie porównuje się krytyczny obraz przedstawiony przez Grossa z krytyczną, podważającą pewne mity książką historyków IPN na temat TW "Bolka". Otóż jest między nimi bardzo zasadnicza różnica - nie tylko w warsztacie historyka, którego badacze z IPN użyli w sposób zgodny z jego regułami, a więc nadający się do merytorycznej weryfikacji. Ważniejszą bowiem różnicę stanowi fakt, że J.T. Gross rzucił oskarżenie skierowane przeciwko całemu Narodowi. Historycy IPN mówią o błędach jednego człowieka. Uogólnienie, jakiego dokonał Gross, jest nie tylko nieuprawnione ze względu na metodologię, ale jest również moralnie skrajnie nieuczciwe wobec dziesiątków milionów Polaków, którym nie da się w żaden sposób przypiąć żadnego postępku czy tendencji antysemickich. W przypadku TW "Bolka" chodzi o konkretne czyny konkretnej osoby, które w oparciu o konkretne dokumenty można poddać rzeczowej analizie i oddać pod osąd tych, którzy się z tą analizą zapoznają.

Widzimy jednak, że nie brakuje osób, które a priori, nie przeczytawszy jeszcze pracy doktorów Cenckiewicza i Gontarczyka, zanegowały oraz podważyły wartość tej analizy i w ogóle odmówiły jej prawa do bytu, samych zaś autorów posądziły o brak kompetencji, a nawet obrzuciły inwektywami. Jakże inne były reakcje na fatalną merytorycznie i naganną warsztatowo książkę Grossa...
- Myślę, że warto w tym kontekście zestawić postępowanie takich osób z postępowaniem prof. Jerzego Roberta Nowaka w sprawie książki Grossa. Ci pierwsi, nie zapoznając się w ogóle z książką historyków IPN, z góry odsądzili ich od czci i wiary, a nawet stwierdzili, że nie będą jej czytać, będą natomiast konsekwentnie ją kontestować i krytykować. Jest to postawa całkowicie kompromitująca.
Profesor Nowak nie pisał i nie wypowiadał się o książce Grossa, dopóki jej nie przeczytał i nie porównał wnikliwie - strona po stronie, niemal zdanie po zdaniu - jej wydania amerykańskiego z edycją polską. Ciekaw jestem, czy krytycy książki na temat TW "Bolka" zdobędą się na podobnie drobiazgową i wnikliwą analizę jej treści, jaką przedstawił prof. Nowak w książce "Nowe kłamstwa Grossa" czy też we wcześniejszej swej pracy pt. "Sto kłamstw Grossa".
Przygnębia mnie fakt, że meritum historycznej argumentacji oceny fachowego rzemiosła autorów nie odgrywa niemal żadnej roli w dyskusji prowadzonej przez medialnych i politycznych naganiaczy, którzy siłą kłamstwa powtarzanego setki razy przez najpotężniejsze media albo też siłą konsekwentnego przemilczania niewygodnych faktów potrafią, niestety, skutecznie narzucić swoją wizję setkom tysięcy zmanipulowanych i ogłuszonych tą propagandową akcją odbiorców.

Jeszcze w 2005 r. Lech Wałęsa, odbierając z rąk ówczesnego prezesa IPN Leona Kieresa dokument przyznający mu status pokrzywdzonego przez PRL-owskie służby specjalne, mógł powiedzieć: "Dobrze, że są w naszym kraju takie instytucje jak IPN, które pomagają te sprawy wyjaśnić" (choć zapewne miał na myśli formułę: Dobrze, że jest Kieres). Dziś inaczej wyraża się o tej instytucji, zwłaszcza zaś o zatrudnionych w niej historykach, którzy pochylają się nad dokumentami dotyczącymi jego osoby. Jakich prawd zawartych w publikacji IPN może obawiać się Lech Wałęsa?
- Obowiązuje, powinna obowiązywać, prawna zasada: "Nemo iudex idoneus in propria causa" - Nikt nie jest odpowiednim sędzią we własnej sprawie. Lech Wałęsa, kiedy z pobudek czysto politycznych prezes Kieres przesądził o przyznaniu mu statusu pokrzywdzonego, wychwalał IPN pod niebiosa. Teraz, kiedy zgłębianie historii na temat także drażliwych kart biografii Lecha Wałęsy stało się możliwe w imię wolności badań historycznych, odsądza IPN i jego pracowników od czci i wiary. Problem polega na tym, że Lech Wałęsa, a w większym jeszcze stopniu niż on sam ludzie, którzy z powodów politycznych próbują zasłonić symbolem przywódcy "Solidarności" uwikłanie swoje, swoich przyjaciół, wreszcie całego systemu politycznego III RP w związki z dawnymi służbami, chcą zablokować prawo do poznawania prawdy historycznej i rezerwują sobie pełną kontrolę nad tym, co ma być podane "maluczkim" do wierzenia. Jest w tym wielka pogarda dla społeczeństwa, które "nie dorosło" do zmierzenia się z prawdą o historii części swoich elit, i jest poczucie wielkiej, bezmiernej chyba pychy tych, którzy przypisują sobie prawo do decydowania o tym "co jest, a czego nie było".

Przypomnijmy, że geneza IPN-owskiej książki związana jest z krakowskim dwumiesięcznikiem "Arcana", w którym na początku 2005 r. miały ukazać się materiały z teczki "Bolka" opracowane naukowo przez Sławomira Cenckiewicza. Publikacja została jednak zablokowana...
- Pismo, które współredaguję, od lat próbuje przełamywać salonowe i polityczne tabu III RP, jednak nie na zasadzie poszukiwania sensacji, ale w próbie przyciągania publikacji naukowych, źródłowych, wypełniających białe plamy naszej pamięci historycznej. Do takich, jak mi się wydaje, szczególnie ważnych publikacji należała - opracowana właśnie przez Sławomira Cenckiewicza - edycja najważniejszego dokumentu dotyczącego postawy i poglądów Lecha Wałęsy w momencie zwalniania go z internowania. Jest to stenogram rozmowy przeprowadzonej przez dwóch wysokich oficerów SB z Lechem Wałęsą 14 listopada 1982 roku. Inny przykład to dokumentacja rozmów prowadzonych przez oficerów SB z zatrzymanym przez nich Jackiem Kuroniem w latach 80. - bardzo istotne źródło do poznania gry politycznej prowadzonej zarówno przez władze PRL, jak i opozycję. Ta ostatnia publikacja wywołała największą falę nagonki na nasz dwumiesięcznik. Są i inne, jak np. rozmowy z Lechem Kaczyńskim i Anną Walentynowicz opublikowane u nas w 2000 r., a poświęcone ich relacjom z przygotowań i przebiegu strajku w sierpniu 1980 r. w Gdańsku. Gdy przed trzema laty chcieliśmy opublikować pierwsze opracowanie dr. Cenckiewicza poświęcone agentowi TW "Bolkowi", publikacja ta została zablokowana - jak oświadczył nam sam autor - przez jego zwierzchników z ówczesnego kierownictwa IPN.

Książka mająca właśnie swą oficjalną promocję wywołała już ostre polemiki. Czy spory o tę publikację nie są w istocie starciem zwolenników i wrogów przeprowadzenia prawdziwej lustracji? A szerzej: czy nie jest to dyskusja nad potrzebą rozliczenia się z przeszłością PRL i tzw. III RP oraz spór o ideę budowy IV RP?
- Książka Cenckiewicza i Gontarczyka w oczywisty sposób staje się bardzo istotnym głosem w dyskusji nie tylko o naszej historii, ale i współczesności. Przerażający obraz bezkarności, nadużyć władzy (chodzi np. o bezczelne wykradzenie przez Lecha Wałęsę i jego otoczenie dokumentów dotyczących przeszłości TW "Bolka") i akceptacji dla tych nadużyć władzy przez najsilniejsze, najbardziej opiniotwórcze media w III RP, wreszcie specyficznej roli systemu sądownictwa, które stało się w sprawie lustracji nie arbitrem, ale stroną - to wszystko tworzy istotny przyczynek do przekonania o potrzebie naprawy państwa, które mogło do tej pory funkcjonować w tak kaleki, patologiczny sposób.

Aby móc podejmować ważne zagadnienia i docierać z nimi do szerokich kręgów społeczeństwa, potrzebne jest forum umożliwiające publiczną dyskusję - mam tu zwłaszcza na myśli dostęp do mediów elektronicznych. Jak postrzega Pan rolę i potrzebę wzmacniania niezależnych mediów (takich jak np. Radio Maryja czy Telewizja Trwam), które nie poddając się dyktatowi politycznej poprawności, w odważny sposób realizują misję służenia Ojczyźnie i Narodowi?
- Sądzę, że obecnie najważniejszą sprawą w naszym życiu publicznym jest obywatelska walka o utrzymanie co najmniej tego minimum pluralizmu na scenie medialnej, jakie udało się osiągnąć w ostatnich 2-3 latach, a nawet staranie o to, by ten pluralizm wzmocnić i poszerzyć, abyśmy już nie mogli wrócić do stanu, kiedy byliśmy państwem jednej "Gazety".

15 czerwca br. wziął Pan udział w spotkaniu z mieszkańcami Krakowa, którzy uczestniczyli w debacie pt. "Polska wobec wyzwań współczesności". Jakie są powody, dla których postanowił Pan przyłączyć się do patriotycznej kampanii prof. Jerzego Roberta Nowaka?
- Powody, dla których zdecydowałem się wystąpić obok prof. Jerzego Roberta Nowaka, są dwa. Pierwszy - dla mnie chyba najważniejszy - to chęć okazania solidarności z osobą poddaną brutalnej nagonce w dużej, najbardziej wpływowej części mediów. Nie możemy dać się zastraszyć medialnym szczwaczom. Drugi powód to troska o stan polskiej polityki zagranicznej, w ostatnich kilku miesiącach zwłaszcza budzącej coraz większe zaniepokojenie. Skupię się tylko na wymiarze położenia międzynarodowego Polski. Tu widzę dwa bezpośrednio najważniejsze wyzwania. Pierwsze - to zagrożenie związane z ekspansywną, otwarcie neoimperialną polityką obecnych władz Rosji. Zmierzają one do podporządkowania sobie całego obszaru Europy Wschodniej i wytyczenia granicy wpływów z wybranymi partnerami z Zachodu (głównie z Niemcami) na obszarze Europy Środkowej. Drugie wyzwanie wiąże się z sytuacją Polski w Unii Europejskiej. Polsce potrzebna jest jedność i solidarność europejska, ale jednocześnie ta jedność nie może być fundowana na podstawach radykalnie sprzecznych z tradycją Europy i Polski, jako jej części od tysiąca lat. Jedność Europy nie może być także narzędziem interesów najważniejszych tylko państw naszego kontynentu.

Dziękuję za rozmowę.
Marek Żelazny "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Cze 23, 2008 10:11 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/229/7615/SB_a_Lech_Walesa_Przyczynek_do_biografii.html

Sławomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk, SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii, Gdańsk–Warszawa–Kraków 2008, 751 s., cena 65,00 zł (seria „Monografie”, t. 40)

Prezentowana książka dotyka jednego z najbardziej kontrowersyjnych tematów w najnowszej historii Polski – relacji między Lechem Wałęsą i komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa. Autorzy, wykorzystując wszystkie dostępne źródła, podjęli próbę wyjaśnienia sprawy tajnego współpracownika „Bolka”, także losów dokumentów SB dotyczących jego osoby. Publikacja ta, stanowiąc istotny przyczynek do poznania historii Lecha Wałęsy, nie aspiruje jednak do miana pełnej biografii tego polityka ani też opisania całokształtu działań SB wobec jego osoby.

Sławomir Cenckiewicz (ur. 1971 r.) – historyk, autor wielu publikacji naukowych, popularnonaukowych i źródłowych. Opublikował m.in. Oczami bezpieki. Szkice i materiały z dziejów aparatu bezpieczeństwa PRL, Kraków 2004 (II nagroda w Konkursie Literackim im. Józefa Mackiewicza w 2005 r. i wyróżnienie w Konkursie Literackim im. Brutusa w 2005 r.) oraz Tadeusz Katelbach (1897–1977). Biografia polityczna, Warszawa 2005 (Nagroda im. Jerzego Łojka w 2006 r.).

Piotr Gontarczyk (ur. 1970 r.) – politolog, autor wielu artykułów, recenzji i polemik. Opublikował m.in. Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy 1941–1944, Warszawa 2003 (Nagroda im. Jerzego Łojka w 2004 r.) oraz Tajny współpracownik „Święty”. Dokumenty archiwalne sprawy Mariana Jurczyka, Warszawa 2005, współautor opracowania źródłowego Marzec 1968 w dokumentach MSW, Warszawa 2008.

***

Moja generalna ocena książki jest bardzo pozytywna. Autorzy włożyli w jej przygotowanie mnóstwo wysiłku i pasji, co zaowocowało dobrymi rezultatami. Na szczególną uwagę zasługują następujące zalety pracy: wnikliwe przeprowadzenie poszukiwań źródłowych, a jest to zabieg dzisiaj czasem lekceważony przez niektórych historyków. […] Kwerenda źródłowa to dopiero pierwszy etap działań historyka. Autorzy wykonali wszakże w sposób udany kolejne zadanie, to znaczy przeprowadzili krytyczny rozbiór materiału źródłowego.

z recenzji prof. dr. hab. Andrzeja Chojnowskiego (Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego)



Wstrząsnęło mną uzasadnienie Sądu Apelacyjnego z 11 sierpnia 2000 r. w sprawie lustracyjnej Lecha Wałęsy, doskonale zresztą przeanalizowane w rozdziale siedemnastym. Owo uzasadnienie może egzemplifikować rozziew pomiędzy wirtualną rzeczywistością kreowaną ze względu na bieżącą politykę, a rzeczywistością, której ujawnienie jest wręcz obowiązkiem historyka.

z recenzji prof. dr. hab. Marka K. Kamińskiego (Instytut Historii PAN)


Autorzy wykonali ogromną pracę badawczą, zbierając i konfrontując tysiące źródeł rozmaitej proweniencji – nie tylko z materiałów operacyjnych SB (za niezwykle cenne uważam na przykład wprowadzenie do analiz fragmentów zapisów stenograficznych ze spotkań Lecha Wałęsy z załogami zakładów regionalnych struktur MKZ jesienią 1980 r.). To przede wszystkim nadaje ich studium ciężar gatunkowy odpowiedni do rangi sprawy, którą badają.

z recenzji dr. hab. Andrzeja Nowaka (profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego)


Ta książka nie jest aktem oskarżenia młodego robotnika, który ongiś zdradził swoich kolegów i do dziś nie potrafi „stanąć w prawdzie”. Ta książka w istocie jest aktem oskarżenia zakłamanych elit III RP, które – tworząc system odmowy wiedzy – przez lata nie pozwoliły Nobliście wyzwolić się z pułapek postkomunizmu.

z recenzji dr. hab. Andrzeja Zybertowicza (profesora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika)


Publikacje wydane przez Instytut Pamięci Narodowej można kupić:

* w księgarni internetowej www.ipn.poczytaj.pl
* w Centrali IPN
ul. Towarowa 28, 00-839 Warszawa
pon.–pt. 8.15–16.15
* pisząc na adres:
Gospodarstwo Pomocnicze IPN,
ul. Towarowa 28
00-839 Warszawa.
tel. (0-22) 581-88-72
fax (0-22) 581-88-32
joanna.pamula@ipn.gov.pl
sekretariat.gpipn@ipn.gov.pl
* z zagranicy:
Centrala Handlu Zagranicznego ARS POLONA S.A., ul. Obrońców 25,
03-933 Warszawa
Tel.: +48 22 509 86 00
Fax: +48 22 509 86 40, e-mail: arspolona@arspolona.com.pl

Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 24, 2008 5:42 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/152828.html

"Wypędzanie szatana z historyków IPN
Paweł Wieczorkiewicz 23-06-2008, ostatnia aktualizacja 23-06-2008 20:31

Andrzej Friszke w politycznym i polemicznym zapale zapomniał o pewnej kwestii elementarnej. Otóż obowiązkiem historyka jest dążenie do prawdy i głoszenie prawdy.

Można było się spodziewać, że „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka spotka się z niechęcią „Gazety Wyborczej”, która, co prawda od niedawna, stała się samozwańczą strażniczką wałęsowej legendy. Aby ją obronić, w sobotnio-niedzielnym wydaniu „GW” przeprowadzono trudną operację wypędzania szatanów wątpliwości z czytelników, poddając zarazem surowym egzorcyzmom autorów książki.


Anonimowi historycy

Rzecz rozpisano na trzy głosy. Andrzej Friszke w pseudonaukowej recenzji podważa w swoim przynajmniej przekonaniu podstawy merytoryczne pracy, natomiast dziennikarze Roman Daszczyński i Wojciech Czuchnowski wraz z Adamem Leszczyńskim dezawuują Cenckiewicza i Gontarczyka, udzielając odpowiedzi na pytanie, kim w rzeczywistości są. Podobne próby podejmowało już kilku polityków, ale ich wypowiedzi, jak choćby Stefana Niesiołowskiego czy Andrzeja Celińskiego na temat wymogów warsztatu historycznego, mogły budzić tylko rozbawienie i politowanie kompetencyjnymi uroszczeniami.

Daszczyński, Czuchnowski i Leszczyński posłużyli się metodą reportażową, zbierając jednak tylko te, najczęściej anonimowe, wypowiedzi, które mogły służyć budowaniu czarnej legendy obu badaczy. Na przykład jakiś anonimowy „historyk z Instytutu Historycznego UW” oświadcza, mając na myśli rozprawę doktorską Gontarczyka: „U nas taki pamflet by nie przeszedł”.

Cenckiewicz i Gontarczyk z racji dogłębnej znajomości technik kancelaryjnych, sposobów ewidencji i archiwizowania dokumentów MSW/SB byli wyjątkowo predestynowani do podjęcia krytycznej analizy legendy Wałęsy

Swoją drogą niewątpliwie kilku pracowników tegoż Instytutu z pewnością wypowiedziałoby się chętnie o rzeczonej pracy pod nazwiskami. Ja sam, będąc pracownikiem IH UW dłużej niż anonim Czuchnowskiego i Leszczyńskiego, pozwolę sobie być w kwestii możliwości obrony doktoratu Gontarczyka zgoła odmiennego zdania; bardzo chętnie podjąłbym się roli promotora...


Winy Gontarczyka

Trzeba przyznać, że poza tego typu gołosłownymi opiniami autorzy reportażu sporządzili katalog zarzutów merytorycznych. Jego ukoronowaniem jest zdanie Friszkego. Ten odwołuje się do „interesującej i dziwnej całej światopoglądowo-mentalnej strony (sic!) polskich komunistów”, której rzekomo nie rozumie Gontarczyk. Dziwne jest raczej, że do znajomości psychiki KPP-owców i PPR-owców pretenduje właśnie Friszke, nigdy się tą kwestią niezajmujący.

A swoją drogą, w duszy polskich komunistów, podobnie jak sowieckich bolszewików, nie znajdowało się nic szczególnie zagadkowego: byli po prosto ideologicznymi fanatykami, głuchymi na inne poglądy i prawdy i pod tym względem twórczość dziennikarska inkryminowanej trójki dziennikarzy z „GW” wielce przypomina ich polemiczne teksty.

Inne grzechy rozprawy Gontarczyka to rzekomo: bezkrytyczny stosunek do źródeł; tropienie „narodowej (a najczęściej też etnicznej) obcości komunistów”; stosowanie podwójnej miary wobec GL/AL i AK oraz NSZ. W rzeczywistości sprawy wyglądają zgoła odwrotnie: Gontarczyk napisał historię PPR, opierając się jako pierwszy, na dokumentacji wytworzonej przez jej organy i działaczy i przeprowadzając, też jako pierwszy, szczegółową ich ewaluację i krytykę (wiele z akt zostało sfalsyfikowanych po wojnie).

Trudno się dziwić, że informuje o żydowskim pochodzeniu wielu partyjnych funkcjonariuszy i działaczy, bo w warunkach okupacji niemieckiej miało to określone, często tragiczne dla nich implikacje. Kwestia ta – narodowego składu kierownictwa – miała zresztą konsekwencje i wcześniej, rzutowała bowiem np. na permanentne niedocenianie przez partie (KPP, PPR, a potem PZPR) polskich tradycji narodowych i tzw. polskiej specyfiki.

Dalej: Czuchnowski i Leszczyński w swych studiach nad wypaczeniami Gontarczyka najwyraźniej przeoczyli elementarny fakt, że jeśli ZWZ/AK reprezentowała suwerenny i legalny rząd RP i interes narodowy, to GL/AL jako organizacja wasalna ościennego i wrogiego mocarstwa, ZSRR, prowadziła działania wymierzone w ów rząd i w polską państwowość, zatem wszelkie formy jej zwalczania były w pełni usprawiedliwione.

W ogólnej ocenie wbrew sędziom z „Wyborczej” omawianą pracę uznać trzeba za pionierską, tak pod względem warsztatowym, jak i merytorycznym (podobnie oceniło ją wielu innych badaczy). Dodatkowo dała ona autorowi umiejętność krytycznego stosunku do źródeł, co procentowało w jego kolejnych publikacjach. Równie mętnie i fałszywie wypada krytyka książki „Pogrom? Zajścia polsko-żydowskie w Przytyku 9 marca 1936 r. Mity, fakty, dokumenty”, w której Gontarczyk, posługując się materiałem źródłowym, obalił panujący w historiografii fałszywy pogląd na temat genezy i przebiegu zajść, jakie miały miejsce w Przytyku (idzie o rzekomy pogrom tamtejszej ludności żydowskiej).


Grzechy Cenckiewicza

Przedstawiając z kolei dorobek Cenckiewicza, samozwańczy recenzenci prześlizgując się po jego świetnej biografii Tadeusza Katelbacha, która spotkała się wśród innych historyków z jednoznacznie pozytywnym przyjęciem, skupiają się na krytyce innej jego głośnej książki – „Oczami bezpieki.” Z przedwczesną satysfakcją przytaczają znajdujące się tam rzekome wpadki interpretacyjne w przedstawieniu sprawy Bujaka (choć pisało o niej uprzednio w podobnym duchu kilku innych badaczy, w tym m.in. Łukasz Kamiński i Antoni Dudek) i kwestii inwigilacji Aleksandra Halla, gdy tymczasem, po weryfikacji źródeł, okazało się, że autor miał rację zarówno w pierwszej, jak i w drugiej kwestii.

Gdy brak argumentów rzeczowych (bo jakże długo można cytować anonimowych rozmówców?!) dziennikarze „GW” sięgają po wątki osobiste. Cenckiewicz wedle ich opinii to „katolicki tradycjonalista” i „lefebrysta”, a więc przeciwnik ekumenizmu, wstecznik i zacofaniec, Gontarczyk zaś to „dumny korporant”, czyli zapiekły antysemita i skrajny nacjonalista.

Dalszemu pognębieniu „historyków IPN”, jak obu autorów z upodobaniem nazywają nieprzychylne im media, mają służyć studia genealogiczne, które osią reportażu o Cenckiewiczu uczynił Daszczyński. Sam jego bohater przyznał dawniej, że miał dziadka, zakamieniałego komunistę i ubeka.

Wydaje się jednak, że Daszczyński, eksponując tę kwestię niemal na połowę tekstu, popełnił gorzej niż błąd – niewybaczalne faux pas. W gazecie, której najważniejsi redaktorzy mogą wylegitymować się rodzicami lub rodzeństwem zaliczającym się do filarów systemu stalinowskiego: zbrodniczymi sędziami, wysokimi rangą funkcjonariuszami KC PZPR sowietyzującymi polską prasę czy wprost moskiewskimi agentami, tego rodzaju dywagacje są wyjątkowo niesmaczne. Z kolei Gontarczyka biczuje za młodzieńcze poglądy „kolega ze studiów” niejaki August Grabski. Jak twierdzą inni byli studenci tego rocznika, to czystej wody konfabulacja. Ich zdaniem współautor Cenckiewicza tego Grabskiego, który afiszował się z lewackimi poglądami, po prostu ignorował, obdarzając mieszaniną współczucia i politowania.

O obiektywizmie, a może tylko mizernej wiedzy i znikomej kompetencji Daszczyńskiego, co zresztą śmiało odnieść można do jego obu kolegów, świadczy określenie małżeństwa Gwiazdów, Anny Walentynowicz i Krzysztofa Wyszkowskiego poręcznym mianem „osobistych wrogów Wałęsy”. Mało zorientowany czytelnik nie będzie wiedział, że to oni byli twórcami opozycji na Wybrzeżu i bez nich Wałęsa byłby do dziś nikim, jakimś na poły anonimowym „Bolkiem”. Kontakt z tymi ludźmi był zatem obowiązkiem, a nie, jak przedstawia to autor – występkiem historyka. Zbrodnią Gontarczyka stało się z kolei opisanie historii osób, które „nie podlegają ustawowej lustracji”, Bogusława Wołoszańskiego, Marka Piwowskiego czy Kazimierza Koźniewskiego oraz Mariana Jurczyka, „oczyszczonego przez Sąd Najwyższy!”. W sprawie tego ostatniego trzeba zauważyć, że w znakomitym źródłowym studium autor wręcz podważa jego kuriozalny, wręcz haniebny wyrok, który zapadł z pogwałceniem faktów, dowodów i elementarnej logiki, oczywiście na wyraźne zapotrzebowanie polityczne.


W stylu gadzinówek

Tak, akapit po akapicie, w stylu najlepszej publicystyki z roku 1968, rodem z „Walki Młodych” czy innych ówczesnych gadzinówek, tworzy się wizerunek pary zakompleksionych profanów i nieudaczników, którzy porwali się na narodową świętość. Cały proces egzorcyzmowania kończy Friszke stwierdzeniem, że opętani przez szatana prawicy Cenckiewicz i Gontarczyk dali podstawy swoim politycznym współwyznawcom do wszczęcia „walki przeciw Wałęsie, ale także przeciw «Solidarności», Okrągłemu Stołowi i przeciw Trzeciej Rzeczypospolitej.” Ciekawa to kadencja, nie wiedziałem bowiem, że Okrągły Stół został już utożsamiony z Wałęsą i na równi z nim nie podlega żadnej krytyce!

Myślę jednak, że Friszke w politycznym i polemicznym zapale zapomniał o pewnej kwestii elementarnej, o której oczywiście dziennikarze z „GW” nie mają pojęcia. Otóż obowiązkiem historyka, co wynika m.in. z roty ślubowania doktorskiego, jest dążenie do prawdy i obowiązek głoszenia prawdy. To oczywiście kłóci się z filozofią działania hagiografa i dziejopisa dworskiego, które to role przyjęło wielu historyków parających się dziejami opozycji lat 70. i 80., w tym wspominany już – mój Uczony Kolega.

Hagiografia, podobnie jak wszystkie, najpiękniejsze nawet, mity, musi tymczasem prędzej czy później ulec weryfikacji. Jestem przekonany, że doktorzy Cenckiewicz i Gontarczyk z racji dogłębnej znajomości technik kancelaryjnych, sposobów ewidencji i archiwizowania dokumentów MSW/SB byli wyjątkowo predestynowani do podjęcia krytycznej analizy legendy Wałęsy w kontekście zachowanej dokumentacji dotyczącej TW „Bolka”.

Nie jest to wiedza nabywana od ręki i dlatego pseudokrytyki warsztatowe nieposiadających jej historyków są gołosłowne i demagogiczne. Obaj autorzy mieli odwagę zmierzenia się z tym iście diabelskim tematem, której zabrakło ich kolegom i krytykom. Z uwagi na jego wagę już to tylko winno budzić wobec nich wdzięczność i szacunek.

Autor jest profesorem historii i sowietologiem, pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego."

Źródło : Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 24, 2008 6:04 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=8380

Ataki na IPN
red. Krzysztof Wyszkowski (2008-06-23)


Aktualności dnia

słuchaj
zapisz

http://www.radiomaryja.pl/dzwieki/2008/06/2008.06.23.akt03.mp3
http://www.radiomaryja.pl/download.php?file=2008.06.23.akt03&d=2008-06-23
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 24, 2008 6:24 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://cogito62.salon24.pl/80722,index.html

w.s_media - "Aleksander Ścios"
wolny strzelec /historyk filozofii/

TEST OBYWATELSKI

Historii nie sposób zmienić. Nawet ta, z pozoru najbanalniejsza z prawd, okazuje się w III RP względna. Bo można przecież historię zafałszować, a gdy to okaże się niewystarczające – zakazać jej poznania. Choć nie ma podobno narodu bez kultywowania pamięci o przodkach i czynach, które uznajemy za chwalebne, to nie ma go również bez pamięci o zaprzaństwie, zdradzie i zbrodniach, jakich dopuszczali się przedstawiciele tego narodu.

Dla każdej kanalii, która w swoim życiorysie ma zdarzenia hańbiące, pamięć i historia będzie przekleństwem, przed którym nic go nie uchroni. Oni to wiedzą. Nikt, więc nie powinien być zaskoczony, że od dawna planowano zniszczenie IPN –u, słusznie upatrując w tej instytucji śmiertelne zagrożenie.

„Instytut Pamięci Narodowej, ponieważ nie gwarantuje nieprzeprowadzania dzikiej lustracji, skompromitował się, a ostatnie dni to jeszcze bardziej pokazały. Powinien przestać istnieć. I to jest stanowisko Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

My do obrońców IPN-u należeć nie będziemy
- powiedział przewodniczący KP SLD, Jerzy Szmajdziński, w radiowych "Sygnałach Dnia".14.05.2007r.

„- Jeśli IPN na polityczne zlecenie szuka "papierów" na niewygodnych sędziów i przykłada rękę do szkalowania ludzi, to staje się karykaturą idei, z której się zrodził, oświadczył senator Platformy Obywatelskiej i dodał, że należałoby chyba zlikwidować tę instytucję i pomyśleć o nowej ustawie.- powiedział Stefan Niesiołowski 12 maja 2007r.

„SLD proponuje zlikwidowanie IPN i przeniesienie dokumentów do państwowego archiwum. Takie rozwiązanie byłoby - zdaniem przewodniczącego Wojciecha Olejniczaka - oszczędne i zarazem zapewniłoby odpowiedni nadzór nad zasobami.” .

„Do konfrontacji przeciwników i zwolenników wyboru szefa krakowskiego oddziału IPN na prezesa doszło już wczoraj, podczas spotkania Konwentu Seniorów z przewodniczącym Kolegium IPN Andrzejem Grajewskim. Przedstawiciele SLD i Samoobrony wystąpili o przełożenie głosowania i zamówienie dodatkowych ekspertyz prawnych w sprawie Andrzeja Przewoźnika. SLD i Samoobrona chciały więc wiedzieć, czy w tej sytuacji konkurs może być powtórzony. Ku zaskoczeniu wszystkich za zamówieniem ekspertyz opowiedział się też wicemarszałek Sejmu Bronisław Komorowski z PO, choć w Klubie Platformy obowiązuje dyscyplina w głosowaniu za Kurtyką. - Byłem tym zdziwiony, bo Komorowski sam wcześniej mówił, że jego klub nie widzi takiej potrzeby - mówi Marek Sawicki z PSL. Komorowski przyznał w rozmowie z "Rz", że w sprawie prezesa IPN ma inne zdanie niż klub. Dodał jednak, że podporządkuje się dyscyplinie. Rzeczpospolita 9.12.2005 r.,

- Obecna sytuacja skłania nas do tego, by myśleć o zmianie ustawy o IPN, tak, by instytut zajął się swoją pracą, a nie polityką - stwierdził poseł PO Dolniak – 23.06.2008r.

„Powinniśmy usiąść i porozmawiać, ale na razie nie widzę potrzeby, żeby odchodzić od naszego postulatu likwidacji Instytutu - powiedział szef klubu Lewica Wojciech Olejniczak.

Można cytować wiele jeszcze wypowiedzi ludzi PO i partii komunistycznej, z których jednoznacznie wynika, że zamiarem tych formacji była likwidacja IPN lub znaczące ograniczenie roli Instytutu. Tylko, po co? Nie wierzę, by ta prawda, o wspólnocie interesów Platformy z komunistami, zrobiła jakiekolwiek wrażenie na wyborcach tej partii, a przedstawianie faktów lub argumentów rozumowych wobec tej części społeczeństwa uznaję za stratę czasu. Dla wyznawcy partii Tuska byłoby zapewne bez znaczenia, gdyby wszedł w sojusz z partią zawodowych zabójców – cóż dopiero, gdy mowa o ucywilizowanych z grubsza komunistach.

Po próbach zniszczenia wolności mediów, po reaktywacji układu agentury sowieckiej – ludzie ci planują kolejny zamach - na najnowszą historię Polaków. To działanie w pełni świadome i zaplanowane, którego wzorce czerpano z okresu największego zniewolenia .

Platforma Obywatelska w sprawach IPN-u, lustracji czy prawa do wglądu do akt bezpieki, postępowała identycznie jak partia komunistyczna w okresie powojennym. By oszukać naród komuniści nie wahali się przed żadnym kłamstwem, uznając, że cel uświęca środki.

Podobnie partia Tuska, jeszcze przed trzema laty zapewniała Polaków, że chce otwarcia archiwów IPN –u:

„Według Platformy, z "teczek" osób wywierających wpływ na życie publiczne powinna zostać zdjęta klauzula tajności tak, by każdy obywatel mógł mieć do nich dostęp. Ponadto, zdaniem PO, dostępne powinny być również dane o agenturze z lat 1983-1990, które w tej chwili są tajne. Platforma uważa też, że potrzebne jest ustanowienie takich przepisów i procedur, które uczyniłyby realnym powszechny, nieograniczony i szybki dostęp do materiałów IPN. Rokita powiedział, że jeśli IPN przygotowałby projekt spełniający te postulaty, to posłowie Platformy są gotowi złożyć go w Sejmie. Serwis PAP 22.01.2005 r.

Po ujawnieniu „listy Wildsteina” irytacja w wypowiedzi Komorowskiego świadczy o zmianie „koncepcji” Platformy:

„Co to znaczy potępienie akcji Wildsteina? To, że można potępić Instytut Pamięci Narodowej. Dopuścił do tego, że te wyciekłe listy, bo przecież to była istota sprawy, że IPN tak wymieszał listy agentów, kandydatów na agentów i funkcjonariuszy SB. W ten sposób ochronił agentów, chronił siebie przed zarzutem, że tworzy listę bez umocowania ustawowego byłych agentów, no więc tu było pytanie o IPN, a nie o Bronka Wildsteina. Nie jest on dla mnie, żadnym bohaterem, uważam, że wywołał burzę, która szkodzi problemom lustracyjnym, ale też nie wolno na nim wieszać psów, że zrobił coś niegodziwego. Problem leżał w Instytucie Pamięci Narodowej, w chęci ukrycia listy agentów poprzez wymieszanie jej z byłymi funkcjonariuszami SB i kandydatami na agentów. Tok Fm 18.03.2005 r .

Dwa lata później Komorowski, pytany w Poranku Radia Tok Fm przez Igora Janke - Zaraz, ale byliście za pełnym otwarciem archiwów IPN? Odpowiada bez wahania:

„ Nie, byliśmy za ułatwieniem dostępu do archiwów IPN. To nie chodzi o to, żeby każdy z ulicy mógł pójść do IPN i zajrzeć w cudzą teczkę, tylko chodzi o to, żeby dziennikarz lub historyk mógł mieć ułatwiony pełny dostęp do dokumentów, jeśli zajmuje się jakimiś sprawami, które wymagają zbadania archiwów IPN-u. Tu nie chodzi o to, żeby każdy mógł zajrzeć w cudzą teczkę”

Naciskany przez Janke - Nigdy nie mówiliście o pełnym otwarciu? odpowiada - Co to znaczy otwarcie? Właśnie tak jak dzisiaj IPN jest otwarte, tak jak każde inne archiwum publiczne państwowe. Jest otwarte na badania”.

Jeśli ktoś byłby zaskoczony taką strategią działania, najwyraźniej nie zrozumiał jeszcze, na czym polega „fenomen” tej partii. Zbiorowisko politycznych nieudaczników, bez zasad i charakteru, może liczyć wyłącznie na słabą pamięć i brak świadomości polskiego społeczeństwa. Nie bezpodstawnie. Ponieważ Platforma zastała założona m.in. przez agenta komunistycznych służb – Olechowskiego i ma w swoich szeregach wiele postaci o wyraźnych inklinacjach agenturalnych, nie może dziwić postępująca „ewolucja” tej formacji. Jako zaplecze polityczne wszelkiej maści zuchów z WSI i agentów bezpieki, partia musi wypełniać swoje powyborcze zobowiązania.

Można, zatem powiedzieć, że niezależnie od obecnej sytuacji, związanej z publikacją książki o Wałęsie, należało się spodziewać, że nastąpi zamach na podstawowe zdobycze wolnej Polski.

Chcąc zachować rozsądek w czasach najazdu Hunów, trzeba zastanowić się; jak przeciwdziałać barbarzyństwu ludzi, działających dziś w obronie własnych zafajdanych życiorysów i nie dopuścić do zniszczenia instytucji najważniejszej dla zachowania polskiej pamięci narodowej?

Zamiast złorzeczyć lub „rozdzierać szaty”, powinniśmy przygotować się do zdecydowanych, racjonalnych działań. Czasu pozostało niewiele, gdyż komuniści wspólnie z ludźmi PO zawiązali już dawno koalicję „ponad podziałami”. Wspólnota interesów i „trefnych” życiorysów stanowi potężny czynnik integrujący, tym mocniejszy, że oparty na strachu przed ujawnieniem historycznej prawdy. Ich przerażenie i zajadłość, z jaką atakują IPN świadczy, że nie cofną się przed niczym, by ograniczyć wolność badawczą, zamknąć archiwa lub zredukować personel tej instytucji.

Jakiekolwiek „zabiegi” przy ustawie o IPN, powinny być odbierane jako zamach na naszą wolność i elementarne prawa obywatelskie. Należałoby oczekiwać, że ludzie mający świadomość powagi sytuacji, zdobędą się na mocny i zdecydowany protest. Dziś i natychmiast. To może być najważniejszy test naszej obywatelskiej dojrzałości .Proponuję podjęcie poważnej i rzeczowej debaty: – jak każdy z nas, w miarę swoich możliwości może przeciwstawić się tym planom - jakie działania możemy podjąć wspólnie - co zrobić, by nie dopuścić do zaboru narodowej pamięci?



Źródła:

http://www.sld.org.pl/index.php?view=1&art_id=12646&pid=18&ret_id=34&rsid=0

http://fakty.interia.pl/kraj/news/niesiolowski-trzeba-zlikwidowac-ipn,909040

http://www.money.pl/archiwum/wiadomosci/artykul/sld;chce;zlikwidowac;ipn,251,0,240891.htm

http://www.ipn.gov.pl/portal.php?serwis=pl&dzial=18&id=2864&search=590

http://wiadomosci.onet.pl/1774831,11,item.html

http://www.tvn24.pl/0,1554724,0,1,wiadomosc.html

http://www.po.org.pl/aktualnosci/po-w-mediach/art18,bronislaw-komorowski-w-poranku-radia-tok-fm.html
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 24, 2008 11:14 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

W Obronie IPN (Cz.1/3)

http://www.youtube.com/watch?v=kh1FIyEsc9w

W Obronie IPN (Cz.2/3)

http://www.youtube.com/watch?v=Q5rwsdfs1RE

W Obronie IPN (Cz.3/3)

http://www.youtube.com/watch?v=QuuWTnSGZDo
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 24, 2008 11:26 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.niezalezna.pl/index.php/article/show/id/3886/articlePage/1

"KMICIC, KTÓRY ZAPOMNIAŁ RADZIWIŁŁA

"Gazeta Polska", 24-06-2008 11:32

"Lech Wałęsa, przywódca strajku w 1970 r. na Wybrzeżu, został zarejestrowany jako TW o ps. Bolek. Zachowała się dokumentacja dotycząca tej współpracy, a także informacje o tym, że pobierał pieniądze, wiadomo na kogo sporządzane były donosy." - Z Januszem Kurtyką, prezesem Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Tomasz Sakiewicz.

Jakie są reperkusje opublikowania książki o Wałęsie? Czy IPN-owi, jak domaga się Bogdan Lis, grozi rozwiązanie, a przynajmniej znacząca redukcja?

Nie chciałbym się odnosić do rozmaitych aspektów bardzo emocjonalnej dyskusji politycznej. Ale Bogdan Lis odkurzył stary pomysł partii postkomunistycznej, która próbowała i nadal próbuje albo zlikwidować IPN, albo też uczynić go kompletną atrapą. W przypadku wydzielenia z IPN zbiorów archiwalnych i przekazania ich do sieci archiwów państwowych można być prawie pewnym, że przez co najmniej 10 lat zbiory te byłyby niedostępne. Innym pomysłem tego typu jest postulat przeniesienia pionu śledczego z IPN do prokuratury powszechnej. To z kolei oznaczałoby zablokowanie śledztw w sprawie zbrodni komunistycznych, np. przeciwko sprawcom stanu wojennego.

Czy to oznacza, że dziennikarze i naukowcy również nie będą mieli wglądu do dokumentów?

Tak, będą one zamknięte. Archiwa państwowe, zgodnie z obowiązującymi regułami, będą musiały je opracować. Tymczasem IPN działa nieco inaczej – opracowuje archiwalia i równolegle je udostępnia.

Czy w trakcie powstawania książki były jakieś naciski na IPN, aby wycofał się z jej publikacji?

Nie, chcę podkreślić, że żadnych sugestii tego rodzaju nie było. Były nieco anegdotyczne próby emocjonalnych nacisków na autorów ze strony prezes Dmochowskiej. Jednak pani prezes odpowiada za kontakty z organizacjami kombatanckimi i nigdy nie miała nic wspólnego z działalnością naukową czy archiwalną IPN.

Lech Wałęsa zapowiedział proces o 20 mln zł odszkodowania, w którym pozwanymi będą autorzy, pan, być może również prezes TVP Andrzej Urbański oraz kilka innych osób, które wypowiadały się na temat dokumentów zamieszczonych w książce. Czy w tej chwili ma to jakikolwiek wpływ na działania IPN?

Oczywiście groźby bierzemy pod uwagę, ale nie traktujemy ich jako realnego zagrożenia dla działalności naukowej Instytutu. Jestem zdeterminowany, aby IPN realizował zadania przewidziane w ustawie, a więc by prowadził śledztwa, nawet jeśli są one kłopotliwe dla niektórych kręgów, czynnych na scenie publicznej. Chcemy nadal opracowywać i udostępniać archiwalia, żeby ukazywały się publikacje, również te, które dotyczą najtrudniejszych problemów naszej historii najnowszej. Wydaje mi się, że Instytut jest szczególnie predestynowany do takich działań. Są tematy, z którymi zmierzyć się może tylko IPN.

Czy w trakcie opracowywania książki zapoznawał się pan z materiałami? Czy przeczytał pan całą książkę?

W tym przypadku była zastosowana standardowa procedura, przyjęta we wszystkich instytucjach naukowych. Na końcowym etapie książka została przedstawiona prezesowi. To oczywiste, że chciałem się z nią zapoznać. Wyznaczono też czterech recenzentów z czterech różnych ośrodków naukowych w Polsce.

Jakie było kryterium wyboru recenzentów?

Wybraliśmy osoby z najbardziej znaczących ośrodków posiadających największy dorobek, mogące w sposób najbardziej kompetentny wypowiedzieć się na temat metody i problematyki poruszanej w tej pracy. Wszyscy recenzenci są albo profesorami, albo posiadają stanowisko profesorskie w danej placówce. Oprócz tego książkę czytał mój doradca Antoni Dudek oraz szef Biura Edukacji Publicznej Jan Żaryn i oczywiście ja. Również ci czytelnicy posiadają habilitacje z historii i zajmują profesorskie stanowiska w różnych uczelniach.

Wszyscy przedstawili swoje uwagi autorom, którzy mogli je uwzględnić, choć nie byli do tego zobowiązani, ponieważ to oni odpowiadają za ostateczny kształt swojej publikacji. Wymóg bezwzględnej zmiany dotyczy tylko błędów merytorycznych. Krytyka naukowa poprzedzająca publikację była absolutnie standardowa. Dodam tylko, że zazwyczaj pracę naukową recenzuje dwóch specjalistów, a Instytut zaprosił czterech.

Pojawił się zarzut, że książka jest wydana w mikroskopijnym nakładzie, na rynek ma trafić 200 egzemplarzy. Czy to prawda?

Nie, to jest jakaś pogłoska. W poniedziałek, 23 czerwca, powinna być w sprzedaży pierwsza transza z podstawowego czterotysięcznego nakładu. Poziom zainteresowania jest tak wysoki, że IPN postanowił ogłosić przetarg i wydamy tę książkę w większym nakładzie.

Czy to prawda, że Instytut dopłaci do tej publikacji?

Do książki nie trzeba będzie dopłacać. Zarabianie na publikacjach nie jest naszym głównym celem, zwykle nieco dopłacamy lub wychodzimy na zero. Instytut wydaje swoje publikacje albo poprzez Gospodarstwo Pomocnicze IPN, albo w kooperacji z wydawnictwami zewnętrznymi. W tym konkretnym przypadku wydawcą jest Gospodarstwo Pomocnicze. Dochód ze sprzedaży dzielony jest następująco: Gospodarstwo płaci podatek, następnie połowa sumy, jaka zostaje, odprowadzana jest do skarbu państwa, natomiast druga połowa jest inwestowana w inne przedsięwzięcia merytoryczne Instytutu.

Czyli to nie budżet państwa dopłaci, tylko Instytut odprowadzi część zysku do budżetu dzięki tej książce? Pytam o to, ponieważ pojawiły się zarzuty, że za pieniądze podatników finansuje się honoraria autorskie.

Jeżeli będzie jakiś dochód, zostanie przeznaczony na działalność merytoryczną IPN, autorzy zaś nie otrzymają za tę publikację
(...)
Wywiad ukaże się w najbliższym wydaniu tygodnika "Gazeta Polska""

Więcej:

http://www.niezalezna.pl/index.php/article/show/id/3886/articlePage/1
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Cze 24, 2008 11:52 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://glos.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=522&Itemid=72

" Teczki nie giną

Redaktor: JMJ 24.06.2008.

Od 23 czerwca, gdy tylko książka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” trafiła do księgarń, w debacie nad przeszłością „legendy <Solidarności>” przemawiają już fakty. Kończy się też monopol na wiedzę o przeszłości Wałęsy – zarezerwowanej dotąd dla wybranych. Praca Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka to w końcu nie pierwsze podejście do zmierzenia się z mitem Lecha Wałęsy, który rzekomo „obalił komunizm”. I nie pierwsza próba przebicia się do opinii publicznej z prawdą na temat działającego na Wybrzeżu w latach 70. agenta „Bolka”.

Elity III RP i realizujące ich polityczne zamówienia „niezależne” media zrobiły przez lata wiele, by zakrzyczeć prawdę o Wałęsie. A należy nam się przecież rzetelna, udokumentowana wiedza na temat „wizytówki Polski”, „ikony wolności”, „symbolu” etc. Czy Wałęsa odbierający doktoraty honoris causa, jeżdżący po świecie z odczytami, za które inkasuje honoraria, nie odcina do dziś kuponów od zafałszowanego mitu „bezkompromisowego pogromcy komunizmu”?

Opinia publiczna ma prawo wreszcie wiedzieć, dlaczego Lech Wałęsa pamiętnej nocy z 4 na 5 czerwca 1992r dopuścił się zamachu stanu. Doprowadził do obalenia pierwszego niekomunistycznego rządu premiera Jana Olszewskiego głównie dlatego, że ten realizował politykę niepodległościową poprzez działania na rzecz uniezależnienia nas od Moskwy i oczyszczenia życia publicznego z podatnych na szantaż agentów.

Z dzisiejszej perspektywy widać jak kluczowe znaczenie miał fakt, że na tzw. liście Macierewicza figurował TW „Bolek”. Książka Cenckiewicza i Gontarczyka podaje, że wykonując uchwałę lustracyjną Sejmu, szef MSW Antoni Macierewicz zebrał w UOP "kilkadziesiąt istotnych dokumentów" "Bolka", w tym ok. 20 jego donosów z lat 1971-1974, znalezionych w aktach innych spraw operacyjnych SB. Według autorów, autentyczność dokumentów, które zebrał Macierewicz, "nie budziła wątpliwości" i wykluczone jest "by dołożono je później".

Czy Lech Wałęsa odwołując rząd Olszewskiego i torpedując lustrację nie był zatem adwokatem we własnej sprawie?

Zapis na „Bolka”

Książka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" nie pozostawia wątpliwości. Autorzy stawiają śmiałą tezę, że odwołanie w 1992 r. rządu Jana Olszewskiego na wniosek Wałęsy oraz jego sprzeciw wobec lustracji miało "motywy, niestety, jak najbardziej osobiste". Media nabierały przez 16 lat w tej kwestii wody w usta; „koalicja strachu” czuwała, by przypadkiem nie odbrązowić „autorytetu” wspierającego „lewą nogę” Wałęsy.

Jako jedyne sprawy nie tuszowało Radio Maryja. Na antenie rozgłośni i w telewizji Trwam w lutym 2005 r. w „Rozmowach niedokończonych” poświęconych tematyce lustracji Krzysztof Wyszkowski, założyciel WZZ Wybrzeża i b. sekretarz „Tygodnika Solidarność”, mówił o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy.

W tym samym czasie, na początku 2005 r., ocenzurowano już jednak krakowskie "Arcana" i nie ukazały się w nich raporty TW "Bolka" z Gdańska z lat 1971-1972, których naukowe opracowanie przygotował historyk gdańskiego IPN dr Sławomir Cenckiewicz, jeden z autorów książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” „Dokumenty te - jak podkreślił prof. Andrzej Nowak, redaktor naczelny "Arcanów" - nie mogły się ukazać, gdyż "dotyczyły jednej z najważniejszych postaci polskiej historii współczesnej (...). Wymuszony został faktyczny zakaz ogłoszenia historycznego dokumentu w naukowym opracowaniu - w imię racji innych niż merytoryczne". Zakaz ten pochodził od Leona Kieresa, ówczesnego prezesa IPN, który zabronił Cenckiewiczowi opublikowania artykułu.

Rok później, w marcu 2006 roku TVP odmówiła emisji, wyprodukowanego przy swoim współudziale (!), filmu Grzegorza Brauna „Plusy dodatnie, plusy ujemne”. Film analizuje problem tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Bolek”. Na temat TW „Bolka” w filmie Brauna wypowiadają się: Krzysztof Wyszkowski, Henryk Lenarciak, Henryk Jagielski, którego „Bolek” denuncjował SB, Joanna Duda-Gwiazda, Andrzej Gwiazda oraz sam Lech Wałęsa, który w końcowych scenach filmu z furią drze kopie dokumentów IPN.

Cios w establishment

Ta sama TVP pokazała ostatnio (18 czerwca) film Grzegorza Brauna i Roberta Kaczmarka „TW Bolek” przedstawiany jako druga część „Plusów dodatnich, plusów ujemnych”,opowiadający o kulisach powstania książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka na temat współpracy Wałęsy z bezpieką.On równieżnie pozostawia złudzeń kim był agent „Bolek”. Obraz nie trafił na półkę, mimo nacisków Wałęsy, który zażądał odwołania emisji, grożąc telewizji procesem sądowym. W odpowiedzi prezes TVP Andrzej Urbański w liście do byłego prezydenta oświadczył, że „obowiązująca w Polsce wolność słowa wyklucza stosowanie cenzury prewencyjnej”. Wałęsa zresztą w groźbach nie ogranicza się tylko do TVP, do sądu zamierza pozwać m.in. autorów książki, prezesa IPN... To pokazuje jedynie jak – wraz z „Układem” dąży do tego, by sprawy dla tego środowiska niewygodne „zamieść pod dywan”. To już nie są jednak lata 90. gdy sterowane politycznie media marginalizowały ludzi dążących do pokazania prawdy. Dziś dziękideterminacji autorów pracy oraz prezesa Instytutu, i nie oglądaniu się przez nich na to co powie „salon” – ten okres się skończył.

Wydawanie książki przebiegało jak w „konspirze” - pracownicy IPN nie wiedzieli, która drukarnia ją drukuje, a dostęp do tekstu miał tyko wąski, kilkuosobowy krąg osób z Instytutu. Przy zachowaniu nawet takich środków ostrożności ujawnianiu prawdy o Wałęsie towarzyszy od miesięcy, a więc na długo przed pojawieniem się książki, potępieńczy klangor „autorytetów”, jak to niszczy się „legendę”, wylewanie kubłów pomyj na autorów publikacji IPN, podważenie ich profesjonalizmu itd. Nie mówiąc o krotochwilnym liście „intelektualistów”, który miał książkę zdezawuować, a tymczasem … skompromitował jego sygnatariuszy, którzy skrytykowali coś, czego nie widzieli.

Skąd to całe poruszenie w sprawie, o której „mówi się” od kilkunastu lat, tj. od pojawienia się tzw. listy Macierewicza? I o której pisał już Sławomir Cenckiewicz w „Oczami bezpieki”, książce wydanej w 2004r., odpowiadającej mniej obszernie, ale zawsze, na pytanie kim był TW „Bolek”.

Celną diagnozę postawił Jarosław Kaczyński mówiąc w Sygnałach dnia, że "Wściekła obrona przed książką IPN na temat Lecha Wałęsy świadczy o tym, że jest ona ciosem w establishment, od kilkunastu lat oparty na radykalnym kłamstwie. (…). Chodzi o sytuację ukształtowaną w ciągu ostatnich kilkunastu lat, sytuację, której jedną z podstaw jest kłamstwo, można powiedzieć kłamstwo radykalne. (…) Kłamstwo, które zupełnie odrzuca rzeczywistość - i tę sprzed 1989 roku w jej prawdziwym kształcie, i tę rzeczywistość po roku 1989.”

Kim był agent „Bolek”

Sławomir Cenckiewicz już w wydanej cztery lata temu pracy „Oczami bezpieki” na dwóchstronach omówił odnalezione w gdańskim IPN dokumenty dotyczące agenta „Bolka”,pracownika wydziału W-4 Stoczni Gdańskiej im. Lenina, aktywnego uczestnika rewolty grudniowej 1970 r. i członka rady zakładowej. Są to zarówno notatki funkcjonariuszy SB, jak i dwa donosy agenturalne TW „Bolka” (przepisane na maszynie).

Z dokumentów bezpieki wynika, że TW „Bolek” był wykorzystywany w rozpracowaniu Józefa Szylera - pochodzącego ze Śląska elektryka z wydziału W-4 Stoczni Gdańskiej, którego SB zakwalifikowała do „najaktywniejszych z inspiratorów do inicjowania przerw w pracy i wystąpień”. Pierwszy z donosów Bolka (z 17 kwietnia 1971 r.) dotyczy próby ponownego podpalenia gmachu KW PZPR w Gdańsku w styczniu 1971 r. oraz nastrojów wśród załogi stoczni po wystąpieniu Edwarda Gierka na plenum KC PZPR. Drugi donos (z 27 kwietnia 1971 r.) traktuje o nastrojach wśród stoczniowców po masakrze grudniowej i dyskusjach na temat sposobów uczczenia pamięci poległych kolegów.

W obu donosach TW Bolek dość dokładnie opisuje sytuację w stoczni, a do najbardziej nieprzejednanych („agresywnych”) zalicza Jana Jasińskiego i Henryka Jagielskiego, którego denuncjuje SB, informując, iż 1 maja 1971 r. zamierza on rzucić pod trybunę honorową czerwoną flagę. Donosy TW „Bolka” są szczegółowe i robią wrażenie szczerej współpracy z oficerem prowadzącym. Świadczą też o sumiennym wypełnianiu przez agenta zleconych mu zadań.

"Podpisałem 3 albo 4 dokumenty"

Czy na pewno nikt spośród tych, którzy mówią dziś o „patriotycznym harakiri” w związku z odbrązowieniem „legendy „Solidarności”” przez IPN nie pamięta, że ten sam Wałęsa, który zarzeka się, że nigdy nie był agentem i grozi wniesieniem pozwów przeciwko tym, którzy ten „paszkwil” powtarzają, sam się do flirtu z bezpieką przyznał już w czerwcu 1992 roku: "Aresztowano mnie wiele razy. Za pierwszym razem, w grudniu 1970 roku, podpisałem 3 albo 4 dokumenty. Podpisałbym prawdopodobnie wtedy wszystko, oprócz zgody na zdradę Boga i Ojczyzny, by wyjść i móc walczyć. Nigdy mnie nie złamano i nigdy nie zdradziłem ideałów ani kolegów".

Takiej treści komunikat poszedł do PAP 4 czerwca 1992 roku, tuż po ogłoszeniu tzw. listy Macierewicza, ale też bardzo szybko wiadomość została przez Kancelarię Prezydenta wycofana i tej samej nocy "koalicji strachu" przed teczkami udało się obalić rząd Olszewskiego. Po czym wszystko wróciło do "normy", a następcą Antoniego Macierewicza w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych został zaufany człowiek Wałęsy, Andrzej Milczanowski.

Kwity jak kamfora

Wtedy też zaczęło się czyszczenie, na szczęście nieudolne tzn. z pozostawieniem śladów pozwalających zrekonstruować to i owo - jak podkreślają dziś Cenckiewicz i Gontarczyk- teczki Wałęsy.

Historycy ustalili, że część kompromitujących ówczesnego prezydenta dokumentów zniknęła z archiwów zaraz po obaleniu rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992 r. Wałęsa po raz pierwszy zażądał dostępu do zgromadzonych przez SB dokumentów na swój temat już parę dni po odwołaniu gabinetu Olszewskiego, 6 lub 7 czerwca. Oglądał je wtedy w siedzibie kontrwywiadu UOP zazgodą ówczesnych szefów UOP Jerzego Koniecznego i Gromosława Czempińskiego oraz ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego. Następnie w lipcu lub sierpniu tego samego roku teczkę dostarczono mu do Belwederu. Zwrócił ją we wrześniu, ale już „odchudzoną”. Brakowało m.in. oryginału karty ewidencyjnej i licznych doniesień TW „Bolka”, które już się nie odnalazły. Wałęsa kłamie do dziś, że zaginione dokumenty wróciły do UOP w oddzielnej kopercie.

Po raz kolejny Lech Wałęsa wypożyczył dotyczące go papiery SB we wrześniu 1993 r., parę dni po zwycięstwie SLD w wyborach. Poświadcza to notatka służbowa Andrzeja Milczanowskiego. Badający tę sprawę trzy lata później – za zgodą następnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – eseldowski szef MSW Zbigniew Siemiątkowski stwierdził, że do UOP nie wróciły m.in. „notatki i doniesienia agenturalne L. Wałęsy” i „pokwitowania L. Wałęsy na odbiór wynagrodzenia za działalność agenturalną”.

Front obrony agentów

W grudniu 1996 r. UOP złożył do prokuratury doniesienie "o domniemanym przetrzymywaniu dokumentów przez Lecha Wałęsę"; nie wiadomo jednak, dlaczego przygotowywanie tego doniesienia trwało aż rok. Śledztwo zostało wszczęte ostatecznie tylko w sprawie "przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy MSW i UOP przy przekazywaniu tajnych dokumentów do Urzędu Prezydenta RP, w następstwie czego doszło do utraty części tych dokumentów". Zarzuty postawiono dwóm kolejnym szefom UOP (którzy przekazali dokumenty Wałęsie) oraz szefowi MSW, który wyraził na to zgodę, ale była to już musztarda po obiedzie, skoro zniknęła część zawartości teczki, w tym m.in. zobowiązania do zachowania tajemnicy z rozmów z oficerami prowadzącymi "Bolka" i pokwitowania odbioru pieniędzy za donoszenie bezpiece.

Według autorów książki , przekazanie przez Milczanowskiego Wałęsie oryginałów akt, bez pośrednictwa tajnych kancelarii, naruszało prawo. Prokuratura, która początkowo postawiła Milczanowskiemu oraz szefom UOP Jerzemu Koniecznemu i Gromosławowi Czempińskiemu zarzut utraty tajnych akt, w 1999 r. jednak umorzyła śledztwo, uznając iż nie doszło do przestępstwa (w książce zamieszczono pełen tekst tego umorzenia, który jest oznaczony klauzulą "tajne").
Rok później na sprawę agenturalności Wałęsy przymknął oko Sąd Lustracyjny. Według autorów publikacji IPN, nie wiadomo, na jakiej podstawie sąd wysnuł wnioski, że autentyczna teczka "Bolka" nigdy nie istniała, a Macierewicz w 1992 r. dysponował aktami sfałszowanymi przez SB.

Zdaniem autorów, sąd pominął ustalenia śledztwa co do zaginionych dokumentów "Bolka", nie wziął pod uwagę dokumentów, które świadczyły o współpracy Wałęsy z SB, w tym m.in. raportu funkcjonariusza gdańskiej SB Marka Aftyki z 1978 roku, w którym przedstawił zawartość teczki Lecha Wałęsy. Wynika z niej, że Wałęsa został pozyskany 29 grudnia 1970 roku i zaresjestrowany jako TW "Bolek". Autor notatki opisuje go jako osobę chętnie współpracującą z bezpieką i pobierającą za to wynagrodzenie.

Ostatecznie w sierpniu 2000 r. Sąd Lustracyjny orzekł, że Wałęsa złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne, iż nie był agentem służb specjalnych PRL, oraz że SB fałszowała akta na temat Wałęsy. Następnie, w 2005r. , Wałęsa otrzymał od ówczesnego szefa IPN status pokrzywdzonego. „Trudno zrozumieć, na jakiej podstawie prawnej Leon Kieres dał Wałęsie status pokrzywdzonego. W IPN znajdują się wiarygodne dokumenty wskazujące na współpracę Wałęsy z SB, on sam w różnych gremiach wielokrotnie o tym mówił, żyją świadkowie, a <>, niepodważalna jak dotąd dokumentacja rosyjskich służb potwierdza, że taka współpraca miała miejsce i była narzędziem presji wobec Wałęsy. Można oczywiście zrozumieć osobiste i polityczne motywy decyzji Kieresa”- komentował wtedy sprawę tygodnik „Głos”.

Papiery w Moskwie

W archiwum Wasilija Mitrochina, który był przez ponad 30 lat pracownikiem archiwum wywiadu sowieckiego, odpowiedzialnym od 1972 roku za przenoszenie tajnych materiałów z osławionej Łubianki do nowej siedziby KGB w Jaseniewie na obrzeżach Moskwy, dokumentującym działania KGB na Zachodzie od lat 30. do 80., znajdują się materiały, z których wynika, że SB próbowała zastraszyć Wałęsę po internowaniu przez "przypominanie mu, iż płacili mu oni pieniądze i otrzymywali od niego informacje". Jak wynika z wydanej w Polsce w 2001 r. książki "Archiwum Mitrochina. KGB w Europie i na Zachodzie", gen. Czesław Kiszczak powiedział KGB, że Lech Wałęsa był skonfrontowany z jednym z jego oficerów prowadzących z SB, a rozmowę pomiędzy nimi nagrano na taśmie magnetofonowej. Po zwolnieniu Wałęsy z internowania, w dzień po śmierci Breżniewa, Kiszczak zapewniał gen. Pawłowa, rezydenta KGB w Polsce, że ciągle dysponuje materiałami mogącymi skompromitować Wałęsę.

Kiedy „Archiwum Mitrochina” ukazało się w naszym kraju z informacjami dotyczącymi agenturalnej przeszłości byłego prezydenta, Wałęsa nie protestował. Dzisiajwszystkie dokumenty , w tym te na których oparli swoje ustalenia historycy IPN , które wskazują na jego uwikłanie w donosicielską działalność dla SB w latach 70. - określa z miejsca jako fałszywki, kopię z kopii itd. Jeśli tak jest w rzeczywistości - to dlaczego nie pozwał w 2001 r. wydawcy książki do sądu za zniesławienie?

"Komplet informacji na temat agenturalnej przeszłości osób publicznych w Polsce dziś znajduje się zapewne tylko w jednym miejscu. Nie w Warszawie, bo tu znaczną część zniszczono, a w Moskwie. Najprawdopodobniej tam właśnie znajduje się oryginalna teczka "Bolka"" - piszą we wnioskach Cenckiewicz i Gontarczyk, co by składało się w jedną całość z ustaleniami Wasilija Mitrochina, który jak twierdzą specjaliści z FBI, zebrał najpełniejszy materiał, jaki kiedykolwiek udało się uzyskać.

Julia M. Jaskólska "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Cze 25, 2008 6:28 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=8392

Książka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii"
dr. Mieczysław Ryba (2008-06-24)


Aktualności dnia

słuchaj
zapisz

http://www.radiomaryja.pl/dzwieki/2008/06/2008.06.24.akt02.mp3
http://www.radiomaryja.pl/download.php?file=2008.06.24.akt02&d=2008-06-24
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Cze 26, 2008 5:45 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/154061.html

"Wałęsa – surfer na falach historii
Piotr Semka 26-06-2008, ostatnia aktualizacja 26-06-2008 00:40

Gdy fale wolnościowych zrywów unosiły Wałęsę w górę, epizod „Bolka” bladł. Gdy fala opadała, niedobra przeszłość ciążyła mu jak kula u nogi – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Spór o książkę Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa” zdaje się powoli wyczerpywać swoje możliwości. Obóz obrońców Lecha Wałęsy przeciwstawia usystematyzowanym faktom czystą wiarę w lidera „Solidarności”. A z wiarą niełatwo się dyskutuje. Na dodatek przeciw autorom książki o „Bolku” wytoczono wszelkie możliwe armaty, z kłamstwami na temat ich życiorysów włącznie.

Składać deklaracje wiary w Wałęsę jest łatwo. Trudniej znaleźć chętnych do wytknięcia badaczom z IPN uchybień. Historycy w większości uchylają się od recenzowania książki. W tej sytuacji najchętniej wypowiadają się politycy i publicyści oraz niektórzy biskupi, którzy, krytykując historyków, podkreślają, że książką się brzydzą i czytać jej nie zamierzają. Sam Wałęsa przyjął wygodną dla siebie rolę ofiary nagonki.Mam nadzieję, że gdy minie polityczna wrzawa, będziemy mogli wrócić do zasadniczego pytania: jak pogodzić fakty przedstawione w pracy Cenckiewicza i Gontarczyka z utrwalonym wizerunkiem historycznego przywódcy „Solidarności”?

Gwiezdny czas

Jeśli dziś historia byłego stoczniowca wywołuje taki szok, to jest to tylko miara lukrowania jego portretu od 1995 roku. W mediach dyskusja o „Bolku” najczęściej ilustrowana jest archiwalnymi zdjęciami z Sierpnia: na ukwieconej bramie stoczni młody Lech Wałęsa z mikrofonem. Ale te zdjęcia z najważniejszych chwil w życia Wałęsy przysłaniają długie 38 lat – w ciągu których są dni chwały, ale i kompromitujące upadki.

Dobrze rozumiem to sięganie po migawki z „gwiezdnego czasu”. Ja też chciałabym pamiętać Wałęsę takim, jakiego widziałem w Gdańsku jako zaaferowany „Solidarnością” nastolatek. Dowcipny i łatwo zyskujący posłuch robotnik zachwycał świeżością. Był prawdziwym liderem symbolizującym nową epokę. Odważnie rzucał wyzwanie Kremlowi. Ale trwanie w tamtym zachwycie nie czyni nas mądrzejszymi.

Próba wyjaśnienia, jak pogromca komunizmu mógł żyć z tajemnicą „Bolka”, nie jest łatwa. Wyobraźnia z trudem poddaje się tworzeniu portretu psychologicznego człowieka, który z taką samą łatwością kłamie, jak i wypowiada zdania godne największego patrioty. Który szczerze wierzy w swoją wielkość, jak i mataczy, zaklinając się na największe świętości. Który raz jest tak polski jak postacie z płócien Matejki, a chwilę potem tak mały jak drobny kupczyk. Jak skleić z tych różnych cech jednego człowieka? Nie jest to łatwe, ale my, publicyści, powinniśmy próbować. Przynajmniej tego mogą oczekiwać od nas ludzie. Trzy lata temu z okazji 25. rocznicy Sierpnia próbowałem rozwikłać fenomen Wałęsy. W tekście pisanym dla tygodnika „Ozon” zaproponowałem metaforę surfera na falach historii. Zręcznego, mimo kuli przykutej do jego nogi. Kuli w postaci podpisania współpracy z SB po strajku w grudniu 1970 r. Ta kula zawsze Wałęsie ciążyła, a czasem skłaniała do mało chlubnych zachowań. Z kolei dobre cechy jego charakteru i fale wolnościowych zrywów będą ułatwiać mu czynienie rzeczy godnych i zbliżających Polskę do wolności. Tę kulę dał sobie Wałęsa przykuć wskutek słabości charakteru, gdy miał 27 lat, i dziś, gdy dobiega wieku 65 lat, wciąż nie potrafi się od niej uwolnić.

Przykucie kuli

Po przeczytaniu książki Cenckiewicza i Gontarczyka wracam do metafory surfera, bo nie znajduję lepszej, by opisać perypetie elektryka z Gdańska.

Z książki badaczy IPN wynika, że współpraca Wałęsy z SB nie była krótkim epizodem. Trwała trzy lata i była wynagradzana pieniędzmi. To zwiększa naszą wiedzę o tym, jak groźną bronią – potencjalnie – dysponowała władza.

Jeśli posłużyć się metaforą z surferem – Wałęsa po raz pierwszy wskoczył na wolnościową falę w grudniu 1970, ale po paru dniach przykuto mu do nogi kulę donosicielstwa. Jakoś godził donosy z odważnymi wystąpieniami na zebraniach rady zakładowej. Może uważał, że w ten sposób odkupuje grzechy? Może odreagowywał upokorzenie bycia wtyczką?

W końcu ze współpracy się wygrzebał, choć zawdzięcza to także uspokojeniu nastrojów w czasie wczesnego Gierka (1972 – 1975). Przystępując w 1978 roku do Wolnych Związków Zawodowych, Wałęsa chciał odpłacić się władzy za klęskę Grudnia ,70. Zamknięciem tamtej niedobrej epoki „Bolka” mogło być przyznanie się przed kolegami z WZZ.

Wskakując na wolnościową falę, Wałęsa z pewnością pokazuje odwagę, bo fala ta jest jeszcze dosyć słaba. Co prawda jest już po protestach w Radomiu i Ursusie, ale opozycja wciąż jest krucha. Kula mu nie ciąży, bo równoważy ją determinacja, a być może i pewien brak wyobraźni.

Choć i na ten dobry okres pada cień. Chodzi o raport SB z rozmowy Wałęsy z esbekami w Elektromontażu w 1978 roku. Oficerowie bezpieki zostają poinformowani, że nie ma powrotu do dawnej współpracy. Ale w słowach Wałęsy wyczuwają ton, który skłania ich do wyrażenia przekonania, iż jest jakaś szansa na powrót do rozmów. Na sekundę wśród szumu fali kula znów zabrzęczała cichutko.


Skrzydła dla Lecha

W sierpniu 1980 r. Lechu przyłącza się najpierw do strajku ekonomiczno-solidarnościowego. Po paru dniach, wskutek nacisku strajkujących spoza stoczni i determinacji Anny Walentynowicz, staje na czele protestu o charakterze politycznym. Przypuszczalnie SB straszy Wałęsę, że zostanie ukarany przez nagłośnienie dawnej współpracy. On jednak czuje swym niepowtarzalnym instynktem, że strajk to żywioł tworzący nową polityczną jakość. Że wieje wiatr historii i on wraz ze stoczniowcami dostaje politycznych skrzydeł.

W sierpniu 1980 roku sam wystawałem przed stoczniową bramą i widziałem na własne oczy narodziny Wałęsy jako lidera na wielką skalę. Wtedy też słuchałem transmitowanych przez megafony negocjacji MKS z Wałęsa i Andrzejem Gwiazdą na czele z kolejnymi delegacjami rządowymi. Gdy po wielu latach oglądałem film dokumentalny z tamtych rozmów – wrażenie pozostało takie samo.

Wałęsa był idealnym materiałem na przywódcę, doskonale uzupełniał się z Gwiazdą i potrafił wykorzystać pięć minut, jakie dała mu Opatrzność, najlepiej, jak było można.

Czy wtedy mógł się nie bać akt „Bolka”? Wygrany strajk sierpniowy musiał spowodować, że jego teczka trafiła na najważniejsze biurka na Kremlu i w KC PZPR. Wałęsa – znów być może instynktownie – zdawał się o tym nie myśleć. Początkowo wierzył w deklaracje ministra Mieczysława Jagielskiego, że „nie ma zwyciężonych i zwycięzców, bo wygraliśmy wszyscy”. A skoro władza odcięła się od starych błędów, to sprawa „Bolka” miała zostać zamknięta.


Wybór Wachowskiego

Ale Wałęsa mógł też przestać się bać swojej teczki z innego powodu. Jak zręczny surfer zdał sobie sprawę, że fala historii wyniosła go na tyle wysoko, iż kula dawnych błędów stała się lżejsza. Wyobrażam sobie, jak tuż po strajku rzuca w twarz jakimś esbeckim emisariuszom: „Kto wam teraz uwierzy, że byłem »Bolkiem«”?

Wałęsa staje się bohaterem 10-milionowego ruchu i może rozmawiać z esbekami z pozycji siły. Jego ambicja i wiara w siebie równoważy sprawność komunistów. Na niespodziewanej fali sukcesu „Solidarności” Służba Bezpieczeństwa i jej dysponenci zaczynają rozumieć, że nikt nie uwierzy w ich kompromitujące materiały.

Ale trudno zakładać, by władze zrezygnowały z tak mocnej karty. Esbecy postanowili raczej poczekać na właściwy moment. Ten zaś nadszedł kilka miesięcy później, gdy Wałęsa stanął do rywalizacji z Gwiazdą o przywództwo w związku. Niegdysiejsi koledzy, a ówcześni rywale, zaczęli wypominać mu jego wyznania o chwilach słabości po Grudniu ,70. Kula „Bolka” zaczęła na nowo nieznośnie mu ciążyć.

Czy SB zdobyła pole groźbą upublicznienia akt „Bolka”? To prawdopodobne, a do myślenia daje wybór przez Wałęsę na swojego sekretarza podejrzanej postaci – Mieczysława Wachowskiego. Ale też zaznaczmy od razu, że zwolennicy Gwiazdy czy Jana Rulewskiego nie wynosili na zewnątrz oskarżeń o uwikłanie Wałęsy. Skłóceni co do taktyki związkowcy czuli się jak w oblężonej przez władze PRL twierdzy, nawet jeśli w sztabie toczyła się zacięta rywalizacja.

Zaznaczmy wyraźnie – wyrafinowani gracze z SB nie musieli posuwać się do próby obrócenia Wałęsy w posłuszne narzędzie. Bardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza stworzenia nieformalnego kanału komunikacji z Wałęsą, używanego do wysyłania pogróżek lub „konstruktywnych propozycji”.


Kto uwierzy, że współpracował

Wściekając się na „wąsatą małpę” (jak nazywał w 1981 roku lidera „Solidarności” Jerzy Urban), szefowie PZPR zadawali sobie pytanie, czy ktoś inny na czele związku nie byłby gorszy. Jak wynika z akt IPN, raporty SB odzwierciedlają troskę, by „przewidywalny” Wałęsa wygrał z rywalami wybory na szefa związku podczas I Zjazdu „Solidarności” jesienią 1981 r. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że Wałęsa zdał egzamin w czasie „karnawału »Solidarności«” i po 13 grudnia 1981 r.

Nikt z jego rywali nie miał tyle charyzmy, aby utrzymać jedność związku. Wałęsa odrzucił próby nakłonienia go do tworzenia posłusznej władzom pseudo-”Solidarności”. Nie uległ sugestiom, by odwrócić się plecami do podziemnych struktur związku. Po raz kolejny otrzymał ogromny kapitał zaufania od Polaków. Ponownie mógł się czuć jak surfer na fali historii. Wielu ludzi skupiło się wokół niego w oporze przeciw władzy. Dla wolnego świata był bohaterem rzucającym wyzwanie sowieckiemu imperium.

Władze, wściekłe na Wałęsę, próbowały go skompromitować. W reżimowej TVP pojawiło się nagranie z jego rzekomej rozmowy z bratem. Ekipa Wojciecha Jaruzelskiego próbowała storpedować nominację Wałęsy do Pokojowej Nagrody Nobla. Do Oslo zostały wysyłane sfałszowane dokumenty mające stworzyć wrażenie, że współpraca Wałęsy z SB wykraczała poza początek lat 70. Ale bazą tej falsyfikacji były autentyczne papiery „Bolka”.

Wałęsa znowu jest jednak na fali. Mógł więc szydzić z esbeków: „Kto wam uwierzy, że kiedyś z wami współpracowałem?”.

W książce „SB a Lech Wałęsa” cytowana jest rozmowa Mieczysława Rakowskiego, wicepremiera w latach stanu wojennego, z pułkownikiem SB. Esbek pytany przez Rakowskiego, dlaczego nie wykorzystuje się faktu dawnej agenturalności Wałęsy, tłumaczy, że sięgnąć po to można tylko w ostateczności.

Upadek komunizmu sprawia, że fala niesie Wałęsę coraz wyżej.


Teczka Tymińskiego

W 1988 roku cała Polska ogląda, jak w studiu TVP ośmiesza szefa komunistycznych związków zawodowych Alfreda Miodowicza. Co się dzieje potem? Wałęsa doprowadza „Solidarność” do Okrągłego Stołu. Z tego okresu nie zachowały się żadne akta SB. Trudno więc orzec, w jakim stopniu zaszłości sprzed lat wpływają na jego ówczesne wybory.

W 1990 roku Wałęsa sięga po prezydenturę. Znów jest na fali, ale w II turze wyłania się nieoczekiwany rywal – Stanisław Tymiński. Czy czarna teczka Tymińskiego była symbolem kolejnego szantażu wobec Wałęsy?Poruszamy się wśród hipotez. Tym, których ich stawianie oburza, warto jednak zadać pytanie, jak inaczej wyjaśnić liczne wybory Wałęsy, które pchały go w polityczny ślepy zaułek. Przypomnijmy sobie powrót Mieczysława Wachowskiego czy koncesje dla byłych esbeków: nominacje dla generałów Gromosława Czempińskiego, Henryka Jasika czy Wiktora Fonfary.Pomoc Czempińskiego w dostępie Wałęsy do materiałów na swój temat pokazuje, jak wygodni byli ludzie peerelowskich służb. Nie pytali o procedury, byli użyteczni i sprawni. Książka Cenckiewicza i Gontarczyka pokazuje, jak Wałęsa z lubością promował esbeków, którzy go inwigilowali, a jak niszczony był pomagający opozycji w latach 80. oficer SB Adam Hodysz. Jest jeszcze zadziwiająca obojętność Wałęsy na los weteranów Grudnia ,70 czy wręcz niechęć do tych, którzy pamiętali go z tamtego okresu (np. Henryk Lenarciak), czy też zastanawiająca wrogość wobec Ryszarda Kuklińskiego.


Kult jednostki

Dlaczego świeżo upieczony prezydent nie wyznał grzechu z 1970 roku tuż po swoim wyborze? Nie wiem. To zaś powodowało, że kula ciążyła mu coraz bardziej. Do tego zabrakło fali, która niosła go między 1980 a 1989 r.W imię fałszywie rozumianej troski o swe dobre imię doprowadził do sparaliżowania lustracji w czerwcu 1992 r. Zamiast wyjaśnienia sprawy, wybrał łamiące prawo samodzielne czyszczenie swojej teczki – kolejny wstydliwy epizod. Historia surowo ukarała Lecha Wałęsę. To właśnie głosów ludzi „Solidarności” zabrakło mu w 1995 r., by wygrać z Aleksandrem Kwaśniewskim.

Dziwi obojętność Wałęsy na los weteranów Grudnia ,70, czy wrogość wobec pułkownika Ryszarda Kuklińskiego

Potem Wałęsa z chorobliwym uporem próbował udowodnić, że „nie był po tamtej stronie ani sekundy”. To dlatego się upokorzył, prosząc przed kamerami Jaruzelskiego o świadectwo moralności. Ten ostatni gest pokazał, że sam Wałęsa nie potraktował poważnie pozytywnego dla siebie werdyktu sądu lustracyjnego z 2000 r.

Po 1995 roku Wałęsa zawiera pokój ze środowiskiem Unii Wolności, a potem Platformy Obywatelskiej. Dzięki temu uzyskuje parasol Adama Michnika nad swoim dobrym imieniem. Teraz niesie go fala antylustracyjna, a potem fala konfliktu między III RP a IV RP.

Coraz częściej dziennikarze pozwalają mu mówić: „To ja stworzyłem »Solidarność«”. Im bardziej bezkrytycznie przyjmowana bywa chełpliwa wersja solidarnościowego „kultu jednostki”, tym częściej zapomina się o roli 10 milionów Polaków tworzących ruch „Solidarności”. A przecież to oni rozbujali falę, na której – niejednokrotnie mądrze – surfował Lech Wałęsa.


Zerwać z tabu

Możemy w kółko przywoływać obraz wspaniałego Lecha z sierpnia 1980, ale oznacza to zamknięcie oczu na jego rolę w budowaniu nowej Rzeczypospolitej po 1989 r. A bez surowej oceny pierwszych pięciu lat III RP, na które jako prezydent miał ogromny wpływ, nie zrozumiemy, jak doszło do dominującej pozycji postkomunistów.

Dlatego dyskusje o przeszłości Wałęsy to nie małostkowy spór o ponury epizod z zamierzchłej przeszłości, ale próba wyjaśnienia wielu jego decyzji. W grze o swój historyczny wizerunek Wałęsa i tak jest na wygranej pozycji. W pamięci świata pozostanie jako wielki zwycięzca w walce z komunizmem. Także większość Polaków woli zachować pamięć o Lechu z lat jego wysokiego lotu. Jednak lansowanie badawczego tabu to droga do banalizacji dyskusji nad historią ostatniego ćwierćwiecza. Co więcej, gdyby mniej rygorystycznie stosowano wobec Wałęsy swoistą taryfę ulgową, może powstrzymywałoby go to od wielu głupstw podważających jego autorytet.

Publicysta Krzysztof Kłopotowski niedawno mądrze napisał: „Książka Cenckiewicza i Gontarczyka jest pierwszą próbą sprowadzenia Wałęsy do rzeczywistości, nie odbierając mu zasług. Wałęsa swoje nagrody już odebrał w obfitości, jaka zdarza się raz na stulecia. A teraz pora zbadać, w jakiej mierze na to wszystko zasłużył pracą i – jak kiedyś się mówiło – cnotą obywatelską”."

Źródło : Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 6 z 7
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum