Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Aleksander Ścios; ZŁOŚĆ WASZYCH WROGÓW...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 24, 25, 26  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Wrz 01, 2010 7:56 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/08/mit-wyzwolony.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"wtorek, 31 sierpnia 2010

MIT WYZWOLONY

"Prowokacja polityczna to użycie najświętszych symboli narodowych i najgłębszych jego uczuć przeciwko narodowi” - Józef Mackiewicz.

Prowokacja była dla władz komunistycznych „naturalną” metodą postępowania wobec „Solidarności”. Rozliczne gry i kombinacje operacyjne prowadzone od chwili powstania związku oraz tworzenie nowych i rozgrywanie już istniejących konfliktów pozwalało komunistom sterować procesami społecznymi i zapewniało realny wpływ na bieg wydarzeń. Najważniejsze zadania w tym zakresie powierzano oczywiście agenturze. Według danych SB z połowy grudnia 1980 r. w strukturach kierowniczych „Solidarności” w Gdańsku miało być łącznie 41 TW (nie licząc 17 kontaktów operacyjnych, oraz 16 KS – kontaktów służbowych), z czego pięciu usytuowanych w MKZ („Albinos”, „Cezary”, „Teofil”, „Zbyszek” i „Konrad”), a 36 w Zakładowych Komitetach Założycielskich (na przykład sześciu ze Stoczni Gdańskiej im. Lenina). Ponadto istniała możliwość oddziaływania poprzez pięciu TW spoza MKZ i ZKZ. Byli tam informatorzy Wydziału III i IV KWMO w Gdańsku, którzy znajdowali się w bezpośrednim otoczeniu Lecha Wałęsy, personelu administracyjnego, ekspertów i MKZ. Nie lepiej było w roku 1981. Na I Zjazd „Solidarności” udało się wprowadzić łącznie 71 TW z czego 36 stanowili
delegaci (na ogólną liczbę 865 delegatów i 720 gości). Pozostali rekrutowali się z obsługi i zaproszonych gości.
Niemal klasycznym przykładem tego rodzaju działań, była sprawa „ochrony” przez SB Lecha Wałęsy. Z jednej strony Służba Bezpieczeństwa prowadziła grę, mającą na celu zachowanie Wałęsy na stanowisku przewodniczącego Krajowej Komisji Porozumiewawczej (później Komisji Krajowej) NSZZ „Solidarność”, z drugiej dążyła do osłabienia jego pozycji w związku.
Dość przytoczyć fragment esbeckiej „koncepcji przygotowania i realizacji działań na przypadek wykonania zamiaru eliminacji Lecha Wałęsy z przewodniczącego KKP NSZZ „Solidarność” przez KSS KOR i elementy ekstremistyczne” z dn.21.02.1981 r., w której wskazano środki jakie należy podjąć na wypadek prób pozbawienia Wałęsy władzy nad związkiem:
„4.1. Polska Agencja Prasowa winna opublikować oświadczenie zawierające tło i przyczyny odsunięcia Lecha Wałęsy ze stanowiska przewodniczącego KKP przez KSS KOR i elementy ekstremistyczne w „Solidarności”. Projekt oświadczenia winien być opracowany w Zespole Propagandy KC PZPR z wyprzedzeniem;
4.2. Wskazanym byłoby oświadczenie Episkopatu broniące Lecha Wałęsy. Rolę inspirującą winien przejąć Dep[artament] IV MSW;
4.3. Wskazanym jest natychmiastowe spotkanie się z L[echem] Wałęsą przez członka rządu (wicepremiera [Mieczysława F.] Rakowskiego albo ministra [Stanisława] Cioska) i opublikowanie komunikatu rzecznika prasowego rządu, w treści którego wyrażony byłby szczery żal z powodu odejścia L[echa] Wałęsy ze stanowiska przewodniczącego Krajowej Komisji Porozumiewawczej;”
4.4. Wyprzedzająco opracować treść ulotki w obronie Wałęsy, a przeciwko KSS KOR [...]
4.6. Inspirowanie środków masowego przekazu.
4.6.1. Wytypowani uprzednio redaktorzy telewizji i radia winni przeprowadzać wywiady z robotnikami dużych zakładów przemysłowych, opowiadających się za powrotem L[echa] Wałęsy i natychmiast je publikować;
5. Następnym etapem działalności winien być generalny atak na przeciwników Wałęsy – doprowadzenie do ich kompromitacji, izolacji i odsunięcie od wpływów w „Solidarności”. W tym celu należy użyć sieci TW oraz inspirować ogniwa „Solidarności” i działaczy w dużych zakładach przemysłowych, które poprzednio występowały w obronie Wałęsy.

Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, „rozgrywanie” Wałęsy i innych osób z kręgu wyselekcjonowanej opozycji, należało do stałego repertuaru środków stosowanych przez faktycznych decydentów. Nie przypadkiem, ich wypowiedzi i zachowania były zawsze zgodne z intencjami ludzi sprawujących władzę.
Jeśli po 30 latach od powstania „Solidarności”, w czasie obchodów rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych obecna władza nadal stosuje prowokację, a następnie przedstawia sytuację poprzez „inspirowane środki masowego przekazu” – dowodzi to, że niedaleko odeszliśmy od metod stosowanych w latach 80. Cały przekaz medialny na temat 30 rocznicy powstania NSZZ „Solidarność”, dzięki użyciu „wytypowanych uprzednio redaktorów telewizji i radia” został zdominowany wypowiedziami kilku „użytecznych” postaci i sprowadzony do poziomu pyskówek i konfliktów. Festiwal bredni wypisywanych przez funkcyjnych publicystów, zachłystujących się słowami zmanipulowanej „legendy” można porównać tylkodo propagandowych „wywiadów z robotnikami dużych zakładów przemysłowych, opowiadających się za powrotem L[echa] Wałęsy”.
Przykładem takiego rodzaju prowokacji było niewątpliwie wystąpienie Donalda Tuska podczas wczorajszych obchodów w Gdyni, gdy człowiek, którego działania na stanowisku szefa rządu nie mają nic wspólnego z ideami „Solidarności” zaczął pouczać zebranych na sali związkowców. Ten, który jest osobiście odpowiedzialny za nikczemną kampanię nienawiści wobec Lecha Kaczyńskiego, miał czelność przywołać słowa Jacka Kaczmarskiego „ale zbaw mnie od nienawiści, ocal mnie od pogardy Panie” i perorować, że sensem tych słów było, aby "nikt z nas nie wpadł w szpony pogardy i nienawiści". Gwizdy delegatów były zaledwie koniecznym minimum dla oceny tej cynicznej i bezczelnej wypowiedzi.
Z podobną reakcją musiało spotkać się prowokacyjne pytanie Tuska: „dlatego w Solidarności było wtedy 10 mln ludzi. Co stało się z tymi 9 mln, że one dzisiaj się nie odnajdują w Solidarności?”
Zadał je człowiek, który od 1989 roku wspierał przestępców z PZPR i SB – tych samych, którzy w 1981 roku rozjechali „Solidarność” czołgami, a setki tysięcy jej najwierniejszych zwolenników skazali na banicję. Człowiek, który w roku 1992 był jednym z filarów zamachu stanu, dokonanego dla ochrony komunistycznej agentury, w interesie tych samych nomenklaturowych i esbeckich bandytów. A wreszcie, człowiek – który ponosi polityczną i moralną odpowiedzialność za tragedię smoleńską i odpowiada za rezygnację państwa polskiego z suwerennego prawa do wyjaśnienia okoliczności tej tragedii.
Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że owe 9 milionów, o które pyta Donald Tusk to ludzie, którzy „nie załapali” się na uczestnictwo w wyselekcjonowanej przez Kiszczaka „grupie założycielskiej” „Solidarności”, skupionej wokół Lecha Wałęsy. Przez całe lata 80. trwała wspólna praca nad wyłonieniem „nowej”, nieskażonej antykomunizmem „reprezentacji narodu”.
Już w grudniu 1981 r. Wałęsa stanowczo odmawiał zwołania statutowych władz „Solidarności”, nawet wówczas, gdy nie groziło to już żadnymi represjami. Obecni w kraju członkowie Komisji Krajowej bezskutecznie domagali się tego przez osiem lat (od 1987 r. zorganizowani jako Grupa Robocza KK, później w ramach Porozumienia na rzecz Demokratycznych Wyborów w NSZZ „Solidarność”). Wieloletnia, niezgodna ze statutem związku współpraca Wałęsy z grupami nieformalnymi, służyła osłabieniu NSZZ Solidarność i wyeliminowaniu ze struktur decyzyjnych aktywnych i bezkompromisowych działaczy - na rzecz grupy - która zdominowała oblicze „odnowionej” „Solidarności” podczas obrad „okrągłego stołu”.
Andrzej Gwiazda stwierdza wprost:
„Po stanie wojennym, kiedy powstała możliwość jawnego działania „Solidarności”, 26 członków KK wystąpiło do przewodniczącego KK z formalnym wnioskiem zwołania zebrania. Przewodniczący KK, Lech Wałęsa (w „Solidarności” nie było nigdy stanowiska przewodniczącego Związku) odmówił wykonania statutowego obowiązku, a sygnatariuszom wniosku wydał absurdalny zakaz działalności. „Solidarność” nie przygotowała stanowiska do rozmów z władzami. Przy okrągłym stole po tzw. „solidarnościowej stronie” zasiedli ludzie wyznaczeni przez Wałęsę, w większości wywodzący się z elit PRL głęboko uwikłanych w system. Na stu członków KK, przy okrągłym stole znalazło się tylko czterech. Po obu „stronach” było wielu tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa, co do tej pory jest główną przyczyną polskich kłopotów z lustracją i korupcją.”
Nowa „Solidarność” miała zostać zbudowana według wzorca nakreślonego przez Jacka Kuronia podczas jego „konsultacji” z SB w dniu 14 września 1985 roku.
Z „Notatki” z rozmowy płk. Wacława Króla i mjr. Jana Lesiaka z Departamentu III SB MSW z Jackiem Kuroniem, dowiemy się:
„W przypadku znalezienia formuły porozumienia TKK – zdaniem J. Kuronia – winna zobowiązać się do wydania polecenia rozwiązania wszystkich struktur konspiracyjnych i swojego przedstawicielstwa na Zachodzie. Ocenia, iż takiej decyzji TKK podporządkowałby się cały układ organizacyjny. Poza tą decyzją – wg J. Kuronia – pozostałaby „Organizacja Solidarności Walczącej” oraz różne – jak z ironią podkreślił – „partie polityczne”, co jednak nie miałoby – jak stwierdził – większego znaczenia;
– stwierdził, iż wiadomo mu, że były ze strony władzy propozycje ewentualnego reaktywowania „Solidarności”. Odmówił odpowiedzi co do czasu, miejsca i osób w nich uczestniczących. Propozycje sformułował następująco:
a) eliminuje się z nazwy związku słowo „Niezależny”,
b) struktura organizacyjna tylko branżowa’
c) związek przyjmuje na siebie odpowiedzialność za aktywny udział w łagodzeniu nastrojów społecznych wynikających z obniżenia stopy życiowej oraz za rozwiązanie problemów ekonomicznych,
d) sporządzona zostaje liczba osób, które nie mogą być członkami tego związku.
W ocenie J. Kuronia były to propozycje, które mogły stanowić podstawę do negocjacji. Jednak skończyło się tylko na propozycji. TKK traci wpływy w zakładach pracy. Działalność prowadzona w konspiracji jest mało efektowna. Na obecnym etapie nawet niepotrzebna. Jednak członkowie TKK nie mogą się ujawnić ze względów prestiżowych. W sumie są w sytuacji bez wyjścia i prawdopodobnie „niedługo ich wyłapiecie”.

Ludzie, którzy w roku 1989 zasiedli do rozmów z komunistami świadomie zrezygnowali z relegalizacji NSZZ „Solidarność” i wyrazili zgodę na legalizację związku na podstawie ustawy z 1982 r.
„Udało nam się uzyskać - chwalił się wówczas na posiedzeniu Biura Politycznego PZPR Aleksander Kwaśniewski - bardzo ważne i z politycznego punktu widzenia ogromnie doniosłe oświadczenie, iż to, o co zabiega Solidarność, jest legalizacją, a nie relegalizacją. Skutki relegalizacji oznaczałyby podważenie decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego i delegalizacji "S".
W ocenie Kwaśniewskiego takie właśnie rozwiązanie utrudniało związkowi podjęcie „ewentualnych roszczeń rewindykacyjnych” dotyczących majątku skonfiskowanego przez władze po wprowadzeniu stanu wojennego, a także utrwalało podział w związku między Wałęsą a jego oponentami.
17 kwietnia 1989 roku w wyniku umowy „okrągłego stołu” sąd zarejestrował nową „Solidarność”. Statut nowego związku został uzupełniony o aneks, w którym zawieszone zostały artykuły sprzeczne z ustawą o związkach zawodowych z 1982 r., m.in. prawo do strajku. Za reprezentację związku uznawał Krajową Komisję Wykonawczą (do nowego krajowego zjazdu delegatów), a nie wybraną w 1981 r. Komisję Krajową.
Andrzej Gwiazda nie ma wątpliwości, że pierwszą i drugą „Solidarność” łączyła tylko nazwa:
„Zarejestrowano zmieniony statut (zmiany dotyczyły paragrafów – 5, 11, 19, 23, 24, 33 i 34). Zmiany statutu zostały zatajone przed członkami. Do dzisiaj nie wiadomo, kto tych zmian dokonał. Wałęsa ogłosił, że w czasie stanu wojennego wygasły mandaty członków KK, jak i wszystkich innych władz Związku, z wyjątkiem mandatu przewodniczącego KK. Administracja przyznawała status legalności (np. lokal na działalność) tylko strukturom organizowanym przez ludzi wyznaczonych przez Wałęsę. Kto nie godził się z brakiem demokracji, miał tylko jedno wyjście – mógł się do Związku nie zapisać. Według różnych szacunków, do drugiej „Solidarności” zapisało się od jednej czwartej do jednej trzeciej członków pierwszej. Na Zjazd nie zaproszono członków Komisji Krajowej i Komisji Rewizyjnej (paragraf 18 statutu – „Do kompetencji Zjazdu należy rozpatrywanie sprawozdań Komisji Krajowej i Komisji Rewizyjnej”).
Nie podjęto żadnej próby legalizacji samowolnych działań Wałęsy dla zachowania choćby formalnej ciągłości z pierwszą „Solidarnością”. Mimo to I Zjazd nowej organizacji nazwano II Zjazdem „Solidarności”. Popularność Wałęsy, poparcie jakiego udzieliły mu władze PRL, Kościół i demokratyczny Zachód pozwoliły mu złamać statut i podeptać demokrację. „Solidarność” przestała istnieć, nawet nie została zgodnie ze statutem rozwiązana.”
„Uśmiercając” na wniosek samozwańczych negocjatorów „strony społecznej” NSZZ „Solidarność”, powołano de facto do życia nowy związek, którego zadanie miało polegać na powstrzymaniu roszczeń rewindykacyjnych świata pracy.
Dzisiejsze reakcje „elit” III RP, pełne nieskrywanej wrogości wobec władz związku i absurdalne zarzuty jego „upolitycznienia” są dowodem, że zmarginalizowany i zewsząd atakowany nie podporządkował się intencjom agenturalnych „założycieli”, a idee „Solidarności”, w tym ochrony praw pracowniczych pozostały nadal żywe. Przyjęcie, jakie ludzie „Solidarności” zgotowali Jarosławowi Kaczyńskiemu i pamięć o ofierze życia Lecha Kaczyńskiego i Anny Walentynowicz sprawia, że zamysły uczynienia ze związku funkcjonalnej atrapy okazały się daremne. Budzi to wściekłość tych wszystkich „upaństwowionych opozycjonistów”, którzy chcieliby zapomnieć o roku 1980, zniszczyć autentyczne pragnienie wolności, a samą „Solidarność” zamknąć w skansenie pożytecznych mitów.



Cenckiewicz, Gontarczyk - "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" (źródło: IPN 0236/277, t. 2, k. 208–211, oryginał, mps)
http://www.videofact.com/mark/kuron_%20z_SB2.htm
http://www.tygodniksolidarnosc.com/2009/16/3d_zwi.html
http://wzzw.wordpress.com/2010/08/25/pierwsza-i-druga-solidarnosc-laczyla-tylko-nazwa/#more-3228 "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Wrz 02, 2010 9:03 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/naturalna-smierc-generaa-gru.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.



"2 września 2010

„NATURALNA ŚMIERĆ” GENERAŁA GRU

„Każdy głupiec potrafi popełnić morderstwo, ale trzeba być artystą by popełnić naturalną śmierć.” – głosiła „złota myśl” morderców z KGB. Gdy zatem w putinowskiej Rosji, w nazbyt osobliwych okolicznościach ginie wysoki funkcjonariusz najważniejszej tajnej służby, nie można się dziwić, że zdarzenie to wywołuje zainteresowanie i rozmaite spekulacje.
Takie reakcje pojawiły się w związku z nekrologiem zamieszczonym w organie armii FR - "Krasnaja Zwiezda”, w którym poinformowano o nagłej śmierci generała –majora Jurija Iwanowa, zastępcy szefa Głównego Zarządu Wywiadu (GRU). Jednocześnie rosyjska agencji RIA-Nowosti podała, że 52-letni Iwanow "zginął kilka dni temu w czasie kąpieli".
Lakoniczna informacja wywołała natychmiast spekulacje, co do rzeczywistych przyczyn śmierci wysokiego oficera wywiadu wojskowego, a niektóre polskie media twierdziły, iż może mieć związek z zakończonym właśnie śledztwem warszawskiej prokuratury w sprawie Rosjanina oskarżonego o szpiegostwo na rzecz GRU. Do takiej hipotezy miał prowadzić nieoficjalny przekaz, jakoby Iwanow nadzorował pozyskiwanie informacji na terenie Polski.
Według innych spekulacji, śmierć generała GRU może mieć związek z tragedią smoleńską i świadczyć o likwidacji osób odpowiedzialnych za przeprowadzenie zamachu z 10 kwietnia.
Myślę, że żadnej z tych hipotez nie sposób nawet uwiarygodnić, a przyczyna „utonięcia” oficera GRU może mieć całkowicie inne podstawy.
Z oficjalnego życiorysu Jurija Iwanowa wynika, że po ukończeniu w roku 1980 Wyższej Szkoły Wojskowej w Kijowie „został skierowany do służby w Okręgu Wojskowym Daleki Wschód, przechodząc przez wszystkie stanowiska dowodzenia od dowódcy plutonu do dowódcy jednostki wojskowej”. W 1992 r. ukończył studia w Akademii Wojskowej im . M. Frunzego w Moskwie, a w 1997 roku „wziął udział w operacji pokojowej w Tadżykistanie”, służąc w Syberyjskim Okręgu Wojskowym. Po ukończeniu w 2000 r., Wojskowej Akademii Sztabu Generalnego został wysłany „do dalszej służby wojskowej w Północno kaukaskim Okręgu Wojskowym, wykonując zadania wywiadowcze na obszarze Kaukazu”. Wiceszefem GRU Iwanow został w roku 2006.
Pierwszą, zaskakującą okolicznością jest fakt, że informację o śmiercią generała GRU podano z co najmniej dwutygodniowym opóźnieniem. Iwanow utonął podczas urlopu na Cyprze ok. 8 sierpnia, a 13 sierpnia br. turecka agencja prasowa Anatolian News przekazała wiadomość, że rybacy u wybrzeży Cevlik odnaleźli ciało „rosyjskiego dyplomaty”. Identyfikacji ciała miano dokonać na podstawie krzyża, jaki Iwanow nosił na szyi.. Jeśli tożsamość Iwanowa (po kilku dniach przebywaniaw wodzie) ustalono tylko na podstawie takich „znaków szczególnych”, można się nawet zastanawiać, czy rzeczywiście odnalezione zwłoki należały do generała GRU.
Warto również podkreślić, że śmierć Iwanowa nie byłaby pierwszym „nieszczęśliwym wypadkiem”, jakie w ostatnim czasie dotykały wysokich rangą oficerów rosyjskiej armii. We wszystkich zdarzeniach mamy do czynienia ze śmiercią ludzi, których wiedza mogła okazać się niebezpieczna dla reżimu płk Putina.
14 września 2008 roku w katastrofie rosyjskiego samolotu w mieście Perm na Uralu zginął generał Giennadij Troszew - doradca Putina do spraw kozackich, zwolennik publicznych egzekucji Czeczenów. W czasie drugiej wojny czeczeńskiej Troszew dowodził Północnokaukaskim Okręgiem Wojskowym, tym samym w którym służył gen. Jurij Iwanow.
21 czerwca 2009 w Moskwie, w niewyjaśnionych okolicznościach zginął gen. mjr Konstantin Petrow, zwolniony z wojska w roku 1995, przewodniczący prezydium partii politycznej o nazwie "Kurs Prawdy i Jedności". Petrow i jego zwolennicy, a byli wśród nich oficerowie wywiadu wojskowego byli podobno podejrzewani o antypaństwowy spisek.
23 listopada 2009 został otruty w kawiarni w Iżewsku pułkownik GRU Anton V. Surikow. To Surikow był w roku 1999 organizatorem spotkania Aleksandra Wołoszyna, szefa administracji prezydenta Jelcyna z Szamilem Basajewem, dowódcą Czeczenów walczących w Dagestanie. Do spotkania doszło w wilii Adnana Khashoggiego - jednej z głównych postaci afery Iran-Contras, prywatnie byłego szwagra Abdula Rahmana El-Assira.
Surikow w czasie pierwszej wojny w Abchazji walczył po stronie Abchazów przeciwko Gruzji. Nazwisko oficera GRU pojawia się często w dziennikarskim śledztwie rosyjskiej „Nowej Gaziety” która ustaliła szereg faktów wskazujących na to, że inspiratorami konfliktu w północnym Kaukazie oraz zamachów na domy mieszkalne w Rosji były rosyjskie służby specjalne. Choć oficjalna przyczyna zgonu 48 –letniego Surikowa (rozpowszechniana przez FSB) mówiła o niewydolności nerek i serca, jego przyjaciele twierdzili, że został otruty w identyczny sposób jak Aleksander Litwinienko.
Trzeba również pamiętać, że Główny Zarząd Wywiadowczy (GRU) nie ma ostatnio dobrej passy. W kwietniu ubiegłego roku doszło do zmiany na stanowisku szefa tej służby. Miejsce gen. Walentina Korabielnikowa zajął gen. Aleksander Szliachturow, który wcześniej był zastępcą zdymisjonowanego. Mówiło się wówczas, że powodem zmian był protest Korabielnikowa przeciwko proponowanym reformom w GRU. Zmiany zakładały przejęcie części zadań GRU przez Służbę Wywiadu Zagranicznego (SWR) oraz rozformowanie niektórych jednostek, lub włączenie ich do oddziałów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Również w ubiegłym roku doszło do zdarzenia, które musiało mocno wstrząsnąć rosyjską służbą wywiadu wojskowego. 14 września 2009 roku na terenie jednostki wojskowej 57604 w Tambowie, (400 km od Moskwy) gdzie mieści się dowództwo Głównej Dyrekcji Wywiadu Sztabu Generalnego doszło do potężnego pożaru, podczas którego (według oficjalnych danych) zginęło pięć osób, a 14 odniosło obrażenia. Zniszczeniu uległa znaczna część budynków, a szczególnie te, w których przechowywano tajne archiwum GRU, związane m.in. z operacjami wojskowymi na terytorium Abchazji. Na miejscu natychmiast zjawili się zastępca ministra obrony Rosji i wielu wyższych oficerów służb wywiadu. W Tambowie stacjonowała 16. brygada specjalna GRU, „wsławiona” w 2008 roku walkami w Abchazji, a wcześniej w Czeczenii i Afganistanie.
Pojawiły się wówczas spekulacje, że pożar nie powstał z powodu zwarcia instalacji elektrycznej (jak głosiła wersja oficjalna) a był efektem precyzyjnej akcji grupy komandosów, wykonujących zadanie zniszczenia archiwum wojskowego wywiadu. Do ataku miało dojść 13 września, trwał tylko 15 minut, a do wywołania gigantycznego pożaru użyto pocisków zapalających. W Dyrekcji GRU w Tambowie miały znajdować się dokumenty dotyczące wielu operacji CIA, ataku terrorystycznego z 11 września 2001 r., ale też materiały wskazujące na powiązania ważnych polityków światowych, w tym Busha i Cheneya ze słynną organizacją wojskową Blackwater Worldwide (obecnie Xe Services LLC), którą CIA i izraelski Mossad miały wykorzystywać do likwidacji terrorystów Al-Kaidy. Rosyjski wywiad wojskowy miał również dysponować materiałami wskazującymi, że za zamachami na byłego premiera Libanu Rafika Haririego i premiera Pakistanu Benazir Bhutto stała Blackwater. Atak na obiekty GRU w Tambowie łączono z niespodziewanym lądowaniem samolotu premiera Izraela Beniamina Netanjahu (udającego się do Gruzji) na terenie jednej z baz rosyjskich w dniu 10 września i jego spotkaniem z prezydentem Miedwiediewem. Netanjahu miał wówczas zażądać natychmiastowego zwrotu dokumentów i agentów Mossadu schwytany przez Rosjan na pokładzie frachtowca Arctic Sea, którym Rosjanie przewozili elementy rakiet S-300 oraz materiały dla irańskich instalacji nuklearnych. Ludzie, którzy 24 lipca 2009 r. weszli na podkład rosyjskiego statku byli agentami Mosadu, mającymi za zadanie sprawdzić ładownie frachtowca. Gdy okazało się, że na Arctic Sea znajdują się poszukiwane obiekty, zdecydowano o jego uprowadzeniu, podejmując jednocześnie pertraktacje z Rosjanami.
Trudno powiedzieć, która wersja zdarzeń odpowiada prawdzie. Czy pożar w Tambowie był efektem ataku grupy komandosów i światowej gry tajnych służb, czy – jak głosiła inna hipoteza - chodziło o zniszczenie dowodów obciążających wysokich rangą dowódców armii rosyjskiej i oficerów GRU, w związku z działaniami Specnazu w Abchazji i nadzorowanymi przez służby „aktami terrorystycznymi”? Być może nie wszystko udało się zniszczyć, a ludzie tacy jak gen. Iwanow – doskonale zorientowany w sprawach operacji na Kaukazie - posiadali wiedzę groźną dla czyjś interesów?
W kontekście tej tajemniczej śmierci warto jeszcze wskazać na jeden trop, związany z ekstradycją rosyjskiego handlarza bronią Wiktora Bouta, którego aresztowanie można prawdopodobnie przypisać grom prowadzonym między wojskowymi, a cywilnymi służbami Rosji. Gwałtowna reakcja Moskwy na decyzję tajlandzkiego sądu o wydaniu Bouta do Stanów Zjednoczonych potwierdza jedynie, że jest on człowiekiem ściśle związanym ze służbami FR, za którym stoi potężny wicepremier Igor Sieczin (były oficer KGB). W artykule na temat działań Bouta zamieszczonym w “The Huffington Post” amerykański prawnik Robert Amsterdam wskazuje, że reakcja Moskwy na planowaną ekstradycję handlarza była tak histeryczna, iż wysoki rangą rosyjski dyplomata opublikował artykuł, w którym stwierdził, że jeśli Bout zostanie postawiony przed sądem amerykańskim "reset" w relacjach USA-Rosja okaże się niemożliwy. Wiele zatem wskazuje, że do ekstradycji nie dojdzie, a plan obciążenia administracji Putina udziałem w operacjach dostarczania broni terrorystom spali na panewce.
Bout miał zostać namierzony przez europejskie służby już w 2005 roku w Iranie i 2006 w Libanie. Wiadomo również, że dostarczał rosyjską broń, używaną przez Hezbollah w wojnie z Izraelem i handlował z grupami dżihadu w Somalii i Jemenie. Jest oczywiste, że wiedza jaką Wiktor Bout posiada o rosyjskiej sieci handlu bronią stanowi ogromne zagrożenie dla interesów obecnej administracji kremlowskiej, a ta uczyni wszystko, by handlarz nie podzielił się informacjami z CIA.
Ponieważ w Rosji szefów tajnych służb nie karze się już głową za wpadki i błędy, trudno domniemywać, by śmierć Jurija Iwanowa miała tego rodzaju związek z aresztowaniem Wiktora Bouta. Co innego, gdyby okazało się, że niektórzy oficerowie GRU „pomogli” nieco w pojmaniu handlarza, a sukces służb amerykańskich był możliwy z powodu konfliktów w gronie moskiewskich „siłowników”.
Nie sądzę, by w tej chwili można było odpowiedzieć na pytanie o przyczynę „naturalnej śmierci” wiceszefa GRU. Nie wiadomo, czy w ogóle poznamy jej okoliczności. Nic natomiast nie wskazuje, by mogła mieć związek ze sprawami polskimi, a sam Iwanow miał zajmować się nadzorowaniem działalności szpiegowskiej na terenie Polski. Zdarzenie to należy raczej oceniać w kontekście rosyjskich, wewnętrznych konfliktów lub poprzez wielowątkowe, globalne operacje prowadzone przez służby.

Artykuł opublikowany w nr. 35/2010 Gazety Polskiej "[/b][/i]
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Wrz 06, 2010 8:43 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/zakadnicy-czy-wasale.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"piątek, 3 września 2010

ZAKŁADNICY CZY WASALE?

W cieniu pyskówek i tematów zastępczych, umiejętnie rozgrywanych przez rządowe media bez nagłośnienia przeszła informacja, iż Komisja Europejska zakwestionowała porozumienie gazowe Polski z Rosją, zatwierdzone w lutym przez rząd Donalda Tuska i uznała, iż "Polska jest zakładnikiem strony rosyjskiej".
To niezwykle ważne twierdzenie, wiernie oddające sens sytuacji w jaką wmanewrował Polaków rząd służalczych nieudaczników zostało nieprzypadkowo przykryte propagandowymi newsami. Wszystko po to, by zataić przed społeczeństwem fakt, iż grupa rządząca spełniając dyrektywę płk Putina naraziła bezpieczeństwo własnego państwa i skazała kolejne pokolenia Polaków na finansowanie reżimu kremlowskich „siłowników”.
Przypomnę, że 1 września 2009 roku podczas wizyty w Polsce płk Putin wyraził życzenie, by rurociąg jamalski, którym gaz płynie do Polski należał odtąd do Gazpromu i PGNiG, a spółka Gas Trading zniknęła z akcjonariatu EuRoPol Gazu – firmy zarządzającej polskim odcinkiem rurociągu. Do tej pory struktura własności EuRoPol Gaz wyglądała następująco: Gazprom – 48 %., PGNiG razem z Gaz Trading – 52 %, co miało dawać gwarancję, że spółka będzie reprezentować polskie interesy. Dotychczas też, jeśli zarząd EuRoPol Gazu nie podjął decyzji zwykłą większością głosów, o wyniku głosowania rozstrzygał prezes nominowany przez PGNiG. W myśl dyrektywy Putina – 50/50 - kluczowe decyzje mają odtąd zapadać na zasadzie jednomyślności, co faktycznie umożliwia Rosjanom forsowanie własnego stanowiska. Dotyczy to zwłaszcza kwestii wysokości opłat za transport gazu. Rosjanie domagali się bowiem, by opłaty były jak najniższe i kwestionując taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki, już od czterech lat nie uiszczali w pełni rachunków ustalanych według polskich taryf. Dług Gazpromu wobec Polski wynosił z tego tytułu 410 milionów dolarów, czyli ponad 1,2 miliarda złotych.
Grupa rządząca spełniła wszystkie dyrektywy płk Putina. 19 stycznia br. odbyło się posiedzenie rady nadzorczej spółki EuRoPol Gaz, podczas którego - za sprawą głównych udziałowców – PGNiG i Gazpromu dokonano rewolucji kadrowej w zarządzie spółki dostosowując ją do oczekiwań strony rosyjskiej. W komunikacie rady nadzorczej EuRoPol Gazu poinformowano, że „zmiany w składzie Zarządu gwarantują sprawne uporządkowanie nierozwiązanych dotychczas kwestii EuRoPol Gazu w duchu przygotowywanego porozumienia międzyrządowego”. Już wówczas pojawiły się zarzuty, formułowane wyraźnie przez doradcę prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Piotra Naimskiego, że umowa w kształcie narzuconym Polsce jest dla nas niekorzystna.
Przedstawiciele grupy rządzącej, w tym wicepremier Pawlak - odpowiedzialny za negocjacje z Rosją i premier Tusk zapewniali, że umowa jest sporządzona prawidłowo i zgodna z prawem europejskim. Jako „zbalansowaną i zabezpieczającą interesy obu stron” określał ją Pawlak, zaś Tusk twierdził, że „umowa o gazie, który importujemy z Rosji, spełnia te wymogi, które są kluczowe z punktu widzenia interesów polskiego państwa i polskich obywateli, czyli bezpieczeństwo gazowe, możliwie niska cena i elastyczny kształt tej umowy”.
Jak w praktyce wyglądał „punkt widzenia interesów polskiego państwa i polskich obywateli” mogliśmy dowiedzieć się pod koniec czerwca, gdy uchylono nieco tajemnicy nowego kontraktu. Okazało się, że stawki za tranzyt gazu, jakie Gazprom ma płacić Polsce są niższe nawet od stawek, jakie Rosjanie płacą reżimowi Łukaszenki. Od marca br. za tranzyt 1 tys. m sześc. gazu na odległość 100 km Gazprom płaci Polsce równowartość 1,74 dol. Stawka uzgodniona na ten rok z Białorusią wyniosła 1,88 dol, a za tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę Gazprom musi płacić aż 2,74 dol. Na tym nie kończy się szczodrość grupy rządzącej wobec płk. Putina. Polska daruje Rosjanom dług w wysokości 180 mln dol. – tj. kwotę, jaką rzekomo Gazprom był winien spółce EuRoPol Gaz przez okres czterech lat niepłacenia prawidłowych stawek (według innych wyliczeń kwota ta wynosiła 410 mln USD). W tym samym czasie zwołano w Warszawie walne zgromadzenie akcjonariuszy EuRoPol Gazu, do której należy tranzytowy gazociąg przez Polskę i zaplanowano zatwierdzenie bilansów spółki nie tylko za zeszły rok, ale także za lata 2006 – 2008. Wszystko po to, by umorzyć dług Rosjan.
W zamian za te ustępstwa Gazprom „wyraził zgodę” na zwiększenie dostaw gazu do Polski i przedłużenie kontraktu o 15 lat - do 2037 r.
Jednocześnie, bez żadnego rozgłosu Donald Tusk zarządzeniem nr.39 z dn.14 czerwca br. dokonał likwidacji Zespołu do spraw Polityki Bezpieczeństwa Energetycznego, który zajmował się dotąd opracowaniem polityki bezpieczeństwa energetycznego państwa i przedstawiał propozycje inicjatyw dotyczących polityki energetycznej na forum międzynarodowym, co wyraźnie wskazywało, że grupa rządząca rezygnuje nawet z pozorów działań zmierzających do dywersyfikacji dostaw energii i skazuje nas na dyktat Rosji.
O tym, że umowa z Rosją może być niezgodna z prawem europejskim dowiedzieliśmy się już w lutym, gdy Komisja Europejska poprosiła polski rząd o wyjaśnienia. Wątpliwości Brukseli związane były z ustalaniem taryf przesyłowych dla rosyjskiego gazu oraz udostępnianiem zdolności przesyłowych w gazociągu jamalskim, którym rosyjski gaz płynie do Polski i dalej na Zachód. W międzyrządowym porozumieniu znalazł się bowiem zapis, że taryfa tranzytowa dla rosyjskiego gazu będzie obliczana tak, by zapewnić docelową wysokość corocznego zysku netto EuRoPol Gazu na poziomie 21 mln zł. Jest też zapis, że "strony potwierdzają, że wysokość stawki taryfowej zatwierdzanej przez prezesa URE (...) stanowi poziom, powyżej którego EuRoPol Gaz nie ma prawa ustalać wartości swoich usług w zakresie przesyłu gazu dla odbiorców tych usług".
W liście do unijnego dyrektora ds. energii wicepremier Pawlak twierdził, jakoby „porozumienie gazowe z Rosją nie narusza uprawnień prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, ani zasad Unii Europejskiej”.
Tymczasem w wydanej przed kilkoma dniami decyzji KE orzekła, że „Moskwa narzucając Warszawie umowę sprzeczną z prawem unijnym, nie respektuje reform rynku gazowego całej wspólnoty europejskiej”. Urzędnicy Komisji stwierdzili, że w obecnym kształcie porozumienia gazowe z Rosją łamią prawo wspólnoty europejskiej i zaoferowali Polsce pomoc w doprowadzeniu ich do zgodności z europejskimi przepisami. Jako całkowicie bezprawny uznano przede wszystkim kształt aneksu do porozumienia rządów Polski i Rosji, dotyczący zwiększenia dostaw gazu do Polski do 10,3 mld m sześc. rocznie i wydłużenia ich do 2037 roku. KE uznał także, że Rosja negatywnie ocenia reformy rynku gazu, a jej "działania mają na celu przetestowanie zdecydowania KE do wprowadzenia zmian".
Powstała zatem absurdalna i skandaliczna sytuacja, w której to urzędnicy obcych państw zwracają uwagę, że rząd Polski stał się „zakładnikiem Rosji” i postulują zmiany umowy w taki sposób, by zapewniała ochronę polskich interesów. Tymczasem, najwyżsi przedstawiciele państwa polskiego twierdzą, że rola zakładnika im odpowiada i zapewniają Europę jakoby umowa uwzględniała interesy polskich obywateli.
Żadna inna sytuacja nie pokazuje w tak bezpośredni sposób, że mamy do czynienia z grupą ludzi całkowicie obojętnych na polską rację stanu, nie liczących się z dobrem własnych obywateli, za to podporządkowanych dyktatowi wrogiego Polsce mocarstwa.
Dość przypomnieć, że już pracy doktorskiej płk KGB Władymira Putina, złożonej na wydziale ekonomii petersburskiego Instytutu Górnictwa w 1997 roku, można znaleźć pomysły na wykorzystanie zasobów surowcowych Rosji w celu wzmocnienia jej pozycji strategicznej, głównie dzięki częściowej nacjonalizacji handlu ropą naftową i gazem. Po objęciu władzy Putin konsekwentnie dążył do praktycznej realizacji swoich projektów i uczynienia z rosyjskiej ropy i gazu broni równie skutecznej, jaką w czasach Związku Sowieckiego były czołgi i rakiety Czerwonej Armii. Jako reprezentanta środowiska tajnych służb sowieckich – sprawujących na Kremlu rzeczywistą władzę - intencją Putina jest uczynienie z zasobów surowcowych środka służącego utrwaleniu dotychczasowej strefy wpływów oraz odzyskaniu przez Rosję realnej, mocarstwowej pozycji.
O takich planach muszą wiedzieć ludzie sprawujący dziś władzę w III RP. Jeśli przyjmują bezwarunkowo rosyjski punkt widzenia i akceptują niekorzystne dla Polski rozwiązania, a nawet okłamują w tej kwestii własnych obywateli – trzeba głośno pytać – czy mamy do czynienia z przedstawicielami naszych interesów, czy już z wasalami pułkownika KGB?

Artykuł opublikowany w „Gazecie Warszawskiej”. "[/b]
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Wrz 08, 2010 1:53 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/szczury.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"wtorek, 7 września 2010

SZCZURY

"Przez blisko pół wieku, do końca XVII stulecia, w Wicekrólestwie Neapolu panoszyły się demoralizacja, korupcja, pogarda dla praw Boskich i ludzkich, niechęć do pracy, obojętność, apatia, atrofia oporu przeciw obcemu panowaniu. Dżuma zabiła w ocalałych, w ich dzieciach, wnukach i prawnukach smak, wartość i godność życia zrzeszonego, ze wszystkimi jego blaskami i nędzami." – napisał Gustaw Herling-Grudziński w epilogu „Dżumy w Neapolu”.
Jeśli literatura ma nam pomóc w zrozumieniu rzeczywistości, nie istnieje passus bardziej celny dla opisania stanu do jakiego doszliśmy po 20 latach „wolnej od komunizmu” Polski. W swoim opowiadaniu Herling-Grudziński nawiązywał metaforycznie do stanu wojennego. „Jestem pewien – mówił po latach – że skutki dżumy stanu wojennego trwają nadal, a ja dla celów literackich przedłużyłem je w tym opowiadaniu na pokolenia, aż do prawnuków. (...) Bo stan wojenny dla życia społecznego był procesem strasznym i jeszcze długo będziemy się z niego w Polsce otrząsać. Stan wojenny był po prostu ponownym procesem intensywnej sowietyzacji...”
Czy o czasach dzisiejszych autor „Innego świata” nie powiedziałby, że stanowią kontynuację tamtej dżumy, która miała zabić w nas wspólnotę narodu i zepchnąć Polaków na drogę transformacji, w skarlałą formę „człowieka sowieckiego”? Znając antykomunizm Herlinga i jego sprzeciw wobec „wielkiego zamazywania” można sądzić, że użyłby dziś tych samych słów dla opisania procesów z jakimi mamy do czynienia.
Jeśli dla rządów z okresu stanu wojennego wspólnota społeczna była śmiertelnym zagrożeniem, a każdy przejaw wolnej myśli rodził lęk przed prawdą - musiały zarazić dżumą całą przestrzeń zbiorową, czyli, jak napisał Herling – „zabić w ocalałych, w ich dzieciach, wnukach i prawnukach smak, wartość i godność życia zrzeszonego". O nią przecież, o wielkość odnalezioną we wspólnocie, która chciała aktywnie współtworzyć własną rzeczywistość, toczyła się wówczas walka. I toczy nadal.
Dlatego każdy przejaw tej wielkości, a nawet wspomnienie o niej, wyrosłe z ideałów roku 1980 jest dziś ponownie zabijane i spychane w otchłań rozmyślnych sporów i konfliktów. Podobnie – więź, jaką poczuliśmy po 10 kwietnia ma zostać zasypana warstwą szyderstwa, obłudy i kłamstw. To Herling przypomniał kiedyś, że „ostateczna walka rozegra się między złodziejami pamięci i okradanymi z niej narodami, społeczeństwami, jednostkami”. Te słowa, brzmią dziś jak proroctwo.
Ci sami, którzy przywlekli dżumę do naszych czasów, korzystając z wielkiej mistyfikacji „transformacji ustrojowej” postępują z nami niczym szczury roznoszące zarazę, gotowe na wszystko, byle tylko zachować prawa własnego gatunku. Ich fałsz, wylewający się z telewizorów, sączony jadem dziennikarskich bredni nie jest niczym innym, jak camusowską dżumą, za którą „umierały z zakrwawionymi pyskami tuż pod stopami ludzi”.
Nawet państwo, którego namiastkę nam stworzyli przypomina przeklęty Oran – miasto zadowolone z gnuśnej doczesności, „pozbawione ptaków, drzew i ogrodów” – tego wszystkiego, co mogłoby zburzyć bezmyślność oranowskich obywateli i wzbudzić w nich niebezpieczne pragnienia. Oni sami nie dostrzegają tego braku, zaprzęgnięci w hermetyczną codzienność, zaślepieni wrzaskiem mediów i poddani własnym słabościom, rzuconym niczym ochłap - namiastka wolności. Nawet tragiczne zdarzenie, na skalę 1000 letniej historii nie zdołało wyrwać ich ze ślepoty i marazmu. Jak w Oranie – utracili poczucie wspólnoty i zdolność dokonywania wyborów, pozwalając, by zatryumfował cyniczny głos miernot bełkoczących o "wykorzystywaniu tragedii smoleńskiej".
Należało im odpowiedzieć - tak, tę tragedię trzeba koniecznie wykorzystać, trzeba ją wydobyć - by Polacy zrozumieli do czego prowadzi nienawiść, przyjęta jako program polityczny; czym kończą się spory sterowane przez "trzeci element" wrogiego mocarstwa, jaką cenę trzeba zapłacić w obronie pamięci. Ci w Smoleńsku zginęli po to, byśmy potrafili "wykorzystać" ich ofiarę.
Czyż szczury roznoszące dżumę nie wiedziały, że "jeśli epidemia się rozszerzy, swobodniejsze staną się również obyczaje. Ujrzymy mediolańskie saturnalia na skraju grobów" i to, co powinno przerazić stanie się obrazem powszednim? Dlatego zobaczyliśmy zgraję naigrywającą się z krzyża i usłyszeliśmy o zmarłych słowa, jakich nie wypowiadano dotąd w Polsce. Zło nienazwane i nie napiętnowane stało się częścią „normalnego” życia i niczyjej uwagi nie zaprzątają „umierający w ukryciu”. Nie są tematem dla mediów, „bowiem szczury umierają na ulicy, a ludzie w domu”.
Jeśli ktoś sądzi, że przywołuję ten literacki obraz, by raz jeszcze opisać rzeczy dla wielu oczywiste lub epatować retoryką „Dżumy” – jest w błędzie. Użyłem go, ponieważ zawiera w sobie nie tylko narrację odpowiadającą naszej rzeczywistości, ale przede wszystkim objawia środek na pokonanie niszczącej patologii. Środek uniwersalny. Jeśli kogoś to dziwi niech pamięta, że sam Camus, umieścił na początku swojej książki motto autorstwa Daniela Defoe: "Jest rzeczą równie rozsądną ukazać jakiś rodzaj uwięzienia przez inny, ukazać coś, co istnieje rzeczywiście, przez coś innego, co nie istnieje”.
Wiedza o dżumie nie pozostawia złudzeń.
Musimy wiedzieć, że będzie zabierała kolejne ofiary, a to, czego jesteśmy świadkami może być zaledwie początkiem epidemii. „Wszystko, co człowiek może wygrać w grze dżumy i życia, to wiedza i pamięć” – mówi jeden z bohaterów Camusa. Niewiele, gdy odnosi się do jednostek. Wszystko – jeśli dotyczy narodu.
Wierzyliśmy przecież, że w historii jest coś więcej niż tylko fakty i statystyka. Wierzyliśmy, że istnieją postawy nie tylko społeczeństwa, ale i narodów, których nie można przewidzieć, które nie tylko zależą od konkretnych czynników gospodarczych i społecznych, ale od rzeczy trudnych do uchwycenia, tajemniczych, nieprzewidywalnych.
Sprawa tragedii smoleńskiej, wiedza o jej przebiegu i przyczynach, ale też pamięć o ofiarach to obrona przed dżumą. Tak konieczna, jak serum podawane mieszkańcom Oranu.
„Ta myśl może się wydać śmieszna, ale jedyny sposób walki z dżumą to uczciwość.” – mówi inny z bohaterów. I zapewne jest śmieszna, gdy widzimy jak żyją nieliczni uczciwi, „nieprzystosowani” do polskiej codzienności, zepchnięci na jej margines.
Ale to oni są wolni od zarazy, skoro dżuma atakuje egoizmem, obojętnością, ślepotą wobec potrzeb innych ludzi. Atakuje tych, którym dobro miesza się ze złem, „uduszonych siłą bezkształtu”, któremu nie potrafią się przeciwstawić ani go odrzucić.
Wiemy również, że „dżuma polega na zaczynaniu od nowa”, a tym nowym musi być budowanie wspólnoty, „ godność życia zrzeszonego”, której tak bali się twórcy stanu wojennego, jak groźna jest dla dzisiejszych decydentów. Oni i ich medialni akolici chcą nam zabrać wielkość tej wspólnoty, nie tylko dlatego, że prowadzi do odbudowy tożsamości narodu, tworząc z „masy” świadome jednostki, ale też po to, byśmy nadal trwali w poczuciu bezsilności, przekonani, że najlepszym rozwiązaniem jest odizolowanie się od brudnej i nikczemnej sfery politycznej, w której chodzi już tylko o pieniądze, wpływy i stanowiska, byśmy uwierzyli, że wobec ogromu zła jesteśmy bezradni i skazani na los mieszkańców Oranu."[b]
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Wrz 09, 2010 7:25 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/umowa-gazowa-ostateczna-normalizacja.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"czwartek, 9 września 2010

UMOWA GAZOWA – „OSTATECZNA NORMALIZACJA”.

Gdy w lipcu tego roku Komisja Europejska wezwała Polskę do „zaprzestania naruszeń przepisów UE dotyczących rynku wewnętrznego gazu” i zagroziła skierowaniem sprawy umowy gazowej z Rosją do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, informacja ta została zgodnie przemilczana przez główne media i ukryta w zalewie tematów zastępczych.
Zastrzeżenia KE dotyczą przede wszystkim braku poszanowania unijnej zasady rozdziału właścicielskiego w zakresie produkcji i przesyłu energii, faktycznej niezależności operatora gazociągu jamalskiego oraz dostępu do niego stron trzecich, zainteresowanych przesyłem gazu.
Zgodnie z unijnymi dyrektywami, operator gazociągu tranzytowego, w tym przypadku gazociągu jamalskiego, powinien być niezależny i gwarantować uczestnikom rynku dostęp do infrastruktury przesyłowej. Zgodnie z projektem umowy, operatorem gazociągu jamalskiego na polskim odcinku ma zostać należący do Skarbu Państwa Gaz-System. KE chce się upewnić, że decydującej roli nie będzie odgrywała pełniąca obecnie funkcję operatora, należąca głównie do PGNiG i Gazpromu, spółka EuRoPolGaz. KE otworzyła postępowanie wobec Polski za naruszenie unijnych przepisów dotyczących konkurencji na rynku gazu, upominając nasz kraj za brak dostępu do gazociągu jamalskiego dla stron trzecich oraz niezależnego operatora. Wezwała też do umożliwienia przepływu gazu w dwie strony tak, by dało się transportować surowiec z Niemiec do Polski.
W wezwaniu KE podkreśla się wielokrotnie, że rozwiązania zawarte w polsko-rosyjskiej umowie gazowej zagrażają bezpieczeństwu dostaw gazu do Polski i są sprzeczne z naszymi interesami. W nieoficjalnych przekazach urzędnicy unijni mówią wprost, że „Polska stanie się zakładnikiem strony rosyjskiej” jeśli dopuści do podpisania umowy w obecnym kształcie. Unijny komisarz ds. energii Günther Oettinger, stwierdził przed kilkoma dniami, że Unia Europejska powinna negocjować większość kontraktów gazowych z Rosją, ponieważ niektóre z jej krajów członkowskich nie potrafią zawrzeć dobrego kontraktu – nawiązując ewidentnie do polskich negocjacji.
Żadna inna sytuacja nie wskazuje tak wyraziście, że grupa rządząca Polską dążąc do realizacji niekorzystnej umowy gazowej, przedkłada interes Rosji ponad nasze narodowe interesy. Ta prawda wynika z poszczególnych decyzji podejmowanych przez obecny rząd, przebiegu negocjacji związanych z kontraktem gazowym, oraz z reakcji decydentów na wezwanie KE.
Trzeba przypomnieć, że rząd Donalda Tuska zrezygnował nawet z pozorowania działań zmierzających do dywersyfikacji dostaw energii. Już w marcu 2008 roku doszło w Ministerstwie Gospodarki do samo rozwiązania Departamentu Dywersyfikacji Dostaw Nośników Energii, a zarządzeniem nr.39 z dn.14 czerwca br. Donald Tusk. dokonał likwidacji Zespołu do spraw Polityki Bezpieczeństwa Energetycznego, który zajmował się dotąd opracowaniem polityki bezpieczeństwa energetycznego państwa i przedstawiał propozycje inicjatyw dotyczących polityki energetycznej na forum międzynarodowym. Już tylko te decyzje świadczą, że intencją grupy rządzącej jest utrwalenie monopolu rosyjskiego na dostawy energii.
Wiemy również, że od 2009 roku trwały polsko-rosyjskie negocjacje w sprawie nowej umowy gazowej. Ich rozpoczęcie wymusił Gazprom, tradycyjnym dla tej firmy szantażem, gdy na początku 2009 roku z kontraktu na dostawy gazu dla Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa przestało wywiązywać się RosUkrEnergo, szwajcarska spółka rosyjskiego koncernu. W takiej sytuacji, o warunkach dodatkowych dostaw gazu PGNiG powinno rozmawiać bezpośrednio z Gazpromem, jednak rosyjski koncern w zamian za handlowe porozumienie zażądał politycznych ustępstw, czyli renegocjacji umowy rządów Polski i Rosji z 1993 r.
W przeddzień rozpoczęcia negocjacji z Polską rząd Rosji postanowił, że nie podniesie podatków od Gazpromu, które w latach 2010-12 miały przynieść budżetowi 1,5 do 2 mld dolarów rocznie. A ponieważ te dodatkowe dochody zapisano już w budżecie Rosji, prezes Gazpromu zapowiedział, że zapewni je rządowi, zwiększając eksport gazu i podnosząc jego ceny dla niektórych zagranicznych odbiorców. Z uwagi na postanowienia zawarte w kontrakcie gazowym można sądzić, że miał na myśli Polskę, a dodatkowe zyski z umowy mają zrównoważyć budżet kremlowskich „siłowników”.
Choć podpisanie kontraktu zapowiadano na wrzesień 2009 r,, strona rosyjska przedłużała negocjacje stawiając wciąż nowe warunki. Doprowadzono w ten sposób do sytuacji, gdy ratyfikowanie umowy na szczeblu rządowym ma nastąpić w okresie po tragedii smoleńskiej i śmierci Lecha Kaczyńskiego – zdecydowanego przeciwnika ustaleń z Rosją.
Najważniejsza dyrektywa została sformułowana przez płk Putina podczas wizyty w Polsce we wrześniu ub. roku, gdy zażądał, by rurociąg jamalski należał odtąd do Gazpromu i PGNiG, a spółka Gas Trading zniknęła z akcjonariatu EuRoPol Gazu – firmy zarządzającej polskim odcinkiem rurociągu. Wykluczenie Gas Trading z EuRoPol Gazu miało doprowadzić do zwiększenia wpływów Gazpromu na zarządzanie tą firmą.
Dotąd, jeśli zarząd EuRoPol Gazu nie podejmował decyzji zwykłą większością głosów, o wyniku głosowania rozstrzygał prezes nominowany przez PGNiG. W myśl rosyjskiej dyrektywy 50/50 - kluczowe decyzje mają zapadać na zasadzie jednomyślności, co ułatwi Rosjanom forsowanie własnego stanowiska. Dotyczy to zwłaszcza kwestii wysokości opłat za transport gazu. Rosjanie domagali się, by opłaty były jak najniższe i kwestionując taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki od czterech lat nie uiszczali w pełni rachunków za usługi EuRoPol Gazu. Jest oczywiste, że wykluczenie firmy Gas Trading nie powinno leżeć w interesie Polski, a przyjęcie dyrektywy Putina skazywało nas de facto na dyktat Gazpromu i pełne uzależnienie w kwestii cen za dostawy gazu.
Na szkodliwość tego rozwiązania zwróciła uwagę Komisja Europejska postulując, by operator gazociągu tranzytowego był niezależny i gwarantował uczestnikom rynku dostęp do infrastruktury przesyłowej. Tymczasem - zgodnie z projektem umowy, operatorem gazociągu jamalskiego na polskim odcinku ma zostać należący do Skarbu Państwa spółka Gaz-System, w której decydującą rolę odgrywa pełniąca obecnie funkcję operatora spółka EuRoPolGaz, nadzorowana przez Gazprom.
W porozumieniu polsko - rosyjskim znalazł się również zapis, że taryfa tranzytowa dla rosyjskiego gazu będzie obliczana tak, by zapewnić dla EuRoPol Gazu docelową wysokość corocznego zysku netto na poziomie 21 mln zł. Jest też zapis, że "strony potwierdzają, że wysokość stawki taryfowej zatwierdzanej przez prezesa URE (...) stanowi poziom, powyżej którego EuRoPol Gaz nie ma prawa ustalać wartości swoich usług w zakresie przesyłu gazu dla odbiorców tych usług".
Gdy pod koniec czerwca uchylono nieco tajemnicy nowego kontraktu, okazało się, że stawki za tranzyt gazu, jakie Gazprom ma płacić Polsce są niższe nawet od stawek, jakie Rosjanie płacą reżimowi Łukaszenki. Od marca br. za tranzyt 1 tys. m sześc. gazu na odległość 100 km Gazprom płaci Polsce równowartość 1,74 dol. Stawka uzgodniona na ten rok z Białorusią wyniosła 1,88 dol, a za tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę Gazprom musi płacić aż 2,74 dol. Ale na tym nie kończy się szczodrość grupy rządzącej wobec płk. Putina.
Polska daruje Rosjanom dług w wysokości 180 mln dol. – tj. kwotę, jaką rzekomo Gazprom był winien spółce EuRoPol Gaz przez okres czterech lat niepłacenia prawidłowych stawek (według innych wyliczeń kwota ta wynosiła 410 mln USD). W czerwcu zwołano w Warszawie walne zgromadzenie akcjonariuszy EuRoPol Gazu i zaplanowano zatwierdzenie bilansów spółki nie tylko za zeszły rok, ale także za lata 2006 – 2008. Wszystko po to, by umorzyć dług Rosjan. W zamian za te ustępstwa Gazprom „wyraził zgodę” na zwiększenie dostaw gazu do Polski i przedłużenie kontraktu o 15 lat - do 2037 r.
Zrobiono to tuż po odwołaniu z funkcji prezesa EuRoPol Gazu Michała Kwiatkowskiego, który domagał się od Gazpromu spłaty całego długu (którego część zasądził nawet moskiewski sąd) i nie chciał słyszeć o jego umorzeniu. W piśmie, jakie w tej sprawie Kwiatkowski wystosował do ministra Skarbu Państwa znalazło się ostrzeżenie, że pójście na kompromis z Gazpromem oznacza złamanie polskiego prawa.
Tymczasem postawa decydentów wobec zastrzeżeń Komisji Europejskiej nie pozostawia złudzeń, co do intencji grupy rządzącej.
"Uwagi niektórych urzędników Wspólnoty traktujemy poważnie, lecz nie mają one fundamentalnego znaczenia dla samej umowy" – skomentował zarzuty Donald Tusk. I buńczucznie dodał, że „Warszawa nie pozwoli, by nasze umowy gazowe były poddawane większym restrykcjom niż umowy innych krajów z tymi samymi eksporterami surowca”. Zdaniem Tuska „umowa gazowa z Rosją zabezpiecza interes Polski i interesy polskich obywateli” i zapowiedział, że zostanie wkrótce przyjęta przez rząd. Również według Waldemara Pawlaka – odpowiedzialnego za kształt umowy, jest ona „zbalansowana i zabezpieczającą interesy obu stron”.
Warto dodać, że te opinie w pełni korespondują ze stanowiskiem Moskwy, wyrażonym przez dyrektora Instytutu Energetyki Narodowej Federacji Rosyjskiej Siergieja Prawosudowa w gazecie "Kommiersant", gdzie poddał on krytyce postawę Komisji Europejskiej. Z tego samego, rosyjskiego źródła pochodzi argument, wielokrotnie podnoszony przez tzw. niezależnych polskich ekspertów, że jeśli umowa nie zostanie podpisana, od 20 października może zabraknąć gazu na potrzeby polskiej gospodarki. Ów szantaż umiejętnie powiązano z decyzją podjętą przez ukraińską firmę "Neftohaz, (zależną od Moskwy) która nagle zamknęła dostawy gazu przez Hrubieszów, uprzedzając stronę polską o tym, że od tej pory cały gaz produkowany na Ukrainie, będzie przez nią wykorzystywany na potrzeby własne.
Sprawa zarzutów wobec umowy gazowej była też przedmiotem rozmów podczas spotkania szefa KE Jose Barroso z Bronisławem Komorowskim, a w tym tygodniu do Brukseli udaje się polska delegacja z premierem Pawlakiem na czele, by „wyjaśniać wątpliwości”.
Istotnym tłem obecnej sytuacji, jest oczywiście kwestia możliwości zaspokojenia polskiego zapotrzebowania na gaz, wynikająca z przyszłej eksploatacji złóż gazu łupkowego. Sprawa ta, pozwalająca na całkowite uniezależnienie od dyktatu Moskwy była jednym z priorytetów prezydentury Lecha Kaczyńskiego. W tym obszarze, jak może w żadnym innym widać wyraźnie, że grupa rządząca Polską reprezentuje interesy kremlowskich „siłowników”.
Wszyscy pamiętamy jak kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski podczas czerwcowej wizyty w Londynie oświadczył, że eksploatacja gazu łupkowego stanowi zagrożenie dla środowiska, ponieważ oznaczałaby zastosowanie metod odkrywkowych, (jak w przypadku węgla brunatnego) a zatem byłaby dewastacją polskiego krajobrazu i spotkałaby się ze sprzeciwem ekologów. Wypowiedź ta wywołała wówczas zdziwienie i krytyczne komentarze ekspertów.
Staje się jednak całkowicie zrozumiała, jeśli dostrzec, że rosyjski ambasador przy Unii Europejskiej Władimir Czyżow podczas czerwcowego forum Unia - Rosja w Brukseli w niemal identycznych słowach skrytykował pomysły na wydobywanie gazu łupkowego, dowodząc, iż "to bardzo kontrowersyjne przedsięwzięcie, może wymagać poświęcenia środowiska naturalnego, a w Polsce wszystko zależy od siły obrońców środowiska" . Wcześniej także szef Gazpromu wypowiadał się w podobnym stylu, mówiąc o negatywnym wpływie na środowisko.
Z wystąpień członków grupy rządzącej, a przede wszystkim z postanowień umowy gazowej jednoznacznie wynika, że całe zapotrzebowanie na gaz (a nawet znacznie więcej) na najbliższe 27 lat ma nam zapewnić płk Putin, a kwestia gazu łupkowego zastała definitywnie pogrzebana wraz z 96 ofiarami smoleńskiej tragedii. Porozumienie polsko-rosyjskie zakłada zwiększenie dostaw rosyjskiego gazu do Polski do 10,3 mld m sześc. gazu rocznie i wydłużenia ich do 2037 roku. Ponadto Gazprom miałby dostać wyłączność na tranzyt tego paliwa przez Polskę do 2045 roku. Po znakiem zapytania staje w tej sytuacji budowa gazoportu w Świnoujściu, tym bardziej, że – zgodnie z umową - nie można byłoby go podłączyć do gazociągu Jamał-Europa.
Dziś jedyną szansą na zablokowanie niekorzystnej dla Polski umowy wydaje się stanowisko Komisji Europejskiej, występującej w obronie interesów państw unijnych. Nietrudno bowiem zgadnąć, że umowa z Rosją zamknie polski rynek dla unijnych dostawców poprzez zastosowanie tzw. klauzuli terytorialnej, uniemożliwiającej dostęp do gazociągu jamalskiego.
KE uznał także, że Rosja negatywnie ocenia reformy rynku gazu, a jej "działania mają na celu przetestowanie zdecydowania KE do wprowadzenia zmian", co dowodzi, że Komisja ma świadomość, iż w przypadku zaakceptowania umowy z Polską można spodziewać się kolejnych, ofensywnych działań Gazpromu na rynkach europejskich. Tym samym Polska, jako pierwszy kraj podpisujący umowę gazową na nowych zasadach prawa unijnego może przyczynić się do powstania groźnego dla państw europejskich precedensu. To jeszcze jeden dowód, że moskiewscy stratedzy wyznaczyli naszemu państwu rolę „konia trojańskiego”, posługując się polską umową gazową jako środkiem służącym rozbiciu europejskiej polityki energetycznej.
Minister spraw zagranicznych FR Siergiej Ławrow, zaproszony na spotkanie polskich ambasadorów wyraził wolę, by „stosunki polsko-rosyjskie doszły do ostatecznej normalizacji, żeby budowane były na zasadzie dobrego sąsiedztwa i prawdziwej współpracy. Znakiem tej „normalizacji” w wydaniu rosyjskim może stać się umowa gazowa, traktowana przez Rosję jako narzędzie ekspansji, służące podporządkowaniu polityki III RP interesom reżimu płk Putina. Historia stosunków polsko - rosyjskich uczy, że „zasady dobrego sąsiedztwa” oznaczają dla Rosji dominację, a „normalizacja” wiąże się z podległością
Dlatego sprawa zablokowania umowy powinna stać się priorytetem działań opozycji i wszystkich środowisk patriotycznych. Leży ona w kręgu zainteresowań każdego obywatela - podatnika, korzystającego ze źródeł energii. Poza oczywistymi kwestiami suwerenności i bezpieczeństwa państwa, chodzi przecież o nasze pieniądze – przeznaczone na realizację największej transakcji biznesowej w historii Polski, ale też o pieniądze i przyszłość następnych pokoleń Polaków – uzależnionych od woli Moskwy i skazanych na spłatę zobowiązań zaciągniętych przez obecną ekipę. Ponieważ przed opinią publiczną ukrywane są szczegółowe ustalenia umowy – mamy prawo obawiać się, czy zabezpiecza ona polskie interesy i pytać: w jaki sposób ten rząd rozdysponował nasze pieniądze i w imię jakich racji skazuje nas na zależność od dyktatu Rosji?

Artykuł opublikowany w nr.36 Gazety Polskiej pod tytułem „Unia Europejska broni niepodległości Polski wbrew Tuskowi”.
"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sob Wrz 11, 2010 7:13 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/leki-lokatora-belwederu.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"piątek, 10 września 2010

LĘKI LOKATORA BELWEDERU

Choć wiemy, że logika prezydentury Bronisława K. została zbudowana na zapiekłej nienawiści do osoby Lecha Kaczyńskiego, są w decyzjach tego człowieka okoliczności, które wymykają się ocenom politycznym i nakazują postrzegać tę prezydenturę w perspektywie rzeczy trudnych do zdefiniowania.
Nie sposób bowiem racjonalnie wskazać powodów, dla których Bronisław K. tak stanowczo wzbrania się przed zamieszkaniem w Pałacu Prezydenckim. Tę niechęć niewiele tłumaczą idiotyczne zabiegi propagandystów, oskarżających Martę Kaczyńską o „zbyt późne przekazanie kluczy” lub wskazywanie na obrońców krzyża, jako winnych prezydenckiej obstrukcji.
Faktem jest, że Bronisław K. wybrał na swój dom Belweder i wbrew tradycji wszystkich dotychczasowych prezydentów III RP nie chce zamieszkać w Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Publikowane w uczynnych mediach wyjaśnienia, jakoby Bronisław K. wybrał Belweder, „bo jest bardziej wygodny i ma świetną historię, a poza tym przed Pałacem Prezydenckim wciąż gromadzą się ludzie przed krzyżem, a w budynku ciągle są żywe wspomnienia poprzedniej, Pierwszej Pary RP” zasługują na uwagę tylko z powodu ostatniego argumentu.
Niewątpliwie - dla człowieka, który nienawistnie atakował Prezydenta Kaczyńskiego, twierdząc, iż „póki jest ten prezydent, nie da się dobrze rządzić”, dla autora słów „chciałbym skrócić zły okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego” - wspomnienia o poprzedniku mogą budzić lęk i niechęć. I muszą być to uczucia niezwykłej miary, skoro przekładają się na tak zasadniczą decyzję o zmianie miejsca zamieszkania.
Rozumiem zachowanie Bronisława K. Ma prawo obawiać się pamięci o największym z prezydentów III RP, nie tylko z powodu swoich przeszłych wypowiedzi i zachowań, ale może przede wszystkim z uwagi na świadomość, że nigdy nie będzie mu dane sięgnąć po taką prezydenturę i dorównać wielkości poprzednika.
Rozumiem też, że Bronisław K. może obawiać się tego, co w rzymskiej mitologii nazywano genius loci – ducha miejsca, który sprawia, że dana przestrzeń jest jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa i niepowtarzalna i nie pozwala na dokonanie przeobrażeń, a nawet potrafi się przed nimi bronić.
Takim miejscem musi być Pałac Prezydencki, w którym Lech Kaczyński wraz z Małżonką spędził ostatnie 5 lat, traktując je jako miejsce pracy i własny dom. Mógł je za takie uważać, bo czuł się lokatorem pełnoprawnym - powołanym przez naród, posiadającym jego legitymację i wsparcie. W tym Pałacu powstawały projekty prezydenckich dokumentów i wystąpień, tam koncentrowała się energia ludzi dobrej woli, współpracowników i przyjaciół z których wielu zginęło pod Smoleńskiem. Tam była obecna myśl o Polsce niepodległej i silnej, budowana w kręgu ludzi kierujących się patriotyzmem i narodową tradycją.
Czy jest to duch, w pobliżu którego dobrze czułby się człowiek będący dziś prezydentem? Czy taki genius loci nie stanowi dostatecznie mocnej bariery dla Bronisława K.
Jest jeszcze jeden obszar zdarzeń i decyzji, tylko pozornie racjonalnych i wytłumaczalnych.
Wiemy, że jedną z pierwszych dyspozycji marszałka Sejmu pełniącego wówczas obowiązki prezydenta było zlecenie Biuru Bezpieczeństwa Narodowego opracowanie raportu mającego ustalić nowe zasady korzystania przez VIP-ów z samolotów, tak, by po kwietniowej tragedii zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości. Można uznać, że tym samym kandydat na prezydenta wypełnił swoje deklaracje z 2008 roku, gdy po katastrofie samolotu CASA zapowiadał konieczność zmian w procedurach dotyczących lotów najważniejszych osób w państwie.
Na początku września br. szef BBN gen. Stanisław Koziej poinformował o ogólnych procedurach, jakie zawarto w dokumencie sporządzonym na zlecenie prezydenta. Są w nim ustalone zasady, które powinny dotyczyć lotów specjalnych, m.in. taka, że na pokładzie samolotu nie będzie mogła podróżować więcej niż jedna z czterech najważniejszych osób w państwie oraz dotycząca tzw. „rekonesansu lotniczego”. Chodzi o wybór miejsca lądowania i wcześniejsze przetestowanie lotniska. Wybór ma zaakceptować funkcjonariusz BOR, a jeśli głowa państwa będzie musiała lądować na lotnisku słabiej wyposażonym, które nie jest lotniskiem cywilnym, to załoga samolotu wcześniej musi przylecieć na to lotnisko sama i wykonać lądowanie i ponowny start Wiemy również, że od czerwca tego roku MON czarteruje od EuroLOT dwa cywilne embraery 17. To słuszne i potrzebne zasady i wypada jedynie żałować, że wcześniej nie dbano w taki sposób o bezpieczeństwo głowy państwa.
Ta informacja zbiegła się z inną, dotyczącą zakończenia remontu drugiego polskiego samolotu rządowego Tu-154M - identycznego z tym, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem. Remontu dokonano w zakładach w Samarze, tych samych, w których wcześniej był remontowany pierwszy tupolew. Dowiedzieliśmy się również, że Bronisław K. nie będzie latał wyremontowanym samolotem, a polskie władze najwyraźniej nie wiedzą co zrobić z rosyjską maszyną. Gazeta "Kommiersant", która pisała o tych rozterkach powołuje się przy tym na wypowiedź posła Tadeusza Iwińskiego, który oświadczył, że Bronisław K. „raczej nie będzie latał wyremontowanym Tu-154M, a przyczyny są tu raczej emocjonalne".
Według Iwińskiego, być może samolot będzie wykorzystywany nie przez prezydenta i premiera, lecz do przewozu urzędników niższej rangi. Ta informacji w pełni koresponduje z rządowymi decyzjami o czarterze embraerów i zasadami opracowanymi przez BBN.
Jeśli rzeczywiście Bronisław K. nie ma zamiaru wchodzić na pokład tupolewa, jest w tym zachowaniu zawarta niezwykle irracjonalna przesłanka. To przecież on sam i grupa rządząca są przekonani, że stan techniczny rządowego Tu-154M nie mógł być przyczyną awarii, dając w tym zakresie pełną wiarę rosyjskim ekspertom. Muszą być również przekonani o prawidłowym przebiegu remontu, a przede wszystkim o dobrych intencjach i zamiarach władz Rosji. Sam Bronisław K. i jego polityczni przyjaciele mają w płk Putinie życzliwego sprzymierzeńca, a zapoczątkowany po tragedii smoleńskiej proces „pojednania” polsko- rosyjskiego wchodzi w coraz to wyższe obszary.
Jakimi zatem „przyczynami emocjonalnymi” można byłoby wyjaśnić lęk Bronisława K. przed lataniem rosyjską maszyną? Minister obrony narodowej Klich wyraźnie oświadcza, że „nie ma żadnych przeszkód, by najważniejsze osoby w państwie dalej latały tupolewem”.
W tym wypadku, w decyzji Bronisława K. nie może przecież chodzić o nieuchwytne genius loci, skoro to nie na pokładzie tego samolotu zginął Lech Kaczyński. Trudno też podejrzewać go o nadmierną afektację, co mieliśmy okazję obserwować po 10 kwietnia, gdy następnego dnia po tragedii ujawnił, że sytuacja jest nadzwyczajna także i dla niego osobiście, ponieważ musi "scalać kalendarz, obowiązki i procedury”, a jest szereg ustaw, które przesłał do prezydenta Kaczyńskiego "z wyrazami uszanowania i tytulaturą", a "teraz będzie musiał sam je podpisywać". Był to objaw szczególnej wrażliwości, raczej niedostępnej wówczas dla większości Polaków.
Może zatem za tego rodzaju „emocjami” kryją się zasadne przesłanki, a Bronisław K. ma wiedzę na temat wyremontowanych samolotów, którą nie zechciał podzielić się ze społeczeństwem? Może za tymi irracjonalnymi obawami, lękiem przed Pałacem i rządowym tupolewem skryte są prawdziwe tajemnice tej prezydentury ?

Artykuł opublikowany w Gazecie Warszawskiej"[/b]
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Sob Wrz 11, 2010 11:00 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rzeczywiście jak na reprezentanta Polski wybranego głosami 'młodych, wykształconych, z dużych miast' takie strachy przed duchami jakie prezentuje obecna głowa Państwa każą się zastanawiać nad tym, czy 'młodzi, wyk..." wiedzieli kogo wybierają. Z kolei pragnienie wywiezienia przez prezydentową Krzyża sprzed Pałacu na Krakowskim Przedmieściu do Smoleńska nasuwa przypuszczenie, że jest to akt odczyniania złych duchów. Może ktoś ma niespokojne noce po tym czego nie zrobił, lub co zrobił w sprawie lotu z 10. kwietnia br.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pią Wrz 17, 2010 8:31 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/czeczenia-rosyjskie-ludobojstwo.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"czwartek, 16 września 2010

PRZYJACIELE LUDOBÓJCÓW.

„Wiosną tego roku nad rzeką Assa w Inguszetii siedziała przy ognisku grupka dzieci. Przeleciały nad nią dwa rosyjskie śmigłowce wojskowe, zawróciły, spuściły bombę. Ognisko się dopalało, oświetlając trzy trupy i kilkoro ciężko rannych. Niedługo potem patrzyłam w oczy matki jednego z zabitych chłopców. Patrzyłam też w oczy matki, która pochowała trzech synów, kilkunastolatków - przy tym dwóch porwanych przez żołnierzy, a potem porzuconych gdzieś przy drodze, z wypatroszonymi wnętrznościami. Widziałam dzieci bez oczu i bez dłoni, okaleczone przez zabawki zrzucane na Czeczenię z rosyjskich śmigłowców. Widziałam dziewczynkę z dziurą w czaszce, pod którą pulsuje przykryty przezroczystą błoną mózg. Widziałam inną, zupełnie sparaliżowaną przez odłamek bomby, który utkwił w okolicy kręgosłupa. Rozmawiałam z piętnastoletnim świadkiem rozpruwania brzuchów dwóm żywym chłopcom czeczeńskim, których wnętrzności pijani żołnierze rzucali psom...”
Krystyna Kurczab - Redlich dla Rzeczpospolitej
***
Premier Polski Donald Tusk uważa psucie stosunków z Rosją, poprzez zbyteczne akcentowanie tematu czeczeńskiego, za nierozumne. O tym szef rządu Polski powiedział w środę na konferencji prasowej w Warszawie, komentując informację, że pod Warszawą od 16 do 18 września odbywać się będzie Światowy Kongres Narodu Czeczeńskiego.

***
Obozy filtracyjne – tak oficjalnie nazywa się obozy, do których trafiają podejrzani schwytani przez rosyjskich żołnierzy. Każdego dnia specjalne oddziały rosyjskie wyłapują potencjalnych przyszłych bojowników, także dzieci, które ukończyły 15 rok życia. Wszyscy którzy przeszli przez obozy nazywają je nie obozami filtracyjnymi, ale obozami koncentracyjnymi, gdzie człowiek jest pozbawiony jakichkolwiek praw. [...] Zatrzymani byli przetrzymywani w bardzo ciężkich warunkach: były to cysterny albo boksy, które były wypełnione do połowy kolan wodą, bez znaczenia czy to było lato czy zima. Jednak prawdziwy dramat zaczynał się w czasie przesłuchań tych osób, świadectwo na to dają osoby, które przeżyły „filtry śmierci ”.Na porządku dziennym były tortury, katowanie przesłuchiwanych.
Tortury psychiczne:
· poniżanie godności osobistej więźnia oraz jego wierzeń religijnych
· przymusowe przyglądanie się jak inni więźniowie są torturowani
· pozorowane rozstrzelanie (stosowane notorycznie)
Tortury fizyczne:
· „ jaskółka ”, czyli podwieszanie na związanych ze sobą rękach i nogach
· zakładanie maski gazowej na twarz więźnia , a następnie zamykanie dopływu powietrza do momentu aż torturowany utraci przytomność.
· Torturowanie prądem elektrycznym miejsc podatnych na ból: uszy, nos, ale przede wszystkim organów płciowych.
· Wyrywanie paznokci podczas przesłuchań, a następnie polewanie ich lodowatą lub gorąco wodą.
· Gwałty, wypalanie ogniem różnych symboli na ciele więźniów.
[...] Częstym procederem żołnierzy rosyjskich, którzy sprawowali pieczę nad obozami filtracyjnymi, była możliwość wykupu więźniów (martwych lub żywych) lub wymiana ich za jeńców rosyjskich. [...] Rodzinna osoby, która trafiła do obozu filtracyjnego, od razu kontaktowała się z odpowiednią osobą wyznaczoną do negocjowania cenny, jeśli udało się zebrać określoną sumę pieniędzy, które najczęściej były zbierane po znajomych, udawało się odzyskać członka rodzinny. Czas jaki minął od trafienia do obozu do odzyskania wolności wynosił kilka dnia, takiej osoby nie omijały tortury obozu, jeżeli udało się jej wyjść z niego dzięki rodzinnie najczęściej nie nadawał się do normalnego życia.
Jeńcom i zakładnikom mordowanym w obozach filtracyjnych Rosjanie usuwają organy wewnętrzne do transplantacji. Rodziny wykupują z obozów ciała pozbawione organów lub odnajdują w terenie.

***
„Rosyjscy żołnierze zatrzymali mnie na drodze w celu „sprawdzenia tożsamości”, choć nawet nie zajrzeli do papierów – opowiadał 16 stycznia 2004r. w Groznym trzydziestoletni Łom Ali. – Dokąd mnie zabrali – nie wiem. W pomieszczeniu bez okien, obitym dźwiękochłonną materią, podłączono mnie do aparatu przypominającego telefon i puszczono prąd. Żądali, żebym się przyznał do posiadania dwóch granatników, czterech automatów, pistoletu i ośmiu granatów F-1. Odmówiłem...”
Potem Alemu szpikulcem do szaszłyków przybito lewą rękę do drewnianej ściany łaźni i tak trzymano kilka godzin. W dwa dni później, gdy ponownie odmówił podpisania czegokolwiek, przykuto tę samą rękę jeszcze raz. Łamano żebra, prawie do pęknięcia czaszki ściskano głowę specjalnym narzędziem, gaszono na nim papierosy, duszono plastikowym workiem... Żądano, by się przyznał do wysadzenia rządowego budynku w Groznym w grudniu 2002 roku. Obok znęcano się nad piętnastolatkiem z Urus-Martanu. Krócej. Umarł. Łom Alego po pół roku znalazła i wykupiła rodzina.
***
Wysadzanie ludzi w powietrze to nowość wprowadzona przez wojska federalne wiosną 2002 roku. Najefektywniej zastosowano ją 3 lipca w Meskier Jurcie, gdzie eksplodowało 21 związanych lontem i wrzuconych do dołu mężczyzn, kobiet i dzieci. Ten sposób unicestwiania nie pozwala określić liczby zlikwidowanych ciał. Od wiosny, niemal co dzień w różnych zakątkach republiki psy wygrzebują fragmenty ludzkich ciał

***
„Prawdopodobnie przez długie lata będziemy czekać zanim kwestia Czeczenii znajdzie dobre rozwiązanie. Są politycy w różnych miejscach, także wśród emigracji czeczeńskiej, którzy nie zawsze ułatwiają pracę” – Donald Tusk 15.09.2010 r.

***

„Gwałty i tortury na dzieciach w obozie filtracyjnym" w Czernokozowie”.
Amnesty International otrzymała niepokojące zeznanie od człowieka ocalałego z "obozu filtracyjnego” w Czernokozowie ,że osoby zatrzymane, włączając kobiety i dzieci, są gwałcone i poddawane brutalnym torturom.
Amnesty International przeprowadził wywiad w Ingushetii z 21 - letnim "Musą", który był przetrzymywany w obozie Czernokozowo między 16 stycznia a 5 lutym. Został zatrzymany we wsi Znamenskiy, kiedy uciekał od ostrzału Grozny'ego autobusem z jego matką i bratem. Musa został zatrzymany z 10 innymi ludźmi, włączając dwóch nastoletnich chłopców.
"Musa" został poważnie pobity i był torturowany kilka razy każdego dnia podczas jego zatrzymania. 18 stycznia, został zmuszony, by przejść między "ludzkim korytarzem" 20-25 zamaskowanych ludzi uzbrojonych w pałki i młotki, którzy bili jego i inne zatrzymane osoby "Musa" został uderzony z tyłu młotkiem, który złamał mu kręgosłup.
"Musa" świadczy, że 14 letnia dziewczyna została zgwałcona przez tuzin strażników więzienia w korytarzu na zewnątrz celi, w których on i inne osoby zatrzymane były trzymane. Dziewczyna przyszła odwiedzić jej zatrzymaną matkę i za cenę 5,000 Rubli ona dostała pozwolenie na pięciominutowe spotkanie. Jej pięciominutowe spotkanie stało się czterodniową próbą, podczas której została zamknięta w celi, bita i wielokrotnie zgwałcona przez straże.
"Musa" powiedział też Amnesty International o około 16 letnim chłopcu nazywanym Albert, pochodzącym ze wsi Davydenko, który został przeniesiony do jego celi po zbiorowym gwałcie i ciężkim pobiciu przez straże więzienia. Jedno z jego uszu zostało ucięte i straże odnosiły się do niego przez żeńskie imię "Maria". "Musa" sądzi, że, aż 10 ludzi zostało zgwałconych w obozie w czasie jego 21 - dni zatrzymania.
"Musa" dzielił celę przez jeden tydzień z Andrejem Babitskim, dziennikarzem Radia Wolności.
Pomiędzy jego innymi kolegami z celi podczas jego 21 - dni zatrzymania, był człowiek, którego ręce zostały ciężko spalone zapalniczkami przez straże więzienia i 17 letni chłopak, którego zęby były spiłowane metalowym pilnikiem i jego wargi zostały postrzępione, zostawiając go niezdolnym, do jedzenia, picia albo mówienia. "Musa" oszacował, że 10-15 nowych osób aresztowanych było sprowadzanych do obozu każdego dnia. Między nimi on widział 13-14-letnie dziewczyny. [...] Szokujące doświadczenie "Musy" jest zgodna z innymi doniesieniami, które pojawiły się z Rosyjskich "obozów filtracyjnych", wbrew bezustannym zaprzeczeniom przez rosyjski rząd w stronę międzynarodowej społeczności i mediów, tortury i gwałty są powszechne w tych obozach, stwierdza Amnesty International. [...]
Tłumaczenie: Ahmed Yassin
***
„Mieszkałyśmy w Grozym niedaleko wiaduktu kolejowego, koło sklepu "Bogatyr". Była jeszcze zima, kiedy do naszej piwnicy weszli federałowie. Znęcali się nad mamą, zrobili co chcieli, a potem ją zastrzelili. Widziałam wszystko, co było wcześniej, ale nie widziałam, jak ją zabijali. Wyprowadzili ją do innej piwnicy. Nie znaleźliśmy jej ciała, dom się zawalił i przygniotły ją stropy. Całą wojnę spędziłam w Grozym z różnymi kobietami[...]

Dziewięcioletniego Salmana Musajewa spotkało to co setki czeczeńskich dzieci: podniósł z ziemii błyszczący przedmiot. Przypominał "Czupa-czipsa" - ulubionego przez dziecko lizaka. Okazał się bombą. Dwa oderwane palce lewej ręki, trzy prawej.
(z relacji czeczeńskich dzieci)
***
„Te dzieci, gdy je kaleczono i zabijano krzyczały zapewne głośniej, niż dzieci ze szkoły nr. 1 w Biesłanie, ale miały mniej szczęścia; ich cierpienia to codzienność Czeczenii. Dzieci z Biesłanu są ważniejsze; cierpią odswiętnie, na oczach przyklejonego do telewizorów świata.”
Krystyna Kurczab - Redlich wrzesień 2004.
***
„Dowódca 45. pułku Aleksiej Romanow pokazuje mi doły, do których po łapankach "zaczystkach" wrzuca się Czeczenów. Troskliwie mnie podtrzymuje - żebym nie zjechała po błocie do głębokiego na 6 metrów wykopu. Dół wygląda dokładnie tak, jak go opisywało niezliczone mnóstwo siedzących w nim ludzi. Od góry zwisa sznur, po którym trzeba wspinać się na przesłuchania. Chociaż trzyma mróz, z dołu unosi się specyficzny smród. Taki tu zwyczaj: Czeczeńcy powinni załatwiać się sobie pod nogi. I dwadzieścia cztery godziny na dobę stać na tej samej ziemi. A jak chcą mogą też siedzieć [...]
Anna Politkowska: Druga wojna czeczeńska.
***
Wieś Samaszki 1997 rok: Zarządzono blokadę całej wsi i w ten sposób uniemożliwiono mieszkańcom ucieczkę - nastąpił zmasowany ostrzał. Wojska federalne i OMON-owcy w chustach z napisem „urodzony do zabijania” rozpoczęły "zaczistkę". Do piwnic pełnych ludzi wrzucano granaty. Domostwa podpalano i rabowano. Gdy ktoś próbował ucieczki: kobieta, mężczyzna, dziecko – kosili go serią z automatu, a trupy palili miotaczami ognia. Na ulicach, podwórkach i w domach leżały trupy mieszkańców. Na klatce piersiowej jednego z zamordowanych mężczyzn leżało serce wyrwane razem z kawałkiem płuca. Wszędzie walały się jednorazowe strzykawki z promedalem, jednym z narkotycznych analgetyków. Tych, których nie zabito od razu, transportowano do Mozoduku, gdzie ich potwornie bito, torturowano przy użyciu prądu, a potem zabijano... strzałem w tył głowy.
To co się działo wewnątrz wioski, najlepiej oddają relacje naocznych świadków:
Malika Giełgajewa: „Wjechał transporter, weszli do domu. Pamięta, że jeden miał ze dwa metry wzrostu, siostra w ogóle bała się otworzyć oczy. Zapytali czy są u nas bojownicy. „Tu leży ranny, proszę nas zostawić” Ten dwumetrowy powiedział „Dobra, niech będzie”. I poszli. Wszyscy się ucieszyli, a tamci znowu przyszli. Rzucili dwa granaty. Siostra i Aminat padły na ziemię. Raisę raniło. Dołożyli snajperską serię. Znów podeszli i z miotacza ognia. Dopiero wtedy sobie poszli. Ojciec z córką płonęli”
Sabidat: „Przyszli, zabijali ludzi, podpalali domy. Widziałam, jak podpalili dom, wrzucając do środka ogień. Dwóch ludzi się paliło”.
Ukrainka obserwująca zajście z drugiego brzegu rzeki: „Na ulicy omonowcy bili jakiegoś starca, podbiegła czternastoletnia dziewczynka, żeby go obronić- żołnierze spalili ja miotaczem ognia”, „Kobiecie wyrwali z ręki dziecko i zastrzelili na jej oczach. Krzyczała: „Za co?! Przecież my nie jesteśmy bojownikami!” Odpowiedzieli: „Wystarczy, że jesteście Czeczeńcami”, „Na dworcu żołnierze powiesili dziesięcioro dzieci, potem jeszcze dwoje w szkole”, „Kobiety, dzieci, starców zapędzili do magazynu zbożowego. Wszystkich 130 mężczyzn rozstrzelali”

***.

„Zjazd partyzantów czy zebranie terrorystów? Światowy Kongres Narodu Czeczeńskiego pod Warszawą” – „Głos Rosji” 15.09.2010r.
„Polska nie po raz pierwszy występuje w roli gospodarza przyjmującego czeczeńskich bojowkarzy, którym w ich ojczyźnie przedstawiono zarzuty o terroryzm - o wysadzenie w powietrze domów mieszkalnych, o ataki na szkoły, szpitale, o mordowanie starszych ludzi, kobiet i dzieci. [...] Obecnie sytuacja w polsko-rosyjskich stosunkach zaczęła się poprawiać. Bronisław Komorowski, od razu po wybraniu go na prezydenta państwa, ogłosił kurs na polepszenie stosunków z Moskwą. "Będę sprzyjać rozpoczętemu procesowi polsko-rosyjskiego zbliżenia i pojednania" - te słowa z przemowy inauguracyjnej prezydenta dały powód do mówienia o "resetowaniu" stosunków także na tym ważnym odcinku. Jednak dzisiejsze zebranie pod Warszawą może poddać w wątpliwość szczerość słów o "zbliżeniu" i "pojednaniu".
Jednocześnie wszystko świadczy o tym, że polska opinia publiczna doskonale rozumie: nadszedł czas na nawiązanie dobrych stosunków z Rosją.”

***
"Sytuacja jest skomplikowana. Czasami spotykam polskich polityków, którzy chcieliby zepsuć stosunki polsko-rosyjskie, nadmiernie akcentując temat czeczeński. Uważam, że to nierozumne Tutaj najważniejsze są umiarkowanie i zdrowy rozsądek" - Donald Tusk 15.09.2010r.

***
„Uwzględniając konieczność stworzenia bezpiecznej Europy, nie ogarniętej strachem, Polska przykłada sił, aby polepszyć stosunki z Rosją. To jest zgodne z naszymi wspólnymi interesami – zarówno Polski i Rosji, jak i całej Unii Europejskiej. Polska wspiera to zbliżenie z Rosją. Obrany kurs na polepszenie stosunków jest produktywny i przynosi pierwsze rezultaty” - Bronisław Komorowski 31.08.2010 rok.
***
„Wy, państwowi działacze i politycy będziecie robić wrażenie, że nic nie wiecie o terrorze, którego ofiarą stała się maleńka Czeczenia, zakładniczka Kremla.... Ściskanie przez was ręki Putinowi będzie oznaczać aprobatę przejęcia doświadczeń Buchenwaldu i Oświęcimia przez rosyjskich okupantów Czeczenii. A wasze oklaski będą przyjęte przez moskwian jako zachwyt nad zamordowaniem 45 tysięcy czeczeńskich dzieci...”
- Prezydent Czeczeńskiej Republiki Iczkeria Abdul-Chalim Sadułajew

***

Źródła:

http://www.wystawa.czeczenia.com.pl/
http://www.chechnya.250x.com/foto.htm
http://czeczenia.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=143&Itemid=85
http://czeczenia.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=252&Itemid=85
http://czeczenia.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=144&Itemid=85
http://www.amnesty.org.uk/news_details.asp?NewsID=12978
http://www.memo.ru/eng/news/index.htm
http://polish.ruvr.ru/2010/09/15/20593503.html
http://polish.ruvr.ru/2010/09/15/20581723.html
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/kongres-narodu-czeczenskiego-potrzebny-umiar-i-roz,1,3688004,wiadomosc.html
http://czeczenia.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=151&Itemid=76 "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pią Wrz 17, 2010 6:53 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/umowa-gazowa-symbolika-wasali.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"piątek, 17 września 2010

UMOWA GAZOWA – SYMBOLIKA WASALI.

Mimo dość powszechnej świadomości, że ostatnie decyzje grupy rządzącej (zagarnięcie krzyża, zatrzymanie Zakajewa) służą przykryciu spraw istotnych, niewiele osób ma odwagę uwolnić się od przekazu narzuconego przez funkcyjne media. Dotyczy to nie tylko publicystów czy blogerów, ale przede wszystkim polityków opozycji, zwykle ślepo podążających za „piarowskimi” kombinacjami. Być może, dzieje się tak dlatego, że w obu tych ( i wielu innych z tego czasu) decyzjach zawarta jest sugestywna symbolika, pozwalająca dostrzec, że grupa rządząca III RP odrzuciła podmiotowość polityki państwa i wprowadza Polskę na najwyższy – wasalny stopień relacji z putinowską Rosją.
Podobnie jak matactwa wokół śledztwa dotyczącego tragedii smoleńskiej, czy niszczenie pamięci o Prezydencie Kaczyńskim, tak rezygnacja z napiętnowania zbrodni ludobójstwa i haniebna relatywizacja okupacji rosyjskiej w Czeczenii są faktycznie działaniem na rzecz interesów Rosji i nie znajdują żadnego usprawiedliwienia w polityce suwerennego państwa, jakim mieni się III RP. Szantaż stosowany przez Rosjan w sprawie organizacji Światowego Kongresu Narodu Czeczeńskiego, zawarty w oficjalnej tezie, iż zdarzenie to „zahamuje resetowanie, które zarysowało się w ostatnim czasie w stosunkach rosyjsko-polskich” pozwala dostrzec pozycję wyznaczoną Polsce przez kremlowskich „siłowników”.
Przekazy prasy rosyjskiej, jak i liczne wypowiedzi moskiewskich polityków nie pozostawiają wątpliwości, że rząd Donalda Tuska i inne organy państwa polskiego traktowane są jako adresaci żądań i wykonawcy poleceń. Na tak uwłaczającą relację pozwolono Rosjanom już we wrześniu 2009 roku, przyjmując jako podstawę przyszłego kontraktu gazowego dyrektywy płk Władimira Putina. Zaakceptowano ją ponownie, w okresie przygotowań do uroczystości katyńskich, pozwalając rosyjskim decydentom na wypowiedzi dyskredytujące Prezydenta Kaczyńskiego, rozgrywanie konfliktu na linii prezydent – premier, a w efekcie na narzucenie scenariusza zdarzeń prowadzącego do pułapki smoleńskiej.
Wszystkie późniejsze decyzje grupy rządzącej są logiczną konsekwencją wcześniejszych zaniechań, a nazwanie tego procesu „pojednaniem” stało się możliwe z chwilą śmierci ostatnich przedstawicieli polskiej elity i przypieczętowało ustalone już relacje.
Gdy z tej perspektywy spróbujemy oceniać zdarzenia ostatniego roku, nie sposób nie zauważyć, że ich główną osią jest sprawa wieloletniej umowy gazowej, prowadzącej do energetycznego uzależnienia Polski i uczynienia z naszego kraju rzecznika ekonomicznych interesów Rosji. Ta podstawowa, (a w dzisiejszym świecie równie ważna jak polityczna) zależność została już obnażona w związku z wezwaniem Komisji Europejskiej i zarzutami stawianymi przez unijnych urzędników. Ujawniła ją reakcja grupy rządzącej i wypowiedzi jej lidera Donalda Tuska, który stwierdził, że „Warszawa nie pozwoli, by nasze umowy gazowe były poddawane większym restrykcjom niż umowy innych krajów z tymi samymi eksporterami surowca” i zastrzegł, iż „umowa gazowa z Rosją zabezpiecza interes Polski i interesy polskich obywateli”.
Dotąd służalczy wobec unijnych urzędników szef rządu okazał się nagle „politycznym tygrysem”, gotowym za wszelką cenę bronić „interesów Polski i polskich obywateli”.
Jaki „interes Polski” chce bronić Donald Tusk dowodzą twarde fakty:
- za gaz dostarczany z Rosji zapłacimy znacznie więcej, niż inni odbiorcy (330 USD 1000m/3) ze świadomością, że cena ta będzie wzrastać,
- stawki za tranzyt gazu, jakie Gazprom ma płacić Polsce są niższe nawet od stawek, jakie Rosjanie płacą Białorusi. Od marca br. za tranzyt 1 tys. m sześc. gazu na odległość 100 km Gazprom płaci Polsce równowartość 1,74 dol.(Białorusi – 1,88, Ukrainie – 2,74)
- zrezygnowaliśmy z roli decydenta i wpływów w zarządzie i radzie nadzorczej spółki tranzytowej EuRoPol Gaz poprzez niekorzystne zapisy w jej statucie, wykluczenie spółki Gas Trading i zaniżenie dochodów spółki z tranzytu i rocznego zysku do 21 mln zł rocznie,
- zrezygnowaliśmy z zasądzonych (przez rosyjski sąd) 25 mln dolarów od Gazpromu za tranzyt w 2006 roku oraz należności za kolejne trzy lata w wysokości ok. 180 mln dolarów,
- zobowiązaliśmy się do odbioru 10,25 mld m sześć. gazu w 2011r., co stanowi blisko 2,8 mld m3 więcej niż odbieramy teraz w ramach kontraktu jamalskiego i 11 mld m sześc. w latach 2012-2037,
- za nadwyżki gazu zapłacimy, niezależnie od tego czy zostaną wykorzystane,
- nadzór nad polskim odcinkiem gazociągu jamalskiego powierzyliśmy firmie zależnej od Gazpromu, (to zagrożenie było jednym z powodów reakcji KE)
- przyznaliśmy Gazpromowi monopol na tranzyt gazu przez leżący na terenie Polski rurociąg do roku 2045,
- godząc się na utrzymanie indeksacji ceny gazu do cen ropy do 2037 r. skazaliśmy się na wysokie ceny tego paliwa przez cały okres umowy,
- podpisując kontrakt na 27 lat godzimy się na dyktat cenowy Gazpromu i przyznajemy Rosji monopol na dostawy gazu,
- rezygnujemy z poszukiwań i eksploatacji własnych źródeł energii (gaz łupkowy) oraz z polityki dywersyfikacji dostaw.
Ta ostatnia kapitulacja staje się oczywista w kontekście już podjętych, (a przemilczanych przez media) decyzji. W marcu 2008 roku doszło w Ministerstwie Gospodarki do samo rozwiązania Departamentu Dywersyfikacji Dostaw Nośników Energii, a zarządzeniem nr.39 z dn.14 czerwca 2010 roku Donald Tusk. dokonał likwidacji Zespołu do spraw Polityki Bezpieczeństwa Energetycznego, który zajmował się dotąd opracowaniem polityki bezpieczeństwa energetycznego państwa i przedstawiał propozycje inicjatyw dotyczących polityki energetycznej na forum międzynarodowym. Uczynił to, mając zapewne świadomość zbyteczność tych organów, bowiem od dnia podpisania kontraktu z Rosją polityka energetyczna III RP zostanie podporządkowana interesom kremlowskich decydentów. Pod wielkim znakiem zapytania stawia to również inwestycję gazoportu w Świnoujściu.
Biorąc pod uwagę, że umowa gazowa zawiera liczne, szczegółowe załączniki, a grupa rządząca nie informuje Polaków o uzgodnieniach z Gazpromem, wolno się spodziewać, że mieści ona szereg innych, równie niekorzystnych dla Polaków rozwiązań jak wyżej wymienione, a cały proces jej negocjacji był pasmem klęsk i ustępstw strony polskiej.
Na jakiej podstawie zatem Donald Tusk twierdzi, że zabezpiecza interesy Polaków?
Warto zwrócić uwagę na jeden argument, bo jest on w istocie esencją wasalnych relacji, łączących tę grupę z płk Putinem.
Otóż w dzisiejszym wywiadzie dla „Sygnałów dnia” w I PR Tusk wyznał, że podstawowa korzyść z umowy ma polegać na „zabezpieczeniu Polski na długie, długie lata w gaz, a przede wszystkim zabezpieczenie Gazociągu Jamalskiego to był priorytet nie tylko mojego rządu, tylko że mojemu rządowi udało się to wreszcie uzyskać”. Usłyszeliśmy też, że „najważniejszym zadaniem dla polskiego rządu jest nie ideologiczne wojny z jakimś państwem, tylko zabezpieczenie polskich domów w trwałe dostawy gazu, na długie lata. I za cenę, która jest ceną porównywalną z innymi takimi kontraktami. I to uzyskaliśmy”.
Na jakich warunkach zawarto kontrakt – wskazałem powyżej. Tylko indolencji (a zapewne i tchórzostwie) dziennikarza zawdzięczamy, że nie zadano Tuskowi kilku, konkretnych pytań o „porównywalność” z innymi kontraktami by obnażyć hipokryzję tej wypowiedzi.
Istotne jednak jest to, że premier Polski za niebywały sukces uznaje „zabezpieczenie Polski na długie, długie lata w gaz”, insynuując jakoby okres 27 lat ( na jaki zawarto umowę) dawał Polakom szczególną gwarancję nienaruszalności i bezpieczeństwa energetycznego.
Trudno o bardziej fałszywy argument i wie to każdy, kto śledził losy umów z Rosją na przestrzeni ostatnich lat. Szantaż gazowy, tzw. „przykręcenie kurka” stanowił popularną i często wykorzystywaną broń w kontaktach z tymi państwami, które miały nieszczęście podpisania długoletnich kontraktów z Gazpromem lub uzależniły się od jego rurociągów. Przykłady Ukrainy, Białorusi czy Turkmenistanu, (by wymienić tylko ostatnie przypadki) świadczą nadto wymownie do czego prowadzi wiązanie się „na długie lata” z Moskwą.
Trzeba też przypomnieć, że nadal obowiązuje umowa gazowa z Rosją z roku 1993 (podpisana wówczas przez W.Pawlaka) zawarta do roku 2022 i to Gazprom w roku 2009 wymusił na Tusku renegocjację tej umowy na szczeblu rządowym, stosując szantaż po zerwaniu dostaw gazu przez spółkę RosUkrEnergo. Nikt nie zagwarantuje, że sytuacja nie powtórzy się w przyszłości, tym bardziej gdy w spółce –operatorze rurociągu Rosjanie będą mieli głos decydujący. Ogłaszanie przez prasę rosyjską kolejnych „kryzysów gazowych” w Polsce lub wieszczenie przyszłych „zapaści energetycznych” stało się od dawna skuteczną metodą dyscyplinowania rządu III RP, ale też mocnym i chętnie stosowanym straszakiem wobec polskiego społeczeństwa.
Jest zatem oczywiste, że „długie, długie lata” kontraktu z Gazpromem, na jakie skazuje nas grupa rządząca nie stanowią żadnej gwarancji bezpieczeństwa dostaw gazu, uzależniają nas natomiast od politycznych „kaprysów” Rosji.
Nie jest też prawdą, jakoby Polska musiała podpisać kontrakt z Gazpromem nie mając innych, alternatywnych rozwiązań. Takiej tezie zaprzeczyło samo PGNiG, potwierdzając, iż ma zawarty także kontrakt z niemiecką spółką E.ON AG. Spółka ta była w stanie dostarczyć nam gaz pod warunkiem, że będzie zgoda polityczna na przesył tego surowca np. z kierunku ukraińskiego.
Nie jest również tajemnicą, że Rosja traktuje eksport swoich zasobów energetycznych jako narzędzie ekspansji gospodarczej i politycznej, służące wzmocnieniu jej pozycji strategicznej. Z tego powodu długoletnia umowa międzypaństwowa odgrywa w rosyjskiej polityce tę samą rolę, jaką w czasach Związku Sowieckiego odgrywała ideologia komunistyczna lub czołgi i rakiety Czerwonej Armii, strzegące nienaruszalności interesów Imperium Sowieckiego. Czy taką strategię nazwiemy ideologią podboju czy określimy mianem gry politycznej, nie ma większego znaczenia wobec faktu, że rosyjski gaz to podstawowy instrument władzy kremlowskich decydentów. Kto tego nie chce dostrzec, nie powinien w ogóle zajmować się polityką.
Zatem premier rządu, który twierdzi, iż „zadaniem dla polskiego rządu nie są ideologiczne wojny z jakimś państwem”, sugerując, że w sprawie umowy chodzi wyłącznie o kwestie ekonomiczne jest albo kompletnym ignorantem, nie nadającym się na żadne stanowisko państwowe albo politycznym sabotażystą, przedkładającym obcy interes nad interesy własnych obywateli. To jedno zdanie Donalda Tuska doskonale obrazuje nie tylko hipokryzję grupy rządzącej, odżegnującej się od „kwestii ideologicznych” w imię iluzorycznych, nieokreślonych korzyści ekonomicznych, ale przede wszystkim porażającą słabość i zależność wobec dyktatu Rosji.
Jeśli bowiem wierzyć Tuskowi - dla którego podstawowa wartość kontraktu gazowego z Rosją polega na długotrwałości – pozostaje przyjąć za pewnik, że w całej sprawie chodzi o jak najdłuższe i najściślejsze związanie polskiej gospodarki z interesami Rosji. Bez względu na straty i zagrożenia własne. Czy nie jest to w istocie „ideologia” wasalna, w której wartością nadrzędną pozostaje interes hegemona, przykryty kilkoma propagandowymi hasłami? Czy fakt, że Rosja zażyczyła sobie negocjowania i podpisania umowy na szczebli rządowym – choć tego rodzaju kontrakty w Europie zawierają między sobą spółki handlowe – nie świadczy, że obecna grupa rządząca ma formalnie stać się zakładnikiem tej umowy i zawrzeć personalny „pakt” z płk Putinem?
Mając na uwadze, że w umowie brakuje wyrazistych, ekonomicznych pożytków, jej podstawowym celem będzie długoletnie i wyniszczające związanie naszej gospodarki potrzebami rosyjskich eksporterów źródeł energii i uczynienie z Polski organizmu uzależnionego od paliwowego „krwioobiegu” Federacji Rosyjskiej. W powiązaniu z rolą „konia trojańskiego” wspomagającego Rosję w europejskiej ekspansji politycznej i militarnej, taka koncepcja wydaje się logiczna i korzystna w długofalowej strategii podboju Europy.
Wydaje się zatem, że właśnie umowa gazowa jest tym najważniejszym kluczem do zrozumienia scenariusza zdarzeń z ostatniego roku i stanowi punkt centralny wokół którego rozgrywają się inne, mniej lub bardziej symboliczne dramaty. Wszystkie one będą jedynie odbiciem koncepcji, która leży u podstaw traktatu gazowego.

http://cogito.salon24.pl/212397,kon-trojanski-rosji
http://cogito.salon24.pl/227381,umowa-gazowa-ostateczna-normalizacja "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Wto Wrz 21, 2010 10:04 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/tu-mowi-moskwa_20.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"poniedziałek, 20 września 2010

TU MÓWI MOSKWA

„Opozycję należy bić pałką po łbie, a swoje poglądy może wyrażać za rogiem publicznej toalety” – ta „złota myśl” płk Władimira Putina, wypowiedziana w związku z niedawnymi manifestacjami opozycji na Placu Triumfalnym w Moskwie musiała szczególnie ucieszyć ludzi z grupy rządzącej.
To przecież rozwiązania rosyjskie są od 3 lat wzorem dla środowisk esbeckich, decydujących o kształcie ustaw w sferze bezpieczeństwa. Na nich wzorowano ustawę o zarządzaniu kryzysowym i podpisaną niedawno przez Bronisława K. ustawę o ochronie informacji niejawnych.
W tym samym czasie w putinowskiej Rosji wydawano kolejne akty prawne w ramach rządowego „programu bezpieczeństwa antykryzysowego” i „publicznej kampanii przeciwko terroryzmowi”. Wszystkie łączył jeden, wspólny mianownik – prowadziły do zwiększania (i tak niebotycznych) uprawnień służb specjalnych, a tym samym do rozbudowy systemu kontroli nad społeczeństwem. O tym, że przewyższa on nawet uprawnienia służb sowieckich mówiło wielu działaczy opozycji. Niedawne aresztowania w tych kręgach, wzywania na „rozmowy prewencyjne” czy akcje odwetowe wobec niezależnych mediów są widocznym efektem zaostrzenia putinowskiego kursu wobec opozycji antyrządowej.
Nie powinno zatem dziwić, gdy członkowie grupy rządzącej będą naśladować płk.Putina również w sposobach walki z opozycją. Jest to (prócz rozwiązań legislacyjnych) szczególnie widoczne w zakresie retoryki związanej z katastrofą smoleńską i szerzeniem rosyjskich dezinformacji. Już przed kilkoma tygodniami Tadeusz Mazowiecki (będący dla tego środowiska największym autorytetem) orzekł:
„ Jeżeli dziś podważa się wszystko, sieje się nieufność wobec instytucji takich jak rząd, prokuratura, sądy w tak dramatycznej sprawie, jaką jest dochodzenie przyczyn katastrofy smoleńskiej, jeżeli wykracza się poza granice Polski i sieje nieufność także na zewnątrz, to już nie mamy do czynienia z opozycją demokratyczną, która patrzy władzy na ręce. Takie postępowanie w I Rzeczypospolitej nazywano rokoszem.”
Generalną zasadę dotyczącą interpretacji żądań opozycji sformułował już 13 kwietnia "Moskowskij Komsomolec" gdy zawyrokował, że "jest już pewne, iż śmierć Kaczyńskiego zostanie wykorzystana do celów politycznych". Gazeta powoływała się w tym kontekście na wywiad posła PiS Artura Górskiego dla "Naszego Dziennika", w którym oskarżał Rosję o mataczenie. Natomiast w publikacji "Komsomolskiej Prawdy" z 22 kwietnia br. pojawiła się intrygująca wypowiedź Siergieja Markowa deputowanego do Dumy Państwowej, który wyraził obawę, że „katastrofa pod Smoleńskiem i tragedia katyńska będą wykorzystane w kampanii wyborczej, co po raz kolejny nastroi zwykłych Polaków przeciwko Rosji i ochłodzi dwustronne relacje”.
Już w kilka dni później w wypowiedziach ludzi Platformy pojawiły się zarzuty, jakoby prezes PiS chciał wykorzystywać śmierć brata w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego. Również ówczesny kandydat Bronisław K. nie omieszkał podzielić się uwagą, że "druga strona, prowadząc kampanię, umiejętnie zagospodarowuje nastrój żałoby. Trzeba bardzo uważać, żeby nie tworzyć wrażenia nadużycia nastroju żałobnego” – wyznał na początku maja br.
Wielokrotnie zwracałem uwagę na kopiowanie przez polskojęzyczne media wszelkich dezinformacji i rosyjskich kłamstw na temat katastrofy – począwszy od „czterokrotnego lądowania” i „nacisków prezydenta”, po najnowsze wypowiedzi tzw. niezależnych ekspertów (zwykle związanych z byłymi WSI) dotyczące słów prezesa PiS-u, iż Tu-154 to w istocie „przerobiony bombowiec”, który nie powinien ulec całkowitemu rozbiciu.
Tę kwestię objaśniła natychmiast moskiewska "Wriemia Nowostiej" w publikacji zatytułowanej "Prezydencki "bombowiec"., pisząc o wypowiedzi Kaczyńskiego: "Powołując się na jakichś "ekspertów" brat zabitego prezydenta twierdzi, że przy upadku w lesie lub bagnie takiego samolotu, jak przerobiony z bombowca prezydencki Tu-154M, "połowa ludzi powinna była przeżyć". Gazeta zatem wskazuje na „prawidłową interpretację”:
"W latach 50. na bazie bombowca Tu-16 rzeczywiście skonstruowano pierwszy radziecki odrzutowy samolot pasażerski Tu-104. Jednak jego następca - Tu-154 - był projektowany w drugiej połowie lat 60. wyłącznie z myślą o przewozie pasażerów. Wojskowego brata ta maszyna nie miała" - podkreśla "Wriemia Nowostiej". Nie przypadkiem, te same tezy natychmiast powtórzyli polscy „niezależni eksperci”.
Gdyby ktoś poszukiwał źródeł inspiracji dla niedawnych wystąpień Sikorskiego, Grasia czy Schetyny, komentujących słowa Jarosława Kaczyńskiego powinien również sięgnąć po niezawodną prasę rosyjską, w której publikacjach znajdzie identyczne w tonie (a czasem i treści) słowa. Wobec takiej wspólnoty myśli, można jedynie gratulować wyżej wymienionym uważnej lektury moskiewskich gazet.
Nim którykolwiek z nich „zajął stanowisko”, ważkie wskazówki napłynęły z Moskwy. Wspomniany już dziennik "Wriemia Nowostiej" 8 września br. tak skomentował wystąpienie Kaczyńskiego: "Opozycja upolitycznia tragedię pod Smoleńskiem. [...] Za rozważaniami lidera PiS na temat przyczyn katastrofy kryją się polityczne pobudki i emocje".
Nie trzeba dodawać, że autorem takich słów mógł być każdy z polityków PO. Rosyjska gazeta podkreśliła też, że „przywódca PiS widzi przyczyny tragedii w rosyjskim bałaganie lub świadomym wprowadzeniu polskich pilotów w błąd.” Troskę dziennika wywołały działania zespołu parlamentarnego PiS , w związku z czym wyrażono zdziwienie, że zespół chce "przedstawić swoją interpretację wydarzeń, które nastąpiły po smoleńskiej katastrofie. Wszak komisja Macierewicza została powołana do zbadania przyczyn, a nie następstw tragedii" – frasuje się "Wriemia Nowostiej".
Dwa dni później,10 września Radosław Sikorski odnosząc się do apelu Jarosława Kaczyńskiego, by politycy PO zeszli ze sceny politycznej zakomunikował, że „prezes PiS już zdecydował kto jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską, choć prokuratura i komisja nie zakończyły pracy”. Powiedział to ten sam Sikorski, który 3 maja br. w wywiadzie dla telewizji CNN definitywnie przesądził o przyczynach katastrofy, gdy w programie "Situation Room" Wolfa Blitzera na pytanie: czy już wiadomo co było przyczyną tragedii – odpowiedział: "Moim zdaniem była to kombinacja nadzwyczaj złej pogody, dość prymitywnego lotniska oraz błędu pilota. Jestem przekonany, że wspólna polsko-rosyjska komisja dotrze do prawdy" – perorował wówczas szef polskiego MSZ. Sugestie, jakoby zdarzenie mogło być wynikiem celowego działania, Sikorski stanowczo odrzucił. "Zawsze pojawiają się teorie spiskowe jednak tym razem nie są one poważne. Nie ma na to najmniejszego dowodu" – zaznaczył.
Identyczną wiarę wykazał Paweł Graś, gdy pytany wczoraj o zarzuty prezesa PiS-u oznajmił: „My będziemy spokojnie czekać na pracę instytucji, które zajmują się badaniem katastrofy, prokuratury i komisji. Niech te instytucje wskażą, stwierdzą ewentualnych winnych i odpowiedzialnych”.
Graś posunął się jednak o krok dalej. Pytany o to, czy brak reakcji na oskarżenia jeszcze bardziej nie sprowokuje Kaczyńskiego do ataków na rząd i prezydenta, rzecznik powiedział, że za takim zachowaniem prezesa może kryć się strach przed ustaleniami śledczych ws. katastrofy. – „Należy zastanowić się, czemu prezes PiS tak bardzo stara się wpoić nam swoją wersję wydarzeń. To może być strach przed ustaleniami prokuratury dotyczącymi katastrofy 10 kwietnia. Być może nie będą dla niego wygodne” – dywagował Graś.
Zapewne Paweł Graś posiada informacje na temat ostatecznych ustaleń prokuratury wojskowej, które mają okazać się niekorzystne dla prezesa PiS. Ta „tajna wiedza” funkcjonuje wszakże od 10 kwietnia – czyli od momentu, gdy rozpoczęto kampanię dezinformacji forsując tezę o winie pilotów i naciskach ze strony Prezydenta Kaczyńskiego. I w tym wypadku można wskazać bliskie Grasiowi źródła inspiracji.
Tuż po ujawnieniu przez Rosjan rzekomych zapisów rozmów z kokpitu Tu-154 wypowiedział się były szef Wojskowych Służb Informacyjnych gen. Marek Dukaczewski, nawołując do „sprawdzenia dokładnie działania niektórych osób na pokładzie”. Generała WSI zainteresowała szczególnie rozmowa telefoniczna braci Kaczyńskich. Dukaczewski dopytywał: – „kiedy ta rozmowa była - czy przed informacją, że jest problem z lądowaniem, czy po? Interesuje mnie, czy prezydent poinformowany o tym, że jest problem, i zapytany, gdzie ma samolot lądować, konsultował z kimś swoją decyzję?”
Nie mam wątpliwości, że prokuratura wojskowa zna już odpowiedź na pytanie pana generała, zatem każda wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego przybliża nas do chwili, gdy końcowe ustalenia śledztwa okażą się „niewygodne” dla polityka PiS- u.
Gdy inny członek grupy rządzącej Grzegorz Schetyna deklaruje, -„Zrobimy wszystko, żeby przerwać tę eskalację nienawiści” – nie można mu nie wierzyć. Instrukcja płk Putina - „opozycję należy bić pałką po łbie” - jest zbyt sugestywna, by z niej nie skorzystać.

Artykuł opublikowany w Gazecie Warszawskiej "[/b]
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sro Wrz 22, 2010 1:25 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/gry-gazowe-czyli-powrot-do-rosji.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"wtorek, 21 września 2010

GRY GAZOWE CZYLI POWRÓT DO ROSJI

Od kilku dni, wokół tematu polsko-rosyjskiej umowy gazowej można dostrzec rozliczne gry polityczne świadczące o narastającym zniecierpliwieniu Rosji. Wypowiedź płk Putina dla rosyjskiego "Kommiersanta”, w której informował o polskim żądaniu, „by Komisja Europejska wymusiła zmianę uzgodnionej już trasy Gazociągu Północnego” wyraźnie świadczy o dużej irytacji premiera Rosji i może sugerować, że temat już stał się przedmiotem targów.
Sporna sprawa lokalizacji rurociągu „Nord Stream” utrudniająca wejście tankowców do gazoportu w Świnoujściu znana była od wielu miesięcy. Jak się okazuje nie dla płk Putina. W wywiadzie dla „Kommiersanta” stwierdził zatem, że „nagle Polacy oznajmili teraz, że gazociąg powinien przechodzić na znacznie większej głębokości, niż zakładano, gdyż oni w przyszłości zamierzają pogłębić swój port i puścić swoim torem wodnym większe statki. Wcześniej o takich zamiarach nie informowali” – denerwował się Putin i oświadczył, że według niego "nic już nie powstrzyma" budowy gazociągu. Dodał też, że awantura wywołana sprzeciwem Polski nie ma nic wspólnego ze sprawą Ahmeda Zakajewa, a Polacy „po prostu chcieli otrzymać nasz tranzyt". „Jest oczywiste, że mimo wszystko przejdziemy” - dodał Putin.
Wygląda na to, że premier Rosji kłamie mówiąc, iż nic nie wiedział o stanowisku Polski. Sprawę dostępu do gazoportu opisałem już w styczniu br., wówczas gdy niemiecki Federalny Urząd Żeglugi i Hydrografii w Hamburgu wydał pozwolenie na położenie rur na dnie Bałtyku również tam, gdzie gazociąg będzie się krzyżował z drogą morską do portów w Szczecinie i Świnoujściu.
Od tego przynajmniej czasu wiadomo, że Polska musiała oprotestować tę decyzję, bowiem zagrażała wprost planom budowy gazoportu, do którego ma być dostarczany gaz z Kataru, przewożony tankowcami wymagającymi toru wodnego o głębokości co najmniej 14,3 m.
Reakcja Putina jest tym bardziej zagadkowa, że na początku marca br. w tej sprawie wypowiedział się dyrektor spółki Nord Stream ds. pozwoleń Dirk von Ameln, stwierdzając, że „bardzo poważnie potraktowaliśmy zastrzeżenia strony polskiej. Cieszymy się, że udało nam się znaleźć możliwe do przeprowadzenia rozwiązanie służące bezpieczeństwu gazociągu i żeglugi”. Zmiany w projekcie gazociągu miały spowodować, że zostanie on wkopany pod dno morskie na odcinku 20 km oraz przesunięty na głębsze wody na odcinku 12 km z gwarantowaną minimalną głębokością 16 metrów, by zapewnić tankowcom niezakłócony dostęp do portów w Szczecinie i Świnoujściu. Już wówczas było jednak wiadomo, że strona polska chciałaby mieć zagwarantowaną 17-metrową głębokość dojścia i trudno przypuszczać by ta kwestia mogła być zaskoczeniem dla Rosji.
Wygląda na to, że płk Putina rozsierdził fakt włączenia w sprawę Komisji Europejskiej, co w połączeniu ze sprzeciwem tej instytucji wobec postanowień umowy gazowej sprawia, pociąga za sobą problemy i sprawia, że podpisanie kontraktu zostaje odłożone. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na niebywałą zgodność argumentacji rosyjskiej i polskiej w kwestii przyczyn stanowiska KE w sprawie umowy gazowej.
Na początku września moskiewski „Kommiersant” zamieścił artykuł o sugestywnym tytule: "Polska wykrawa kawałek "Gazpromu", w którym dyrektor Instytutu Energetyki Narodowej Federacji Rosyjskiej Siergiej Prawosudow podzielił się uwagami na temat sprzeciwu KE. Rosjanin twierdził, że „chodzi o to, że niektórzy polscy biznesmeni zdecydowali, że warto byłoby oddzielić "Gazprom" od zarządu nad tą częścią gazociągu "Jamał-Europa", który przechodzi przez terytorium Polski. Wydaje im się, że lepiej oddać ten odcinek pod kontrolę polskiej państwowej kompanii "Gaz-System" i konkludował: „teraz jakby wszystko zawisa w powietrzu… Polacy zawieźli projekt Porozumienia do Brukseli, aby omówić go z komisarzem Unii Europejskiej ds. energetyki Ginterem Ottingerem. A on uważa, że w Porozumieniu należy uwzględnić założenia trzeciego pakietu energetycznego Unii Europejskiej. Jest dla nie jasne, że w rosyjsko-polskim projekcie Porozumienia w zakresie gazu nie ma poważnych sprzeczności z trzecim pakietem energetycznym Unii Europejskiej. Jednak z jakiegoś powodu Bruksela ma zastrzeżenia wobec dokumentu, który jest bardzo korzystny zarówno dla Polski, jak i dla Rosji”.
Możliwe, że Bruksela po raz kolejny wyraża swoje nadzwyczajne niezadowolenie z tego, że Rosja do tej pory nie podpisała Karty Energetycznej?”
Siergiej Prawosudow stwierdził następnie, że Rosja nie ma zamiaru podpisywać tej Karty. Dlaczego? „Odpowiedź jest prosta: ten dokument został zestawiony wyłącznie w interesach konsumentów paliwa, a interesy dostawców nie są nim w ogóle uwzględnione. Właśnie na tym polega słaba strona Karty, którą należałoby poprawić, taka jest moja opinia” – uznał Prawosudow.
Po tej wypowiedzi szefa Instytutu Energetyki Narodowej Federacji Rosyjskiej wśród polskich ekspertów natychmiast pojawił się argument, że powodem sprzeciwu KE wobec umowy gazowej z Rosją jest sprawa Karty Energetycznej i nie ma to nic wspólnego z ochroną interesów polskich. Przypadek? Nie sądzę. Nie dalej jak wczoraj pojawiła się wypowiedź anonimowego polskiego eksperta „zaangażowanego w negocjacje gazowe z Rosją”, który w identyczny sposób jak Rosjanin ocenił sprawę twierdząc, że „trzeci pakiet liberalizacyjny tworzy wspólny rynek energii i gazu w Unii Europejskiej, liberalizuje dostęp do sieci elektroenergetycznych i gazowych. - Wszystko ładnie tyle, że w teorii. Pytanie podstawowym jest kto wynagrodzi firmom straty z powodu odstąpienia części majątku?” – martwi się ekspert i pyta: „Dlaczego KE tak twardo forsuje swoje racje? - W wielu krajach UE istnieje dość silny opór przeciwko zapisom pakietu. Zresztą ma to uzasadnienie. Akcjonariuszom dużych firm energetycznych trudno zrozumieć, dlaczego mają pozbyć się części majątku. KE tłumaczy, że tak będzie korzystniej dla klientów, pozwoli także przeciwdziałać wygrywaniu przez firmy spoza UE (np. Gazpromowi) swojej kluczowej pozycji”. Konkluzja tej wypowiedzi jest jasna i zawarta w artykule: „Następstwem twardego stanowiska UE jest to, że w związku z brakiem umowy może nam zabraknąć tej zimy gazu.”

Jest dla mnie oczywiste, że umowa gazowa z Rosją zostanie wkrótce podpisana, a sprzeciw KE zostanie sprowadzony w praktyce do zapewnienia gwarancji interesów (głównie niemieckich) spółek paliwowych. W tym przekonaniu utwierdza mnie nie tylko zgodność stanowisk Polski i Rosji wobec sprzeciwu KE, ta bowiem dziwić nie może, gdy pamięta się o przyjętej pod Smoleńskiem idei „pojednania”.
W zalewie zastępczych tematów, podrzucanych przez funkcyjne media niezauważenie przemknęła informacja, której sens może pomóc w znalezieniu odpowiedzi na pytanie dotyczące interesu grupy rządzącej w forsowaniu niekorzystnej umowy gazowej.
Treść tej lakonicznej informacji zapewne niewiele będzie mówiła osobom niezorientowanym:
„Petrolinvest zawarł z moskiewską firmą Yukola przedwstępną umowę dotyczącą nabycia 50 proc. akcji w Open Stock Company "Bogorodsknieft" z siedzibą w Saratowie,”
Petrolinvest to spółka której właścicielem jest Ryszard Krauze, a prezesem Paweł Gricuk. Jeszcze w kwietniu br. Forbes w publikacji „Petrolinvest: Austerlitz czy Waterloo” wskazywał, że „Krauze od roku z coraz większą desperacją próbuje zebrać kapitał i sprzedaje nie tylko swoje spółki, ale również pałace, samoloty i obrazy, to wybór mniejszego zła - sposób, by nie wypaść z gry o ropę.”
Co oznacza podpisanie umowy przez spółkę Krauzego? Petrolinvest, poszukujący ropy w Kazachstanie otrzymał wyłączność na negocjacje zakupu 50 proc. rosyjskiej spółki wydobywczej Borogodsknieft z Saratowa, która ma licencję na wydobycie ropy. Teraz firma z Saratowa należy do spółki Jukola i od kilku lat prowadzi stabilne wydobycie. W tym roku ma wydobyć milion baryłek ropy. Udokumentowane i potwierdzone zasoby należące do spółki wynoszą ok 45 mln baryłek surowca. Dodatkowo, na obszarze objętym licencją spółki są złoża, których perspektywiczne zasoby szacowane są na 20 mln baryłek ropy. Po zagospodarowaniu kolejnego złoża Borogodsknieft ma zwiększyć produkcję do 3 mln baryłek. Surowiec jest eksportowany przez rurociąg "Przyjaźń" do Polski i Niemiec. W razie domknięcia transakcji Petrolinvest będzie odbierał ropę od Borogodsknieftu.
Dotąd Petrolinvest miał 86,32 mln zł straty netto w I poł. 2010 roku wobec 283,11 mln zł straty rok wcześniej. Przed opublikowaniem informacji akcje giełdowe Petrolinvestu taniały o 0,25 proc. a jeden papier kosztował 12,13 zł. Po opublikowaniu, tego samego dnia zyskały 5,19 proc. na GPW w Warszawie. Petrolinvest był już obecny na terenie Rosji. Spółka posiadała 60 proc. udziałów w pięciu koncesjach w rosyjskiej republice Komi. W ubiegłym roku uznała je jednak za mało perspektywiczne i sprzedała za symboliczne kwoty.
Do tego tematu powrócę wkrótce. Przypomnę jedynie, że Ryszard Krauze to biznesmen trafnie kojarzony z Donaldem Tuskiem i innymi działaczami Platformy Obywatelskiej.
Nigdy nie wyjaśniono, jaki wpływ miał Donald Tusk, w czasach gdy był likwidatorem RSW Prasa-Książka-Ruch, na zawarcie kontraktu na stworzenie przez Prokom systemu komputerowego dla Ruchu. Nigdy też nie wyjaśniono, czy Ryszard Krauze - główny reklamodawca finansował pismo „30 dni” prowadzone przez Donalda Tuska, podobnie jak nie wiemy - dlaczego Krauze do obsługi PR wybrał firmę byłego ministra łączności w rządzie Hanny Suchockiej, działacza KLD – Krzysztofa Kiliana? Wielokrotnie pojawiały się sugestie, że Prokom Krauzego wspierał różne inicjatywy Kongresy Liberalno - Demokratycznego.
Tajemnicza jest również sprawa Grupy 4Media, która w 2000 r. weszła na giełdę papierów wartościowych dzięki przejęciu zadłużonego Chemiskóru. Firma miała być koncernem medialnym, kupując dziennik „Życie” i portal internetowy „Ahoj”. Założycielami Grupy 4Media byli działacz KLD Jacek Merkel i wydawca Wojciech Kreft oraz Dariusz K., a Prokom Investments Ryszarda Krauzego objął pierwsze bony dłużne tej spółki. Pieniądze miały być przeznaczone na finansowanie 4Media. Gdy spółka okazała się bankrutem, sprawą zainteresowała się prokuratura.
Przez Prokom przewinęło się wielu polityków i ludzi pereelowskich służb. W artykule „Dworcowa "ośmiornica" (Nasza Polska 3/2009) Rita Żebrowska, Andrzej Echolette przypomnieli, że „w orbicie przedsięwzięć Krauzego znajdowali się „byli oficerowie specsłużb PRL i ich rodziny: oprócz Petelickiego, m.in. płk Mieczysław Tarnowski (zastępca szefa Urzędu Ochrony Państwa, a potem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w rządach Buzka i Millera) czy Adam Bałach (w latach 90. kierował WSI w Gdyni). Jest syn Marka Dukaczewskiego, byłego szefa WSI, i córka posła Samoobrony Lecha Woszczerowicza. Jako rzecznik Biotonu pracuje Iwona Ryniak - córka oficera wymienionego w raporcie z likwidacji WSI". Przed dwoma laty pojawiały się informacje, że aneks do Raportu z Weryfikacji WSI ma zwierać m.in. informacje o spółkach Ryszarda Krauzego.
Szefem spółki Petrolinvest, jest Paweł Gricuk – „genialny biznesmen ze skazą” – jak scharakteryzowano tę postać w artykule „Imperium Krauzego - czy to początek końca?” Tomasza Butkiewicza i Luizy Zalewskiej. Autorzy przypomnieli o „dziwacznej transakcji z dziwaczną spółką, nad którą do dziś unosi się duch Tadeusza Rusieckiego - biznesmena, który w imieniu Rosjan zarządzał w Polsce postsowieckim majątkiem.” W październiku 2002 r. Gricuk na własny rachunek i za własne pieniądze kupił warszawską spółkę Immorent, płacąc za jej udziały trzy miliony czterysta tysięcy złotych. W artykule możemy przeczytać:
„Spółka nic nie ma, niczym się nie zajmuje. Jej jedyną wartością jest prawo dzierżawienia lokali w pięciopiętrowej kamienicy w warszawskiej alei Szucha. To wyjątkowo ekskluzywny adres, tuż obok nuncjatury papieskiej, siedziby premiera i dwóch ministrów. Jedynym felerem spółki jest to, że należy do Rosjan, a ściślej - Rosjanie uważają ją za swoją własność. Gricuk kupił więc spółkę, która z namaszczenia Rosji podnajmowała lokale w rosyjskiej nieruchomości. Takich spółek nie można normalnie kupić.”
Podobnie – jak nie można normalnie otrzymać wyłączności na zakup 50 proc. rosyjskiej spółki posiadającej licencję na wydobycie ropy. W Rosji ten obszar decyzji należy do wszechwładnego wicepremiera i byłego funkcjonariusza KGB Igora Sieczina.
Dla Ryszarda Krauzego – bohatera afery gruntowej, - który za czasów rządów PiS musiał wyjechać z Polski, a następnie wyprzedawać majątek nadchodzi okres wyjątkowej prosperity. „Petrolinvest wraca do Rosji” – głosiły tryumfalnie tytuły prasowe.
Czy podobnie wraca III RP ?


Źródła:

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,8404826,Putin__trasa_Nord_Stream_ustalona__a_Polska_zada_zmian.html
http://www.rp.pl/artykul/67299,443005.html
http://polish.ruvr.ru/2010/09/03/18659626.html
http://gazownictwo.wnp.pl/ke-testuje-na-polsce-trzeci-pakiet-liberalizujacy,120106_1_0_0.html
http://www.forbes.pl/artykuly/sekcje/sekcja-strategie/petrolinvest--austerlitz-czy-waterloo,2458,1
http://forsal.pl/artykuly/452932,petrolinvest_kupi_50_proc_akcji_bogorodsknieft_z_rosji.html
http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/121235,imperium-krauzego-czy-to-poczatek-konca.html"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Wrz 27, 2010 12:11 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/smolenska-cena-umowy-gazowej.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"czwartek, 23 września 2010

SMOLEŃSKA CENA UMOWY GAZOWEJ

Historia obecnych negocjacji aneksu do umowy międzyrządowej w sprawie dostaw rosyjskiego gazu ma już ponad 20 miesięcy. Jej szczegółowe przedstawienie miałoby zapewne objętość sporej książki i okazało się niestrawne dla większości odbiorców. Trzeba jednak przypomnieć niektóre, istotne fakty.
Geneza rokowań sięga przełomu lat 2008-2009, gdy wybuchł rosyjsko-ukraiński spór gazowy. Zawarte w styczniu 2009 r. porozumienie między Gazpromem a ukraińskim Naftohazem wyeliminowało z pośrednictwa handlu gazem spółkę RosUkrEnergo ( w której Gazprom miał połowę udziałów), co z kolei spowodowało obniżenie dostaw gazu do Polski.
Pod koniec stycznia 2009 roku polski Gaz-System i PGNiG poinformowały, że RosUkrEnergo, dostarczająca dotąd ok. 2,5 mld m sześc. gazu rocznie zaprzestał dostaw. Kilka dni później, Donald Tusk po spotkaniu z Władimirem Putinem w czasie obrad Światowego Forum Ekonomicznego w Davos oznajmił, że „problem z dostawami gazu do Polski prawdopodobnie zostanie rozwiązany”. Pierwszy warunek tego „rozwiązania problemu” został ujawniony z początkiem marca 2009 roku, gdy minister transportu Rosji Igor Lewitin przyznał, że Gazprom jest gotów dostarczyć Polsce dodatkowe ilości gazu, ale tylko wówczas, jeśli ta zrezygnuje z pośrednika i podpisze aneks do umowy międzyrządowej z 1993 roku.
Tego rodzaju zachowania w stosunkach międzynarodowych, wymuszone niezawinionym przez Polskę konfliktem rosyjsko – ukraińskim i zerwaniem dostaw przez spółkę zależną od Gazpromu nie sposób nazwać inaczej jak szantażem. Nieco później dowiedzieliśmy się, że Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zapłaciło RosUkrEnergo zaległe 70 mln dol. za dostawy gazu z grudnia 2008 roku, co w sposób oczywisty pozbawiło Polskę ważnego argumentu finansowego i mogło wzbudzić w Rosjanach przeświadczenie, że rząd Tuska jest gotów do dalszych ustępstw.
Od tego momentu, w historii negocjacji przewijają się dwa podstawowe elementy.
Z jednej strony kolejne, mniej lub bardziej jawne żądania wysuwane przez stronę rosyjską, z drugiej zaś – zapewnienia rządu Donalda Tuska, że lada moment kontrakt zostanie podpisany. Ze strony rządu proces ten cechuje stan permanentnej kapitulacji, Rosjanie zaś tylko pozornie prowadzą niepojętą grę na czas, odwlekając efekt końcowy.
Warto poszukać odpowiedzi na dwa ważne pytania: dlaczego w ogóle przyjęto szantaż ze strony Rosji oraz dlaczego umowa nie została podpisana do chwili obecnej?
Wbrew temu, co twierdzi propaganda grupy rządzącej decyzji o rozpoczęciu negocjacji długoterminowej, międzyrządowej umowy nie można oceniać inaczej jak decyzji politycznej, nie znajdującej uzasadnienia w polskich projektach dywersyfikacyjnych. Obowiązująca wówczas rządowa „Polityka dla przemysłu gazu ziemnego” z marca 2007 r. (opracowana jeszcze przez rząd PiS) zakładała że głównymi działaniami wzmacniającymi bezpieczeństwo energetyczne państwa będą: terminal do odbioru gazu skroplonego, bezpośrednie połączenia gazociągiem ze złożami skandynawskimi (Baltic Pipe), zwiększenie krajowego wydobycia, zawarcie kontraktów długoterminowych na dostawy gazu ze źródeł innych niż rosyjskie. Rząd Tuska do tych działań dodał rozbudowę magazynów gazu oraz budowę połączeń z Niemcami i Czechami, co już podważało opłacalność inwestycji terminalu w Świnoujściu i było sprzeczne ze strategią dywersyfikacji, która wprost zabraniała budowy połączeń międzysystemowych skutkujących dalszym uzależnieniem dostaw gazu do Polski od jednego producenta.
Jak napisano w opracowanej przez prezydenckie BBN „Analizie działań na rzecz bezpieczeństwa energetycznego dostaw gazu” z listopada 2009 r. „budowa połączeń międzystemowych z Niemcami, Czechami czy Austrią a także zwiększenie do Polski dostaw gazu w wyniku renegocjacji „kontraktu jamalskiego”, może nasycić rynek krajowy gazem przed wybudowaniem gazoportu w Świnoujściu i tym samym utrudnić podpisanie kolejnych kontraktów na gaz skroplony. Wymienione czynniki będą wpływać na to, czy terminal LNG zostanie ważnym instrumentem dywersyfikacji, czy też jego wpływ na bezpieczeństwo energetyczne kraju będzie umiarkowany.”
Trzeba też pamiętać, że w czasie podjęcia decyzji o paktowaniu z Gazpromem obowiązywała umowa z Rosją zawarta do roku 2022 (której zapisy należało egzekwować) oraz istniały realne możliwości zapewnienia dostaw gazu z innych, niż rosyjskie źródeł. Ważną przesłanką, że chodziło o decyzję polityczną jest fakt, że od chwili przejęcia władzy przez obecny układ nie uczyniono nic w sprawie projektu Baltic Pipe - podmorskiego rurociągu łączącego Polskę z Danią, który zgodnie z harmonogramem miał być oddany do użytku w 2010 roku. W dniu 16 czerwca 2009 r. OGP Gaz – System S.A. wstrzymał realizację projektu Baltic Pipe z powodu „braku zainteresowania na gaz”. Choć Komisja Europejska przyznała inwestycji wsparcie finansowe, zabrakło decyzji rządowej o nadaniu temu projektowi, podobnie jak budowie terminalu LNG, statusu projektu o strategicznym dla państwa znaczeniu.
Mając na uwadze, że już w marcu 2008 roku doszło w Ministerstwie Gospodarki do rozwiązania Departamentu Dywersyfikacji Dostaw Nośników Energii, którego urzędnicy nie mieli po prostu nic do roboty można uznać, że grupa rządząca wprost oczekiwała na rosyjską „propozycję nie do odrzucenia” i przyjęła ją nie bacząc na narodową strategie bezpieczeństwa energetycznego.
Wbrew twierdzeniom Tuska i Pawlaka, jakoby decyzja o podpisaniu kontraktu gazowego z Rosją wynikała z kalkulacji ekonomicznych (których nikt do tej pory nie przedstawił) i nie ma nic wspólnego z żadną „ideologią” - była ona podyktowana wyłącznie racjami politycznymi, wynikającymi z dogmatycznego kosmopolityzmu i antypolonizmu Platformy, jej związków z postsowiecką agenturą oraz reorientacji na „poprawę stosunków” z Rosją i Niemcami, co w praktyce oznaczało zwrot ku politycznemu serwilizmowi. Jedyny „interes ekonomiczny” mógł wynikać z faktu, że grupa rządząca reprezentuje interesy lobby rosyjskiego, doskonale ulokowanego w establishmencie III RP i była zainteresowana ponownym umieszczeniem Polski w strefie wpływów Moskwy.
Z tej przyczyny, umowa gazowa jest tym najważniejszym kluczem do zrozumienia scenariusza zdarzeń z ostatnich kilkudziesięciu miesięcy i stanowi punkt centralny wokół którego rozgrywają się inne, mniej lub bardziej symboliczne sytuacje. Wszystkie one będą jedynie odbiciem koncepcji, która legła u podstaw traktatu gazowego.

W żadnym innym obszarze, jak w sprawie bezpieczeństwa energetycznego nie widać wyraźnie dwóch różnych i przeciwstawnych wizji rozwoju Polski - między koncepcją Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a pomysłami grupy rządzącej.
To z inicjatywy Lecha Kaczyńskiego w maju 2007 r. zorganizowano Szczyt Energetyczny w Krakowie, na którym obecni byli prezydenci Azerbejdżanu, Gruzji, Litwy i Ukrainy oraz przedstawiciel prezydenta Kazachstanu. Szczyt ten dał początek niezwykle ważnemu projektowi – Euroazjatyckiemu Korytarzowi Transportu Ropy Naftowej, którego część stanowił rurociąg Odessa-Brody-Płock-Gdańsk, a który pozwoliłby na dostawy ropy naftowej z regionu Morza Kaspijskiego do Polski i Europy. Kolejne szczyty energetyczne, będące kontynuacją spotkania w Krakowie, odbyły się w Wilnie, Kijowie i Baku. Zapadły na nich decyzje, których efektem było przygotowanie przez spółkę Sarmatia, (której udziałowcami są spółki z Polski, Ukrainy, Litwy, Gruzji i Azerbejdżanu) studium wykonalności projektu budowy korytarza do transportu ropy naftowej z regionu Morza Kaspijskiego do Gdańska. Ta inicjatywa polskiego Prezydenta miała pełne poparcie Komisji Europejskiej.
Nie trzeba dodawać, że spotkała się z obojętnością, a nawet wrogością grupy rządzącej, która w aktywności Lecha Kaczyńskiego na tym polu upatrywała zagrożenie dla pomysłu uzależnienia Polski od rosyjskiego dyktatu. Sprawę bezpieczeństwa energetycznego, Lech Kaczyński traktował jako priorytet swojej prezydentury i był żywo zainteresowany przebiegiem polsko-rosyjskich negocjacji. W tym celu powołał nawet Zespół ds. Bezpieczeństwa Energetycznego w Kancelarii Prezydenta RP, a już w połowie 2009 roku wystąpił do rządu o przesłanie instrukcji negocjacyjnej dotyczącej rozmów z Gazpromem oraz umowy na zakup gazu z Kataru.
Natomiast 17 listopada 2009 roku Lech Kaczyński przesłał do Donalda Tuska list, w którym zawarł pytania dotyczące kilku kluczowych kwestii związanych ze stanowiskiem negocjacyjnym rządu. Przedmiotem zainteresowania Prezydenta była w szczególności długość obowiązywania kontraktu, wielkość wolumenu kupowanego gazu, formuły ustalania ceny, oraz procesy decyzyjne w spółce EuRoPol Gaz i wysokość taryf przesyłowych. Lech Kaczyński pytał również o rządową koncepcję dywersyfikacji dostaw gazu, w tym o losy projektu budowy gazoportu w Świnoujściu i rurociągu Odessa-Brody-Gdańsk oraz o to, czy planowane jest połączenie polskiego systemu gazowego z projektowaną lądową częścią gazociągu Nord Stream.
Prezydent chciał wiedzieć, dlaczego umowa dotycząca gazu musi być zawarta w formie porozumienia międzyrządowego i z czym dla państwa będzie się wiązała taka forma zawarcia porozumienia, pytał także dlaczego do rozmów z Rosją nie włączono unijnej Komisji Europejskiej. Było to ważne pytanie, bo o udziale KE w negocjacjach rząd Tuska mówił już we wrześniu 2009 roku, a niedawny protest Komisji obnażył niezgodność umowy z prawem europejskim. Na te wystąpienia Prezydent nie otrzymał odpowiedzi.
W lutym 2010 Lech Kaczyński skierował list do uczestników konferencji „North European Energy Security Forum”, zorganizowanej w Gdańsku, w którym m.in. napisał: „Tematyka konferencji nabiera szczególnego znaczenia w obliczu uzależnienia wielu państw członkowskich Unii Europejskiej np. Polski, krajów bałtyckich i większości krajów Europy Środkowej, od importu surowców energetycznych – ropy naftowej i gazu ziemnego - z kierunku wschodniego. Stanowić to może poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa.”
Gdy zaś 26 marca odbyło się w Belwederze spotkanie ekspertów poświęcone kwestiom gazowym, wywołało ono olbrzymie oburzenie grupy rządzącej i spowodowało liczne ataki medialne na Prezydenta, zaś obecni na spotkaniu przedstawiciele strony rządowej opuścili salę obrad. Główny wniosek płynący z przedstawionego wówczas tzw. raportu Naimskiego był bowiem taki, że umowa z Rosją jest niekorzystna dla Polski i zagraża naszemu bezpieczeństwu. Ujawniono również, że zapewnienia wicepremiera Pawlak, jakoby poza Gazpromem Polska nie miała alternatywy dla dostaw gazu były kłamstwem.
Przebieg tego spotkania musiał uprzytomnić ludziom z grupy rządzącej, że Prezydent będzie najsilniejszym, bo wyposażonym w ustawowe uprawnienia przeciwnikiem porozumienia gazowego z Rosją i posiada pełną wiedzę na temat zagrożeń, jakie kontrakt ten niesie dla Polski. Wiemy również, że już wówczas Lech Kaczyński poważnie zastanawiał się nad prawnymi możliwościami zablokowania umów z Gazpromem i prowadził w tej sprawie liczne konsultacje.
Mając to na uwadze, trzeba odnotować pewną sekwencję zdarzeń, która z dzisiejszej perspektywy nabiera szczególnego znaczenia.
10 lutego 2010 roku rząd Tuska zatwierdził porozumienie gazowe z Rosją. Wydawało się, że nic już nie stoi na przeszkodzie, by podpisano je na szczeblu międzyrządowym, na co również wskazywały ówczesne komunikaty prasowe.
Tymczasem 16 lutego rzeczniczka KE ds. energii Merlen Holzner poinformowała, że Komisja Europejska poprosiła polski rząd o wyjaśnienia w sprawie umowy gazowej z Rosją, znajdując w niej zapisy sprzeczne z unijnym prawem energetycznym. Późniejszy komunikat stwierdzał, iż KE „na podstawie doniesień prasowych”, sygnalizowała, że istnieją obawy, czy porozumienie jest zgodne z prawem UE i w lutym, a także w kwietniu wysłała do resortu gospodarki dwa listy w tej sprawie. Nie wiemy, na jakiej podstawie rzeczywiście nastąpiła reakcja Komisji.
Można sądzić, że ta okoliczność zostałaby wykorzystana przez Prezydenta Kaczyńskiego do spowodowania, by w proces negocjacji umowy zaangażowały się instytucje unijne, a zapisy szkodliwe dla Polski byłyby renegocjowane. Nie przypadkiem aktywność Prezydenta na forum UE budziła wściekłość grupy rządzącej i była przedmiotem rozlicznych gier i medialnych ataków.
W tym kontekście dość niezwykle musiały zabrzmieć słowa Władimira Putina wypowiedziane podczas konferencji prasowej w Smoleńsku w dniu 7 kwietnia br., gdy premier Rosji zapewnił, że „podpisanie niezbędnej dokumentacji nastąpi w niedługim terminie” i poinformował, że podczas rozmów z Tuskiem umówili się na długoterminowe dostawy do Polski rosyjskiego gazu.
Dzień później Waldemar Pawlak w charakterystycznym stylu powiadomił dziennikarzy, że „jeśli chodzi o porozumienie to przypuszczam, że po tych wszystkich wyjaśnieniach wszelkich nowych wątpliwości, jeżeli nie będzie żadnych nowych zastrzeżeń (...), to będzie to możliwe do sfinalizowania w kwietniu.” Zapewnienie to powtórzył 26 kwietnia – już po tragedii smoleńskiej – twierdząc, że „pracujemy nad technicznym uzgodnieniem terminu, to może być w tym tygodniu, ale raczej spodziewałbym się tego po długim weekendzie majowym".
To gwałtowne przyspieszenie procesu negocjacyjnego, w okresie poprzedzającym 10 kwietnia i tuż po tragedii wydaje się niezwykłe, zważywszy na toczące się przed Komisją Europejską postępowanie w sprawie spornych zapisów umowy. W tym czasie nic nie usprawiedliwiało smoleńskiego optymizmu płk Putina i nie tłumaczyło wypowiedzi wicepremiera Pawlaka.
Jest raczej pewne, że reakcja KE stała na przeszkodzie w ostatecznym sfinalizowaniu kontraktu, co znalazło zresztą potwierdzenie w piśmie skierowanym do rządu polskiego na początku lipca br. gdzie wzywa się Polskę do „zaprzestania naruszeń przepisów UE dotyczących rynku wewnętrznego gazu” i grozi skierowaniem sprawy umowy gazowej z Rosją do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.
Gdy wiemy już, jakie stanowisko w tej sprawie zajmuje rząd Donalda Tuska, broniący niekorzystnych dla Polski postanowień umowy z Rosjanami, powinniśmy też mieć świadomość, że jedynym rzecznikiem interesów obywateli polskich przed Komisją Europejską mógł być tylko Prezydent Lech Kaczyński i tylko z nim można było wiązać nadzieje na zablokowanie kontraktu gazowego.
Pułapka smoleńska skutecznie pozbawiła Polaków tej nadziei.


Artykuł opublikowany w nr.38/2010 Gazety Polskiej
"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pią Paź 01, 2010 6:04 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/09/list-ponad-gowami.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"środa, 29 września 2010

LIST. PONAD GŁOWAMI.

„To niebezpieczny i prowokacyjny dokument. Słów w nim niewiele, lecz wszystkie biją w jeden punkt.” Czy podobnej treści komentarzy należy spodziewać w związku z ogłoszonym dziś „Listem” Jarosława Kaczyńskiego do ambasadorów?
Przed 29 laty na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR Leonid Breżniew w takich właśnie słowach skomentował „Posłanie NSZZ Solidarność do ludzi pracy Europy Wschodniej” ogłoszone na I Krajowym Zjeździe „Solidarności”. Sześć zdań „Posłania” wywołało wówczas prawdziwą wściekłość kremlowskich władców. Ich zdaniem, autorzy apelu „chcieliby posiać zamęt w krajach socjalistycznych, zdopingować grupki różnego rodzaju odszczepieńców”.
U podstaw tej reakcji leżał komunistyczny dogmat, iż społeczeństwa i narody zniewolone sowiecką okupacją nie mają prawa ustanawiać kontaktów i budować więzi ponad głowami peerelowskich namiestników. Tylko oni – z woli i nadania Moskwy mogli „kształtować” politykę państwa i wypowiadać się w imieniu narodu. Kremlowskim terrorystom nie mieściło się w głowie, by robotnicy polscy mogli utworzyć wolny związek zawodowy i ośmielali się pisać do robotników innych państw satelickich w poczuciu „historycznej wspólnoty losów”.
Nie przypadkiem Jarosław Kaczyński wspomina w swoim „Liście” o „Posłaniu” sprzed kilkudziesięciu lat, a nawet przywołuje słowa Juliusza Mieroszewskiego – autora jednej z najważniejszych koncepcji polskiej polityki wschodniej, w której stosunek wobec obszaru ULB (Ukraina- Litwa- Białoruś) miał być kluczowy dla odzyskania niepodległości i stabilności Europy Środkowo-Wschodniej. Wyrastająca z przedwojennych wizji federacyjnych koncepcja zakładała budowanie regionalnego związku państw Europy Środkowo-Wschodniej i choć niewolna od błędnego definiowania stosunku do Rosji, była najbardziej racjonalnym pomysłem na „geopolityczną konieczność”. To ona, w dużej mierze kształtowała wschodnią myśl autorów „Posłania do ludzi pracy”.
Wyraźnie, do tej samej koncepcji nawiązywała polityka Lecha Kaczyńskiego, o czym także przypomina brat Prezydenta pisząc, iż „Świętej pamięci Prezydent Polski Lech Kaczyński, a także mój rząd partii Prawo i Sprawiedliwość, konsekwentnie budowały sojusz dużych i mniejszych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Jego osią były kraje bałtyckie (Litwa, Łotwa, Estonia) oraz kraje Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja i Węgry).
Wbrew tezom dzisiejszej propagandy, nakazującej wrogi lub lekceważący stosunek do projektów politycznych zmarłego Prezydenta – była to autentyczna, wyrastająca z tradycji pierwszej „Solidarności” myśl, wokół której Lech Kaczyński budował mądrą politykę zagraniczną.
Jestem przekonany, że „List” Jarosława Kaczyńskiego to najważniejszy dokument polityczny ostatnich lat, a jego analizie warto będzie poświęcić znacznie więcej czasu, niż mogę to uczynić obecnie. Tradycyjne przemilczenie z jakim spotkał się w mediach III RP dowodzi, że również ich decydenci zdają sobie sprawę z wagi i symboliki tego przesłania.
Podobnie, jak „Posłanie do ludzi pracy” oznaczało przekroczenie pewnej bariery psychicznej i złamanie monopolu partii komunistycznej, tak „List” Kaczyńskiego, napisany z pozycji męża stanu przełamuje stereotyp polityki zagranicznej, jako wyłącznej domeny partii rządzącej i w sposób wyraźny nawiązuje do najważniejszej koncepcji Prezydenta Kaczyńskiego.
Ogłoszony „ponad głowami” grupy rządzącej, musi być przez nią odebrany jako zamach na prerogatywy rządu i obecnego prezydenta, a poprzez rzetelną definicję sytuacji międzynarodowej staje się „kamieniem obrazy” dla Rosji i państw UE. W tym kontekście - jak wymownie brzmi informacja, iż Bronisław K. swoją wizję polskiej polityki wschodniej ma ogłosić w Jałcie, dokąd udaje się na zaproszenie Aleksandra Kwaśniewskiego i fundacji "Yalta European Strategy", której właścicielem jest Wiktor Pińczuk, zięć byłego prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy.
Nie mam wątpliwości, że „List” Jarosława Kaczyńskiego wywoła wrogą reakcję pracowników medialnych i polityków z grupy rządzącej. Podobnie - jak przed laty - wywołał ją tekst „Przesłania” I Zjazdu „Solidarności”, nazwany przez peerelowskich namiestników „obłędną prowokacją wobec sojuszników Polski”.
Pułkownik Ryszard Kukliński, informował Amerykanów, że nazajutrz po uchwaleniu posłania szef Sztabu Generalnego LWP gen. Florian Siwicki powiedział na spotkaniu w wąskim kręgu sztabowców, że Polska zmierza ku wprowadzeniu stanu wojennego, jeśli będzie trzeba – z pomocą armii radzieckiej. Sami towarzysze radzieccy wystosowali wówczas do „bratniej partii” list, w którym napisano m.in.: „Oczekujemy, że kierownictwo PZPR i rząd PRL bezzwłocznie podejmą zdecydowane i radykalne kroki w celu przecięcia złośliwej antyradzieckiej propagandy i wrogich wobec ZSRR akcji”
Choć historia nigdy nie powtarza tych samych sekwencji zdarzeń, są w niej epizody które powinny prowadzić do głębokiej refleksji:
„Prezydent Federacji Rosyjskiej Dmitrij Miedwiediew omówił ze swym kolegą polskim Bronisławem Komorowskim w trakcie rozmowy telefonicznej zagadnienia związane z dwustronną współpracą, w tym także w perspektywie planowanych kontaktów politycznych. Poinformowała o tym dzisiaj służba prasowa Kremla.”




http://www.niezalezna.pl/article/show/id/39525
http://kresy24.pl/showNews/news_id/13196/
http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=Pos%C5%82anie_I_KZD_NSZZ_Solidarno%C5%9B%C4%87_do_ludzi_pracy_Europy_Wschodniej
http://polish.ruvr.ru/2010/09/29/23042266.html "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Sob Paź 02, 2010 7:24 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Należy przy tym zwrócić uwagę, że media III RP nie przedstawiają swym odbiorcom treści samego listu, a sowicie faszerują ich zjadliwymi komentarzami na jego temat, np. dziś podczas Palikiady wystosowanie listu przyrównano do hepeningu, co gorsza bardzo groźnego.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Pon Paź 04, 2010 6:35 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://bezdekretu.blogspot.com/2010/10/nowa-polska.html

Aleksander Ścios - Bez Dekretu

Nie uznaję autorytetów ani "prawd objawionych" III RP.


"piątek, 1 października 2010

„NOWA POLSKA”

„Trzeba mieć nadzieję, że po 21 października 2007 roku – następcy Koalicji rządzącej Polską – posiądą zgoła odmienny sposób „słuchania Rodaków”, w tym: Oficerów Służb Specjalnych – z Przedstawicielami Wywiadu i Kontrwywiadu Wojskowego włącznie oraz byłych Funkcjonariuszy Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI) – pisał (pisownia oryg.) w 2009 roku ppłk dypl. w st. spocz. dr. Mikołaj Szczepan „Kruk” Ociosany w nr.5. Biuletynu „Chłodnym okiem” Stowarzyszenia Pro Milito, zrzeszającego byłych oficerów LWP i WSI. Współorganizator stowarzyszenia gen. Marek Dukaczewski dwa lata później powołał kolejną organizację weteranów WSI o nazwie „Sowa”.
Wiemy, że wyrażona przez ppłk „Kruka” nadzieja nie była płonna. Rząd Donalda Tuska za swój priorytet przyjął reaktywację wpływów WSI i już na początku 2008 roku sprawie tej poświęcił nowelizację ustawy o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego. Również nominacja gen. Janusza Bojarskiego (byłego szefa WSI) na stanowisko dyrektora Departamentu Kadr MON potwierdzała intencje grupy rządzącej. W „liście otwartym” byłych szefów WSI opublikowanym w roku 2008 napisano:
„Postulujemy prześledzenie procesu likwidacji i weryfikacji służb pod kątem popełnionych w jego trakcie nieprawidłowości i przypadków łamanie prawa. [...] Apelujemy również o przywrócenie godności, z której odarto żołnierzy i pracowników WSI oraz osoby udzielające służbom pomocy. Osoby te, postępując zgodnie z prawem, służyły Polsce, niejednokrotnie z narażeniem życia i zdrowia. Odebrano im honor i potraktowano jak przestępców.”
Przez następne miesiące ludzie byłych WSI poszerzali zakres wpływów, formułując otwarcie postulaty zmierzające do podważenia procesu weryfikacji kadr. Znajdziemy ich także w bliskim otoczeniu ówczesnego marszałka Komorowskiego, jako inspiratorów kombinacji operacyjnej skierowanej przeciwko Komisji Weryfikacyjnej WSI, znanej jako „afera marszałkowa”.
Sprzyjający reaktywacji klimat sprawił, że na początku 2010 roku powołano stowarzyszenie SOWA, stawiające sobie za cel „integrację środowiska i przywrócenie dobrego imienia WSI”.
Niemal w tym samym czasie, z nieznanych do końca przyczyn z ubiegania o prezydenturę zrezygnował Donald Tusk, a grupa rządząca wystawiła kandydaturę Bronisława Komorowskiego.
Nie można nie dostrzec, że od tego momentu nastąpił wzrost aktywności środowiska WSI, a przewodniczący „Sowy” gen. Dukaczewski publicznie zadeklarował poparcie dla kandydata PO.
Jednak datą przełomową w działalności byłych oficerów wojskowych służb był bez wątpienia 10 kwietnia. Z chwilą śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego – depozytariusza aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI – mobilizacja tego środowiska nabrała determinacji i rozmachu.
Tylko w kwietniu członkowie stowarzyszenia spotkali się dwukrotnie: przed katastrofą - w dniu 1.04 na „uroczystym spotkaniu” z gen. Markiem Dukaczewskim i po – w dniu 24 kwietnia na Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu Członków Stowarzyszenia SOWA. Wkrótce też nastąpiły zdarzenia niezwykle korzystne dla tego środowiska.
19 czerwca "Rzeczpospolita" informowała, że generał Janusz Bojarski może zostać polskim przedstawicielem przy NATO i UE, a dwa dni później - 21 czerwca wojskowa prokuratura umorzyła śledztwo ws. związków szefów WSI z nielegalnym handlem bronią z lat 90. W 2006 r. zarzuty korupcyjnego przekroczenia obowiązków służbowych postawiono dwóm byłym szefom WSI gen. Konstantemu Malejczykowi i kontradmirałowi Kazimierzowi Głowackiemu. Obu groziło do 10 lat więzienia. Rzecznik prokuratury płk Ireneusz Szeląg poinformował obecnie, że sprawa umorzenia ma charakter ściśle tajny i nie może podać żadnych szczegółów.
Ludzi WSI nie zabrakło w gronie tzw. ekspertów, komentujących okoliczności tragedii smoleńskiej. Według gazety "Nasz Dziennik", brylujący w mediach mjr. Michał Fiszer to były funkcjonariusz WSI. Związki z tą służbą miał także prezes Agencji Lotniczej Altair Tomasz Hypki , który na podstawie rosyjskich przekazów wydał werdykt, iż „załoga Tu-154 zachowała się kompletnie nieodpowiedzialnie”. Również sam gen. Dukaczewski uważa, że rosyjskie śledztwo prowadzone jest prawidłowo i twierdzi:„nie ma podstaw, aby wątpić w wiarygodność działań Rosjan, nie ma też potrzeby używania służb, dlatego że poziom zaufania w tej konkretnej sprawie jest na tyle wysoki, że można pytać o wszystko”.
Jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta było zlecenie Biuru Bezpieczeństwa Narodowego przygotowania zmian systemowych przeobrażających wojskowe służby specjalne – SKW i SWW. W przygotowywanych przez BBN dokumentach jest mowa o gruntownej przebudowie służb wojskowych i cywilnych, w taki sposób, by najważniejsze funkcje mogli pełnić w nich ludzie zaakceptowani przez Komorowskiego.
Troskę o środowisko WSI wykazała również nowa Rzeczniczka Praw Obywatelskich, gdy natychmiast po wyborze skierowała do ministra Obrony Narodowej wystąpienie „w sprawie problemów powstałych w wyniku wejścia w życie przepisów ustawy likwidującej Wojskowe Służby Informacyjne”.
Jednocześnie RPO zwróciła się do MON o udzielenie informacji na temat stanu prac legislacyjnych, mających na celu wykonanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 27 czerwca 2008 r. Rzecznik napisała, że „osoby, które uważają, iż Raport zawierał nieprawdziwe informacje na temat ich działalności w ramach WSI i uważają że zostały publikacją pokrzywdzone, domagają się sporządzenia uzupełnienia Raportu.”
„Skrzywdzeni” Raportem z Weryfikacji WSI byli oficerowie tej służby zdają się doskonale wiedzieć, że nastał czas „powrotu do Nowej Polski” – jak wieścił ppłk. „Kruk” Ociosany. Ich obecna aktywność przybiera bardzo konkretną postać.
31 sierpnia br. stowarzyszenie SOWA złożyło do Prokuratury Rejonowej zawiadomienie o „uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej powołanej mocą ustawy z dnia 9 czerwca 2006 r. - Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego”. Jednocześnie, w tym samym dniu wystąpiono do Rzecznika Praw Obywatelskich i Prezesa Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w Polsce z prośbami o objęcie „zakresem ich możliwego działania spraw w obszarze zmierzającym do naprawy niezgodnego z Konstytucją RP prawa wskazanego przez Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z dnia 27 czerwca 2008 r. sygn. akt K 51/07* oraz zmierzającym do wyjaśnienia przyczyn pozostawania w bezczynności organów państwa względem sporządzenia uzupełnienia Raportu”.
21 września „Sowa” złożyła do prokuratury „pismo procesowe zawiadamiającego” nawiązujące do zawiadomienia z dnia 31.08. w którym zawarto „opis poszczególnych przestępczych zachowań osoby podejrzanej. Opis zawiera kolejną stronę raportu, wskazanie nieprawdziwego zapisu oraz stanowisko zawiadamiającego uzasadniające nieprawdziwość tegoż zapisu.”
Skierowano również informacje do Szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego płk Janusza Noska „ o ujawnieniu nowych informacji i okoliczności, które wpływają na treść Raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI (…) z jednoczesna prośbą o uwzględnienie w toku działań SKW naszej informacji oraz stosownie do zapisu art. 70d, ust. 2 ustawy - Przepisy wprowadzające (…) sporządzenie uzupełnienia Raportu.”
Działania te wyraźnie wskazują, że intencją środowiska WSI jest podważenie procesu likwidacji i weryfikacji służby oraz dążenie do przygotowanie takiego „uzupełnienia Raportu”, by zdezawuować negatywne treści zawarte w Raporcie z Weryfikacji - sporządzonym przez Antoniego Macierewicza w roku 2007. Warto przypomnieć, że Macierewicz wygrał wszystkie procesy sądowe wytoczone mu przez „pokrzywdzonych”, choć każdy z nich był wspierany i monitorowany przez Fundację Helsińską – żywo zainteresowaną losem agentów i oficerów WSI. Zakwestionowanie tez zawartych w Raporcie miałoby znaczenie nie tylko propagandowe, ale przede wszystkim służyłoby uzasadnieniu przyszłych decyzji legislacyjnych zmierzających do pełnej reaktywacji wpływów Wojskowych Służb Informacyjnych oraz dałoby podstawę do przeprowadzenia zasadniczej rozprawy z opozycją, co w obecnej sytuacji wydaje się wspólnym priorytetem grupy rządzącej i środowiska byłych WSI.
Złożenie zawiadomienia do prokuratury przeciwko przewodniczącemu zespołu parlamentarnego PiS ds. zbadania katastrofy smoleńskiej, mogłoby również okazać się korzystne dla osób zainteresowanych ukryciem prawdy o kwietniowej tragedii. Jeśli prokuratura podejmie w tej sprawie śledztwo, utrudni to prace zespołu, bowiem fakt ten zostanie natychmiast wykorzystany medialnie przeciwko Antoniemu Macierewiczowi.
Cytowany już na wstępie ppłk. „Kruk” Ociosany w Biuletynie Pro Milito z 2009 roku pisał do oficerów WSI: „Tylko roztropnie Panowie, tylko z umiarem… Wyhamujcie w sobie, Bracia Oficerowie, lwią bezkarność.[...] Będą zmiany ! Wracajcie do „Nowej Polski” , która na Was czeka. Wracajcie.”
Wiele wskazuje, że ów „powrót do Nowej Polski” - przyspieszony tragedią z 10 kwietnia- przypomni nam czasy, które nigdy miały nie wrócić.


Artykuł opublikowany w Gazecie Warszawskiej.
"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 24, 25, 26  Następny
Strona 25 z 26
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum