Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Andrzej Zybertowicz; Michnik ma prawo być hipokrytą

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Czw Paź 23, 2008 5:54 am    Temat postu: Andrzej Zybertowicz; Michnik ma prawo być hipokrytą Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/9133,208721_Michnik__ma_prawo__byc_hipokryta__.html

"Michnik ma prawo być hipokrytą
Andrzej Zybertowicz 23-10-2008, ostatnia aktualizacja 23-10-2008 04:24

Więzienny okres biografii Adama Michnika jest instrumentem wykorzystywanym przez niego, by osoby o innych poglądach spychać w dyskusji do narożnika – pisze socjolog w oświadczeniu, którego nie miał okazji odczytać przed sądem apelacyjnym w Warszawie


Wysoki Sądzie! Retoryka powoda i jego pełnomocnika jest pełna logicznych błędów. Wykażę to. Biorąc udział w debacie publicznej, w dzienniku „Rzeczpospolita”, syntetycznie zinterpretowałem sposób myślenia jednej z postaci życia publicznego. Okazało się, że postać ta nie chce przyjąć do wiadomości tego, co jej zachowania faktycznie komunikują opinii społecznej. Postać ta – powód Adam Michnik – miast ku argumentom, zwróciła się do radcy prawnego Piotra Rogowskiego, tym samym zamieniając spór publicystyczny w grę prawniczą, w konfrontację zasobów materialnych.

Pokażę za chwilę, że moja wypowiedź dla dziennika „Rzeczpospolita” była zwykłym głosem w debacie publicystycznej i gdyby powód sam siebie nie oszukiwał, rzecz sprowadziłaby się do normalnej dyskusji między reprezentantami dwóch punktów widzenia.

"Proszę, by Wysoki Sąd stanął po stronie wolnej debaty, a nie po stronie debaty skonfigurowanej w obronie aktualnie lansowanych świętych krów!"

Zabrałem głos w debacie publicystycznej na temat problemu lustracji dziennikarzy. Wyraziłem się krytycznie o jakości argumentacji zwolenników poglądu, który uważam za nietrafny. Czyż nie na krytyce polega istota debat publicystycznych? Debaty toczy się przecież po to, by wykazać uchybienia w sposobie myślenia strony przeciwnej.

W wypowiedzi, która – za sprawą powoda – stała się przedmiotem uwagi Sądu Rzeczpospolitej Polskiej, wskazałem, że Adam Michnik posługuje się publicznie stylem argumentacji, który chociaż perswazyjnie bywa efektywny, to jest jednak bezpodstawny logicznie i merytorycznie. Ten styl argumentacji lapidarnie ująłem słowami: „Adam Michnik wielokrotnie powtarzał: ja tyle lat siedziałem w wiezieniu, to teraz mam rację”.

Dlaczego uznałem, że te słowa adekwatnie, choć skrótowo, interpretują (parafrazują) postawę mentalną typową dla Michnika? Obszerną argumentację zawiera złożona przez mego pełnomocnika „Odpowiedź na pozew”. To jedno zdanie, które zbulwersowało naczelnego Wyborczej, stanowi moją parafrazę sposobu myślenia powoda. Nie jego prywatnego sposobu myślenia, ale postawy wielokrotnie demonstrowanej publicznie. Oceniłem tę postawę jako niewłaściwą, bo odwołującą się do strategii wykluczania z dyskusji osób inaczej myślących – wykluczania ze względu na pewne okoliczności ich biografii. Czy moja interpretacja ma dla powoda Michnika wydźwięk krytyczny (lub, jak chce pełnomocnik powoda, dyskredytujący)? Tak, ta interpretacja jest dla powoda niekorzystna. Ale na tym polega istota polemik, że krytykując oponentów, pokazujemy wadliwość ich sposobu myślenia.

Czy wcześniejsze wypowiedzi Adam Michnika dawały faktyczne podstawy do przypisania mu takiego wadliwego – nie tylko w mej ocenie – sposobu myślenia? W obszernej odpowiedzi na pozew oraz późniejszych pismach procesowych przedstawiłem liczne argumenty pokazujące, że tak było. Tymczasem sąd okręgowy kompletnie zignorował wszystkie przedłożone dowody.

Oczywiście, w każdej debacie istnieje pewien margines błędu związany z typową dla języka naturalnego niejednoznacznością wypowiedzi. Nie musi to debaty zrywać – jeśli tylko strony wykazują minimum dobrej woli i wzajemnego szacunku. I tu mamy problem. Wzajemny szacunek wymaga przyjęcia założenia, że nasz oponent jest istotą ludzką tego samego gatunku, co my i że w debacie posiada takie same uprawnienia. Założenia, że obie strony mogą kwestionować swoje sposoby myślenia.

Dlaczego w sprawę został zaangażowany sąd orzekający w imieniu Rzeczpospolitej? W mojej ocenie stało się tak, gdyż powód Michnik od lat zachowuje się jak osoba pragnąca być nie tyle uczestnikiem debaty publicznej (bo wtedy – o zgrozo! – staje się on taką samą istotą ludzką, jak inni uczestnicy debaty), ale pełnić rolę REGULATORA debaty publicznej w Polsce. Powód Michnik chciałby orzekać, kto jest godzien tego, by z nim polemizować, a czyje głosy zasługują na przemilczenie lub nawet ukaranie.

Dopóki powodowi udawało się taką regulację prowadzić, dzięki nieformalnemu wpływowi na świat mediów (działo się tak mniej więcej do ujawnienia sprawy Lwa Rywina), nie było potrzeby sięgania po instrumenty sądowe. Gdy jednak przestrzeń debaty w Polsce poszerzyła się znacząco, gdy głos Gazety Wyborczej utracił rangę, jaką posiadał w latach 90., wtedy powód Michnik (ongiś – symbol walki o wolność słowa) sięgnął po inne środki. Po pozwy, po adwokackie sztuczki, po finansową presję wobec osób krytykujących środowisko Gazety.

Powody, dla których Adam Michnik w ostatnich latach zaprzecza swojej dawnej – ongiś chlubnej – misji, dlaczego zachowuje się w sposób zaprzeczający wartościom, o które (jak chcielibyśmy wierzyć) kiedyś walczył, pozostawiam jego biografom.

Dla badacza-socjologa kontakt – w trybie obserwacji uczestniczącej – z polskim sądownictwem jest pouczający. Oto wygłaszając przed sądem okręgowym mowę końcową, reprezentant powoda Adama Michnika mec. Piotr Rogowski, wypowiada rzecz niebywałą. Mówi: „Nikt nie ma prawa w debacie publicznej dokonywania parafraz”. Bzdura to piramidalna – bowiem w mediach codziennie dokonuje się tysięcy parafraz. Gdyby słowa te potraktować poważnie, tj. gdyby pełnomocnik powoda był w Polsce źródłem prawa, okazałoby się, że żyjemy w oceanie codziennego, masowego bezprawia. To szokujące, że prawnik pracujący nie tylko przecież dla osoby Adama Michnika, ale dla środowiska medialnego Agory i „GW”, mógł w ogóle wypowiedzieć taką bzdurę.

Sąd okręgowy tego nie dostrzega, nie reaguje, a pozwany, który swoje ostatnie słowo już wygłosił, nie ma głosu. Być może jest standardem procedury sądowej, że sędzia nie musi ani nie ma w zwyczaju odnosić się do każdego absurdu, jaki jest wygłaszany przez którąś ze stron, jednak dla badacza uformowanego w kulturze akademickiej jest to sytuacja co najmniej zadziwiająca.

Ale mec. Rogowski bzdury nie tylko wypowiada, on je zapisuje. W „Piśmie procesowym” z 24 lipca 2007, s. 4, mamy akapit: „Nigdy jednak nie twierdził Adam Michnik, że skoro tyle lat siedział w więzieniu, to teraz ma rację. Nigdy nie używał takiego zwrotu, celem wsparcia swoich argumentów lub racji. Przywołane rzekome cytaty z powoda, tak skrupulatnie zgromadzone na potrzeby procesu, potwierdzają natomiast, że Adam Michnik nigdy, nie tylko wielokrotnie, ale nawet raz, nie sformułował takiej wypowiedzi, jaką kłamliwie i bezpodstawnie przypisał mu pozwany Zybertowicz”.

Co najmniej cztery miejsca tej wypowiedzi urągają zdrowemu rozsądkowi i logice.

1) Sądowi okręgowemu przedłożyłem nie „rzekome cytaty”, ale cytaty poprawnie udokumentowane nie tylko precyzyjnymi zapisami bibliograficznymi, ale także potwierdzonymi kserokopiami. Autentyczność żadnego z tych cytatów nie została przez stronę powodową zakwestionowana. Poza tym, skoro cytaty zostały „skrupulatnie zgromadzone”, to jak mogą być rzekome? Czy istniałby sens mówić o Piotrze Rogowskim: „rzekomy radca prawny”, „rzekomy pełnomocnik Adama Michnika”? Dlaczegóż zatem mec. Rogowski mówi o „rzekomych cytatach” – czy nie dlatego, że obawia się, iż na podstawie tych cytatów można jednak sposób myślenia powoda interpretować tak, jak to uczyniłem?

2) W sytuacji, gdy powód Michnik jest autorem setek tekstów i wykładów, tylko dysponując zapisem tych wszystkich wypowiedzi, można by ewentualnie prawdziwie ustalić, że powód czegoś nie powiedział. Skoro takiej analizy nie wykonano, to w sposób logicznie poprawny pełnomocnik powoda może co najwyżej napisać, że powód Adam Michnik twierdzi, iż czegoś nie powiedział; powód przy tym może się mylić (z wiekiem przecież zawodzi nas pamięć), może też kłamać.

3) Z kolejnym błędem logicznym mamy do czynienia, gdy mec. Rogowski pisze, że „Przywołane (...) cytaty z powoda (...) potwierdzają (...), że Adam Michnik nigdy, nie tylko wielokrotnie, ale nawet raz, nie sformułował takiej wypowiedzi, jaką kłamliwie i bezpodstawnie przypisał mu pozwany Zybertowicz”. Tu błąd logiczny jest tak rażący, że aż przykro go wypominać. Przecież z faktu, że w danym koszyku jabłek nie ma ani jednego zgniłego jabłka, logicznie w żaden sposób nie wynika, że zgniłych jabłek nie ma w ogóle; że nie ma ich w innych koszykach.

4) Na gruncie wywodu mec. Rogowskiego równie logicznie bezpodstawne jest przypisywanie mi, że pewną wypowiedź (dokładniej pewien sposób myślenia, pewien komunikat skierowany do opinii publicznej) przypisałem powodowi Michnikowi kłamliwie. Bowiem nawet gdyby moja interpretacja postawy Michnika byłaby nietrafna, z tego wcale logicznie nie wynika, że jest ona kłamliwa. Mogłem przecież po prostu się mylić.

Podsumujmy ten fragment argumentacji: jeden krótki akapit, a w nim co najmniej cztery błędy rzeczowe i logiczne.

Mec. Rogowski w swoich pismach procesowych nie przedstawia racjonalnej, logicznie poprawnej argumentacji, ale narrację emocjonalno-perswazyjną. Dlaczego tak czyni? Czyżby dlatego, że słabo ocenia kompetencje logiczne polskich sędziów?

Także Adam Michnik traktuje logikę w sposób nonszalancki. Oto przykład.

W tekście o eleganckim tytule: „Zła przeszłość i psy gończe, czyli odpieprzcie się od Wałęsy” (GW, 5-6 lipca 2008, s. 12 –14) czytamy: „Przez pewien czas byłem dość blisko z Lechem Wałęsą. Starałem się wspierać jego mit. Ale nawet wtedy, gdy byłem z nim w ostrym sporze, spoglądałem nań z podziwem. Myślałem: uczciwy krętacz, prawdomówny kłamczuch. (...) To wy [autorzy książki o kontaktach Wałęsy z SB – dop. AZ] kłamiecie. W całej tej opowieści o Lechu Wałęsie, którą powtarzacie, choćby to wszystko naprawdę się wydarzyło, mimo to jest to nieprawda” (s. 14; wyróżn. AZ).

Czytając te słowa, powiemy: to nielogiczne. Jeśli coś się wydarzyło, to gdy o tym mówimy, stwierdzamy prawdę. Ale pamiętajmy, to tylko publicystyka. Błędne byłoby dosłowne traktowanie słów dziennikarza Michnika. Licentia poetica dozwala, by w literaturze, publicystyce zasady logiki traktować w sposób luźny. Gdybyż jednak owa licentia poetica kończyła się na publicystyce! Niestety tak nie jest. Zobaczmy, co powód mówił przed sądem. Cytuję protokół z rozprawy 10 października 2007.

„Takiej zbitki ’siedziałem w więzieniu to teraz mam rację’ nigdy nie używałem, bo to bez sensu. Takich przewag moralnych sobie nie przypisywałem, że skoro siedziałem w więzieniu, to coś mi się należy z tego tytułu, jakieś stanowiska, premie, nagrody nic takiego sobie nie przypisywałem.

Natomiast przypisywałem innym ludziom np. Janowi Nowakowi Jeziorańskiemu, Władysławowi Bartoszewskiemu, którzy dzięki swoim moralnym zasługom mają większe prawo do formułowania pewnych ocen na temat samych siebie i innych ludzi. Sobie takiego prawa nadwyżkowego nigdy nie przypisywałem” (s. 2; wyróżn. AZ; interpunkcja protokołu).

Widać logiczną ułomność tej wypowiedzi. Najpierw A. Michnik twierdzi, że pewna zbitka myślowa jest „bez sensu”, że „bez sensu” jest przypisywanie pewnych przewag moralnych. Za chwilę jednak okazuje się, że nie jest to bez sensu, bowiem niektórym, szczególnie zasłużonym postaciom, takie przewagi można przypisywać. Nie jest zatem odrzucona sama zasada – w pierwszym zdaniu jakoby „bez sensu”; okazuje się, że ważny jest stopień zasług. I tylko wielka skromność A. Michnika powoduje, że nie stawia on siebie w jednym szeregu z wymienionymi postaciami.

Na tym jednak rozbrat z logiką powoda Michnika się nie kończy. Na s. 3 protokołu czytamy jego słowa: „Albo ktoś coś mówi albo nie mówi. Nie wiem, co to znaczy ‘dawać do zrozumienia’”.

Oto intelektualista A. Michnik, autor licznych książek, dyskutant o dużym doświadczeniu, twierdzi, że nie wie, iż normalna komunikacja międzyludzka cechuje się m.in. tym, że pewnych rzeczy nie mówi się wprost, że istnieją aluzje, sugestie, podpowiedzi, insynuacje. Jak udokumentowałem odpowiednimi cytatami w piśmie procesowym z dnia 14 listopada 2007 (notabene zawarte tam argumenty także nie zostały wzięte pod uwagę przez sąd okręgowy), powód w swoich publicznych wypowiedziach wielokrotnie nie tylko sam posługiwał się samą frazą „dać/dawać do zrozumienia”, nie tylko w lot chwytał to, co inni dawali do zrozumienia, ale wielokrotnie sam dawał do zrozumienia, sugerował, mówił aluzyjnie itd.

Wysoki Sąd pozwoli, że – jako pozwany, broniący się przed bezpodstawnymi zarzutami – pochylę się nad zagadką psychologiczną, jaką są te słowa A. Michnika. Rozumienie motywów działania innych ludzi potrzebne jest nie tylko w życiu codziennym, jest niezbędne także w praktyce działań wymiaru sprawiedliwości. Z tego m.in. powodu, że ważne jest, byśmy odróżniali działanie w dobrej wierze od działania na gruncie wiary złej.

Jakimi motywami mógł kierować się Adam Michnik, gdy przed sądem RP na pytanie zadane w kontekście jednej z jego wypowiedzi wypowiada szokujące: „Nie wiem, co to znaczy ‘dawać do zrozumienia’”? Czy w tym momencie mówi to, co myśli? Czy może kłamie? Czy raczej kpi sobie z sądu? Po prostu udaje idiotę? Ma przejściowe zaćmienie umysłu? A może odpowiadając na pytania pozwanego (przypomnę, że p. sędzina Jaworska uchyliła całą serię moich pytań stawianych powodowi, zmierzających do ustalenia, czy u źródeł pozwu nie leży jakieś nieporozumienie?), jest tak zestresowany, że nie zauważa, iż kompromituje się jako intelektualista i twórca?

Można by też przyjąć, że powód przed sądem w swoim sumieniu (które, jak wiemy, jest dla Polaków niczym wzorzec z Sevres) nie kłamał, ale tak się zapalił do walki z pozwanym Zybertowiczem, że wypowiedział wygodną dla siebie w danym momencie bzdurę, nie zauważając, że kompromituje się jako intelektualista i jako człowiek odpowiedzialny. Jeśli odrzucimy niepochlebną dla Adama Michnika hipotezę, że świadomie wprowadził w błąd sąd okręgowy, to musimy rozpatrzyć inne możliwości. Jednak możliwości te wyglądają równie niekorzystnie dla powoda, co hipoteza, że po prostu świadomie wprowadził sąd w błąd. Jeśli bowiem powód nie okłamał sądu i przed sądem nie żartował, to może po prostu oszukuje sam siebie. Samooszukuje się aż poza granice racjonalności i dobrego smaku.

W roku 1992 ukazała się książka „Jajakobyły: Spowiedź życia Jerzego Urbana” (Warszawa: BGW, s. 261). W książce tej Urban zamieścił tekst sporządzonej dla gen. Jaruzelskiego notatki z marca 1989. Urban relacjonuje w notatce swoją rozmowę: „Rozpocząłem ją od przekazania Michnikowi, że generał Jaruzelski z uwagą i szacunkiem śledzi jego publiczne wypowiedzi na rzecz porozumienia, które cechuje umiar i realizm. Michnik nie taił zadowolenia. Powiedział, że on [tj. Adam Michnik – AZ] i np. Kuroń mogą bez lęku o depopularyzowanie się wśród opozycji, bez osłonek popierać porozumienie, gdyż mają za sobą prawie 10 lat więzienia, a to im daje niezależność i siłę polityczną”.

Nie jest wiadome, by Adam Michnik kiedykolwiek podważał wiarygodność tych słów Jerzego Urbana. Wiadomo natomiast, że utrzymuje z Urbanem stosunki przyjazne. Należy zatem uznać notatkę za wiarygodną. Przytoczona w niej wypowiedź Michnika pokazuje to, co dla wielu obserwatorów publicznych zachowań tej postaci jest jasne od dawna: więzienny okres biografii Michnika stanowi dla niego ważny instrument w grach politycznych; instrument wykorzystywany, by osoby o innych poglądach spychać w dyskusji do narożnika. Gdyby tak nie było, dlaczegóż by powód Michnik dziesiątki razy przy okazji i zupełnie bez okazji uświadamiał słuchaczom fakt swoich uwięzień? Przypominam, że szybka, przeto dość powierzchowna, kwerenda na potrzeby odpowiedzi na pozew wskazała co najmniej 70 sytuacji, gdy powód przywołał – w tekstach, wystąpieniach, dyskusjach – fakt swoich uwięzień w PRL – niezależnie od tego, jaki był kontekst rozmowy. A jednak, gdy mu się publicznie takie postępowanie przypomni, zachowuje się, jakby była mowa o kimś innym. Tymczasem: de te fabula narratur, powodzie Michnik!

Orzeczenie sądu okręgowego narusza zasady wolności słowa. Dlaczego tak uważam? Prof. Marek Safjan, b. prezes Trybunału Konstytucyjnego napisał niedawno: „Jak wiadomo, wolność słowa nie oznacza wolności dla każdej treści, w każdych okolicznościach. Ale też wszelkie ograniczenia wolności słowa muszą opierać się na możliwie precyzyjnie sformułowanych kryteriach, a wątpliwości co do pojawiających się ograniczeń wolności słowa należy interpretować na korzyść swobody wypowiedzi” (Newsweek Polska, 4 maja 2008, s. 32).

Gdyby sędzina Jaworska nie prowadziła procesu w sposób stronniczy, zrozumiałaby, że wypowiedziane przeze mnie w „Rzeczpospolitej” słowa stanowią po prostu jedną z dopuszczalnych interpretacji sposobu myślenia powoda Michnika i że przy rzetelnym podejściu spór mógłby toczyć się najwyżej odnośnie tego, w jakim stopniu jest to interpretacja trafna. Na rzecz zasadności mojej interpretacji przytoczyłem udokumentowane, publicznie i niezależnie ode mnie wyrażone, opinie dwóch osób: publicysty Piotra Gajdzińskiego (artykuł w miesięczniku Odra) oraz opinię Zbigniewa Klocha, profesora UW oraz Instytutu Badań Literackich PAN, wyrażoną w publikacji naukowej.

Sąd okręgowy nie wziął pod uwagę tych argumentów. Jak jednak można było w tej sprawie nie dostrzec tych wątpliwości, o których pisał prof. Safjan, to tylko Bóg – i ewentualnie mec. Rogowski – wiedzieć raczą.

Kłopot nie w tym, że powód Adam Michnik już dawno się pogubił. Zdaniem wielu osób już od lat nie rozumie swojego kraju ani roli, jaką faktycznie odgrywa w Polsce. Pora, by wreszcie sam odkrył to, do czego przed samym sobą nie chce się przyznać. Pora, by zrozumiała to ta część środowiska Gazety Wyborczej, która nie jest jeszcze doszczętnie zaślepiona i cyniczna. Największy kłopot nie w tym, że w swoje pogubienia Adam Michnik wciąga swoje środowisko. Największy kłopot nawet nie w tym, że ofiarą tych pogubień środowisko GW czyni sporą część opinii publicznej. Nieszczęściem jest to, że za pomocą takich samych sztuczek retorycznych, w istocie propagandowych, powód Michnik pragnie posłużyć się także wymiarem sprawiedliwości w demokratycznej Polsce. Gdyby okazało się, że taka próba jest skuteczna – tak, to już byłoby nie do zniesienia.

Jak pisał amerykański dziennikarz Ambrose Bierce, hipokryta „to osoba sławiąca cnoty, których nie szanuje i ciągnąca korzyści z udawania, że jest tym, czym pogardza” [2]. Kłopot z Adamem Michnikiem polega m.in. na tym, że nie chce on publicznie się przyznać do swoich regulatorskich ambicji, że udaje kogoś innego. Pisząc o stosunku „Wyborczej” do książki o Lechu Wałęsie, jeden z komentatorów wskazuje: „W całej sprawie mieliśmy do czynienia ze stężeniem hipokryzji typowym dla kampanii nienawiści organizowanych przez «Gazetę Wyborczą» w minionych latach. W imię walki z oszczerstwami – rzucano oszczerstwa, w imię walki z nienawiścią – usiłowano zaszczuć myślących inaczej. Gdyby zaś spróbować wyłuskać racjonalne ziarno owych ataków, należałoby przyjąć, że o pewnych sprawach i osobach całej prawdy mówić nie wolno, gdyż zaszkodzi to naszemu wizerunkowi, a ogólnie jest niepedagogiczne”.

Pan Michnik jako osoba prywatna ma prawo być hipokrytą. Także dziennikarze Wyborczej mają prawo być hipokrytami. Może to wybór strategii zachowania uznanej za najbardziej korzystną. To niemiłe, gdy taka przypadłość dotyka środowisko osób niegdyś dzielnych. Jednak hipokryzja staje się prawdziwie nieznośna dopiero wtedy, gdy pojawia się przystrojona w majestat Rzeczypospolitej, gdy staje się narzędziem walki z inaczej myślącymi oraz ośmielającymi się swoje widzenie spraw polskich głosić publicznie.

Prawda nie jest czymś, na co Adam Michnik jest obojętny, on uczestniczy w uzurpacji prawdy. Ale to marzenie o hegemonii, która swej propagandowej sile pragnie dostarczyć jeszcze sankcji prawnej, jest dla Polski niebezpieczne. Od Wysokiego Sądu zależy, czy włączy się do tego – mało szlachetnego – przedsięwzięcia uzurpacji.

Wykazaliśmy, że najwyraźniej mamy do czynienia z samooszukującym się człowiekiem, który nie chce przyjąć do wiadomości tego, kim faktycznie się stał i co faktycznie komunikuje (czyli daje do zrozumienia) swoimi publicznymi zachowaniami. Człowiek ten, wynajął radcę prawnego, który za pomocą quasi-logicznych argumentów uruchomił maszynerię polskiego sądownictwa dla rozstrzygnięcia osobistego utrapienia swojego klienta.

Wybitny filozof Richard Rorty mawiał: „Zatroszczmy się o wolność, a prawda i dobro zatroszczą się o siebie same”. Zazwyczaj myśl ta rozumiana jest następująco: jeśli stworzymy warunki instytucjonalne, w których różne interpretacje rzeczywistości będą mogły swobodnie ze sobą konkurować, ścierać się, wzajemnie korygować i precyzować, to i inne wartości, na których nam zależy będą mogły się rozwijać.

Kończąc, zwracam się do Wysokiego Sądu, by stanął po stronie wolności i szans na poszukiwanie prawdy, a nie po stronie fobii człowieka, który oszukuje siebie samego tak bardzo, iż utracił zdolność odróżniania dobra od zła oraz prawdy od nieprawdy.

Proszę, by Wysoki Sąd stanął po stronie logiki, nie po stronie perswazyjnej propagandy.

By stanął po stronie wolnej debaty, a nie po stronie debaty skonfigurowanej w obronie aktualnie lansowanych świętych krów.

By stanął po stronie badacza, któremu procesy wytaczają magnaci medialni i byli agenci, a nie po stronie posiadaczy pudeł rezonansowych, którym nie wystarcza hegemonia w przestrzeni komunikacji medialnej, którzy chcieliby swoje wpływy rozciągnąć na świat wolnej myśli i badań naukowych. Gazeta Wyborcza może napisać każdą bzdurę, posłużyć się każdą techniką propagandową. Ani to miłe, ani dobre dla Polski, ale można nauczyć się z tym żyć.

Adam Michnik może wyobrażać sobie na swój temat, co mu się żywnie podoba. W wolnym społeczeństwie nikomu nie można odebrać prawa do bycia postacią kuriozalną. Upadek dawnego autorytetu jest smutny, ale da się z tym żyć. Radca prawny Piotr Rogowski może przed sądami Rzeczypospolitej sięgać po każdą sztuczkę – bez krępowania się regułami logiki; nie jest to eleganckie, ale pewnie adwokaci postępują tak przed sądami wszystkich krajów świata. Prawdziwie nieznośna sytuacja następuje jednak dopiero wtedy, gdy awersję wobec logiki, gdy lekceważenie rzeczowych argumentów, gdy pogardę dla prawa pozwanego do rzetelnego procesu wykazują osoby, którym Rzeczpospolita powierzyła cząstkę swego majestatu – sędziowie.

Jest to sytuacja nieznośna, bowiem gdy tak się staje, wątpić musimy nie tylko w podstawy demokratycznego państwa prawa – wtedy nasze wątpienie sięga pytania o wartość Polski i polskości.

Autor jest socjologiem, profesorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, specjalizuje się w socjologii wiedzy oraz zakulisowych wymiarach życia społecznego. Powyższy tekst jest oświadczeniem, którego autor nie zdążył wygłosić (sąd dał mu do dyspozycji tylko 5 minut) na rozprawie 15 października 2008 z powództwa Adama Michnika przeciw Andrzejowi Zybertowiczowi. Podczas tej rozprawy sąd apelacyjny zatwierdził wyrok, zgodnie z którym Zybertowicz ma przeprosić naczelnego „GW” za słowa: „Michnik wielokrotnie powtarzał: »ja tyle siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację«”. Socjolog zapowiedział, że będzie się odwoływał do Trybunału w Strasburgu. "
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum