Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Widmo lustracyjnej katastrofy
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Nie Sty 14, 2007 3:20 pm    Temat postu: Widmo lustracyjnej katastrofy Odpowiedz z cytatem

http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/opinie_070112/opinie_a_1.html

Widmo lustracyjnej katastrofy

Nowela prezydenta sprawiła, że ustawa, która miała doprowadzić do zerwania pajęczyny dawnych powiązań, osiągnie skutek przeciwny - na wygranie procesu będą mieli szansę głównie ci, którzy najszybciej odnajdą swoich byłych esbeków - pisze historyk i politolog Piotr Gontarczyk

Po ośmiu latach funkcjonowania ustawy lustracyjnej stało się jasne, że jest ona całkowicie nieskutecznym narzędziem oczyszczania życia publicznego. Notoryczne wydawanie przez sądy wyroków lekceważących fakty czynią procedurę nie do końca poważną. Ustawa z 11 kwietnia 1997 r. (zwana potocznie lustracyjną) była elementem szerokiego kompromisu politycznego sił wywodzących się z dawnej opozycji oraz PSL. Jej twórcy zamierzali odsunąć z życia publicznego i zawodów wymagających zaufania publicznego (sędziowie, prokuratorzy i adwokaci) osoby, których agenturalna przeszłość mogła mieć wpływ na ich działalność w niepodległej Polsce.
Ponieważ sam fakt współpracy z komunistycznymi organami bezpieczeństwa nie był czynem bezprawnym i nie mógł być karany, wymyślono formułę oświadczeń lustracyjnych, które złożyło ponad 20 tys. osób. Rzecznik interesu publicznego miał te oświadczenia kontrolować i w razie wątpliwości kierować sprawę do Wydziału V Sądu Apelacyjnego w Warszawie (nazywanego lustracyjnym). Ten, postępując zgodnie z kodeksem karnym, orzekał, czy oświadczenie jest prawdziwe. Obowiązuje więc zasada domniemania niewinności i kłamstwo musi zostać udowodnione.
Praktyka funkcjonowania ustawy szybko wykazała jej mankamenty. Fundamentalnym błędem było oddanie ważkich dla państwa ustaleń historycznych - inaczej niż to było w wypadku Czech, Niemiec i innych krajów regionu - w ręce wymiaru sprawiedliwości. Nie jest tajemnicą, że wiele osób zajmujących tam wysokie stanowiska zrobiło kariery dzięki legitymacjom PZPR. Ich wyraźna niechęć do ustawy nie powinna więc chyba dziwić.

Jedną z najpoważniejszych patologii procesu lustracyjnego stało się zwyczajowe wzywanie na świadków byłych funkcjonariuszy wojskowej i cywilnej bezpieki. Ci wysoko uposażeni emeryci, lojalni obywatele PRL, wszelkimi metodami starają się bronić swoich byłych agentów. Sąd bardzo często traktuje takie zeznania poważnie, podważając treść i wartość dokumentówarchiwalnych. Wiedzą o tym doskonale i lustrowani, i ich obrońcy.

Przypadek Małgorzaty Niezabitowskiej

Kuriozalny jest wręcz przypadek Małgorzaty Niezabitowskiej, która w radiu wygłosiła swoją "nadzieję", że były esbek, z którym miała kontakty, przyjdzie do sądu i opowie "jak było naprawdę".
Z analizy zeznań byłych funkcjonariuszy cywilnej i wojskowej komunistycznej policji politycznej można wyciągnąć wniosek, że pozostają oni w zmowie z lustrowanymi. Zdarzają się przecież przypadki, że zmieniają oni zeznania zgodnie z "nowymi trendami" linii obrony. Wiele dokumentów przedkładanych sądowi nadaje się chyba tylko do zawiadomienia prokuratury o poświadczaniu nieprawdy.
Poza tym sąd lustracyjny, nawet jak na polskie realia, działa wyjątkowo opieszale. Przesłuchanie kilku świadków może się ciągnąć pół roku. Merytoryczny efekt działań trybunału jest tak niski, że mankamenty orzecznictwa z łatwością mogą wytknąć studenci pierwszego roku prawa. To właśnie fatalny poziom orzecznictwa (a nie skomplikowana materia przedmiotu) powoduje, że wiele orzeczeń sądu lustracyjnego nie daje się podtrzymać. Niektóre działania sądu można nawet próbować interpretować jako ochronę domniemanych agentów przed skutkami ustawy lustracyjnej.
Dziś sąd lustracyjny jest użyteczny głównie ludziom, którzy mają kłopoty lustracyjne. Kiedy ich nazwiska zostają wymienione w kontekście agenturalnym, natychmiast proszą o autolustrację. Ponieważ uzyskanie orzeczenia stwierdzającego złożenie zgodnego z prawdą oświadczenia lustracyjnego jest procedurą banalnie prostą, zgłaszają się doń wszyscy broniący swojego dobrego imienia; włącznie z sędziami Trybunału Konstytucyjnego, których podpisy widnieją pod orzeczeniami dotyczącymi lustracji. Niektórzy z nich, jak Ferdynand Rymarz (rejestrowany jako tajny współpracownik) już "rozwiali wszelkie wątpliwości". Inni, na zasadach, które sami tworzyli też się już "oczyścili" lub jeszcze się "oczyszczają".

Naprawianie błędów

Śmiało można zatem powiedzieć, że orzecznictwo w sprawach lustracyjnych jest przeszkodą na drodze do rzetelnego rozliczenia z komunistyczną przeszłością. Próby naprawy są z góry skazane na niepowodzenie. Ani jawność procesu, ani inne ewentualne zmiany nie poprawią kondycji polskiego wymiaru sprawiedliwości. A przede wszystkim nie usuną zasadniczej wady rozwiązania polegającego na udowadnianiu komuś współpracy na podstawie regulacji kodeksu karnego. Istnieje już bowiem orzecznictwo sądu lustracyjnego, Sądu Najwyższego i wykładnie Trybunału Konstytucyjnego. Każdy inny sąd, złożony choćby i z najbardziej fachowych sędziów, będzie musiał się do niego zastosować. Poza zasięgiem ustawy pozostanie więc 90 proc. byłych agentów.
Jeżeli lustracja ma być czymś więcej niż tylko nieszkodliwą, propagandową mistyfikacją, należy zrezygnować z ustalania faktów historycznych drogą postępowania sądowego. To zaś wymusza rezygnację z i tak nieefektywnych prób usuwania kłamców lustracyjnych od funkcji publicznych. Bo to w cywilizowanym państwie prawa jest niemożliwe bez wyroku sądu.
Wyżej przedstawione założenia stały się kanwą nowej ustawy o ujawnianiu dokumentów IPN przygotowywanej przez PiS od lata 2006 r., a potem wspartej przez szeroką koalicję, od LPR, poprzez PSL i PO, do Samoobrony. Argumenty "za" wydawały się oczywiste. Jeśli nie można usunąć z życia publicznego byłych tajnych współpracowników komunistycznej policji za pomocą orzeczeń sądowych, to przynajmniej trzeba opublikować informacje zawarte w archiwach. Zgodnie z tą koncepcją każda osoba objęta ustawą musi uzyskać zaświadczenie z IPN na temat treści zachowanych na jej temat materiałów. W dokumencie napisano by m.in., jaki organ bezpieczeństwa, kiedy i gdzie rejestrował daną osobę i jakie dokumenty zachowały się w sprawie. Automatyczna publikacja zaświadczenia w Internecie gwarantowałaby obywatelom wiedzę na temat uczestników życia publicznego.
Przeciwnicy takich rozwiązań zarzucali projektowi, że przy likwidacji statusu pokrzywdzonego zaświadczenie zrównuje dawnych bohaterów z agentami. A przecież zupełnie inaczej wyglądałoby zaświadczenie potwierdzające fakt wieloletniego rozpracowywania przez SB (tzw. figurant), a inne byłoby zaświadczenie wydawane współpracownikom tajnej policji (inaczej: OZI - osobowym źródłom informacji). Nieprawdą jest też, że takie rozwiązanie oddaje ocenę ludzkich losów w ręce archiwistów Instytutu Pamięci Narodowej. Ich zadanie polegałoby jedynie na zrelacjonowaniu w zaświadczeniu danych zawartych w dokumentach archiwalnych (teczkach, kartotekach, dziennikach i innych pomocach ewidencyjnych). Kategoria zarejestrowania danej osoby ("figurant", OZI albo w różnych okresach jedno bądź drugie) wyklucza możliwość swobodnej interpretacji.
W wypadku OZI zaświadczenie zawierałoby opis wszystkich dokumentów dotyczących współpracy: czy akta się zachowały, jednostka prowadząca, lata kontaktów, kategoria rejestracji, pseudonim i ewentualnie inne informacje na temat szczegółów kolaboracji. Nikt już nie negowałby faktu współpracy z SB kuriozalnymi wyrokami o "uzewnętrznianiu pozorowania współpracy". Dane ewidencyjne wypełniałyby lukę w wypadku zniszczenia teczki personalnej i teczki pracy (jak w wypadku Ferdynanda Rymarza czy Aleksandra Kwaśniewskiego).
Co jest lustracją?

Krytycy takich rozwiązań twierdzą, że przyjęcie ustawy o ujawnianiu dokumentów IPN jest faktyczną rezygnacją z lustracji rozumianej jako próba usunięcia kłamców lustracyjnych z życia publicznego. Argument to bardzo wątpliwy, zważywszy że przez ostatnich osiem lat bodaj żaden czołowy polityk nie padł ofiarą ustawy. Cała plejada "uniewinnień" (jak chociażby Aleksandra Bentkowskiego, Lecha Wałęsy czy Mariana Jurczyka) będzie jeszcze przedmiotem badań historyków. Inne procesy ciągną się latami (Leszek Moczulski, Józef Oleksy czy Jerzy Jaskiernia) i niewiele wskazuje na rychłe zakończenie sprawy.
Nie można zapominać, że z życia publicznego, jak dotąd, usunięto najwyżej kilkudziesięciu byłych agentów. Nazwiska pozostałych kilkuset zidentyfikowanych OZI w czasie kadencji sędziego Bogusława Nizieńskiego pozostają nieznane dla szerszej opinii publicznej. Czy dla nich zmiana obowiązującej ustawy oznacza "lustracyjną bezkarność"? Bezkarni są pod rządami starej ustawy. Potem mogą podzielić los niestawiającego się przed żadnym sądem Lesława Maleszki. Kto może zmusić do zatrudniania na wysokim stanowisku państwowym lub na wyższej uczelni kogoś, kto przez dziesięć lat był kiedyś OZI? Jaki jest sens upierania się przy próbach sądowego usuwania agentów, skoro gołym okiem widać, że pozostaną oni nieusuwalni?
Nowa ustawa uchwalona przez Sejm zapewne ma kilka mankamentów. Do najważniejszych należy zbyt szeroki krąg osób objętych ustawą. Może ich być nawet kilkaset tysięcy. Słowo "nawet" jest tu jak najbardziej uzasadnione, bowiem wbrew opiniom ekspertów nikt w czasie prac nad ustawą nawet nie próbował dokonać rzetelnego bilansu. Obecne możliwości techniczne IPN nie pozwolą na szybkie przystąpienie do sprawnej realizacji ustawy i wykonanie jej w krótkim (powiedzmy: kilkuletnim) czasie.
Innym skutkiem woluntarystycznego podejścia do procesu legislacyjnego jest wpisanie na listę organów bezpieczeństwa państwa Urzędu do spraw Wyznań i komunistycznej cenzury.
Bez względu na opinie o tych instytucjach oraz ich roli w czasach PRL, uznać to należy za objaw niekompetencji podważający wiarygodność ustawy. Obie wady, a także wiele innych, drobniejszych, dotyczących zbyt skomplikowanych procedur, należałoby po prostu usunąć. Brak rozwagi, zwłaszcza w kwestii ogromnej liczby lustrowanych, naraża przedsięwzięcie na widowiskową porażkę. Zważywszy na fakt, że przeprowadzenie operacji ustawa składa w ręce IPN, zaciekła krytyka i odium za niewykonalne przepisy mogą być zagrożeniem dla instytucji stanowiącej wielką wartość dla odtwarzanej polskiej pamięci zbiorowej.
To prawda, nowa ustawa nie gwarantuje automatycznego sukcesu. Wiele jej rozwiązań budzi wątpliwości. Jej krytycy protestują przeciwko ujawnianiu teczek zawierających informacje natury osobistej o rozpracowywanych przez SB działaczach opozycji. Inni twierdzą jednak, że to cena, którą warto zapłacić za jawność życia publicznego. Jest oczywiste, że po ewentualnym wejściu w życie ustawa spotka się z atakiem. Prawda zawsze była rzeczą trudną, o którą trzeba walczyć i zabiegać. Zagrożeń jest bardzo wiele. Do najpoważniejszych należy fatalna kondycja wymiaru sprawiedliwości, będąca poważnym zagrożeniem dla prawdy historycznej i elementarnego ładu społecznego.

Wysoka cena za eksperyment

W grudniu 2006 r. do tak skonstruowanego prawa prezydent Lech Kaczyński wniósł dość istotną nowelę. Przekreśla ona ducha już podpisanej ustawy i o 180 stopni odwraca przyjęte wcześniej rozwiązania. Przywrócone mają być oświadczenia lustracyjne, które będą weryfikowane drogą sądową na podstawie uregulowań kodeksu postępowania karnego. Urząd rzecznika interesu publicznego ma też zastąpić czwarty pion IPN. Likwidacji ma ulec sąd lustracyjny, który ma być zastąpiony przez stosowne struktury przy sądach apelacyjnych na terenie kraju. Ale wszystkie kluczowe procedury tak znowelizowanej ustawy są kopią tej z 1997 roku.
Ustawodawca zawsze podejmuje pewne ryzyko polegające na braku możliwości przewidzenia skutków przyjętych rozwiązań. Z reguły istnieje szansa, że w nowym prawie znajdą się błędy lub luki, które najbardziej szlachetne pomysły po prostu zaprzepaszczą. Nie zwalnia to jednak od głębszej refleksji i odpowiedzialności za skutek forsowanych rozwiązań. Można zrozumieć błądzenie, kiedy się tworzy materię nową. Ale tu sytuacja jest wyjątkowo komfortowa. Doświadczenia lat 1998 - 2006 dokładnie pozwalają powiedzieć, co się dalej wydarzy. Będzie kosztująca dziesiątki milionów złotych, niezbędnych na realizację projektu, widowiskowa katastrofa.
Warto również wspomnieć, że ustawa z 1997 r. - wobec tej "poprawionej" za pomocą noweli - posiada jedną ogromną zaletę. Dotyczyła ona mniej niż 30 tys. obywateli. Rozgrywała się więc w stosunkowo niewielkim gremium i na szczęście - a nie "na nieszczęście" - za zamkniętymi drzwiami. Destrukcyjny na życie publiczne wpływ tej ustawy był więc znacznie ograniczony. Kuriozalne wyroki sądowe interesowały co najwyżej garstkę historyków i publicystów, którzy, nawet mając dowody czyjejś współpracy z SB - tak jak w wypadku Mariana Jurczyka - przez kilka ostatnich lat musieli pisać "to samo", tylko "innymi słowami".
Teraz lustrowane mają być setki tysięcy.

Zjawisko będzie więc miało charakter powszechny. Zaraza rozleje się jak kraj długi i szeroki. Już nie w dziesiątki, a w tysiące osób, niczym dziś do mekki agentów - sądu lustracyjnego, zmierzać będą "krzywdzeni" po ratunek do polskiego wymiaru sprawiedliwości. Ustawa, która miała doprowadzić do zerwania pajęczyny dawnych powiązań, osiągnie skutek przeciwny - na wygranie procesu będą mieć szansę głównie ci, którzy najszybciej odnajdą swoich byłych esbeków. Trudna sytuacja, w jakiej się znajdą, wymusi ponowne uzależnienie.


Wyroki, w których "potwierdza się" fakty fałszowania dokumentów SB (na podstawie zeznań byłych oficerów), już w polskich sądach zapadały. Teraz będą się mnożyć jak przysłowiowe króliki. Każdy powiat, każde miasto, każda gmina będzie miała swoje "ofiary polowania na czarownice". Na szczęście ofiary te szybko dostaną wyroki "oczyszczające" sądownictwa quasi-lustracyjnego. Tak, jak Marian Jurczyk trzymający dziś w ręku wyrok Sądu Najwyższego. Niedawno Jurczyk miał złożyć pozew do sądu przeciwko Eugeniuszowi Szerkusowi, byłemu opozycjoniście działającemu w Stoczni Szczecińskiej, bo ten rzekomo nazwał go publicznie agentem. Nie byłoby w tym nic, nawet jak na TW "Święty", specjalnie brzydkiego i nagannego, gdyby nie to, że nazwisko Szerkusa przewija się w jego - Mariana Jurczyka - donosach. "Święty" wygra proces bodaj na pierwszej rozprawie. Bo jak stwierdził Sąd Najwyższy, TW "Święty" agentem nie był, a wyroki trzeba szanować. Eugeniusz Szerkus znowu zostanie ofiarą Jurczyka, bo za naruszenie dóbr osobistych TW ps. Święty trzeba będzie zapłacić.

Kłamstwo i znieprawienie zawarte w podobnych wyrokach ośmieszy polskie elity na dawno niespotykaną skalę. Problem lustracji, stanowiący jeden z najważniejszych punktów programu PiS, zostanie wreszcie definitywnie załatwiony. Choć może w nieco inny sposób, niż wcześniej to sobie wyobrażano. Cena będzie ogromna tak dla państwa polskiego, jak i dla inicjatorów podobnej ustawy.

Jeśli tak miałoby zostać, to lepiej, żeby żadnej ustawy nie było. Wtedy lustracja, jawność życia publicznego i przywracanie pamięci narodu postępowałyby w miarę rozwoju prac naukowo-badawczych. Tylko kto obroni te wartości przed chocholim tańcem sędziów i pomysłami polityków?

Piotr Gontarczyk


Dr Piotr Gontarczyk (ur. 1970 r.) jest historykiem i politologiem, w latach 1998 - 2005 r. pracował w Biurze Rzecznika Interesu Publicznego i należał do najbliższych współpracowników sędziego Bogusława Nizieńskiego Zdjęcie autora artykułu- REPORTER

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"


Ostatnio zmieniony przez Jadwiga Chmielowska dnia Pon Sty 15, 2007 4:10 am, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Nie Sty 14, 2007 3:26 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/opinie_070112/opinie_a_2.html

Lech Kaczyński

Lista niegodziwców i prawo do obrony


Twierdzenie, że moja nowelizacja jest tożsama ze starą ustawą o IPN, jest całkowicie nieprawdziwe. Będzie lista agentów, będzie jawność procesu lustracyjnego, której dotychczas nie było, i będzie rozszerzenie zakresu podmiotowego obowiązku złożenia oświadczenia - przekonuje prezydent RP w rozmowie z Piotrem Semką i Aleksandrą Gardynik

Rz: Sprawa poprawek w ustawie lustracyjnej dzieli byłych opozycjonistów, historyków oraz posłów. Jakie były intencje pana prezydenta przy jej wnoszeniu do Sejmu?

Lech Kaczyński: Lustracja jest elementem przywrócenia właściwej oceny powojennej historii Polski - jest elementem historycznej pamięci. Należy wskazać, kto stał po stronie wolnej Polski, a kto na straży tamtego ustroju. W tym kontekście problem TW to tylko jedna strona medalu. Druga - to problem odpowiedzialności funkcjonariuszy peerelowskich służb specjalnych. Oba problemy muszą być rozwiązane jak najszybciej. Dlatego też, pomimo wątpliwości, w listopadzie ubiegłego roku podpisałem niedoskonałą ustawę lustracyjną, a jednocześnie wniosłem do Sejmu projekt jej nowelizacji. Dlatego również planuję wnieść do Sejmu ustawę, która pozbawi niezasłużonych przywilejów funkcjonariuszy komunistycznego reżimu.

Ustawa uchwalona w październiku przez Sejm opiera się na zasadzie, której w państwie prawa nie sposób akceptować. Mianowicie, że państwo, które stawia obywatelowi jakiś zarzut, każe mu udowadniać, że to nieprawda. A do tego właśnie sprowadza się rozwiązanie, że w razie sprzeciwu wobec zasadności umieszczenia kogoś przez IPN na liście agentów pokrzywdzony może odwoływać się według procedury prawa cywilnego, w której ciężar dowodu spoczywa na obywatelu.

Kolejna kwestia - jeżeli idzie o tzw. zaświadczenia o treści dokumentów, które miał wydawać IPN. W zgodnej opinii wszystkich właściwie osób, z którymi się konsultowałem - biorąc pod uwagę zakres podmiotowy ustawy - jest to niewykonalne. Gdyby więc IPN miał dawać tego rodzaju zaświadczenia, to wiele procesów związanych z normalnym funkcjonowaniem państwa musiałoby zostać sparaliżowanych.

Niektórzy twierdzą, że spowolni to lustrację.

Jeśli chodzi o zahamowanie czy spowolnienie lustracji, to zupełnie nie podzielam tych zarzutów; powiedziałbym, że wręcz odwrotnie - podstawą lustracji jest lista agentów. Projekt ustawy, który przedstawiłem, nie likwiduje list agentów. Nakazuje wręcz listę tych byłych agentów, którzy funkcjonują dziś w życiu społecznym, gospodarczym czy politycznym, opublikować w pierwszej kolejności. Nie mam, oczywiście, nad tym bezpośredniej władzy, ale zrobię wszystko, żeby taka lista - choćby dla zamknięcia sprawy - ukazała się jak najwcześniej. Na pewno nie mogłem zaakceptować upublicznienia listy OZI, czyli tzw. osobowych źródeł informacji - tak, jak to reguluje uchwalona ustawa. Projekt zapisów o OZI mieszał różne przypadki: kontakty wynikające z pełnionych funkcji i zajmowanych stanowisk z tajną współpracą agentów bardzo aktywnych, a także tych nieaktywnych. Moja nowelizacja za podstawowe kryterium uznaje prawdę w sensie materialnym, czyli stwierdzenie tego, jak istotnie było. Nieaktywni agenci też się znajdą na liście, ale fakt braku aktywności zostanie ujawniony. W obecnej wersji - tej opublikowanej - decydująca jest treść dokumentu. Przyjęcie takiego sposobu myślenia nadaje dokumentom bezpieki status, który w pewnym uproszczeniu można nazwać rękojmią dobrej wiary. Przykładowo, jeśli w księgach wieczystych zapisane jest, że jakaś nieruchomość jest własnością pana X, to jest to na pewno własność pana X. Jedynie szczególny dowód przeciwny może wykazać, że to nie jest jego własność.

Nie mam szczególnego zaufania do dokumentów bezpieki. W moim przekonaniu aparat bezpieczeństwa to była najgorsza część aparatu PRL. A jeśli chodzi o wątpliwości opozycjonistów, to po licznych konsultacjach z nimi wydaje mi się, że większość z nich popiera mnie w tej kwestii.

W jaki sposób funkcjonariusze mogli w tych dokumentach przedstawiać nieprawdę? Przecież wypełniali swoje obowiązki, podlegali wewnątrzresortowym kontrolom, musieli przy sporządzaniu akt kierować się specjalnie określonym trybem działania.

Nie mówię, że przedstawiali na ogół nieprawdę, ale że takie przypadki mogły się zdarzyć. Podam przykład z własnej teczki, z której dowiedziałem się, jakich mam najbliższych sześciu znajomych. Spośród tej szóstki jedną osobę rzeczywiście bardzo dobrze znam, drugą trochę. Pozostałych wcale. To wskazuje na wiarygodność tych dokumentów.

Jeżeli poszczególne oceny SB mogły być nietrafne...

Nie oceny, ale fakty.

O ile podawane fakty mogły być nieprawdziwe, o tyle zakwalifikowanie lub niezakwalifikowanie kogoś jako TW było dokonywane według bardzo dokładnych zasad.

Skąd takie głębokie przekonanie?

Na podstawie tego, co mówią historycy IPN.

To dlaczego np. historycy IPN są przeciwnikami list, do których musiałem ich przekonywać?

Chodzi o zakres ich nowych obowiązków i ilość pracy z tym związanej.

Nie wydaje mi się. Kiedy z nimi rozmawiałem, a rozmawiałem z wieloma, mieli bardzo sceptyczny stosunek do list. Ja mam odrębne przekonanie: nie ma list - nie ma lustracji...

Ale, panie prezydencie, przeciwnicy pana nowelizacji twierdzą, że nieszczęście polega na zderzeniu dwóch logik - logiki listy zasobów archiwalnych z logiką trybu odwoławczego, który wymaga udowodnienia, że było się współpracownikiem świadomym iprzekazywało się SB informacje szkodzące. W ich opinii stan przetrzebienia archiwów daje niegdysiejszym TW duże nadzieje na uniewinnienie w trybie odwoławczym.

To całkowicie błędna interpretacja. W myśl zaproponowanej przeze mnie ustawy współpracownikiem jest ten, kto w sposób świadomy i tajny dostarczał lub pomagał dostarczać informacji służbom specjalnym PRL. A dodatkowo jest nim również osoba, która z racji wykonywanych obowiązków zawodowych lub z racji pełnionej funkcji była zobowiązana do kontaktów z funkcjonariuszami wspomnianych służb, jeżeli przekazywane informacje stwarzały zagrożenie dla wolności i praw człowieka i obywatela oraz dóbr osobistych innych osób. Inaczej mówiąc, jest to definicja rozszerzająca, a nie zawężająca w stosunku do obecnej ustawy. Powstała ona w opozycji do orzeczeń, zgodnie z którymi ktoś notorycznie współpracował z organami bezpieczeństwa PRL, ale nie był ich współpracownikiem, bo owa współpraca rzekomo nie uczyniła nikomu szkody.

Natomiast dyskusji, czy obywatel powinien udowadniać państwu, że nie ciąży na nim hańba, czy też to państwo powinno mu tę hańbę udowadniać, w ogóle nie będę prowadził. Krótko mówiąc - ci, którzy twierdzą, że ciężar dowodu spoczywa na obywatelu, nie rozumieją świata, w którym żyją. Tej logiki przyjąć nie mogę. To po pierwsze. Po drugie postępowanie jest jawne - to jest sprawa zasadnicza. Kolejna, że nie ma sądu lustracyjnego, do którego trafiali często sędziowie o wysoce sceptycznym stosunku do samej lustracji.

Zastąpią go sądy powszechne?

Tak

Ale sądy powszechne mogą nie mieć wprawy w tego typu sprawach.

Sąd lustracyjny miał mieć wprawę i działał tak, jak działał.

Powstaną specjalne wydziały przy sądach?

Widzę raczej konieczność szkolenia sędziów w zakresie wiedzy na temat agentury.

Czy dlatego m.in. został zlikwidowany urząd rzecznika interesupublicznego?

Zamiast rzecznika powstanie odrębny pion w IPN - pion prokuratorski. Będą tam ludzie o określonych kwalifikacjach prawniczych. Nie wiem, jakie będą rezultaty postępowań przed sądami - to zależy od sądów. Natomiast raz jeszcze podkreślam: nie jestem w stanie dać rozwiązania idealnego. Zdaję sobie sprawę, jaki był dotychczasowy kierunek działania, ale nie mogę też naruszać pewnych zasad. Wreszcie nie mam, niestety - za długo żyłem w komunizmie - zaufania do dokumentów SB i nie potrafię wykluczyć, że niektóre dokumenty nie odpowiadają prawdzie, na co dałem przykłady. Zresztą ten stopień zaufania do tego, co wytworzyła bezpieka, wydaje mi się zaskakujący. Zaufania do esbeków, których uważam za najgorszą część tamtego systemu, nie mam i nie będę miał.

Czemu zatem nie powstała zupełnie nowa ustawa lustracyjna? Pojawiają się opinie, że oprócz likwidacji RIP i jawności postępowania wraca się do oświadczeń, procesów, czyli tego, co było...

Twierdzenie, że moja nowelizacja jest tożsama ze starą ustawą o IPN, jest całkowicie nieprawdziwe. Przede wszystkim będzie lista agentów, która jest istotą lustracji. Lista Macierewicza, sporządzona w 1992 roku w szybkim tempie, zawierała błędy. Co nie znaczy, że nie dokonano wówczas antylustracyjnego zamachu stanu w Polsce. Będę przypominał o tym zawsze i wszystkim tym, którzy byli przeciwnikami lustracji. Bo nie jest tak, że nie wolno zmieniać zdania - wolno je zmieniać, tylko trzeba umieć się przyznać do błędu, braku roztropności albo strachu, jeżeli jest się człowiekiem honoru.

Będzie więc lista, będzie jawność procesu lustracyjnego, której dotychczas nie było, i będzie rozszerzenie zakresu podmiotowego obowiązku złożenia oświadczenia. To są różnice. W końcu nastąpi zamiana instytucji RIP na pion IPN o charakterze prokuratorskim.

Znowelizowana ustawa będzie się łączyć z niewielkim przesunięciem środków na rzecz IPN, co nie będzie miało żadnego znaczenia dla wydatków publicznych na skalę Polski.

Powróćmy do zarzutu, że w nowelizacji zawarta jest sprzeczność. Z jednej strony ma powstać lista oparta o archiwa, z drugiej zaś - od archiwistów oczekuje się, by byli w stanie udowodnić winę.

Ten zarzut jest charakterystyczny dla sposobu radykalnego myślenia. Krótko mówiąc, osoba, która się w zasobach znalazła, niezależnie od prawdy materialnej będzie obłożona ciężką anatemą, którą jest zarzut agenturalnej współpracy. Lista zasobów, która...

Która może być traktowana jako lista niegodziwców...

Tak będzie w sposób oczywisty traktowana. Będzie to zatem lista niegodziwców i jeśli ktoś zostanie na nią zakwalifikowany, to, zgodnie z zasadą domniemania niewinności, musi mieć prawo do obrony. I jest to absolutna konieczność.

Inny zarzut - dyrektor biura lustracji powoływany będzie przez premiera jedynie w porozumieniu z szefem IPN. Czy to nie jest upolitycznienie tej funkcji, a tym samym upolitycznienie lustracji?

Przede wszystkim prezes IPN też jest powoływany w trybie politycznym...

Ale przez parlament.

Rząd też musi mieć poparcie parlamentu. Po drugie, w polskim prawie zwrot "w porozumieniu"oznacza "za zgodą", czyli w tym przypadku za zgodą prezesa IPN. Nikt nie czyni zarzutu, że szef Komisji do spraw Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu jest powoływany przez ministra sprawiedliwości (który też jest osobą polityczną) na wniosek prezesa IPN. A szef komisji jest w ogóle z urzędu zastępcą prokuratora generalnego - ministra sprawiedliwości.

Raz jeszcze powtarzam - zmiany, które wprowadziłem w ustawie, czynią ją elementarnie uczciwą.

Obecny szef IPN popierał kwestionowaną przez pana ustawę...

To nie szef IPN, ale prezydent bierze na siebie konstytucyjną odpowiedzialność za podpisanie ustawy. Dla mnie tamto rozwiązanie było niezgodne z podstawowymi zasadami prawnymi. Poza tym jest rzeczą dość oczywistą, że ta ustawa przepadłaby w Trybunale Konstytucyjnym. Nie miałaby żadnych szans. A więc lustracjapowróciłaby do tej postaci, w której jeszcze obecnie funkcjonuje.

Ale SLD i tak zaskarżył przyjętą ustawę.

Sądzę, że zarzuty SLD z chwilą przyjęcia nowelizacji staną się bezprzedmiotowe. Trybunał Konstytucyjny będzie musiał umorzyć sprawę.

Historycy IPN podnoszą wymóg publikowania przez nich list agentów podzielonych na kategorie. Mówią, że będą w ten sposób działali jako sąd pierwszej instancji - żeby kogoś zakwalifikować jako TW, trzeba zbadać akta itd. Po co zatem lustracja?

Historycy uważali, że należy im to zostawić, ale w innym trybie. Wyniki ich badań ogłaszane są w biuletynie IPN mającym niewielki zasięg. Część mediów zresztą przemilcza te publikacje.

Żeby kogoś zakwalifikować jako TW albo inny kontakt, będą musieli zbadać akta - w jaki sposób współpracował, jak często, co robił, co podpisywał.

Ale czy w końcu kogoś można ogłosić TW bez zbadania akt? Czy to byłoby dobre i moralne? Początkowo moja intencja była następująca - żeby następowało wstępne zakwalifikowanie osób figurujących w zasobach IPN do jednej z pięciu, sześciu grup, które będą oznaczone symbolami. Dałem się przekonać historykom, że to będzie niemożliwe, w związku z tym przy każdym z przypadków będzie krótki opis.

Ale będzie to wymagało przejrzenia akt...

Oczywiście że tak. I podlega to potem kontroli sądowej. Gdybyśmy z tego zrezygnowali, to przyjęlibyśmy zasadę, że formalnie nie pisze się, co było prawdą, tylko co jest w zasobach IPN. Ale w rzeczywistości, w odbiorze społecznym, każdy ujawniony byłby agentem. Na tym polegało główne zło w tej ustawie. Teraz będzie tak, że dowiemy się, czy dana osoba była w ogóle aktywna, czy udzielała jakichśinformacji, czy jej nazwisko znane jest z trzech zapisów w IPN jako TW. Jeśli na takiej liście znajdzie się pan X, to będzie można przeczytać w Internecie kilka zdań charakterystyki - czy przez kilkanaście lat co kilka dni pisał donosy, czy też w ogóle nigdy donosu nie napisał.

Właśnie ostatnio mamy przykłady, jak trudno stwierdzić, czy współpraca komuś szkodziła, czy nie. Czy nie jest tak, że IPN-owiec, tworząc listę, może się obawiać, że w procesie odwoławczym powtórzy się sytuacja z sądu lustracyjnego, w którym ilość przegrywanych spraw była ogromna?

Powtarzam - nowa definicja TW lub osoby pomagającej nie obejmuje elementu szkodzenia. Wystarczy, że zaistniał fakt tajnej i świadomej współpracy. Element szkodzenia dotyczy tylko tych osób, które były z racji obowiązków zawodowych zobowiązane do kontaktów z funkcjonariuszami PRL-owskich organów bezpieczeństwa. Jeśli taka osoba poprzez swoje kontakty stwarzała zagrożenie dla wolności i praw człowieka, będzie traktowana jak agent. Informacja podana przez Antoniego Dudka w artykule opublikowanym przez "Dziennik" jest więc całkowicie nieprawdziwa - co stwierdzam z ubolewaniem.

Natomiast co do obaw: zagrożenie istnieje zawsze, natomiast reguły są ustalone i nie pozostawiają tworzenia list do swobodnego uznania osób pracujących w IPN.

Wiem jedno - jeśli wszystko pójdzie jak należy, to IPN w bardzo krótkim czasie będzie publikować listę agentów. Długoletni tajny współpracownik nie może uchodzić za autorytet moralny. Poza tym ta lista przekreśli absurdalny wręcz pogląd, przedstawiany dziś w mediach, że agentami w Polsce były głównie osoby duchowne. Tak nie było. Oczywiście zdarzały się osoby, które były TW czy kontaktami operacyjnymi. Natomiast tworzenie obrazu, z którego wynika, że główna agentura w PRL to była agentura w polskim Kościele, jest absurdem nad absurdami, kwalifikacją niezwykle wręcz szkodliwą i niezwykle niesprawiedliwą. Polski Kościół zapisał wspaniałe karty oporu przeciwko komunizmowi, przeciwko naruszaniu przyrodzonych praw i godności człowieka. Trudno sobie wyobrazić polską walkę o wolność bez poparcia Kościoła i bez ofiary kapłanów. Nawet ofiary życia.

Panie prezydencie, jak pan chce przeprowadzić ustawę przez parlament? W samym PiS pojawia się wiele wątpliwości...

Są dwa wyjścia: albo powrót do starego porządku prawnego - bo Sejm powinien zdawać sobie sprawę, że odrzucenie nowelizacji to powrót do starego porządku prawnego, albo jej przyjęcie. Jeśli ktoś chce, żeby nie było w ogóle lustracji, może odrzucać moją inicjatywę. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to wkrótce IPN ujawni dane wszystkich agentów, którzy są istotni z dzisiejszego punktu widzenia, którzy funkcjonują jako autorytety w życiu społecznym, politycznym czy nawet autorytety moralne, za jaki uchodził np. Andrzej Szczypiorski. Takich przypadków w naszym kraju mamy więcej, zostaną one ujawnione. To oznacza zrealizowanie tego, co zablokowano w 1992 roku. Stanie się to z piętnastoletnim opóźnieniem, ale jednak się stanie.

Rozmawiali Piotr Semka i Aleksandra Gardynik

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"


Ostatnio zmieniony przez Jadwiga Chmielowska dnia Nie Sty 14, 2007 3:30 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Nie Sty 14, 2007 3:28 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/druga_strona_070112/druga_strona_a_2.html

KOMENTARZ

Prawo do prawdy

Wczoraj Sejm rozpoczął dyskusję nad prezydencką nowelizacją ustawy lustracyjnej. Wczoraj też po tajnym procesie sąd zdecydował, że Małgorzata Niezabitowska nie była tajnym współpracownikiem SB. Peerelowska przeszłość ciągle jest obecna w nas i naszym życiu publicznym. Przez 18 już prawie lat nie możemy się z niej wyzwolić. Ani moralnie, ani politycznie, ani organizacyjnie. Tym bardziej że całe lata w polskiej polityce dominowały siły uważające, iż ważniejsza jest przyszłość niż "babranie się w ubeckich papierach".

Od nich jednak nie da się uciec. Brudzą dziś i szkodzą naszemu życiu. Wprowadzają i podtrzymują relatywizm i nieład moralny, powzięte w przeszłości deklaracje współpracy z komunistyczną policją polityczną mogą wpływać na bieżące wydarzenia.

Przez całe lata wolnej Polski nie stworzone zostało dobre prawo, które poradziłoby sobie ztrudną przeszłością, zapewniło niepodległemu państwu bezpieczeństwo, a narodowi dało możliwość poznania swej przeszłości. W postępowaniach lustracyjnych decydujący głos często mają byli esbecy. Nadal mogą manipulować swoimi ofiarami, a także wymiarem sprawiedliwości. Brak jawności wielu rozpraw powoduje, że do opinii publicznej nie docierają prawie żadne szczegóły, nie może ona zweryfikować suchych wyroków. Utrudniony dostęp do archiwów czyni bardzo trudnym podjęcie prac nad naszą historią z ostatnich kilkudziesięciu lat. Te prace, które zostały napisane z wykorzystaniem materiałów IPN, są obiektywniejsze i pełniejsze.

Polacy pokonali komunizm. Tym bardziej mają prawo wiedzieć, jak do tego doszło. Nawet za cenę odkrycia zdarzeń i postaw mało chwalebnych, często nawet haniebnych. Warto może się zastanowić, czy nie ograniczyć procesu lustracji do gruntownego sprawdzania kwalifikacji osób wyznaczonych do zajmowania najważniejszych stanowisk w państwie. Archiwa Instytutu Pamięci Narodowej zaś potraktować tak, jak na to zasługują, czyli jako jedno ze źródeł badania naszej przeszłości. Prawo do tych badań, do poznania przeszłości, powinien mieć każdy.

Krzysztof Gottesman

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Nie Sty 14, 2007 4:21 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

LIST DO REDAKCJI

Cel lustracji




W powodzi komentarzy do niedoszłego ingresu oraz do kolejnych afer lustracyjnych brakuje pytania, jaka cecha łączy wszystkich ich bohaterów. Z jednej strony uderza na nas fala brutalnych faktów i odkrywanych dokumentów, z drugiej strony gromkie okrzyki nawołujące do zapomnienia i tłumaczące, że przeszłość to czas miniony, zamknięty. Za mało jest refleksji nad przyczynami czynów sprzed trzydziestu lat oraz współczesnych wypowiedzi na ich temat. Nie rozumiejąc dobrze przyczyn, trudno jest poznać skutki. A bez tego umyka istota sporu okołolustracyjnego.

Większość, jeśli nie wszyscy, dawnych TW świetnie ilustruje dawną prawdę, że każdy nasz wybór wychowuje nas do następnych wyborów. Jeżeli wczoraj ukradłem cukierka, dziś łatwiej przyjdzie mi ukraść komuś portfel, a jutro samochód. Żeby zaś być człowiekiem cnotliwym, należy długo walczyć ze sobą.Wydaje mi się, że abp Wielgus, podobnie jak inni konfidenci, cnotę męstwa ćwiczył przez wiele lat, tyle że w przeciwną stronę. Osiągnął więc wysoki stopień tchórzostwa. Najpierw przestraszył się bardzo głośno krzyczącego oficera SB, a teraz drżał przed dziennikarzem zadającym rzeczowe pytania. Zachowywał się jak dziecko przyłapane na spałaszowaniu całej tabliczki czekolady. I gdyby nie było umorusane, szłoby w zaparte. Tak, przyznało się, ale tylko do zjedzenia jednego kawałeczka, tłumaczącego brud na brodzie.

Złamanie człowieka, którego dopuszczały się służby komunistyczne, polegało na przyzwyczajaniu agentów do wad moralnych. Pewnie dlatego prawie nikt nie odważył się powiedzieć prawdy o swej mętnej przeszłości, ponieważ przez lata uczono się chować głowę w piasek.

Od osób, którym powierza się najważniejsze urzędy, a zwłaszcza urzędy kościelne, mamy prawo,a nawet obowiązek oczekiwać. Taki też powinien być cel lustracji: niedopuszczanie do najwyższych godności osób, które cierpią na trwałe uszkodzenie prawego, zdrowego i silnego charakteru.

Michał Starczewski, Warszawa

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Nie Sty 14, 2007 4:25 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_070112/kraj/kraj_a_5.html

LUSTRACJA

Prokuratorzy IPN sprawdzą agentów


Prezydencka nowelizacja ustawy lustracyjnej już w Sejmie. Zainteresowanie? Na sali obecna była garstka posłów. Według Platformy prezydent psuje prawo. SLD uważa, że w ustawie są dobre propozycje


W listopadzie 2006 r. prezydent Lech Kaczyński podpisał ustawę lustracyjną. Miesiąc później złożył jej nowelizację, która przywraca oświadczenia lustracyjne
JERZY DUDEK
Nowa ustawa lustracyjna (prezydent złożył ją w Sejmie w grudniu) to jeden z najważniejszych projektów PiS. Ma doprowadzić do rozliczenia z PRL-owską przeszłością - a dokładnie z byłymi esbekami i tajnymi współpracownikami bezpieki. W jaki sposób? Wrócą oświadczenia lustracyjne. Będzie je sprawdzał specjalny, prokuratorski pion Instytutu Pamięci Narodowej (wcześniej PiS miało pomysł, żeby IPN wydawał tylko zaświadczenia, czy nazwisko obywatela pojawia się w archiwach instytutu). Rozszerzy się katalog ludzi zobowiązanych do składania oświadczeń - szacuje się, że oświadczenia będzie musiało złożyć nawet 400 tys. Polaków, w tym np. dziennikarze i dyrektorzy szkół.


Czy wraca lustracja po staremu?

Jeśli IPN uzna, że ktoś złożył nieprawdziwe oświadczenie, sprawa trafi do sądu karnego (wcześniej PiS chciało, żeby sprawami lustracyjnymi zajmowały się sądy cywilne). I tu nowość: procesy lustracyjne będą się odbywać jawnie. Każdy będzie mógł poprosić o wgląd wdokumenty z postępowań lustracyjnych.

Co jeszcze zmieni nowelizacja? IPN będzie miał obowiązek stworzyć i opublikować rejestry funkcjonariuszy SB i ich współpracowników. Według posłów PiS ten zapis pozwoli skupić uwagę nie na ludziach złamanych przez bezpiekę, ale na ich oprawcach. - Do tej pory skupiano się jedynie na osobach słabej woli - mówił wczoraj Karol Karski (PiS). Nieoficjalnie wiadomo, że IPN jest już technicznie przygotowany do opublikowania list byłych esbeków.

Sala Sejmu w czasie dyskusji o nowelizacji świeciła pustkami. Opozycja nie była zachwycona nowelizacją. Podkreślała: prezydencki projekt z grudnia znacznie różni się od wymyślonego przez PiS (Sejm przyjął go w październiku). Sebastian Karpiniuk (PO) był wyraźnie zdziwiony nowelizacją: - Nowela tuż po podpisaniu ustawy to psucie prawa - mówił. - Jej wizja jest sprzeczna z wizją przyjętą w październiku przez Sejm. Prezydent nie zostawił suchej nitki na ustawie, której szkielet był pomysłem PiS.

Karpiniuk wytknął prezydentowi, że jego nowelizacja powraca do krytykowanego i nieskutecznegomodelu lustracji z 1997 r. - Tylko pełna jawność archiwów doprowadzi do tego, że nikt już nie będzie szantażowany hakami - zaznaczył. Zapowiedział jednak, że PO nie odrzuca z założenia projektu. Podczas prac w komisji opowiadać się jednak będzie za pełną jawnością i dostępnością do akt.


SLD: To podszepty ipeenowców

Niespodziewanie część propozycji ustawy pochwalił Ryszard Kalisz (SLD). - Chciałem podziękować prezydentowi za to, że wsłuchał się w stanowisko SLD - kurtuazyjnie zwrócił się do prezydenckiego ministra Aleksandra Szczygły. Pochwalił powrót do procedury karnej, domniemania niewinności i jawność procesów lustracyjnych. Ale skrytykował tworzenie nowego pionu w IPN. - IPN nie może przechowywać, selekcjonować, analizować i weryfikować materiałów, a potem oskarżać. Taki zapis pokazuje wizję lustracji poprzez teczki SB podpowiedzianej prezydentowi przez historyków IPN. A są dowody na to, że SB fałszowała dokumenty! - grzmiał Kalisz.

Co w nowej ustawie lustracyjnej podoba się opozycji i Samoobronie. SLD chwali porzucenie pomysłu zaświadczeń z IPN. Najważniejszy postulat Samoobrony: w ewentualnym postępowaniu sądowym powinno się uznawać wyłącznie oryginalne dokumenty.

- Trzeba określić, które dokumenty są wiarygodne - mówił wczoraj Tadeusz Sławecki z PSL. - Nie każdy dokument SB jest pewny.Czy nie pojawi się w związku z tym dużo kopii i fałszywek?

Sławecki jest przeciwko propozycji karania byłych funkcjonariuszy SB za fałszowanie dokumentów. Ten sam zarzut wysunął wczoraj Mateusz Piskorski z Samoobrony.
Senną atmosferę na sali ożywiła przemowa Romana Giertycha (LPR).

- Przy okazji debaty o lustracji chciałbym odnieść się do skandalicznych ataków na arcybiskupa Wielgusa - rozpoczął. - Biskupa uśmiercono publicznie i zrobiono nad nim sąd. Doszliśmy do tego, że biskupi nie mogą objąć stanowisk z powodu nacisków. A samo oświadczenie podpisane dla SB o niczym nie świadczy.

Ostatecznie podczas głosowania żaden z klubów nie opowiedział się za odrzuceniem prezydenckiej nowelizacji. Wczoraj projekt trafił do dalszych prac w komisji.

PiS będzie dążyło do tego, żeby ostateczne głosowanie nad ustawą odbyło się w najbliższych tygodniach.

ALEKSANDRA GARDYNIK

--------------------------------------------------------------------------------

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Lporeb88
Stały Bywalec Forum


Dołączył: 25 Wrz 2006
Posty: 62

PostWysłany: Nie Sty 14, 2007 7:19 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Witam serdecznie
Mam do państwa pytanie odnośnie tego fragmentu
Cytat:
To całkowicie błędna interpretacja. W myśl zaproponowanej przeze mnie ustawy współpracownikiem jest ten, kto w sposób świadomy i tajny dostarczał lub pomagał dostarczać informacji służbom specjalnym PRL. A dodatkowo jest nim również osoba, która z racji wykonywanych obowiązków zawodowych lub z racji pełnionej funkcji była zobowiązana do kontaktów z funkcjonariuszami wspomnianych służb, jeżeli przekazywane informacje stwarzały zagrożenie dla wolności i praw człowieka i obywatela oraz dóbr osobistych innych osób. Inaczej mówiąc, jest to definicja rozszerzająca, a nie zawężająca w stosunku do obecnej ustawy. Powstała ona w opozycji do orzeczeń, zgodnie z którymi ktoś notorycznie współpracował z organami bezpieczeństwa PRL, ale nie był ich współpracownikiem, bo owa współpraca rzekomo nie uczyniła nikomu szkody.

Otóż czy prawdą jest ,że taka zmiana dotycząca podejścia sądów do współpracy spowoduje to iż agenci będą rzeczywiście nazywani po imieniu w sądach karnych czy są to tylko piękne słowa Prezydenta a sytuacja będzie podobna do tej dzisiejszej i ponownie 90% agentów przejdzie bez problemu proces lustracyjny?
Pytam ponieważ nie jest zorientowany do tego stopnia by to określić ...
Pozdrawiam

_________________
Nie ma lepszej po?ywki chorobotwórczej dla bakteryj fa?szu i legend, jak strach przed prawd? i brak woli.

Józef Pi?sudski
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Nie Sty 14, 2007 8:57 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Wg prezydenckiego projektu żaden współpracownik sb nie bedzie ujawniony! Lustracja sprawi, ze każdy bedzie uniewinniony. Patrz Niezabitowska, Jurczyk, Wałęsa, Gilowska itp. Każdy kto ujawni tego, kto na niego donosił bedzie przez niego oskarzony!. IPN nie wypłaci sie z procesów lustracyjnych. Mnie nie interesuja oswiadczenia lustracyjne jedynie kto był a kto nie był agentem.

JEŚLI KTOŚ TWIEDZI ŻE SB FAŁSZOWAŁA DOKUMENTY TO SAM JEST "OZI".

Proszę uważnie przeczytac tekst Gontarczyka jest pierwszy w tym poście.

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Elzbieta Szczepanska
Weteran Forum


Dołączył: 04 Wrz 2006
Posty: 132

PostWysłany: Pon Sty 15, 2007 12:47 am    Temat postu: Lustracja. Odpowiedz z cytatem

Od roku jestem zaangazowana we wszystkie akcje zmierzajace do nowelizacji Ustawy Lustracyjnej.

Nie jest to zadanie latwe poniewaz przeciwnikow tych zmian i dokonania rozrachunku z peerelowska przeszloscia jest zdecydowanie wiecej. I w dodatku sa to ludzie posiadajacy wplywy, pieniadze, wladze, media.

Walka z silniejszym przeciwnikiem moze i polega z naszej czyli Australijskiej Grupy Lustracyjnej strony na "partyzanckich dzialaniach nekajacych".

Zdajemy sobie sprawe, ze przez lat zamiast pokonania komunistow o czym szumnie donosza posteerelowskie media doszlo do ich przegrupowania i umocnienia sie na swoich pozycjch a nawet na zdobyciu nowych przyczolkow.

A zatem jak walczyc dalej ?
Niewatpliwie byc tam gdzie sie te niegodziwosci i zamach na lustracje dokonuje aby wiedziec kto z kim i kto jest przeciw lustracji.

Wykorzystywac wszystkie mozliwe media i glosic wszem i wobec o co walczymy i do czego dazymy.

Poznajmy naszych sprzymierzencow- kto z nami a kto przeciw nam!

Zdajmy sobie sparwe, ze w poropwnianiu z przeciwnikami lustracji my mamy TO COS czego nie maja Oni a mianowicie jestesmy uczciwymi i prawymi ,ludzmi i patriotami, ktorzy w walce o te" nowa " Polske zaplacili cene wlasnego zdrowia, karier zawodowych, rozbitych rodzin, poswiecili swoja przyszlosc i ryzykowali zyciem i My, wlasnie My, mamy prawo domagac sie ujawnienia dokumentow IPN i poznania niegodziwosci sytemu komunistycznego, ktory w tak zwanym miedzyczasie zaczal zyc "drugim zyciem" .

Dobrze byloby aby udalo sie nam zintegrowac , zaprezentowac swoj punkt widzenia w Sejmie, przedstawic prezydentowi. mamy internet moze jeszcze nie jest za pozno.

Kto mam inne pomysly ?! Stworzmy gielde jak to zrobic skutecznie moze po raz ostatni by moc umrzec z czystym sumieniem.

Elzbieta Szczepanska
15.01.2007


Ostatnio zmieniony przez Elzbieta Szczepanska dnia Pon Sty 15, 2007 11:21 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Bartłomiej Marjanowski
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 368

PostWysłany: Pon Sty 15, 2007 3:36 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.dziennik.pl/Default.aspx?TabId=209&ShowArticleId=28063

Zbigniew Romaszewski, senator
2007-01-14 19:16 Aktualizacja: 2007-01-15 00:42
"Dzieje antylustracyjnej histerii"

Kampania „GW”, w wyniku której byłym esbekom nieźle się żyje w wolnej Polsce, zaczęła się 15 lat temu. Pod dyktando „Gazety Wyborczej” prowadzono ostrą nagonkę na zwolenników ujawnienia agentów służb specjalnych. A trzeba pamiętać, że przez lata na rynku mediów panował praktyczny monopol „GW” na informacje - pisze w DZIENNIKU senator Zbigniew Romaszewski.

Słowo „lustracja” działa na wielu ludzi w Polsce jak czerwona płachta na byka. Wokół idei lustracji wytworzyła się cała chora mitologia i narosło wiele nieporozumień, które dziś utrudniają pełne przeprowadzanie procesu lustracyjnego. Dlatego też warto przypomnieć sobie, jak rzeczywiście wyglądały nieszczęsne początki prób rozliczania komunistycznej agentury w Polsce.

W roku 1989 jawni i tajni agenci służb specjalnych – czy jak to się wtedy mówiło: ubecja – byli początkowo załamani i przerażeni, bali się o swój los. Szybko jednak przekonali się, że nie dość, że nikt ich nie karze, nie potępia, „psów na nich nie wiesza”, to jeszcze mogą sobie w wolnej Polsce spokojnie żyć. Mało tego – mogą doskonale funkcjonować we wszystkich dziedzinach życia społecznego: polityce, mediach, biznesie, środowiskach kościelnych, tworzą nieformalne układy i zbijają fortuny w związku z prywatyzacją, korzystają ze specjalnych uprawnień emerytalnych. Dlatego też powodzi im się o niebo lepiej niż dawnym opozycjonistom.

Pierwsza bitwa
Przy Okrągłym Stole, podczas którego ustalono pewne reguły podziału władzy, sprawa rozliczenia agentów bezpieczeństwa nie była poruszana. Po trzęsieniu ziemi, jakim był wynik wyborów do Sejmu kontraktowego, wyznaczony początkowo na premiera Czesław Kiszczak nie zdołał stworzyć rządu. Powołano zatem gabinet Tadeusza Mazowieckiego, w którym jednak resorty nazywane później siłowymi podlegały prezydentowi Jaruzelskiemu. Ministrem obrony był Florian Siwicki, a spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak i to oni kierowali wojskowymi i cywilnymi tajnymi służbami. Wówczas o lustracji nie można było nawet marzyć.
Gdy na wiosnę 1990 roku doszło do dymisji Kiszczaka, a jego następcą na stanowisku szefa MSW został ówczesny wiceminister Krzysztof Kozłowski, przyszedł czas na myślenie o jakichś działaniach rozliczeniowych w resortach mundurowych. Jak nietrudno zgadnąć, komuniści nie czekali na ten moment bezczynnie. Już wcześniej zaczęli niszczyć i palić akta na ogromną skalę. Do ostatnich takich wypadków dochodziło już za czasów Kozłowskiego, który ze względu na ogromny opór podwładnych nie był w stanie wszystkiego w swym resorcie kontrolować. Co więcej, aż do jesieni roku 1990 prowadzono inwigilację opozycji – jak to się wtedy mówiło – „niekonstruktywnej”, czyli np. „Solidarności Walczącej” i KPN.

Przed pierwszymi wolnymi wyborami do parlamentu w październiku 1991 roku senacka Komisja Praw Człowieka i Praworządności, której byłem przewodniczącym, wydała szczególną uchwałę. W jej myśl osoby kandydujące na senatorów składać miały oświadczenie lustracyjne dotyczące tego, czy były pracownikami lub współpracownikami organów bezpieczeństwa publicznego i wojskowych służb specjalnych. Uważaliśmy, że samo odium takiej współpracy spowoduje, że osoby te – niegodne sprawować urzędu senatora – nie będą nawet zgłaszać swoich kandydatur. To podejście spotkało się z krytyką na posiedzeniu plenarnym Senatu. Pamiętam, jak senator Andrzej Szczypiorski zarzucił mi, że jestem bardzo szlachetny, lecz zarazem bardzo naiwny. Później okazało się, że Andrzej Szczypiorski był tajnym współpracownikiem SB.
W grudniu 1991 roku uformował się rząd Jana Olszewskiego, a minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz mógł wreszcie zbudować kierownictwo resortu z ludzi niezwiązanych z SB. Jednocześnie kontynuowana była tzw. weryfikacja kadr SB. W jej wyniku większość esbeków odeszła z resortu, choć wcześniej Kiszczak zdołał wielu poprzesuwać do policji. W maju 1992 roku Janusz Korwin-Mikke złożył wniosek o ujawnienie agentów SB, którzy funkcjonują w rządzie, parlamencie i władzach wojewódzkich. Wniosek ten został przyjęty. Jednak gdy 4 czerwca ogłoszono – będącą efektem realizacji wniosku posła Korwina-Mikkego – listę Macierewicza, na której znalazło się nazwisko Lecha Wałęsy, doszło do kryzysu. To był koniec rządu Olszewskiego. Prezydent napisał do posłów list wyjaśniający, że choć różne rzeczy podpisywał, zawsze był wierny Polsce i Polakom. List ten przekazano do PAP, ale natychmiast potem wycofano.

Po „nocnej zmianie”, czyli dymisji rządu Olszewskiego 4 czerwca 1992 roku, proces lustracji został sparaliżowany. Po pierwsze, Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że uchwała przyjęta przez Senat na jesieni 1991 roku była niekonstytucyjna. Po drugie, zamiast agentów SB, wrogiem publicznym numer jeden stał się Antoni Macierewicz. Dosłownie rzucono się na niego, a ten odruch istnieje do dziś: nazwisko Macierewicz wywołuje pianę na ustach, choć minister realizował tylko uchwałę parlamentu.

Mimo to przystąpiliśmy w Senacie do pisania pierwszej ustawy lustracyjnej, która zakładała, że osoby związane z komunistycznymi służbami specjalnymi nie będą mogły pełnić funkcji publicznych przez 10 lat. Projekt był gotowy na jesieni 1992 roku. Jednak cały rząd Suchockiej zaangażowany był w procedury tłumienia nie tylko samej lustracji, ale nawet możliwości mówienia o agentach. Wydał też wojnę jej zwolennikom. Gdy w rocznicę upadku rządu Olszewskiego – 4 czerwca 1993 roku – chcieliśmy urządzić demonstrację, prezydent Warszawy Stanisław Wyganowski nie dał nam zezwolenia na przejście Nowym Światem. W wolnym kraju musieliśmy iść chodnikiem, a „nasz” minister Andrzej Milczanowski wysłał przeciw nam policję i armatki wodne. Na jesieni 1993 roku do władzy doszli postkomuniści, którzy również nie byli zainteresowani lustracją.

Informacyjny monopol
Przez cały ten czas pod dyktando „Gazety Wyborczej” prowadzono ostrą nagonkę na zwolenników ujawnienia agentów służb specjalnych. A trzeba pamiętać, że przez lata na rynku mediów panował praktyczny monopol „GW” na informacje. Adam Michnik dysponował ogromną władzą.

Przeciwników lustracji pod jego wodzą ogarnęło absolutne szaleństwo. Sięgano po wszelkie chwyty: powoływano się na miłosierdzie, sprawiedliwość, stabilizację. Nazywano zwolenników lustracji oszołomami, zaprzańcami, antysemitami, ksenofobami, ludźmi niegodnymi, destabilizującymi kraj, którzy niszczą, co naród buduje. Oskarżano nas, że ociekamy nienawiścią, pragniemy odwetu. Warto przypomnieć numer tygodnika „Wprost”: na okładce którego widać było twarz potwornie zmęczonego Jana Olszewskiego z oczami wywróconymi z wyczerpania codzienną pracą od 8 do 24. Zdjęcie to podpisano właśnie: „nienawiść”. Nasze motywy sprowadzano do najniższych uczuć. Sprawa prawdy i moralnego sprzeciwu wobec zrównywania kata i ofiary gdzieś się zawieruszyła.

Do dziś żyją symbole, które wówczas wytworzono. Upatrzono sobie osoby, którymi „można sobie wycierać gębę”: ze wspomnianym już Macierewiczem, Piotrem Wojciechowskim czy Janem Parysem na czele. Nieprzypadkowo prowadzono przeciw nim zmasowaną kampanię niszczenia. Parys na przykład miał w 1992 roku jechać na rozmowy z sekretarzem obrony USA Dickiem Cheney’em w sprawie wstąpienia Polski do NATO. Wybuchła gigantyczna awantura medialna, bo Parys zapowiedział polskim generałom, że armia ma być apolityczna i nie życzy sobie, by wojskowi spotykali się z politykami za jego plecami. Olszewski załamał się pod wpływem tej ideologicznej ofensywy przeciw Parysowi i zawiesił go w czynnościach służbowych.

Tymczasem zaraz potem prezydent Wałęsa ogłosił wielce szkodliwy projekt NATO-bis, torpedujący nasze szanse na szybkie członkostwo w NATO. Z całym szacunkiem dla Lecha Wałęsy – on sam tego nie wymyślił. Takie rzeczy nie dzieją się przypadkowo.

O hipokryzji i zakłamaniu przeciwników lustracji może świadczyć, że jako jeden z argumentów przeciwko niej wysuwano fakt, że akta są niekompletne, przez co niektórym „się upiecze”, a częściowe rozliczanie jest niesprawiedliwe. Jednak przeciwnicy „niekompletnej” lustracji z „GW” nie mieli najmniejszych oporów, by natychmiast ujawnić np. dane dotyczące „Zapalniczki” czyli Zdzisława Najdera. A przecież on sam poinformował wszystkie istotne osoby – w tym premiera Olszewskiego czy Jana Józefa Lipskiego – o swych związkach z SB. Był on jednak spoza środowiska „GW”, toteż jego ochrona przed lustracją nie obejmowała. (Notabene warto zauważyć, że na wierze w zniszczenie sporej części akt SB oszukało się wiele osób, bo choć mnóstwo materiałów faktycznie spalono, to zachowało się 70 km akt i mikrofilmy.)

Urok Kiszczaka
„Gazeta Wyborcza” uznała najwyraźniej, że ludzie z „prawego skrzydła” Solidarności nie są jej sojusznikami i trzeba ich kompromitować i niszczyć. Aliansów należy szukać natomiast po lewej stronie i to postkomunistów należy ochraniać i popierać. Na powstanie tej koncepcji politycznej złożyło się wiele czynników. Adam Michnik, który zaprzyjaźnił się z Kiszczakiem i Jaruzelskim i uległ ich – czy może własnemu – urokowi, czuł, że ma moralny autorytet, dający prawo do rozgrzeszania. Wpływ miały tu oczywiście osobiste sympatie i animozje, ale także najróżniejsze podejrzane powiązania biznesowe (Rywin), których na rynku medialnym nie brakowało.

Jak szkodliwe były te działania, można zrozumieć, gdy pomyśli się, jak potoczyłaby się polska historia, gdyby w parlamencie działającym w latach 1990-93 udało się wprowadzić – tak jak do tego dążyliśmy – uchwałę zakazującą osobom związanym z SB pełnienia funkcji publicznych przez 10 lat. Powrót SLD do władzy byłby o wiele trudniejszy i nie mielibyśmy osób pokroju Cimoszewicza czy Oleksego na stanowisku premiera. Wiele – jeśli nie większość – z dzisiejszych patologii i problemów związanych z wielką korupcją, nieformalnymi i mafijnymi układami mającymi wpływ na państwo, kupowaniem PZU za pieniądze PZU, WSI, etc., nie
miałoby dziś miejsca.

Nierozwiązanie problemu agentury skutkuje do dziś funkcjonowaniem układów nieformalnych, którym kres chcą wreszcie położyć rządy Kaczyńskich. Stąd też widzimy obecnie powrót do wściekłych ataków, przywodzących na myśl właśnie początek lat 90. Mam jednak nadzieję, że tym razem sprawa lustracji będzie miała inne zakończenie.



--------------------------------------------------------------------------------

Zbigniew Romaszewski, polityk, fizyk. Od 1976 współpracownik Komitetu Obrony Robotników oraz członek KSS „KOR” (m.in. zbierał informacje o łamaniu prawa przez sądy i milicję). Współorganizował w 1979 Komitet Helsiński zajmujący się przestrzeganiem praw człowieka w PRL. Od 1980 członek NSZZ „Solidarność”; uczestnik obrad Okrągłego Stołu. Od 1989 nieprzerwanie senator.

Bartosz Wawro

_________________
Bartek
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Bartłomiej Marjanowski
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 368

PostWysłany: Pon Sty 15, 2007 3:44 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Piotr Zaremba, publicysta DZIENNIKA
2007-01-14 19:06 Aktualizacja: 2007-01-15 00:27
"Czas na polską Norymbergę"

Czy rzeczywiście nie dało się wcześniej napisać antyesbeckiego prawa? - pyta publicysta DZIENNIKA Piotr Zaremba.

W ciągu kilku ostatnich dni różni komentatorzy powtarzali jak mantrę w telewizyjnych i radiowych dyskusjach jedną myśl. Nawiązując do deesbekizacyjnych pomysłów PiS, przypominali, że do tej pory najbardziej antykomunistycznej większości parlamentarnej nie udało się zmniejszyć esbeckich emerytur. "Za każdym razem posłowie potykali się o problem prawny" - dowodził komentator za komentatorem. Czy rzeczywiście nie dało się wcześniej napisać antyesbeckiego prawa?

Pamięć ludzka jest krótka. Potykanie się o esbeckie emerytury wyglądało jednak inaczej. W 1992 r. Sejm pierwszej kadencji uchwalił ustawę pozbawiającą byłych funkcjonariuszy UB, SB i Informacji Wojskowej emerytalnych przywilejów. Nie chodziło – dopowiedzmy – o odbieranie emerytur dawnym fachowcom od zrywania paznokci, a przynajmniej szykanowania i podsłuchiwania. Zmieniono jedynie mnożnik. Na ten, którym muszą się zadowolić inni Polacy.

Ustawę zawetował Lech Wałęsa. Odbierano to wówczas jako gest wobec służb specjalnych, w których było wielu ludzi dawnego reżimu chętnie obsługujących ośrodek prezydencki (patrz pułkownik Lesiak). Weta nie udało się obalić. Za jego utrzymaniem, czyli za przywilejami dla esbeków, były SLD, PSL i większość liberałów (z chlubnymi wyjątkami, m.in. Jana Krzysztofa Bieleckiego i Pawła Piskorskiego) oraz prawie cała Unia Demokratyczna. Jedynym posłem UD, który głosował przeciw wetu, był Jan Wyrowiński z Torunia, obecnie parlamentarzysta PO.

Drugą próbę podjął w 1998 r. Sejm trzeciej kadencji głosami AWS i – tym razem już nawróconej na antykomunizm – Unii Wolności. Weto założył Aleksander Kwaśniewski, zawsze gotów wystąpić w obronie profitentów Polski Ludowej. To wtedy Janusz Pałubicki nazwał go „prezydentem wszystkich ubeków”. Koalicja AWS – UW nie miała większości trzech piątych, aby weto obalić.

W tamtych debatach nie spierano się o szczegóły, lecz o ogólne zasady czy prawa (a raczej przywileje nabyte w PRL obowiązujące w każdym przypadku). Pytanie, czy da się napisać cywilizowaną ustawę, która pozbawiałaby dawnych esbeków ich przywilejów odziedziczonych po dyktaturze, jest pytaniem jałowym. Bo nawet zasadę, że praw nabytych pozbawiamy jedynie wyrokiem sądu (a więc za konkretną przewinę) – a taki był bastion legalistów – można zakwestionować. W PRL za przestępstwa, które ludzie SB ewentualnie popełnili, emerytur nie odbierano. A skoro prawo nie działa wstecz...

W radiowej „Trójce” publicysta „Przekroju” Wojciech Mazowiecki zaprezentował charakterystyczny sposób rozumowania. Może i sama idea deesbekizacji jest dobra, ale tego się nie da napisać. Nowe prawo nie ostanie się przed Międzynarodowym Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Czy rzeczywiście?

Dekomunizacja przeprowadzona w Czechach i w Niemczech jednak się ostała, choć ogłaszano ją wcześniej drastycznym naruszeniem kanonów (bo przecież odpowiedzialność zbiorowa jest niedopuszczalna!!!). Ale może w międzyczasie Europejczycy zatracili wrażliwość na specyficzne warunki krajów, które przechodzą od dyktatury do demokracji. W takim razie zadaniem polskich elit jest tę specyfikę tłumaczyć. I przypominać – także samym sobie – że największym podeptaniem fundamentalnych zasad prawa był proces zbrodniarzy hitlerowskich w Norymberdze. Według jakiego kodeksu karnego sądzono Goeringa i Hessa? Amerykański senator Robert Taft nazwał ten proces naruszeniem zasad praworządności. Nie wydaje się, żeby większość cywilizowanego świata podzieliła te zastrzeżenia. W szczególności my Polacy.

Okrzyk „nie da się!” będzie teraz rozbrzmiewał w każdej polskiej radiowej i telewizyjnej stacji. Będzie padał z ust tych samych ludzi, którzy jeszcze wczoraj mówili: – Agentów zdemaskować się nie da. Ale zacznijmy od tych, którzy ich łamali! Zacznijmy od esbeków!



--------------------------------------------------------------------------------
Piotr Zaremba, publicysta DZIENNIKA

Bartosz Wawro

_________________
Bartek
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Bartłomiej Marjanowski
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 368

PostWysłany: Pon Sty 15, 2007 3:50 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.dziennik.pl/Default.aspx?TabId=209&ShowArticleId=27941

Piotr Zaremba, publicysta DZIENNIKA
2007-01-12 21:32 Aktualizacja: 2007-01-13 00:23
"Antylustratorzy, pokażcie pozytywny program"

Od Rybińskiego różnię się tym, że dla mnie początek końca Polski Michnika i Kiszczaka zaczął się dawno. Można wskazać kolejne słupy milowe tej drogi klęski - pisze w DZIENNIKU publicysta Piotr Zaremba.

"Ojciec Hejmo to człowiek złamany" - przekonywał pewien dziennikarz "Gazety Wyborczej" w telewizyjnym programie. "W jaki sposób złamano ojca Hejmo?" - spytał już po programie jeden z dyskutantów. "Jak to jak? Pieniędzmi" - odpowiedział bez zmrużenia oka obrońca dominikanina.

Czy takie „argumenty” skutkują? Na pewno 15 lat temu były przyjmowane ze śmiertelną powagą, także przez masę dziennikarzy, intelektualistów czy po prostu inteligentów, którzy dziś się od nich dystansują. Maciej Rybiński uznał na naszych łamach, że to oznacza definitywny koniec "Polski Kiszczaka i Michnika".

Jan Lityński porównał ten tekst z kampaniami antysyjonistycznymi i antyinteligenckimi z Marca ’68. Nie wiem, dlaczego zestawienie Michnika z Kiszczakiem miałoby być obraźliwie, skoro naczelny "Gazety Wyborczej" generała chwalił i uznawał za twórcę polskiej demokracji. Piszę to z pełnym respektem dla Lityńskiego, który w sprawie lustracji czy rozliczeń komunizmu miał od pewnego momentu inne zdanie niż Michnik. Choć i on wylądował w końcu w bloku Lewica i Demokraci, którego kolejni radni okazują się esbekami. Ale z pewnością Lityński zasługuje na poważne potraktowanie. Czy zasługuje Michnik, który wychował zastępy adeptów plotących dziś trzy po trzy o "złamaniu pieniędzmi"? I dlaczego Lityński nie oburzał się wielotygodniowymi kampaniami na łamach "Gazety Wyborczej", z których wynikało - to jeden tylko przykład - że rzecznik Nizieński, sędzia usunięty w stanie wojennym, jest postacią podejrzaną, podczas gdy Kiszczak - jak wyżej.

Gazeta czy sekta?
Od Rybińskiego różnię się tym, że dla mnie początek końca Polski Michnika i Kiszczaka zaczął się dawno. Można wskazać kolejne słupy milowe tej drogi klęski. Afera Oleksego, powstanie Instytutu Pamięci Narodowej, afera Rywina. Wreszcie trochę straceńczy gest Bronisława Wildsteina, który ujawniając wewnętrzny indeks z IPN, ożywił debatę o tym, ile Polacy mają prawo wiedzieć. Nie tylko o politykach, ale na przykład o ludziach zaufania publicznego. Także o duchownych.

Oczywiście, patrząc na całą historię III Rzeczypospolitej, środowisko "Gazety Wyborczej" - szersze niż sam zespół redakcyjny - ma też prawo do świętowania zwycięstw. Polska wstąpiła do NATO i Unii Europejskiej, mamy gospodarkę rynkową. Tyle że to wszystko są sprawy, tematy, cele, które trudno jest zawłaszczać tej jednej grupie. Tym, co tę grupę wyróżniało najbardziej, była niechęć do lustracji. O to, aby jej nie było, środowisko to prowadziło walkę najzacieklejszą, sprowadzającą chwilami racjonalnych przecież ludzi o szerokich horyzontach do roli zacietrzewionej sekty. Przy tym lustracja jest tylko symbolem pewnej postawy. Stosunku do przeszłości, o czym napisano już tomy, a czego przejawem jest łączenie nazwisk bohatera podziemia z nazwiskiem dawnego szefa tajnej policji komunistycznej dyktatury. Ale i stosunku do teraźniejszości, w której prosty clearing równa się na mocy publicystycznego werdyktu odwetowi i nienawiści.

Warto by kiedyś zebrać w całość argumenty, którymi wojowano. Okazałyby się - zestawione obok siebie - czymś na kształt gabinetu osobliwości. Oto główny specjalista od tematyki lustracyjnej w "Gazecie Wyborczej" Paweł Smoleński rekonstruował po wielekroć wiedzę o dawnej Służbie Bezpieczeństwa na podstawie relacji dawnych jej funkcjonariuszy. W tym przypadku nie było poszukiwania różnych źródeł - czego żąda się dziś od prasowych "lustratorów". To od esbeków, za pośrednictwem całkiem bezkrytycznego dziennikarza, czytelnik "Wyborczej" dowiadywał się o praktykach spisywania nazwisk agentów z list lokatorów na klatkach schodowych i o masowym fałszowaniu danych w policyjnych kartotekach. Równocześnie na tym samym wydechu publicyści "Wyborczej" na czele z Michnikiem dowodzili, że lustracja to pośmiertne zwycięstwo dawnej SB z całą jej ohydą. Skąd ta ohyda, skoro ludzie tej SB urastali w wolnej Polsce do roli ekspertów?

Brudne chwyty
Gdy argumentów nie stało, pojawiały się brudne chwyty. Do kanonów tego gatunku należy tekst tegoż samego Smoleńskiego z 14 listopada 1998 roku "I ty zostaniesz konfidentem" poświęcony kilku historiom dawnych opozycjonistów uwikłanych w niejednoznacznych okolicznościach w gry z bezpieką. Tak oto wróg grzebania się w brudach wyruszał nagle z wielką pasją w świat, którego ponoć nie chciał oglądać. Podobnie zresztą jak sam Michnik, odmawiając innym dostępu do teczek, pogalopował jako pierwszy przeglądać je w roku 1990. Sylwetki tych nieszczęśników zostały napisane przez Smoleńskiego umiejętnie - tak że średnio nawet wtajemniczeni potrafili je rozpoznać, ale już nie szeroka widownia. Było to więc coś na kształt znaku, przestrogi, pogrożenia palcem. Bo ci ludzie byli politykami. To między innymi od ich partii czy środowisk zależał los lustracji.

Równie kontrowersyjne moralnie było ostatnio potraktowanie wystąpienia Jana Turnaua w obronie księdza Michała Czajkowskiego jako redakcyjnego komentarza, gdy sprawa ta stała się głośna dzięki mediom. Rozumiem emocje człowieka, któremu przychodzi bronić przyjaciela prostym: ja mu wierzę i koniec. Nie rozumiem gazety, która czyni z tego, przed sprawdzeniem czegokolwiek, własne stanowisko. Turnau sformułował przy okazji zdumiewającą tezę: o lustracyjnych historiach nie wolno pisać przed wyrokiem sądowym. A o aferach? O politycznej lub finansowej korupcji? O molestowaniu kobiet przez polityków Samoobrony? To wszystko nie sprowadza na bohaterów infamii? Niewątpliwie na długo przed tym, zanim sędzia, ba! prokurator, otworzą usta. Tak to gazeta powołująca się na światłe europejskie standardy zakwestionowała nagle prawidła obowiązujące w naszym zawodzie już nie od dziesiątek, lecz setek lat. Najadłszy się w zasadniczej sprawie wstydu - bo ksiądz był jednak agentem. To wyrzekanie się przez wykształconych, postępowych Europejczyków zasad, które przynajmniej powinni wyznawać, jest zresztą najbardziej fascynującym wymiarem tej sprawy.

Im więcej widzieliśmy tej zaciekłości, tym mniej okazywała się ona skuteczna. Trudno upatrywać w popieraniu lustracji - jak w 1991 czy 1992 roku - przypadłości samej tylko prawicy, zwłaszcza tej skrajnej, czarnosecinnej, której tak bał si Michnik. Po stronie procedur sprawdzających byli od początku Andrzej Rzepliński czy świętej pamięci Marek Nowicki, niewątpliwi obrońcy praw człowieka. Tezę, że warto szukać wiedzy w esbeckich papierach - choć nie tylko w nich - upowszechniali historycy o umiarkowanych liberalnych poglądach: Andrzej Paczkowski czy Paweł Machcewicz. Około 1996 roku przekonała się do lustracji znaczna część Unii Wolności, partii wychowanej przez Adama Michnika. To właśnie to ugrupowanie z Lityńskim na czele było współtwórcą zarówno pierwszej ustawy lustracyjnej, jak i ustawy tworzącej IPN.

Kto się okrył niesławą?
Empiria w końcu się przebijała, choć początkowo musiała drążyć skałę. O tym, że antylustracyjnym homiliom Michnika zaprzeczała rzeczywistość krajów sąsiednich, że najtwardsze antylustracyjne rozwiązania przyjmowały te o najbardziej zaawansowanej demokracji, wspominam już tylko z obowiązku. - Czy pan myśli, że wschodni Niemcy są szczęśliwsi od czasu, gdy otworzyli archiwa Stasi? A może dzięki lustracji szczęśliwsi są Czesi? - mówi Smoleńskiemu dawny esbek w jego tekście "I ty zostaniesz konfidentem". Czytelnikom "Wyborczej" to musiało wystarczyć.

Odpowiedzią na empirię była jeszcze większa agresja przyjmująca niekiedy zadziwiającą postać. To Jacek Kuroń powiedział, że "polityka jest sztuką racji podzielonych". I to Adam Michnik oraz jego zwolennicy odrzucali to rozumowanie, choćby jako roboczą hipotezę wobec lustracji jakkolwiek rozumianej. Znalazło to swój zabawny finał dzień po tym, jak Sejm zdecydował w 1999 roku o utworzeniu IPN. Adam Michnik swój komentarz kwitujący tę tragedię rozpoczął od zdania: "Sejm okrył się niesławą". Pisał o wszystkich posłach, którzy głosowali "za" na czele z liderem UW Leszkiem Balcerowiczem, chwalonym kilka stron dalej za osiągnięcia gospodarcze. Okryć się niesławą to nie to samo, co pomylić się albo mieć inne zdanie. Notabene niesławą okrył się też Mirosław Czech, ówczesny sekretarz generalny Unii, który dziś na łamach "Gazety Wyborczej" wyśmiewa pogląd, jakoby w esbeckich aktach można było szukać prawdy. To jednak jeden z ostatnich przypadków reedukacji w tę stronę. Fala zmierza bowiem w zupełnie przeciwnym kierunku.
Czy to gazeta Michnika, jego środowisko, zablokowała lustrację? Można znaleźć wiele argumentów za tym, że niekoniecznie. To nie "Gazeta Wyborcza" rozwiązała w 1993 roku parlament pracujący nad ustawą lustracyjną. To nie Michnik kazał Prawu i Sprawiedliwości napisać w ostatnim roku lustracyjną ustawę, którą musi jeszcze przed wejściem w życie zmieniać PiS-owski prezydent. Takich sytuacji zebrało się całkiem sporo.

Można na to jednak spojrzeć nieco inaczej. Siła antylustracyjnej propagandy "Gazety Wyborczej" powtarzanej zwłaszcza w pierwszej połowie lat 90. przez dużą część polskich mediów i elit intelektualnych miała wpływ na decyzje wyborców. Na przykład ułatwiając - choć oczywiście nie przesądzając, bo ten sukces miał wielu ojców - dwa zwycięstwa antylustracyjnej lewicy. Ta propaganda wpływała też na niesłychanie wyrozumiały stosunek sądownictwa do potencjalnych kłamców lustracyjnych. Choćby na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego pozwalające oczyścić nawet kogoś, kto donosił, jeśli z donosów nie da się wyczytać, zdaniem bardzo wyrozumiałych sędziów, że "szkodził".

Tor przeszkód
Ale przede wszystkim ta propaganda stawiała zwolenników lustracji przed istnym torem przeszkód. To oni nieustannie tłumaczyli się ze swoich argumentów "za", starając się - świadomie lub podświadomie - dostosować procedury i praktykę do medialnych zarzutów, wyjść im choć częściowo naprzeciw. Tymczasem te zarzuty były formułowane nie po to, aby uczynić sprawdzanie przeszłości bardziej humanitarnym, sprawiedliwym czy bezpiecznym. One były nastawione wyłącznie na to, aby lustrację, a w gruncie rzeczy wszelkie przejawy badania komunistycznej przeszłości sprowadzić do absurdu i sparaliżować.

Drobny przykład takich zabiegów. Kiedy Wildstein wyniósł z IPN indeks, "Wyborcza" zaatakowała nie tylko jego, ale i sam Instytut. Miał on zgrzeszyć tym, że umieścił w jednym wykazie niewątpliwych agentów, ludzi tylko zarejestrowanych jako agenci oraz takich, którzy byli przedmiotem inwigilacji. Gdyby jednak IPN sporządził indeks, wyróżniając te kategorie, zostałby natychmiast oskarżony o to, że arbitralną decyzją archiwisty przesądza, kto jest winien, a kto nie. Do tego przecież sprowadzały się zarzuty tej samej "Wyborczej" wobec przewidzianej w ustawie zasady przyznawania przez Instytut statusu pokrzywdzonego. Ponieważ zaś IPN-owscy historycy nie mogli prowadzić badań bez takiego indeksu, sens kampanii był jeden: jakąkolwiek procedurę IPN by wybrał, zawsze pozostawał w cieniu podejrzenia.

Taki tor przeszkód działał przez lata niezawodnie. Teraz zaczynamy się wyzwalać od jego morderczej logiki. Wystarczy bowiem odwrócić problem. Zadać pytanie: jaki pomysł na dawne esbeckie papiery mają wrogowie lustracji? Jaki jest ich pozytywny program? Bo jej zwolennicy byli wywoływani do tablicy tysiące razy.

Bardzo trudno jest wyczytać odpowiedź na to pytanie z setek tekstów poświęconych lustracji - od uczonych wywodów Andrzeja Romanowskiego, który poświęcił walce z IPN szmat swego życia, po najbardziej cięte komentarzyki Andrzeja Zagozdy wyzywające pracowników IPN od „gówniarzy”. Niewiele wskazówek przynoszą też wystąpienia takich wiernych zwolenników Michnikowego poglądu na tę kwestię jak Krzysztof Kozłowski czy wiecznie zniesmaczona "lustracyjn nagonką" Janina Paradowska.

Spalić czy zamknąć papiery?
Zacznijmy od najbardziej radykalnej hipotezy. Można by dokończyć to, czego nie zrobili ludzie Kiszczaka, i po prostu te papiery spalić. Wydawało mi się, że taka propozycja nawet na łamach "Wyborczej" nie padła. Ale wyczytałem ją dwa dni temu - w artykule Pawła Wrońskiego.

"Krzysztof Kozłowski powstrzymał palenie teczek. Ale stwierdził, że są tak niebezpieczne, że najlepiej byłoby je spali. To, co się w tej sprawie działo, łącznie z uderzeniem w autorytet Kościoła, wskazuje, że chyba miał rację" - pisze Wroński. W tym przypadku uczeń - jak się zdaje - przerósł mistrza. Nie pamiętam takiego wezwania Michnika.

Można by zacząć od złośliwości: płomienie to dobra recepta na każdy kłopot. Jest afera trudna do rozwikłania przez prokuratorów: buch, akta do pieca! Ale potraktujmy spóźniony o kilkanaście lat postulat Wrońskiego poważnie. Przyjmijmy założenie, że te magiczne teczki pracy, teczki osobowe i rejestry to coś zupełnie odmiennego niż każdy inny dokument.

A więc spalić - ale skąd mieć gwarancję, że nie powrócą pod postacią kserokopii zgromadzonych przez esbeckich weteranów? Kopii stokroć groźniejszych niż teraz, skoro nie ma oryginałów. Więc spalić i pozbawić dawnych opozycjonistów bohaterskiej przeszłości? Bo przecież w teczkach inwigilowanych można znaleźć i cudze donosy, i świadectwa heroizmu. Spalić i odebrać inwigilowanym prawo wiedzy, co mieli na nich ich prześladowcy? Ofiarom taka wiedza chyba się należy? Wreszcie zaś: spalić i pozbawić w barbarzyński sposób polskich historyków kapitalnego źródła?

Może więc nie spalić, ale zamknąć na 50 lat w niedostępnych pomieszczeniach? Niech tam czekają na historyków przyszłych pokoleń. Taką propozycję rzucił kiedyś sam Michnik. Można ją więc uznać za najbardziej miarodajną dla jego obozu.

Problem w tym, że większość argumentów z poprzedniego punktu pasuje i do tego scenariusza. Jako owoc zakazany i niedostępny, a mający śmiertelną moc rażenia, akta te stałyby się w dodatku przedmiotem rozmaitych zabiegów. Ich zamknięcie postawiłoby na porządku dziennym pytanie, kto będzie strażnikiem. Dysponentem klucza.

W pierwszej połowie lat 90. tym dysponentem były zresztą służby specjalne nowego niepodległego państwa. Wówczas nikt specjalnie nie ukrywał, że z tych akt nadal się korzysta, a niektórych ludzi werbuje w nowej Polsce, opierając się na starych zależnościach. Tym bardziej to było oczywiste, że wielu oficerów nowych służb przyszło z aparatu dawnego reżymu. Wałęsowski szef MSW Andrzej Milczanowski powiedział w sierpniu 1992 roku na otwartym posiedzeniu sejmowej komisji przesłuchującej go przed powołaniem rządu Suchockiej, że wertuje czasem te akta. - Każdemu zdarza się schodzić do spiżarki - oznajmił. Nikt z "Wyborczej" nie zareagował na to do bólu szczere oświadczenie choćby zaniepokojeniem.

Ważniejsze jest wszakże co innego. Można mieć pewność, że skoro robił to Milczanowski, jedynie zafascynowany dawnymi esbekami, ale bądź co bądź funkcjonariusz demokratycznego państwa, tym chętniej spiżarkę odwiedzał Kiszczak. Scenariusz "zabetowania" akt to wydanie polskiego państwa, jego polityków, urzędników i opiniotwórczych środowisk na łup tych, z którymi Kiszczak podzielił się swoimi zapasami.
W pewnej telewizyjnej audycji lewicowy dziennikarz zareagował na podobne uwagi rozbrajająco: przecież żadna taka historia nie jest mu znana. Można by przypomnieć choćby esbeka Wieczorka, świadka obrony Zyty Gilowskiej, który przechowywał teczki na działce rekreacyjnej. Można, tyle że te polemiki nie mają sensu, bo podobne akty naiwności bynajmniej z naiwności nie wynikają. Podobnie skwituję wywody Pawła Wrońskiego dowodzącego, że skoro Polska nie jest uległa wobec Rosji, to przynajmniej jedno jest pewne - kopie tych dokumentów nie trafiły do Moskwy. To tak, jakby twierdzić, że Noel Field czy Alger Hiss nie mogli być sowieckimi szpiegami w USA, bo przecież Ameryka zachowała w latach 40. XX wieku niezależność wobec sowieckiego politbiura, a nawet walczyła z ZSRR. Niestety, Field czy Hiss byli szpiegami.

Może jednak - skoro warianty spalenia i zamknięcia na klucz nastręczają tyle wątpliwości zachować te archiwa w stanie półotwartym, dopuszczając do nich tylko historyków. W takiej sytuacji każdy badacz najnowszych dziejów Polski przy każdej próbie publikacji nieautoryzowanej przez Michnika stałby się już nie tylko "gówniarzem", ale... (tu dodajmy dowolne soczyste słowo znane z dialogów z Rywinem czy Gudzowatym). Z drugiej strony taki monopol zapewniłby korporacji historycznej rzeczywistą, pozbawioną większej kontroli władzę nad ludzkimi losami. A nie zapobiegłby większości niebezpieczeństw wymienionych przy okazji poprzednich scenariuszy. W dodatku ciekawość ludzka byłaby i tak zaspokajana - tyle że w sposób nieuporządkowany, bez prawa bohaterów przecieków do obrony.

Nieciekawi dyskusji
Wniosek, że jakaś forma korzystania z tych akt i jakaś forma otwarcia tych archiwów jest jednak korzystniejsza, uczciwsza, bezpieczniejsza niż poprzednie warianty, nasuwa się sam. Oczywiście, oponenci lustracji są w stanie wylać w tym momencie całe morze zastrzeżeń, wysypać na stół całe mnóstwo niebezpieczeństw.

Rzecz w tym, że nigdy nie próbowali takiego początkowego bilansu rachunku zysków i strat, krzywd rzeczywistych i potencjalnych dokonać. Radykalni zwolennicy lustracji byli ośmieszani. Umiarkowani - traktowani jak powietrze, nawet jeśli chwalono ich za inne rzeczy. - Moi przyjaciele z Unii Wolności zmienili zdanie - zauważał Michnik w maju 1997, po roku dyskusji. - Chętnie bym się dowiedział, jakie to nowe argumenty wpłynęły na to, że dziś chcą tak zajadle lustrować - dodawał. Lityński pisze, że wielokrotnie z nim dyskutował. Najwyraźniej argumenty przepływały obok.

Dlaczego tak się działo? Może Michnik uważał, że rozliczenia czasów komunizmu trzeba poświęcić na ołtarzu strategicznego sojuszu z postkomunistyczną lewicą. Może wyczytał w teczkach, które sam obejrzał, coś strasznego - dla swojego środowiska lub w ogóle dla tak zwanych autorytetów? Może naprawdę wierzy, że jeden przypadek omyłki lub krzywdy nieweluje wszystkie zagrożenia wywołane zaniechaniem lustracji? Nie podejmuję się ważyć jego motywów.

Wiem jedno. Nie zadał sobie trudu, aby zrozumieć choć jeden argument przeciwnej strony tego sporu. Nie spróbował choć teoretycznie uznać go za spór w rodzinie - dawnych opozycjonistów lub ludzi inaczej traktujących dobro publiczne. Każąc zwolennikom lustracji wyjaśniać każdy swój pomysł, naginać każdą procedurę do antylustracyjnych lęków, sam nie wykazał woli posunięcia się o jotę. Nie objawił choćby zaciekawienia cudzymi racjami.

Dziś z antylustracyjnej nadgorliwości pozostało niewiele. Błazeńskie miny Mirosława Czecha, który już tylko przedrzeźnia, mówiąc o IPN-owskich historykach jako wierzących w maksymę "prawda was wyzwoli". Dziwne rozważania samego Michnika, który widzi lustratorów w dowolnej opowieści - czy o XIX-wiecznej Rosji czy Francji czasów Stendhala. Retoryczne pytania dziennikarzy z "Wyborczej" zadawane w telewizyjnych programach: czy można wyczytać całą prawdę z esbeckich teczek, choć nikt nie szuka w teczkach CAŁEJ prawdy ani nie próbuje pisać historii Polski TYLKO na podstawie tych materiałów.

W 1992 roku młodzi dziennikarze "Wyborczej" przychodzili do redakcji w koszulkach z napisem "jestem agentem". Była w tym nie tylko solidarność z "niewinnie posądzonymi" przez Antoniego Macierewicza, ale młodzieńczy, prawda, że niemądry, symboliczny akt - może zawierzenia liderowi, a może odcięcia się od dylematów niedawnej przeszłości. Dziś zaprawiona w "młodziackich" bojach, gdy trzeba wieść licealistów na barykady przeciw Giertychowi, "Gazeta Wyborcza" w sprawie lustracji posługuje się dziwnie starczym, tetryckim tonem. Urąganie "gówniarzom" to przecież wystawianie sobie - przynajmniej w tej sprawie - świadectwa porażki.

_________________
Bartek
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Elzbieta Szczepanska
Weteran Forum


Dołączył: 04 Wrz 2006
Posty: 132

PostWysłany: Pon Sty 15, 2007 6:37 am    Temat postu: Strategia na przetrwanie. Odpowiedz z cytatem

Zastanawia mnie tylko skad ta nagla szczerosc senatora Romaszewskiego i spowiedz w sprawie lustracji. Ruszyla lawina politycznego szamba po 18 latach obstrukcji. Teraz juz mozna i nalezy ujawniac matactwa a przez lata przycupnelo sie w przedpokojach przepoczwarzajacej sie polskiej sceny politycznej.

Przeciez to nikt inny jak Pan Romaszewski walczyl w senacie przeciwko opracowanej w Sejmie przez Komisje Nadzwyczajna( NIP)- ustawie lustracyjnej. Ilosc wniesionych przez Senat poprawek do ustawy czestokroc wypacza jej polityczny sens. Jadzia Chmielowska byla widziala i slyszala. Jej wypowiedzi i ocena mowia same za siebie. Jej ufam Romaszewskiemu nie.

To Romaszewskiego i Borusewicza wpuszczono na pokoje prezydenckie i pod ich wplywem ?! prezydent zlagodzil (a w mojej ocenie wlasciwie zabil ustawe lustracyjna).

A mozeby tak oredownik praworzadnosci Romaszewski zorganizowal referendum ???!!!! w tej sparwie. Ile lat biedni ludzie beda placic cene ponizenia za chciwosc politycznych dyletantow w sprawowaniu wladzy w mezaliamzie z komunistycznymi pogrobowcami ?


Ostatnio zmieniony przez Elzbieta Szczepanska dnia Pon Sty 15, 2007 11:19 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pon Sty 15, 2007 8:39 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Zastanawiam sie jakby tu powiedzieć krótko,a dobitnie.
A ha. Przypomniala mi sie taka dość ciekawa rozmowa z Andrzejem Gwiazda jaka odbylem w wolnej chwili podczas uroczystości na przyjeciu weselnym w bieglym roku.Tak siedzieliśmy sobie i rozmawiali ,choć byla to moja uroczystość weselna,to chcialem jak zwykle dowiedzieć sie czegoś ciekawego od Andrzeja znacznie mądrzejszego i doświadczonego ode mnie , od którego ciągle się czegoś uczę. I tak bylo tym razem.W tej ciekawej rozmowie Andrzej Gwiazda postawil dość proste pytanie. Ale jakże trafne.A mianowicie!
Co robimy jak mamy karaluchy pod zlewem, lub inne robactwo, wychodzimy z domu i pozostawiamy balagan ,czy zabieramy się za sprzątanie.?
I to jest wlaśnie podstawowe pytanie,co my chcemy zrobić z komunistycznymi karaluchami,czy mamy ich pozostawić aby sobie żyly i paskudzily nasz dom. Wiem,że już posypia się na mnie gromy,że jestem faszystą , nawiedzonym, że na ten przyklad nie jestem chrześcijaninem,bo palam zemstą i tego typu inwektywy.Ostatnio znana Pani mecenas zaczepila mnie, i w rozmowie wyrazila swoje żale,że czas skonczyć z lustracją,bo jej córka ukończyla studia i zrobila doktorat i nie ma pracy.Gdy staralem sie jej grzecznie wytlumaczyć gdzie leży zasadnicza przyczyna bezrobocia w UBEKIstanie po 1989r , podalem nawet przyklad afery FOZZ 50 mld dolarów.Pani mecenas zupelnie nie zrozumiala mojego argumentu,a na dodatek powiedziala,że przecież sąd przesluchiwal 12 godzin ubeka w sprawie Niezabitowskiej(ostatnio uniewinnionej) i jaki mialby interes ubek aby oklamywać sąd, a przeciez ten funkcjonariusz sb przyznal się przed sądem,że falszowal dokumenty na Niezabitowską, a wiec co ten Wyszkowski wygaduje.??? Przyznam sie ,że powiedzialem tej pani mecenas,że moim zdaniem najgorsi są uczeni glupcy,którzy nie umieją zdobyć sie na odrobinę TRZEZWEGO,NIEZALEZNEGO myślenia.
Pani mecenas nie obrazila się na mnie,ale powiedziala,że ma juz dość lustracji i tego krzyku co mówia w mediach....poza tym zauważylem,że ludzie nadal boją się wyrażać swoje zdanie, a to wiele mówi w jakiej żyjemy rzeczywistości.

Przytoczylem Państwu, jedna z wielu rozmów z ludzmi,którzy ze mną rozmawiają, zaczepiaja mnie na ulicy,z którymi rozmawiam,większość moim zdaniem pogubila sie w ocenie rzeczywistości,tym bardziej po przypadku z zachowaniem Wielgusa i prymasa Glempa (07.01.2007r).

Skoro tak,to zastanawiam się ile procent Polaków jest za posprzątaniem naszego polskiego domu z karaluchów , a ile procent chce abyśmy wszyscy żyli ndal w balaganie...?
Przyznam sie, że nie lubie karaluchów, jakoś dziwnie mi sie kojarzą.

Robert Majka z Przemyśla, tel.506084013 mail: robm13@interia.pl
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Pon Sty 15, 2007 10:10 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

[quote="Robert Majka"]Zastanawiam sie jakby tu powiedzieć krótko,a dobitnie.
A ha. Przypomniala mi sie taka dość ciekawa rozmowa z Andrzejem Gwiazda jaka odbylem w wolnej chwili podczas uroczystości na przyjeciu weselnym w bieglym roku.Tak siedzieliśmy sobie i rozmawiali ,choć byla to moja uroczystość weselna,to chcialem jak zwykle dowiedzieć sie czegoś ciekawego od Andrzeja znacznie mądrzejszego i doświadczonego ode mnie , od którego ciągle się czegoś uczę. I tak bylo tym razem.W tej ciekawej rozmowie Andrzej Gwiazda postawil dość proste pytanie. Ale jakże trafne.A mianowicie!
Co robimy jak mamy karaluchy pod zlewem, lub inne robactwo, wychodzimy z domu i pozostawiamy balagan ,czy zabieramy się za sprzątanie.?
I to jest wlaśnie podstawowe pytanie,co my chcemy zrobić z komunistycznymi karaluchami,czy mamy ich pozostawić aby sobie żyly i paskudzily nasz dom. Wiem,że już posypia się na mnie gromy,że jestem faszystą , nawiedzonym, że na ten przyklad nie jestem chrześcijaninem,bo palam zemstą i tego typu inwektywy.Ostatnio znana Pani mecenas zaczepila mnie, i w rozmowie wyrazila swoje żale,że czas skonczyć z lustracją,bo jej córka ukończyla studia i zrobila doktorat i nie ma pracy.Gdy staralem sie jej grzecznie wytlumaczyć gdzie leży zasadnicza przyczyna bezrobocia w UBEKIstanie po 1989r , podalem nawet przyklad afery FOZZ 50 mld dolarów.Pani mecenas zupelnie nie zrozumiala mojego argumentu,a na dodatek powiedziala,że przecież sąd przesluchiwal 12 godzin ubeka w sprawie Niezabitowskiej(ostatnio uniewinnionej) i jaki mialby interes ubek aby oklamywać sąd, a przeciez ten funkcjonariusz sb przyznal się przed sądem,że falszowal dokumenty na Niezabitowską, a wiec co ten Wyszkowski wygaduje.??? Przyznam sie ,że powiedzialem tej pani mecenas,że moim zdaniem najgorsi są uczeni glupcy,którzy nie umieją zdobyć sie na odrobinę TRZEZWEGO,NIEZALEZNEGO myślenia.
Pani mecenas nie obrazila się na mnie,ale powiedziala,że ma juz dość lustracji i tego krzyku co mówia w mediach....poza tym zauważylem,że ludzie nadal boją się wyrażać swoje zdanie, a to wiele mówi w jakiej żyjemy rzeczywistości.

Przytoczylem Państwu, jedna z wielu rozmów z ludzmi,którzy ze mną rozmawiają, zaczepiaja mnie na ulicy,z którymi rozmawiam,większość moim zdaniem pogubila sie w ocenie rzeczywistości,tym bardziej po przypadku z zachowaniem Wielgusa i prymasa Glempa (07.01.2007r).

Skoro tak,to zastanawiam się ile procent Polaków jest za posprzątaniem naszego polskiego domu z karaluchów , a ile procent chce abyśmy wszyscy żyli ndal w balaganie...?
Przez wiele lat w rozmowie z ludzmi slyszę także i takie glosy,przecież wszyscy chcą żyć w normalnym kraju, gdzie bedą wolne media,dobrze funkcjonująca gospodarka,żę każdemu Polakowi powinno życ się coraz lepiej.I trudno nie zgodzić się z tymi życzeniami.Powstaje tylko w mojej glowie pytanie. Kto to ma za każdego z Nas zrobić. Skoro większość tylko narzeka.Samo sie nic nie zrobi.Trzeba wyrazić wolę chęci,aby każdemu z Nas chcialo się chcieć.
Przyznam sie, że osobiście nie lubie karaluchów, jakoś dziwnie mi sie kojarzą. Rolling Eyes

Robert Majka z Przemyśla, tel.506084013 mail: robm13@interia.pl
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Tomasz Triebel
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 262

PostWysłany: Pon Sty 15, 2007 3:26 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

PRZECZYTAJCIE fragmenty artykułu z WPROST

Marcin Dzierżanowski
Dorota Kania
Katarzyna Nowicka

To będą trzy wielkie kroki do przodu" - tak premier Jarosław Kaczyński mówi w rozmowie z "Wprost" o przełomowych projektach Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi o nową ustawę lustracyjną, ujawnienie raportu z likwidacji i weryfikacji WSI i tzw. ustawę deubekizacyjną. Dzięki dwóm pierwszym projektom Polacy poznają wreszcie prawdę nie tylko o agentach, ale też o tych, którzy oparli się naciskom bezpieki, a przede wszystkim o tych, którzy ich łamali i osaczali - o katach.

Mimo że od upadku PRL minęło prawie 18 lat, byli esbecy są jednymi z najlepiej urządzonych w III RP obywatelami. Byli funkcjonariusze rozdają karty w kilku polskich bankach, de facto rządzą polskim futbolem, a nawet są zatrudniani przez wpływowych duchownych. Do tego mogą liczyć na wysokie emerytury - przeciętnie 3-4 tys. zł. Dlaczego w III RP nie próbowano rozliczyć funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL? Bo doszło do swoistej zmowy agentów i ich prowadzących. W wolnej Polsce esbekom nie spadł włos z głowy, bo zawsze wiernie bronili swoich agentów, udając mało rozgarniętych, dotkniętych problemami z pamięcią, w istocie sympatyzujących ze swoimi ofiarami, a nawet im otwarcie pomagających. Działał układ: ofiary nie rozliczają swoich katów, a ci nie kompromitują swoich agentów. Stąd swoisty kabaret z udziałem oficerów na procesach lustracyjnych: nikomu nie szkodzili, a wręcz masowo podrabiali dokumenty i dokonywali fałszywych rejestracji - wystarczy wspomnieć procesy lustracyjne Zyty Gilowskiej czy Małgorzaty Niezabitowskiej. Nic dziwnego, że niektórzy nazywają sąd lustracyjny ochronką dla agentów.
Lustracja pozorowana
Słuchając zeznań esbeków przed sądem lustracyjnym, można dojść do wniosku, że PRL nie była państwem totalitarnym, ale anarchiczną strukturą, w której bez konsekwencji można było oszukiwać władze i przełożonych, a najłatwiej kierownictwo SB. Pozorność dotychczasowych procedur lustracyjnych pogłębiał fakt, że znaczna część dokumentów pozostawała w zbiorach zastrzeżonych. W wielu wypadkach (dotyczy to zwłaszcza agentury wojskowej) o tym, co się w nich znajduje, decydowali byli oficerowie bezpieki, którym także w wolnej Polsce powierzono kierowanie tajnymi służbami. Sądy wydawały więc wyroki uniewinniające, a Instytut Pamięci Narodowej przyznawał status pokrzywdzonego osobom, które figurowały w kartotekach bezpieki jako jej współpracownicy.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum