Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Rafał A. Ziemkiewicz - blog.rp.pl
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Nie Maj 16, 2010 11:59 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/05/11/w-uscisku-putina/
W uścisku Putina

Coraz bardziej widać, z każdą kolejną sensacją i przeciekiem, że uścisk, którym Władimir Putin objął Donalda Tuska na miejscu smoleńskiej katastrofy, był nie tyle braterskim gestem, co zapaśniczym nelsonem.

I że nie występując w porę o umiędzynarodowienie dochodzenia, Tusk popełnił największy chyba błąd w karierze. Przede wszystkim, oczywiście, dlatego, że w stosunkach z Kremlem umiędzynarodowienie każdej sprawy jest w naszym interesie, i powinno to być żelazną zasadą naszej dyplomacji. Ale także jeśli patrzeć tylko na osobiste i partyjne jego interesy polityczne, Tusk zbłądził niewybaczalnie.

Pozostawienie śledztwa wyłącznie w rękach rosyjskich oznacza bowiem, że to właśnie Putin wyznaczy zwycięzcę wyborów prezydenckich. Bo kluczowe dla ich wyniku będą właśnie postępy śledztwa. Jeśli będzie się ono nadal ślimaczyć, nie będą dotrzymywane kolejne terminy przekazania dowodów, mnożyć się będą dementowane potem przecieki o piątych czy szóstych głosach albo ciałach w kokpicie, irytacja Polaków skupi się na kandydacie PO i po prostu go zmiecie. Oczywiście, gospodarze śledztwa mogą grać też odwrotnie, np. podrzucając argumenty zwolennikom tezy o winie zmarłego prezydenta. Ale wcale nie jest oczywiste, że tak zrobią; jest pytaniem retorycznym, kiedy Kremlowi łatwiej Polskę rozgrywać – gdy jest tu jeden ośrodek władzy czy dwa śmiertelnie ze sobą skłócone? Więc jeśli nie pogrążą Komorowskiego z kretesem, to zapewne zażądają za to jakiejś ceny. Jakiej – pewnie się nie dowiemy, nawet gdyby została zaakceptowana i zapłacona.

Nie łudźmy się, że słynącym od zawsze z twardej bezwzględności moskiewskim dyplomatom sumienie nie pozwoli wykorzystać tak dogodnej sytuacji. I marna to pociecha, że kiwali oni już nie takich graczy jak nasi chłopcy z boiska.

Ten wpis powstał 11 maja 2010 o godzinie21:22
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pon Maj 17, 2010 12:01 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/05/13/co-mi-mowia-co-widze-co-czuje-3/
Co mi mówią, co widzę, co czuję (3)

Co mi mówią:

„Jarosław Kaczyński, kandydat specjalnej troski” (Sławomir Nowak, szef sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego)

„22 kwietnia [Andrzej] Seremet mówił, że zapisy z czarnych skrzynek Tu-154 będą w Polsce za dwa tygodnie. Nie ma ich do dziś. Jak wyjaśnia w rozmowie z »Rzeczpospolitą«, wiedzę tę »opierał na informacjach polskich prokuratorów uczestniczących w śledztwie prowadzonym przez rosyjską prokuraturę. Z kolei oni wiedzę o czasie ujawnienia tych treści opierali na swoich relacjach ze stroną rosyjską«” (Interia.pl za PAP)


Jarosław Kaczyński coraz bardziej upodabnia się do swojego brata. Ta sama fryzura, te same gesty…” (Super Express „Jarek udaje Lecha”)

„Jeśli chciał podziękować Rosjanom, mógł wykorzystać do tego odpowiednie kanały dyplomatyczne. Zamiast tego wygłosił orędzie do narodu, które jest domeną premiera i prezydenta. Teraz tylko czekać, jak z orędziami wystąpią Andrzej Lepper czy Janusz Korwin-Mikke − ironizuje [Piotr] Tymochowicz” (Super Express, „Jarek udaje Lecha”)


„Mnie moi wrogowie polityczni za wszelką cenę usiłują przykleić do Palikota. Z tego powodu też rozpowszechniali wieści, że jestem w areszcie domowym. Podłe kłamstwo” (Stefan Niesiołowski, cyt. Za „Polityką”)


„Jadąc do Moskwy, Komorowski wiedział, ze każde jego słowo zostanie poddane surowej ocenie. Marszałek zdał ten egzamin… Nie licząc niefortunnej wypowiedzi na temat ostatniej obecności polskich wojsk na Kremlu (Rosjanie na szczęście jen nie zauważyli lub nie chcieli zauważyć) obyło się bez wpadek” (Grzegorz Zasępa „Marszałek zdał trudny egzaminw Moskwie” „Super Express”)


„Jarosław Kaczyński nie tyle zmienia swój wizerunek ile wydobywa się z fałszywego wizerunku narzuconego przez media. Pokazuje swoją twarz człowieka inteligentnego, zdeterminowanego, pełnego energii – mówiła profesor [Jadwiga Staniszkis]… Ripostował jej Wołek, który podkreślił, że media nie byłyby w stanie »zmanipulować niedawnych wypowiedzi i poglądów Jarosława Kaczyńskiego«. – Żadne media nie wymyśliły »my stoimy tu a wy tam gdzie stało ZOMO« – przypomniał publicysta.” (tokfm.pl, streszczając rozmowę w TVN 24)

„Gdyby spojrzeć na »testament« prezydentury Lecha Kaczyńskiego, to jest to przede wszystkim czekanie na niepowodzenia rządu, który nie był rządem jego brata, niechęć do współpracy, nieumiejętność otwierania się na różne środowiska, blokowanie, wykazywanie, kto jest ważniejszy, i przekonanie, że racja jest tylko po jednej stronie” (Janina Paradowska „Polityka”)

„Zaremba polemizuje z moim artykułem »Pospolite ruszenie PiS«. Dowodzi, że PiS w debacie publicznej był szczególnie krzywdzony, odzierano go z godności i stworzono przeciwko niemu coś w rodzaju “przemysłu pogardy”. Jest to zresztą swoisty sukces formacji Jarosława Kaczyńskiego: zdołał przekonać niektórych obserwatorów życia politycznego, że jest ofiarą (…) To absurd. (…) Proponuję więc zamknąć tego typu dyskusję. (Dominka Wielowieyska w „Gazecie Wyborczej”)

„Dziennikarze jednego z tabloidów myszkowali po terenie katastrofy, choć wiadomo, że już wkrótce ma się tam zjawić grupa polskich archeologów, by przeszukać ponownie teren. Obrzydliwość.” (Dominika Wielowieyska w „Gazecie Wyborczej” dzień wcześniej)

„Ludzie, którzy udali się na zwiedzanie miejsca kwietniowej katastrofy rządowego Tupolewa, skarżą się − głównie w tzw. publicznych mediach − że teren po wypadku nie jest ogrodzony i że wciąż można znaleźć w ziemi szczątki samolotu i rzeczy osobiste ofiar. Sami jednak korzystają z faktu, że teren nie jest strzeżony i sami w tej ziemi grzebią. Oburzają się zatem na to, że nikt im tego nie zabrania, choć przecież nikt też ich do tego nie zmusza” (Mariusz Janicki „Polityka”)

„To nieprawdopodobne, ale macie panel ze wskaźnikami urządzenia nawigacyjnego SPU-7… dzięki temu nawigator określa położenie samolotu względem radiolatarni na lotniskach i przekazuje pilotom parametry prawidłowego lotu” „Po przełącznikach widać będzie, z kim nawigator usiłował się łączyć przed samą katastrofą i jakie raporty odbierał” (eksperci anonimowo cytowani przez „Fakt”).


„Czy można mieć pełne zaufanie do staranności i precyzji dochodzenia, skoro jeszcze dziś na miejscu dochodzenia można bez trudu odnaleźć istotne części prezydenckiego Tupolewa?” (Jerzy Kubrak, komentarz redakcyjny „Faktu”)


„Mam nadzieję, że ostatnia twórczość prawicowych publicystów spod znaku PiS jest jedynie zaostrzeniem ich codziennej choroby. Że nie zaraża. Nadworny poeta PiSu Marcin Wolski stworzył następujące wersy: »Na kolana, łajdaki, sypać popiół na głowę!/ Dziś możecie go uczcić tylko wstydu minutą!«. Jedyny prawy filozof PiSu Zdzisław Krasnodębski opublikował następujący paszkwil: »Zróbcie kolejne »Szkło kontaktowe«, wyśmiejcie tę śmierć, wypijcie małpki. Zaproście Palikota i Niesiołowskiego. Krzyczcie »cham«, »dureń«, i »były prezydent Lech Kaczyński». Wyśmiewajcie i drwijcie. Bądźcie sobą. Gardzę wami. Jestem dumny, że go znałem«. Pominę oszalałego Ziemkiewicza.

Wszystkich przebija prezes Kaczyński. Jak każdy normalny człowiek współczuję mu bólu; nie widzę siebie w takiej sytuacji. Ale on sam prowokuje do ataku. Pisze w liście-manifeście: »Tragicznie przerwane życie Prezydenta RP, śmierć elity patriotycznej Polski, oznacza dla nas jedno: musimy dokończyć Ich misję. Jesteśmy Im to winni, jesteśmy to winni naszej Ojczyźnie (…). Wszystkich, którzy chcą kontynuować dzieło ofiar smoleńskiej tragedii, którzy chcą by prawa Polska i prawi Polacy – jak pięknie powiedział przewodniczący »Solidarności« Janusz Śniadek – na zawsze podnieśli głowy, wzywam do współpracy. Bądźmy razem. Dla Polski. Polska jest najważniejsza«.

PiS gestami Jarosława Kaczyńskiego, Jana Pospieszalskiego i Jacka Kurskiego odbiera sobie prawo do współczucia. Idzie na wojnę, gdzie nie ma zasad, szacunku, ciepła. Na własne życzenie. Przedstawienie Pospieszalskiego w programie »Solidarni 2010« w TVP albo pomysł by za poparcie dawać czarno-biały obrazek ze zdjęciem prezydenckiej pary unieważniają każdą formę żałoby… * Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24 (blog Jarosława Kuźniara, wpis z 27.04.2010)

Co widzę:

Ostatnią stronę „Gazety Wyborczej” z 10 maja, na której jej dział ekonomiczny zamieszcza porównanie głównych kandydatów na prezydenta, co ich wybór oznaczać może dla gospodarki. Oczywiście, z zestawienia wynika jasno, że Bronisław Komorowski jest kandydatem przyjaznym wolnemu rynkowi i wolności gospodarczej, a Kaczyński wręcz przeciwnie. Trudno się zorientować, na jakiej podstawie Komorowskiemu przypisane zostały słuszne poglądy, bo z gospodarką miał zawsze mało do czynienia i niewiele się wypowiadał. Łatwo natomiast zauważyć, że dział ekonomiczny gazety stosunek do gospodarki Kaczyńskiego określa na podstawie faktu, iż jeszcze jako premier nie miał on konta w banku i wypowiadał się o różnych biznesmenach z podejrzliwością. O tym, co jako premier zrobił dla polskiej gospodarki – ani słowa. Zwłaszcza ani słowa o obniżce podatków i składki rentowej oraz powściągnięciu nadmiernego entuzjazmu w jak najszybszym wchodzeniu do strefy euro. Kiedyś pisałem, że dział ekonomiczny „Wyborczej” jest, w przeciwieństwie do informacji i komentarzy politycznych, redagowany uczciwie. Przepraszam.

Co czuję:

Dokładnie ta sytuacja − wojska już rozstawione do bitwy, świt dawno wstał − i nic. W krzyżackim obozie narasta irytacja, panika. Dlaczego nie atakują? Na co czekają?! Plan przecież mieliśmy genialny! Wykopaliśmy im na drodze zamaskowane pułapki, jak swoim zwyczajem ruszą do szarży na hurra, na oślep, to się do nich zwalą, połamią nogi, pomieszają szyki, i nasze chorągwie już tylko dorżną watahę. A ten głupi Jagiełło, zamiast się na nas rzucić wszystkimi siłami, w nagłym przypływie dewocji słucha jednej mszy po drugiej i czeka nie wiadomo na co? Hej, wściekają się Wielki Mistrz i komturzy, hej, Sławku, Władysławie, Stefanie, wypróbowani nasi heroldowie, zróbcie coś! Wkurzcie go jakoś, wyprowadźcie z równowagi, krzyczcie, że tchórz, że się chowa, wyślijcie mu dwa nagie miecze, wyciągnijcie go z tego lasu!

Ten cały wrzask: niech się nie chowa! Niech ujawni swoje poglądy! Społeczeństwo nie może głosować na kota w worku!… Przecież, na zdrowy rozum, to straszne bzdury. Jarosław Kaczyński jest w polskiej polityce obecny od roku 1989, od samego zarania III RP. Robił różne taktyczne manewry, ale głoszone przez niego poglądy zasadniczo się przez ten czas nie zmieniały, zwłaszcza w porównaniu z politycznymi rywalami. Dużo lepiej wiem, czego chce i co zamierza „ukryty” Kaczyński, niż jakie właściwie ma poglądy od miesięcy stale wypowiadający się na każdy temat Bronisław Komorowski.

Odrzucam tezę, że Kaczyński ma się wypowiedzieć, bo bez tego działacze PO i, jak ich nader celnie nazwał śp. Dobrowolski „szczujni dziennikarze” nie wiedzą, jaki jest jego program. Tak, jak krzyżacki plan bitwy oparty był na „wilczych dołach”, tak cała propagandowa maszyna establishmentu nastawiona jest na wykpienie, wyszydzenie i chwytanie za słowa Kaczyńskiego. Ale żeby ta maszyna mogła ruszyć, Kaczyński musi coś powiedzieć. Cokolwiek! Niech już nawet nie będzie to wpadka, dadzą sobie radę i bez wpadki. Cytowany wyżej blog człowieka, którego „dziennikarskie” talenty ograniczają się do prawienia głupich złośliwości pogodynkom i serwisantkom dowodzi, że dla podobnych mu WSZYSTKO cokolwiek powie Kaczyński będzie horrendalne, oburzające i straszne. Powiedział, że kocha Polskę? Faszysta! Powiedział coś o bracie i matce? Oburzające, instrumentalizuje nawet śmierć najbliższych! Będzie mówić tylko o swoim programie politycznym? Potwór, wyprany z ludzkich uczuć, brat jeszcze nie ostygł, matka umiera, a on myśli tylko o zdobyciu władzy! Sam unieważnia wszelką żałobę, sam prowokuje do ataku!

A Jagiełło pobożnie słucha kolejnej mszy. Uderzy w momencie i miejscu przez siebie wybranym.

Ten wpis powstał 13 maja 2010 o godzinie08:26
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pon Maj 17, 2010 12:03 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/05/15/wszyscy-zahipnotyzowani/
Wszyscy zahipnotyzowani
Subotnik Ziemkiewicza

Już po raz drugi w ciągu kilku tygodni „Polityka” daje na okładce zdjęcie mężczyzny, którego oczom graficzne podkreślenie nadaje wyraz kojarzący się z tzw. opowieściami niesamowitymi. Poprzednio miał to chyba być jakiś KGB-ista, symbolizujący spiskowe teorie na temat przyczyn katastrofy. W najnowszym numerze straszy twarz Jarosława Kaczyńskiego, komputerowo podretuszowana na Kaszpirowskiego. A właściwie straszy nie tyle twarz, co zapowiedź, że ten straszny hipnotyzer chce nas pozbawić pamięci. Nie całej, tylko pamięci o tym, jak wyglądały jego rządy.

Właściwie… Wszystkie tuby władzy trąbią bezustannie: Polacy dobrze pamiętają, jak wyglądały rządy Kaczyńskiego! Polacy nie zapomnieli „IV Rzeczpospolitej”! Ale jeśli tak z Polakami pogadać i zapytać: no dobrze, co konkretnie strasznego było w tych rządach, przypomnijcie sobie, jak zagrażały one demokracji i wam osobiście? − to nagle okazuje się, że, faktycznie, „Polityka” ma rację. Kaczyński najwyraźniej zdołał Polaków zahipnotyzować, bo nawet ci najbardziej salonowi i antykaczyńscy długo się drapią w głowę z coraz bardziej głupią miną, mamrocząc: no, atmosfera nienawiści… podejrzliwości… ten, dzielenia ludzi. No, w ogóle, atmosfera, taka paskudna atmosfera… W końcu udaje im się wykrztusić: ZOMO! Powiedział, że przeciwnicy to ZOMO!

No dobrze, powiedział trochę inaczej, ale niech będzie to ZOMO. I to jedno zdanie stworzyło taką paskudną atmosferę? Niech sobie przypomnę… nazwał przeciwników przynajmniej „bydłem”? „Dewiantami”? Nie, to nie on, to Bartoszewski. Lepiej go dalej nie cytować. Niesiona, Palikota czy Nowaka też nie.

Drapię się w głowę, bo, proszę państwa, uświadamiam sobie, że i ja się do zahipnotyzowanych zaliczam. Były zagrożenia dla demokracji? Skoro pisała o tym cała prasa, i Polska, i światowa, to musiały być, ale jakie były? Myślę − może zamach na niezależność banku centralnego?

Tak, coś pamiętam, był zamach na niezależność banku centralnego, próba wyssania z NBP czterech miliardów złotych na łatanie dziur w budżecie, i Europejski Bank Centralny musiał interweniować… Ale nie, to przecież było za Tuska.

To może… Ziobro! Tak, Ziobro, ten to ma na sumieniu… Tylko co? Laptop, coś sobie przypominam, ale o co właściwie szło z tym laptopem? Że mu spadł i się klapka ułamała? Bo przecież mimo żmudnego śledztwa poza scenariuszem Patrycji Koteckiej niczego zdrożnego tam nie odkryto.

Służby specjalne. Przecież Adam Michnik bał się, że ktoś mu zapuka do drzwi o piątej rano, tyle gwiazd ekranu i celebrytów zwierzało się z lęku, jaki czują na widok obcego samochodu. Ziobro! Tak, Ziobro podobno naciskał… a nie, to jakiś czas temu umorzono. Ale za to chciał… nie, to też umorzono. Ostatnio umorzono zarzuty, jakoby złamał prawo informując o postępach któregoś ze śledztw Jarosława Kaczyńskiego. Cholera, wszystko zostało przez ostatnie dwa lata poumarzane, wszystkie zbrodnie Ziobry i Kaczyńskiego… No, to tylko świadczy o sile hipnotyzera, skoro obezwładnił tyle prokuratur, czego się prokuratorzy nie tknęli, po długim badaniu orzekali cichutko − nie, nic nie było, pic na wodę i fotomontaż. Pozostała do umorzenia jeszcze tylko jedna sprawa, rzekomych nadużyć CBA przy śledztwie w sprawie Leppera. Co prawda sąd już uznał, że dowody były zdobyte legalnie, ale prokuratura wciąż bada, pewnie głupio jej umorzyć, skoro na podstawie zmieniono szefa CBA. No, ale w końcu też umorzy, wiadomo − hipnoza.

CBA? Zaraz, zaraz… Premier zmienił szefa tej służby łamiąc prawo, bez zasięgnięcia opinii prezydenta, choć ustawa mówi to wyraźnie. No, wreszcie coś mamy! Ale nie, to przecież też był Tusk…

Nie jest dobrze, taka luka w pamięci? Może coś z dziedziny „brak szacunku dla litery prawa”? Kaczyński skrytykował wyrok Trybunału Konstytucyjnego, ten w sprawie ubeckich emerytur… A nie, ten to skrytykował Komorowski. A jak Komorowski krytykował, to krytyki Kaczyńskiego też nie można już dłużej uznawać za atak na podstawy demokracji. Dobrym przykładem lekceważenia prawa byłoby też przejęcie obowiązków prezydenta w sposób zupełnie nie liczący się z ustawą (cóż, nie było jej w Wikipedii), ale i ten przykład na nic, bo i to Komorowski. Niestety, wszystkie przypadki obchodzenia czy łamania prawa, jakie mi przychodzą do głowy, na nic się tu nie przydadzą, bo dotyczą rządów PO. A za Kaczyńskiego to nic nie było? Musiało coś być, skoro wszyscy o tym pisali, autorytety skarżyły się zagranicznym gazetom i nawet urządziły sesję na UW. Tylko nikt nie potrafi dziś powiedzieć, co. Hipnoza.

Hipnoza Kaczyńskiego załatwiła nawet sejmowe komisje śledcze, które procedują trzeci rok i g… guzik, chciałem powiedzieć, wyprocedowały. Ta od Barbary Blida skupiła się na jednoczesnym udowadnianiu trzech oskarżeń. Że „dumna Ślązaczka” nie mogła się zastrzelić ściągając spust kciukiem lewej ręki, więc najwyraźniej kropnęli ją dokonujący aresztowania, że zostawiono ją sam na sam z funkcjonariuszką przyuczoną do robienia zatrzymanym „prania mózgów”, specjalnie, żeby ją namówiła do samobójstwa, i wreszcie, że po samobójczym strzale wszyscy od obecnych na miejscu po ministra Ziobro byli kompletnie zaskoczeni, wręcz spanikowani, i nie wiedzieli co robić. Ryszard Kalisz trzeci rok zapowiada, że już niebawem przedstawi miażdżące i ostateczne oskarżenie, i brzmi to mniej więcej tak, jak zapowiedzi Tuska, że już niebawem rozpocznie wreszcie obiecane reformy. A druga komisja? Zdaje się, że jedynym, co wyprodukowała, były zeznania Leppera, Giertycha i Kaczmarka, którzy powtórzyli to, co mówią, odkąd ich Kaczor kopnął w wiadome miejsce, nie mając na poparcie swych oskarżeń niczego poza swoją zasłużoną reputacją osób godnych zaufania.

Gdzie się nie obejrzeć − amnezja i hipnoza. Miliony Polaków jęczały pod pisowskim jarzmem, trzęsły się ze strachu, obserwując zbrodnie Kaczyzmu-Ziobryzmu, a teraz, gdy „grozi powrót IV RP w jeszcze bardziej radykalnej formie”, nikt sobie nie może niczego konkretnego przypomnieć! Hipnoza jak nic − tylko kto ludzi zahipnotyzował?

I, przede wszystkim, kiedy, teraz, czy może wtedy?

Ten wpis powstał 15 maja 2010 o godzinie08:26
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pon Maj 17, 2010 12:04 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/05/16/oszczerstwo-na-dobry-poczatek/
Oszczerstwo na dobry początek

Jako kandydat na prezydenta, Bronisław Komorowski kontynuuje styl, który felietonista Igor Zalewski nazwał „pałacowaniem”.

Najpierw był wywiad na Zamku Królewskim, na złoconym fotelu, z tronową perspektywą za plecami, teraz impreza w Pałacu na Wodzie w Królewskich Łazienkach, gdzie Donald Tusk ogłosił kandydata „dumą polskiej szlachty”. Żeby jednak symbolicznie zaznaczyć, że z polską szlachtą idzie też i polski lud, wręczył mu nie szablę (Bogiem a prawdą, do finezji zaprezentowanej chwilę później przez honorowych wspieraczy Komorowskiego z broni białej najbardziej pasowałby cep) tylko kibicowski szalik.

Władysław Bartoszewski pojechał po rywalu Komorowskiego jako „człowieku, który ma doświadczenie w hodowli zwierząt futerkowych, a nie ma doświadczeń ojcowskich” i z góry zapowiedział ewentualnym krytykom, że nie zważając na żadne grymasy będzie go nazywał i tak, i jeszcze gorzej, bo jako „bezpartyjny staruszek” może ubliżać komu chce. Po nim zaprezentował się Andrzej Wajda, ogłaszając że „to jest wojna domowa, to wojna o wszystko”, wzywając do zdyscyplinowania TVP, by więcej pokazywała Komorowskiego, a przede wszystkim skarżąc się zgromadzeniu na własne, doznawane ze strony „pisowców” krzywdy. Żeby uniknąć oskarżeń, że cytuję stronniczo, przytaczam słowo w słowo relację z portalu „Gazety Wyborczej”: [Andrzej Wajda] „wspominał lekarza, który nie chciał do niego przyjechać, bo ma inne niż Wajda poglądy oraz biskupa kieleckiego Kazimierza Ryczana, który ubolewał, że samolot nie spadł 7 kwietnia gdy leciał nim Tusk. – Ja też leciałem tym samolotem – dodał Wajda”.

Nie mam możliwości ustalić, jak było z lekarzem − odmowa pomocy choremu jest poważnym wykroczeniem przeciwko lekarskiej etyce, można sprawdzić, czy Wajda zgłosił na tak oburzające zachowanie doktora oficjalną skargę, czy raczej sobie zdarzenie zmyślił. Na pewno natomiast zmyślił słowa, które przypisuje biskupowi ordynariuszowi diecezji kieleckiej. Kazanie biskupa z dnia 3 maja, w którym biskup skrytykował media i siły nie potrafiące uszanować żałoby i które wywołało wściekłość salonu, relacjonowane było w mediach establishmentu szeroko i w tonie jednoznacznego oburzenia. W żadnej z tych relacji nie ma śladu rzekomego ubolewania biskupa, że to nie Tusk zginął w Smoleńsku. Nic związanego z biskupem Ryczanem nie wyskakuje też po wpisaniu różnych wariantów tych słów w wyszukiwarkę. A można być pewnym, że gdyby hierarcha rzeczywiście powiedział coś tak oburzającego, „Wyborcza” i media spokrewnione na pewno by tego nie przemilczały.

Polskiej dumnej szlachcie można to i owo wytknąć, ale, jak w całej Europie, kłamstwem się brzydziła, a oszczerstwo jako metodę walki stanowczo odrzucała. Zgromadzenie, które swą działalność zaczyna od rzucania publicznie kalumnii na biskupa nie ma prawa, wedle szlacheckich obyczajów, nazywać się „honorowym” w żadnym wypadku.

Ujmijmy istotę rzeczy odwołując się do cytatu z samego Komorowskiego: jaki kandydat, taki komitet honorowy.

Ten wpis powstał 16 maja 2010 o godzinie16:02
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Pon Maj 17, 2010 7:24 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/05/17/gdzie-mamy-demokracje/
Gdzie mamy demokrację

Bezwstydne kombinowanie przy ordynacji jest tradycją III RP już od wyborów kontraktowych, kiedy zmieniano ją pomiędzy I a II turą, by przywrócić wyciętą listę krajową. A potem było już zasadą, że system liczenia głosów, preferujący to małe, to wielkie partie, zależał od tego, które z nich akurat miały w Wysokiej Izbie większość.

Prezydent Kwaśniewski, by zwiększyć szansę kandydata Cimoszewicza, oddzielił w czasie wybory parlamentarne od prezydenckich, PiS z LPR i Samoobroną tuż przed samorządowymi przywracały blokowanie list, przerabiały na swe potrzeby ordynację SLD z PSL… Aż musiał się w tej sprawie wypowiadać Trybunał Konstytucyjny, którego opinia, jak widać, jest do dziś ignorowana.

Gorączkowa krzątanina posłów PO, by w tempie superekspresowym, porównywalnym z pisaną na kolanie ustawą hazardową, wprowadzić jeszcze przed wyborami poprawkę mającą zwiększyć frekwencję, jest więc tylko kolejnym potwierdzeniem stosunku politycznych elit do zasad demokracji. Ale dobitnym. Wystarczyła uwaga Sławomira Nowaka, że wyższa frekwencja działa na rzecz PO, a niska na rzecz PiS, i partia rusza do akcji bez cienia zażenowania.

Oczywiście, PO może przegłosować wszystko, p.o. prezydent też szybkiego podpisu nie odmówi. A straszony “powrotem IV RP” elektorat przymknie oczy, jak przymykał je już wielokrotnie, powtarzając sobie, że tamci przecież też. Choć, o ile sobie przypominam, Donald Tusk nigdy nie obiecywał, że będzie “też”, przeciwnie, zapewniał, że jego rządy będą inne.

Swoją drogą nerwowość PO dowodzi, że zupełnie nie ufa ona dającym jej kandydatowi wysoką przewagę sondażom ani zapewnieniom sprzymierzonych mediów, że “wyborcy nie zgodzą się na powrót IV RP”. To godne pochwały. Najgorzej przecież to samemu uwierzyć we własną propagandę.

Ten wpis powstał 17 maja 2010 o godzinie04:08
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Czw Maj 20, 2010 9:09 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/05/18/propaganda-na-calego/


Propaganda na całego

Może za często ten stary żart powtarzam, ale − znacie? znamy! To posłuchajcie „Icek, z tą twoją żoną to całe miasto sypia! Phi, a co to niby za miasto, jakie tam miasto, cztery chałupy na krzyż!”

Ta starozakonna anegdota wyraża jedną z podręcznikowych zasad propagandy w sytuacjach kryzysowych. Ponieważ sprzymierzony z PO medialny establishment establishmentu po przysypaniu ich kandydata przez sztab Jarosława Kaczyńskiego setkami tysięcy podpisów wpadł w autentyczną panikę, chwyta się schematów starych i sprawdzonych, ale zupełnie pozbawionych finezji. Kto spędził młodość w szarym i ponurym peerelu, ten te schematy bez trudu rozpoznaje. Młodszym wystarczy zapewne chwila zastanowienia.

Tym bardziej, jeśli jednocześnie pozornie zupełnie niezależne od siebie media, politycy i celebryci mówią zupełnie to samo. Tak było po ujawnieniu kompromitującego smoleńskie śledztwo niedbalstwa na miejscu katastrofy. Medialni żołnierze Komorowskiego nie pomyśleli nawet o tym, by spytać ekspertów, jakie znaczenie dla ustalenia przyczyn katastrofy może mieć przeoczony w błocie panel starowania łącznością, ani tym bardziej o przypomnieniu sejmowej fanfaronady pani minister Kopacz, pouczającej opozycję, że „na metr w głąb przekopano całą okolicę, przesiewano ziemię na sitach, zebrano każdy okruch”. Wystąpili natomiast jednogłośnie z potępieniem dla ludzi, którzy skandal ujawnili. W TVN, w Polsat News, w „Polityce” i oczywiście „Gazecie Wyborczej”, w rozmowach radia Zet i świeżo oczyszczonego z „prawicowo-nacjonalistycznego” odchylenia Tok FM pojawiły się gromkie wyrazy potępienia dla tej „obrzydliwości”, jaką jest postępowanie „jakichś patologicznych osobników”, którzy „urządzają sobie wycieczki na miejsce tragedii, żeby wygrzebywać z błota pamiątki”, no i oczywiście dla tabloidów, które żerują na sensacji, choć przecież wiedzą, że wkrótce pojadą do Smoleńska „polscy archeolodzy”.

Ktoś gdzieś podobno − w Internecie? Pod sklepem? W jakimś wierszu? − miał powiedzieć o „krwawiących szczątkach” i oto już słyszymy gromki rechot: jakie krwawiące, gdzie po miesiącu krew, co za absurdy, co za nonsens! Pani Kopacz, która z racji totalnego skompromitowania wyżej cytowaną wypowiedzią jak mało kto predestynowana jest do niezabierania więcej w tej sprawie głosu, urządza sobie na antenie telewizji, według Andrzeja Wajdy sprzymierzonej, podśmiechujki: „Polska krew jest taka jak każda inna. Krzepnie”. Jak nieprzypadkowo cytowany na wstępie Icek: co to tam za miasto, ha, ha, cztery chałupy na krzyż, chór klakierów podchwytuje i rechocze do bólu gardeł, i już – problem puszczalskiej żony nie istnieje, problemem jest tylko, jak tę dziurę można nazywać miastem.

Zachęcam do uwagi.

Pamiętam, jak krańcowo oburzeni publicyści „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności” w 1982 roku po trzeciomajowej zadymie jednogłośnie oskarżali „rozwydrzonych wyrostków” o profanowanie flag narodowych (bo manifestanci zdejmowali flagi ze ścian i stojaków i szli z nimi, a bodaj zdarzyło się, że ktoś przyłoił zomicie drążkiem). Identycznie zachowują się dziś propagandyści salonu, w kółko powtarzając na niczym nie opartą opinię o „graniu żałobą i jej wykorzystywaniu”. Im bardziej trudno znaleźć jakikolwiek konkretny przejaw tego rzekomego „grania”, tym usilniej dbają oni o powtórzenie tej frazy po wielokroć, i dodanie, że jest to „oczywiste”. Poseł PO, spytany w TVP Info w rozmowie na żywo o konkretny przykład „grania” oznajmił, że był w tej sprawie sondaż i 65 proc. Polaków uważa, że PiS „gra”, więc to dowód, że „gra”.

Oczywiście, to tylko dowód, że stara propagandowa sztuczka działa. Fachowo nazywa się „intoksykacją” – wrzucić w obieg publiczny „fakt prasowy”, jak to nazwał Bronisław Geremek, i powtarzać tak często, tak głośno, żeby coś, co nie miało miejsca, traktowane było, jakby miało. Modelowym sukcesem, który trafi do podręczników, są wspominane tu już okropności IV Rzeczpospolitej, które ponoć dla wszystkich są oczywiste, tylko nikt sobie nie potrafi przypomnieć żadnego konkretnego horrendum, który by rzeczywiście wytworzony wokół rządów PiS paroksyzm strachu usprawiedliwiał.

Czy ktoś rzeczywiście mówił o „krwawiących szczątkach”? Czy naprawdę gdzieś rozdawano zdjęcia prezydenckiej pary w zamian za podpis? Pominąwszy błahość tych zdarzeń, absolutnie nijak mających się do agresji wysokich rangą przedstawicieli kampanii PO i ich uchybień wobec rzeczywistości, nie wiadomo wcale, czy to nie zwykła, kolejna GW-prawda. Modelowym przykładem kłamstwa w służbie Komorowskiego staje się upowszechniona wśród obrazowanszcziny „miejska legenda” o księdzu, potem nawet biskupie, który miał w kazaniu wyrazić żal, że samolot nie spadł gdy leciał z premierem, w dniu 7 kwietnia. Oszczerstwo to powtórzone zostało w kilku felietonach i komentarzach prasowych, w niezliczonej liczbie wpisów internetowych, a w końcu rzucone zostało publicznie przez Andrzeja Wajdę, który przypisał haniebne słowa „biskupowi przemyskiemu”, a potem, w rozmowie z dziennikarzami, uściślił, że miał na myśli biskupa kieleckiego Kazimierza Ryczana.

Wajda pobłądził z nadgorliwości − skuteczność oszczerczej „szeptanki” na tym polega, żeby każdy słyszał, że gdzieś dzwonią, ale nikt nie wiedział, o co konkretnie chodzi. Gdyby poprzestał na wersji „pewien ksiądz” nie byłoby okazji kłamstwa przygwoździć. A tak można. Owoż: żaden biskup ani ksiądz, ani z Kielc, ani z Przemyśla, ani nigdzie w ogóle niczego takiego nie powiedział. Kłamstwo powstało z przekręcenia słów księdza prałata Zbigniewa Suchego, który 11 kwietnia słowami, że mogło się zdarzyć inaczej, mógł trzy dni wcześniej spaść samolot z premierem, powiedział coś dokładnie przeciwnego, niż mu to przypisano: że tragedia nie ma charakteru partyjnego, że mogła dotknąć innych, że, ogólnie, nasze życie jest kruche i stale zagrożone. Kto chce, może sprawdzić.

Jeszcze jedną z zasad propagandy, prymitywnych, ale zawsze skutecznych niczym gra w „dobrego i złego policjanta” jest ustawianie fałszywych symetrii. I znów mamy tu do czynienia z sytuacją, gdy te same, niemal jednobrzmiące frazy pojawiają się jednocześnie w niezależnych od siebie wypowiedziach ludzi, którzy nie przyznaliby się zapewne do wspólnej inspiracji. Ktoś powie, że to może instynkt, wyrobiony wieloletnim doświadczeniem w nagonkach. Być może. Ale każdy strażak powie, że gdy pożar zaczął się jednocześnie w kilku miejscach, to hipoteza o celowym podpaleniu jest tą najbardziej prawdopodobną.

Zmyślone albo wyolbrzymione przejawy „agresji” PiS mają równoważyć oczywistą agresję PO. To kłamstwo. Nie ma żadnej takiej symetrii. Władysław Bartoszewski, przypisujący sobie immunitet „bezpartyjnego staruszka” jest ministrem w kancelarii premiera RP. Stefan Niesiołowski − wicemarszałkiem Sejmu z ramienia PO, Kazimierz Kutz − senatorem PO, Sławomir Nowak − szefem sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego, sztabu, który konkretne osoby wybrał do zaprezentowania się podczas uroczystej prezentacji komitetu honorowego i dlatego za to, co one powiedziały, odpowiada. Usilny klangor działaczy PO i ich dziennikarskich szalikowców, że niby PiS pierwszy zaczął, PiS pierwszy nie uszanował żałoby, bo poeta napisał w wierszu o łajdakach albo złodziejach, bo starsza pani pod pałacem syczała na Monikę Olejnik, bo w telewizji wyemitowano dokument pokazujący bez komentarza i „smrodku dydaktycznego” Polaków przeżywających historyczny moment, bo anonimowi internauci dywagują na forach o celowym strąceniu prezydenckiego samolotu − jest niczym więcej, jak groteskową, rozpaczliwą próbą stworzenia za wszelką cenę pozorów równowagi, dla podtrzymania w wierności tych najgłębiej zindoktrynowanych, zupełnie wyzutych z resztek własnego rozsądku.

Jeśli do czegoś kogoś namawiam, to wcale nie do takiego czy innego głosowania − sam w końcu pewnie zagłosuję ze świadomością, że wybieram mniejsze zło. Namawiam tylko do myślenia. Do otwartych oczu, krytycznego traktowania tego, co nam babilońska maszyna do zarządzania emocjami tłumów sączy w uszy, do podejrzliwości, zwłaszcza wobec tych, których załganie i wieloletnie, piętrowe manipulacje obnażyła jaskrawo w tragicznym momencie narodowa żałoba. Moim zdaniem, przy odrobinie krytycyzmu po prostu nie sposób nie zauważyć, że niektóre, szczególnie oddane władzy media wyraźnie kierują się podręcznikowymi zasadami propagandy.

Ten wpis powstał 18 maja 2010 o godzinie12:38
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Czw Maj 20, 2010 9:10 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/05/18/w-cieniu-gigantow/
W cieniu gigantów

Sławomir Nowak, zanim wdrapał się na szczyty władzy, miał firmę reklamową. Jeśli ktoś potrzebował długopisu, kubka albo kalendarza z firmowym nadrukiem, pan Nowak mu je produkował. W ten sposób stał się w swej partii wielkim specjalistą od marketingu politycznego. Jak wielkim – pokazała impreza w pałacu Na Wodzie.

Aż szkoda, że zaproszeni na nią nestorzy PO przyćmili pomniejszych celebrytów, na przykład aktora Andrzeja Chyrę. Ten idealnie zaprezentował, do jakiego wyborcy się Platforma zwraca: do takiego, który nie chce się zajmować sprawami publicznymi, nie chce o nich myśleć, i faktycznie nie myśli, do tego stopnia, że nawet nie wie, jak jego kandydat ma na imię.

Nie powinna też umykać uwadze iście gombrowiczowska historia Marka Majewskiego. Od zawsze miał on poglądy, powiedzmy, “umiarkowana udecja”, niejadowite, ale od prawicy odległe. I w takim też duchu tworzył pokpiwające z PiS piosenki o peronie we Włoszczowie czy koalicji z Lepperem. Na swoje nieszczęście pracował razem z Marcinem Wolskim, co wystarczyło, aby został ogłoszony “dworskim satyrykiem” Kaczyńskiego, oplutym, wykpionym i obrzydzonym przez medialną sforę salonu.

Wydawało się, że udział w komitecie honorowym kandydata “dumy polskiej szlachty” pozwoli mu wreszcie zdjąć z siebie niezasłużone odium, i w pewnym sensie pomogło. Tyle że jego wierszyk, w całości nieprzekraczający żadnych granic, obcięty do jednego wersu i sklejony w telewizji z “setkami” strzykających jadem “strasznych dziaduniów”, ustawił go, ze skraju w skraj, w pozycji równie niekomfortowej. I tak oto dowiedzione zostało raz jeszcze, że – w istocie – “przed gębą nie ma ucieczki, jak tylko w inną gębę”. Zwykle jeszcze gorszą.

Jak by to ujął inny klasyk: oto historyja bardzo wesoła i niezmiernie przez to smutna.

Ten wpis powstał 18 maja 2010 o godzinie20:01
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Czw Maj 20, 2010 9:16 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/482122.html
Grecka abstynencja nie potrwa długo
Rafał Ziemkiewicz 19-05-2010, ostatnia aktualizacja 20-05-2010 07:43
Tak naprawdę mamy do czynienia z kryzysem... moralnym. Jeśli miarą wszystkiego stała się wygoda, jeśli odrzuciliśmy i transcendencję, i wspólnotę, to w imię czego mamy ponosić wyrzeczenia?

Czy można poić alkoholika alkoholem? Pewnie to nieładne, ale niektórym może się wydawać bardziej humanitarne niż poddawanie go przymusowemu odtruciu. Na pewno jest łatwiejsze. Jeśli, zamiast polewać zimną wodą, skołujemy mu skądś jeszcze jedną butelkę, uspokoi się i przestanie sprawiać kłopoty. Niestety, tylko na pewien czas.

Trucizna do chleba


Ale główną słabością demokracji jest właśnie to, że powierza rządy tylko na pewien czas. Wybieralni politycy podejmują decyzje, myśląc przede wszystkim o tym, jak wpłyną one na ich wynik w następnych wyborach. Oczywiście, mogą się wznieść ponad to, ale jest to wyłącznie kwestia ich osobistego poczucia odpowiedzialności. System za dalekowzroczność nie nagradza, wręcz przeciwnie.

Radą na ten mankament liberalnej demokracji miało być niewypowiedziane wyjęcie spod władzy ludu – to znaczy jego przedstawicieli – pewnych strategicznych obszarów, takich na przykład, jak finanse. Sprawy uznane za "poważne" powinny pozostać w rękach fachowców, kontrolowanych tylko przez innych fachowców, a jeśli rozliczanych przez polityków, to w bardzo długich okresach, tak aby niemożliwa była bezpośrednia, bieżąca ingerencja, na przykład wymuszenie na banku centralnym psucia waluty dla doraźnych politycznych korzyści rządzącej w danej chwili partii.

Kryzys euro, a wcześniej kryzys bankowy za oceanem pokazują, że ten model problemu nie rozwiązuje. Ani nie daje się do końca oddzielić świata finansjery od świata władzy, ani też bankowcy nie są zakonnikami, ulegają rozmaitym pokusom. Współczesny model gospodarczy, nazywany niezbyt trafnie neoliberalizmem, jest próbą połączenia wolnego rynku z socjalizmem. Wolny rynek sprzyja rozwojowi i generowaniu dóbr, ale te dobra muszą być w interesie publicznym redystrybuowane przez władzę. Powinnością władzy jest utrzymanie zakresu owej redystrybucji w ryzach – jeśli jej rozmiary nie zagrożą (przez nadmierne zadłużenie) stabilności finansowej i nie zdławią (przez nadmierne opodatkowanie) przedsiębiorczości, wszystko będzie dobrze.

Ayn Rand porównywała tę hybrydową ideologię z dosypywaniem do chleba trucizny z argumentacją, że póki jest jej niewiele, może spowodować mdłości, ale nie zabije. Problem w tym, że mimo jednogłośnej pochwały zbilansowanych budżetów i niskich podatków udział redystrybucji w gospodarkach państw rozwiniętych stale i w sposób niepowstrzymany wzrasta.

Transfuzja

Nie jest wcale trudno wskazać przyczyny, dla których tak się dzieje. Jedną z nich jest naiwność dawnych socjalistów, którzy byli przekonani, że jeśli wyposaży się w narzędzia redystrybucji władzę wybieraną demokratycznie, to będzie ona używać owych narzędzi w interesie ludu, mówiąc w uproszczeniu – w celu przepompowywania pieniędzy od bogatych do biednych.

Tymczasem w demokracji liberalnej zdobycie poparcia i sympatii ludu zależy głównie od wsparcia zorganizowanych grup interesów, w tym szczególnie wielkich korporacji i mediów elektronicznych – potęg jeszcze kilkadziesiąt lat temu w myśli politycznej niedocenianych. Politycy wybieralni zmuszeni są dbać o interesy nie abstrakcyjnie pojmowanych wyborców en masse, ale swoich konkretnych sponsorów i popleczników.

Rządy więc pod pozorem interesu publicznego coraz częściej przepompowują bogactwo od biednych do bogatych, tym usilniej, im bardziej postępuje koncentracja na rynkach i integracja grup finansowych z medialnymi oraz wzrost znaczenia korporacji ponadnarodowych, skłonnych wykorzystywać rządy macierzystych państw do otwierania im drogi podboju nowych rynków, tak jak dawne kolonialne kompanie wykorzystywały do tego królewskie kanonierki.

Co jeszcze ważniejsze, okazało się, że redystrybucja uzależnia i nie sposób znaleźć żadnego "rozsądnego" punktu wyważenia między potrzebami społecznymi a wymogami ekonomicznego zdrowego rozsądku. Im więcej pieniędzy władza publiczna kieruje do wspieranych grup społecznych lub gałęzi gospodarki, tym bardziej stają się one niezdolne do życia bez tej transfuzji, więcej, tym bardziej trzeba zwiększać dawkę dla utrzymania stanu dotychczasowego.

Przeniesienie choroby


Nie przypadkiem zacząłem ten artykuł od porównania – często zresztą w literaturze fachowej używanego – "państwa dobrobytu" do ofiary choroby alkoholowej. Jest to metafora narzucająca się z licznych powodów, także dlatego, że dla alkoholika – kto miał ze sprawą styczność, potwierdzi – typowe jest skupienie na podejmowaniu rozmaitych działań służących ukryciu syndromów swojego problemu i minimalizowaniu szkód przy niezdolności zmierzenia się z jego istotą.

W ostatnich dziesięcioleciach zachodnie demokracje skupiały się na stopniowym przesuwaniu granicy rozsądku w zadłużaniu państwa i podnoszeniu podatków (wręcz rozczula dziś surowe przykazanie ojca "społecznej gospodarki rynkowej" Ludwika Erharda, żeby stosunek budżetu państwa do wysokości PKB nie przekraczał 20 proc.) oraz wymyślaniu różnych form maskowania faktycznych rozmiarów długów.

Gdy możliwości "kreatywnej księgowości" na poziomie państwa narodowego wydały się już wyczerpane, nastąpiła "ucieczka do przodu" – przeniesienie choroby na poziom instytucji międzynarodowych. Oprócz celów rozsądnych, prorozwojowych, jednym z istotnych motywów stworzenia wspólnej waluty europejskiej było odebranie amerykańskiemu dolarowi zysków "waluty zapasowej świata" i wsparcie nimi trzeszczącego europejskiego systemu socjalnego.

Kryzys zdarzył się z różnych przyczyn akurat w Grecji, ale mógł się równie dobrze zacząć gdzie indziej – podobnie jak było efektem przypadku, że kryzys amerykański zaczął się akurat upadkiem Lehman Brothers, a nie jakiegokolwiek innego banku. I podobna jak w wypadku kryzysu bankowego jest metoda radzenia sobie ze skutkami krachu: skupienie na tym, by przywrócić zaufanie rynków finansowych, a nie na znalezieniu (czy raczej – dostrzeżeniu, bo znaleziona ona już jest) istotnej przyczyny problemu.

Sternikom europejskiej nawy przyświeca nadzieja, że uspokajająco zadziała sama obietnica uruchomienia ogromnej, choć przecież wirtualnej, kwoty. Ale zapewne liczą się z tym, iż trzeba będzie powiedzieć "B" i przystąpić do sprzedaży euroobligacji. Na jakiś czas to pomoże.

Tylko dwa kieliszki...

Podłączeniu biedniejszym krajom strefy euro finansowej kroplówki ma towarzyszyć zdyscyplinowanie europejskich finansów. Teraz to już naprawdę musicie się wziąć w garść, zmniejszyć deficyt do wyznaczonych przez nas wartości – bo jak nie, to będzie źle. Znowu przypomina to zachowanie alkoholika, który po jakimś wstrząsie – czy to gdy sam narozrabia, czy kiedy się dowie o nagłej śmierci przyjaciela – przyrzeka sobie i innym, może nawet szczerze, że będzie się kontrolować i ograniczy spożycie. Z czasem szok minie, a chory przekona sam siebie, że jeden… – dwa kieliszki więcej nie zaszkodzą… Zresztą poza rozdymaniem deficytu budżetowego są inne sposoby pompowania pieniędzy w gospodarkę – w USA przyczyną kryzysu było przecież nadęcie bańki gwarantowanych przez rząd kredytów hipotecznych.

Można zresztą zapanować nad uzależnionymi w ten czy inny sposób od europejskiej centrali politykami, ale nie sposób zrobić tego samego z wściekłymi wyborcami na ulicy. Coraz trudniej im nawet odebrać głos, gdy mówią, że to nie prości ludzie przejedli pieniądze, które teraz każe im się oddawać, tylko rozmaite koncerny. Tam naprawdę winni są jedni i drudzy, ale właśnie to rozproszenie winy sprawia, że nikt nie zamierza się przyznawać do własnej jej części.

Emocje, jakie przy tym powstają, zarówno natury "klasowej", jak i etnicznej, muszą doprowadzić do złych skutków. Zwłaszcza kiedy równolegle z populizmem narasta coraz słabiej skrywana fascynacja europejskich i amerykańskich elit modelem nowoczesnego autorytaryzmu, jaki realizują Chiny i do jakiego zmierza Rosja.

Czy alkoholik może się ograniczyć? Czy demokracja europejska i stworzone przez nią wspólne instytucje są w stanie znaleźć trwałe rozwiązanie problemu, a nie tylko odepchnięcie go na następną kadencję? Wydaje mi się, że odpowiedź zależy od tego, czy Europa znajdzie powód, dla którego należałoby się w pewnych sprawach ograniczać.

Mają rację ci, którzy mówią, że tak naprawdę mamy do czynienia z kryzysem moralnym. Jeśli miarą wszystkiego stała się wygoda, jeśli odrzuciliśmy i transcendencję, i wspólnotę – to w imię czego ponosić wyrzeczenia?
Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Czw Maj 20, 2010 9:19 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/05/20/bezczelne-klamstwo-wajdy-i-„gazety-wyborczej”/
Bezczelne kłamstwo Wajdy i „Gazety Wyborczej”

Michnikowszczyzna, która na co dzień manipuluje w białych rękawiczkach, od czasu do czasu wpada w panikę i wtedy zatraca wszelkie hamulce − łapie po prostu pałkę i wali na odlew.

W takich chwilach „Wyborcza” wraca do swych korzeni: do czasów Stana Tymińskiego, kiedy to w przerażeniu rzuciła się do „dzikiej lustracji”, bijąc w niego „kwitami” (fałszywymi, jak się okazało) z „ubeckiej kloaki”, a też jako pierwsza i bodaj jedyna ogłosiła, że matce Tymińskiego z domu było Szmul. Albo do czasów, gdy dla zmobilizowania opinii publicznej przeciwko rządowi Olszewskiego straszyła radykalnym projektem ustawy dekomunizacyjnej, rzekomo przygotowywanym w MSW Macierewicza, wiedząc doskonale, iż materiał, na którym się opiera, nie ma z rządem nic wspólnego, jest to bowiem autorski projekt pewnego senatora, krążący wśród sejmowych dziennikarzy od prawie roku.

Dziś znowu jest taki moment. Strach przed „powrotem IV RP” każe „Wyborczej” po raz kolejny szurnąć w kąt wszelkie skrupuły na rzecz propagandowej skuteczności.

Jednym z przejawów jest tekst red. Katarzyny Wiśniewskiej „Ksiądz nie ten, ale słowa prawdziwe”. Wiśniewska zabiera głos w obronie Andrzeja Wajdy, który w warszawskim Pałacu na Wodzie dopuścił się oszczerstwa wobec nie wymienionego z nazwiska „biskupa przemyskiego”, twierdząc, jakoby ten publicznie wyraził żal, że skoro Pan Bóg musiał strącić jakiś samolot, to nie zrobił tego 7 kwietnia, wtedy, gdy samolotem tym leciał premier Tusk i, między innymi, właśnie Wajda. Potem w rozmowie z dziennikarzami Wajda uściślił, że słowa te jego zdaniem znalazły się w homilii biskupa kieleckiego Kazimierza Ryczana.

Potwarz jest oczywista, człowiek mający choć odrobinę honoru na miejscu Wajdy przyznałby, że coś mu się kompletnie poplątało, i przeprosił, kończąc w ten sposób sprawę.

Ale oszczerca milczy. W jego obronie występuję natomiast wspomniana dziennikarka „Gazety Wyborczej”.

Jej linia obrony jest pokrętna: Wajda częściowo się omylił, bo nie chodziło o biskupa Ryczana, ani o żadnego biskupa przemyskiego, ale „takie słowa rzeczywiście padły” w homilii księdza prałata Zbigniewa Suchego.

Jako „dowód” zamieszcza „Wyborcza” w wydaniu internetowym dźwiękowy zapis homilii, ufając, że nikt nie będzie miał czasu go uważnie wysłuchać, a dla zwykłych czytelników podaje kilka dość misternie skompilowanych cytatów.

Bezczelność w tym, że ani w zapisie dźwiękowym, ani we wspomnianych wypisach nie można znaleźć słów, które, jak wmawia Wiśniewska, mają tam być. Od biedy można ze słów prałata wyczytać twierdzenie, że ci, którzy lecieli w pierwszym samolocie, nie byli prawdziwymi patriotami i elitą Polski (ale to też tylko przez implikację, wprost ksiądz prałat mówi jedynie, że byli nimi ci, którzy zginęli) oraz ogólną niechęć do michnikowszczyzny. Ale od tego jeszcze dość daleko do stwierdzenia, jakoby głoszący kazanie żałował, że Pan Bóg nie strącił tego samolotu siódmego kwietnia.

Dlaczego michnikowszczyzna w obronie swego „autorytetu moralnego” posuwa się do aż tak bezczelnego kłamstwa? Po raz kolejny kłaniają się podręczniki propagandy. Chwyt, po który sięgnięto jest rozpaczliwy, ale w sytuacji, gdy fakty są jednoznaczne, pozwala znieczulić na nie tych, którzy podświadomie obawiając się zmiany zdania, łatwo kupują pozór dowodu, broniąc się przed wgłębianiem w szczegóły.

Przypomnijmy sobie, jak Andrzej Lepper, przyciśnięty o swoje oszczerstwa dotyczące łapówek przyjmowanych rzekomo m.in. przez Andrzeja Olechowskiego i Włodzimierza Cimoszewicza (nota bene, sformułowane w formie pytania, tak jak i wspomniany Wajda „tylko pytał” we francuskiej gazecie, czy prawdą jest, że to Lech Kaczyński spowodował katastrofę zmuszając pilotów do lądowania we mgle) ogłosił, że ma „świadków, dokumenty i nagrania wideo” i wszystkie dowody przekazuje do Ambasady USA. „Świadkami”, okazało się, był jeden Bogdan Gasiński, na którego rewelacjach o talibach w Klewkach wszystkie oskarżenia Leppera były oparte, „dokumenty” to były spisane na maszynie zeznania owego Gasińskiego, a na „taśmach wideo” uwieczniono Gasińskiego mówiącego to, co potem zostało spisane. Niemniej, wyborcom „Samoobrony” z którymi mogłem wtedy porozmawiać deklaracja, że „Marszałek” ma „świadków, dokumenty i nagrania wideo” i przekazał je Amerykanom w zupełności wystarczyła, by trwać w przekonaniu, że „coś tam jest z prawdy”. No bo może nie dokładnie tyle, wtedy i tam akurat, ale przecież wiadomo, ze łapówki to „oni” biorą!

Pani Wiśniewska i „Wyborcza” dokonują tej samej manipulacji na swoich oddanych czytelnikach, licząc − pewnie niebezpodstawnie − na podobną gotowość do współpracy. No bo ksiądz nie ten, ale takie słowa rzeczywiście padły, „Wyborcza” dała je na stronie internetowej!

Na taką bezczelność nie pozostanie nic innego, niż skierowanie sprawy do sądu. I o to gorąco apeluję do Episkopatu, Kurii Przemyskiej i księdza prałata Suchego. Bezwzględnie trzeba w tej sytuacji złożyć pozew przeciwko Andrzejowi Wajdzie, Katarzynie Wiśniewskiej i „Gazecie Wyborczej” o to, że świadomie (czego dowodzi uporczywa odmowa wycofania się z kłamliwych oskarżeń) posługują się nieprawdą w celu odebrania publicznego zaufania i dobrego imienia kapłanowi oraz zniesławienia całego Kościoła katolickiego.

Dodatkowym czynnikiem nakazującym to uczynić jest, że tak bezczelnie podtrzymywanej potwarzy dopuszcza się gazeta Adama Michnika − Michnika, który od lat gnębi swych krytyków procesami za samodzielne interpretowanie jego wypowiedzi i zachowań, który opinie w rodzaju „Michnik stał się czołowym obrońcą agentów i ubeków”, skądinąd oczywisty sposób trafne, podaje do sądu jako „rozpowszechnianie fałszywych, zniesławiających informacji” o nim, który konsekwentnie stoi na stanowisku, że jego wypowiedzi nie wolno interpretować ani streszczać własnymi słowami, wolno je tylko wiernie i dokładnie cytować − i, ku hańbie polskiej Temidy, znajduje dla takiej interpretacji zrozumienie sądów.

Tu już bezczelność „Wyborczej” podniesiona zostaje do potęgi.

Dlatego proszę, apeluję − nie wolno tego puszczać płazem ani zostawiać na przyschnięcie. Jeśli upoważnionym do obrony swych dóbr osobistych brakuje kasy lub czasu, chętnie wspomogę swoją i skontaktuję z odpowiednimi osobami.

Mam w tym, nie ukrywam, także prywatną motywację. Chcę zobaczyć mecenasa Piotra Rogowskiego, który tyle razy dał się poznać jako surowy piewca ścisłości cytatów, pogromca wszelkiego rodzaju skrótów, metafor i przenośni, jak teraz będzie się wił usiłując udowodnić że zdanie:

„To się mogło zdarzyć w środę (…) a zdarzyło się wczoraj. To był ten kwiat polskiej inteligencji, to były te elity, które miały zasilić swą krwią ziemię Smoleńska”.

Zawiera w sobie zdanie:

„żałuję, że jeżeli Pan Bóg musiał już ten samolot koniecznie zrzucić to nie mógł siódmego [kwietnia]”.

Zobaczyć minę pana mecenasa, gdy będzie występował w tej nowej dla siebie roli − to będzie po prostu bezcenne!

Ten wpis powstał 20 maja 2010 o godzinie11:40
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Administrator
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 907

PostWysłany: Sob Cze 05, 2010 4:51 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Opluta Marta

Główną ofiarą specyficznie pojmowanej przez PO i kibicujący jej salon “miłości” pada w tej kampanii Marta Kaczyńska, od pierwszych chwil po pogrzebie rodziców gruntownie opluta za sam tylko fakt, że jako osoba otoczona zrozumiałym współczuciem i sympatią ludzi mogłaby być dla nich argumentem do głosowania na stryja

Stefan Niesiołowski zaatakował ją, że jest rozwódką, więc osobą z zasady niewiarygodną, Kazimierz Kutz dorzucił do tego, że nosi żałobę nieszczerze i na pokaz, a wielu funkcjonariuszy medialnych potępiło ją za włączanie się w kampanię wyborczą, uznając to za ohydne, obrzydliwe i godne pogardy (choć w żaden sposób się nie włączyła).

Przy okazji gazeta salonu opluła też jej męża, insynuując, że jest zamieszany w afery (bo jako prawnik reprezentował interesy spółki oskarżonej o wyłudzenie nienależnej zapłaty). Wszystkich przebił oczywiście Janusz Palikot, platformerski Urban, w nikczemnej formie “ja tylko pytam” ogłaszając, że się na śmierci rodziców nachapała pieniędzy.

Widać tu nie tylko gangsterską bezwzględność i obłudę partii, której oficjalne hasło brzmi: “zgoda buduje”. Widać także dobitnie, jacy to niezależni i bezstronni dziennikarze królują w naszych mediach. Jakoś żaden z nich nie spytał Bronisława Komorowskiego, czy prawdę mówią koledzy z PO, że to on osobiście zaprosił Palikota do swej kampanii, ani czy to prawda, że on właśnie dał mu informacje o ubezpieczeniu prezydenta.

Nie żądają, by się odcinał od swych strzykających jadem stronników – wszak prominentnych postaci PO, nie jakichś tam przypadkowych przechodniów. Ani, skoro się nie odcina, nie dywagują, czy jego wizerunek i hasła są wiarygodne. Nie mówiąc już o wzięciu Marty Kaczyńskiej w obronę. Sama sobie winna, że jest córką znienawidzonego “kartofla”.

Ten wpis powstał 1 czerwca 2010 o godzinie20:28
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Sob Cze 05, 2010 5:02 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/06/03/poczucie-humoru-bartoszewskiego/
Poczucie humoru Bartoszewskiego

Władysław Bartoszewski w wywiadzie dla „Polski The Times” powtarza tezę (wcześniej wygłoszoną w „Fakcie”), iż jego słowa o hodowcy zwierząt futerkowych były żartem wymagającym od odbiorców pewnej dozy inteligencji i erudycji; kto dopatruje się w nich czegoś złego, temu po prostu brakuje rozumu i wykształcenia

Nie będę się spierał co do swoich kwalifikacji umysłowych. Wielokrotnie słyszałem, że skoro nie rozumiem, iż ludzie z kręgu Geremka, Kuronia i Michnika po prostu wszystko wiedzą lepiej, a i moralnie stoją wyżej od całej reszty, to mój brak inteligencji i wiedzy, podobnie jak i podłość, są po prostu oczywiste i nie ma się co trudzić ich udowadnianiem. Przywykłem już do tego dyskursu i nie robi na mnie wrażenia. Jeśli na kimś robi, to współczuję.

Coś mi się tylko przypomniało.

Lat temu − ho, ho, albo jeszcze dawniej − Elżbieta Isakiewicz, wówczas wicenaczelna „Gazety Polskiej”, miała tam stały felieton „moje awantury”, stylizowany na urągania prostej baby wymachującej wałkiem. W jednym z tych felietonów, po gafie Władysława Bartoszewskiego, wówczas Ministra Spraw Zagranicznych, popełnionej podczas wizyty w Izraelu, napisała coś w stylu: „w tym wieku, dziadku, to powinieneś siedzieć w domu i parzyć sobie ziółka, a nie jeździć po świecie i przynosić Polsce wstyd”. Jednym się to spodobało, innym nie, jedni i drudzy szybko zapomnieli.

Nie zapomniał tylko Władysław Bartoszewski. Paręnaście lat później, gdy nowy wydawca „Tygodnika Powszechnego” zatrudnił Elżbietę Isakiewicz w tym piśmie, „straszny dziadunio” postawił ultimatum: albo ta pani wyleci stąd z hukiem, albo ja demonstracyjnie składam godność członka rady programowej pisma. I faktycznie, gdy wydawca, najwyraźniej moralny karzeł o niskiej inteligencji, publicystki nie wyrzucił, Bartoszewski rzucił dymisją, nie kryjąc wcale, iż powodem jest właśnie pani Isakiewicz i jej felieton sprzed lat. „Kiedy mnie ktoś obrzyga w autobusie, to oczywiste, że się odsuwam” − wyjaśnił to w typowych dla siebie, przepojonych inteligentną ironią słowach.

Tak się zastanawiam − może słowa o hodowcy zwierząt futerkowych to faktycznie była ironia, na której się mój chamski umysł nie potrafi wyrozumieć, mimo posiadanego dyplomu. Ale, w takim razie, czyż żart o parzeniu ziółek nie przynależy do tej samej kategorii ironicznych, ciętych wypowiedzi, wymagających od słuchacza pewnej dozy inteligencji i erudycji? Niby tak, wątek parzenia ziółek jako atrybutu starości jest w pewnym sensie archetypiczny, stanowi swoisty topos, przywoływany w wielu dziełach kultury, zarówno w poważnych, jak i ironicznych czy parodystycznych celach… No tak, ale czy pan Bartoszewski, sam zwolennik ciętej, inteligentnej ironii, mógłby się na tym nie poznać? Chowałby przez kilkanaście lat urazę, zupełnie jak ci nieinteligentni i pozbawieni poczucia humoru „pisowcy”, których krytykuje?

I jak tu odróżnić inteligentną ironię od zwykłego chamstwa? Że kiedy Kali obraża, to ironia, a kiedy ktoś się ośmieli zakpić z Kalego… ?

Ten wpis powstał 3 czerwca 2010 o godzinie20:21
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Sob Cze 05, 2010 5:04 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Lepiej nie wiedzieć nic
Subotnik Ziemkiewicza

Donald Tusk, złapany przez Putina w pułapkę, o której pisałem tu już kilkakrotnie, zdecydował się na ruch niespodziewany: natychmiastowe ujawnienie stenogramów rozmów z kokpitu tupolewa. Jak to on, jeszcze dzień wcześniej zapowiadał co innego, ale potem nagle zdecydował się cisnąć w diabły propagandową grę, prowadzoną na rzecz swojego „pełniącego obowiązki” − grę, mającą w mówić Polakom, że decyzję podejmuje znana z Wikipedii Rada pod przewodnictwem wspomnianego p.o. Nawiasem mówiąc, rozgrywanie tej sprawy pokazuje, że rozsławiony niedawno przez „Newsweek” „niewidzialny doradca” premiera przywykł już uważać naród za kompletnych idiotów, bo przecież żadna Rada konstytucyjnie nie mogła tu mieć nic do rzeczy, jest ona tylko organem doradczym prezydenta, a i p.o. prezydenta nie miał tu żadnej decyzji do podjęcia. Ale trudno się dziwić, jak dotąd takie traktowanie opinii publicznej zawsze się Platformie opłacało.

Mniejsza − w każdym razie dobrze się stało, że stenogramy, czy raczej ich część, została upubliczniona. Choć głównym rozmówcą w kabinie okazuje się na razie niejaki „niezr.”, spekulacje, które kilka dni temu kwitły w najlepsze, zostały bardzo utrudnione. Co nie znaczy, oczywiście, że ustaną. Zbyt liczni i zbyt wpływowi są ci, którzy chcą głosić, i chcą sami wierzyć, że winnym katastrofy jest śp. Lech Kaczyński. Choć nie sposób dopatrzyć się w wizycie w kabinie śp. dyrektora Kazany jakiejkolwiek formy wywierania presji na pilotów, a odczytywanie karty pokładowej przez śp. generała Błasika sprawia raczej wrażenie, iż przyszedł on pomóc załodze, odciążając ją z części procedur, niż na nią naciskać − ludzie, którzy od pierwszej chwili po katastrofie wiedzą swoje, wiedzieć będą nadal.

Dziennikarski „cyngiel” gazety, której reakcją na tragedię był serial „przypomnień” oskarżający zmarłego prezydenta o nierozumne naciski na lądowanie w ogarniętym wojną Tbilisi, rozpowiadał w ostatnich dniach, jakoby śp. Arkadiusz Protasiuk miał w ostatniej rozmowie z załogą jaka w odpowiedzi na ostrzeżenia o fatalnej pogodzie chełpić się „zaraz zobaczycie, jak lądują debeściaki”. Ta „miejska legenda” o słowach, które rzekomo gazeta znała od pilotów jaka, ale nie chciała drukować z szacunku dla rodzin załogi tupolewa, była najwyraźniej częścią standardowej wiedzy ludzi, którzy od dawna bardziej przypominają sektę, niż redakcję; skoro ochoczo dzielili się tą „wiedzą” z innymi dziennikarzami, musieli sami w nią wierzyć. Jest zresztą wiele przykładów, iż w tym środowisku wiara, że „Lech Kaczyński zabił siebie, żonę i 94 inne osoby” jest już wręcz elementem środowiskowej identyfikacji, jedną z rzeczy, odróżniających „człowieka na pewnym poziomie” od wyznającego „teorie spiskowe” motłochu. Wystarczy choćby zerknąć na wideo z wypowiedzią Romana Kurkiewicza, jednego z prowadzących radia Tok FM, nagraną podczas warszawskich targów książki przez blogera Salonu24.

Czy wspomniany „cyngiel” przejawia jakąkolwiek refleksję po tym, jak okazuje się, że słowa, o których opowiadał, w stenogramach się nie pojawiają? A skąd. Skupia się w redakcyjnym komentarzu na obecności w kokpicie Mariusza Kazany, zwracając uwagę, że po słowach „nie ma jeszcze decyzji prezydenta co robić dalej”, następna jego wypowiedź jest niezrozumiała, i zapowiada, że o te słowa „wkrótce wybuchnie spór”. Jasne, on i jego gazeta nam to gwarantują. Już niedługo, na pewno jeszcze przed wyborami ogłoszą, że odcyfrowali brakującą część zapisu i brzmi ona mniej więcej: „prezydent każe lądować za wszelką cenę, panie generale, proszę dopilnować wykonania rozkazu najwyższego zwierzchnika”.

Decyzja Tuska popsuła trochę chłopakom zabawę, ale nie zatrzyma rozkręconej maszyny propagandowej, która od dwóch i pół miesiąca wbija Polakom w głowy, że wyłączną winę za katastrofę ponosi polski pilot, którego usprawiedliwia jedynie wywierany nań nacisk.

Opisywałem w jednym z felietonów − na podstawie relacji biznesmenów i urzędników, którzy mieli przykrość załatwiać różne sprawy z rosyjskimi władzami − typową rosyjską metodę wodzenia kontrahentów czy partnerów zagranicznych za nos. Szef jest serdeczny, otwarty i na wszystko się zgadza, wszystko, zapewnia, jest załatwione, i odsyła do podwładnego, który ma tylko załatwić formalności; a ów podwładny mnoży problemy, przewleka, wynajduje trudności, odsyła w nieskończoność do Annasza i Kajfasza. Idę o zakład, że tak właśnie rozegrano i Tuska. Putin obiecał mu wszystko, a potem się okazało, że wszystko idzie jak po grudzie. Polscy prokuratorzy nie mogą się doprosić protokołów i zeznań, które ich interesują, archeolodzy nie mogą się doprosić zgody na wjazd, obiecane przekazanie kopii czarnych skrzynek jest stale odkładane, a gdy już pod okiem kamer przyjeżdża delegacja po ich odbiór, to Rosjanie nagle uzależniają spełnienie obietnicy od podpisania dodatkowego memorandum, zobowiązującego Polskę do utrzymania zapisów w tajemnicy tak długo, jak długo będzie tego chciała strona rosyjska.

A tymczasem, mimo całej propagandy pożytecznych idiotów i zaprzedanych agentów wpływu (trudno bez poufnej wiedzy jednych od drugich odróżnić) społeczeństwo zaczyna rozumieć, że jesteśmy zwyczajnie robieni w konia. Że oficjalne śledztwo z góry założyło jedną tylko hipotezę, winę polskich pilotów, i nie bada żadnej innej, że zeznania kontrolerów lotu utajniono, albo nawet w ogóle kontrolerów nie przesłuchano, że na lotnisku po katastrofie panowała panika, że załogę jaka zapędzono do samolotu i przez trzy godziny zeń nie wypuszczano, by nie widziała, co się dzieje, że zachowanie służb rosyjskich po katastrofie nosi wszelkie znamiona zacierania śladów… Możliwe, że Tusk wie znacznie więcej i spodziewa się, że jeszcze jakaś istotna wiedza dotrze w końcu do opinii publicznej, bo przecież co najmniej kilkunastu polskich świadków nie podzieliło się jeszcze opowieściami o pierwszych chwilach po katastrofie, i miejmy nadzieję, że nie spotkają ich nagle wszystkich żadne tajemnicze przypadki, zanim to zrobią.

Odtajnienie stenogramu, bez czekania, aż uda się pic z Radą Bezpieczeństwa Narodowego i rzekomo mającym cokolwiek do powiedzenia p.o. było w tej sytuacji decyzją podjętą dla ratowania twarzy. Decyzją śmiałą, ale mając tyle do stracenia, zdecydował się wreszcie premier na to, co powinien zrobić od razu − na postawienie się Kremlowi i podjęcie samodzielnej decyzji. W tym wypadku rzeczywiście dobrej i potrzebnej. Ale ta decyzja nie niweluje skutków błędu, jakim było potulne oddanie całego śledztwa władzom rosyjskimi, nawet bez próby powołania się na obowiązujące prawo, tak samo, jak nie niweluje skutków tego błędu wczorajsze podpisanie umowy o pomocy prawnej z rządem rosyjskim. W festiwalu ekspertów i pseudoekspertów komentujących stenogramy umykają uwadze rosyjskie pomruki, że polski rząd „złamał prawo międzynarodowe” i ustalenia, że rosyjska komisja nie gwarantuje za zgodność ujawnionego materiału z faktami (czyli wszystkie stemple na stenogramach są ważne tylko w wersji tajnej) i że ten krok może „popsuć” współpracę. Na razie to tylko sygnały: „wcale nie musimy ci pozwalać na takie zachowanie”. Decyzja o dalszym postępowaniu z premierem Polski na razie nie została jeszcze najwyraźniej podjęta.

Ze stenogramów wiemy tylko tyle, że niemal do ostatniej chwili załoga nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia. Prawdopodobnie wcale nawet nie podchodziła do lądowania − chciała raczej powtórzyć manewr iła sprzed kilkunastu minut, czyli zniżyć się nad lotniskiem z wysuniętym podwoziem, dla wysondowania sytuacji; wskazuje na to pozostawienie w stanie aktywności autopilota. Coś sprawiło, iż załoga nie orientowała się w pozycji samolotu i prędkości opadania. Błąd pilota? Błąd wieży? Błąd instrumentów? Jakieś inne okoliczności? Aby cokolwiek domniemywać, trzeba znać inne zapisy z „czarnych skrzynek”, a tych nie mamy.

Propagandyści, którzy od pierwszych chwil po katastrofie wiedzą, kogo za nią winić, pewnie zgrzytają zębami, że premier nie podtrzymał ich starań przynajmniej do 4 lipca. A premier, jak sądzę, uznał, że sytuacja jest zbyt poważna i że nie warto przeciągać spekulacji do wyborów, bo gdy potem opinia publiczna zorientuje się, jak z nią pogrywano, cena do zapłacenia może być większa od zysku.

A Rosjanie powtarzają konsekwentnie, że „czarne skrzynki” mogą (mogą!) być po zakończeniu prac komisji oddane Polakom. Mogą to nie znaczy muszą.

Dzięki stenogramom mamy przynajmniej potwierdzenie, że nadal nic nie wiemy. Lepsza niewiedza od dezinformacji.

Ten wpis powstał 5 czerwca 2010 o godzinie09:34
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum