Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Szyjki rakowe do pulardy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maciej
Weteran Forum


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 1221

PostWysłany: Sro Sty 05, 2011 11:23 pm    Temat postu: Szyjki rakowe do pulardy Odpowiedz z cytatem

http://wydawnictwopodziemne.com/2011/01/03/szyjki-rakowe-do-pulardy/#more-455

Michał Bąkowski
Szyjki rakowe do pulardy

0 komentarzy Published 3 stycznia 2011 | Print This Post

Nie może być niespodzianką dla stałych czytelników niniejszej strony, że, generalnie rzecz biorąc, lubię czytać Józefa Mackiewicza. Lubię jego styl, ironiczny ton, swoisty timbre wypowiedzi. Lubię jego inteligencję, erudycję, kulturę. Wysoko cenię jego polemiczny ferwor, żelazną konsekwencję myślenia, nie zapominając oczywiście, że najważniejsze w tym pisarstwie jest co raczej niż jak. Rozumie się zatem samo przez się, że czytałem wydane niedawno Listy do Redaktorów „Wiadomości” [1] z wielką przyjemnością. Zaskoczyło mnie jednak, że przyjemność zwiększała się, ilekroć wśród listów Mackiewicza pojawiały się listy jego żony.

Barbara Toporska miała nieszczęście być wielokrotnie „odkrywana”. Debiutowała co kilka, kilkanaście lat, z najrozmaitszych przyczyn: a to drobiazg w postaci wojny, a to niedogodności w rodzaju sowieckiej okupacji, ucieczki do lasu przed wywózką, ucieczki przed sowieckim „wyzwoleniem”, a to rozkosze emigracyjnej tułaczki, podnoszenia oczek w pończochach, żeby tylko jej mąż mógł pisać. Sama pisze o tym w Listach z ciepłym dystansem, czasami z goryczą, że tak się potoczyło jej życie, ale nigdy z wyrzutami. To ona jest cichą bohaterką tych Listów. To ona jest ukrytą sprężyną całej twórczości Józefa Mackiewicza.

Zaczęła pisać do Grydza w 1952 roku, ale początkowo pisywała tylko sporadycznie. Wkrótce koresponduje z Redakcją bardzo często, jednak równie regularnie znika ze stron najnowszej książki Wydawnictwa Kontra ze względu na rozliczne nawroty choroby (np. po 1972 roku pojawia się niewiele więcej niż dziesięć razy).

Jest w jej listach taka obfitość wątków, że z natury rzeczy muszę okroić to bogactwo i skupić się na kilku zaledwie motywach. Zanim jednak zajmę się jednym z tych wątków, pozwolę sobie pozornie odejść od tematu i przypomnieć fascynującą postać Józefa Retingera, wolnomularza i iluminaty, rzekomego przyjaciela Conrada, cichociemnego (zrzuconego do okupowanej Polski w zdumiewającym wieku 56 lat), honorowego genseka Ruchu Europejskiego, jednego z ojców chrzestnych Niuni Europejskiej. Jakiż mógł być związek między tą dziwną osobistością, Barbarą Toporską i Anatolijem Golicynem?

Golicyn twierdzi, że pod koniec lat 50. sowieci z zainteresowaniem obserwowali dyskusje w NATO, w Pentagonie i w CIA na temat możliwości wykorzystania pęknięć w jednolitym bloku komunistycznym. Antykomuniści utrzymywali, że blok jest monolitem i wszelkie pęknięcia mogą jedynie służyć określonym celom strategicznym komunistów. Ich oponenci, z których z czasem wyrosła najdziwniejsza gałąź nauki zwana „sowietologią”, reprezentowali pogląd przeciwny. Ich zdaniem konflikty w łonie kierownictwa kompartii mogły być wykorzystane na korzyść Zachodu, podobnie jak nieuniknione rzekomo konflikty pomiędzy indywidualnymi partiami. Wedle Golicyna, jednym z decydujących czynników, które przekonały kremlowskich strategów, co do długoterminowej użyteczności chińsko-sowieckiego rozłamu, była taśma z nagraniem rozmów ekskluzywnego Klubu Bilderberg.

Józef Retinger zainicjował rozmowy w Hotelu de Bilderberg w maju 1954 roku. Celem dorocznych spotkań była propagacja idei „Stanów Zjednoczonych Europy” i strategiczne rozważania na temat przyszłości świata. Prlowskie służby wywiadowcze przekazały kgb nagranie dyskusji na spotkaniu Grupy Bilderberg w roku 1958 lub 1959. Golicyn pisze:

„To wpływowe grono dystyngowanych zachodnich mężów stanu i komentatorów debatowało możliwości rozłamu w stosunkach chińsko-sowieckich, potencjalne konsekwencje dla bloku komunistycznego i sposoby wykorzystania tej sytuacji z pożytkiem dla Zachodu. Te materiały znalazły się wśród wielu dokumentów, które osobiście przywiózł do Chin generał Sacharowskij. Wśród innych dokumentów przekazywanych Chińczykom przez KGB znalazły się tajne oceny amerykańskiego Departamentu Stanu na temat różnic w komunizmie sowieckim i chińskim, oraz omówienie chińskiej reakcji na wizytę Chruszczowa w USA w roku 1959. Kopia tajnego raportu przedłożonego NATO w 1959 r. przez byłego Sekretarza Generalnego, Spaaka, w którym omawiał rozdźwięki w relacjach sowiecko-chińskich oraz ich konsekwencje dla NATO, została również dostarczona Chińczykom przez KGB.” [2]

I w ten sposób podejrzanej konduity polski emigrant przyczynił się do jednej z najbardziej udanych sowieckich prowokacji. Golicyn pisze o tym w roku 1984, analizując dostępne mu dokumenty historyczne i odwołując się także do własnej wiedzy z czasów przed ucieczką na Zachód. Barbara Toporska pisała o tym w liście do Grydzewskiego w roku 1960, a więc obserwując wydarzenia na żywo:

„Mimo wielkiego nowego hałasu na temat rozbieżności Moskwa-Pekin, źródła wydają mi się bardzo niepoważne, i podejrzewam ciągle, że dezinformacja własna zasilana jest przez dezinformację komunistyczną z bardzo wyraźnym celem.” [List 149]

Jest to komentarz do tekstu wydrukowanego następnie w Wiadomościach w październiku pt. Semantyka i polityka:

„Np. Pan Salisbury, który jest ‘sowietologiem’ pisma o tak wielkim nakładzie jak New York Times, inspiruje gorzej płatnych ‘sowietologów’ z pism o mniejszym nakładzie, a więc i mniejszym autorytecie. Po czym wokół kuli ziemskiej zaczynają obiegać fantazje na temat ‘napięć sowiecko-chińskich’ albo ‘opozycji Susłowa na Kremlu’, i argumentem staje się, że ‘wszyscy’ tak sądzą, widzą, wiedzą.

Ach, żeby ci ‘wszyscy’ zechcieli chociaż trochę myśleć!

Oczywiście, ani zwykły czytelnik ani zwykły dziennikarz, nie może drogą telepatyczną sprawdzić tekstu gazety chińskiej. Ale może i powinien odnosić się krytycznie do wiadomości, które nie są prawdopodobne. Tymczasem co się dzieje: wiosną br. korespondent AFP nadaje depeszę z Pekinu, że w chińskim Czerwonym Sztandarze wydrukowano artykuł, atakujący ‘niedwuznacznie’ Chruszczowa w słowach niezwykle ostrych, bo nazywających jego koncepcje polityczne bredniami i nonsensem. Wiadomość ta ukazuje się na pierwszych stronach najpoważniejszych dzienników Europy i Ameryki, a poważni ‘sowietolodzy’ komentują uczenie, że jest to logiczny bieg wydarzeń, tzn. taki, który ma swoje przyczyny i będzie miał skutki. Tymczasem wystarczy szczypta zdrowego rozsądku, żeby przyjąć, a raczej odrzucić informację jako nieprawdopodobną.”

Toporska relacjonuje dalej, że chiński artykuł był w istocie pochwalny pod adresem Chruszczowa, ale żadne z pism, które wcześniej reklamowały rzekomy „rozłam”, nie zamieściło sprostowania.

„Jest to tylko jeden z bardzo licznych przykładów faktomontażów, które służą za punkt wyjścia dla spekulacji politycznych. Tym, którzy chcieliby się pocieszać, że czynni politycy są mądrzejsi od politycznych publicystów, przypomnę, że po wyjeździe Chruszczowa ze Stanów Zjednoczonych powołano tam coś w rodzaju specjalnej komisji, zbierającej impresje świadków z min Chruszczowa, którymi miał reagować, gdy zagabywano go o stosunek do Chin komunistycznych. Sądzę, że równie dobrze można by szukać informacji w kabale.

Moje wywody nie mają na celu udowodnienia, że między Moskwą a Pekinem panuje harmonia. Raczej w nią wątpię, bo komunizm jest bardzo cierpkim ustrojem, więc harmonia jest trudna. Trzeba jednak zupełnej ignorancji w sprawach komunizmu, by się nie orientować, że wszystko co się dzieje wewnątrz jakiegokolwiek Komitetu Centralnego, lub we wzajemnych stosunkach między sztabami KC, jest otoczone największą tajemnicą. Na zewnątrz nie przenika nic, co nie zostało świadomie przeznaczone dla dezinformacji. (…)

Dlaczego więc Zachód upatruje ciągle kości niezgody między Chruszczowem a Mao Tse-tungiem w tym, że Chruszczow ma być rzekomo za pokojem a Mao za wojną?

Odpowiedź na to pytanie jest niestety jedna: ponieważ Zachód chciałby, żeby tak było.” [3]

Cytuję ten artykuł obszernie, gdyż ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Toporska skreśliła ów fragment ćwierć wieku później, przygotowując tekst do wydania w tomie Droga Pani. Przypuszczam jednak, że wytłumaczenie tego dziwnego postępku znajduje się także w Listach, ponieważ w liście z tego samego roku czytamy:

„Przed chwilą dowiedziałam się z Est et Ouest, że Dallin zaatakował mity chińsko-sowieckich nieporozumień w nowojorskim New Leader, niestety, już 20 czerwca. Bardzo się cieszę, że taki znawca jest po mojej stronie, ale martwi mnie jednak, że mój artykuł będzie mógł być poczytany za swego rodzaju plagiat. New L. nie czytuję. A w ogóle coraz częściej dochodzę do wniosku, że aby dzisiaj pisać należałoby albo wszystko czytać, albo nic nie czytać!” [152]

Oczywiście wiadomo było zawsze, że to nie Golicyn pierwszy rzucił snop światła na rozłam chińsko-sowiecki jako część długoterminowej strategii komunistycznej. Pytanie „kto pierwszy?” jest na ogół mało zajmujące. W wypadku obojga Mackiewiczów interesująca jest ich metoda racjonalnej, chłodnej, chciałoby się rzec „zdroworozsądkowej” analizy. Nie mieli przecież dostępu do żadnych tajnych źródeł, nie mieli żadnego nadprzyrodzonego wglądu w szczegóły sowieckich prowokacji, byli po prostu inteligentnymi, kulturalnymi i krytycznymi obserwatorami otaczającej ich rzeczywistości politycznej.

Ostatnie zdanie zacytowanego powyżej fragmentu listu, jak często u Toporskiej, uderza trafnością, urzeka epigramatycznym stylem i wreszcie zaskakuje jako bez mała proroctwo, ponieważ żyjemy dziś w czasach blogosfery, kiedy miliony stukające w klawisze z rzadka tylko wznoszą się ponad poziom hałasu. O ile więc nie warto czytywać blogosfery – sam rozumiem, że dolewam tylko oliwy do ognia – to z pewnością warto koniecznie czytać Barbarę Toporską, jako niezaprzeczalną wielkość polskiej literatury:

„Język jako nosiciel znaczeń, przede wszystkim jako nosiciel znaczeń, za które każdy piszący i mówiący ponosi odpowiedzialność, jest – może już tylko był? – opoką, na której wyrosła nasza kultura. Ta ewoluująca wraz z ludzkością od nieartykułowanego bełkotu dzikusa do najbardziej precyzyjnie wyrażonych i najbardziej wartych zakomunikowania myśli.” [471]

Mamy prawo potraktować te słowa jako swoiste credo twórcy. Jest to afirmacja moralnego rdzenia kultury: tworzenie jako kategoryczny imperatyw, jasność wypowiedzi jako obowiązek, język jako nosiciel znaczeń i odpowiedzialny twórca jako punctum saliens kultury. Dla tej właśnie jasności myślenia, dla jej klarownego stylu, trzeba koniecznie czytać Toporską. W krótkim zdaniu potrafi bowiem ująć czasem myśl zawiłą, trafia w samo sedno trudnej kwestii:

„Na tym polega niemoralność istnienia komunizmu, że albo jest się niewinnym głupcem, albo za skórę włazi tropiciel.” [150]

To o podejrzliwości, jaką wzbudza w normalnym człowieku zajmowanie się chamstwem komunizmu, włażącego bezceremonialnie w każdy przejaw życia. Toporska wyraziła tu tę dziwną właściwość komunizmu, która z każdego wnikliwego krytyka czyni niepostrzeżenie paranoicznego węszyciela spisków. W innym miejscu mówi o agenturalności:

„Polakami rządzą dwie agentury, amerykańska i sowiecka, przy czym amerykańska działa na rzecz sowieckiej. Och, co to za przekupny naród, Polacy!” [155]

Toporska pisze o komunizmie z tą samą co jej mąż swadą, ale niekiedy z większą precyzją:

„Komunizm dopóty będzie zwyciężał, dopóki zamiast walczyć z nim będzie się walczyło z ‘wiatrakami’. Czy się one będą nazywały ‘żydostwo’, czy ‘antysemityzm, czy ‘kolonializm’, czy ‘rusyfikacja’, czy ‘stalinizm’ – jest to mierzenie w pozory dla komunizmu nieistotne.” [159]

Mój zachwyt zatrzymywał się niekiedy nad krótkimi uwagami na marginesie, rzuconymi jakby od niechcenia, w związku z czym innym:

„Zrezygnowałam więc z tego, jak z szyjek rakowych do pulardy.” [169]

Czyż to nie cudne? Z tylu rzeczy musiała w życiu zrezygnować ta wyrafinowana pisarka o wytwornych gustach, ta różnorodnie utalentowana artystka o wyszukanym smaku, ta wykwintna dama z arystokratycznymi koneksjami, ale porzuciła je – być może nie bez żalu – dla tego co ważne. Porzucenie ułudy blichtru i błyskotek nie było być może rzadkością w porewolucyjnej Europie, a jednak w wypadku Toporskiej, ostatecznym paradoksem jej twórczości, ironicznym odsyłaczem, jest ów wysublimowany, dystyngowany, przepyszny styl, w którym jak w sosie z szyjek rakowych podaje białą, jędrną pulardę swej czystej i jasnej mądrości.

„Ach, naprawdę, dużo rzeczy jest wartych i ładnych tylko dlatego, że giną.” [191]

To z kolei pod adresem Grydza i jego archiwum, w którym zachowały się jej listy. Czuję się zobowiązany wyrazić mą wdzięczność dla Grydzewskiego za zachowanie tych pereł, ale trudno nie zgodzić się z Toporską, że współczesna mania „zachowywania” wszystkiego na taśmie magnetofonowej, bądź filmowej, na zdjęciu, na papierze czy na internecie – jest nie do zniesienia. Nie ma już miejsca na spontaniczność, na autentyczność odczucia, bo wszystko jest zarejestrowane i można będzie do tego powrócić. Ulotna natura piękna umarła wobec doskonałości metod rejestracji. Nie mamy już wspomnień, mamy za to „fotki”, tysiące bezwartościowych zdjęć przechowywanych w chmurach komputerowych. W ten sposób niepostrzeżenie utraciliśmy poczucie wartości rzeczy, wartości naszych własnych wrażeń i doświadczeń. Nie reagujemy już na rzecz samą, ale na jej odbicie. Żyjemy zaiste w „kulturze lunarnej”, jak to przewidywał Oscar Wilde.

Z rozlicznych pereł rozsianych wśród Listów nie mogłem nie wziąć do serca takiego np. fragmentu:

„Pisanie z premedytacją ‘do szuflady’ jest jedną z form autocenzury. Może nie tej najgorszej, w której autor pragnie ‘doskoczyć’, dopasować się do i pod, czy przypodchlebić się możnym tego świata – ale jest.” [277]

Pisuję przecie od lat do szuflady z pełną premedytacją, ale Toporska ma rację, że jest w tym fałsz, bo i co z tego, że nie pragnę łask możnych tego świata? Jeśli tak, to nie powinienem pisać w ogóle. Czuję się jednak zmuszony… w tym wypadku znakomitością pisarstwa Barbary Toporskiej.

______

1. Dzieła tom 20, Kontra, Londyn 2010. Numer kolejny przytoczonych listów podałem w nawiasie kwadratowym po cytatach.
2. New Lies for Old, p. 160
3. B. Toporska, „Semantyka i polityka, Wiadomości nr 42 (759) 1960

_________________
Maciej
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Czw Sty 06, 2011 3:23 pm    Temat postu: Stawiać na materiał na pożytecznych idiotów Odpowiedz z cytatem

Bardzo dobry tekst. A to:
Cytat:

Ach, żeby ci ‘wszyscy’ zechcieli chociaż trochę myśleć!

jest właściwą oceną ułomności tzw. demokracji. Po cóż przekonywać mądrych i uczciwych - z nich i tak stronników fałszu się nie uczyni. Znacznie prościej jest zmanipulować wielkie rzesze bezmyślnych.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum