Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Anna Zechenter; Rosyjski łącznik

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sob Mar 05, 2011 1:06 pm    Temat postu: Anna Zechenter; Rosyjski łącznik Odpowiedz z cytatem

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110305&typ=my&id=my09.txt

NASZ DZIENNIK Sobota-Niedziela, 5-6 marca 2011, Nr 53 (3984)

"Rozliczenie systemu komunistycznego nie leży w niczyim interesie, a już na pewno nie rządów zachodnich, które współpracowały i współpracują z Moskwą

Rosyjski łącznik

Z Anną Zechenter, autorką książki "KGB gra w szachy", rozmawia Małgorzata Rutkowska

Po lekturze Pani pasjonującej książki jedno nie ulega wątpliwości: istnieje continuum, jeśli chodzi o politykę Związku Sowieckiego i Rosji wobec Zachodu, zwłaszcza Europy. Na ile więc aktualny jest przywołany w jednym z esejów projekt duchowego podboju świata cywilizacji zachodniej przez Moskwę, przedstawiony przez byłego agenta KGB, Biezmienowa?
- Rosyjska polityka wobec Zachodu jest kontynuacją sowieckiej, bo za cel stawia sobie, podobnie jak sowiecka, zdominowanie całej Europy. Rosjanie są przy tym elastyczni: w tym procesie nieporównanie większą niż kiedyś rolę odgrywa ekonomia - o stopniowym wykupywaniu zachodnich firm przez związanych z Putinem miliarderów wciąż donosi prasa. Opisana przez Biezmienowa metoda rozkładu świata zachodniego stwarza Moskwie warunki dla takich działań, niszczy bowiem wartości, na których została ufundowana cywilizacja zachodnia. Jesteśmy w stanie zweryfikować jego opis etapu pierwszego - demoralizacji Zachodu i udziału w tym procesie tzw. pożytecznych idiotów, a także analizę etapu drugiego, czyli destabilizacji poprzez "politykę odprężenia", kontakty handlowe z Moskwą oraz penetrację nowoczesnych technologii. To widzieliśmy i widzimy na własne oczy. A który etap destrukcji teraz obserwujemy: czy jeszcze destabilizację, czy już ostateczny kryzys ekonomiczny, trudno odpowiedzieć, ponieważ nie sposób ogarnąć równocześnie wszystkich zjawisk o charakterze globalnym. Mam wrażenie, że proces duchowego rozkładu Zachodu przybiera odmienne tempo w różnych krajach - jego przebieg zależy przecież od ogromnej ilości czynników. Istnieje jednak wiele przesłanek, by twierdzić, że Biezmienow doskonale wiedział, co mówi - miał ogromną wiedzę, którą zdobył podczas szkolenia dla wybranych agentów z pierwszej linii obracających się za granicą.
Gwoli uzupełnienia: tenże Biezmienow - nazwisko sugeruje, że mamy do czynienia z pseudonimem - pojawiał się w zachodnich mediach również jako Thomas Schuman.

W jakim segmencie władzy dostrzega Pani szczególną ciągłość między sowiecką Rosją a dzisiejszą, odwołującą się do tradycji imperialnych, w jej nastawieniu wobec Zachodu?
- Ciągłość polityce rosyjskiej zapewnia rządząca obecnie ekipa Putina, złożona ze spadkobierców sowieckich służb specjalnych. Czy ludzie, których ukształtował system sowiecki, mogliby wyjść poza swoją własną przeszłość? W ich interesie jest rządzenie sowieckie i sowiecka polityka wobec innych krajów, zwłaszcza "bliskiej zagranicy" - czego przykłady od czasu do czasu oglądamy, np. gdy służby moskiewskie dokonują ataku na system informatyczny Estonii.
Periodyki MSW: "Służby Wnieszniej Razwiedki", "Specnaz Rossiji", "Czekist", "Nowosti Razwiedki i Kontrrazwiedki", a także gazety codzienne, od kilku lat drukują panegiryki ku czci "czekistów" - znanych sowieckich szpiegów, czego przykłady znajdują się w książce "KGB gra w szachy". Gdy Putin odsłaniał pomnik szefa KGB Jurija Andropowa, powiedział, że sowieckie organy bezpieczeństwa "zawsze broniły interesów ludu". Można przytoczyć mnóstwo przykładów odwoływania się przez dzisiejsze władze do tradycji sowieckich - to jednak temat obszerny, wykraczający poza ramy tej rozmowy.

Zamiast nazwania po imieniu i rozliczenia niezliczonych zbrodni sowieckich komunistów tandem Putin - Miedwiediew zadekretował odgórnie "destalinizację" Rosji. Czy władza, która w 80 proc. składa się z funkcjonariuszy służb specjalnych, wywodzących się z KGB, jest zdolna zmierzyć się z prawdą o ludobójczym systemie? Jak tę operację "destalinizacji" należy odbierać? Kolejna "maskirowka" czy dezinformacja? Czemu ma służyć?
- "Destalinizacja" jest bardzo pożytecznym mitem. Tak zwany stalinizm był w rzeczywistości, by użyć języka marksistowskiego, najwyższą formą komunizmu. Josip Wissarionowicz Dżugaszwili był wiernym następcą Lenina we wprowadzaniu terroru na niespotykaną skalę. Tak zwany okres stalinowski nie stanowił - jak usiłowała wmówić nam propaganda sowiecka, a teraz czyni to rosyjska - "wypaczenia" idei marksistowskiej czy - mówiąc kolokwialnie - "wypadku przy pracy". Do stałego repertuaru sowieckich i rosyjskich następców Stalina należy obwoływanie go zbrodniarzem. Co złe, to stalinowskie - w odróżnieniu, rzecz jasna, od posunięć Chruszczowa, Breżniewa czy Andropowa.
Masowy terror stalinowski nie wziął się z odrzucenia leninizmu, lecz był jego naturalną konsekwencją. Warto zacytować w tym kontekście za Richardem Pipesem słowa Marksa: "Teraźniejsze pokolenia przypominają Żydów, których Mojżesz wiódł przez pustynię. Muszą one nie tylko zdobyć nowy świat, lecz także w tej walce zginąć, aby dać miejsce tym, którzy odpowiadać będą jego wymaganiom". A czymże innym niż "ludem wiedzionym przez pustynię" byli współpracownicy Lenina, którzy uczestniczyli w zorganizowaniu i przeprowadzeniu puczu, a później w budowaniu państwa sowieckiego? Zdobyli "nowy świat" i naturalną koleją rzeczy musieli odejść. Nie jest prawdą, że Stalin "wypaczył" ideologię marksistowsko-leninowską. Właśnie Lenin zmusił partię do przyjęcia rezolucji zakazującej tworzenia frakcji - rezolucji, która dała później Stalinowi podstawę do mordowania konkurentów.
Łagry zaczął zakładać Lenin, a na rozpętanie masowego terroru po prostu nie starczyło mu czasu. System terroru powszechnego, uderzającego na ślepo w zwykłych obywateli, paraliżował całe społeczeństwo strachem i pomógł wyeliminować potencjalnych wrogów komunizmu. Miał również i tę zaletę, że pozwalał utrzymać się przy władzy ludziom niemającym pojęcia o rządzeniu państwem.

Elementem procesu destalinizacji ma być "zrehabilitowanie" ofiar zbrodni katyńskiej...
- Może Rosjanom należy przypomnieć, że polscy oficerowie nie byli przestępcami - a rehabilituje się przestępców. Nasuwa się pytanie, czy tę "rehabilitację" przeprowadzać powinni rządzący Rosją spadkobiercy NKWD. Można odnieść wrażenie, że zbrodnia na polskich oficerach traktowana jest przez obecne władze rosyjskie instrumentalnie: raz ogłaszają, że za Katyń odpowiada NKWD, a potem, że "sprawa katyńska" jest niejasna. I to jest polityka dezorientowania zarówno polskich władz, jak i społeczeństwa.

Poza tym władze rosyjskie zdają się nie pamiętać, że na podstawie decyzji Biura Politycznego WKP(b) z 5 marca 1940 roku wymordowano nie tylko oficerów z trzech obozów jenieckich, ale i ponad siedem tysięcy polskich więźniów. Zapominają też o operacji polskiej NKWD, która pochłonęła w 1938 roku życie 111 tysięcy Polaków, pozostałych na terytorium sowieckim po pokoju ryskim. Czy ich też będzie się "rehabilitować"?
- Należy jednak pamiętać, że w latach 2005-2006 z wnioskami o rehabilitację zwróciło się do strony rosyjskiej ponad pięćdziesięciu krewnych ofiar. O powody takiego posunięcia należałoby spytać właśnie ich - może tylko taka procedura jest możliwa?

Z drugiej strony, kto powinien wystawić Zachodowi rachunek za wysługiwanie się Związkowi Sowieckiemu w latach zimnej wojny? Jak to się stało, że możliwa była współpraca agenturalna czołowych polityków RFN z czekistami?
- Niestety, nie ma kto wystawić takiego rachunku. I nikt go nigdy nie wystawi, bo między Zachodem a Rosją powstał już system silnych powiązań politycznych i ekonomicznych.
Dokładnych okoliczności towarzyszących rozpoczęciu powojennej współpracy polityków zachodnioniemieckich z KGB nie znamy. A jeśli chodzi o przyczyny, to akurat w przypadku RFN łatwiej je wskazać niż w przypadku innych państw zachodnich: bogate tradycje lewicowe, socjaldemokratyczne i komunistyczne - by wspomnieć Różę Luxemburg, Karla Liebknechta, rewoltę w Berlinie w 1919 roku i powstanie Bawarskiej Republiki Rad. Drugim czynnikiem sprzyjającym współpracy musiało być istnienie drugiego państwa niemieckiego - zakładnika pod sowiecką okupacją. Kontakty ułatwiało np. wydobywanie za pieniądze ludzi z enerdowskich więzień. Większą wagę nadawałabym jednak niemieckiej słabości do Rosjan, sięgającej co najmniej przełomu XIX i XX wieku.

Rozprawia się Pani z wieloma mitami i kłamstwami na temat komunistycznych służb specjalnych, zwłaszcza z tzw. obaleniem komunizmu. Dlaczego prawda o decydującej roli KGB i kompleksu wojenno-przemysłowego w transformacji ustrojowej 1989 r. tak słabo przebija się do świadomości społecznej?
- Bo, po pierwsze, prawda uderza w tych, którzy uważają, że "obalili komunizm". Po wtóre, scenariusz uwzględniający zasadniczy wpływ służb na transformację uzasadnia wpływ tych służb na sytuację wewnętrzną w krajach tzw. postkomunistycznych. Po trzecie, przebieg zmian inspirowanych z Sowietów wyjaśnia politykę grubej kreski, którą prowadzono przecież nie tylko w Polsce, ale we wszystkich krajach bloku, łącznie z Niemcami. Po czwarte zaś, przyjęcie tego scenariusza odbiera zasługi środowiskom opozycyjnym, które zasiadały przy "okrągłych" i innych stołach z komunistami, przepijając do siebie nawzajem. Nawet jeśli środowiska te kierowały się wówczas przekonaniem, że koncesje na rzecz władzy dadzą szanse poszerzenia sfery wolności oraz niepodległości, to szansy tej nie wykorzystały - trzymały się uporczywie ustaleń z władzą.
Kiszczak miał dość czasu na zniszczenie ogromnej ilości akt, zarówno własnych ludzi, jak i tajnych współpracowników. W Niemczech, stawianych zazwyczaj za wzór dekomunizacji, chadecja porozumiała się z Moskwą i szef wywiadu Markus Wolf dostał czas do stycznia 1990 roku na "likwidację" resortu - nikt go przy tym nie kontrolował, a zniknięcie pewnych dokumentów leżało w interesie obu stron: komunistycznych Niemiec oraz Republiki Federalnej, ponieważ pozwoliło- wprawdzie tylko na jakiś czas - ukryć różne sprawy, które można interpretować jako współpracę, np. ratowanie NRD milionami zachodnich marek, przekupstwa deputowanych do Bundestagu przez Stasi, przekazywanie informacji między socjaldemokratami zachodnioniemieckimi a KGB tzw. kanałem Kieworkowa...

Czy fakt, że scenariusz przemian był napisany w Moskwie, przesądził o tym, że w Polsce nie zastosowano opcji zero w służbach specjalnych po 1989 roku? Jak wyglądałoby dziś nasze państwo, gdyby zdecydowano się na ten wariant?
- Tego nie wie nikt, bo nigdzie takiego wariantu nie zastosowano. Najbliższe opcji zerowej są, jak się zdaje, Czechy, gdzie pierwszą ustawę lustracyjną uchwalono w październiku 1991 roku, przed podziałem Czechosłowacji na dwa państwa. Zamykała ona drogę do parlamentu, na wyższe urzędy państwowe - przede wszystkim do ministerstw spraw wewnętrznych oraz obrony - ale i do mediów funkcjonariuszom i tajnym współpracownikom StB, działaczom partyjnym wyższego szczebla na pięć lat. Nie było to całkowite wyeliminowanie agentury z życia publicznego, bo zostawiło możliwość powrotu po pięciu latach. Trudno zresztą porównywać oba te kraje z racji wielkości Polski, a co za tym idzie, nieporównywalnie większej skali problemu. Nie mówiąc o różnicach politycznych, które w skrócie można opisać stwierdzeniem, że prezydentem Czechosłowacji został prześladowany opozycyjny pisarz Vaclav Havel, a prezydentem Polski - Jaruzelski.

Zazwyczaj jako przykład opcji zerowej traktuje się Niemcy...
- Trudno się z tym zgodzić. Sytuacja była po zjednoczeniu dość szczególna, ponieważ establishment zachodni był powiązany z władzami NRD, więc lustrację wprawdzie przeprowadzono, ale wybiórczo. Skandal wokół osoby Gregora Gysiego, czołowego polityka lewicy, od 2005 roku przewodniczącego frakcji parlamentarnej, zaś w czasach NRD adwokata znanego w kręgach Stasi jako "Notariusz", pokazuje, że niektórzy agenci nadal działają w polityce. Po wcieleniu NRD do Niemiec byli opozycjoniści oskarżali Gysiego, a ich zarzuty potwierdziła w maju 1998 roku parlamentarna Komisja ds. Immunitetów. Ale jeszcze w tym samym roku Sąd Krajowy w Hamburgu zakazał mówienia i pisania o tym, że Gysi "szpiclował". Również w 1998 roku Niezależna Komisja ds. Zbadania Majątku SED i innych organizacji masowych w NRD zarzuciła mu wyprowadzenie ogromnego majątku SED, 107 milionów marek zachodnich do Sowietów w 1989 roku. Za pośrednictwem KPZS trafiły one na konta moskiewskiej firmy Putnik. "Notariusz" osobiście dopilnował całej operacji na miejscu, w stolicy ZSRS. Gdy wybuchła związana z tymi pieniędzmi afera, twierdził, że w 1989 roku zwracał sowieckim komunistom stare długi. Czołowy polityk lewicy, spadkobierczyni SED, jest od 2005 roku przewodniczącym frakcji parlamentarnej. Przed usunięciem z życia politycznego uchronił Gysiego brak w archiwach podpisanego przezeń zobowiązania do współpracy. W maju 2008 r. Marianne Birthler, ówczesna pełnomocnik rządu ds. Akt Stasi, odpowiednik prezesa IPN, powtórzyła w publicznej telewizji ZDF: "Nie ma wątpliwości, Gregor Gysi był tajnym współpracownikiem Stasi. Dobrowolnie i świadomie przekazywał informacje o swoich klientach".
Nie można zaprzeczyć, że udało się wyeliminować niektórych IMB - tajnych współpracowników rozpracowania, czyli agentów wpływu, znanych w NRD z pięknej opozycyjnej karty. Należał do nich Lothar de Maiziřre, "Czerny", który po pierwszych wyborach do Bundestagu zjednoczonych Niemiec w październiku 1990 roku został wiceprzewodniczącym CDU - drugą osobą po kanclerzu Helmucie Kohlu. Wszedł także do rządu Kohla jako minister do spraw specjalnych. Nie udało się ukryć przeszłości Wolfgangowi Schnurowi "Torstenowi", który wraz z innymi opozycjonistami założył w chwili upadku NRD partię Demokratyczny Przełom i został jej przewodniczącym. W grudniu 1989 r. zasiadał za enerdowskim "okrągłym stołem" i był najpoważniejszym kandydatem na stanowisko pierwszego premiera "odnowionej" NRD. Jego teczka została odkryta jeszcze przed wyborami.

A czy ktoś po zjednoczeniu Niemiec został skazany za działalność szpiegowską na rzecz NRD?
- Markus Wolf, wieloletni szef Głównego Zarządu Wywiadu przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwa, stanął w 1990 roku przed sądem razem z kilkoma innymi wysokimi funkcjonariuszami wschodnioniemieckiego wywiadu, został w 1993 r. uznany za winnego działalności szpiegowskiej przeciwko RFN i skazany na sześć lat więzienia. O dalszym losie Wolfa oraz wielu jego towarzyszy przesądziło Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z maja 1995 roku, uznające, że byłe kierownictwo Stasi nie może być sądzone za nadzorowanie działalności szpiegowskiej przeciwko Zachodowi w okresie zimnej wojny, ponieważ działało zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem. Nie doszło przecież do "delegalizacji" NRD i uznania jej władz za organizację zbrodniczą, bo nie leżało to w niczyim interesie. Trybunał uznał w tej sytuacji, że obowiązywać musi prawo symetrii: ponieważ nie sądzi się szpiegów RFN, nie można skazywać agentów enerdowskich.

A szef SED Erich Honecker, który w sierpniu 1960 roku wydał rozkaz strzelania do uciekinierów z NRD?
- Nie odpowiedział za ani jeden przypadek śmierci. Natomiast Ericha Mielkego, od 1957 roku szefa Stasi, odpowiedzialnego za wypełnianie tego rozkazu, udało się w końcu skazać na sześć lat więzienia za morderstwo na dwóch policjantach w 1931 roku. Nie mamy pojęcia, ilu szpiegów Wschodu przejęły wywiady zachodnioniemiecki czy amerykański. I pewnie nigdy się tego nie dowiemy. A mówimy tu o ludziach niezwykle pożytecznych, wyszkolonych, znających wiele tajemnic.

KGB nie tylko gra w szachy, ale również prowadzi wielką politykę, pilnuje interesów ekonomicznych sowieckiego imperium, korumpuje polityków z najwyższej półki, manipuluje opinią publiczną. Jaka była rola tzw. nielegałów w tej działalności? Sprawa Anny Chapman i grupy rosyjskich szpiegów wydalonych w ubiegłym roku z USA pokazuje, że ta historia wcale się nie skończyła?
- Nielegałowie, czyli oficerowie sowieckiego wywiadu pracujący poza granicami ZSRS, zgodnie z rygorystycznymi zasadami: w głębokiej konspiracji, bez kontaktu z sowieckimi placówkami dyplomatycznymi, pod fikcyjnymi nazwiskami, ze zmyślonymi życiorysami i obywatelstwem obcego kraju. Szkolenie nielegała trwa, jak twierdzi były szef rumuńskiej bezpieki Ion Pacepa, od trzech do ośmiu lat i jest żmudne. Zazwyczaj znają język kraju przeznaczenia, bo wybiera się ludzi urodzonych w mieszanych małżeństwach lub na emigracji, muszą jednak perfekcyjnie "nauczyć się" innego kraju, by nie wzbudzać tam podejrzeń. Ich zadanie wymaga wtopienia się w otoczenie w celu spełnienia jakiegoś zadania.
Nie wiem, czy akurat Anna Chapman i pozostali zatrzymani w USA w 2010 roku Rosjanie byli nielegałami. Zazwyczaj Rosjanie przyznają się tylko do agentów pracujących pod tzw. oficjalnym przykryciem, najczęściej dyplomatycznym. Schwytani na gorącym uczynku nielegałowie są sądzeni za działalność szpiegowską jako zdrajcy kraju, którego obywatelstwo noszą. Część zatrzymanych w ubiegłym roku nie ukrywała ani swojego pochodzenia, ani związków z Rosją - to jest zachowanie niezgodne z zasadami.
Era wielkich nielegałów, takich jak Arnold Deutsch, Dmitrij Bystroletow, Moisiej Akselrod czy Richard Sorge, przypada na lata przed II wojną światową. Zdobywali oni szyfry i cenne dokumenty, werbowali najzdolniejszych studentów zachodnich - zwłaszcza brytyjskich - uniwersytetów. Później do historii przeszedł William August Fisher, znany jako Emil Robert Goldfus, oraz Rudolf Abel, pułkownik KGB, szef nielegalnych siatek szpiegowskich w USA, aresztowany za szpiegostwo atomowe w USA w 1957 roku.
Ale nie trzeba szukać przykładów w odległej przeszłości w Stanach. Przecież właśnie zaczyna się proces lustracyjny Tomasza Turowskiego, do niedawna ambasadora tytularnego RP w Moskwie. Instytut Pamięci Narodowej skierował do sądu wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego w związku z wątpliwościami co do zgodności z prawdą jego oświadczenia. IPN podejrzewa, że zataił on informację o swojej szpiegowskiej przeszłości. W grudniu 2010 r. "Rzeczpospolita" poinformowała, że Turowski od połowy lat 70. działał pod pseudonimem "Orsom" jako wtyczka komunistycznego, czyli sowieckiego, wywiadu w Watykanie. Oprócz meldunków z Rzymu przekazywał też informacje o opozycji w Polsce i przeciwnikach komunizmu we Włoszech i Francji. Do dyplomacji III RP trafił w 1993 roku. Był jednym z głównych organizatorów wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu jako łącznik między MSZ a ówczesnymi urzędnikami Kancelarii Prezydenta. 10 kwietnia był na lotnisku w Smoleńsku, kiedy doszło do katastrofy prezydenckiego samolotu.
W 2009 r. ABW poinformowała o schwytaniu w Polsce rosyjskiego szpiega o polsko brzmiącym nazwisku. Kontaktował się on bezpośrednio z centralą GRU, a w jego mieszkaniu znaleziono sprzęt do tajnej łączności. Rosjanin mieszkał w Polsce od ponad 10 lat. Prowadził tu swoją firmę, która zajmowała się m.in. handlem celownikami optycznymi do karabinów myśliwskich. W grudniu 2010 r. został skazany na trzy lata więzienia za szpiegostwo na rzecz Rosji.

Jakie tajemnice komunistycznych specsłużb mogą jeszcze kryć archiwa Stasi? Czy w wystarczającym stopniu przebadano niemieckie zasoby pod kątem inwigilacji Watykanu, zamachu na Jana Pawła II, zabójstw księży w latach 80. w Polsce?
- Z doświadczenia wynika, że w archiwach Stasi wciąż jeszcze odnajdywane są ważne dokumenty - w 2010 r. odkryto serię meldunków dowodzących, że w sierpniu 1961 r., kiedy władze NRD przecięły Berlin murem, Zachód błyskawicznie pogodził się z nowym porządkiem rzeczy i nie zamierzał - mimo ostrych oficjalnych protestów - kiwnąć palcem w obronie miasta.
Trudno mi oceniać stan polskich badań nad archiwaliami byłego Stasi, jestem jednak pewna, że nie przeprowadzono szczegółowej kwerendy dotyczącej wspomnianych przez panią spraw. Berlińskie archiwum zawiera ogromne zbiory, które musiałyby zostać dokładnie i systematycznie zbadane przez grupę polskich historyków oraz archiwistów. O tym, że warto tam poszukać głębiej, niech świadczy głośna w 2002 r. sprawa raportu MSW PRL o stanie bezpieczeństwa państwa sporządzonego w 1984 r. na polecenie Moskwy. Otóż jego pierwsza wersja, przygotowana do druku w 1992 r. przez Jana Widackiego pod tytułem "Czego nie powiedział generał Kiszczak", okazała się po dziesięciu latach tylko jednym rozdziałem z całości. Wojciech Sawicki dotarł do pełnego raportu - złożonego z siedmiu rozdziałów - podczas dokładnych poszukiwań w archiwach byłego Stasi i opublikował go w 2002 r. pod tytułem "Raport Kiszczaka dla Moskwy". Zatem niedostępny w Polsce raport znalazł się w Berlinie, zdobyty "metodami operacyjnymi", czyli poza wiedzą Kiszczaka, przez enerdowską Grupę Operacyjną Stasi "Warszawa", która działała w Polsce, co należy podkreślić, jeszcze w początkowym okresie rządów Tadeusza Mazowieckiego. IPN wydał zbiór dokumentów "Przed i po 13 grudnia", zawierający - obok archiwaliów innych służb bloku wschodniego - dużo materiałów Stasi dotyczących "Solidarności" i stanu wojennego. Pojedyncze dokumenty wydawał Tomasz Mianowicz w paryskiej "Kulturze", a także nieistniejący już "Czas Krakowski" w 1994 roku.
Może są w Berlinie świadectwa inwigilacji Watykanu, zamachu na Jana Pawła II czy zabójstw księży w latach 80., ale nie sposób o tym przesądzać bez szczegółowych badań.

Norymberga II pozostaje wciąż postulatem, ale prawdziwy koniec komunizmu musi nastąpić. Jak długo jednak będziemy odczuwać jego skutki? Czy lewicowe salony zdobędą się na potępienie najbardziej zbrodniczego systemu?
- O potępieniu komunizmu przez jakąś instytucję ponadpaństwową - bo o takiej, jak rozumiem, pani mówi - nie ma co marzyć. Co się zaś tyczy salonów, to też nie widzę szansy na taką rewolucyjną zgoła przemianę. Salony mogą zresztą wygłaszać jakiekolwiek opinie, ale decydować będą twarde interesy, na które środowiska lewicowych pisarzy, historyków itp. nie mają najmniejszego wpływu.
Odwoływanie się do procesów norymberskich i żądanie Norymbergi II dla komunistów, często zgłaszane np. przez znanego rosyjskiego dysydenta i pisarza Władimira Bukowskiego, nie wydaje się sensowne. Mówię to z całym szacunkiem dla najwybitniejszego żyjącego rosyjskiego krytyka komunizmu oraz zachodniej lewicy. Norymberga nie może być wzorem czy modelem, bo tam po stronie oskarżycieli stali - za przyzwoleniem Zachodu - sowieccy zbrodniarze. W konsekwencji Norymberga oczyściła Sowiety, a niewiele brakowało, by na wniosek moskiewskiej prokuratury Niemców sądzono za zbrodnię katyńską.
Rozliczenie systemu komunistycznego nie leży w niczyim interesie, a już na pewno nie rządów zachodnich, które współpracowały i współpracują z Moskwą. Niejeden polityk mógłby stracić twarz - jestem przekonana, że kontakty zachodnioniemieckich socjaldemokratów z komunistyczną partią NRD to tylko wierzchołek góry lodowej.

Dziękuję za rozmowę.

Anna Zechenter - germanistka, działaczka Studenckiego Komitetu Samoobrony (1977-1980), publicystka. Obecnie pracownik Oddziału IPN w Krakowie. W 2010 r. w wydawnictwie Arcana wydała książkę "KGB gra w szachy" - zbiór poszerzonych szkiców z cyklu "Nieprzedawnione" publikowanych w "Dzienniku Polskim" w Krakowie, a także artykułów zamieszczonych w "Arcanach" oraz wydawnictwach IPN."
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum