Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

J.Gwiazda: Empatia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Wto Sie 09, 2011 4:57 pm    Temat postu: J.Gwiazda: Empatia Odpowiedz z cytatem

http://nowyobywatel.pl/2011/08/03/empatia/

Joanna Duda-Gwiazda
Empatia

3-08-2011

Według słownika empatia to „uczuciowe utożsamienie się z inną osobą i wywołanie w sobie uczucia, które ona przeżywa”.

Trudno racjonalnie wytłumaczyć nienawiść do braci Kaczyńskich, Macierewicza i całego „pisowskiego ludu” (określenie Igora Janke). Absurdalna i okrutna wydaje się usilnie lansowana teza, że załoga i pasażerowie samolotu w Smoleńsku zginęli na własne życzenie. Ale popatrzmy na sprawę oczami tych, którzy boją się PiS-u jak zarazy, żądają „kordonu sanitarnego”, a wszystko będzie wyglądać inaczej.

Ryszard Kalisz ogłosił, że za samobójczą śmierć Barbary Blidy odpowiedzialni są Zbigniew Ziobro i Jarosław Kaczyński. Jest to prawda oczywista. Gdyby PiS nie podejmował próby wyjaśnienia powiązań w mafii paliwowej, Barbara Blida by żyła. Trudniej wytłumaczyć przyczyny zbiorowego samobójstwa awangardy pisowskiego ludu. Dlatego wciąż pojawia się inny wątek. Lech Kaczyński sam sobie winien, ponieważ narażał się PO i Rosji. Stawiał się, wtrącał do polityki międzynarodowej, nie uwzględniał szczególnej wrażliwości decydentów, którzy mają realną siłę i realną władzę. Tak jak sam sobie jest winien szef CBA, który zastawiał pułapkę na premiera oraz agent Tomek, prawiący dusery skorumpowanej posłance.

Nienawiść do patriotów staje się zrozumiała, gdy wyobrazimy sobie taką scenę. Jesteśmy marszałkiem albo ministrem, zasłużonym, podziwianym, filmowanym. Poddani nam czapkują, redaktorzy tytułują, zagraniczni mężowie stanu obejmują i klepią po plecach, saloniki dla VIP-ów, salonki w samolocie, drogie hotele. Nasza chata na przedmieściu chędoga, choć nie rzuca się w oczy, fura z przyciemnionymi szybami w garażu. Nagle bez uprzedzenia o szóstej rano – puk-puk i zbiry w mundurach jak jakieś gestapo wywlekają nas z domu do aresztu, na przesłuchanie. Wypytują o starych i nowych partnerów w biznesie, przetargi, kontakty, adresy, mają jakieś papiery z podsłuchów, z NIK-u, z tajnych biurek urzędników państwowych. Powiemy, że wszystko fałszywe, pewnie z IPN-u, gdzie najlepiej znają się na podrabianiu dokumentów, ale będzie wstyd i duże straty. Nie tak miało być. Nieudacznicy, którzy nie odnaleźli się na wolnym rynku i w naszej młodej demokracji, biorą odwet na tych, którzy w ciężkim trudzie zbudowali III RP.

Motyw pukania o szóstej rano pojawiał się we wszystkich opowieściach o odradzającym się faszyzmie, stalinizmie, totalitaryzmie. Przyznaję, że robi on wrażenie nawet na tych, do których w PRL pukali koledzy bohaterów naszej młodej demokracji. Pojawił się cień obawy, że pukanie wraca, może nawet wywalanie drzwi łomem, jak w nocy 13 grudnia. No i wróciło, zapukało do drzwi jakiegoś internauty. Ryszard Kalisz jest prawdziwym prorokiem.

Smoleńska katastrofa pomogła opanować sytuację. Służbami państwowymi kierują teraz kulturalni, apolityczni profesjonaliści, odpowiedzialni za stabilność państwa, uwzględniający uwarunkowania zewnętrzne. Zagrożenie minęło, na twarze premiera, ministrów i innych notabli powróciła pewność siebie. Jednak nadal coś ich nęka, uśmiechy przypominają grymas, wzrok dziki, plącze się słowotok o paśmie sukcesów. Co to może być? Nie sytuacja gospodarcza, bo ta jest jak wiadomo znakomita i budzi powszechny podziw, stosunki z Berlinem i Moskwą są tak dobre, że buzi dać. Słupki poparcia trzymają się jak zamurowane.

Jakiś robak dręczy sterników naszej nawy państwowej. Strach przed prokuratorem i sądem minął – ale pozostał, a nawet nasilił się strach przed ulicą. W całej Europie „motłoch” wylega na ulice i czepia się polityków. Strach ma wielkie oczy. Pojawił się napis na transparencie – nadciąga las (odwołanie do Makbeta). Ten las zmaterializował się na stadionach. Kibice okazali się odporni na propagandę sukcesu. Przed sejmem jacyś dzicy spalili 560 krzesełek, symbol parlamentarnej demokracji. Mało kto to zauważył, bo policja chwaliła demonstrantów za ład i porządek. W kinach wyświetlają film „Uwikłani” – instruktaż, jak poradzić sobie z demonami przeszłości.

Jeszcze wierny lud gapi się w telewizję i nie chce zmian. Kto ma dach nad głową, dostęp do środków publicznych, dobrą pracę albo wysoką emeryturę, ten wie, że mieszka na zielonej wyspie. Kto się omsknął i już tonie, może jeszcze wierzyć, że sam sobie winien. Młodzi ludzie, którzy nie mogą pracy znaleźć albo harują od świtu do nocy bez żadnej perspektywy na przyszłość, pocieszają się, że to pech, chwilowe niepowodzenie. Są przecież młodzi, pełni entuzjazmu, nowocześni. Jednak slogan, że pracę znajdzie każdy, kto naprawdę chce, coraz częściej okazuje się oszustwem. Uwiedzionych propagandą sukcesu twarde lądowanie przywraca do rzeczywistości.

W Gdańsku jedyną pracą, którą znalazł absolwent technikum, było rozrzucanie tłucznia przy przebudowie torów tramwajowych. Praca dobrze płatna – 10 zł za godzinę netto, ale warunki umowy drakońskie. Jeśli robotnik zrezygnuje w ciągu pierwszych trzech dni, nie dostanie ani grosza. Za jeden dzień nieobecności kara wynosi 100 zł. Nie ma żadnych dni wolnych, a z zawartych w umowie 10 godzin pracy na dobę zrobiło się 12 godzin. Matka radziła synowi, aby powołując się na konstytucyjne prawo do praktyk religijnych zażądał wolnych niedziel. Nie dało to rezultatu. Być może, gdyby był muzułmaninem, dostałby wolne piątki, jeśli Żydem – wolne soboty. Kiedy okazało się, że ból mięśni nie mija przez noc oraz nie ma możliwości odebrania świadectwa maturalnego i zapisania się na studia, młody człowiek zrezygnował z pracy. Jego starsi koledzy zostali, są silniejsi, w domu czekają głodne dzieci. Każdy mądrala powie: „Po co rozrzucać tłuczeń, lepiej świadczyć usługi internetowe”. Praca fizyczna jest w pogardzie, a wykonujący ją ludzie są wyzyskiwani bez litości.

Rywalizacja z systemem komunistycznym zmuszała kapitalizm do respektowania praw pracowniczych i związkowych. Marksizm przegrał. Tzw. państwo opiekuńcze jest likwidowane jako szkodliwy dla gospodarki anachronizm. Mam nadzieję, że dla wszystkich już jest jasne, dlaczego pierwszą „Solidarność” trzeba było zniszczyć. Teraz wszyscy się na nią powołują, ale przypominanie, że był to związek zawodowy, wywołuje konsternację.

Strach przed komunistyczną zarazą zniknął. Dla wyzyskiwaczy nastało dolce vita, gospodarka rozwinęła się wspaniale i nawet na kryzysie można dobrze zarobić. Banki nadal pożyczają pieniądze na obsługę długów. Nazywa się to pomocą międzynarodową w imię solidarności. Odsetki od tych długów w krajach bankrutujących sięgają już 30 procent. Biznes jest pewny, bo rządy nie pozwolą, aby banki poniosły stratę. Trzeba tylko dokręcić śrubę „darmozjadom” z ulicy.

Jeśli jedynym lekarstwem na światowy kryzys jest zwiększanie wyzysku, to znaczy, że znaleźliśmy się na równi pochyłej i pędzimy do ściany.
Joanna Duda-Gwiazda
inżynier okrętowiec, działaczka Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża (1978) i Pierwszej „Solidarności” (członek prezydium MKS-MKZ, Zarządu Regionu), w stanie wojennym internowana, niezależna dziennikarka i publicystka („Robotnik Wybrzeża”, „Skorpion”, „Poza Układem”). Od początku do dziś konsekwentnie w opozycji do metod i polityki firmowanej przez Lecha Wałęsę i jego następców. Żona Andrzeja Gwiazdy. Odznaczona Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Stała współpracowniczka „Nowego Obywatela”.

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Wto Sie 09, 2011 7:13 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Na stronie Pana Stanisława Michalkiewicza znalazłem krótki opis tego, w jaki to sposób do opisanej wyżej sytuacji doszliśmy. Proszę poczytać:
Cytat:
Śmierć Andrzeja Leppera wskutek powieszenia na sznurze od treningowego worka bokserskiego w warszawskim biurze Samoobrony, wywołała spory rezonans nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale również w niektórych państwach ościennych, a nawet odległych. Rzecznik prokuratury, pan Dariusz Ślepokura stwierdził wprawdzie, że do śmierci Andrzeja Leppera nie przyczyniły się „osoby trzecie”, ale warto zwrócić uwagę, że nic nie powiedział, to znaczy - ani nie wykluczył, ani nie potwierdził ewentualnego udziału osób drugich. A ponieważ osób drugich może być tak samo sporo jak trzecich, to wszystko skłania do podejrzeń, iż przyczyną śmierci Andrzeja Leppera, podobnie zresztą, jak wszystkiego, co ostatnio dzieje się w naszym nieszczęśliwym kraju, mógł być „błąd pilota”.

Jest to hipoteza równie dobra, jak każda inna, a może nawet jeszcze lepsza od niektórych innych, więc w tej sytuacji warto zbadać, od kiedy właściwie Andrzej Lepper znalazł się „na kursie i na ścieżce”, która doprowadziła go do katastrofy. Wspominając początki kariery Andrzeja Leppera można powiedzieć, że jego, że tak powiem - akuszerem - był Leszek Balcerowicz. Leszek Balcerowicz bowiem, przedstawiany w charakterze autora „planu” wobec którego „nie było alternatywy”, pod koniec roku 1989 przeforsował w skołowanym Sejmie pakiet ustaw zwany w skrócie „planem Balcerowicza”, wśród których była również ustawa o uporządkowaniu stosunków kredytowych. Miała ona na celu ściągnięcie z rynku tzw. „gorącego pieniądza”, pozostałego po gospodarce socjalistycznej. Rządy PRL drukowały pieniądze, którymi płaciły chłopom za produkty, a robotnikom za pracę, wskutek czego inflacja w roku 1989 osiągnęła poziom trzycyfrowy. Ściągnięcie „gorącego pieniądza” z rynku miało tę inflację zahamować i wygasić, wyprowadzać gospodarczą nawę na spokojne wody. Ta celowa i potrzebna operacja możliwa była do wykonania na dwa sposoby; albo rząd ściągnąłby „gorący pieniądz” sprzedając za gotówkę mieszkania, domy, place i inne dobra, których wtedy jeszcze był właścicielem - bo komunalizacja mienia państwowego nastąpiła dopiero później - albo poprzez bezekwiwalentne wydrenowanie tych pieniędzy od obywateli. W pierwszym przypadku obywatele zostaliby wprawdzie pozbawieni „gorącego pieniądza”, ale w zamian staliby się właścicielami różnych dóbr, natomiast w przypadku drugim - po prostu zostaliby z tych pieniędzy wycyckani.

Wicepremier Balcerowicz, będący podówczas gospodarczym dyktatorem Polski, przyjął metodę drugą, dzięki czemu na jednym ogniu upiekł dwie pieczenie: zdjął z rynku „gorący pieniądz” pozostawiając grupie trzymającej władzę całą własność państwową, a po drugie - a może nawet po pierwsze - złamał kręgosłup zalążkowi polskiej klasy średniej, która mogłaby stanowić potencjalną konkurencję dla uwłaszczonej właśnie nomenklatury. Ponieważ byłoby niegrzecznie posądzać prof. Balcerowicza, że nie zdawał sobie sprawy z następstw przyjętej metody, to musimy przyjąć, że w ten sposób wykonał zadanie, dla którego został nastręczony znanemu ze słynnej „postawy służebnej” premierowi Tadeuszowi Mazowieckiemu. W ten sposób położył fundamenty pod funkcjonujący do dzisiaj model kapitalizmu kompradorskiego, w którym o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania na nim decyduje przynależność do sitwy, której najtwardsze jądro stanowią tajne służby. W rezultacie ustawy o uporządkowaniu stosunków kredytowych, a zwłaszcza - przyjętej tam zmiennej stopie oprocentowania kredytów (zamiast umownych 4 proc. rocznie - ustawowe 40 proc. miesięcznie) prawie wszyscy kredytobiorcy, wśród których dominowali zamożniejsi chłopi i drobni przedsiębiorcy, stanęli w obliczu bankructwa.

Ale celem tego przedsięwzięcia nie było wyłącznie postawienie tych ludzi w obliczu bankructwa. Pieniądze drenowane od nich z tytułu podwyższonego oprocentowania kredytów, trafiały do banków, gdzie na podstawie innych postanowień planu Balcerowicza podwyższone zostało oprocentowanie lokat terminowych. Wiadomo było, że bankruci lokat nie mieli, zatem pieniądze wydrenowane od bankrutów musiał zbierać kto inny. Kto? Żeby to wyjaśnić, musimy przypomnieć trzeci element sławnego „planu” w postaci stabilizacji kursu dolara na poziomie 9,5 tys. zł. Członkowie lichwiarskiej międzynarodówki wymieniali dolary po stałym kursie 9,5 tys. zł, umieszczali wymienioną w ten sposób forsę na wysoko oprocentowanych lokatach i po roku, ze stuprocentowym zyskiem wycofywali je z banków, wymieniając po stabilnym kursie 9,5 tys. zł. z powrotem na dolary i odpływali w siną dal. Według szacunkowych wyliczeń, w ten sposób z Polski mogło zostać wyssane nawet 17 mld dolarów. Taki obrót sprawy wywołał falę niezadowolenia wśród postawionych w obliczu bankructwa. Na czele tej fali spróbował stanąć Andrzej Lepper i dzięki sile nośnej, jaką ta fala zawierała - wystartował.

Nie były to jednak wysokie loty: w wyborach parlamentarnych w 1993 roku Samoobrona uzyskała 2,7 proc. głosów i do Sejmu nie weszła. Jeszcze gorzej było w roku 1997 - bo zaledwie 0,08 procenta. Wydawało się, że katastrofa jest nieuchronna, ale to było tylko odejście na drugi krąg, bo w wyborach prezydenckich w roku 2000 Andrzej Lepper uzyskał już 3,05 procenta, zaś w wyborach parlamentarnych w roku 2001 Samoobrona przekroczyła 10 procent głosów, wspinając się na wysokość zbliżoną do przelotowej. Na ten wynik zapracowała kompromitacja AW„S” pod przewodnictwem charyzmatycznego premiera Buzka i Leszka Balcerowicza, który wraz z „partią zagranicy”, czyli Unią Wolności, z tego tonącego okrętu próbował w czerwcu 2000 roku uciec. Nic mu to jednak nie dało, poza oczywiście posadą prezesa NBP, bo w międzyczasie generał Gromosław Czempiński przeprowadził mnóstwo rozmów i bliskich spotkań III stopnia, w następstwie czego na scenie politycznej pojawiła się Platforma Obywatelska, początkowo kierowana aż przez „trzech tenorów”, a później - tylko przez jednego. Warto przypomnieć, że prawie jednocześnie z Platformą powstało Prawo i Sprawiedliwość, ale nie miało to wtedy większego wpływu na wynik wyborów w roku 2001, które wygrał Sojusz Lewicy Demokratycznej, zdobywając ponad 40 proc. głosów. Wkrótce jednak w łonie grupy trzymającej władzę doszło do nieporozumień na tle podziału łupów z rozkradanego państwa i w rezultacie wytworzyła się polityczna próżnia. Bezpieczniacy musieli się częściowo zdekonspirować i przejść na ręczne sterowanie przy pomocy rządu Marka Belki, ale w tej politycznej próżni znalazło się wystarczająco dużo miejsca nie tylko dla PiS i Platformy Obywatelskiej, ale i dla Samoobrony, która osiągnąwszy w wyborach w roku 2005 aż 11,41 procent, poszybowała na bezpiecznej, zdawałoby się, wysokości przelotowej.

Aliści pamiętamy z „Wielkiej Improwizacji” z III części „Dziadów”, jak to diabły postanowiły senatora Nowosilcowa najpierw „w pychę wzdąć” by potem jeszcze dotkliwiej „w hańbę pchnąć”. Znalazłszy się na wysokości przelotowej oraz - jak zapewne sądził - „na ścieżce i na kursie”, Andrzej Lepper zaczął dawać do zrozumienia swoim kolegom z politycznej elity, że jeśli nie posuną się na ławce jeszcze bardziej gwoli zrobienia mu miejsca, to on zacznie ich niszczyć. W roku 2001 oskarżył Andrzeja Olechowskiego i Włodzimierza Cimoszewicza o powiązania z różnymi szemranymi postaciami, a za podszeptem niejakiego pana Gasińskiego - przedstawił również rewelacje o talibach, panoszących się w podolsztyńskich Klewkach. Najwidoczniej właśnie wtedy w gronie starszych i mądrzejszych uznano, że Andrzej Lepper poleciał za wysoko i za daleko, więc wieża kontrolna zwolna zaczęła sprowadzać go na ścieżkę i na kurs wiodący ku katastrofie. Przede wszystkim w sukurs obrażonym kolegom z elity ruszyły niezawisłe sądy i w pewnym momencie pan Andrzej miał bodajże aż 137 procesów - zaś rewelacje o talibach zostały z podziwu godną synchronizacją wyśmiane przez wybitnych przedstawicieli niezależnych mediów, m.in. panią red. Iwonę Trusewicz i pana red. Piotra Pytlakowskiego - co skłaniało do podejrzeń, że za uszczelnianie różnych tajemnic wzięli się naprawdę pierwszorzędni fachowcy. Inna rzecz, że kiedy zaintrygowana tymi rewelacjami pani red. Maria Wiernikowska ruszyła w Polskę ich tropem, z narastającym zdumieniem stwierdziła, że pogłoski uważane nawet za najbardziej fantastyczne, sprawdzają się co do jednej - aż wreszcie zgorszone takim wścibstwem władze państwowej telewizji odebrały jej ekipę i kamerę, więc swoje spostrzeżenia mogła odnotować tylko w książce pod asekuranckim tytułem „Zwariowałam”, która zginęła w medialnym jazgocie, nie wywołując już żadnego rezonansu.

Tedy wprowadzany zwolna przez kontrolerów kontrolujących w naszym nieszczęśliwym kraju wszystkie wzloty i upadki na zdradliwy kurs i taką samą ścieżkę pan Andrzej Lepper jeszcze przez pewien czas się wznosił aż do stanowiska wicepremiera w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, ale już Centralne Biuro Antykorupcyjne zaczęło przygotowywać aferę gruntową, zaś niezależnie od tego - również pani Aneta Krawczykowa zaczęła odczuwać coś na kształt wyrzutów sumienia. Wprawdzie premier Kaczyński oferował panu Andrzejowi miękkie lądowanie - oczywiście już tylko na spadochronie - gdyby sam oddał się do dyspozycji prokuratury, ale by Samoobrona nie wychodziła z koalicji rządowej, jednak przewodniczący Samoobrony, być może na podstawie wysokościomierza ciśnieniowego sądził, że wyląduje awaryjnie, a potem zatankuje i znowu odleci. Skończyło się tedy na dymisji całego rządu zwłaszcza, gdy okazało się, że i minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek składa w Mariotcie nocne meldunki sytuacyjne. Odtąd pan Andrzej z narastającą szybkością pikuje ku ziemi; w roku 2007 Samoobrona, z której zresztą natychmiast wypączkowała Partia Regionów, uzyskała w wyborach zaledwie 1,53 proc. głosów, a to przecież był drobiazg w porównaniu z powolnym przerabianiem pana Andrzeja przez niezawisłe sądy z wicepremiera na szubienicznika.

Żadna jednak z tych wszystkich sądówek nie miała aż takiego kalibru, by życie pana Leppera musiało kończyć się na sznurze od worka treningowego - chyba, żeby próbował jeszcze raz oderwać się od miejsca, na którym został uziemiony i przejść na drugi krąg. Taki wzlot przyśpieszony wymagałby jednak potężnej siły nośnej, znacznie potężniejszej, niż wymagało wejście na wysokość przelotową w roku 2001. Cóż to mogłoby być takiego? Tego oczywiście nie wiem, ale przypadkowo tuż przed śmiercią pana Leppera, w której pan Dariusz Ślepokura z góry wykluczył udział „osób trzecich”, pojawiła się wiadomość, że Prokuratura Apelacyjna w Warszawie przedłużyła o kolejne pół roku tajne śledztwo w sprawie tajnych więzień CIA w Polsce. Sprawa podobnież jest tak zagmatwana, że śledztwo nieprędko się zakończy; kto wie, czy w ogóle zakończy się przed upływem terminu przedawnienia, zwłaszcza, że w sprawę - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” zamieszany jest były prezydent Aleksander Kwaśniewski oraz były premier Leszek Miller. To więzienie miało znajdować się w Kiejkutach, dokąd więźniowie transportowani mieli być z lotniska w Szymanach. I Kiejkuty i Szymany leżą nie tak znowu daleko od Klewek, a skoro talibowie mieli lądować nawet w Klewkach, to dlaczego nie w Szymanach? Warto zwrócić uwagę, że wszystko to nałożyło się na czystki, jakich frakcja bezpieczniacka właśnie dokonuje w wojsku w związku z ustalaniem nowej równowagi chwiejnej w tajniaczym dyrektoriacie, a jak poucza Voltaire - „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Nie można zatem wykluczyć, że próba naciśnięcia przez pana Andrzeja przycisku „uchod” została przez osoby drugie udaremniona w sposób wypróbowany kilkakrotnie na uczestnikach morderstwa Krzysztofa Olewnika - a w takiej sytuacji hipoteza błędu pilota jako przyczynie śmierci jest tak samo dobra, jak i każda inna.

W dodatku niepodobna nie zauważyć, że moment śmierci Andrzeja Leppera został wybrany niezwykle taktownie. Oto właśnie szef komisji do spraw nacisków poseł Andrzej Czuma zaskoczył wszystkich deklaracją, że żadnych nacisków nie było. Tymczasem śmierć pana Andrzeja, zwłaszcza bez udziału „osób trzecich”, stawia go w pierwszym szeregu ofiar kaczystowskiego reżymu, obok błogosławionej pani Barbary - co nie tylko dezawuuje zdradzieckiego i niewdzięcznego Czumę, ale przede wszystkim - może zaowocować kultem konkurencyjnym wobec kultu smoleńskiego, dostarczając triumfującej dziś Służbie Bezpieczeństwa własnych męczenników.

Stanisław Michalkiewicz


Źródło: Felieton "Męczeństwo Andrzeja Leppera" pod http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2152
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum