Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Anglia nie rozpieszcza

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kazimierz Michalczyk
Site Admin


Dołączył: 03 Wrz 2006
Posty: 1573

PostWysłany: Nie Kwi 01, 2007 9:42 am    Temat postu: Anglia nie rozpieszcza Odpowiedz z cytatem

http://www.goniec.com/artykul/140_anglia_nie_rozpieszcza.html


Anglia nie rozpieszcza

Nieuczciwy pracodawca, zawodny system brytyjskiej kontroli, bariera językowa – dla niektórych Polaków, z nadzieją na lepsze jutro przyjeżdżających na Wyspy, przygoda z Wielką Brytanią kończy się gorzką lekcją życia. Nierzadko okraszoną łzami żalu i bezsilności.

16 stycznia do Slough przyjeżdża grupa kilkudziesięciu pracowników budowlanki z północno-zachodniej Polski. Wśród nich Tadeusz Wołyniec i Zbigniew Bąk z Koszalina – obaj działacze podziemnej Solidarności, internowani w stanie wojennym, inwigilowani do ostatnich dni PRL, uznani za represjonowanych przez komunistyczne służby bezpieczeństwa. Obaj bez pracy w kraju. Razem z innymi Polakami zostali zwerbowani przez znajomego w Koszalinie. Mają pracować dla podwykonawcy niemieckiej firmy Lindner, zajmującej się wykończeniem terminala 5 na lotnisku w Heathrow.

– Przed wyjazdem obiecano nam 10 euro (7 funtów) na godzinę, zakwaterowanie i dojazd do pracy na koszt firmy – opowiada Tadeusz Wołyniec.

Jugo-oszustwo
Kilka dni po rozpoczęciu pracy Sanim Sussac – jugosłowiański podwykonawca wypłaca pracownikom po 115 funtów zaliczki. Na następne pieniądze – mimo zapowiedzianych cotygodniowych wypłat Polacy czekają prawie do połowy lutego. Wtedy to okazuje się, że pracodawca zmienia ich warunki pracy i zmniejsza stawkę z 7 do 5,5 funta. Wypłaca łącznie po ok. 400 funtów za 100 godzin pracy (średnio 4 funty za godzinę) – potrącając uprzednią zaliczkę. Pieniądze robotnicy dostają w kopertach, bez pasków (payslipów) w domu, w którym firma zakwaterowała polską brygadę.

– Gdy zorientowaliśmy się, że coś nie gra, zaczęliśmy dopominać się o obiecane jeszcze w Polsce kontrakty – relacjonuje Zbigniew Bąk.

Zaraz potem (14 lutego) pierwszych czterech mężczyzn bez podania przyczyny otrzymuje napisane po polsku wypowiedzenia – bez pieczątek firmowych i podpisów szefa. Zbigniew Bąk składa odwołanie. Wraca do pracy. Polacy dzwonią na policyjną infolinię, obsługiwaną po polsku – telefon milczy. Nagrywają się na skrzynkę głosową – odpowiedzi nie ma do dziś. System nie działa.

Praca ponad wszystko
Kiedy jednemu z pracowników nagle umierają w kraju bliscy, firma nie godzi się na jego podróż do kraju. W czasie ceremonii pogrzebowych mężczyzna musi być w pracy. Gdy jeden z Polaków zaczyna chorować, mimo zapowiadanej opieki medycznej musi się leczyć sam.

– Do dziś nie wiem, co mi było. Prawdopodobnie jakaś grypa. Byłem blady, słaniałem się na nogach, a oni próbowali mnie zmusić do pracy – opowiada mężczyzna.

– Arbeit, arbeit, krzyczeli na nas – opowiada Tadeusz Wołyniec. – Niczym w obozie koncentracyjnym.

27 lutego odwiedzamy jeden z dwóch domów w Slough, gdzie mieszkają Polacy – są zmęczeni, niepewni jutra. Od 9 lutego bez pieniędzy, w tym dwóch zwolnionych wcześniej mężczyzn, którzy mimo że dostali wypowiedzenia, nie otrzymali zaległych pieniędzy. Polacy pokazują nam dokumenty, które otrzymali od firmy. Wśród wielu świstków nie ma kontraktów ani żadnych zaświadczeń potwierdzających, że mężczyźni są zatrudnieni legalnie.

Sąd kosztuje
Całą dokumentację już następnego dnia przekazujemy kancelarii prawnej Dettlaff Solicitors prosząc o opinię. Okazuje się, że podwykonawca niemieckiego Lindnera nie poinformował wynajętych przez siebie Polaków, że nie zatrudni ich, a wynajmie jako osoby samozatrudniające się – osoby z prywatną działalnością gospodarczą. Polakom nie powiedziano też, że powinni założyć działalność.

– W przypadku, gdy pracownik rejestruje się jako osoba samozatrudniona, nie podlega opiece zdrowotnej ani świadczeniom urlopowym ze strony firmy, dla której wykonuje pracę. Pracodawca taki nie ma więc obowiązku zapewniać samozatrudniającemu się urlopu ani opieki medycznej. Te kwestie pozostają wyłącznie w gestii samozatrudniającego się – wyjaśnia Michał Porzyczkowski, prawnik z kancelarii Dettlaff Solicitors.

Jak wyjaśnia Porzyczkowski, kwestie wynagrodzenia w takich przypadkach nie podlegają wymogom brytyjskiego prawa, które ustanowiło minimalną stawkę wysokości 5,35 funta za godzinę. Jeśli więc samozatrudniający się pracownik zgodzi się na wykonywanie swych obowiązków nawet za kwotę 1 funta, to jest to zgodne z prawem.

– Inaczej sytuacja wygląda, gdy wypłacane przez pracodawcę pieniądze są mniejsze niż umawiana wcześniej stawka – mówi prawnik. – W sytuacji takiej pracownik może wystąpić do County Court z pozwem cywilnym przeciwko pracodawcy. Pamiętać jednak musi, że jeśli wynegocjowana przed podjęciem pracy stawka nie została określona na piśmie, w sądzie dojdzie do konfrontacji pracownik – pracodawca, czyli słowo stanie przeciwko słowu. Nie wiadomo, czyją stronę weźmie sąd. Szanse są 50 na 50 – dodaje.

W takich sytuacjach trzeba jednak pamiętać, że nie znająca języka angielskiego osoba będzie potrzebowała kosztownej w Wielkiej Brytanii pomocy prawnika. Nawet jeśli osoba taka wygra sprawę, sąd nie zasądzi pokrycia kosztów takiej usługi na rzecz strony przegranej. A więc gra przestaje być warta przysłowiowej świeczki. Stawki prawników przewyższają bowiem często wartość kwot, o jakich zwrot domaga się w County Court pracownik.

– Tylko roszczenia do 5 tys. funtów podlegają procedurze small claim w County Court. Powyżej tej sumy koszta będą zwrócone – podkreśla Michał Porzyczkowski. – Wszystkim, którzy przyjeżdżają na Wyspy a nie znają języka, radzę korzystanie z pomocy tłumaczy oraz dokładne analizowanie zawieranych umów. W przeciwnym razie pracodawcy łatwo będzie wykorzystać niewiedzę pracownika z Polski i zmusić go do pracy na niedogodnych lub innych niż zapowiadano, gorszych warunkach – przestrzega.

Wynocha z domu
Jeszcze tego samego dnia, po naszej wizycie w Slough, Sanim Sussac informuje o niej swego przełożonego z Lindner PLC, Arndta Wollenberga. Polacy ponownie dostają część należnych im pieniędzy. Znów jednak wypłacone są one w kopertach, bez listy płac, faktur i pokwitowania. Następnego dnia dzwonimy do Arndta Wollenberga. Jest zdziwiony naszym telefonem. Prosimy o spotkanie. Zgadza się i wyznacza termin. Potem odwołuje. Twierdzi, że jego centrala w Berlinie nie zgodziła się na rozmowę z prasą. Dzień później Sussac jeszcze raz odwiedza Polaków w Slough.

Dwóch z nich – Wołyniec i Bąk zostają zwolnieni. Mają jak najszybciej wynosić się z wynajętych dla Polaków domów w Slough. Wcześniej jednak muszą podpisać kontrakty. Podpisują. Pozostali Polacy zastraszeni wizją utraty pracy, nie znając języka, również podpisują umowy w ciemno. Nie dostają kopii, nie znają warunków, na jakie przystają.

– Ludzie się bali, że zostaną tak jak my wyrzuceni – opowiada Wołyniec.

Dzień później wyjeżdżają.

– Jeśli tak ma wyglądać praca w Anglii, to życie tu nie ma sensu – mówi Tadeusz Wołyniec. – Mój syn również wrócił do kraju po kilku miesiącach pracy na Wyspach. Do dziś nie chce opowiadać, dlaczego zrezygnował. Powiedział tylko, że nie da się traktować jak tania siła najemna, którą można pomiatać. Teraz wiem, co miał na myśli.

Wołyniec nie wie jeszcze, co będzie robił w kraju. W Koszalinie nie może raczej liczyć na jakąkolwiek pracę. Sen o płynącej miodem i mlekiem Anglii prysł.

– Nigdy nie zapomnę, jak śmiali się z nas pracownicy innych ekip wykończeniowych na Heathrow, że dajemy się tak robić przez szefów w konia. Oni mieli payslipy, umowy, wszystko na czas – zgodnie z kontraktami. My na dziko. Nie zapomnę też tego pokrzykiwania „arbeit, arbeit!”...


Wykorzystani, zastraszeni!
Zbigniew Bąk ma siwą brodę, skórzany szynel, dwie torby emigracyjnego dobytku i 8 lat do emerytury z wizją spędzenia jej w kraju. Nim wyjechał, pracował jako agent ubezpieczeniowy, wcześniej był pracownikiem jednego z państwowych zakładów. Tam zaczęła się jego walka o obalenie komunizmu. Tam zapisał się do Solidarności i zakładał wolne związki zawodowe. W rodzinnym Świdwinie pod Koszalinem nie ma dziś szans na pracę.

– Teraz zastanawiam się, czy działanie w opozycji miało sens, czy sens miała zmiana ustroju, internowanie, represje – wtedy to było dla mnie coś ważnego, coś, co pozwalało patrzeć w przyszłość z nadzieją, że będzie lepiej nam i naszym dzieciom. Żona jest na emeryturze, ja bez pracy. Nie wiem, co to będzie – płacze.

Dla Zbigniewa Bąka i Tadeusza Wołyńca ciężka codzienna praca to normalność, to życie, do jakiego przywykli i które uznają za właściwe oraz godne. Do wykorzystywania ludzi, zastraszania, traktowania jak kogoś gorszego, bez jakichkolwiek praw nie są jednak przyzwyczajeni. Dlatego woleli wrócić do domu, gdzie niepewne jutro spędzą wśród swoich, nie zaś z dala od kraju, nie znając języka, wśród wrogich sobie ludzi.

Piotr Sieńko
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum