Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

20 lat zmowy milczenia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Nie Lip 08, 2007 5:15 am    Temat postu: 20 lat zmowy milczenia Odpowiedz z cytatem

Tekst publikowany w GŁOSIE jesienią 2005

Krzysztof Wyszkowski

20 lat zmowy milczenia


Według powszechnych oczekiwań 20 rocznica porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki miała stać się okresem głębokiej refleksji nad trwałym sensem jego misji i znaczeniu tej misji dla losów narodu. Tłem tych refleksji miała być zapowiedziana beatyfikacja księdza Jerzego oraz przyszłoroczna XXV rocznica powstania „Solidarności”. Wydawało się więc, że główny głos należeć będzie do Kościoła i „Solidarności”, a po pierwsze do samego kapelana „Solidarności”, męczennika Kościoła i narodu.
I w tej atmosferze nagle pojawiła wszystko zmieniająca sensacja. Oto renomowany historyk wyciąga z kieszeni znany sobie od lat dokument, a media ogłaszają go rewelacją, rzekomo zmieniającą dotychczasową wiedzę o mocodawcach mordu. W ten sposób bohaterem rocznicy staje się nie polski ksiądz, a sowiecki generał w polskim mundurze, który, choć otoczony przez spiskujących wrogów, dzielnie ratował polską rację stanu.
Jakby tego było mało, po paru dniach TVP podaje następną rzekomą sensację – władze PRL planowały w latach siedemdziesiątych ub. w. zamordowanie Adama Michnika. Może więc, zamiast 20 rocznicy śmierci księdza Popiełuszki, powinniśmy obchodzić rocznicę uratowania Polski przed atakiem sowieckim przez Jaruzelskiego oraz cudownego ocalenia Michnika?
Te działania są literalnym powtórzeniem ostrzeżeń Jaruzelskiego z 1984 roku, który twierdził, że wrogowie PRL wykorzystują trumnę księdza do ataków na SB. Dzisiaj znowu, wskazując na atakowanych przez „beton” Jaruzelskiego i Michnika, prowadzi się propagandę zmierzającą do tego, aby było „ciszej nad tą trumną”.
Jan Olszewski, oskarżyciel posiłkowy z ramienia rodziny księdza Popiełuszki podczas procesu toruńskiego, powiedział w wywiadzie dla tygodnika „Nasza Polska” (nr 41 z 12.X.2004 r.): „Ta rocznica, przygotowywana wielkim nakładem środków, przy dużym zaangażowaniu Kościoła, „Solidarności” i różnych środowisk społecznych, rocznica, która powinna być przede wszystkim przypomnieniem przesłania moralnego, ideowego i politycznego księdza Jerzego, w tej chwili schodzi na drugi plan, a właściwie znika. /…/ gdzieś ginie to całe przesłanie księdza Jerzego, którego aktualność jest w tej chwili uderzająca, a które musi być bardzo niewygodne dla elity władzy w dzisiejszej Polsce. Po pierwsze, jest to przesłanie związane z bezinteresowną służbą publiczną, której brak ks. Popiełuszko wytykał ówczesnej władzy. Po drugie, nawiązuje ono do obrony interesów i godności świata pracy, który dzisiaj podlega równie przykrym doświadczeniom jak wówczas, chociaż w nieco inny sposób, ale jest to problem tak samo uderzający i ważny. I jeżeli ta rocznica rozpłynie się w szumie informacyjnym wokół jakiejś doraźnej sensacji, to zatraci się jej głębsza wymowa, czyli to, za co zginął ksiądz Jerzy. A to jak najbardziej leży w interesie obecnego układu rządzącego.”
Olszewski mówi: „nie mam dowodów, że prof. Paczkowskiego ktoś inspirował”, ale przecież Paczkowski jest badaczem PRL, członkiem kolegium IPN i doskonale zna mechanizm zwalczania „legendy” ks. Jerzego. Dlaczego teraz mówi: „Zdumiewające, że oni trzymali "betoniarzy" w Biurze Politycznym, bo się bali, że bez nich utracą kontakt z sekretarzami komitetów wojewódzkich, czyli swoim zapleczem. I to był prawdziwy dramat Jaruzelskiego - to, że był od nich zależny.”? Rocznica zamordowania księdza staje się okazją do biadań nad dramatem Jaruzelskiego. W miesiąc po zamordowaniu księdza Jerzego, na posiedzeniu BP KC PZPR Kiszczak twierdził, że tak jak władze, również prymas i większość Episkopatu chce „konsekwentnego wyciszania sprawy Popiełuszki” oraz informował, że: „resort spraw wewnętrznych ze swej strony wykorzystując dostępne możliwości operacyjne zarówno Służby Bezpieczeństwa, jak i wywiadu dąży do utrwalania tych korzystnych dla nas tendencji w stanowisku politycznym polskiego Kościoła i Watykanu”. W ten sposób władze usiłowały znaleźć sojusznika w działaniach na rzecz oczerniania swojej ofiary.
„Gdy czyta się wypowiedzi władzy, zwłaszcza zachowane stenogramy Biura Politycznego – spisane dosłownie z taśmy wypowiedzi we własnym gronie, które nigdy nie miały zostać ujawnione nikomu niepowołanemu – uderza, wręcz szokuje, całkowity brak choćby jednej wzmianki, pozwalającej doszukać się jakichkolwiek ludzkich uczuć wobec zamordowanego księdza” – napisali Ewa Czaczkowska i Tomasz Wiścicki, autorzy książki „Ksiądz Jerzy Popiełuszko”. Ten cynizm, za pośrednictwem monopolu prasy, radia i telewizji, przy pomocy tysięcy dyspozycyjnych dziennikarzy oraz wielu intelektualistów i artystów, był stale narzucany całemu społeczeństwu. Wkrótce potem proces morderców stał się narzędziem zniesławiania i upokarzania księdza Popiełuszki, a także ludzi, którzy go słuchali.
Według tej propagandy ksiądz Popiełuszko stawał się tylko jakąś przypadkową ofiarą, a prawdziwym poszkodowanym było SB, MSW i PRL. Jaruzelski mówił: „jest to zbrodnia na Popiełuszce jako człowieku w sensie fizycznym. Ale w sensie politycznym jest to cios, jest to zbrodnia wobec partii, wobec socjalizmu.”

Choć brzmi to niesamowicie, współbrzmienie w tej „antypopiełuszkowej” propagandzie, władze znalazły nawet w osobie przebywającego w więzieniu Adama Michnika. W książce „Takie czasy… rzecz o kompromisie”, pisanej od marca do maja 1995 r., Michnik szeroko analizuje stosunki państwa z Kościołem, ale o samym księdzu Popiełuszce wspomina tylko incydentalnie. Ten publiczny dystans wobec kapłana, któremu przecież Michnik tak wiele zawdzięczał w staraniach o uwiarygodnienie w szerokich kręgach katolickich, był jawnym, rażącym pomniejszeniem postaci i roli księdza Jerzego.
Pomniejszenie to, a właściwie odrzucenie, jest szczególnie wyraźne gdy Michnik, po analizie psychologicznej Grzegorza Piotrowskiego, przystępuje do nauczania o obowiązku odrzucenia nienawiści wobec zbrodniarzy. W tym wykładzie, pisanym wobec świeżego grobu księdza Jerzego, ani słowem nie wspomina o człowieku, który na całą Polskę stale głosił zasadę: „zło dobrem zwyciężaj”. Przeciwnie, nauczycielem cnoty ewangelicznej czyni siebie samego oraz Leszka Kołakowskiego. Okazuje się, że dla uzyskania odpowiedzi na pytanie, jaka powinna być chrześcijańska odpowiedź na nienawiść ze strony Piotrowskiego, Jaruzelskiego i Kiszczaka, najtrafniej jest zwrócić się nie do księdza Popiełuszki, który życiem zaświadczył prawdziwość swej postawy, a do komunistycznego rewizjonisty, a. Michnik wskazuje: „Chrześcijaństwo – przypominał Kołakowski – domaga się więcej: domaga się miłowania nieprzyjaciół. /…/ jest i zawsze będzie bardzo niewielu takich, którzy prawdziwie do tego wymagania dorośli; ale na barkach tych nielicznych wspiera się gmach naszej cywilizacji /…/. Zaraz potem Michnik odbiera księdzu Popiełuszce jego główne dzieło - odnowienie i stałe przypominanie ludziom „Solidarności” nauczania świętego Pawła, by zło dobrem zwyciężać: „Ten niezwykły – piękny i jasny – wywód Leszka Kołakowskiego wielu ludzi z „Solidarności” uznaje za swoje wyznanie wiary.”
Wydziedziczenie księdza Jerzego z misji kapłana „Solidarności” szerzącego fundamentalne zasady chrześcijańskie jest omownym wsparciem dla twierdzeń ówczesnej oficjalnej propagandy, rozpowszechnianych przez „Goebbelsa stanu wojennego” Jerzego Urbana, oraz Jaruzelskiego i Kiszczaka, że ks. Popiełuszko był rzecznikiem nienawiści.

System zbrodni – kadry zbrodniarzy

20 rocznica śmierci księdza Popiełuszki nie może stać się okazją do prezentowania Jaruzelskiego i innych zbrodniarzy jako Konradów Wallenrodów walczących o dobro Polski i chroniących Polaków przed sowietyzmem.
Jaruzelski nie był samotnym patriotą otoczonym przez komunistycznych zdrajców. Był sowieckim janczarem wiernie wykonującym wszystkie polecenia swych zwierzchników z Moskwy. Był konsekwentnym zdrajcą, który uprawiał swój zbrodniczy fach przez 46 lat służby okupantowi. Był cynicznym łajdakiem i właśnie dlatego został ustanowiony dyktatorem PRL, że najlepiej reprezentował interesy Imperium Zła.
Takim samym zdrajcą Polski, a „wiernym, czynnym i sprawnym jak knut w ręku kata”
agentem sowieckim był Kiszczak. Ci ludzie od Milewskiego, Kociołka, Olszowskiego czy Żabińskiego nie różnili się niczym innym oprócz zdolności wypełniania poleceń i oczekiwań sowieckich. Na czele PRL stawał zawsze ten zdrajca, który wierniej, czynniej i sprawniej sprawował swoje funkcje knuta.
Stalin zdecydował, że Polska nie zostanie włączona do ZSRS, bo taki był interes jej interes państwowy. Stalin zdecydował, że na czołowych stanowiskach w PRL w większości staną Polacy, bo taki był interes państwowy ZSRS. Ludzie Stalina wybrali, przeszkolili i ustawili Jaruzelskiego, Kiszczaka, Rakowskiego w aparacie władzy PRL, bo taki był interes ZSRS.
Skład peerelowskiej elity władzy był bezpośrednim wyrazem zamiarów i potrzeb ZSRS wobec narodu i państwa polskiego.
Twierdzenie, że Sowieci zawsze chcieli Polski bardziej niewolniczej, a polscy namiestnicy bronili nas przed tym, jest zdecydowanie fałszywe. Rosjanie oceniali sprawę według własnego interesu, a na ogół nakazywał on pozwalanie, by Polacy pilnowali się sami. Właśnie wbrew polskim komunistom, którzy błagali go o włączenie Polski do ZSRS, Stalin nakazał budowanie oddzielnego państwa w postaci PRL. Podobnie było ze stanem wojennym, gdy to Jaruzelski prosił o udzielenie zbrojnej pomocy, co oznaczałoby nowe mordy na elitach patriotycznych, a Sowieci twardo jej odmawiali.
Jaruzelski, Kiszczak, Barcikowski, Rakowski – to wszystko wychowankowie ze szkoły zdrady i zbrodni, kierowanej przez Bieruta, Bermana, Brystygierową. „Jesienią 1947 r. dyrektor V Departamentu MPB Julia Brystiger wydała instrukcję na temat przekształcania mentalności funkcjonariuszy urzędu bezpieczeństwa, ich sposobu myślenia na temat nowego wroga. Do tej pory było nim reakcyjne podziemie i popierające je grupy społeczne. Teraz pracownicy MBP mieli stać się subtelniejsi – nie tylko strzelać i płytko pod glebą chować trupy – i zająć się dużo bardziej skomplikowaną materią, jaką był i jest Kościół. Płk Brystiger wręcz wołała: nie bójmy się Kościoła, nie bójmy się wejścia do klasztorów, nie bójmy się znalezienia agentury wewnątrz tej hermetycznej instytucji! /…/ po marcu 1949 r. UB prowadziło równolegle dwie strategie walki z Kościołem. Pierwsza polegała na budowaniu agentury – rezydent, agent, informator – której zadaniem było między innymi przeniknięcie do struktur, by następnie stanowić zaplecze potrzebne do ewentualnego przechwycenia ważnych stanowisk w Kościele. Drugą było prowadzenie działalności nazwanej później działalnością dezintegracyjną, realizowanej w kuriach, zakonach i gronie świeckich pracowników Kościoła. /…/ Działalność dezintegracyjną w latach siedemdziesiątych wkomponowano w zadania Grupy „D” Departamentu IV Ministerstwa
Spraw Wewnętrznych, od 1977 r. będącej osobnym VI Wydziałem tego departamentu (jej naczelnikiem był w latach osiemdziesiątych Grzegorz Piotrowski – przyp. K.W.). W rzeczywistości, co najmniej od początku 1949 r., istnieje w aktach UB i kościelnych przekazach bardzo dużo informacji na temat takiej właśnie działalności funkcjonariuszy UB, których zadaniem była prowokacja, tworzenie atmosfery ośmieszającej Kościół i duchowieństwo, próby zastraszania, zabójstwa czy skrytobójstwa./…/ Kilkakrotnie usiłowano zamordować młodego prymasa Stefana Wyszyńskiego, po raz pierwszy w trakcie trwania ingresu.”
Jeżeli prokurator Andrzej Witkowski twierdzi, że „sygnał do zamordowania księdza Jerzego wyszedł od sowieckich władz”, to trzeba pamiętać, że tak samo z Moskwy przyszło polecenie mianowania Jaruzelskiego I sekretarzem i premierem, a Kiszczaka ministrem spraw wewnętrznych.

Agentura
Realizacja wielkich kombinacji operacyjnych SB, takich jaką było porwanie księdza Popiełuszki, wymaga aktywnego udziału wielkiej ilości agentów, tzw. tajnych współpracowników SB. Musiała być do niej użyta nie tylko agentura Departamentu IV, ale również Departamentów III i IIIa, specjalizujących się w rozpracowywaniu krajowych środowisk antykomunistycznych. Zresztą sama koncepcja tej kombinacji bardziej pasuje do np. gen. Majchrowskiego, szefa Dep. III, niż do takich ludzi jak Ciastoń czy Płatek. Majchrowski to ubek nowoczesny, z wyobraźnią, zupełnie niepodobny do tępych zbójów typu moczarowskiego.
O agenturze Dep. IV wiadomo niewiele, jako że Kościół pilnie strzeże udostępnionej sobie wiedzy. Ze szczątkowych informacji wynika, że SB zbudowała sieć agenturalną nawet wokół prymasa, wykorzystując do tego laikat, m.in. niektórych działaczy Archikonfraterni Literackiej, organizacji zdominowanej przez żołnierzy AK, funkcjonującej na zapleczu katedry św. Jana, pomiędzy mieszkaniem bpa Dąbrowskiego na Dziekanii, a mieszkaniem Stanisława Stommy. AL prowadziła agresywną propagandę antysemicką, wykorzystując do tego nawet podziemia kościoła św. Krzyża. Jednego z jej działaczy, skazanego w r. 1950 za mord na Żydach dokonany w 1944 r., ale później uniewinnionego, współpracującego po aresztowaniu z Maksymilianem Lityńskim z Informacji Wojskowej, prymas odznaczył medalem za zasługi dla Kościoła.
O agenturze w diecezji gdańskiej wiadomo tyle, że arcybiskup Gocłowski nie wyciągnął żadnych konsekwencji wobec kapłanów, których teczki otrzymał po 1989 r. Z pewnością nie dlatego, że była to agentura marginalna, a, jak należy się domyślać, raczej dlatego, że jej eliminacja mogłaby doprowadzić do diecezjalnego trzęsienia ziemi .
Pośrednim objawem możliwości tej agentury jest współczesna afera wydawnictwa „Stella Maris”, w której ujawnione zostały powiązania bliskiemu arcybiskupowi kapłana z elitą pomorskich postkomunistów. Warto pamiętać, że ksiądz Bryk brał udział w wielu ważnych wydarzeniach politycznych, np. w negocjacjach z komendantem wojewódzkim MO Andrzejewskim, podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w maju 1988 r.
Agentura Dep. III w Gdańsku jest lepiej rozeznana. Już przed Sierpniem`80 w środowisku WZZ zostało przeprowadzone dochodzenie w sprawie Edwina Myszka, które doprowadziło do ujawnienia go jako agenta SB. Ujawnienie to nie spowodowało jednak przerwania jego działalności. Wiosną 1982 r., przebywając w obozie internowanych, dowiedziałem się Myszk jest działaczem diecezjalnego ośrodka pomocy represjonowanym. Napisałem list do księdza prowadzącego ośrodek, w którym podałem całą wiedzę o bardzo groźnym prowokatorze SB. Ksiądz odpowiedział mi, że wie wszystko od samego Myszka, który jednak teraz jest już zupełnie innym człowiekiem i dlatego pozostanie jego współpracownikiem.
Później Myszk, zresztą były seminarzysta, drukował, rzekomo w podziemiu, Pismo Święte, co stało się okazją do doskonałych zarobków przez funkcjonariuszy SB. W 1989 r. Myszk zaangażował się (cały czas jako agent SB) w gangu sprowadzającym kradzione na Zachodzie samochody, dzięki czemu stał się dostawcą limuzyn dla wielu prominentnych księży diecezji gdańskiej.
Afera Myszka jest pojedynczym przykładem pozycji jakie SB zdobyła wśród gdańskiego kleru.
Innym ważnym agentem był t.w. „Irmena”, który oprócz pełnienia funkcji kuriera łączącego podziemie i jawną „Solidarność” (organizował spotkania Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej z udziałem np. ukrywającego się Zbigniewa Bujaka), jeździł do Brukseli i woził po Europie znajomych księży. Były to okazje do zbierania na nich „haków” obyczajowych i pozyskiwania wartościowych wejść do instytucji kościelnych na Zachodzie.
„Irmena” przywoził dla „Solidarności” z Zachodu pieniądze i tajną korespondencję. Po przyjeździe do Świecka helikopter SB zabierał go do Warszawy na spotkanie z gen. Pożogą, a funkcjonariusze kopiowali korespondencję i spisywali oraz znaczyli dolary, podkładając w nie również banknoty fałszywe (dzięki temu SB mogła nie tylko kontrolować obieg tych pieniędzy - tzw. „cinkciarze” byli agenturą SB - ale również werbować agenturę grożąc karami za obrót podrobioną walutą. Następnie helikopter odstawiał „Irmenę” na lotnisko w Pruszczu Gdańskim, gdzie czekał już jego mercedes. W Gdańsku „Irmena” dostarczał ładunek Merkelowi i Arkadiuszowi Rybickiemu, którzy rozprowadzali go dalej.
Dodatkowym zadaniem „Irmeny” było zbieranie opisów działalności, ocen i prognoz dokonywanych przez działaczy „Solidarności”, które służyły następnie do tworzenia opracowań w Biurze Studiów i Analiz oraz utworzonego przez Jaruzelskiego zespołu koncepcyjnego złożonego Pożogi, Urbana i Cioska.
Doskonale uplasowanym agentem SB był Janusz Molka, który zaczynając od pozycji współpracownika Aleksandra Halla doszedł do funkcji „szefa kontrwywiadu” władz regionu gdańskiego. Dzięki tej pozycji wiedział bardzo dużo o działaczach i mógł podsuwać ich do werbunku przez SB. Mógł też wprowadzać do środowiska nowych agentów i kompromitować uczciwych działaczy wskazując ich jako rzekomych współpracowników SB (typowe działania agenta Wydziału „D” – dezintegracji). Molka z czasem został kadrowym oficerem SB i, nie wykryty, skutecznie kontrolował podziemie aż do końca istnienia SB.
Funkcja Molki, jako fałszywego oskarżyciela, posłużyła SB do wypracowania ważnej kombinacji operacyjnej przygotowującej operację porwania księdza Jerzego. Po aresztowaniu wiosną 1984 r. działacza regionalnej podziemnej „Solidarności” Świtka, jako winnego współpracy z SB agentura wskazała człowieka absolutnie uczciwego i na tej podstawie rozwinęła groźną prowokację.
Latem 1984 Paweł Pilarski, wspópracownik diecezjalnego ośrodka pomocy represjonowanym, zwrócił się do mnie z prośbą o ukrycie w Warszawie działacza podziemnej „Solidarności”, któremu w Gdańsku „grunt pali się pod nogami”. Podjąłem się tego zadania i umieściłem Pałubińskiego u swoich warszawskich przyjaciół, pracujących jako wykładowcy akademiccy. Po kilku dniach zostałem zaalarmowany żądaniem, bym natychmiast zabrał swojego podopiecznego. Okazało się, że Pałubiński, skądinąd człowiek bardzo sympatyczny, uraczył gospodarzy następującą opowieścią:
Po stwierdzeniu, kim jest człowiek odpowiedzialny za naprowadzenie SB na trop Świtka,
Podziemie gdańskie wydało n niego wyrok śmierci. Cieszący się zaufaniem kolegów Połubiński został wyznaczony na kata. Egzekucja miała odbyć się w podziemiach kościoła. Rzekomy agent miał zostać zarżnięty nożem kuchennym, o którego kształcie Pałubiński chętnie opowiadał. Mord nie doszedł do skutku, bo księdzu się ten plan nie bardzo podobał i właśnie w tej chwili Pałubińskiemu „grunt zaczął mu się palić pod nogami” (oznaczało to, że niewątpliwie właśnie aktywność SB uratowała życie działaczowi podziemia).
Zawstydzony tym wydarzeniem przeniosłem Połubińskiego do mieszkania innych znajomych, gdzie nadal dostarczałem mu żywności i pieniędzy, uzyskiwanych w ośrodku pomocy przy kościele św. Marcina, ale zakazałem mu niepotrzebnego gadania.
Po kilku dniach sytuacja jednak się powtórzyła. Niczym niezrażony Pałubiński zawiadomił mnie, że potrafił ze swoimi rewelacjami dotrzeć nawet do Michnika. Kazałem mu wynosić się gdzie chce, ale nadal nie uznawałem go za prowokatora.
Nie wiedziałem wówczas, że w październiku 1984 r. Pałubiński ujawnił się przed prokuratorem w Gdańsku i złożył zeznania na temat swej działalności podziemnej.
Wszyscy ludzie, którzy gościli Połubińskiego, poddani zostali przez SB niesłychanie starannemu rozpracowaniu. Podsłuchy założono im w każdym pomieszczeniu, włącznie z ubikacją. Nasłano na nich innych prowokatorów, którzy wielkim nakładem sił i środków starali się otoczyć ich szczelnym pierścieniem. Wszyscy goście po wyjściu z mieszkania byli inwigilowani.
Choć w tej olbrzymiej operacji chodziło nie tylko o rozpowszechnienie wśród wiarygodnych, sympatyzujących z „Solidarnością”, intelektualistów wiedzy o rzekomych zbrodniczych praktykach podziemia (gościem bywał również np. Jacek Ambroziak, pracownik ks. Orszulika i późniejszy sprawozdawca z procesu toruńskiego), to niewątpliwie gdyby doszło do procesu w tych sprawach, to niektórzy z nich złożyliby zgodne ze swoim sumieniem zeznania wspierające oskarżenie.
Prowokację wobec mnie i moich znajomych rozumiem, jako jeden z elementów przygotowań do oskarżenia podziemia o porwanie księdza Popiełuszki.
Cała konstrukcja prowokacja była oczywiście daleko bogatsza. Należało do niej wcześniejsze porwanie w Warszawie Janusza Krupskiego i seria porwań w Toruniu.
W przypadku Krupskiego chodziło o zorganizowanie rzekomego napadu podziemia na człowieka uznanego przez nie za agenta SB. Dlatego Krupski został oblany śmierdzącym płynem, że zamierzano to w odpowiednim momencie przedstawić, jako metodę charakterystyczną dla podziemia, które w ten sposób „oznaczać” miało ludzi uznanych za zdrajców (także dlatego w Toruniu, osoby porwane, po wielogodzinnym dręczeniu, oblane wódką wyrzucano czasem na śmietniku).
Porwania toruńskie zostały zorganizowane wokół osoby Antoniego Mężydły, działacza gdańskiego SKS i współpracownika WZZ z lat siedemdziesiątych, a więc człowieka z wewnętrznego kręgu ludzi najbliższych np. Wałęsie i Borusewiczowi. Mężydło był porwany i torturowany w okolicznościach bardzo przypominających działania grupy Piotrowskiego, który, zapewne nieprzypadkowo, przebywał w tym czasie na delegacji w Toruniu. Chodzi o charakterystyczną „amatorszczyznę” wyposażenia, metody tortur i demonstracyjnie „prywatne” miejsca, w których przetrzymywano ofiary. Całość robił wrażenie czegoś udawanego, co ma sens tylko wówczas, gdy zinterpretuje się to, jako podstawę do późniejszego wyjaśnienia, że nie byli to funkcjonariusze SB, a właśnie „amatorzy” z rzekomej kontrwywiadowczej bojówki podziemia.
Żeby nie było wątpliwości, w trakcie przerwy w torturach dano Mężydle do zrozumienia, że porywacze reprezentują podziemie, a „badanie” ma na celu stwierdzenie, czy nie jest on współpracownikiem SB.
Na tle takich konceptów zrozumiałe staje się użycie przez grupę Piotrowskiego wyposażenia robiącego wrażenie absolutnej amatorszczyzny: kamienie polne, drągi z płotu, marny samochód (tylko na pozór, bo w rzeczywistości fiat użyty do akcji był autem specjalnym), seryjny magnetofon niskiej jakości, jakieś szmaty i sznurki. Rzekomo amatorska miała być nawet nieumiejętność maskowania się przed akcją, zarówno w Gdańsku, jak w Bydgoszczy, gdzie różne osoby zauważyły dziwnych obcych.
Kazuń
Od czasu procesu toruńskiego wiadomo jest o planie zawiezienia księdza Jerzego po porwaniu na „przesłuchanie” do bunkra pod Kazaniem. O Kazuniu, jako miejsca zaplanowanego na długo przed pierwszą próbą porwania w dniu 13.X.1984 r., w którym ksiądz miał być przetrzymywany, mówili zarówno Piotrowski, jak Chmielewski i Pękala (Piotrowski miał nawet sprawdzać ten bunkier wraz z funkcjonariuszem KGB). Z Kazunia rzeczywiście zabrano 50 kg kamieni, które przechowywano w szafie pancerne w MSW.
Nikt jednak dotychczas nie podał żadnego powodu, dla którego porywacze wybrali właśnie to miejsce, na scenę dla torturowania i zamordowania księdza.
Biorąc pod uwagę wszystkie poprzednio podane cechy tej prowokacji, sądzę, że Kazuń został wybrany nieprzypadkowo. Jak wszystkie inne elementy scenariusza musiał posiadać uwiarygodnione związki z działalnością ludzi podziemia. SB musiała być w posiadaniu dowodów, że wśród osób stykających się z działaczami podziemia gdańskiego, bunkier w Kazuniu będzie trafiał na uprzednią wiedzę o planach wykorzystania go do ćwiczeń zbrojnych bojówek. Według moich informacji takie plany, zapewne całkowicie żartobliwie, snuć mieli w latach siedemdziesiątych studenci KUL, wśród nich Janusz Krupski, Marian Piłka i Bogdan Borusewicz.
Wydaje się, że takie uzasadnienie mogło być wystarczające dla wybrania bunkra w Kazuniu na miejsce kaźni księdza. Zwłoki księdza miały zostać przypadkowe odkryte jakiś czas po porwaniu i dalej sprawa powiązania bunkra z ludźmi podziemia potoczyłaby się już wypracowanym wcześniej przez SB torem.
Silnym dowodem na planowane obciążenie podziemia porwaniem księdza jest wysłanie do Gdańska 19 października 1984 r. grupy Janusza Dróżdża , pełniącego funkcję zastępcy Piotrowskiego. Dróżdż zapewne przygotował agenturę do planu zmienionego po nieudanym zamachu sprzed sześciu dni i omówił tempo aresztowań współpracujących z podziemiem funkcjonariuszy SB.
Waldemar Siedliński został aresztowany 23.X, a Adam Hołysz następnego dnia. Opóźnienie w stosunku do daty porwania miało markować dokonanie tych aresztowań, jako wyniku śledztwa ukierunkowanego podrzuconym na miejscy porwaniu orzełkiem od czapki milicyjnej, który nie dość, że był nieaktualnego wzoru, to nigdy nie był do niej przyczepiony, co miało stanowić kolejny dowód amatorszczyzny prowokacyjnego plany podziemia.
Pełny obraz zamiarów władz widać po umieszczeniu Hodysza i Siedlińskiego w jednej celi z Piotrowskim. Rozumie się, że podsłuch w celi miał zarejestrować wymianę zdań na temat współpracy ich wszystkich z podziemiem.
Aresztowanie Siedlińskiego i Hodysza było oczywiście wykorzystaniem kilkuletniej już gry operacyjnej. Adam Hołysz został zdekonspirowany jako współpracownik Halla i Borusewicza już przynajmniej wiosną 1980 r. Od tego czasu SB wykorzystywała go do działań dezinformacyjnych wobec „Solidarności”, o czym, jako potencjalnej możliwości, Hodysz lojalnie z góry uprzedził. Sprawa zwerbowania Siedlińskiego do współpracy z podziemiem wymaga dokładnego zbadania dla wykluczenia, że SB chciała w ten sposób rozszerzyć swe działania dezinformacyjne.
Fakt, że Hodysz nie został aresztowany np. po 13 grudnia 1981 r. (gdy uprzedził Halla o grożącym mu aresztowaniu, a Hall poinformował obradujących w Stoczni Gdańskiej działaczy „Solidarności” o rozpoczęciu szerokiej akcji policyjnej) wskazuje, że akcja porwania księdza miała absolutnie najwyższy priorytet wśród najważniejszych strategicznych operacji SB.
Do dziś wiemy bardzo niewiele o organizowanych wówczas przez SB uprawdopodobnieniach porwania księdza przez podziemie, ale ważnym śladem jest również dokonanie 21.X. 1984 r. przez SB najścia na mieszkanie Andrzeja Milczanowskiego w Szczecinie pod pretekstem sprawdzeni jego alibi na dzień 19. X. Milczanowski był bliskim współpracownikiem Jacka Merkela, w tym czasie najbliższego współpracownika Wałęsy .
Przy tym wszystkim zadziwiającym zaiste zbiegiem okoliczności był fakt wyznaczenia prokuratora Merkela, ojca Jacka, do prowadzenia dochodzenia w sprawie porwania księdza Popiełuszki.
W tym miejscy należy powiedzieć, że bardzo wiele materiałów mogących pomóc w odtworzeniu całego wymiaru prowokacji znajduje się w książkach Krystyny Daszkiewicz („Uprowadzenie i morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki”, Poznań 1990 oraz „Kulisy zbrodni”, Poznań 1994), a także w niedawno wydanej książce Krzysztofa Kąkolewskiego: „Ksiądz Jerzy w rękach oprawców”, Warszawa 2004. Nie sposób w tym miejscy cytować tych materiałów, więc dla przykładu podam tylko sensacyjną, ale całkowicie prawdziwą, informację, że Marcin Dybowski (Kąkolewski nie podaje jego nazwiska) twierdzi, iż był członkiem oddziału zbrojnego planującego (i mającego podobne realne możliwości sukcesu) zaatakować znajdującą się pod Toruniem bazę sowiecką, w której miał być przetrzymywany ksiądz Jerzy. Jest to wiadomość takiego kalibru, że blednie przy niej np. informacja podana przez Arkadiusza Rybickiego oficerowi SB podczas potkania w hotelu „Heweliusz”, że nie wie co ma robić z propozycjami dostarczenia podziemiu broni palnej .
Wyłącznie po to by wskazać w jak zgęszczonym środowisku umieszczona została ta prowokacja, podam, że z Gdańska wywodzi się również Aleksander Kwaśniewski, którego w roku 1978 widziałem, jak rozbijał spotkanie Studenckiego Komitetu Solidarności. SB opisuje akcje aktywistów SZSP w Uniwersytecie Gdańskim, jako działania przeprowadzone z jej inspiracji. Tak się składa, że udokumentowany jest również pobyt Kwaśniewskiego wraz Piotrowskim na Olimpiadzie w Moskwie. Dokumenty SB ujawnione w trakcie procesu lustracyjnego Kwaśniewskiego mówią o sześcioosobowej delegacji PKOl, w skład której wchodziło sześciu tajnych współpracowników SB.

Prowokacja


Jaruzelski i Kiszczak rzekomo nie wiedzieli, że SB przygotowuje zamach na Księdza Popiełuszkę. Istnieje bogata dokumentacja w kwestii opracowania szerokiego planu nękania księży, prowokacji , zaplanowanych i realizowanych po ich kierownictwem. „Na przełomie lat 1983 i 1984 odbyła się kursokonferencja, którą prowadzili ówczesny minister spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak oraz szef Służby Bezpieczeństwa
w MSW gen. Władysław Ciastoń. Zwrócili się oni do wszystkich szefów służb bezpieczeństwa w poszczególnych wojewódzkich urzędach spraw wewnętrznych z krótkim zaleceniem: koniec perswazji, koniec rozmów profilaktycznych zarówno w stosunku do działaczy opozycji, jak i księży, którzy prowadzili tak zwaną działalność polityczną z ambon.
Przechodzimy na metody fizycznego oddziaływania. /…/ W tym czasie naczelnikiem Wydziału I w tym departamencie był kpt. Grzegorz Piotrowski, który przyjął te zalecenia i później kontynuował ich realizację w Wydziale IV, zajmującym się ruchem ludowym i Kościołem katolickim. Piotrowski uczestniczył między innymi w oględzinach zwłok znanego działacza „Solidarności” rolniczej Piotra Bartoszcze w lutym 1984 r. Rok 1984 obfituje w podobne wydarzenia, których finał odbył się 19 października.” O planach, akceptowanych przez Kiszczaka, agresywnych działań i prowokacji wobec Kościoła, mówił nawet Piotrowski.


Zamach na „Solidarność”

Jaruzelski, Kiszczak i ich wszyscy ludzi twierdzą, że: „Zabójstwo Popiełuszki, było /.../ desperacką próbą uruchomienia takiego biegu wydarzeń, który spowodowałby obalenie ekipy Jaruzelskiego.”
To kłamstwo. Porwanie znanego księdza było decyzją zastrzeżoną dla najwyższych władz PRL. Po przeprowadzeniu wnikliwego śledztwa prok. Witkowski mówi: „Oczywiście wszystkie decyzje o charakterze strategicznym zapadały w partii, nawet poszczególne działania techniczne wykonywane przez SB na szczeblu Departamentu IV. /…/ Pisma trafiały do gen. Kiszczaka, ale jeden egzemplarz – na biurko gen. Jaruzelskiego. MSW było aparatem stricte wykonawczym, natomiast zarządzanie nim, niekiedy w bardzo drobiazgowy sposób w zależności od typu działań i skali zainteresowania, należało do partii.”
Że Jaruzelski był wprowadzony w szczegóły sprawy dowodzą jego słowa o wyjeździe księdza do Rzymu: „Dlatego były wszystkie te działania prowadzone, o których była tutaj mowa, żeby go wyekspediować, zbliżało się to do szczęśliwego końca . „Te działania” to prowokacje, napady, zamach z 13 października 1984 r. Wygłaszając to przemówienie Jaruzelski oczywiście doskonale wiedział, że Popiełuszko odmówił wyjazdy, a prymas to stanowisko zaakceptował. Miał to być tylko argument wskazujący, że „góra” nie mogła zlecić Piotrowskiego morderstwa na księdzu Jerzym.
Zapewne prawdą jest, że rzeczywiście Jaruzelski z Kiszczakiem nie zlecili takiego przebiegu wydarzeń, jaki miał miejsce po porwaniu księdza Popiełuszki. Nie wiadomo, czy plan uległ destrukcji już w chwili ucieczki Chrostowskiego, czy w jakimś późniejszym momencie.
Porwanie księdza Jerzego miało być narzędziem jednoczesnej kompromitacji i skonfliktowania wszystkich przeciwników reżimu – hierarchii i niższego kleru oraz „Solidarności” jawnej (Wałęsa) i podziemnej.
Władze zamierzały przedstawić porwanie księdza jako dzieło zbrodniczych szaleńców z gdańskiego podziemia. Realizacja takiego scenariusza możliwa była dzięki wykorzystaniu całej szerokiej agentury SB i WSW w Kościele i „Solidarności.
Krystyna Daszkiewicz trafnie wskazała na zmianę scenariusza prowokacji dokonaną pomiędzy 13 a 19 października, widoczną przez rezygnację z zabrania do Bydgoszczy magnetofonu, który był narzędziem kluczowym w scenariuszu „kazuńskim”.
Można sądzić, że grupa esbeków skazanych w procesie toruńskim została ukarana nie za wymyślenie i przeprowadzenie prowokacji z porwaniem księdza, ale w istocie za zmianę planu zaakceptowanego na najwyższym szczeblu władz PRL.
Dlaczego plan został zmieniony nie wiemy, ale ta zmiana w żadnym wypadku nie stanowi okoliczności uwalniającej Jaruzelskiego i Kiszczaka od pełnej odpowiedzialności za bieg wydarzeń.
Pod ich kierownictwem cała elita władzy i wszystkie instytucje PRL dokonały gigantycznego, zorganizowanego i stale wszechstronnie koordynowanego wysiłku, by precyzyjnie oddzielić sprawę utopienia księdza Popiełuszki od całej reszty zaplanowanej prowokacji. Żeby księdza utopić zbrodniarze musieli go wcześniej pochwycić, więc proces musiał to wydarzenie uwzględniać. Zadbano jednak o to, żeby wbrew prawdzie ukazać prowokację jako dzieło izolowanej grupy wewnątrz MSW, z której działaniami kierownictwo państwa nie miało niczego wspólnego.
Akcja grupy Piotrowskiego, jak wszystkie inne duże prowokacje tajnej policji, były oczkiem w głowie Jaruzelskiego, Kiszczaka, Barcikowskiego, Rakowskiego i innych, jako szefów aparatu przemocy i aparatu propagandy.
Proces toruński, kierowany z centrum najwyższych władz państwa, był inscenizacją nie gorszą niż warszawski proces morderców Przemyka. To co można była tam powiedzieć, było precyzyjnie kontrolowane spoza sali sądowej. Grupa Piotrowskiego ściśle podporządkowała się scenariuszowi procesu, uzyskując prawo do wspomnienia o pierwotnym, zaakceptowanym przez kierownictwo państwa scenariuszu „kazuńskim”. Było to dla niej niezbędne jako polisa ubezpieczeniowa mająca im zapewnić ochronę przed zamordowaniem przez kolegów z MSW. I prokurator i sąd wiedzieli jednak, że tematu drążyć nie wolno i uniemożliwiali zadawanie pytań oskarżycielom posiłkowym. Relacje mecenasów Jana Olszewskiego, Krzysztofa Piesiewicza i Edwarda Wendego są pełne dowodów na pilną dbałość prokuratury i sądu o nieujawnieni prawdy o przebiegi zbrodni i wyjaśnienia jego motywów.
Z pewnością tak samo jak w trakcie procesu w sprawie mordu na Przemyku, proces toruński był kierowany przez międzyministerialny sztab nadzorowany osobiście przez Jaruzelskiego i Kiszczaka. Oskarżeni odgrywali więc podczas procesu zasadniczo rolę obrońców MSW i całego systemu, a nie obrońców samych siebie.
Symbolicznego podsumowania procesu dokonał Kiszczak, gdy w imieniu całej elity władzy przyszedł do celi Piotrowskiego i ucałował go mówiąc, że potrzebowali takich ludzi w latach 40. i 50. W scenie tej ujawnia się fundamentalne dla peerelowskiej elity władzy stalinowskie wyszkolenie, według którego terror i prowokacja są najważniejszymi narzędziami sprawowania władzy.

Prowokacja bydgoska – prowokacja kielecka

Zasługą Krzysztofa Kąkolewskiego jest zestawienie prowokacji z porwaniem księdza Popiełuszki z prowokacją w Kielcach z 1946 r. Identyczność obu prowokacji przesłonięta jest faktem, że z nieznanych publicznie powodów prowokacja z porwaniem księdza udała się tylko w części. Dlatego skazanie w procesie toruńskim wyłącznie funkcjonariuszy MSW wydaje się te prowokacje całkowicie różnić. Różnice są rzeczywiście ważne, ale gruncie rzeczy drugorzędne.
I jedna i druga prowokacja zostały zorganizowane przez tajną policję w kontakcie z NKWD/KGB/GRU. Obie miały na celu nie tylko usprawiedliwienie ataków na Kościół i elity patriotyczne, ale zohydzenie niekomunistycznej większości społeczeństwa polskiego wobec Zachodu. Obie prowokacje miały uzasadniać i usprawiedliwiać masowy terror stosowany wobec Polaków. Obie uderzały w Kościół i andersowców/solidarnościowców.
Dopiero na takim tle widać, że ekipa Jaruzelskiego – Kiszczak, Barcikowski, Rakowski – to jest dokładnie ta sama formacja co grupa Milewskiego – Grabskiego – Molczyka. Obie grupy, rywalizujące ze sobą o tytuł bardziej sowieckiej od Sowietów, były absolutnie tożsame, gdy chodzi o ich stalinowskie korzenie oraz wyszkolenie do zdrady i zbrodni.
Kąkolewski szeroko omawia też związki prowokacji wobec księdza Popiełuszki ze sprawą mordu na Grzegorzu Przemyku.
Mord na Przemyku był wstępem do mordu na księdzu Popiełuszce. Prowokacja, jaką Jaruzelski, Milewski, Rakowski, a najbardziej osobiście Kiszczak zrealizowali po zamordowaniu Przemyka, ma wszystkie cechy najbardziej bezczelnych i cynicznych operacji stalinowskich, gdy sowietyzm własną zbrodnią obciąża ludzi całkowicie niewinnych i dowodzi tego zmuszając ich do przyznania się. Los pielęgniarzy i lekarki pogotowia ratunkowego był odpowiednikiem losu księdza Jerzego i wytypowanych ludzi podziemia, gdyby udała się prowokacja z porwaniem księdza.

Rola „radzieckich”

Nieprzypadkowo o tej roli wiemy najmniej, ponieważ obowiązkiem sowieckich generałów w polskich mundurach było po pierwsze udawanie, że są władzą suwerenną. Krycie działań przedstawicieli „radzieckich”, zarówno terrorystycznych jak ekonomicznych, było warunkiem funkcjonowania w peerelowskiej elicie władzy.
Piotrowski informował, że Kiszczak miał zwrócić się do przedstawiciela KGB z prośbą o wyjaśnienie ich roli w prowokacji. W istocie w rozmowie mogło chodzić o wyjaśnienie dlaczego doszło do zmiany uzgodnionego scenariusza „kazuńskiego”. Jeżeli taka rozmowa rzeczywiście miła miejsce, to być może Kiszczak spodziewał się, że to „radzieccy” nakazali tę zmianę.
Równie dobrze mogło być jednak zupełnie inaczej. Możliwe jest, że grupa Piotrowskiego miała dostarczyć księdza jakiejś innej grupie, która - wyposażona nie tylko w magnetofon, ale szczególnie w specjalistyczną aparaturę do torturowania i lepiej w ich zadawaniu wyszkolona – miała go odebrać w okolicach Torunia.
Nie wiemy ani czy ksiądz został tej grupie przekazany, ani czy nie został przekazany. Wiemy tylko, że jeżeli mieli to być „radzieccy”, to ani grup Piotrowskiego, ani grupa Jaruzelskiego nigdy się do tego nie przyznają.
Rozważyć należy też następującą hipotezę: oto grup Piotrowskiego działała w przekonaniu, że umówione jest przekazanie księdza komuś innemu, ale, na przykład na parkingu pod hotelem „Kosmos” okazało się, że ci „inni” nie pojawili się. Ta wersja tłumaczyłaby niespodziewany popłoch w jakim od tej chwili działała grupa Piotrowskiego.
Inną jeszcze możliwością jest ewentualna odmowa przejęcia księdza przez „innych”, gdy grupa Piotrowskiego dowiozła go do którejś z licznych baz „radzieckich” w okolicach Torunia. Łatwo wyobrazić sobie, że Piotrowski żąda od stojącego na straży sołdata, by zawołał „Stanisława” czy „Andrzeja”, a sołdat odpowiada; „ja nie znaju” i wystawiając kałasznikowa ze „sztyką” krzyczy: „udzieraj”.
Wszystkie te hipotezy wskazują kierunki poszukiwań odpowiedzi na pytanie, dlaczego prowokacja, wcześniej zaakceptowana na najwyższym szczeblu, przeradza się w pewnym momencie (nawet jeszcze nie po ucieczce Chrostowskiego) w improwizację.
Nie wiemy nawet kiedy realizacja scenariusza „kielecko-bydgoskiego” zostaje odwołana na rzecz procesu funkcjonariuszy MSW. Do kiedy władze PRL mogły nosić się z zamiarem wpasowania grupy Piotrowskiego w scenariusz zbrodni podziemia? Czy również Piotrowski – tak jak Hodysz i Siedliński (a listę prawdziwych i rzekomych współpracowników podziemia pośród funkcjonariuszy SB władze mogły rozszerzyć) miał okazać się agentem „Solidarności”? Czy miał być człowiekiem Borusewicza czy raczej Bujaka, z którym łatwiej było go związać przez obieg funduszów podziemia?


Po zamachu

Natychmiast po porwaniu księdza Tadeusz Mazowiecki dokonał próby rozpoznania sytuacji przez zorientowanie się w stanowisku elity władzy. Sam go do takiej akcji namawiałem, traktując ją jako „rozpoznanie przez atak” przy wykorzystaniu propagowanego przez juntę rozumienia stanu wojennego, jako obrony Polski przed oczekiwaną przez grupę Molczyka-Milewskiego agresją sowiecką . Chodziło o to, żeby po reakcji adresatów można było się zorientować, kto i w jakim celu dokonał prowokacji. Udawanie, że jest się przekonanym, że prowokacja jest dziełem „betonu” miało służyć sprawdzeniu, czy Jaruzelski i Kiszczak, jako strona rzekomo atakowana, będą chcieli zrobić jakiś gest w stronę sytuacyjnych sojuszników z „Solidarności”. Reakcja władz była „betonowa”. Odpowiedź pośredników brzmiała: „oni teraz ruki pa szwam”. Gdy namawiałem Mazowieckiego na dokonanie powtórnej próby, powiedział mi, w obecności Geremka, że nic się zrobić, „oni” absolutnie odrzucają jakikolwiek kontakt.
Dzięki archiwum IPN znamy reakcję Jaruzelskiego wobec misji dobrej woli ze strony Mazowieckiego: „są rachuby na reanimację „Solidarności” czy też pod jakimś innym szyldem, bardziej dzisiaj ugodowym, pojednawczym w formie, ale faktycznie chodzi o to, aby mówiąc obrazowo wjechać okrakiem na trumnie w działalność de facto legalną czy półlegalną. /…/ Przede wszystkim trzeba uporczywie przypominać, że my jesteśmy konsekwentnymi realizatorami porozumień , a przede wszystkim jesteśmy realizatorami idei i intencji protestu robotniczego, że my konsekwentnie to realizujemy, że również i formuła, że powstaną niezależne, samorządne związki zawodowe jest realizowana. Bo takie związki są, powstały. Tam nigdzie nie było napisane, że ma powstać „Solidarność”. /…/ stereotyp nieskazitelnego Popiełuszki niełatwo będzie utrzymać. On jest męczennikiem nie za wiarę, ale za politykę, za sianie nienawiści. /…/ w skali historycznej (mord na księdzu Popiełuszce, to) przecież tylko incydent i epizod.”
Rakowski również oburzał się na Mazowieckiego i Geremka, którzy usiłują skorzystać z okazji do odzyskania możliwości kontaktu politycznego. Kiszczak ostro upominał się o konieczność wzmożenia walki z Kościołem.

Rozpoczęto wobec Kościoła grę w złego i dobrego policjanta. Chodziło o macierzyste arcybiskupstwo „Solidarności”, matecznik rewolucji, miejsce w którym działały takie postacie symboliczne, jak Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz, Andrzej Gwiazda, ks. Henryk Jankowski i do którego ściągnął też Adam Michnik.
Przedstawienie Kościołowi zagrożeń, jakie stanowiła dla niego akcja Piotrowskiego z 13 października 1984 r., stanowiło doskonały punkt wyjścia dla „dialogu operacyjnego”. „Oto straszna wiedza, którą zły policjant o was posiadł. My chcemy uchronić Kościół przed ujawnieniem tych przerażających faktów. Jednak nie wszystko możemy. Są szalone naciski – beton, radzieccy. Zrobimy co w naszej mocy, ale oczekujemy współpracy w ochranianiu Kościoła. Chodzi przecież nawet o interesy papieża, a więc i Kościoła światowego.

W okopach „okrągłego stołu”

Główną linią obrony Jaruzelskiego i Kiszczaka, wobec oczywistości ich odpowiedzialności za prowokację, jest twierdzenie, że nie mogli być współsprawcami Piotrowskiego i Pietruszki, ponieważ zmierzali do porozumienia z Kościołem i „Solidarnością”, czego dowodem jest zorganizowanie „okrągłego stołu”, mającego być zgodą na wolność i demokrację. Jest to argumentacja absolutnie kłamliwa. „Okrągły stół” nie został zorganizowany dla wprowadzeni w Polsce wolności i demokracji, a był tylko porozumieniem sowieckich namiestników z ich agentami i „pożytecznymi idiotami” na rzecz przeprowadzenia „nowego Października`56”, a więc umożliwienia dalszego trwania systemu. Przyczyną wymuszającą kontrolowany przez SB „liberalizm”, było przekazane przez Moskwę (zapewne w sierpniu 1986 r.) zawiadomienie o przejściu od planu neutralizacji Niemiec do ich zjednoczenia (władze PRL przekazały tę informację Kościołowi w październiku 1987 r.). Ten plan radykalnie zmieniał sytuację sowieckich generałów w polskich mundurach, ponieważ w jego wyniku partnerami ZSRS w Polsce musieli stać się ludzie spoza ich środowiska.
Grupa Jaruzelskiego wykorzystała zmianę stanowiska sowieckiego do rozmontowania blokady dyplomatycznej wobec PRL (wizyty Jaruzelskiego w Watykanie, Paryżu i Nowym Jorku) i przedstawiania się jako patriotyczni obrońcy granicy na Odrze i Nysie. W planie wewnętrznym „okrągły stół” był właśnie „porozumieniem ponad podziałami” na rzecz wspólnej obrony przed niemieckim rewanżyzmem. Dlatego właśnie przy najważniejszym „stoliku” politycznym „Solidarność” była reprezentowana przez ofiary Holokaustu (Bronisław Geremek, Janina Zakrzewska, Adam Michnik) oraz takich ludzi jak Tadeusz Mazowiecki (aktywista PAX z okresu stalinowskiego, redaktor naczelny „Wrocławskiego tygodnika katolików”, którego zadaniem była propaganda antyniemiecka i antykościelna), Ryszard Reiff (dawny prezes PAX, w więc człowiek głęboko wprowadzony w walkę z „rewanżyzmem” i dywersję wobec kleru), Edmund Omańczyk (wybitny czynownik polskiego sowietyzmu na odcinku demaskowania rewanżystowskich ambicji RFN, człowiek który głosił, że dzień 17 września 1939 r. wejdzie do historii Polski jako data wyzwolenia Polaków spod władzy rodzimego faszyzmu), Stanisław Stomma (katolicki specjalista od problemu niemieckiego, opiekun Janusza Reitera, który jako przeciwnik zjednoczenia Niemiec został pierwszym ambasadorem III RP w RFN, gdy ambasadorem w NRD Mazowiecki mianował swego szwagra) i Jerzy Turowicz (katolicki redaktor od zawsze współpracujący z władzami w działaniach na rzecz „normalizacji” realnego socjalizmu oraz wspólnego stanowiska wobec Niemiec).
W roku 1984 Jaruzelski, Kiszczak i Rakowski jeszcze nie wyobrażali sobie, że nadejdzie czas gdy trzeba będzie podzielić się władzą.

„Zło dobrem zwyciężaj”

To hasło z drugiej części sławnego zdania św. Pawła dzięki Ks. Popiełuszce zaczęło żyć życiem samoistnym. Wrogowie prawdy i wolności sugerują hermetyczne jego rozumienie i wykorzystują je, by sugerować jakoby kapelan „Solidarności” wyznawał zasadę rezygnacji z czynnego przeciwstawiania się złu. Hasło: „Zło dobrem zwyciężaj” jest prezentowane jako wezwanie do nadstawienia drugiego policzka. Katolik powinien rzekomo porzucić dążenie do wolności i prawdy, pozwalając na ich reglamentowanie według uznania władzy.
Ksiądz Jerzy nigdy jednak nie zapominał, że pierwsza część zdania brzmi: „Nie daj się zwyciężyć złu” (i dopiero następnie: „ale zło dobrem zwyciężaj”, Rz 12, 21). Całość nauczania księdza Jerzego jest stałym gorącym wezwaniem do tego, by nie ulegać złu, ale mu się odważnie sprzeciwić. Złem na które wskazywał podczas „mszy za Ojczyznę”, było narzucone przez komunistyczny totalitaryzm ograniczenie wolności i prawdy. Dlatego został zamordowany.
O związku wolności i prawdy Jan Paweł II mówi w swej najnowszej książce „Pamięć i tożsamość” następująco: „Nie ma wolności bez prawdy. /…/ Poprzez wolność bowiem człowiek jest powołany do wybierania i realizacji prawdy. /…/ Wybierając i wypełniając prawdziwe dobro w życiu osobistymi rodzinnym, w rzeczywistości ekonomicznej i politycznej, czy wreszcie w środowisku narodowym i międzynarodowym, człowiek realizuje swą wolność w prawdzie”.
Ksiądz Popiełuszko uczył: „Aby zwyciężać zło dobrem, trzeba zachować wierność prawdzie” (ten ważny cytat jest umieszczony na płocie okalającym kościół św. Stanisława Kostki). Dlatego jednym z naszych wspólnych obowiązków wobec księdza Jerzego, Polski i nas samych, jest dotarcie do prawdy o porwaniu i zamordowaniu kapelana „Solidarności”.

Co dalej?

W piętnastą rocznicę porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki pisałem w „Tygodniku Solidarność”: „Wielu polityków wykorzysta okazję do zwiększenia swej popularności przez pokazywanie, że znali księdza osobiście, przyjaźnili się z nim, cierpieli po jego śmierci. Niech więc powiedzą teraz również, co osobiście przez minionych piętnaście lat zrobili dla wyjaśnienia tej strasznej zbrodni, ujawnienia jej inspiratorów, ukarania wszystkich współodpowiedzialnych?” Mimo, że w 2001 r. prok. Witkowski na nowo wszczął śledztwo przerwane w 1991 r., nikt z najbardziej zainteresowanych, ani Wałęsa, ani Michnik, ani Mazowiecki, ani Ambroziak, ani Bujak, ani Geremek, ani Borusewicz, ani Merkel, ani nikt inny z liderów „Solidarności” nie zgłosił się do niego dobrowolnie z propozycją złożenia zeznań.
W efekcie zbiorowych starań wszystkich ludzi „okrągłego stołu”, sprawa porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki do dziś pozostaje tajemnicą. III RP pozostaje państwem SB.

Krzysztof Wyszkowski

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum