Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

dr Dariusz Gawin: Przekleństwo 1709 roku

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Robert Majka
Weteran Forum


Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 2649

PostWysłany: Nie Sty 18, 2009 8:11 pm    Temat postu: dr Dariusz Gawin: Przekleństwo 1709 roku Odpowiedz z cytatem

dr Dariusz Gawin: Przekleństwo 1709 roku
http://www.rp.pl/artykul/2,249382.html



Źródło: Fotorzepa , autor zdjęcia Jerzy Dudek

Karta dziejowa, którą obecnie odwracamy, nie zaczęła się w czasie rozbiorów tylko w czasie wojny północnej. To wtedy Polska straciła suwerenność. Powinniśmy tak zbudować niepodległe państwo, aby rozwiązać problem, którego od tamtej chwili nie potrafiło rozwiązać żadne polskie pokolenie: nie wystarczy mieć niepodległe państwo – ono musi być podmiotowe.

Czy nie za rzadko zastanawiamy się nad polskim usytuowaniem w czasie i przestrzeni? Tym specyficznym miejscem na mapie Europy, które jest tłem dyskusji na temat powstań, wojen, „Solidarności” i pytań o polską tożsamość?

Być może zachęty do takich rozważań na temat poczucia trwałości naszej pozycji w Europie winny dostarczać nam słowa naszego hymnu narodowego. Przecież śpiewamy w nim, że „jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy”, a później: „przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami”. Sam ten hymn jest republikański, bo zawarta w nim jest polityczna koncepcja narodu. Polakami jesteśmy, o ile mamy państwo, które nam zapewnia wspólnotę polityczną, w jakiej możemy funkcjonować jako Polacy. Te słowa powstawały na granicy epok, pomiędzy I Rzeczpospolitą a nowoczesną koncepcją narodu. I ślad tego jest zapisany właśnie w hymnie. Polska niepewność swojej sytuacji geopolitycznej oraz usytuowania w czasie i przestrzeni nie polegają bynajmniej na tym, że Polacy są małym narodem. Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz powiedział kiedyś, że jeśli śpiewamy, że jeszcze nie zginęliśmy, to jesteśmy małym narodem.

Właśnie nie! Polskie przekleństwo polega na tym , że Polacy znajdują się gdzieś pośrodku pomiędzy wielkimi a małymi narodami. I nigdy nie będą Czechami, Belgami czy innymi tego rodzaju społecznościami europejskimi. Jesteśmy raczej zawieszeni pomiędzy pierwszą i drugą ligą europejską i to jest trwała sytuacja. Wynika to z faktu, że nie istnieliśmy jako państwo przez cały XIX wiek, kiedy w Europie ustalały się pewne hierarchie. Po 1989 roku albo jesteśmy spychani do jednego rzędu z krajami o wiele mniejszymi, albo podejmujemy grę, żeby dostać się do tego klubu paru państw, które współtworzą kierunek Europy. A wielcy unijnej wspólnoty są do Polski w roli jednego z liderów Europy po prostu nieprzyzwyczajeni. I Polska dostała czas – nie wiadomo jak długi - na przekonanie wielkich europejskich graczy, że mamy prawo aspirować do roli ważnego, silnego kraju w tej części Europy. Ten czas to prezent od losu.

U progu zagłady

Jednym z problemów Polski – stale powracającym – jest to, żeby uzyskać dostatecznie dużo czasu, aby przyzwyczaić nasz kontynent do tego, że mamy takie rozmiary i takie interesy, jakie mamy. Nie tylko z powodu swoich ambicji, ale po prostu z powodu swojego potencjału, który istnieje i istniał od zawsze w Europie. Polska się zmaga od ponad dwóch stuleci z czymś, co bym określił „prześwitem ontologicznym”. Chodzi o to, że Polska jest, ale może jej nie być, co jest pewną wyjątkową sytuacją w skali narodów, które w dawnym, politycznie niepoprawnym języku historiografii XIX-wiecznej nazywano narodami historycznymi. Bo spośród narodów historycznych tylko Polsce to się zdarzyło w czasach nowożytnych, że straciła państwo i byt niepodległy, a w pewnych momentach swojej historii nawet mogła przestać istnieć fizycznie. Przychodzi na myśl powstanie warszawskie, bo to nie było tylko kolejne przegrane wystąpienie zbrojne Polaków. Jako jedyna zbiorowość spośród wszystkich europejskich narodów zbliżyliśmy się wówczas do granicy, którą w czasie ostatniej wojny przekroczyli tylko Żydzi.

Warszawa to przypadek miasta starożytnego, które – jak Melos, jak Korynt, jak Kartagina – zostało unicestwione w wymiarze politycznym, ludzkim i fizycznym. Dlatego, że osobisty rozkaz Hitlera o zburzeniu Warszawy jest bez analogii w najnowszej historii i odsyła nas do analogii z historią starożytną.

To wszystko pokazuje, że specyficzne usytuowanie Polski w czasie i przestrzeni jest sytuacją, która wymaga powagi w myśleniu. Bo jest to usytuowanie trudne, jak mało które w przypadku europejskich narodów. Jest to, jak już określiłem, prześwit „bycia i nie-bycia”.

Nie tylko istnienia bądź nieistnienia państwa, bo bez państwa Polacy dają sobie radę. Można im zabrać państwo, można im narzucić zabory, komunizm itd., ale wciąż pozostanie polski obyczaj i język. Żeby Polacy nie śpiewali kolęd w Wigilię, trzeba ich po prostu wszystkich zabić, do czego parę razy było blisko w najnowszej historii.

Trudne i poważne usytuowanie w czasie i przestrzeni wymaga rozwiązań inteligentnych. Zmusza do solidnego myślenia nad tym, gdzie się znajdujemy – w przestrzeni między Rosją a Niemcami. I nie jest to tylko określenie geopolityczne, dlatego że od 200 lat – tu znowu można odwołać się do Warszawy w 1944 roku – znajdujemy się na przecięciu europejskich sił, wektorów o najwyższym natężeniu. W końcu jesteśmy w mieście, w którym było największe getto w okupowanej Europie, gdzie był Umschlagplatz, gdzie zdarzyło się powstanie warszawskie, gdzie przez pięć powstańczych dni na Woli eksterminowano 50 tys. ludzi. Mówimy nieprecyzyjnie „rzeź Woli”, tak jak „rzeź Humania”. To nie była rzeź – to była zagłada Woli. To był największy pojedynczy akt eksterminacji, ludobójstwa dokonany w czasie II wojny światowej przez Niemców na ludności innej niż żydowska.

Długi upadek

Jaka jest perspektywa historyczna dla tego usytuowania? Na ogół posługujemy się cezurą rozbiorów. Ja bym ją przesunął. Karta dziejowa, którą obecne, nasze pokolenie Polaków, odwraca, nie zaczęła się w czasie rozbiorów tylko w czasie wojny północnej. I momentem, do którego powinniśmy się odwoływać, nie jest rok 1795 tylko 1709.

Uzyskaliśmy w roku 1989 szansę na ostateczne zamknięcie epoki, która zaczęła się w roku 1709. Mam tu na myśli bitwę pod Połtawą, po wygraniu której Rosja weszła na swoją drogę do zdominowania Polski.

Połtawa jest datą symboliczną i ma odniesienie do polityki historycznej. Doskonale rozumieją to Rosjanie i Władimir Putin już zapowiedział, że będzie to jeden z ważniejszych elementów polityki historycznej. Co więcej, zaproponował Ukraińcom zorganizowanie wspólnych obchodów, ale Juszczenko woli na szczęscie obchody bitwy pod Konotopem z 1659 r. Starcia, w którym hetman kozacki Iwan Wyhowski wspomagany przez wojska polskie i tatarskie rozgromił wojska rosyjskie. Cały czas funkcjonujemy w tym zaklętym kręgu odwołań do historii. Rosjanie już uczynili świętem narodowym rocznicę wygnania Polaków z Kremla, a w tym roku, prócz wielu innych dat, będą obchodzili bitwę pod Połtawą, która wydaje się historycznie bardzo odległa i jest zwycięstwem nad Szwedami. Ale tu nie chodzi o Szwedów.

Tu chodzi o to, o czym mówił prof. Jan Kieniewicz, tzn. o Europę na Wschodzie. Stawką w tym konflikcie z Polską jest to, kto ułoży politycznie i cywilizacyjnie cały ten wielki obszar Europy.

To wtedy w 1709 roku Polska straciła suwerenność. Bo proces upadku Polski trwał kilka pokoleń. I Polska zanim straciła niepodległość, straciła wpierw suwerenność – faktycznie w wyniku wojny północnej. I ten proces trwał do 1795 roku.Rozbiory były traumą, która ukształtowała wszystkie następne pokolenia Polaków. I próbowano sobie z tym radzić poprzez reformy, powstania, prace organiczną, poprzez propozycje odnowy duchowej i cywilizacyjnej, jakie złożyła pod koniec XIX wieku narodowa demokracja. W naszym pokoleniu ta debata przybrała kształt sporu o modernizację. Czego instrumentem jest państwo, które odzyskaliśmy w1989 roku. Wszystkie spory o lustrację, o stosunek do PRL, o transformację powinny być widziane w tej perspektywie. Dlatego, że spór o modernizację jest sporem o to, jak zbudować Polskę zamożną, cywilizacyjnie rozwiniętą – to jest oczywiste. Ale ukrytym, podświadomym fundamentem tych wszystkich sporów jest przekonanie o tym, że Polacy powinni tak zbudować to niepodległe państwo, aby rozwiązać problem, którego od 1709 roku nie potrafiło rozwiązać żadne polskie pokolenie. Nawet mogące pochwalić się największym sukcesem pokolenie II RP, czyli pokolenie Dmowskiego i Piłsudskiego – zbudowało niepodległe państwo, które przetrwało tylko dwie dekady.

Zatrzymać moc

Polski problem polega na tym, że nie umiemy przytrzymywać mocy. To jest znowu republikańska dialektyka: jesteśmy w stanie zbudować wspaniałe konfederacje, które zwalczą zakusy budowy absolutum dominium albo przeciwstawią się wrogowi, który nam zagraża, ale zaraz potem rozjeżdżamy się do domów. Chwile obywatelskiej mobilizacji są krótkie. I nie potrafimy zbudować mechanizmów państwowych, które wytrwale pracują przez pokolenia. Takich, jakie zostały zbudowane w zachodnich społeczeństwach, pod co fundamenty zostały zbudowane przez reżimy absolutystyczne i później przez XIX-wieczną demokrację liberalną.

Jak przytrzymać moc? Z premedytacją używam tego nieco nieprecyzyjnego słowa, żeby nie używać słowa „siła”, które w polskim języku jest dwuznaczne, bo odwołuje się także do przemocy. Nie chodzi o to, żeby nad kimś dominować. Warunkiem rozwoju polskiej cywilizacji jest to, żeby polskie państwo było mocne. Bo tak jesteśmy usytuowani w czasie i przestrzeni, że jak nie mamy mocnego państwa, to najpierw nie mamy państwa, a potem nie mamy też cywilizacji. I za polskie podatki przez kilka pokoleń budowano gmachy publiczne w Petersburgu czy Berlinie, a w Warszawie w końcu XIX wieku długo nie można było długo nawet założyć towarzystwa wioślarskiego. Tak się to kończy.

Powracając do naszych sporów po 1989 roku. W tym roku odzyskaliśmy niepodległość, czyli to, co straciliśmy w wyniku rozbiorów. Ale to nie jest koniec, tylko początek. Bo warunkiem odwrócenia karty dziejowej jest odzyskanie tego, co straciliśmy w 1709 roku. Nie mówię o suwerenności, bo to słowo jest dziś również cokolwiek dwuznaczne; mówi się, że państwa, które wchodzą w skład skomplikowanych struktur międzynarodowych, nie mogą być suwerenne w ten sposób, w jaki suwerenne były państwa wchodzące w skład systemu, który istniał po1648 roku, tzw. systemu westfalskiego.

Proponuję więc posłużyć się słowem podmiotowość. To, czym powinna być uzupełniona niepodległość, jest właśnie podmiotowość. Samo posiadanie państwa, które jest tylko niepodległe, nie rozwiązuje problemu. To jest powrót do stanu, który był w momencie rozbiorów. To jest za mało i jak pokazuje przykład pokolenia Sejmu Wielkiego, Królestwa Kongresowego, warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, można reformować kraj, nawet nie posiadając państwa. Tylko że owoce tych reform bez posiadania podmiotowości zawsze są zmarnowane.

Podmiotowość można zachować, nawet będąc członkiem Unii Europejskiej, wspólnoty atlantyckiej, jeżeli się umie grać, jak mówi prof. Staniszkis, w sferze rzeczywistości sieciowej. Ale ona musi zostać utrzymana, żeby modernizacja i nowoczesność służyły celom polskim. W przeciwnym razie to wszystko, co jest procesem cywilizacyjnym, będzie obsługiwało obce cele.

Ile mamy czasu?

I to jest ten podstawowy problem, przed którym stoimy. To jest także płaszczyzna sporu ostatnich kilkunastu lat. Bo po 1989 roku Polaków podświadomie ciągle nurtuje pytanie: „ile mamy jeszcze czasu?”. I to jest pytanie, które zadaje sobie każde kolejne pokolenie od XVIII wieku. „Czy zostało nam jeszcze dziesięć lat, 20 czy 50, czy zostało nam jedno pokolenie, dwa czy trzy?”. Bo nauczką, jaką Polacy wyciągnęli z tego, co się dzieje od 1709 roku, jest to, że w tym czasie i przestrzeni historia prędzej czy później organizuje sesję egzaminacyjną i odpytuje z tego, co zostało nauczone. I biada tym, którzy lekcji nie odrobili.Być może to jest polski fatalizm, być może to jest polska przesada, ale jest to jeden z podstawowych elementów myślenia Polaków o polityce i historii.I to jest ukryta dynamika naszego sporu po 1989 roku. Bo z jednej strony są ludzie, którzy uważają, że po 1989 uzyskaliśmy wszystko, co można było i to już jest dobrze, bo mamy instytucje niepodległego państwa. Z drugiej strony są ci, którzy od wojny na górze mówili, że potrzebne jest przyspieszenie, drugi krok – to w różnych momentach różnie jest nazywane – ale którzy zakładają, że niepodległość to jest konieczny pierwszy krok, który musi być uzupełniony o drugi.

Ja osobiście przychylam się do tych, którzy mówią, że aby karta dziejowa się na dobre odwróciła, musimy ją sami zamknąć. Zakładając, że zamykamy coś, co zaczęło się w 1709 roku. I że niepodległe państwo musi być wzmocnione o element podmiotowości. Bo inaczej okaże się, że czas, który był nam dany po1989, zmarnowaliśmy. Być może jest to polskie przewrażliwienie, być może jest to polska skłonność do pesymizmu historycznego. Inaczej po prostu o historii myśleć nie umiem, biorąc pod uwagę kulturę, w jakiej zostałem wychowany, ale i trzeźwą analizę rzeczywistości, w której żyjemy.

Cierpienia się znudziły

Nie chodzi mi o ewentualne wojny czy rozbiory. Ale choćby spory o bezpieczeństwo energetyczne są dalszym wariantem sporów o to, że nie wystarczy mieć niepodległe państwo – ono musi być podmiotowe. Można mieć niepodległe państwo jak Słowacy i być w 100 procentach zależnym od rosyjskiego gazu, zamykać szkoły jak w Bułgarii albo ogrzewać lotniska w stolicy kraju olejem opałowym jak na Węgrzech. Państwa te mają wszelkie atrybuty niepodległości, mają ministrów spraw zagranicznych, banki centralne, inne instytucje, które są potrzebne, żeby powiedzieć, że są niepodległe. Ale nie są podmiotowe. Albo nas stać na podmiotowość, albo nie: uważam, że znajdujemy się w takim miejscu, że w mysią dziurę, tak jak małe narody, się nie schowamy, bo od nas zawsze w kolejnych rozdaniach żąda się więcej. Tak po prostu jest, gdyż straty i ryzyko, jakimi obciążona jest nasza obecność w tym miejscu Europy, są odpowiednio większe niż krajów leżących na peryferiach kontynentu.

Polacy muszą stworzyć silne państwo, żeby Polska już nigdy nie była Chrystusem narodów. Nam się cierpienia znudziły i nie potrzebujemy tego więcej. Podoba mi się postawa Piłsudskiego, dlatego że to, co on nazywał „polską siłą” rodziło się z buntu przeciwko nie tylko mazgajstwu, ale skandalowi, jakim była polska słabość. Bo słabość Polski przez te ostatnie 200 lat jest z tej perspektywy skandalem, o którym mogę prywatnie powiedzieć, że jak się nad jego przyczynami zastanawiam, to – przepraszam za określenie – szlag mnie trafia. Bo aż tak wiele nie trzeba, by sprawić, żeby ten potencjał zaktualizować, używając arystotelesowskich określeń, bo potencjalnie Polacy są sporym narodem. Tylko – żeby inaczej użyć tego określenia o przytrzymaniu mocy – zaktualizować tego nie potrafią. I w kolejnym pokoleniu nasz patriotyzm polega na tym – bo w końcu chodzi nam tutaj o spory o Polskę – że kłócimy się o to, dlaczego Polska jest poniżej swoich możliwości. To jest jedna z przyczyn, która stale powraca w polskich sporach i która popycha nas do zajmowania stanowisk w sprawach publicznych.

I na koniec jeszcze jedno zdanie. Posługiwałem się tu analogią z wiekiem XVIII. Dla mnie uderzające jest to, jak los polski powtarza dziś Ukraina. Ten sąsiedni kraj leży między zimnym, egoistycznym racjonalizmem Zachodu z jednej strony, który opowiada, że na Ukrainie jest chaos, że oni nie potrafią, nie zasługują, nie mieszczą się w geopolityce, mają złą tradycję i kulturę, a despotycznym Wschodem z drugiej. I optymistyczny morał z tej historii jest taki, że ona nie jest opowiadana o nas. Fryderyk Wielki siedzi w Brukseli raczej i jest zdepersonalizowaną strukturą Zachodu, która jest zimna, egoistyczna i potrafi rozumu używać do tego, żeby na 100 sposobów wytłumaczyć, że Ukraińcy nie potrafią, nie zasługują na wejście do Europy – że to w ogóle jest zły interes. A na Wschodzie jest Rosja, która po staremu jest despotyczna. A w gruncie rzeczy problem polega na tym, czy Europa może spokojnie patrzeć, jak Ukraińcom próbuje się odebrać szansę na wolność. Bo tak się to w końcu skończy, jeśli się to źle potoczy. I to jest ta sama historia, która się u nas zaczęła w1709 roku. Dla nas się wtedy źle skończyła, a teraz może się źle skończyć dla Ukraińców.

Dr Dariusz Gawin , adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, zastępca dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego. Tekst wystąpienia wygłoszonego na konferencji „Polskie wyzwania: Tożsamość” która odbyła się pod patronatem Prezydenta RP w Muzeum Powstania Warszawskiego 8 i 9 stycznia br.[/size]

Źródło: Rzeczpospolita

Robert Majka , polityk, Przemyśl, 18 stycznia 2009r g.20.11
www.sw.org.pl ,
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=2988
http://tygodnik.onet.pl/35,0,14472,pierwsza_magdalenka,artykul.html
http://swkatowice.mojeforum.net/viewtopic.php?t=5131
http://home.comcast.net/~bakierowski/
adres mailowy : robm13@interia.pl ,
tel.+ 48 506084013
tel. + 48 016.6784910
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Nie Sty 18, 2009 11:54 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

O bitwie pod Połtawą (1709) było też w "Trzecim punkcie widzenia" emitowanym na TVP Kultura m.in. z udziałem dr Dariusza Gawina. Była też w tym programie poruszona sprawa:
Cytat:
Połtawa jest datą symboliczną i ma odniesienie do polityki historycznej. Doskonale rozumieją to Rosjanie i Władimir Putin już zapowiedział, że będzie to jeden z ważniejszych elementów polityki historycznej. Co więcej, zaproponował Ukraińcom zorganizowanie wspólnych obchodów, ale Juszczenko woli na szczęscie obchody bitwy pod Konotopem z 1659 r. Starcia, w którym hetman kozacki Iwan Wyhowski wspomagany przez wojska polskie i tatarskie rozgromił wojska rosyjskie.
co może świadczyć, że Ukraina chce jednak odciąć pępowinę jaka łaczy ją od czasu Chmielnickiego z Moskwą.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Esse Quam Videri
Weteran Forum


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 756
Skąd: Tczew

PostWysłany: Pon Sty 19, 2009 1:28 am    Temat postu: Instruktywność polskiego hymnu Odpowiedz z cytatem

Instruktywność polskiego hymnu

Dariusz Gawin napisał:
Być może zachęty do takich rozważań na temat poczucia trwałości naszej pozycji w Europie winny dostarczać nam słowa naszego hymnu narodowego.


Zwłaszcza zaś te oto słowa: "Niemiec, Moskal nie osiędzie". A to dlatego, że właśnie w pierwszych dwóch dekadach XVIII wieku (tak, na ponad 200 lat przed!) wykształtowała się polityka, symbolizowana przez pakt Ribentrop-Mołotow.

Istnieje pewna ciągłość podczas tych dwu stuleci, przekraczająca bariery pomiędzy ideologiami: http://swkatowice.forumoteka.pl/viewtopic.php?p=10440#10440.

Cóż tu można jeszcze dodać? Chyba tylko to: "Polskie plemię popadło między dwa młyńskie koła zagłady — między Niemców i Moskwę. Musi się stać samo młyńskim kamieniem albo będzie zmielone na pokarm Niemcom i Moskwie. Nie ma wyboru. Zbyteczne jest wszelkie o tym słowo." (Stefan Żeromski, "Wierna rzeka", rozdz. VIII).






zob. także:

"Więcej o >>shatter zone<<:"
http://swkatowice.forumoteka.pl/viewtopic.php?p=18081#18081

">>Niemiec, Moskal nie osiędzie!<<"
http://swkatowice.forumoteka.pl/viewtopic.php?p=20459#20459

_________________
facet wyznaj?cy dewiz? Karoliny Pó?nocnej: Esse Quam Videri
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum