Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

ABBA a sprawa polska

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanislaw Siekanowicz
Weteran Forum


Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 1146

PostWysłany: Nie Mar 22, 2009 6:18 pm    Temat postu: ABBA a sprawa polska Odpowiedz z cytatem

To jest skrót i przeróbka mojego artykułu z lat 90-tych. Podróż w czasie, raczej miła, dedykowana opozycjonistom mojej generacji, których wielu odwiedza to Forum.
Swego rodzaju fenomenem było, że większość działaczy Solidarności i generalnie - opozycji, to byli ludzie w wieku od dwudziestu do trzydziestu lat, czyli - polska mlodzież, urodzona i wychowana już w PRL. Niewątpliwie pewien wpływ na antykomunistyczną postawę naszego pokolenia w latach 70. i 80. miały docierające do Polski różne trendy kultury i pop-kultury zachodniej, chociaż trzeba uczciwie powiedzieć, że nie zawsze była to kultura wartościowa a rozrywka nie zawsze godziwa. Turyści zagraniczni byli zaskoczeni tym, że moda w Polsce - jak by nie było, za "żelazną kurtyną" - niewiele różnila się od tej na zachodzie Europy, a Polacy doskonale znali czołowych gwiazdorow filmowych czy muzycznych. Toteż dużym wydarzeniem był na przykład w 1976 roku przyjazd do Warszawy szwedzkiego zespołu ABBA, znajdującego się akurat u szczytu swej popularności.
Na ich występ w powszechnie oglądanym Studio 2 (wprowadzonym do programu polskiej TV w związku z wolnymi "sobotami gierkowskimi") zaproszono m. in. grupę uczniów z licealnych klas z roszeszonym programem języka angielskiego. Podczas gdy większość widzów zwracała naturalną uwagę na melodie popularnych przebojow i urodę obu wokalistek, to oni rozumieli słowa piosenek i odpowiednio reagowali. Po każdym utworze głośno domagali się powtorzenia "Fernando". Polscy realizatorzy programu chyba nie wiedzieli o czym był ten tekst, bo by go może nie dopuścili. Padały tam takie słowa jak np. "mój Fernando, ile to lat nie miałeś karabinu w swoich rękach"; "Coś wisi w powietrzu, gwiazdy błyszczą dla mnie, dla ciebie i dla wolności"; "Czy słyszysz dalekie werble wołające, że czas walczyć o wolność w tym kraju". Wreszcie po wielokrotnym skandowaniu "Fernando, Fernando!" zespół zmienił program i na pożegnanie, zamiast przygotowanego innego utworu, wykonano jeszcze raz "Fernando". Proponuję obejrzeć tę pożegnalną scenę ze "Studio 2" i z łezką w oku przypomnieć sobie "nasze młode lata":
http://www.youtube.com/watch?v=v0kusBeoxMc
.
ABBA była w Warszawie tylko przez jeden dzień, ale członkowie zespołu zawsze mile wspominali Polaków i w marcu 1982 roku Bjorn i Benny wystąpili w szwedzkiej telewizji z potępieniem stanu wojennego. Mało znany fakt w Polsce, dlatego zamieszczam tu link do tego dzwiękowego dokumentu historycznego. Jakość jest nie najlepsza, audycja została nagrana przez jakiegoś telewidza szwedzkiego. Na początku jest krótki reportażyk o popularności ABBY w Rosji, a zaraz potem obaj muzycy wygłaszają oświadczenia o braku wolności w niektórych krajach. Na pierwszym miejscu pada Polska, a potem jeszcze dodają Salwador, Chile i Afganistan (po sowieckiej inwazji), wreszcie leci specjalnie skomponowana i nagrana na tę okazję piosenka:
http://video.google.com/videosearch?q=ABBA+Let+Poland+Be+Poland#
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marek-R
Weteran Forum


Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 1476

PostWysłany: Nie Mar 22, 2009 6:36 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Miło powspominać Panie Stanisławie - oj miło.





Marek Radomski - Rada Oddziałowa SW - Jelenia Góra.

_________________
"Platforma jest przede wszystkim wielk?
mistyfikacj?. Mamy do czynienia z elegancko
opakowan? recydyw? tymi?szczyzny lub nowym
wydaniem Polskiej Partii Przyjació? Piwa....." - Stefan Niesio?owski - "Gazeta Wyborcza" nr 168 - 20 lipca 2001.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
slako
Weteran Forum


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 269

PostWysłany: Nie Mar 22, 2009 7:26 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Warto też przypomnieć pierwsze lata współczesnej fonteki bazarowej Różyckiego , pl. Szembeka, Dw. Wschodni- ciuchy.
Nowości ( przeboje) np; Zóty jesienny liść , Beata, Kormorany, Albatros, również Pol Anka itp - kupowaliśmy na nagranych pocztówkach dźwiękowych. A odtwarzało się najczęściej na adapterze "Bambino". Później można było zamówić pocztówkę i dograć swój głos z życzeniami.

Niezapomniany dla mnie był występ Boney M , na stadionie SKRY w Warszawie. Pomimo posiadanych biletów nie mogłem przebić się do wejścia. Tłum wokół wejścia był rozpędzany przez dwóch milicjantów na koniach. Wjeżdżali w tłum i podrywali konia do góry. Koń spadając mógł kogoś poturbować, pamiętam to jedno kopyto spadające kilka cm od mojej głowy.

Drugi koncert Boney M , odbył się na stadionie X- lecia , też tam byłem. Była to impreza zorganizowana przez sławne studio 2. Impreza była połaczona z występami kaskaderów samochodowych.

Zespół Boney M przywoził własny sprzęt nagłośnieniowy, piece ( wzmacniacze)dawały ostrego ognia, do tego niespodziewane wybuchy.

Och było .......


Ostatnio zmieniony przez slako dnia Pon Mar 23, 2009 5:48 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Stanislaw Siekanowicz
Weteran Forum


Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 1146

PostWysłany: Pon Mar 23, 2009 6:57 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Czyli panie Sławku, w dosłownym znaczeniu dali czadu... Zwłaszcza chyba "Rasputin". A "Bony M" - to miało wtedy dwojakie znaczenie, również jako bony na mięso: odcinało się literkę M (dlatego "bony M"). Ile to było na miesiąc? Chyba dwa kilo.
Ciekawy jestem czy w kraju dużo ludzi jeszcze pamięta inny czar komunizmu - saturator... Chociaż jak pojechałem do Chorzowa na koncert "Breakoutów" na Stadionie Sląskim (400 km, bodajze 1970 rok), to tam sprzedawali z saturatora tzw. kwas chlebowy i akurat to było niezłe.
Co do płyt pocztówkowych, to miałem cały zestaw i często sprawdzałem w prywatnym sklepiku czy jest coś nowego. Czasami jakoś tak rzęziło, przyspieszyło i zwolniło, ale to było coś. Natomiast prawdziwą płytę zachodnią miałem tylko jedną, "longplaya" - składankę różnych przebojów z lat 70-tych i obchodziłem się z nią z niezwykłą atencją, jak pracownicy NASA z kawałkiem gruntu księżycowego.
A Radio Luxemburg? A "Rende-vous o szóstej dziesięć" z Wolnej Europy? Na prymitywnych tranzystorkach i przy nie najlepszym odbiorze, ale było ważne, że to jest coś spoza PRL-u, jak sygnał spoza planety małp.
To w takim razie teraz podam link - niepodzianka dla pana Slawka. Boney M, "Rivers of Babylon", Sopot 1979 (trzeba poczekać, powoli się ładuje):
http://www.videosnow.info/video/y5Fq18SWGwQ
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
slako
Weteran Forum


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 269

PostWysłany: Wto Mar 24, 2009 1:06 am    Temat postu: Radio Luxembourg Odpowiedz z cytatem

Radio L. skończyło nadawać w 1992 r, ale jest w internecie podaję linka, miłego słuchania.

http://www.radioluxembourg.co.uk/audioPlayer/RLAudioHigh.php
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
slako
Weteran Forum


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 269

PostWysłany: Czw Mar 26, 2009 10:16 pm    Temat postu: Historia słuchacza Radia - Marka Kosmali Odpowiedz z cytatem

http://www.trawniki.hg.pl/traw/radio.html


Radio
Strona w budowie
Radio towarzyszyło mi od zawsze. Opowiadali mi rodzice, że gdy miałem dwa lata, czy coś koło tego, bardzo trudno było zagonić mnie wieczorami do spania. Ale wystarczyło, by o 20.00 ojciec włączył radio (o tej porze Radio Madryt nadawało audycję w języku polskim) i rozległa się zapowiedź "Radio Espana" - dla mnie to brzmiało, jak "Radio do spania" - a dawałem się potulnie ułożyć do łóżka. Tak się zaczynała moja fascynacja radiem.

To było w moim rodzinnym Lęborku. Mieliśmy wtedy radio "Pionier". Służył nam jeszcze ileś lat, po przeprowadzce, w Trawnikach. Radio było włączone bardzo często. Pierwszymi wykonawcami, jacy utkwili mi w pamięci, był zespół Mazowsze i chór Aleksandrowa. W wykonaniu tego drugiego zespołu szczególnie poruszało mnie "Poluszko Pole". Od tego zaczęły się moje fascynacje muzyczne.

Wtedy słuchałem tylko Polskiego Radia. Były tylko dwa programy: pierwszy na długich a drugi na średnich falach. Dość szybko odkryłem, że kręcąc gałką, zwłaszcza w nocy, można łapać stacje z sąsiednich krajów a nawet i dalszych. To był przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Polskie radio nadawało wtedy muzykę nie bardzo mi odpowiadającą, choć rodzynki się zdarzały. Światowe przeboje, na które łapczywie polowałem, trafiały się w audycji "Muzyka i aktualności", "Radio-Reklama", "Koncert życzeń". Nieco później natrafiłem na "Rewię piosenek" Lucjana Kydryńskiego i ta audycja powaliła mnie na kolana (teraz z lubością słucham audycji Marcina Kydryńskiego). Czekałem na tę audycję w napięciu i z bijącym sercem. Były tam super nowości nieosiągalne w innych audycjach. No, i sam pan Kydryński prowadził ją w sposób ujmujący, jak nikt. Słuchałem jej zawsze, do ostatniego wydania. Prowadziłem kiedyś zeszyt, w którym spisywałem repertuar audycji przez kilka lat. Niestety, gdzieś mi zaginął.
Chciałbym też odnotować audycje Ryszarda Atamana w Radio Rzeszów o 16.05 w środy i soboty (tytułów nie pamiętam), dość krótki cykl "Herbatka we dwoje" Marka Gaszyńskiego z jazzem, którego w PR było, jak na lekarstwo albo i jeszcze mniej. Jazz był generalnie na indeksie, ale chłopcy z radia przemycali go (chwała im za to!) w takich audycjach, jak "Rewia orkiestr tanecznych". Trafiały się tam tacy artyści, jak Count Basie, Harry James, Gene Krupa, Artie Shaw, Glenn Miller, Ted Heath i wiele innych podobnych nazwisk. Ja jeszcze czekałem, kiedy w zapowiedziach pojawi się Xavier Cugat, Perez Prado, czy Lecuona Cuban Boys. Ale to już trochę inny rodzaj muzyki.
Słuchałem też:

Rozgłośnia Harcerska
Zacząłem słuchać jej gdzieś ok. 1960, może 61 roku. A może wcześniej? Z sentymentem wspominam tamte próby namierzenia Rozgłośni wśród gwizdów, brzęczeń, warkotów i innych zakłóceń charakterystycznych dla fal krótkich. Wtedy Rozgłośnia robiła jedną półgodzinną audycję dziennie od wtorku do soboty. Powtarzane były co godzinę między 10:00 a 17:00. Były to audycje informacyjne przygotowywane przez ZHP. Natomiast w niedziele była audycja Marka Gaszyńskiego i Witolda Pogranicznego "30 minut rytmu" z jazzem i rockiem. Pomiędzy tymi audycjami powtarzano wszystkie audycje z minionego tygodnia. Program więc był skromny ale "30 minut rytmu" przeszło do legendy. Muzyki jaką w niej prezentowano nie można było usłyszeć w Polskim Radio. Nie potrafię powiedzieć, jak długo nadawano tę audycję. Nie wiem też, kiedy rozszerzono program do kilku, czy nawet więcej godzin ale coś takiego chyba nastąpiło na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Wtedy była na pewno Lista Przebojów Rozgłośni Harcerskiej. Oto dowód:


Listy z 1969 i 1970 r.


Nie potrafię powiedzieć jak długo istniała ta lista. Nie potrafię też powiedzieć, jak długo nadawali na falach krótkich w paśmie 41 m. (w ostatnim okresie mieli bodaj trzy nadajniki pomiędzy 41 a 44 m.). Gdzieś w latach osiemdziesiątych nadawali na krótkich i częściowo na fali Programu IV PR. Później tylko w programie IV, by, już w obecnych realiach wystartować na UKF jako Radiostacja Harcerska a obecnie jako Radiostacja. Ale to już zupełnie inna historia i zupełnie inne radio.
Może jeszcze wspomnę, że w RH miał swoją audycję Jacek Fedorowicz i był to najprawdopodobniej jego debiut radiowy. Prowadził coś w rodzaju plebiscytu polegającym na wytypowaniu pięciu piosenek bodaj z dziesięciu, które zdobędą najwięcej głosów wśród słuchaczy. Przy czym piosenki były absolutnie różnego rodzaju, więc próba odgadnięcia wyników była dość karkołomna. Do następnej audycji przechodziła zwycięska piątka, dochodziło pięć nowych i z nich wszystkich ponownie trzeba było wybrać kolejną piątkę itd. Dla trafnie typujących do wygrania był gramofon ale nie pamiętam, czy ktoś go wygrał. Ten epizod w karierze Jacka Federowicza jest niemal nieznany. Szlify genialnego radiowca (późniejsze "Sześćdziesiąt minut na godzinę" w Programie III!) zdobywał właśnie w Rozgłośni Harcerskiej.
Przełomem dla mnie było odkrycie Radio Luxembourg. To mógł być rok 1960. Pamiętam, że "chodziła" wtedy Connie Francis z piosenką "Vacation", była Brenda Lee, Chubby Checker, Neil Sedaka. Czekałem na początek programu o 19.30 z utęsknieniem. Przez kilka lat nie interesowały mnie wieczorem żadne inne programy. Top Twenty odkryłem nieco później. Na pierwszym miejscu pierwszej mojej wysłuchanej Top Twenty był Gerry And The Pacemakers z "How Do You Do It".

Radio Luksemburg na słynnej fali 208 m (1440 kHz) zakończyło nadawanie 30 grudnia 1991 r. a ostatecznie zamilkło (nadawało jeszcze przez satelitę) 30 grudnia 1992 r. Jednak czasy się zmieniły, powstały nowe technologie i środki przekazu, dzięki którym Radia Luksemburg od 2005 r. znowu można słuchać - przez internet oraz na falach krótkich w systemie DRM. Od czasu do czasu słucham ich przez sentyment, tym bardziej, że nadal prowadzą niektóre programy prezenterzy z dawnego Radio Luxembourg.
I choć Radia Luksemburg mniej lub bardziej regularnie słuchałem do końca jego audycji, to dość szybko znalazłem konkurentów. Z pewnością VOA i


Moja legitymacja członka Klubu Friends Of Music USA

Willis Conover z jego Music USA i Jazz Hour oraz Pop Club na France Inter prowadzony zawsze przez Jose Artura i często wespół z Pierre Latez. Moje upodobania jazzowe kształtował Conover a wyrafinowanego rocka uczyłem się w Pop Club.

W wojsku byłem w latach 1968-1970. Nie rozstałem się z falami eteru. Prawie cały czas miałem ze sobą radio tranzystorowe


W garści kultowy VEF. Zima 1969/70 (fot. ?)

VEB Transistor 10 produkcji radzieckiej więc mogłem słuchać swojej ukochanej muzyki. Mało tego. Szczęśliwie miałem możliwość godzinami przesiadywać na radiostacji R-118, gdzie ze znakomitą jakością słuchaliśmy Radio Northsea International (jak dziś pamiętam częstotliwość 6210 kHz) i, oczywiście, Radio Luxembourg (1440 lub późną nocą 6090 kHz)

Radio pirackie
Powinienem wspomnieć coś o pirackich rozgłośniach. Przed laty Jan Krzysztof Wasilewski w "Gazecie w Lublinie" (lokalny dodatek "Gazety Wyborczej") prowadził rubrykę "Więcej muzyki" i kiedyś opublikował w niej mały cykl o nielegalnych radiostacjach nadających z morza. Podzieliłem się z autorem moimi o nich wspominkami. Fragmenty listu zostały wydrukowane 2 lipca 1993 r. Cytuję z zachowanego wycinka:
"...Nasłuchiwałem tych stacji - pisze do "Więcej muzyki" pan Marek Kosmala z Lublina - w latach sześćdziesiątych. Radio England słychać było najlepiej. Jeszcze dzisiaj dźwięczy mi w uszach ich jingle "It's swinging, swinging Radio England". Nie działało długo. Nadajnik przejęli Holendrzy, by zacząć nadawać - już jako Radio Dolfin (Delfin?). Łapałem jeszcze Radio Seagull - jeśli dobrze pamiętam. Z różną jakością odbierałem Radio Caroline, a przez pewien czas łapałem nawet Caroline South i Caroline North. Łapałem też Radio London, Radio Scotland, Radio Northsea International. To ostanie działało chyba najdłużej, także na falach krótkich. Radia Caroline słuchałem tej nocy, kiedy upływał termin ultimatum, wyznaczonego przez brytyjskie władze. O północy zapowiedziano, że nadal zostają na antenie i nie zamierzają rozstawać się ze słuchaczami. I puścili "All You Need Is Love" The Beatles... Przełączyłem się na Radio London, żeby sprawdzić, jak oni się zachowują. Żegnali się ze słuchaczami jeszcze przez trzy godziny w przejmujący sposób (tak to wtedy odbierałem), nadając smutne w nastroju kawałki. Utkwił mi w pamięci The Nice i "Hang On To A Dream"... O trzeciej nad ranem usłyszałem słowa: "Milkniemy na zawsze. Żegnajcie".
Żałuję, że nie miałem wtedy magnetofonu i nie mogłem tego nagrać tak, jak nagrałem sobie ostatnie godziny Radia Luksemburg na falach średnich z 29 na 30 grudnia 1991 - i ich ostanie godziny w ogóle, w końcu roku 1992... "Swinging Station Of The Stars..." Pierwszą piosenką, jaką zapamiętałem z anteny Radia Luksemburg była "Vacation" Connie Francis, a usłyszałem ją w audycji "Discbreak", którą prowadził Brian Matthews"... Nie mogę ich odżałować. Tyle lat ich nasłuchiwałem całymi nocami... Mógłbym wspominać długo, ale czuję, że powinienem się już uspokoić..."
Dziś dla ścisłości dodałbym poprawkę: audycję "Discbreak" prowadził ktoś inny. Nie pomnę już kto. Brian Matthews miał wtedy bodaj "Spin Disc".

Na początku lat siedemdziesiątych na falach Radio Monte Carlo odkryłem Radio Geronimo. Słuchałem ich w soboty od północy do trzeciej rano. Dla mnie najlepsze radio w tamtym czasie. Nadawali chyba wyłączniez z LPs i wyłącznie rock progresywny i pokrewne gatunki. Niestety, nie działało zbyt długo.

Tu Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa

O Wolnej Europie, jej roli, jako alternatywnego źródła dla komunistycznej propagandy i ja tu nie wiele już mógłbym dodać. Byłem jej wiernym słuchaczem przez wiele lat. Początkowo słuchałem tylko wiadomości, później stopniowo coraz więcej audycji. Wreszcie audycja "Fakty, wydarzenia, opinie" stała się lekturą obowiązkową każdego wieczora. Regularnie słuchałem cyklu "Lektura wydawnictw zakazanych lub trudno dostępnych", w którym niemal w całości wysłuchałem "Archipelagu Gułag".

Jednak polityka nigdy nie była moją największą pasją. W radiu przede wszystkim poszukiwałem muzyki. Wolna Europa miała także audycje muzyczne. Gdy odkrywałem WE gdzieś w latach pięćdziesiątych nadawano tam, bodaj w niedziele, audycję jazzową przygotowywaną w studio nowojorskim WE. Była to audycja z jakiejś nowojorskiej stacji z przetłumaczonym komentarzem na polski. Codziennie przed południem był też godzinny non stop pod hasłem, jeśli dobrze pamiętam, "Melodie i piosenki, których chętnie słuchamy".

Redaktorem muzycznym był Jan Tyszkiewicz. Pamiętam wiele jego wywiadów przeprowadzonym z gwiazdami naprawdę pierwszej wielkości. Miał o tyle łatwe zadanie, że swobodnie posługiwał się kilkoma językami.

Jan Tyszkiewicz również miał audycję "Melodie i piosenki, które zdobywają świat" z nowościami na listach przebojów Europy i USA. Ten cykl nie trwał zbyt długo. Zastąpiła go legendarna audycja "Rendez Vous o 6:10". Bardzo szybko zdobyła ogromną popularność. Były w niej przedstawiane listy przebojów oraz piosenki na życzenie słuchaczy. Nie przypominam sobie wszystkich prowadzących. Najczęściej, zwłaszcza w początkowym okresie, gospodarzem był Jan Tyszkiewicz. Audycje prowadził ze swadą i kompetentnie. Przez jakiś czas, również ze znajomością rzeczy, zapowiadał Janusz Hewel. Właśnie jego dobór muzyki najbardziej mi odpowiadał. Niestety dość szybko przeszedł do Głosu Ameryki.

Z tą kompetencją bywało różnie. Nieraz przed mikrofonem w zastępstwie, pewnie z łapanki, siadali ludzie, którzy nie bardzo wiedzieli, o czym mówią. Zygmunt Jabłoński, skądinąd sympatyczny gość, zapowiadał, bywało, jakiś przebój ze strony A jakiegoś przebojowego singla, po czym omyłkowo puszczano stronę B a pan Zygmunt po piosence znowu wymieniał tytuł ze strony A, po czym gładko, jak gdyby nigdy nic, przechodził do następnego punktu programu. Ale jakoś te wpadki nie szkodziły popularności audycji.

Odpowiedziami na listy słuchaczy i spełnianiem muzycznych życzeń zajmowała się przede wszystkim Barbara Nawratowicz, była aktorka "Piwnicy pod Baranami". Zamówić piosenkę nie było tak łatwo. Trzeba było zaadresowaną do nich kopertę włożyć do innej koperty z jakimś neutralnym adresem znanym na Zachodzie i dopiero tak wysłać. Listy adresowane wprost do Wolnej Europy po prostu nie dochodziły. Nie mówiąc o tym, że nadawca mógłby sobie narobić kłopotów. Później zaczęli podawać zakamuflowane adresy do audycji. Wyglądały np. tak: Syrena, skrytka nr jakiś tam, Paryż 8, Francja.

Ja w tym czasie korespondowałem z chłopakiem z Moskwy. Do niego wysyłałem tak zaadresowane listy, on naklejał znaczek i wysyłał a ja miałem uciechę słuchając po jakimś czasie ulubioną piosenkę. Przez Moskwę do Wolnej Europy, przez UB i KGB...

Program III

Marek Niedźwiecki wręcza mi swą "Listę przebojów". Oczywiście z autografem. Sopot, 22.08.1999 r.

Od kilku miesięcy nic do tej strony nie dodawałem. W planie miało być o "Trójce". Ale ostatnio skupiłem się na innych zakamarkach tych stron. Tymczasem zamiast peanu na cześć mego ulubionego programu przyjdzie mi rekwiem jakoweś pisać. Bowiem nowe kierownictwo "Trójki" właśnie wprowadza nową ramówkę, z nowymi audycjami i nowymi prowadzącymi. W moim odczuciu coś koszmarnego. Oto co, w odruchu rozpaczy, wysłałem w pierwszą sobotę nowej ramówki tj. 16.03.2002 o 23.53. E-mail adresowany był do kilku redaktorów programu III.

Moją pierwszą reakcją na zmiany w "Trójce" było przestawienie radiobudzika z "Trójki" na "Dwójkę". Wstaję o 5.40. Dla mnie to, co teraz o tej porze w "Trójce" się dzieje, to KA-TAS-TRO-FA. Dzisiaj (sobota) do domu wróciłem w trakcie Markomanii. W porządku. Marek Niedzwiecki taki, jak zawsze. Choć trudno mi się pogodzić, że nie było Piotra Kaczkowskiego. "Muzyczna poczta UKF" nie podobała mi się ze względu na krzykliwe dżingle, granie pod zapowiedziami, wchodzenie na utwory, przycinanie końcówek utworów. Tak to nie pasuje to charakteru audycji "Trójki" odchodzącej... I to chyba nie jest pora na tego rodzaju audycję.
Godzina 23, sobota. Ludzie!!! Co to jest ???!!!! (chodziło o audycję "Klubowe granie") To już nie katastrofa, to TRAGEDIA, ROZPACZ... Ja po prostu wyłączyłem radio, sięgnąłem po płytę. No cóż. "Trójki" słucham od czasu uruchomienia nadajnika dla Lublina w Bożym Darze. To było tak dawno, że już nie pamiętam, czy były to lata sześćdziesiąte, czy siedemdziesiąte. Pewnie nowemu kierownictwu "Trójki" na takich staruchach jak ja nie zależy. Wszak w wywiadach podkreślają, że zależy im na młodych słuchaczach. Zatem ja usuwam się. Mnie kierownictwo ma już z głowy. Żegnam. Bo już widzę, że nie będzie to radio, którego można było słuchać ZAWSZE, o każdej porze. Mam tylko cichą nadzieję i wiarę, że jutrzejsze audycje Marcina Kydryńskiego i Minimax Piotra Kaczkowskiego nie sprawią mi zawodu. Że obaj pozostaną sobą i będą grać to, co dotąd.

Szczęśliwie minęło pięć koszmarnych lat, Trójką od lipca 2006 kieruje nowy dyrektor, dzięki któremu wprowadzono zmiany nawiązujące do danego Programu III, preferujące audycje autorskie. Trójki znów można bezpiecznie posłuchać.

Niestety od czerwca 2007 przeprowadzono tzw. alokację polegającą na odebraniu Programowi II nadajników dużej mocy na rzecz Programu I. Dwójki więc już w Trawnikach nie posłuchamy. Ale to już całkiem odrębna historia. I smutna. Jak dla mnie.



Rozgłośnie odbierane w Trawnikach

aktualizacja:
25.12.2007
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
slako
Weteran Forum


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 269

PostWysłany: Pią Mar 27, 2009 2:39 pm    Temat postu: PIRACKIE RADIO - RADIO ESSEX Odpowiedz z cytatem

A na marginesie poniżej zamieszczonego tekstu, był też taki piosenkarz - David Essex , posiadam jego czary krążek Longpleya.




http://pl.wikipedia.org/wiki/Sealandia

http://wolnemedia.net/?p=4836



Sealandia


Opublikowano: 08.07.2008 | Kategoria: Historia


Sealandia to quasi-państwo na Morzu Północnym, leżące na dawnej betonowej platformie przeciwlotniczej o wymiarach 40×140 m.

LATA 1960-1969


Książę Roy Bates, zanim został księciem, był majorem. Najmłodszym majorem w brytyjskiej armii w II wojnie światowej. Walczył w północnej Afryce, na Sycylii i we Włoszech. Wielokrotnie ranny w akcji. Po wojnie miał hurtownię mięsa i flotylle łodzi rybackich. W 1965 roku wpadł na pomysł całkiem nowego biznesu - założył stację radiową. Pierwszą komercyjną stację muzyczną w Wielkiej Brytanii. Radio Essex zaczęło nadawać w 1966 roku z opuszczonej platformy wiertniczej u wybrzeży brytyjskich. Słuchalność była znakomita. Było to pierwsze radio w Wielkiej Brytanii, które nadawało non stop całą dobę. Miało w zasięgu większość obywateli Zjednoczonego Królestwa. Reakcja władz była natychmiastowa. 100 funtów grzywny i nakaz demontażu nadajnika. W noc sylwestrową 1 stycznia 1967 roku książę Roy z synem Michaelem pojechali zdemontować urządzenie. Radiostacja leżała trzy mile od brzegów Wielkiej Brytanii, w pasie wód terytorialnych. Gdyby ta platforma była sto metrów dalej, nie byłoby sprawy. Wspólnie z synem, Michaelem zawieźli radiostację na opuszczoną platformę Roughs Tower, sześć mil od brzegów Anglii. Teraz nikt już się nie mógł przyczepić. Z prawnego punktu widzenia utworzenie państwa było najprostszym rozwiązaniem. Przecież to ziemia, a właściwie morze niczyje. 2 września 1967 roku Roughs Tower została przemianowana na księstwo Sealandii. Niby nic się nie zmieniło. Radio nadawało, jak nadawało. Sealandii nikt nie uznał.

Spokój trwał do czasu, gdy do księstwa podpłynął brytyjski kuter straży przybrzeżnej. Z Sealandii oddano strzały ostrzegawcze. W końcu kuter naruszył wody terytorialne księstwa. Kuter odpłynął, ale kiedy książę Roy Bates udał się po zakupy do sklepiku na stały ląd, czekała już policja. Zarzucano mu nielegalne posiadanie i użycie broni. Sprawa trafiła do sądu. 25 listopada 1968 roku sąd Jej Królewskiej Mości uniewinnił Roya Batesa, uznając, że nie może rozpatrzyć sprawy. Przecież incydent wydarzył się poza terytorium Wielkiej Brytanii. W ten sposób niepodległość Sealandii została potwierdzona, przecież gdyby Wielka Brytania nas nie uznała, sąd nie wydałby takiego wyroku - twierdzi książę Michael. Wielka Brytania nie interweniuje. Rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych stwierdza oficjalnie, że czegoś takiego jak Sealandia nie ma. “Rząd Jej Królewskiej mości nie uznaje tego państwa, nie sądzimy, żeby ktokolwiek je uznawał”. Ale Brytyjczycy przymykają oczy na to, że Batesowie płacą podatki, powiedzmy, nieregularnie. Książę Roy stawia sprawę jasno: będzie płacić tylko za czas, który spędza na stałym lądzie. A ponieważ większość czasu mieszka w Sealandii - właściwie nie płaci. Urząd skarbowy nie interweniuje.

Ale od czasu do czasu stosunki ulegają zaostrzeniu. Pod koniec lat 60. brytyjscy celnicy zaczynają drobiazgowo sprawdzać wszystko, co płynie do Sealandii. Pewnego razu na platformę trafia zamówiony transport konserw. Wszystkie zostały otwarte przez celników szukających podobno kontrabandy. W odpowiedzi książę Roy ostrzega brytyjską flotę, że każdy statek przepływający w pobliżu Sealandii zostanie ostrzelany. W sumie każdy postawił na swoim. Książę Roy uznał, że niepodległość Sealandii została stwierdzona. Wielka Brytania - wręcz przeciwnie. Żadna ze stron nie musiała swojego przekonania udowadniać.


LATA 1970-1979


Sealandia z powietrza to platforma 140 na 40 metrów wsparta na dwóch wielkich filarach. W nich kryją się pomieszczenia magazynowe, generator prądu, pokoje dla załogi. W czasie wojny stacjonowało tu 140 żołnierzy. Zostały po nich zardzewiałe działka przeciwlotnicze. Cała reszta: generator prądu, meble, wyposażenie, została po wojnie wywieziona. Zostały gołe ściany. Nie było niczego, tylko dużo koców. Woda do picia codziennie zamarzała. Zanim książe kupił generator prądu, nie było światła. Nie można było nic ugotować. Na stałym lądzie można przynajmniej rozpalić ognisko. A tutaj - nic. Batesowie miesiącami siedzieli na platformie po ciemku. Z czasem Sealandia zaczęła się cywilizować. Przypłynęły łóżka, krzesła, dywany. Sealandia była biednym państwem, więc meblowało się ją stopniowo. Wreszcie zaczęli przybywać obywatele. Nieco hippisów skłóconych ze światem, ludzie szukający przygody, żądni wrażeń. Trochę bezrobotnych, którzy chcieli się gdzieś zaczepić, kilku prawników i biznesmenów wietrzących dobry interes. W Sealandii w latach 70. zamieszkało kilkadziesiąt osób, a wszystkim panowała miłościwie para książęca, Joan i Roy.

Sealandia była już prawdziwym państwem. Prawdziwe państwo ma nie tylko władcę, ale i flagę, hymn, godło. Książę poważnie podszedł do sprawy. Sam zaprojektował barwy Sealandii (czerń piracką, biel czystości, czerwień królewską), znajomy skomponował hymn. Żadne państwo nie może istnieć bez pieniędzy. Książę Roy zamawia więc w mennicy dolary sealandzkie. Na awersie widnieje oczywiście profil księżnej Joan. Tak samo jak na znaczkach pocztowych. Prawdziwe państwo obok hymnu i flagi musi mieć konstytucję. I Sealandia ma. Napisał ją premier we własnej osobie, czyli niemiecki prawnik Alexander Achenbach. Od 1975 roku Sealandia staje się monarchią konstytucyjną. Książę i premier mają ambitne plany. Chcieliby, żeby Sealandia stała się drugim Monaco. Eleganckie hotele, kasyna, światła, przepych, jachty bogaczy i helikoptery, z których wysypuje się eleganckie towarzystwo. Na razie są koce, meble z drugiej ręki, łatane chodniki.Niestety, współpraca z premierem zaczyna szwankować. Achenbach udaje się na emigrację.

Na początku sierpnia 1978 roku książę Roy odbiera dziwną wiadomość. Grupa niemieckich i holenderskich biznesmenów chce się z nim spotkać w Austrii. Roy podejrzewa podstęp. Księżna Joan namawia jednak na wyjazd. Biznesmeni proponują duże pieniądze. Para książęca wyjeżdża. W Wiedniu spotykają mężczyznę, który kręci, przekłada spotkanie, wreszcie znika. Coś jest nie tak. Nie ma jeszcze telefonów komórkowych, nie sposób zadzwonić do Sealandii i dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. Roy dodzwania się wreszcie do znajomego rybaka i dowiaduje się, że ten widział helikopter transportowy kierujący się w stronę księstwa. Na Sealandii jest 25-letni Michael z kilkoma ludźmi. Widzą nadlatujący helikopter. Maszyna ląduje na platformie, ze środka wypada kilku najemników. Michael i jego ludzie trafiają pod klucz. Potem zamaskowani mężczyźni wywożą go w nieznanym kierunku, najpierw helikopterem, potem łodzią i samochodem. Jedzie w worku na głowie, sądzi, że to jego ostatnia podróż. W środku lasu mężczyźni wypuszczają go i odjeżdżają. Michael nie ma pojęcia, gdzie jest. Dociera do najbliższego drogowskazu. Książę Roy, który szybko wrócił do Wielkiej Brytanii, razem z Michaelem skrzykuje znajomych. Roy dzwoni po dawnych towarzyszach broni. Wyciągają z ukrycia steny, wynajmują helikopter i lecą odbijać księstwo. Przeciwnicy są zaskoczeni. Michael wyskakuje z helikoptera. Jego pistolet wypala - przez pomyłkę. Niemcy i Holendrzy podnoszą ręce do góry. Teraz to oni są wywożeni helikopterem i wypuszczani w lesie. Batesowie zostawiają sobie tylko jednego więźnia, żeby odpracował szkody. Gernot Putz ma pecha, bo jako jedyny z napastników jest obywatelem Sealandii - czyli ma paszport księstwa. Jest więc sądzony za zdradę i zamach stanu. Zostaje skazany na jedną z najgorszych kar - bezterminowe szlifowanie barierek. Niemiecki konsul usiłuje interweniować i skłonić księcia Roya do wypuszczenia więźnia. Książę jest nieugięty. Putz ma pucować. To jego ostatnie słowo. Niemiecki konsul odchodzi z kwitkiem.

LATA 1980-1989

Po siedmiu tygodniach księżnej robi się żal więźnia i Putz zostaje ułaskawiony. Wygnańcy spotykają się w Niemczech. Organizują rząd Sealandii na wychodźstwie. Sprawa jest poważna, rząd istnieje do dziś. Tekę emigracyjnego premiera w 1989 roku przejął od Achenbacha Johannes Seiger. Rząd na wychodźstwie zmienił nawet konstytucję i na miejsce księcia Roya mianowali księciem holenderskiego prawnika Adriana Oomena. Zarządzana przez wychodźczy rząd spółka Sealand Trade Corporation w 1991 roku podpisuje umowę z wycofującymi się z Niemiec wojskami radzieckimi w sprawie odkupienia części mienia wojskowego.

Stosunki między obydwoma krajami układały się bez zarzutu aż do 1987 roku. Książę Roy deklarował patriotyzm. Kiedy w czasie wojny o Falklandy zgłosili się do niego Argentyńczycy z propozycją sojuszu przeciw Wielkiej Brytanii, z oburzeniem odrzucił ofertę. A przynajmniej tak o sprawie opowiedział. Kryzys nastąpił, kiedy Wielka Brytania zapowiedziała zwiększenie obszaru wód terytorialnych z 3 do 12 mil. Dzień przed wprowadzeniem przez Wielką Brytanię 12-milowej strefy, 30 września 1987 roku, książę Roy zarządza dekretem 12-milową strefę wód terytorialnych Sealandii. Następnego dnia Sealandia leży na brytyjskich wodach terytorialnych. Ale jeśli popatrzeć z drugiej strony, w obrębie wód Sealandii leży ładny kawałek brytyjskiego nadbrzeża, kilka miasteczek i kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców.

- Zrezygnujemy z roszczeń, jeśli Wielka Brytania zostawi nas w spokoju - ogłasza książę Roy.

Rząd na wychodźstwie powstaje w latach 80. w Madrycie. Federico Trujillo Ruiz organizuje ambasadę Sealandii (uznawaną przez rząd Sealandii na wychodźstwie, ale nieuznawaną przez książęcą parę Batesów). Ruiz jest byłym oficerem hiszpańskim, przedstawia się jako książę regent Sealandii i instaluje ambasadę na eleganckiej Calle Serrano w Madrycie. Stać go, bo książę regent specjalizuje się w pomaganiu potrzebującym. Może załatwić sealandzki paszport, a może również posadę w rządzie lub tytuł naukowy na nieistniejącym sealandzkim uniwersytecie. Liczy sobie kilka albo kilkadziesiąt tysięcy dolarów, w zależności od tego, czego chce odbiorca. Pośredniczy nawet w sprzedaży migów 23 do krajów afrykańskich. Chodzi na przyjęcia dyplomatyczne i jeździ limuzyną na numerach dyplomatycznych.

PO ROKU 1990

Klimat Sealandii był zabójczy. Jeden po drugim znikali znajomi, którzy kiedyś postanowili się tu osiedlić. Wilgoć, wiatr, zimno. W latach 90. wyprowadziła się nawet księżna Joan zaatakowana przez reumatyzm. Zamieszkała w domku na wybrzeżu. Na Sealandii został tylko książę Roy. Przez całe miesiące samotnie mieszkał na morzu. Ktoś musiał pilnować, żeby Sealandia znowu nie padła ofiarą podstępnego przejęcia.

Rząd Sealandii na wychodźstwie zajmuje się masą dziwacznych spraw. Przez całe lata szuka Bursztynowej Komnaty, szuka również alternatywnych źródeł energii. Co pięć lat organizuje wybory. Ostatnie, w 1999 roku, wygrał po raz trzeci Seiger. W maju 2003 roku rząd Sealandii zwrócił się do Stanów Zjednoczonych z propozycją sprzedaży rewolucyjnego generatora kosmicznego, który ma zaoszczędzić paliwo. Właściwie było to ultimatum dające Stanom Zjednoczonym miesiąc na odpowiedź. Rząd Stanów Zjednoczonych nie skorzystał z okazji.

Zanim hiszpańska policja dokonała w 2000 roku kilkudziesięciu aresztowań, Ruiz zdąży wyprodukować kilka tysięcy sealandzkich paszportów. Większość trafiła w ręce mieszkańców Hongkongu, którzy chcieli uciec przed Chińczykami. Każdy kosztował minimum tysiąc dolarów. Policyjne śledztwo ujawniło, że sealandzkimi paszportami posługiwali się mafiosi z Bałkanów i Rosji, a także Andrew Cunanan - człowiek, który zabił słynnego projektanta mody Gianniego Versace.

Michael kierował przedsiębiorstwem rybackim, nie miał czasu na wizyty na platformie. Wydawałoby się, że to koniec Sealandii. I wtedy pojawił się Sean Hastings, 32-letni Amerykanin, który w 1998 roku przysłał list zaczynający się od słów: “Do Ich Książęcych Wysokości Władców Sealandii”. Michael czytał list i nie mógł uwierzyć. Hastings proponował spółkę w zamian za ustawienie na Sealandii serwerów komputerowych. Dawał na początek 250 tys. dolarów. Hastings już od dawna zamierzał stworzyć raj internetowy. Bez rządowej kontroli zabraniającej hazardu albo erotyki i bez kontroli nad pocztą elektroniczną. Próbował na wyspach Morza Karaibskiego, ale się nie udało. O Sealandii usłyszał na kongresie kryptologów. Wydawała się idealna. Kilka miesięcy później do Sealandii zaczął zjeżdżać sprzęt. HavenCo, firma Hastingsa, otwierał swój raj.

Książę Roy zaprasza Tybet. Powstaje Tybet online - oficjalna wizytówka emigracyjnego rządu. Tybet online na Sealandii wszystkim jest na rękę. Gdyby Tybetańczycy zainstalowali się gdziekolwiek indziej: w Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii, Chińczycy zaczęliby naciskać na zlikwidowanie domeny. A tak wszyscy rozkładają ręce. No tak, Tybetańczycy nadają z Sealandii, ale przecież Sealandia to niepodległe państwo. Kiedy Roy Bates proklamował powstanie niepodległej Sealandii, nikomu nie śniło się o internecie. Dziś Sealandia jest okrzyknięta pierwszym cyberpaństwem. Poza agencjami rządowymi, poza sądami, poza prawem. Anarchistyczna jak cały internet. Na serwerach montowanych na platformie prawie każdy może wykupić miejsce. Nie jest tanio, na początek 6000, a potem 1000 funtów co miesiąc. Z Sealandii mogliby nadawać na przykład ludzie walczący z potężnymi organizacjami. Może antyglobaliści, pragnący zaszkodzić wielkim korporacjom, ale obawiający się ich wpływów i pozwów sądowych, może Zieloni albo przeciwnicy Kościoła scjentologicznego. Każdy mógłby bez obaw o proces umieścić listę lekarzy konowałów, czarną listę dłużników albo skandaliczne szczegóły życia arystokratów. Żaden sąd nie może zablokować tych informacji. Nie wejdzie policja. Zabronione są tylko trzy rzeczy - pornografia dziecięca, wysyłanie spamu i hakerstwo. To ostatnie przykazanie nie jest rygorystycznie przestrzegane, bo co najmniej dwie grupy hakerów poważnie myślą o przeprowadzce na Sealandię. Przynajmniej wirtualnie.

Książę Michael nadzoruje prace na Sealandii, czasem sam tam bywa, ale wszystkiego na co dzień doglądają pracownicy HavenCo. Czasem zawozi na platformę swoje dzieci i robi im zdjęcia. Dzieciaki nie muszą już zrywać rdzy i malować pokładu, tak jak on w młodzieńczym wieku. Książę Roy i księżna Joan kupili sobie willę w Hiszpanii na Costa del Sol. Książę ma 83 lata, księżna 75. Wreszcie przestał dokuczać im reumatyzm, no i mogą chodzić na długie spacery z psem.

W czerwcu 2006 na platformie wybuchł spowodowany awarią generatora prądu pożar, który strawił znaczną część sprzętu i instalacji w jednej z podpór. W styczniu 2007 Michael Bates wystawił Sealandię na sprzedaż. Minimum za jakie sprzeda książę swoje państwo wynosi 100 000 000 $ (sto milionów dolarów). Agencja nieruchomości sprzedająca Sealand żąda 750 mln euro. Na ofertę odpowiedział serwis The Pirate Bay rozpoczynając publiczną zbiórkę pieniędzy na zakup platformy. Szwedzcy piraci zamierzają zainstalować tam serwery, z których bezpłatnie będą udostępniać najnowsze filmy, gry i muzykę.

GOSPODARKA

Początkowo platforma wykorzystywana była jako siedziba pirackiego Radia Essex. Z czasem Bates zaczął emitować znaczki pocztowe Sealandii, co przynosiło pewne dochody. Duże pieniądze pojawiły się w 2000 wraz z firmą internetową HavenCo Ltd., zarejestrowaną na karaibskiej wyspie Anguilla. HavenCo ulokował na platformie swoje serwery (połączenie odbywa się drogą satelitarną), znajdując tu miejsce, w którym zawartość udostępnianych treści internetowych jest poza jakąkolwiek państwową kontrolą.

USTRÓJ POLITYCZNY I SYTUACJA PRAWNA

Księstwo Sealandii posiada własną konstytucję, dewizę narodową, flagę, godło i hymn państwowy. Emitowana jest również własna waluta, dolar sealandzki, który jest sztywno związany z dolarem amerykańskim w stosunku 1:1. Sealandia wydaje paszporty. Ich kopie rozprowadzane w Internecie były jednak fałszywe. Przy wkraczaniu na platformę dokonywana jest kontrola paszportowa. Sealandia wydaje również prawa jazdy, chociaż jeżdżenie samochodem po małej platformie jest niemożliwe.

Sytuacja prawna księstwa nie jest uregulowana, prawnicy nie są zgodni co do legalności władzy księcia Roya. Jednak według niektórych opinii prawnych, zgodnie z obowiązującym prawem w momencie zajęcia opuszczonej platformy, ogłoszenie suwerenności było możliwe. Przy takiej interpretacji Sealandia jest dalej niezależna, pomimo rozszerzenia pasa wód terytorialnych przez Wielką Brytanię.

Źródło: Wikipedia
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
slako
Weteran Forum


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 269

PostWysłany: Pon Mar 30, 2009 12:39 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Warto zobaczyć film o pirackiej radiostacji, zapowiada się fajnie;


http://film.gazeta.pl/film/10,28313,6037766,The_Boat_That_Rocked___zwiastun_filmu.html

http://film.gazeta.pl/filmnews/1,94586,6383527,Wsiadaj_na_lodz_rockujacych_piratow___wideo_.html#article_comments
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Stanislaw Siekanowicz
Weteran Forum


Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 1146

PostWysłany: Pon Mar 30, 2009 7:43 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Widze, ze spodobal sie Panu ten temat. Mialbym tez wiele do napisania o moich doswiadczeniach radiowych, bo moi rodzice nie nalezeli do zamoznych, z tego wzgledu telewizor pojawil sie w naszym domu stosunkowo pozno, dlatego w odroznieniu od wielu rowiesnikow nie wychowalem sie na czterech pancernych i psie lecz na radiu; glownie na muzyce, ale takze na Wolnej Europie (ulubiona audycja to "Odwrotna strona medalu" Wiktora Troscianki oraz oczywiscie "Fakty, wydarzenia, opinie", gdzie najlepszy byl Jozef Ptaczek), na Glosie Ameryki, BBC i tak dalej. Sluchalem angielskiej edycji Radia Luxembourg czesto takze do zakonczenia programu o 2.30 w nocy i stacji pirackich (najlepszy odbior mialem Radia London na fali 259 m, troche gorszy Radio Caroline, obie stacje nadawaly bardzo blisko Glosu Ameryki) a takze BBC World Service po angielsku, co zadecydowalo, ze wczesnie zaczalem uczyc sie tego jezyka. Rodzice gonili do spania po godz. 22, dlatego sluchalem w nocy pod koldrą na radyjku tranzystorowym. Jak bylem troszke starszy, to juz tolerowali. Uznali, ze lepsze takie hobby od złego towarzystwa okolicznych huliganow.
Jestem przygnieciony roznymi obowiazkami i nie mam w tej chwili czasu na rozpisywanie sie o tym, dlatego odnotuje tylko, ze wlasnie minelo 45 lat (28 marca) od kiedy pierwsza piracka stacja Radio Caroline zaczela nadawanie na fali sredniej 199 m ze statku "Fredericia" zakotwiczonego 5 mil od wybrzeza Wielkiej Brytanii. W pale sie nie miesci, ze to juz tyle lat! Bylem wtedy 13-latkiem. Oto link do strony poswieconej historii pirackich rozglosni "The Pirate Radio Hall of Fame":
http://www.offshoreradio.co.uk/
I jeszcze dokumenty historyczne - reportaz ze wspominanego przez Pana Swinging Radio England, gdzie m.in. slychac fragmenty oryginalnych audycji:
http://www.youtube.com/watch?v=I0KJhMji1nA&feature=related
- reportaz z pierwszej stacji pirackiej - Radio Caroline North, czyli z pokladu statku "Fredericia" zakotwiczonego na wodach miedzynarodowych w poblizu wyspy Man i reakcja lokalnych politykow:
http://www.youtube.com/watch?v=ZumLODT8Ymo
- koniec nadawania najpopularniejszej stacji pirackiej Radio London:
http://www.youtube.com/watch?v=llu-JuDe540&feature=related
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum