Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Andrzej Nowak; Kto obalił komunizm?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Witja
Weteran Forum


Dołączył: 23 Paź 2007
Posty: 5319

PostWysłany: Sob Maj 23, 2009 2:43 pm    Temat postu: Andrzej Nowak; Kto obalił komunizm? Odpowiedz z cytatem

http://www.rp.pl/artykul/61991,309726_Kto_obalil__komunizm_.html

"Kto obalił komunizm?
Andrzej Nowak 23-05-2009, ostatnia aktualizacja 23-05-2009 12:13

Przyczyn odgórnej rewolucji drugiej połowy lat 80 trzeba szukać w odpowiedzi władz sowieckiego imperium na aktualne problemy zarządzanego przez nich systemu. Także te, jakie powodowała Polska i ruch „Solidarności”

Spory o odpowiedź na to pytanie nie ucichną – spory o symbole, o ich znaczenie, o zasługi, błędy i przeszkody. Czy można wznieść się ponad nie, zobaczyć z góry obraz całości? Dystans czasu jest chyba nazbyt krótki. A jednak próbujemy. Szukamy miejsca dla naszej pamięci. Szukamy dziś miejsca w tej historii dla 4 czerwca 1989 roku (polskiego 4 czerwca, bo był jeszcze i chiński – w tym samym roku).

Przypomnijmy więc najpierw i wyobraźmy sobie, że na tytułowe pytanie można odpowiedzieć: nikt. Nikt komunizmu nie obalił, bo komunizm (pod tą nazwą kryć się może tak czy inaczej zdefiniowany i zmienny w czasie system sowieckiej ideologii i władzy) trwa, ukrywając jedynie sprytnym manewrem rzekomego rozpadu swoje istnienie, a nawet przygotowanie do dalszej ekspansji.

Tę wizję najlepiej może reprezentuje spojrzenie utrwalone w książce Anatolija Golicyna „Nowe kłamstwa w miejsce starych”. Oficer KGB, który przeszedł na stronę zachodnią w 1961 roku, w swej opublikowanej w roku 1984 [!] w Stanach Zjednoczonych książce opisał z detalami strategię udawanego demontażu komunizmu jako wielkiej operacji dezinformacyjnej. Kto ciekaw, może sprawdzić w polskim wydaniu książki Golicyna, opublikowanym nakładem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i dostępnej w Internecie.

Walka w zaświatach

Jeśli założymy jednak, że komunizmu już w naszej części Europy nie ma, otwiera się przed nami cały wachlarz możliwych interpretacji jego zniknięcia. Pierwsza, jaką chciałbym wymienić, wyprowadza nas poza granice historii. To interpretacja prowidencjalistyczna. Wśród Polaków mojego pokolenia nie musi ona być wcale rzadka ani dziwaczna. Pamiętamy podnoszące nas przeżycie I pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny w czerwcu 1979 roku. I następne pielgrzymki i modlitwy o Ducha odnowy tej ziemi.

Dobrze to zapamiętał Czesław Miłosz i dobrze wyobraził w swoim „Roku myśliwego” tę rolę papieża: „Król – nosiciel wiary mesjanicznej, głęboko przekonany, że istnieje państwo duchów, gdzie odbywają się zapasy, zmagania, triumfy, tuż obok tej drugiej historii, żywych, ale w ścisłym z nią związku. [...] Podróże Jana Pawła do Polski mogą być rozumiane jako walka toczona w zaświatach o jej duszę. Jakby każde łączenie się tysięcy jego słuchaczy w braterskiej miłości, choćby na krótko, poruszało niebiosa, zdarzało się razem i tam, i tu na ziemi”.

Jak podpowiada interpretacja Miłosza, można ten prowidencjalny plan połączyć z naturalnym – ze swoistą rewolucją moralną odrzucającą (na apel wielkich świadków wiary, takich jak Jan Paweł II) oddolnym protestem uproszczenia systemu komunistycznego do panowania nad ludzkimi duszami, a w rezultacie i nad materialną rzeczywistością. To właśnie oddają przeżycia wielkich mszy papieskich roku 1979, 1983, a między nimi – Sierpnia roku 1980: z portretem papieża i wizerunkiem Matki Boskiej na bramie stoczni.

A więc: oddolna, spontaniczna rewolucja? Zwycięstwo tysięcy bezimiennych bohaterów prowadzonych przez bohaterów znanych już z imienia albo z legendy? Oczywiście, że tak. Ale czy tylko tak?

Upadł, bo musiał?

Kolejna istotna interpretacja kładzie nacisk nie tyle na decyzję sprzeciwu wobec komunistycznego systemu, ile na nieuchronność takiego sprzeciwu, a nawet nieuchronność upadku samego systemu. Komunizm, nawet po zmianach i retuszach, upadł – bo musiał. Był sprzeczny z ludzką naturą: z przywiązaniem do własności, do indywidualności, do religii. To filozoficzne założenie można przełożyć na język analizy historycznej, do jakiej zostaliśmy przyzwyczajeni w ostatnim stuleciu. Werdykt brzmi wtedy tak: komunizm (albo – jak kto woli: system sowiecki) upadł, bo przegrał rywalizację ekonomiczną z kapitalizmem. Inni ujmą to w sposób nieco odmienny: komunizm przegrał z nowoczesnością, nie sprostał wymogom czy też wyzwaniom modernizacji, okazał się jej ślepym zaułkiem.

Jeśli zajrzelibyśmy do wnętrza „socjalistycznego obozu” w połowie lat 80., to moglibyśmy się przekonać o tym niemal wszystkimi zmysłami. Oddychać w Nowej Hucie, tak jak w Czelabińsku, Doniecku, Swierdłowsku, Lipiecku – nie było czym; półki sklepowe – od Władywostoku do Torgau – pustawe. Smutna, szara, zakurzona, przyduszona rzeczywistość przegrywającego systemu. Żadnej świetlanej przyszłości przed nim już nie było.

A jednak – w połowie lat 80. większych buntów czy niepokojów społecznych w skali całego sowieckiego imperium nie było (poza lokalnymi zamieszkami w stolicy Kazachstanu). Aparat kontroli i nadzoru, trzymający w garści cały system, miał się znakomicie. A na straży jego bezpieczeństwa stała największa potęga militarna w historii ludzkości. Wystarczy przypomnieć, że jeszcze w 1990 roku Związek Sowiecki miał więcej rakiet kosmicznych i międzykontynentalnych, więcej głowic nuklearnych i okrętów podwodnych o napędzie atomowym niż wszystkie pozostałe mocarstwa razem wzięte.

Tłumaczenie upadku systemu sowieckiego samą nieuchronnością nie wystarczy. Jest natomiast dobrym początkiem historycznej interpretacji zgodnie z klasyczną triadą: struktura (w tym przypadku niewydolna), zbieg okoliczności, zdarzenie. Dołączyć do niej można – jeśli nie jesteśmy skrajnymi deterministami – element ludzkiej woli, indywidualnej decyzji. Wtedy możemy powiedzieć tak: samo by nie zgniło, a w każdym razie gniłoby dłużej, znacznie dłużej… Ktoś ów proces przyspieszył, a może raczej przerwał, doprowadzając do rozwiązania systemu przed jego naturalnym upadkiem.

Kto? Obok Opatrzności, obok oddolnej rewolucji można uwzględnić jeszcze jedną perspektywę: rewolucji odgórnej. Jej inicjatorami mogli być ci, którzy byli na górze. Szczyt systemu znajdował się oczywiście w Moskwie. Rosja ma w scentralizowanej, hierarchicznej strukturze swej kultury politycznej wielką tradycję rewolucji odgórnych: od wielkich carów-reformatorów poczynając – Piotra I czy Aleksandra II – aż po bolszewików.

Z nadzieją do tej tradycji nawiązywali także w drugiej połowie lat 80. zwolennicy głębokich przemian w systemie sowieckim, wpisując (jak czynił to np. znakomity historyk Natan Ejdelman) Michaiła Gorbaczowa do owego szeregu „odgórnych rewolucjonistów”.

Polski problem Moskwy

Jednak nie w ciążeniu tradycji rosyjskiej, ale w odpowiedzi władz sowieckiego imperium na aktualne problemy zarządzanego przez nich systemu szukać można źródeł rzeczywistej odgórnej rewolucji drugiej połowy lat 80. Podkreślmy raz jeszcze: chodzi o ODPOWIEDZI, a zatem najpierw uwzględnić trzeba pytania, czy raczej wyzwania, które je wywołały. Tu właśnie znaleźć można istotne, może nawet kluczowe, miejsce dla fenomenu „Solidarności” – ale tej z roku 1980. Ona bowiem skuteczniej niż jakikolwiek masowy ruch protestu przed nią podważyła „robotniczą legitymację” systemu komunistycznego.

Kłopoty z Polską miały dla sowieckiego systemu wszakże jeszcze inny, choć związany także z upadkiem ideologii, wymiar. System wypłukany od środka z ideologicznej treści, mógł utrzymywać się dalej w oparciu o przemoc/kontrolę, ale musiało ją uzupełniać zaspokojenie elementarnych przynajmniej potrzeb materialnych społeczeństwa, rozbudzanych przez porównania z Zachodem. Za utrzymanie Polski w ramach systemu trzeba było płacić. To ważny wniosek, jaki przewija się w dostępnych dzisiaj protokołach posiedzeń Biura Politycznego KC KPZR, w dokumentalnych świadectwach ze spotkań towarzyszy z radzieckiej centrali z zarządcami polskiej peryferii. Skoro jednak trzeba płacić za utrzymanie Polski w systemie, to pojawić się może wkrótce (i pojawi się) następne pytanie: o koszty utrzymywania całego systemu (całego imperium) i możliwości ich redukowania.

Te pytania miały oczywiście nie tylko „polską” czy – szerzej – wewnątrzobozową genezę. Podobnie oczywiście jak erozja ideologicznego fundamentu systemu. Zarówno materialna, jak i ideologiczna przegrana komunizmu ujawniała się w konfrontacji z Zachodem. Tu zatem jest miejsce na przypomnienie roli tych, którzy ze strony Zachodu tę konfrontację świadomie podejmowali, żeby z komunizmem wygrać. O roli Jana Pawła II już mówiliśmy. Teraz natomiast trzeba by wspomnieć koniecznie znaczenie odwołania do ideologii praw człowieka przez administrację prezydenta Jimmy’ego Cartera (ruchy obrońców tych praw – w Polsce, na Litwie, w Rosji, w Czechach i w innych krajach obozu, w których ujawniły się w drugiej połowie lat 70. – korzystały w istotny sposób z ideowego wsparcia, jakie tworzyła nowa pod tym względem polityka Waszyngtonu) oraz symbolicznego potępienia sowieckiego ekspansjonizmu w postaci bojkotu olimpiady w Moskwie po inwazji na Afganistan. Następnie – oczywiście – przypomnieć należy krucjatę przeciw komunizmowi, jaką podjął Ronald Reagan, autor pamiętnej formuły o „imperium zła”.

Za późno na wojnę

Zarówno Carter, jak i Reagan odegrali także wielką rolę w podważeniu materialnych podstaw obozu sowieckiego. Kluczowe okazało się pod tym względem podjęcie przez nich rękawicy rzuconej przez Związek Sowiecki w wyścigu zbrojeń. Dyrektywa Cartera PD 59 (z grudnia 1979 roku) przewidująca instalację amerykańskich rakiet nowej generacji w Europie miała pod tym względem nie mniejsze znaczenie niż znacznie lepiej pamiętana dyrektywa Ronalda Reagana z marca 1983 roku, nakazująca realizację programu tzw. wojen gwiezdnych (SDI). Obie te decyzje przekreślały perspektywę wygrania wyścigu zbrojeń przez Moskwę i obie znaczyły, że czas, w którym Związek Sowiecki może wygrać konfrontację z Zachodem (np. przez wykorzystanie miażdżącej przewagi militarnej w Europie), kurczy się błyskawicznie.

Ten czas akurat zbiegł się z wejściem gospodarki sowieckiej w okres długotrwałej stagnacji. O ile w latach 1966 – 1970 odnotowała ona łączny wzrost na poziomie ok. 22 proc., w kolejnej pięciolatce (1971 – 1975) o 17 proc., o tyle w następnych dwóch pięciolatkach nastąpiło jej gwałtowne zahamowanie: w latach 1976 – 1980 wzrost o zaledwie 5 proc., w latach 1981 – 1985 zaś jedynie o 3 proc.! W tymże czasie spadać zaczęła również cena ropy naftowej i gazu, które w okresie boomu lat 70. stały się głównym źródłem dochodów całej sowieckiej gospodarki (w 1970 roku stanowiły one 15 proc. całego eksportu ZSRR, w 1986 r. już 54 proc.).

Widmo katastrofy zaczęło krążyć nad sowieckim komunizmem. Gdzieś między 1977 a 1983 r. w części elit przywódczych Związku Sowieckiego zamigotała pokusa odsunięcia owego widma za pomocą wojny: ograniczonej do Europy, ale jednak wojny. Pokusę tę wyrażał najwyraźniej młody (rocznik 1917) i ambitny szef Sztabu Generalnego Armii Sowieckiej, marszałek Nikołaj Ogarkow, a opisała je po latach w swoich studiach m.in. Jadwiga Staniszkis. Sędziwi przywódcy Politbiura nie byli jednak skorzy do ulegania pokusom, a po 1983 roku było już za późno.

To właśnie był moment, w którym pojawiły się już wszystkie ważniejsze przesłanki do podjęcia w centrum systemu odgórnej rewolucji. Jej symbolem stał się Michaił Gorbaczow, a jego wybór na sekretarza generalnego KC KPZR wiosną 1985 roku uznaje się często za jej początek.

Utrzymać pakiet kontrolny

Syntetyczne spojrzenie na cały jej sens przyniosły późniejsze o blisko pięć lat wynurzenia Gorbaczowa przed prezydentem George’em Bushem (seniorem oczywiście) na krążowniku „Maksym Gorki” u wybrzeży Malty. Był 2 grudnia 1989 roku, już po polskim i po węgierskim Okrągłym Stole, po zatwierdzeniu premiera Mazowieckiego, po czeskiej aksamitnej rewolucji, po obaleniu muru berlińskiego nawet. Nicolae Ceausescu miał jeszcze trzy tygodnie życia.

Gorbaczow wspominał w tym momencie, jak przed laty sekretarz stanu w administracji Reagana George Shultz uświadomił mu skalę dokonujących się zmian w ekonomicznym potencjale najważniejszych krajów świata. Miejsce Związku Sowieckiego obniżało się w tej skali dramatycznie. To oczywiście sekretarz generalny KC KPZR wiedział i bez Amerykanina. Interesujące jest jednak, że zaraz po tej refleksji przeszedł Gorbaczow do uwagi o krajach Europy Wschodniej: jak niewielka jest ich rola gospodarcza w globalnej perspektywie, a zarazem jak nieproporcjonalne znaczenie mają w konflikcie między Związkiem Sowieckim a Zachodem… (zob. M. Gorbaczow, „Gody trudnych rieszenij”, Moskwa 1993).

Powtórzmy, że to istotne znaczenie regionu w zimnej wojnie wynikało w dużej mierze z faktu, że jego kraje pozostawały niespokojne, że były źródłem stale odnawiających się kłopotów dla systemu sowieckiego, podważając jego stabilność i legitymację, a zarazem wyczerpując jego zasoby. To było znaczenie polskiego Sierpnia, tak jak wcześniej Praskiej Wiosny, czy jeszcze wcześniej powstania węgierskiego. Ich symbolika nie była bez znaczenia. Podkreślamy to ponownie, by wskazać miejsce tego regionu w historii upadku komunizmu, ale także w „scenariuszu” odgórnej rewolucji.

Gorbaczow powiedział faktycznie tyle: to nie są kraje, które mogłyby pomóc Związkowi Sowieckiemu wyjść z kryzysu. Ale zarazem nie są to kraje bez znaczenia dla Związku Sowieckiego. Jak zatem utrzymać wpływy („pakiet kontrolny”) i zarazem ograniczyć kosztowną odpowiedzialność za te kraje? Oto było pytanie, które musiało pojawić się w ślad za podstawową refleksją, że kryzys systemu w samym centrum jest poważny i trzeba mu stawić czoła. Nie dopiero w rozmowach przy Malcie, ale już w roku 1985.

Trzeba było już wtedy zahamować amerykańską „propozycję” wyścigu zbrojeń na gospodarcze wyniszczenie – wyścigu, który Ameryka musiała wygrać. Tego dotyczyły rozmowy w Genewie w 1985, potem – w 1986 roku – w Rejkiawiku. W ich kontynuacji negocjowana zmiana statusu krajów Europy Wschodniej stawała się częścią sowieckiego pakietu ustępstw, które miały przekonać USA, że – jak to ujął George Bush senior: „The world would be better if perestroika succeeds”.

Znaleźć partnera

Dla sprawnego przeprowadzenia owego pakietu, bez większych szkód dla interesów sowieckich, potrzebne było pozyskanie wykonawców odgórnej rewolucji w poszczególnych krajach. Po doświadczeniu stanu wojennego i zapaści gospodarczej elita władzy w Polsce była wyjątkowo dobrze przygotowana do podjęcia takiego zadania. Nie trzeba było specjalnie tłumaczyć jego sensowności: dla wielu, zwłaszcza co bystrzejszych, członków owej elity była ona oczywista. Co więcej, także dla części elity strony, którą możemy nazwać opozycyjną, te same doświadczenia: klęski „Solidarności” w starciu z aparatem przemocy, a zarazem zasadniczych trudności gospodarczych kraju – były powodem do przyjęcia perspektywy odgórnej rewolucji.

Marzeniem stawało się dotarcie do samej Moskwy, by stać się dla niej może nie partnerem, ale podwykonawcą przynajmniej scenariusza takiej rewolucji (co przypomniał niedawno na łamach „Arcanów” [nr 86 – 87] w arcyciekawym studium Henryk Głębocki). Najbardziej precyzyjnie wyraził to marzenie Stefan Bratkowski, który próbował dotrzeć z ofertą do Moskwy jeszcze w niesprzyjającym czasie trwania pierwszej „Solidarności”. W paryskiej „Kulturze” opublikował – już po wprowadzeniu stanu wojennego (w numerze 5/1982) – te wystawiające najwyższą ocenę jego przenikliwości słowa: „Od wielkiego mocarstwa, które miało półkolonie, oczekuje się aktu długofalowej wyobraźni: zamiany półkolonii w kontrolowane państwo sojusznicze. […] Myślę, że gdzieś w Europie znalazłoby się jakieś ciche, niedostępne dla prasy, radia i TV miejsce, gdzie mogliby spotkać się na poufnych rozmowach […] pełnomocnicy zachodnich banków, wyposażeni w odpowiednie prerogatywy wysłannicy zainteresowanych rządów i Watykanu, przedstawiciele władzy w Polsce oraz negocjatorzy ze strony społeczeństwa polskiego”.

Zarządcy PRL nie chcieli, co oczywiste, stracić kontroli nad procesem ewentualnych negocjacji; nie chcieli, by przedstawiciele elit opozycji znaleźli kiedykolwiek omijający warszawski „Biały Dom” kanał kontaktów z Moskwą. Sami przewidująco szukali kontaktów, które pomogłyby wycofać się z najbardziej negatywnych (także dla samej władzy) skutków stanu wojennego.

Przypomniał o tym niedawno w interesującym wywiadzie gen. Czesław Kiszczak („Na bagnetach kiepsko się siedziało”, „Gazeta Wyborcza”, 6 II 2009). Jak pisze – „już w marcu 1983 r. wymieniliśmy pisma z Kościołem na temat zwolnienia więźniów. I zaczęliśmy pierwsze rozmowy […]. Opozycja wiedziała, że MSW to nie tylko policja, ale że uprawia politykę”. Rozmowy nabrały poważniejszego charakteru i zarazem przyspieszenia od roku 1986, kiedy władze ogłosiły amnestię dla więźniów politycznych („wtedy też zacząłem sondować, jak porozmawiać z podziemiem” – przypomina generał).

Do upadku systemu przyczynili się na pewno nie tylko ci, którzy tego chcieli. Plany utrzymania kontroli nad rzeczywistością w dłuższej perspektywie zawodzą.


Rozmowy mające na celu podzielenie się odpowiedzialnością stawały się palącą koniecznością, kiedy klęską kończyły się kolejne próby ćwierćreform, a realne reformy gospodarcze wymagały poważnych kosztów społecznych, które mogły skończyć się katastrofą nie tylko dla społeczeństwa, ale i dla władzy. Przełomowy pod tym względem okazał się rok 1988. Istotę podjętej wówczas przez twórców stanu wojennego gry z przedstawicielami opozycji oddał najtrafniej sam generał Wojciech Jaruzelski: „Chodziło o to, żeby pociąg ruszył, ale żeby trzymać rękę na hamulcu”. („Mnie się ta Polska podoba” – 15 II 2009).

Do tej gry udało się w końcu wciągnąć Lecha Wałęsę. Od lata 1988 roku zaczynały się bezpośrednie przygotowania do obrad Okrągłego Stołu. Polska odgórna rewolucja, przez jej historyków nazywana niekiedy reglamentowaną, wkraczała w decydującą fazę. W owym momencie decydujące było oddziaływanie raczej jej mechanizmów, a nie ówczesnych mizernych śladów rewolucji „solidarnościowej” (mimo całej odwagi i determinacji jej kontynuatorów). Strajki w Stoczni Gdańskiej i w Hucie im. Lenina w 1988 roku były raczej skutkiem rewolucji odgórnej, a nie jej przyczyną.

Rewolucja z bezpiecznikiem

Zupełnie inaczej rozwinęła się w tym czasie rewolucja odgórna w samym Związku Sowieckim. Pierwsza próba minimalnego wariantu „pieriestrojki” (wzmocnienie dyscypliny pracy, kampania walki z alkoholizmem, walka z korupcją urzędników) skończyła się już w 1986 roku tradycyjnym fiaskiem. Przejście do drugiego etapu odgórnej rewolucji w ZSRR wytworzyło radykalnie odmienną niż w Polsce Jaruzelskiego sytuację w elitach władzy.

W schyłkowym PRL następowało stopniowe zbliżenie elity władzy komunistycznej i znacznej części elity opozycji – zbliżenie ku wzajemnym negocjacjom. W ZSRR tymczasem dekompozycji ulegała sama elita władzy centrum. Już na przełomie 1986 i 1987 roku ujawnili się na Kremlu zarówno zwolennicy wycofania z dalszych ryzykownych zmian, jak też ci, którzy podnosili hasła pogłębienia reform. Oba stanowiska były naturalnie hasłami walki o władzę z okupującym centrum Gorbaczowem. Z jednej strony Jegor Kuźmicz Ligaczow, z drugiej – Borys Nikołajewicz Jelcyn. „Konsierwatory” i „kawalieristy”, jak opisywał ich sam Gorbaczow.

Wybory 4 czerwca okazały się w Polsce ostatnim, wspaniałym akordem rewolucji oddolnej. Ludzie zagłosowali tak, jak chcieli. W zdecydowanej większości przeciw komunizmowi, przeciw systemowi. Ale też wbrew, jak się okazało, ustaleniom rewolucji odgórnej. Kompromis wynegocjowany przy Okrągłym Stole był przez moment zagrożony. Lista krajowa, składająca się z przedstawicieli partyjnej elity władzy, której przepchnięcie przez wybory miało być zagwarantowane, została odrzucona. Powstawało pytanie, czy strona partyjna utrzyma w ręku ów hamulec, o jakim mówił generał Jaruzelski. Obywatelski Komitet Polityczny zadeklarował jednak natychmiast lojalność wobec wynegocjowanego układu. Zwyciężyła logika rewolucji odgórnej.

Potwierdził ją następnie wybór generała Jaruzelskiego na prezydenta – bardzo mocno zresztą wspierany przez Stany Zjednoczone, zainteresowane jak najbardziej utrzymaniem owej logiki – tak w Polsce, jak i przede wszystkim w samym ZSRR. Gra w Polsce toczyła się w ramach tej logiki także wtedy, gdy Adam Michnik wrócił w lipcu 1989 roku z Moskwy z radosną nowiną, którą streścił po latach tymi słowami: „Oni byli sobą zajęci, mówili: „Róbcie, co chcecie”, a skoro tak, no to ja […] powiedziałem »Chłopaki, skok na kasę trzeba robić«”. Dopowiadał bowiem zaraz, że generał Jaruzelski (jako prezydent) pozostawał istotnym „bezpiecznikiem” całości przemian w Polsce. Wybór Tadeusza Mazowieckiego (a nie np. Jacka Kuronia) na premiera był dodatkowym potwierdzeniem owej logiki, a nie jej złamaniem. Jak to ujął sam gen. Jaruzelski – „gdyby to nie był Mazowiecki, mogły być inne reakcje”.

Kres komunizmu

Polska rewolucja oddolna nie wypracowała w 1989 roku żadnego programu politycznego. Jej śladem, jakże ważnym, był sam akt wyborczy 4 czerwca. Program polityczny przygotowywany przez ośrodek władzy skupiony wokół generała Jaruzelskiego pozyskał współuczestników i – do pewnego stopnia – współautorów dalszych jego etapów w kręgu elit politycznych opozycji. Był wpisany w projekt odgórnej rewolucji, jaką w centrum systemu podjął Gorbaczow.

Temu projektowi musiały się ostatecznie podporządkować także pozostałe kraje „obozu”.

W końcu 1989 roku zainaugurowana w Moskwie odgórna rewolucja zdawała się triumfować (na trupie Ceausescu, który nieopatrznie stanął na jej drodze). Stany Zjednoczone, jak solennie przyrzekał prezydent Bush, wzięły na siebie „rolę gwaranta regionalnych interesów Moskwy w okresie transformacji”. W Polsce – kraju najbardziej udanej odgórnej rewolucji – zarządcy PRL uzyskali wreszcie, po raz pierwszy, legalizację struktur i praw państwa komunistycznego przez swoich politycznych przeciwników, którzy stali się partnerami w procesie transformacji.

Odchodzenie od komunizmu to continuum, którego początek można wyznaczyć nawet już 5 marca 1953 roku. Gdzie jednak można wskazać ostateczny kres? W którym momencie przekroczona została granica oddzielająca przeszłość komunistyczną od przyszłości niekomunistycznej? I co o tym przesądziło? Ostatecznie chyba jednak dopiero załamanie programu odgórnej rewolucji w samym centrum systemu.

Najwnikliwiej opisał to zjawisko Włodzimierz Marciniak w swej monografii „Rozgrabione imperium” (Kraków 2001). Jego wywód można by streścić tak: nadejście Gorbaczowa z jego programem technologicznej modernizacji wymagało dopuszczenia do głosu sowieckiej inteligencji i technokratycznej części nomenklatury. Gorbaczow zdecydował się na reformy, które otwarły drogę do stopniowej instytucjonalizacji opozycji.

W pewnym momencie tego procesu wystąpiła zbieżność dążeń wykrystalizowanego w nim ruchu demokratycznego i korporacyjnych interesów regionalnej nomenklatury: dążeń do decentralizacji władzy i gospodarki, federalizacji ustroju, odpartyjnienia władzy publicznej i deideologizacji państwa. Połączenie z tymi interesami narodowej mobilizacji na nierosyjskich peryferiach imperium prowadziło do szybkiego rozbicia Związku Sowieckiego na zmierzające do suwerenności regiony. Terytorialne centrum imperium, Rosja, musiało przyjąć tę logikę.

Jak zwraca uwagę Marciniak, ruch demokratyczny musiał być rosyjskim ruchem demokratycznym, ponieważ na szczeblu ogólnosowieckim nie miał pola do działania. Nawet komuniści broniący jedności imperium przeciw skutkom reform Gorbaczowa, chcąc zinstytucjonalizować swoje działania – powołali Komunistyczną Partię RSFRR, co zadało dodatkowy cios funkcjonalnemu rdzeniowi struktury sowieckiej: KPZR. Rozpad Związku Sowieckiego zrujnował projekt Gorbaczowa.

Rzeczywistość zawsze się wymknie

Amerykanie nie mogli już chronić interesów Związku Sowieckiego jako swego regionalnego partnera w Europie Wschodniej i Środkowej – bo ZSRR już nie istniał. Waszyngton z trudem, ale jednak się do nowej sytuacji dostosował. Dostosować się do niej musiały także kraje regionu. Rosja zacznie wkrótce podejmować na nowo trud odbudowy imperialnej strefy dominacji, przestała już jednak pełnić rolę ośrodka wspólnego scenariusza odgórnej rewolucji.

Komunizmu, przynajmniej w jego sowieckiej wersji, już nie było.

Lech Wałęsa na jednej z międzynarodowych konferencji poświęconych wychodzeniu z komunizmu miał oszacować, że proces ten był w 50 proc. zasługą Jana Pawła II, w 30 proc. „Solidarności”, a w 20 proc. – „innych czynników”. Historykom trudniej wymierzyć to tak precyzyjnie. Do upadku systemu przyczynili się jednak na pewno nie tylko ci, którzy tego chcieli. Czy jest w tym jakiś morał? Jeśli jakiś, to może ten, że plany utrzymania kontroli nad rzeczywistością w dłuższej perspektywie zawodzą. W rocznicę przypominającą ostatni akord polskiej oddolnej rewolucji antykomunistycznej warto może się nad tym zastanowić. Niektórych może nawet to pocieszy.

Andrzej Nowak jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktorem naczelnym czasopisma „Arcana”"

Rzeczpospolita
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Grzegorz - Wrocław
Moderator


Dołączył: 09 Paź 2007
Posty: 4333

PostWysłany: Pon Maj 25, 2009 10:10 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Przecież w osiemdziesiątych latach zarówno ekipy kremlowskie jak i jaruzelskie widziały, że prędzej czy później (raczej prędzej) komunizm straci ekonomiczną rację bytu. Puste półki w sklepach nie mogły być zastępowane pułkami SBków czy KGBistów. Zdawano sobie też sprawę, że proces jest nieodwracalny, czyli że spadek będzie się postępował w coraz większym tempie. Przemysł człapał w miejscu, ropy nie dało się sprzedać dość żeby zapełnić miski strawą. Komuniści zorientowali się, że są na pozycji faceta, który widzi, że jutro fotel w jego aucie wypadnie podłogą. Coż więc mogli zrobić? Spróbowali się wystroić i czym prędzej zaoferować towar jaki mieli tj. władzę tym, którzy mieli posłuch ich śmiertelnych wrogów tj. Narodu. To się nie stało oczywiście 4. czerwca 1989r. To był długi proces. Tym których dokooptowywali nie chcieli dawać zbyt wiele. Stąd potrzeba gwarancji pełnej kontroli - resorty siłowe komuchom, co najmniej 2/3 Sejmu to komuchy, a jak się uda więcej dostać (z tej 1/3) to będzie świadczyć, że można tych dokooptowanych za chwilę przegonić. Ale okazało się jak 2x2=4, że realnego poparcia w Narodzie jest 0, więc trzeba było zawrzeć dużo ciaśniejszą i trwalszą współpracę. I ta trwa do dziś, oparta o komuchów i ich TW, bo przecież kooptacja rozpoczynała się od ludzi pewnych, którzy już sami dołączali potem też swoich, 'sprawdzonych'. Takim sposobem możemy śmiało powiedzieć że o ile materialnie system nieco się usprawnił (choć dług mamy horrendalny) to POLSKA LUDOWA WIECZNIE ŻYWA.
PS. W sukurs temu pseudoobaleniu komuny szło ogromne zaufanie społeczne jakie mieli ludzie do 'swoich' Wałęsów, Michników. To zaowocowało bezbronnością na bombardowanie mózgów postulatami o 'dobroć dla komunistów', lansowaniu gen. Jaruzelskiego czy Kiszczaka na ludzi honoru. Teraz po latach dowiadujemy się kto to byli tacy wielcy europejczycy jak Szczypirski czy Drawicz. Takim TW można było powierzyć propagandę i uświadamianie konieczności wybaczania w ciemno. Jak wiemy Adam Michnik buszował przez kilka miesięcy po archiwach kiszczakowskiego dominium. Ilu uratował, ilu zamknął usta lub uczynił pokornymi sługami tego nawet nie wyjawi otwarcie Zbioru Zastrzeżonego.
Tak więc niech sobie Tusk świętuje 4. czerwca. Szkoda, że na Kraków tyle plag w ostatnich latach spada.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum