Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wstęp do aferlogii - St. Michalkiewicz

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
slako
Weteran Forum


Dołączył: 06 Maj 2008
Posty: 269

PostWysłany: Wto Paź 27, 2009 11:39 pm    Temat postu: Wstęp do aferlogii - St. Michalkiewicz Odpowiedz z cytatem


Wstęp do aferologii


Artykuł „Nasz Dziennik” 2009-10-26 www.michalkiewicz.pl



Wprawdzie skończyło się już lato i nawet w połowie października mieliśmy niespodziewany atak zimy, ale walka z globalnym ociepleniem nie ustaje ani na chwilę. Okazuje się jednak, że oprócz globalnego ocieplenia, światu zagraża również globalne oziębienie, więc front walki o ocalenie świata nie tylko gwałtownie się rozszerza, ale również szalenie komplikuje. Dopiero na tym tle można ocenić rozmiary i znaczenie lokalnego konfliktu politycznego, jaki przeżywa obecnie nasze demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej. Rozgorzał on ze zdwojoną, a może nawet potrójną siłą, kiedy jedna z gazet, jak to się mówi, „dotarła” do stenogramów rozmów telefonicznych posła PO Zbigniewa Chlebowskiego ze swoimi przyjaciółmi-hazardnikami. Rozmowy te były od pewnego czasu podsłuchiwane przez Centralne Biuro Antykorupcyjne i zgodnie ze spostrzeżeniem Czesława Miłosza, że „spisane będą czyny i rozmowy” – utrwalone na piśmie. W jaki sposób przedostały się do gazet – pozostanie pewnie już na wieki sławną tajemnicą dziennikarską, bo nie dopuszczam myśli, by jakiś agent CBA dopuścił się zdrady tajemnicy państwowej, kiedy jest to surowo zabronione.

Okazało się, że nie tylko poseł Chlebowski kontaktował się z hazardnikami. Wiązali oni wielkie nadzieje również z ministrem Mirosławem Drzewieckim oraz z wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych Grzegorzem Schetyną, którzy w tych rozmowach występowali jako „Miro” i „Grzecho”, oczywiście obok „Zbycha”, pod którym to mianem występował szef Klubu Parlamentarnego PO poseł Zbigniew Chlebowski. Kiedy okazało się, że podejrzani politycy, a w każdym razie „Zbycho” i „Miro” nie wypadli przekonująco w konfrontacji z dziennikarzami, premier Donald Tusk uznał, że nadszedł czas na opróżnienie platformianej i rządowej pirogi z kilku murzyńskich chłopców i „Mira” oraz „Zbycha” zdymisjonował. Zdymisjonował także „Grzecha”, mimo, a może właśnie dlatego, że miał do niego – jak sam powiedział – „pełne zaufanie”.

Trudno się w tym wszystkim połapać, poczynając od tego, że niezależni dziennikarze w ogóle się ze „Zychem” i „Mirem” bezlitośnie konfrontowali. Każdy obserwator sceny politycznej natychmiast zwróciłby na to uwagę, więc tym bardziej musiał zwrócić na to uwagę premier Tusk, który przecież o mechanizmach rządzących sceną polityczną naszego demokratycznego państwa prawnego coś tam musi wiedzieć. Nietrudno się domyślić, że musiał dojść do wniosku, iż skoro niezależni dziennikarze, zamiast potulnie – jak bywało dotychczas - wysłuchać, co podejrzani politycy mają do powiedzenia, a potem opowiedzieć to własnymi słowami, bezlitośnie konfrontowali się ze „Zbychem” i „Mirem”, to znaczy, że ktoś starszy i mądrzejszy nie tylko im na to pozwolił, ale nawet – że wydał im taki rozkaz.

Sytuacja stawała się w związku z tym poważna do tego stopnia, iż premier Tusk rozszerzył kurację przeczyszczającą nie tylko na partię, ale i na rząd, dymisjonując wicepremiera Schetynę i ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumę, a nawet – na swoją rodzoną Kancelarię. Wstrzymał się przy tym z niezwłocznym wypełnieniem powstałych wakatów, a kiedy już je wypełnił, wprowadził na nie rządowych urzędników, dając tym samym do zrozumienia, iż nie traktuje tych nominacji jako ostatecznych, tylko jako swego rodzaju ofertę poddania się kontroli, a nawet – ręcznemu sterowaniu przez starszych i mądrzejszych. Trudno się w tym wszystkim połapać, więc gwoli lepszego zrozumienia, co się właściwie dzieje, z czym mamy do czynienia i jakim wesołym oberkiem może się to zakończyć, musimy skorzystać ze wskazówek tkwiących w ludowych mądrościach i w światowej literaturze.

Nieco prehistorii

Ludowa mądrość przestrzega przed sytuacją, kiedy to spoza drzew nie widzi się już lasu, zaś światowa literatura, piórem Antoniego de Saint-Exupery’ego poucza, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Żeby spoza drzew zauważyć las, trzeba trochę się cofnąć, nabrać dystansu, również czasowego, bo w przeciwnym razie zagubimy się w gąszczu szczegółów. Wiedząc zaś, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” łatwiej zrozumiemy, że wszystkie te afery stanowią zaledwie powierzchnię zjawisk, zaś pod tą powierzchnią płynie wartki nurt całkiem innych wydarzeń.

Dlatego właśnie musimy cofnąć się do roku 2005, kiedy to ulubieniec i polityczna odkrywka tajnych komunistycznych służb, przede wszystkim – wojskowych, czyli Obóz Postępu i Demokracji, na skutek nieporozumień wewnętrznych, które zaowocowały aferą Michnika z Rywinem, został do tego stopnia zdekomponowany, że trzeba było poszukać kogoś zastępczego. Potrzeba ta stawała się szczególnie paląca, że zdając sobie sprawę iż natura, a już polityka w szczególności, nie znosi próżni, prezes Jarosław Kaczyński zainspirowany tą nagłą zmianą układu sił, zaczął się odgrażać, iż wysadzi w powietrze grupę trzymającą władzę. Co zrobi potem – nie mówił, bo wyręczyli go publicyści twierdzący, że potem zrobi IV Rzeczpospolitą.

Na czym miała ona polegać, czym różnić się od III – nikt dokładnie nie wiedział. Uważając, że III Rzeczpospolita stanowi kolejną, okupacyjną postać polskiej państwowości, ponieważ przy „okrągłym stole” komunistyczny wywiad wojskowy zawarł z tzw. „stroną społeczną”, składającą się z ludzi zaufanych oraz tzw. pożytecznych idiotów, umowę o podziale władzy n a d narodem polskim – naiwnie sądziłem, że IV Rzeczpospolita mogłaby polegać na zwróceniu naszemu narodowi suwerenności politycznej i ekonomicznej, a naszemu państwu – państwowej.

Okazało się jednak, że „inaczej będzie”, ale mniejsza już o to, bo ważniejsze było przekonanie prawdziwych właścicieli III Rzeczypospolitej, czyli naszych okupantów w postaci tajnych służb wojskowych, że Jarosław Kaczyński n a p r a w d ę chce wysadzić ich w powietrze i zająć ich miejsce. Na to, ma się rozumieć, razwiedka nie chciała pozwolić i dlatego wszystkie atuty, jakimi dysponowała, tzn. poparcie kontrolowanych przez siebie niezależnych mediów, swojej agentury w opiniotwórczych środowiskach społecznych oraz zasobów finansowych, oddała do dyspozycji Platformie Obywatelskiej, jako tzw. mniejszemu złu. I – jak pamiętamy – wbijany obywatelom do głowy przez media scenariusz przewidywał, że wygra Platforma, po czym wejdzie w koalicje z PiS-em, który w ten sposób znajdzie się pod kontrolą i niebezpieczeństwo zostanie zażegnane.

Jak wiemy, stało się inaczej, co sprawiło, że przedwyborcza wojna przeciągnęła się na całą kadencję rządów PiS. Nie przyniosły one żadnego przełomu, ale bo też trudno było się tego spodziewać i to nawet nie na skutek udziału w rządowej koalicji partii pana Leppera, ale przede wszystkim – że w charakterze pozytywnych bohaterów walki z „układem” premier Jarosław Kaczyński upodobał sobie osobistości w rodzaju panów Janusza Kaczmarka i Konrada Kornatowskiego, którzy – jak się okazało, respektowali trochę inną hierarchię władzy.

Tusk grzeszy pychą

Więc kiedy w następstwie wyborów przeprowadzonych w roku 2007 rząd z udziałem PSL utworzyła Platforma Obywatelska, wydawało się, że dla PiS nadszedł koniec. Tak też zapewne myślał były minister Obrony w rządzie PiS, kiedy z okrzykiem: „dorżnąć watahę!” przeszedł do Platformy, za co został wynagrodzony operetkowym stanowiskiem ministra spraw zagranicznych. Ale dobry gracz nie stawia wszystkiego na jedną kartę, a z drugiej strony Jarosław Kaczyński też przypomniał sobie indiańskie przysłowie, że jak nie możesz ich pokonać, to przyłącz się do nich. Oczywiście nie od razu, uchowaj Boże, taka gwałtowna wolta mogłaby wśród wiernych zwolenników wywołać niebezpieczny dysonans poznawczy.

Z pomocą przyszedł mu jednak przypadek. Donald Tusk bowiem, kołysany medialną klaką, wraz z wodą sodową dopuścił sobie do głowy, że przecież może się od starszych i mądrzejszych trochę wyemancypować, a potem – kto wie – może nawet całkiem uwolnić? Tedy na wiosnę ubiegłego roku pod błahym pretekstem „prania brudnych pieniędzy” aresztowany został przez niezawisły sąd niejaki Peter Vogel, szwajcarski finansista. Ten Szwajcar ma oczywiście polskie korzenie, bo tak naprawdę nazywa się Filipczyński i był w swoim czasie skazany na 25 lat więzienia za zamordowanie w roku 1971 starszej pani. Mimo to jednak w 1983 roku wyjechał jak gdyby nigdy nic do Szwajcarii i tam zaraz został bankierem oraz – jak wieść niesie – „kasjerem lewicy” – czytaj – razwiedki. Prezydent Kwaśniewski w bodaj ostatnim dniu swego urzędowania nawet go ułaskawił, a tu – taka nieprzyjemna siurpryza.

Ówczesny minister sprawiedliwości w rządzie premiera Tuska, pan Ćwiąkalski wiele sobie po wynurzeniach p. Vogla obiecywał, podobnie jak wicepremier Schetyna, który nawet odgrażał się, że trzeba będzie zbadać zagadkowe okoliczności wyjazdu p. Filipczyńskiego do Szwajcarii, a także – okoliczności jego ułaskawienia. Razwiedka początkowo zareagowała miękko, bo w niezależnych mediach pojawiła się tylko seria publikacji, jak to niebezpiecznie jest w polskich więzieniach, ile to samobójstw popełniają tam aresztanci – więc p. Vogel został z jej strony ostrzeżony. Premieru Tusku wydało się to chyba dowodem słabości, bo niezawisły sąd nadal trzymał Vogla w „areszcie wydobywczym” (wynalazek p. Zbigniewa Ziobry okazał się przydatny również dla Platformy) – aż wreszcie przyszło to, co w tych okolicznościach przyjść musiało.

Niezależne media „dotarły” do zeznań Vogla, w których opowiedział on m.in., jak to generałowi Gromosławowi Czempińskiemu, co to przypomniał sobie, ile bliskich spotkań III stopnia musiał odbyć i ile indywidualnych rozmów przeprowadzić, by doszło do powstania Platformy Obywatelskiej - że temu właśnie generałowi jakiś Turek ukradł ze szwajcarskiego konta bankowego 2 miliony dolarów, a generał nawet tego nie zauważył. Takie niedyskrecje to już sprawa poważna – to wypowiedzenie wojny i generał Czempiński nawet się nie zniżył do komentowania tych rewelacji, ale sądzę, że w gronie starszych i mądrzejszych właśnie wtedy musiała zapaść decyzja, by temu całemu premieru Tusku, któremu najwyraźniej przewróciło się w głowie, pogonić trochę kota.

Bliskie spotkanie z jeżem

Decyzja przyszła tym łatwiej, że wiosną tego roku prezes Jarosław Kaczyński poszedł po rozum do głowy, wyciągnął gałązkę oliwną i ogłosił, że złowrogiego „układu” już nie ma, a właściwie, to nie wiadomo, czy był kiedykolwiek, słowem - leben und leben lassen, co się wykłada, że żyć i dać żyć innym. Oznajmiał w ten sposób swoje nawrócenie ze sprośnych błędów i mrzonek o IV Rzeczypospolitej, na podstawową zasadę konstytucyjną III Rzeczypospolitej, która spiżowymi zgłoskami głosi: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych!

No cóż; powiedzieć można wszystko, ale to nie znaczy, żeby we wszystko od razu uwierzyć. W polityce trzeba zachowywać zasadę ograniczonego zaufania, a cóż dopiero, gdy ma się do czynienia z takim wirtuozem intrygi, jak prezes Jarosław Kaczyński. Wprawdzie w końcu z reguły potyka się o własne nogi, ale zanim to nastąpi, to może nieźle nawywijać. Dlatego też wszelkie polityczne zbliżenie z prezesem Jarosławem Kaczyńskim musi być nacechowane wielką ostrożnością, niczym bliskie spotkanie z jeżem. Toteż i razwiedka, pragnąca w tych niepewnych czasach dysponować również „patriotyczną” alternatywą wobec „kosmopolitycznej” Platformy, której przywódca w dodatku zapomniał, skąd wyrastają mu nogi, postanowiła PiS przetestować przy okazji przejmowania państwowej telewizji ze straszliwych szponów bronionego do ostatniej chwili przez PO „byłego neonazisty”, który nie tylko do tego stopnia naraził się „twórcom kultury”, że w poszukiwaniu szmalu aż urządzili specjalny kongres, ale przede wszystkim – próbował wprowadzić platformę cyfrową, co już przekładało się na pieniądze w macierzystych stacjach komercyjnych.

Test wypadł poprawnie; „były neonazista” ze swoimi szkodliwymi projektami odszedł w siną dal, a nowy już wie, z jakiego klucza wypada mu śpiewać. Dlatego też można było potrząsnąć Platformą bez narażania się na ryzyko destabilizacji, której Nasza Pani Aniela na pewno by nie pochwaliła.

Cuius est condere, eius est tolere

Dlatego właśnie niezależne media musiały od starszych i mądrzejszych dostać rozkaz, by tym razem nie tylko nie lekceważyć ujawnionych stenogramów, ale ze „Zbycha” i „Mira” zrobić marmoladę. Premier Tusk zdaje się dopiero w tym momencie zorientował się, na jaką minę wsadzili go jego najbliżsi współpracownicy, m.in. wicepremier Schetyna, który najwyraźniej musiał stać za aresztowaniem Vogla, no i minister Czuma, który dopuścił do przecieku w sprawie konta bankowego generała Czempińskiego. Kiedy jednak opanował pierwszy odruch paniki, postanowił przejść do obrony. Jak uczy Clausewitz, najlepszą metodą obrony jest atak, toteż premier Tusk zaatakował szefa CBA Mariusza Kamińskiego, że zastawił na niego „pułapkę”.

Zaatakowany najwyraźniej też postanowił zaatakować i na takie dictum tygodnik „Wprost” wkrótce opublikował „porażające” stenogramy rozmów prywatyzatorów stoczni w Gdyni i Szczecinie, w których otwartym tekstem omawiali szczegóły ustawionego i w dodatku – całkowicie fikcyjnego przetargu. Minister Skarbu Państwa Aleksander Grad tłumaczył, że ta prywatyzacja na jego żądanie objęta była „ochroną kontrwywiadowczą”, ale w przełożeniu na język ludzki mogło to oznaczać, że razwiedka będzie kręciła tu lody i nie tylko można różne sztuki robić, ale nawet o nich otwartym tekstem mówić, bo wiadomo – jak „ochrona” to znaczy, że jest całkowicie bezpiecznie i żaden policjant, żaden prokurator, ani żaden niezawisły sąd nie będzie tu wtykał nosa.

A jednak „spisane czyny i rozmowy” ujrzały światło dzienne i w tym momencie razwiedka uznała, że zabawa posuwa się za daleko, przekraczając granicę, za którą mogą zostać ujawnione nie tylko prawdziwe sekrety, ale nawet sekret największy – że mianowicie punkt ciężkości władzy w Polsce spoczywa poza konstytucyjnymi organami państwa. Starsi i mądrzejsi przypomnieli sobie rzymską sentencję, że cuius est condere, eius est tolere (kto ustanowił, en może znieść) – i tak jak dali zielone światło dla afery hazardowej, tak teraz zapalili czerwone światło dla afery stoczniowej, wydając poza tym niezależnym mediom instrukcję, by całą sprawę pośpiesznie redukować do sporu między premierem Tuskiem, a byłym szefem CBA Mariuszem Kamińskim o coraz to trudniej zrozumiałe dla opinii publicznej szczegóły.

Oberek sejmowy i europejski

W ten sposób dyscyplinująca operacja razwiedki wobec Platformy Obywatelskiej zmierza w stronę finału w postaci parlamentarnych zawodów w dyscyplinie, kto kogo przegada – bo przecież żadnego innego następstwa działań sejmowej komisji śledczej – jeśli taka w ogóle powstanie – nie będzie. Wydaje się, że komisja przez głosowanie nie będzie mogła ustalić nawet tego, czy prawdę mówi premier Tusk, czy Mariusz Kamiński – bo prawdy przez głosowanie ustalić niepodobna.

W tej sytuacji politycznym następstwem tej operacji jest nastraszenie i osłabienie Platformy Obywatelskiej, co starszym i mądrzejszym stwarza większą swobodę manewru przed przyszłorocznym głosowaniem na tubylczego prezydenta, zaś Naszej Pani Anieli – większą możliwość wyboru lepiej rokującego kandydata.




Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum